środa, 11 listopada 2015

Wszystkiego Najlepszego Zoro!

Dzisiaj, jak pewnie większość wie, Zoro obchodzi swoje urodziny :). Z tej okazji chciałabym życzyć naszemu drogiemu Glonikowi dużo szczęścia, jeszcze więcej silnych przeciwników, żeby w końcu spełnił swoje marzenie i żeby wody Nowego Świata zmieniły się w sake ;). Co by mu nigdy nie zabrakło gorzałki ;). 
<3NAJLEPSZEGO ZORO!!<3




-----*-----*-----*-----*-----*-----*-----*-----*-----*-----*-----*-----*-----*-----*-----*-----*-----*-----*-----*-----

A teraz ta mniej przyjemna część...
"Urodzinowe" opowiadanie...


Tytuł: Nowe Pokolenie

Liczba rozdziałów: one-shot
Gatunek: ?? Romans? Dramat?? Zdecydujecie sami
Para: OCxZoro, ale taki mało widoczny… No chyba tak mogę to nazwać ;)
Ograniczenia wiekowe: +14
Info/Uwagi: Krótka próba odpowiedzi na pytanie: „co by było, gdyby…”




NOWE POKOLENIE

 
Brzeg powoli oddalał się. z każdą falą rozbijającą się o burtę Sunny’ego robił się coraz mniejszy i mniejszy, aż pozostał tylko brudno-brązowy pasek na końcu horyzontu. Wkrótce i on zniknął zupełnie, pogrążając się w oceanie. Dopiero wtedy pozwolił sobie odwrócić wzrok. Kiedy wszystko stało się jasne i nie było już odwrotu. Gdy jego wybór został przypieczętowany przez wody Nowego Świata. Czas na żałowanie, wątpliwości… Skończył się. Teraz pozostało mu tylko przeć naprzód, pewnym słuszności obranej drogi. Przyszłość zweryfikuje, czy nie popełnił błędu.

Tymczasem powinien dołączyć do przyjaciół. Wraz z nimi cieszyć się z ponownego spotkania, nowych przygód czekających tuż za rogiem…

Wlewać w siebie morze alkoholu.

Słuchać przechwałek Usoppa.

Dać się ponieść radości Luffiego.

Kłócić się z tym pieprzonym kucharzyną.

Może dzięki temu będzie mu łatwiej? Pozbędzie się niechcianych wątpliwości. Wątpliwości, które powinny zostać na brzegu, a które wciąż podążyły za nim, depcząc mu po piętach. Za nic mając twarde zasady Nowego Świata. Najgorsze jednak było to, że nie miał do nich prawa. Nie teraz.

-Zoro!

Drgnął słysząc za plecami głosy przyjaciół.

-Chodź do nas!

-Impreza dopiero się rozkręca!

Nie pozostało mu nic innego, jak dołączyć. Ruszył w stronę rozbawionych piratów, bezwiednie władając ręce do kieszeni. Kiedy jego palce natrafiły na gładką, lakierowaną powierzchnię, cofnął je jak oparzony, jednocześnie zatrzymując się w pół kroku.

-Wszystko w porządku? – Przyjaciele bacznie mu się przyglądali, nieprzyzwyczajeni do takiego zachowania ze strony szermierza.

-T… Tak. – Walczył ze sobą, by nie sięgnąć po zdjęcie. Jeśli to zrobi. Jeśli jeszcze raz spojrzy w oczy koloru deszczu, odejdzie. Nie będzie już odwrotu. Nikt, ani nic nie zdoła go powstrzymać. Nawet Luffy. Człowiek, za którego gotów był oddać życie.

Wiedząc, że nadal jest obserwowany, usiadł na kocu, wciskając się między Usoppa i Choppera, po czym chwycił za, pierwszy z brzegu, kufel. Jednym haustem wypił całą zawartość, nawet nie czując smaku.

-Ty gówniany glonie! – Nagle, nie wiadomo skąd, tuż obok zmaterializował się Sanji, cały aż kipiąc ze złości.

-Czego? – Posłał mu najbardziej znudzone spojrzenie, na jakie było go teraz stać.

-To było MOJE piwo!

Czując unoszącą się w powietrzu awanturę, uśmiechnął się wrednie.

-Bezalkoholowe? – spytał z sarkazmem. – To by tłumaczyło smak… Zawsze oszukujesz w ten sposób? Normalna gorzała jest dla ciebie za mocna?

-Draniu…

Z satysfakcją i pewną nadzieją, obserwował jak kucharz robi się coraz bardziej czerwony. Czy to złości, czy też wstydu.

Liczył, że swoimi słowami sprowokuje go do działania. A walka ze starym „wrogiem” pozwoli mu zająć czymś myśli. Albo raczej zupełnie je wyłączyć. Dać działać ciału, powtarzając te same, wyuczone ruchy, bez udziału świadomości.

