<3NAJLEPSZEGO ZORO!!<3
-----*-----*-----*-----*-----*-----*-----*-----*-----*-----*-----*-----*-----*-----*-----*-----*-----*-----*-----*-----
A teraz ta mniej przyjemna część...
"Urodzinowe" opowiadanie...
Tytuł: Nowe Pokolenie
Liczba
rozdziałów: one-shot
Gatunek: ?? Romans? Dramat?? Zdecydujecie sami
Para: OCxZoro, ale taki mało widoczny… No chyba tak mogę to nazwać ;)
Ograniczenia wiekowe: +14
Info/Uwagi: Krótka próba odpowiedzi na pytanie: „co by było, gdyby…”
Gatunek: ?? Romans? Dramat?? Zdecydujecie sami
Para: OCxZoro, ale taki mało widoczny… No chyba tak mogę to nazwać ;)
Ograniczenia wiekowe: +14
Info/Uwagi: Krótka próba odpowiedzi na pytanie: „co by było, gdyby…”
NOWE POKOLENIE
Brzeg
powoli oddalał się. z każdą falą rozbijającą się o burtę Sunny’ego robił się
coraz mniejszy i mniejszy, aż pozostał tylko brudno-brązowy pasek na końcu
horyzontu. Wkrótce i on zniknął zupełnie, pogrążając się w oceanie. Dopiero
wtedy pozwolił sobie odwrócić wzrok. Kiedy wszystko stało się jasne i nie było
już odwrotu. Gdy jego wybór został przypieczętowany przez wody Nowego Świata.
Czas na żałowanie, wątpliwości… Skończył się. Teraz pozostało mu tylko przeć
naprzód, pewnym słuszności obranej drogi. Przyszłość zweryfikuje, czy nie
popełnił błędu.
Tymczasem
powinien dołączyć do przyjaciół. Wraz z nimi cieszyć się z ponownego spotkania,
nowych przygód czekających tuż za rogiem…
Wlewać
w siebie morze alkoholu.
Słuchać
przechwałek Usoppa.
Dać
się ponieść radości Luffiego.
Kłócić
się z tym pieprzonym kucharzyną.
Może
dzięki temu będzie mu łatwiej? Pozbędzie się niechcianych wątpliwości.
Wątpliwości, które powinny zostać na brzegu, a które wciąż podążyły za nim,
depcząc mu po piętach. Za nic mając twarde zasady Nowego Świata. Najgorsze
jednak było to, że nie miał do nich prawa. Nie teraz.
-Zoro!
Drgnął
słysząc za plecami głosy przyjaciół.
-Chodź
do nas!
-Impreza
dopiero się rozkręca!
Nie pozostało
mu nic innego, jak dołączyć. Ruszył w stronę rozbawionych piratów, bezwiednie
władając ręce do kieszeni. Kiedy jego palce natrafiły na gładką, lakierowaną
powierzchnię, cofnął je jak oparzony, jednocześnie zatrzymując się w pół kroku.
-Wszystko
w porządku? – Przyjaciele bacznie mu się przyglądali, nieprzyzwyczajeni do
takiego zachowania ze strony szermierza.
-T…
Tak. – Walczył ze sobą, by nie sięgnąć po zdjęcie. Jeśli to zrobi. Jeśli
jeszcze raz spojrzy w oczy koloru deszczu, odejdzie. Nie będzie już odwrotu.
Nikt, ani nic nie zdoła go powstrzymać. Nawet Luffy. Człowiek, za którego gotów
był oddać życie.
Wiedząc,
że nadal jest obserwowany, usiadł na kocu, wciskając się między Usoppa i
Choppera, po czym chwycił za, pierwszy z brzegu, kufel. Jednym haustem wypił
całą zawartość, nawet nie czując smaku.
-Ty
gówniany glonie! – Nagle, nie wiadomo skąd, tuż obok zmaterializował się Sanji,
cały aż kipiąc ze złości.
-Czego?
– Posłał mu najbardziej znudzone spojrzenie, na jakie było go teraz stać.