-Zabiję cię!

Dłonie instynktownie sięgnęły ku rękojeściom katan, a serce zaczęło bić szybciej, kiedy noga, odziana w czarny pantofel, drgnęła nerwowo. To świadczyło o jednym. Sanji był gotów do kłótni.

Ktoś jednak postanowił zniweczyć jego plany.

-Dajcie spokój, chłopaki! – Głos Nami przebił się przez odgłosy zabawy, która tylko przybrała na sile, odkąd Zoro i Sanji zaczęli się przekomarzać. – Nie możecie sobie darować, chociaż ten jeden raz?! Rany! – Wzięła się pod boki. – Nie widzieliśmy się dwa lata, a wy już musicie skakać sobie do oczu!

-Nami-swan… - Na twarzy blondyna momentalnie pojawiło się bezwarunkowe uwielbienie. – Ale to ten debil zaczął! – Wskazał zielonowłosego. Zoro tylko prychnął.

Nawigatorka pokręciła głową dając do zrozumienia jak bardzo, nie satysfakcjonuje ją ta odpowiedź. W tym momencie czuła się trochę niczym matka próbująca zaprowadzić pokój między niesfornymi synami. I jak każda dobra matka miała swoje sposoby, by tego dokonać

-Sanji-kun… Znając słaby punkt mężczyzny, zwróciła się do niego używając swojego najsłodszego tonu, jednocześnie patrząc mu głęboko w oczy. – Nie mógłbyś dzisiaj odpuścić? Proszę… - Zatrzepotała rzęsami. – Zrobisz to dla mnie?

Kucharz nie potrzebował lepszej zachęty.

-Dla ciebie wszystko, o piękna! – Padł jej do nóg. – A ty glonie! – Wymierzył oskarżycielko palec w stronę szermierza. – Masz szczęście! Tylko przez wzgląd na panienkę Nami, nie skopię ci dzisiaj dupy!

Ale Zoro już go nie słuchał. Zniesmaczony ruszył w stronę beczek z alkoholem. Kobieta nie powinna się tak zachowywać. Nie powinna manipulować mężczyzną, by dostać to, czego chce.  Nie powinna… Znów, w wyobraźni, zobaczył oczy koloru deszczu. Drążącą ręką sięgnął po kufel, ale znajdujące się w nim piwo nie miało smaku. Mimo to szybko go opróżnił i szykował się, by wziąć kolejny, kiedy przeszkodził mu Usopp.

-Hej Zoooorooo! – Kanonier był już nieźle wstawiony. – Gdzie masz kolczyk?

Zdusił w sobie chęć sięgnięcia do ucha, ozdobionego dwoma łezkami.

-Zgubiłem – odpowiedział unikając wzroku przyjaciela. Tym samym miał nadzieję, że temat nie zostanie pociągnięty. I w sumie jego życzenie się spełniło. Usopp nie zaczekał nawet na odpowiedź, tylko ruszył dalej. Teraz kibicował Luffiemu, który sprawdzał jak wiele kawałków mięsa jest w stanie upchnąć sobie w policzkach. Zyskał przy tym sporą publikę.

Zadowolony z faktu, że nikt się nim nie interesuje wrócił do picia.



Gwiazdy odbijały się w granatowej toni oceanu, raz po raz drgając pod wpływem fal. Wpatrywał się w ten ulotny miraż z niemym zachwytem. Może spowodował to wypity alkohol, ale pierwszy raz ujrzał w nim piękno. Pociągnął kolejny łyk z butelki. Przyjaciele już spali, zmęczeni imprezą, obżarstwem, pijaństwem… Rano, co poniektórych, wzywać będzie do siebie, toaleta, a tabletki od bólu głowy Choppera, będą miały wzięcie. Uśmiechnął się sam do siebie, na myśl o skacowanym Luffym. Oj sporo się zmieniło przez te dwa lata… Momentalnie stracił humor. Znów zaczął wpatrywać się w gwiazdy na wodzie.

-Dobra!

Nawet nie zauważył, kiedy, tuż obok zjawiła się Nami. Nawigatorka wyglądała na dość pijaną by nie przejmować się tym, co mówi, ale jeszcze nie na tyle, żeby zalec gdzieś w kącie i odsypiać skutki upojenia.

-Gadaj! – Uderzyła kuflem o barierkę, co dziwne, nie uroniwszy ani kropli. – Kim ona jest?!

-Nie wiem, o czym mówisz. – Wbrew własnym słowom, zarumienił się.

-Przestań pieprzyć głupoty! – Tym razem z barierką spotkała się kobieca pięść. – Przecież widzę, że coś z tobą jest nie tak! Zachowujesz się dziwnie! – krzyczała mając gdzieś to, że może pobudzić załogę. – Jak nie ty… - dodała ciszej.