-To
było MOJE piwo!
Czując
unoszącą się w powietrzu awanturę, uśmiechnął się wrednie.
-Bezalkoholowe?
– spytał z sarkazmem. – To by tłumaczyło smak… Zawsze oszukujesz w ten sposób?
Normalna gorzała jest dla ciebie za mocna?
-Draniu…
Z
satysfakcją i pewną nadzieją, obserwował jak kucharz robi się coraz bardziej
czerwony. Czy to złości, czy też wstydu.
Liczył,
że swoimi słowami sprowokuje go do działania. A walka ze starym „wrogiem”
pozwoli mu zająć czymś myśli. Albo raczej zupełnie je wyłączyć. Dać działać
ciału, powtarzając te same, wyuczone ruchy, bez udziału świadomości.
-Zabiję
cię!
Dłonie
instynktownie sięgnęły ku rękojeściom katan, a serce zaczęło bić szybciej,
kiedy noga, odziana w czarny pantofel, drgnęła nerwowo. To świadczyło o jednym.
Sanji był gotów do kłótni.
Ktoś
jednak postanowił zniweczyć jego plany.
-Dajcie
spokój, chłopaki! – Głos Nami przebił się przez odgłosy zabawy, która tylko
przybrała na sile, odkąd Zoro i Sanji zaczęli się przekomarzać. – Nie możecie
sobie darować, chociaż ten jeden raz?! Rany! – Wzięła się pod boki. – Nie
widzieliśmy się dwa lata, a wy już musicie skakać sobie do oczu!
-Nami-swan…
- Na twarzy blondyna momentalnie pojawiło się bezwarunkowe uwielbienie. – Ale
to ten debil zaczął! – Wskazał zielonowłosego. Zoro tylko prychnął.
Nawigatorka
pokręciła głową dając do zrozumienia jak bardzo, nie satysfakcjonuje ją ta odpowiedź.
W tym momencie czuła się trochę niczym matka próbująca zaprowadzić pokój między
niesfornymi synami. I jak każda dobra matka miała swoje sposoby, by tego
dokonać
-Sanji-kun…
Znając słaby punkt mężczyzny, zwróciła się do niego używając swojego
najsłodszego tonu, jednocześnie patrząc mu głęboko w oczy. – Nie mógłbyś
dzisiaj odpuścić? Proszę… - Zatrzepotała rzęsami. – Zrobisz to dla mnie?
Kucharz
nie potrzebował lepszej zachęty.
-Dla
ciebie wszystko, o piękna! – Padł jej do nóg. – A ty glonie! – Wymierzył
oskarżycielko palec w stronę szermierza. – Masz szczęście! Tylko przez wzgląd
na panienkę Nami, nie skopię ci dzisiaj dupy!
Ale
Zoro już go nie słuchał. Zniesmaczony ruszył w stronę beczek z alkoholem.
Kobieta nie powinna się tak zachowywać. Nie powinna manipulować mężczyzną, by
dostać to, czego chce. Nie powinna…
Znów, w wyobraźni, zobaczył oczy koloru deszczu. Drążącą ręką sięgnął po kufel,
ale znajdujące się w nim piwo nie miało smaku. Mimo to szybko go opróżnił i
szykował się, by wziąć kolejny, kiedy przeszkodził mu Usopp.
-Hej
Zoooorooo! – Kanonier był już nieźle wstawiony. – Gdzie masz kolczyk?
Zdusił
w sobie chęć sięgnięcia do ucha, ozdobionego dwoma łezkami.
-Zgubiłem
– odpowiedział unikając wzroku przyjaciela. Tym samym miał nadzieję, że temat
nie zostanie pociągnięty. I w sumie jego życzenie się spełniło. Usopp nie
zaczekał nawet na odpowiedź, tylko ruszył dalej. Teraz kibicował Luffiemu,
który sprawdzał jak wiele kawałków mięsa jest w stanie upchnąć sobie w
policzkach. Zyskał przy tym sporą publikę.
Zadowolony
z faktu, że nikt się nim nie interesuje wrócił do picia.