-I? Jaki to ma związek z twoim wcześniejszym pytaniem?

Chciała się roześmiać, ale zamiast śmiechu, z jej gardła, wydobył się jedynie jęk zmieszanym z prychnięciem.

-Serio, jesteś aż tak głupi czy tylko udajesz? Przecież to jasne, że chodzi o kobietę! – Upiła łyk swojego piwa. – Tylko kobieta jest w stanie zmienić macho, w domorosłego romantyka! – Z pogardą wskazała na szermierza, który nadal wpatrywał się w morską toń.

-A nawet, jeśli to, co? – spytał.

-No nic. – Wzruszyła ramionami. – Po prostu chciałabym wiedzieć, kim jest osoba, która tak mocno zawróciła ci w głowie. Szczerze to byłam pewna, że jesteś z tych niereformowalnych. No wiesz…

Przerwał jej ruchem ręki.

-Tak, tak. Wiem. – Wolał, żeby nie mówiła tego na głos.

-Przez jakiś czas miałam cię nawet za geja… - Zaczęła chichotać jak szalona. Procenty we krwi robiły swoje.

Słysząc te słowa, parsknął śmiechem.

-Może jeszcze takiego, co szaleje za ero kukiem? – Brodą wskazał miejsce, w którym zaległ Sanji. Sądząc po dochodzących stamtąd odgłosach, alkohol zaserwował blondynowi piękne sny. Z udziałem całej masy kobiet.

Nami nie przestawała chichotać.

-Właściwie, czemu nie. – Wzruszenie ramion. – Pasowalibyście do siebie. – Spoważniała.

-Tak. – Aż go zmroziło na samą myśl. – Jak pięść do nosa.

Zamilkli oboje. Przez dłuższą chwilę żadne z nich nie chciało niszczyć powstałej ciszy. Popijali alkohol gapiąc się albo w nocne niebo, albo w toń oceanu, do momentu, w którym każde z nich nie zobaczyło dna swojego naczynia.

-To jak z tą miłością, co? – Nami obracała w dłoniach pusty kufel. – Nieszczęśliwa? Panna cię nie chciała?

Nie odpowiedział od razu. Najpierw przyjrzał się nawigatorce. Jej orzechowe oczy błyszczały od wypitego alkoholu, na policzki wkradły się pijackie wypieki, a długie palce nieskoordynowanie uderzały o szkło kufla. Mimo to spojrzenie miała bystre, przenikliwe. I chyba trochę smutne.

-Jak bardzo jesteś pijana? – spytał w końcu, patrząc jej prosto w twarz.

Nie odwróciła wzroku.

-Wystarczająco by o to pytać. I nie na tyle, by nie wiedzieć, że ta rozmowa ma pozostać między nami.

Jeszcze chwilę się jej przyglądał, czując jak potrzeba wygadania się rośnie w nim, z minuty na minutę. Pragnął opowiedzieć komuś o swoim szczęściu, które zniszczył w tak banalny sposób. Równie dobrze, tym kimś mogła być Nami.

-Chciała… Sam się temu dziwię, ale chciała. – Uśmiechnął się do wspomnień, a jego ton od razu zyskał miększą nutę. Tak niepodobną do niego, że nawigatorka zastygła w bezruchu, jakby bojąc się spłoszyć przyjaciela. Zwierzenia ze strony Zoro były czymś niezwykłym. Czymś, co nie zdarzało się prawie wcale. A kiedy do głosu dochodziły także emocje… Poczuła nagłą, nieodpartą chęć by go przytulić. Zdusiła ją jednak, w sobie, wiedząc, że na to nie może sobie pozwolić.

-A miłość? – kontynuował nie zdając sobie sprawy, z tego, jakie wrażenie wywarł na przyjaciółce.  – Chyba była szczęśliwa. Przynajmniej ja byłem szczęśliwy. – Głos zaczął mu się łamać. – Ona chyba też. – urwał bojąc się, że ciało go zawiedzie i się rozpłacze. By zyskać na czasie, sięgnął do kieszeni. – Przynajmniej do czasu, aż wszystkiego nie spieprzyłem – zamilkł.

-To znaczy? – Wiedziała, że Zoro nie jest i nigdy nie był uosobieniem delikatności, ale jakoś nie mogła sobie wyobrazić by mógł skrzywdzić osobę, którą kochał.

Miast odpowiedzi dostała zdjęcie. I zachęcające spojrzenie by mu się przyjrzeć.

Z fotografii spoglądała na nią młoda kobieta o pogodnej, ale dość przeciętnej twarzy, długich czarnych włosach, spiętych w niedbały kok i oczach tak niebieskich, że aż granatowych. To właśnie one stanowiły jej największy atut. Przywodziły na myśl… deszcz.  Wisenną ulewę. Były piękne.

Kobieta uśmiechała się ciepło trzymając w dłoniach…

-Zoro? – Podniosła wzrok, by spojrzeć na przyjaciela. Ten jednak spojrzenie utkwione miał w fotografii, a w jego oczach czaiło się coś, czego do tej pory nigdy tak nie było. Coś dusznego, nieuchwytnego… Czasem widywała to samo w spojrzeniu Bellemere-san. – Czy to…

-Tak. – Przerwał jej. – To moje dziecko.  Zostałem ojcem. – Zaczął się histerycznie śmiać.  – Ja. Ojcem. Rozumiesz? Mam córkę!

Tysiące myśli rozszalało się w jej głowie. Nie potrafiła się skupić na żadnej z nich. Może po prostu wypiła za dużo, albo to, co usłyszała okazało się za dużym szokiem, żeby od razu przejść z tym do porządku dziennego.

Tak czy inaczej, w umyśle panował chaos. Wbrew zdrowemu rozsądkowi żałowała, że nie ma po ręką jeszcze trochę alkoholu. Może wtedy łatwiej byłoby jej to wszystko zrozumieć.

Nie wiedziała jak długo gapiła się to na zdjęcie, to szermierza szukając podobieństwa pomiędzy uwiecznionym niemowlęciem a przyjacielem.

W końcu, z morza myśli, wyłoniła się jedna. Ta, która najbardziej nie dawała jej spokoju.

-Zostawiłeś je. – Nie spytała. Stwierdziła fakt.

Zielonowłosy bezgłośnie potwierdził. Tak po prostu. Nie tłumaczył się, nie kręcił, nie próbował się wybielić, wytłumaczyć swojego wyboru. Uderzyło ją to. Niemal tak samo jak smutek bijący od szermierza.

-Dlaczego? Jak mogłeś?

Tylko wzruszył ramionami.

-Złożyłem obietnicę…

-I ta cholerna obietnica była ważniejsza niż rodzina?! – krzyknęła, mając gdzieś to czy obudzi pozostałych.

-Zresztą, co mogłem im zaoferować? – ciągnął dalej, jakby nie usłyszał wyrzutu przyjaciółki. – Jestem piratem. Listy gończe za mną krążą po całym świecie. Gdzie bym się nie zjawił, dla niektórych będą tylko chodzącą nagrodą. Wszędzie znajdzie się, ktoś, kto spróbuje się szybko wzbogacić. I naprawdę myślisz, że ludzie pokroju łowców głów, zawsze walczą fair? Że nie wykorzystują największych słabości ofiary? Zawahają się przed skrzywdzeniem kobiety i dziecka? Ja miałem do czynienia z takimi ludźmi. I wierz mi. Często bliżej im do dzikich bestii.

-Ale przecież Marynarka…

-Pieprzyć Marynarkę. Dobrze wiesz, że nie mogą być wszędzie. A nawet, jeśli są, to często udają, że deszcz pada. – prychnął ze złością. –Nie… Nie mógłbym ich narażać. – Zacisnął dłonie w pięści. – Żeby je chronić musiałem odejść. Rozumiesz? – Spojrzał na nią z taką nadzieją, że aż się przestraszyła.  – Rozumiesz? – powtórzył.

I dopiero wtedy zdała sobie sprawę, z tego, co robił Zoro. On szukał w niej oparcia. Chciał, żeby utwierdziła go w przekonaniu, że postąpił słusznie. Zdziwiona odkryła też, że również tak sądzi. Nie raz i nie dwa widziała splądrowane wioski, pomordowanych ludzi, tragedie, którym Marynarka nie potrafiła zapobiec. Więc skąd pewność, że rodzina szermierza mogłaby być bezpieczna? Zwłaszcza, że o członkach załogi Słomianego Kapelusza bywało głośno. A głowa Łowcy Piratów interesowała nawet Admirałów. Aż zadrżała na samo wspomnienie wydarzeń z Sabaody.

Dlatego, bez słowa, objęła mężczyzną, zmuszając go, by położył głowę na jej ramieniu.

Czując jak opuszcza go napięcie, towarzyszące mu bez przerwy, od kilku dni, zaczął drżeć. Gdyby pozwalała na to jego duma, pewnie by się rozpłakał. Zamiast tego, przygryzł tylko wargę, szepcząc ciche:

-Dziękuje.

Nami zaczęła głaskać przyjaciela po głowie, myśląc przy tym, że kobieta, która zdołała go w sobie rozkochać, była największą szczęściarą na świecie. I jednocześnie największym pechowcem.

-Nami… - Drgnęła, kiedy głos szermierza wyrwał ją z zamyślenia.

-Tak?

-Zachowasz dla mnie to zdjęcie? Wiem, że przy tobie będzie bezpieczne. Odbiorę je, kiedy już będę najlepszy.

-Jasne. – Bo co innego mogła powiedzieć?