Gwiazdy
odbijały się w granatowej toni oceanu, raz po raz drgając pod wpływem fal.
Wpatrywał się w ten ulotny miraż z niemym zachwytem. Może spowodował to wypity
alkohol, ale pierwszy raz ujrzał w nim piękno. Pociągnął kolejny łyk z butelki.
Przyjaciele już spali, zmęczeni imprezą, obżarstwem, pijaństwem… Rano, co
poniektórych, wzywać będzie do siebie, toaleta, a tabletki od bólu głowy
Choppera, będą miały wzięcie. Uśmiechnął się sam do siebie, na myśl o
skacowanym Luffym. Oj sporo się zmieniło przez te dwa lata… Momentalnie stracił
humor. Znów zaczął wpatrywać się w gwiazdy na wodzie.
-Dobra!
Nawet
nie zauważył, kiedy, tuż obok zjawiła się Nami. Nawigatorka wyglądała na dość
pijaną by nie przejmować się tym, co mówi, ale jeszcze nie na tyle, żeby zalec gdzieś
w kącie i odsypiać skutki upojenia.
-Gadaj!
– Uderzyła kuflem o barierkę, co dziwne, nie uroniwszy ani kropli. – Kim ona
jest?!
-Nie
wiem, o czym mówisz. – Wbrew własnym słowom, zarumienił się.
-Przestań
pieprzyć głupoty! – Tym razem z barierką spotkała się kobieca pięść. – Przecież
widzę, że coś z tobą jest nie tak! Zachowujesz się dziwnie! – krzyczała mając
gdzieś to, że może pobudzić załogę. – Jak nie ty… - dodała ciszej.
-I?
Jaki to ma związek z twoim wcześniejszym pytaniem?
Chciała
się roześmiać, ale zamiast śmiechu, z jej gardła, wydobył się jedynie jęk
zmieszanym z prychnięciem.
-Serio,
jesteś aż tak głupi czy tylko udajesz? Przecież to jasne, że chodzi o kobietę!
– Upiła łyk swojego piwa. – Tylko kobieta jest w stanie zmienić macho, w
domorosłego romantyka! – Z pogardą wskazała na szermierza, który nadal
wpatrywał się w morską toń.
-A nawet,
jeśli to, co? – spytał.
-No
nic. – Wzruszyła ramionami. – Po prostu chciałabym wiedzieć, kim jest osoba,
która tak mocno zawróciła ci w głowie. Szczerze to byłam pewna, że jesteś z
tych niereformowalnych. No wiesz…
Przerwał
jej ruchem ręki.
-Tak,
tak. Wiem. – Wolał, żeby nie mówiła tego na głos.
-Przez
jakiś czas miałam cię nawet za geja… - Zaczęła chichotać jak szalona. Procenty
we krwi robiły swoje.
Słysząc
te słowa, parsknął śmiechem.
-Może
jeszcze takiego, co szaleje za ero kukiem? – Brodą wskazał miejsce, w którym
zaległ Sanji. Sądząc po dochodzących stamtąd odgłosach, alkohol zaserwował
blondynowi piękne sny. Z udziałem całej masy kobiet.
Nami
nie przestawała chichotać.
-Właściwie,
czemu nie. – Wzruszenie ramion. – Pasowalibyście do siebie. – Spoważniała.
-Tak.
– Aż go zmroziło na samą myśl. – Jak pięść do nosa.
Zamilkli
oboje. Przez dłuższą chwilę żadne z nich nie chciało niszczyć powstałej ciszy.
Popijali alkohol gapiąc się albo w nocne niebo, albo w toń oceanu, do momentu,
w którym każde z nich nie zobaczyło dna swojego naczynia.
-To
jak z tą miłością, co? – Nami obracała w dłoniach pusty kufel. – Nieszczęśliwa?
Panna cię nie chciała?