Data na nagrobku uwierała boleśnie, w to specjalne miejsce jego duszy, które pielęgnował każdego dnia. Zdawała się naigrywać z niego i jego planów. Jak to mówią? Jeśli chcesz rozśmie­szyć Bo­ga, opowiedz mu o twoich pla­nach na przyszłość*? Chyba tak. Więc jeśli jednak istnieje jakiś Bóg, to on musiał go rozbawić do łez.

Jeszcze raz spojrzał w stronę granitowego bloku, lecz data nie chciała się zmienić. Rok. Spóźnił się o rok. Niby tak niewiele, a jednak tak dużo. Może gdyby postarał się bardziej. Trenował intensywniej. Pragnął mocniej. Zdążyłby. Przynajmniej się pożegnać. I błagać o przebaczenie. 

Zamiast tego, stał teraz, przemoczony do suchej nitki, nad grobem jedynej kobiety, którą kiedykolwiek kochał.

Płakał. Ten jeden raz pozwolił swoim emocjom wypłynąć na powierzchnię, w postaci słonych kropli. Łzy spływały mu po policzkach niknąc w strugach deszczu. Zupełnie jakby niebo płakało razem z nim. Dłonie, zaciśnięte na zmaltretowanym bukiecie z czerwonych róż, drżały. Kolce kwiatów wbijały mu się w skórę, raniąc ją aż do krwi, lecz nie zrobił nic, bu je powstrzymać. Przyjmował ból nawet z pewną radością. Jakby sam siebie karał, za doznaną porażkę. Nie była to kara adekwatna do przewinienia, lecz teraz, jedyna, na jaką mógł sobie pozwolić.

-Zoro… - Czyjaś zimna dłoń dotknęła jego pleców. Skulił się w sobie, jeszcze mocniej, niż dotychczas. – Pytałam ludzi… - Głos Nami, był suchy, rzeczowy. Niczym wyprany ze wszystkich emocji. Zupełnie, jak gdyby, wraz z szermierzem, przeżywała jego stratę. – Nikt nie wie, co się stało z dzieckiem… - Pod palcami wyczuła wstrząs i nagle całe ciało mężczyzny zaczęło drżeć. A on nie mógł powstrzymać wydobywającego się z ust szlochu.

W myślach, wielokrotnie, przeżywał ten dzień, lecz nawet najczarniejsze scenariusze, jakie otwierała przed nim wyobraźnia, nijak miały się do rzeczywistości. Nigdy nie pozwolił sobie uwierzyć, że…

Nie będzie miał, do kogo wracać.

-Zoro…

Patrzył na grób. Wraz z wiekiem trumny, której nie widział, zamknęła się za nim przeszłość. Znów mógł tylko ruszyć naprzód. Wypełnić drugą, ze złożonych obietnic.

Schylił się, żeby położyć to, co zostało z kwiatów, przy pomniku.

-Przepraszam… - wyszeptał. – Zawiodłem cię… Was… Mam nadzieję, że kiedy, w końcu się spotkamy, tam po drugiej stronie, będziesz w stanie mi wybaczyć.

Wstał.

-Chodźmy Nami. Trzeba pomóc temu idiocie zostać Królem Piratów.



Ćwierć wieku minęło od koronacji nowego Najlepszego Szermierza na Świecie. I tylko rok mniej, od kiedy Królem Piratów został Monkey D. Luffy. Tego dnia świat zaczął się zmieniać. Czy na lepsze? Niech to osądzi historia. Ona była zbyt młoda, ażeby pamiętać czasy dominacji Marynarki, Światowego Rządu i Tenryuubito. Teraz te słowa to tylko relikty dawnych lat, lecz kiedyś podobno… Nie! Nie na tym powinna się skupić. Jest tu, z konkretnego powodu. Sięgnęła po miecz przypięty do pasa, sprawdzając czy ostrze gładko wychodzi z pochwy. Usatysfakcjonowana wynikiem poprawiła jeszcze czarną bandamę, chowając pod nią niesforne kosmyki i podeszła do okazałego grobu. Pełnym szacunku gestem postawiła na płycie butelkę wina, z trudem odnajdując miejsce, wśród innych darów. Jak widać nie tylko ona wpadła na pomysł, by uczcić dzień śmierci Dracule Mihawka. Zaczęła rozglądać się dookoła, w poszukiwaniu potencjalnych przeciwników, z którymi przyjdzie jej się zmierzyć, przed tą jedną, najważniejszą walką.

-Nikogo więcej tu nie ma.

Usłyszawszy za plecami czyjś głos, odwróciła się na pięcie.

-Przestali przychodzić jakiś czas temu. Nowemu pokoleniu, chyba brak ambicji.