Nie
odpowiedział od razu. Najpierw przyjrzał się nawigatorce. Jej orzechowe oczy
błyszczały od wypitego alkoholu, na policzki wkradły się pijackie wypieki, a
długie palce nieskoordynowanie uderzały o szkło kufla. Mimo to spojrzenie miała
bystre, przenikliwe. I chyba trochę smutne.
-Jak
bardzo jesteś pijana? – spytał w końcu, patrząc jej prosto w twarz.
Nie
odwróciła wzroku.
-Wystarczająco
by o to pytać. I nie na tyle, by nie wiedzieć, że ta rozmowa ma pozostać między
nami.
Jeszcze
chwilę się jej przyglądał, czując jak potrzeba wygadania się rośnie w nim, z
minuty na minutę. Pragnął opowiedzieć komuś o swoim szczęściu, które zniszczył
w tak banalny sposób. Równie dobrze, tym kimś mogła być Nami.
-Chciała…
Sam się temu dziwię, ale chciała. – Uśmiechnął się do wspomnień, a jego ton od
razu zyskał miększą nutę. Tak niepodobną do niego, że nawigatorka zastygła w
bezruchu, jakby bojąc się spłoszyć przyjaciela. Zwierzenia ze strony Zoro były
czymś niezwykłym. Czymś, co nie zdarzało się prawie wcale. A kiedy do głosu
dochodziły także emocje… Poczuła nagłą, nieodpartą chęć by go przytulić.
Zdusiła ją jednak, w sobie, wiedząc, że na to nie może sobie pozwolić.
-A
miłość? – kontynuował nie zdając sobie sprawy, z tego, jakie wrażenie wywarł na
przyjaciółce. – Chyba była szczęśliwa.
Przynajmniej ja byłem szczęśliwy. – Głos zaczął mu się łamać. – Ona chyba też.
– urwał bojąc się, że ciało go zawiedzie i się rozpłacze. By zyskać na czasie, sięgnął
do kieszeni. – Przynajmniej do czasu, aż wszystkiego nie spieprzyłem – zamilkł.
-To
znaczy? – Wiedziała, że Zoro nie jest i nigdy nie był uosobieniem delikatności,
ale jakoś nie mogła sobie wyobrazić by mógł skrzywdzić osobę, którą kochał.
Miast
odpowiedzi dostała zdjęcie. I zachęcające spojrzenie by mu się przyjrzeć.
Z
fotografii spoglądała na nią młoda kobieta o pogodnej, ale dość przeciętnej
twarzy, długich czarnych włosach, spiętych w niedbały kok i oczach tak
niebieskich, że aż granatowych. To właśnie one stanowiły jej największy atut.
Przywodziły na myśl… deszcz. Wisenną
ulewę. Były piękne.
Kobieta
uśmiechała się ciepło trzymając w dłoniach…
-Zoro?
– Podniosła wzrok, by spojrzeć na przyjaciela. Ten jednak spojrzenie utkwione
miał w fotografii, a w jego oczach czaiło się coś, czego do tej pory nigdy tak
nie było. Coś dusznego, nieuchwytnego… Czasem widywała to samo w spojrzeniu
Bellemere-san. – Czy to…
-Tak.
– Przerwał jej. – To moje dziecko.
Zostałem ojcem. – Zaczął się histerycznie śmiać. – Ja. Ojcem. Rozumiesz? Mam córkę!
Tysiące
myśli rozszalało się w jej głowie. Nie potrafiła się skupić na żadnej z nich.
Może po prostu wypiła za dużo, albo to, co usłyszała okazało się za dużym
szokiem, żeby od razu przejść z tym do porządku dziennego.
Tak
czy inaczej, w umyśle panował chaos. Wbrew zdrowemu rozsądkowi żałowała, że nie
ma po ręką jeszcze trochę alkoholu. Może wtedy łatwiej byłoby jej to wszystko
zrozumieć.
Nie
wiedziała jak długo gapiła się to na zdjęcie, to szermierza szukając podobieństwa
pomiędzy uwiecznionym niemowlęciem a przyjacielem.
W końcu,
z morza myśli, wyłoniła się jedna. Ta, która najbardziej nie dawała jej
spokoju.