Przed nią stał mężczyzna w średnim wieku, o zielonych włosach, lekko przyprószonych siwizną, twarzy pokrytej szeregiem mniejszych i większych blizn, z których najbardziej widoczna była ta przechodząca przez lewe oko. W drugim, czarnym, zatańczyły wesołe iskierki, kiedy zdał sobie sprawę, z tego jak bacznie mu się przygląda. Zielony płaszcz powiewał na wietrze, czarne spodnie wyglądały jakby najlepsze czasy miały już za sobą. Blizna przecinająca klatkę piersiową sprawiła, że na moment zaschło jej w ustach.

W końcu! Spotkała go! Tego, który nosi tytuł Najlepszego! Roronoę Zoro!

Mieszanina wszystkich możliwych uczuć zalała ją niczym powódź. Przez chwilę nie była w stanie nawet stać, z powodu drżących kolan, dlatego oparła się o pobliskie drzewo.

-Co? – zagadnął. – Spodziewałaś się czegoś więcej, prawda? – Zaczął się śmiać, błędnie interpretując jej zachowanie. – W sumie ci się nie dziwię. Nie potrafię robić wrażenia, tak jak ten tutaj… - Podszedł do pomnika i, obok postawionego przez nią wcześniej wina, wcisnął butelkę sake. – Pamiętam dzień, w którym zobaczyłem go po raz pierwszy… Jeśli mam być szczery, to wystraszyłem się jak cholera. – Uśmiechnął się pod nosem. –  Ten otaczający go majestat… Specyficzna aura… Tak. Takich rzeczy się nie zapomina.  – Odwrócił się do niej, a dwie złote łezki w jego lewym uchu, zadźwięczały cicho. – Przepraszam, że cię rozczarowałem.

Chciała zaprzeczyć, ale głos uwiązł jej w gardle. Dlatego tylko pokręciła głową, wciąż oczarowana, patrząc na mężczyznę. Był idealny. Tyle o nim słyszała. Nie jeden dzień i nie jedną noc spędziła wyobrażając sobie tego człowieka. Jak brzmi jego głos? Jak pachnie? Jaka otacza go aura? Teraz mogła, nareszcie, skonfrontować swoje wyobrażenia z rzeczywistością. Przy czym rzeczywistość prezentowała się o niebo lepiej.

-Jak ci na imię? – Niemal zemdlała, czując jak owiewa ją zapach stali. Jeszcze nigdy nie spotkała człowieka, który by pachniał w ten sposób. To było dziwne. Ale też przyjemne.

-M… Mia!

-Ładnie… - Czy to możliwe? Czy tylko jej się zdawało, że głos mężczyzny nagle zmiękł. – Zawsze lubiłem to imię…

Stanął tak, blisko, że niemal stykali się ramionami, po czym też oparł się o drzewo, tym samym, wywołując w niej falę gorąca. Mimo to nie odsunęła się.

-Mama mówiła, że to ojciec je dla mnie wybrał. – Słowa niekontrolowanie opuściły jej usta. Zanim zdążyła zareagować, powiedziała pierwsze, co przyszło jej na myśl. – Ona wolała Klara… - Dalej gadała głupoty, czując jak pąsowieją jej policzki.

-Tak? – Chyba autentycznie się zdziwił. – W takim razie twój ojciec musi być szczęściarzem. Z taką żo…

-Nie wiem. – przerwała mu. – Zostawił mnie i mamę, kiedy byłam malutka. Podobno miał ważne powody.

-W takim razie jest debilem.

Nie wiedząc, co odpowiedzieć, umilkła.

Czas mijał, a oni stali w ciszy, obserwując Humandrille, składające dary na grobie Jastrzębiookiego. Teraz tylko one zamieszkiwały Kuragainę. 

W końcu postanowiła się odezwać.

-Właściwie to ja… Chciałam…

-Wyzwać mnie na pojedynek. – dokończył za nią. – Domyśliłem się. – Wskazał na jej miecz. –  Ale zanim przyjmę wyzwanie, pozwól, że zadam ci jedno pytanie. Dobrze Mia? – Kiedy to mówił patrzył gdzieś w dal, w stronę mrocznego zamku, na końcu horyzontu. Dlatego nie miała pewności, ale wydawało jej się, że w chwili, gdy wymówił jej imię, jego oko błysnęło czymś dziwnym. Trudnym do nazwania. Dusznym. Lecz jakby… znanym. Czy może raczej: oczekiwanym. Przez nią.

-Yhy…

-Powiedz… Myślisz, że kobieta może zostać najlepszym szermierzem na świecie?

-Gdybym tak nie myślała, nie byłoby mnie teraz tutaj!

Roześmiał się.

-W sumie racja. I wiesz, co? Podoba mi się twoje nastawienie. Znałem kiedyś kobiety, które uważały, że nie mają szans z mężczyznami i z góry są skazane na porażkę… - Spojrzał w niebo. – Chciałbym, żebyś im pokazała, że nie miały racji. Co nie znaczy, że od razu położę głową pod topór, albo, że oddam ci zwycięstwo walkowerem. Nie pragnę też śmierci. – Zastrzegł widząc jej zdziwioną minę. – Musisz zasłużyć na tytuł. Jeżeli tak się stanie, nie będę miał nic, przeciwko, jeśli jednak umrę. To wspaniałe uczucie spotkać kogoś silniejszego… Zresztą chyba wiesz, co czym mówię?

Spojrzenie czarnego oka przeszyło ja na wylot. Przez chwile miała nawet wrażenie, że mężczyzna poznaje wszystkie jej sekrety.  A na to nie mogła sobie pozwolić. Musiała jak najszybciej zakończyć tę rozmowę. Nawet, jeśli tak naprawdę wcale tego nie chciała.

Nim wątpliwości doszły, w niej do głosu, sięgnęła po miecz. Nie po to trenowała tyle lat, żeby na końcu stchórzyć. Ma swój cel, do którego dążyła całe życie. Obietnicę złożoną samej sobie.

-To wszystko?

-W zasadzie tak… - I on wydobył miecze. Nim jednak przyjął postawę, ostatni raz spojrzał w stronę horyzontu. – Chociaż nie do końca…

-Co tym razem?! – Złością maskowała rodzące się wątpliwości. I strach powoli pełznący po kręgosłupie. Mały skurwiel, do tej pory ukryty, przyczajony, zaatakował, gdy słońce odbiło się w ostrzach trzech przeklętych mieczy Roronoy Zoro. Czy to możliwe? Przestraszyć kogoś, jedynie stojąc? Im dłużej przyglądała się szermierzowi, tym bardziej w to wierzyła.

-Jeśli wygrasz… Zaopiekuj się moimi katanami. I mieczem Mihawka. Jest tam, w zamku… To naprawdę wspaniałe ostrze. Nie chciałbym, by wpadło w nieodpowiednie ręce.

-A moje są odpowiednie? – spytała siląc się na sarkazm.

-Jeśli mnie pokonasz, to będzie znaczyło, że tak. – Nijak nie dał po sobie poznać, czy jej słowa w jakikolwiek sposób, zrobiły na nim wrażenie. – Zrobisz to? Ze swojej strony obiecuję, że w razie, czego, twój miecz…

-To nie będzie konieczne – prychnęła. – Zamierzam wygrać tę walkę. A potem, jako trofeum, zabrać wszystkie cztery miecze!

Uśmiechnął się, obnażając zęby, niczym dzika bestia.

-Wspaniale! To właśnie, chciałem usłyszeć.

Jednym szybkich ruchem włożył sobie rękojeść trzeciej katany do ust, po czym zaatakował.

Zaskoczona jego szybkością, ledwie sparowała wymierzone w swoją stronę cięcie.  Pod wpływem uderzenia, dłonie zaczęły jej drżeć. Mężczyzna się nie hamował. Walczył z całą swoją mocą. Była mu za to wdzięczna. Nie miała jednak czasu dłużej zastanawiać się nad tym faktem, bo kolejne cięcie przyszło, z lewej. Nauczona przykrym doświadczeniem, tym razem nie próbowała parować, tylko uchyliła się, unikając ostrza, dosłownie o włos. Rozerwany rękaw bluzki, zwisał smętnie, sprawiając, że już na początku starcia wyglądała żałośnie. Dlatego, bez żalu oderwała go wyrzucając gdzieś za siebie.

-Zaatakujesz w końcu? – Roronoa patrzył na nią wyczekująco.

-Z największą przyjemnością!

Ruszyła do przodu, chcąc ciąć od spodu, tym samym sprawiając, że mężczyzna straci równowagę. Wtedy ona mogłaby dyktować tempo. Nie doceniła go jednak. Rozgryzł ją, nim przygotowała się do ciosu. Wykręcił piruet, unikając ostrza i samemu atakując. Życie zawdzięczała tylko wrodzonemu instynktowi, który kazał jej się uchylić. Znów spróbowała ciąć, tym razem od góry. Zablokował jednym ze swoich mieczy. Odgłos stali uderzającej o stal poniósł się echem po całej wyspie.

-Nieźle. – Pochwalił ją. – Ale trochę za wolno.

Odskoczyła dysząc ciężko. Zdecydowanie zasługiwał na swój tytuł. To nie będzie łatwa walka. Uświadomiwszy sobie, że czeka ją naprawdę ciężkie starcie, cięższe niż wszystkie, jakie do tej pory stoczyła, uśmiechnęła się. A radości, jaka zalała jej duszę, nie była w stanie porównać, z żadnych innym, znanym sobie uczuciem. Tak. Nie ma nic lepszego niż silny przeciwnik.

Natarła ponowie. Tym razem trochę szybciej. Uderzenia też były bardziej precyzyjne. Mimo to, nie udawało jej się go dosięgnąć. Lecz on także nie trafiał.

Walczyli, za publikę mając tylko Humandrille. Odgłosy walki niosły się po wyspie. Grali swoistą melodię, preludium śmierci i wgranej. Szczęk mieczy, ciche przekleństwa, głośne oddechy, krew pulsująca w żyłach. A wśród tego – oni. Pijani szczęściem, że nareszcie znaleźli kogoś, z kim walka jest wyzwaniem, wynik, zaś, niewiadomą.

Początkowo to on miał przewagę. Później szanse się wyrównały, by w końcu szala zwycięstwa zaczęła chylić się ku dziewczynie.

Zauważyła to od razu. Zwolnił. Może nie dużo, ale jednak. Ciężej też łapał oddech. Uderzenia straciły na sile. To była jej szansa. Jeśli chce wygrać i wierzyć w odniesione zwycięstwo, być z niego dumna, musi zrobić to teraz.

Wszystkie pozostałe siły włożyła w to jedno cięcie. Ryzykowała życiem, lecz wygrać mogła tytuł.

Teraz!

Uderzyła.

On też.

Buchnęła krew. Odgłos rozcinanej skóry, pękających żył zmroził ją do szpiku kości. Spojrzała na zakrwawione ręce i miecz, niemal skąpany w posoce.

-A, więc to już koniec? – spytała odwracając się, w stronę Roronoy.

-Na… to… wygląda…

Mężczyzna jeszcze stał, lecz ten stan nie mógł trwać długo. Opadł na kolana. Z długiej rany na piersi sączyła się krew.

-Gratuluję Mia. – Uśmiechnął się, mimo iż czerwona ciecz płynęła również z jego ust. – I… przepraszam… córeczko… - Przymknął powieki, po czym zaczął osuwać się na ziemię.

Wtedy coś w niej pękło.

-Tato!

Chwyciła mężczyznę nim ten upadł. Kiedy tuliła go w ramionach, z jej oczu płynęły łzy, których nawet nie próbowała ukrywać.

-Wiedziałeś?

-Nigdy… nie… zapomniałem tej barwy. – Sięgnął do jej policzka, a jego dłoń zostawiła na nim szkarłatny ślad. – Masz oczy swojej matki… I też coś po mnie… - Z trudem znalazł w sobie siłę, żeby przeczesać zielone kosmyki. Dopiero teraz, ze dziwieniem, stwierdziła, że w czasie walki, straciła bandamę.

-Dlaczego? – Miała tyle pytań. Lecz na żadne z nich nie mogła dostać odpowiedzi. Już nie.

-Przepraszam…

-Przeprosimy nie wystarczą! – Dławiła się łzami.

-Wiem… Ale teraz tylko to mogę zrobić. – Obraz córki zaczął się zamazywać. W dodatku robiło mu się coraz zimniej. Znak, że Śmierć zbliżała się wielkimi krokami. Kiepsko wykorzystał dany mu czas. Znów spaprał całą sprawę. – Mia?

-Tak? – Patrzyła na człowieka, który, mimo iż nieobecny przez całe życie, był tak bliski jej sercu. Wbrew wszystkiemu nie potrafiła go nienawidzić. A wszelkie wątpliwości, jakie kiedykolwiek miała zniknęły, gdy sama, po raz pierwszy, dobyła miecza. Od razu nią to zawładnęło. I zrozumiała ojca. Jego chęć bycia najlepszym. Dążenie do spełnienia marzeń, obietnic… Te same pragnienia przygnały ją dzisiaj w to miejsce. I pozwoliły zabić własnego ojca.

-Nienawidzisz mnie?

Pokręciła głową.

-Nie…

-To dobrze. – Zamknął oczy. – Cieszę się. Bo ja cię kocham. Zawsze kochałem. Tej jednej decyzji, żałowałem przez całe życie. Mia… Córeczko…

To były jego ostatnie słowa.

A jej nie pozostało nic poza płaczem.



Dwa groby. Na jednym butelka wina, na drugim sake. Zielonowłosa kobieta stała pomiędzy nimi, wpatrując się w horyzont.

-Więc, jaki jest twój cel?

-Być najlepszym!

Uśmiechnęła się dobywając miecza.

-Dobra odpowiedź.

„Wkrótce się spotkamy, tato” – pomyślała.

 ________________________________________________________________________

*Woody Allen

1 komentarz:

  1. Dobre opowiadanie :D
    Fajnie poukładałaś sytuacje i decyzja Zoro była jak najbardziej słuszna ;)
    Taki los Pirata, by podróżować po morzu, myślę, że to da się zrozumieć ^^

    Dobre połączenie historii, szczególnie końcówka
    "Jaki jest Twój cel?
    Być najlepszym"
    No i kurde nic nie poradzę, że słyszę Mihasia i Zoro xD

    OdpowiedzUsuń