-Zostawiłeś
je. – Nie spytała. Stwierdziła fakt.
Zielonowłosy
bezgłośnie potwierdził. Tak po prostu. Nie tłumaczył się, nie kręcił, nie
próbował się wybielić, wytłumaczyć swojego wyboru. Uderzyło ją to. Niemal tak
samo jak smutek bijący od szermierza.
-Dlaczego?
Jak mogłeś?
Tylko
wzruszył ramionami.
-Złożyłem
obietnicę…
-I
ta cholerna obietnica była ważniejsza niż rodzina?! – krzyknęła, mając gdzieś
to czy obudzi pozostałych.
-Zresztą,
co mogłem im zaoferować? – ciągnął dalej, jakby nie usłyszał wyrzutu
przyjaciółki. – Jestem piratem. Listy gończe za mną krążą po całym świecie.
Gdzie bym się nie zjawił, dla niektórych będą tylko chodzącą nagrodą. Wszędzie
znajdzie się, ktoś, kto spróbuje się szybko wzbogacić. I naprawdę myślisz, że
ludzie pokroju łowców głów, zawsze walczą fair? Że nie wykorzystują
największych słabości ofiary? Zawahają się przed skrzywdzeniem kobiety i
dziecka? Ja miałem do czynienia z takimi ludźmi. I wierz mi. Często bliżej im
do dzikich bestii.
-Ale
przecież Marynarka…
-Pieprzyć
Marynarkę. Dobrze wiesz, że nie mogą być wszędzie. A nawet, jeśli są, to często
udają, że deszcz pada. – prychnął ze złością. –Nie… Nie mógłbym ich narażać. –
Zacisnął dłonie w pięści. – Żeby je chronić musiałem odejść. Rozumiesz? – Spojrzał
na nią z taką nadzieją, że aż się przestraszyła. – Rozumiesz? – powtórzył.
I
dopiero wtedy zdała sobie sprawę, z tego, co robił Zoro. On szukał w niej
oparcia. Chciał, żeby utwierdziła go w przekonaniu, że postąpił słusznie. Zdziwiona
odkryła też, że również tak sądzi. Nie raz i nie dwa widziała splądrowane
wioski, pomordowanych ludzi, tragedie, którym Marynarka nie potrafiła zapobiec.
Więc skąd pewność, że rodzina szermierza mogłaby być bezpieczna? Zwłaszcza, że
o członkach załogi Słomianego Kapelusza bywało głośno. A głowa Łowcy Piratów interesowała
nawet Admirałów. Aż zadrżała na samo wspomnienie wydarzeń z Sabaody.
Dlatego,
bez słowa, objęła mężczyzną, zmuszając go, by położył głowę na jej ramieniu.
Czując
jak opuszcza go napięcie, towarzyszące mu bez przerwy, od kilku dni, zaczął
drżeć. Gdyby pozwalała na to jego duma, pewnie by się rozpłakał. Zamiast tego,
przygryzł tylko wargę, szepcząc ciche:
-Dziękuje.
Nami
zaczęła głaskać przyjaciela po głowie, myśląc przy tym, że kobieta, która
zdołała go w sobie rozkochać, była największą szczęściarą na świecie. I
jednocześnie największym pechowcem.
-Nami…
- Drgnęła, kiedy głos szermierza wyrwał ją z zamyślenia.
-Tak?
-Zachowasz
dla mnie to zdjęcie? Wiem, że przy tobie będzie bezpieczne. Odbiorę je, kiedy już
będę najlepszy.
-Jasne.
– Bo co innego mogła powiedzieć?
Data
na nagrobku uwierała boleśnie, w to specjalne miejsce jego duszy, które pielęgnował
każdego dnia. Zdawała się naigrywać z niego i jego planów. Jak to mówią? Jeśli chcesz rozśmieszyć Boga, opowiedz
mu o twoich planach na przyszłość*? Chyba tak. Więc jeśli
jednak istnieje jakiś Bóg, to on musiał go rozbawić do łez.
Jeszcze
raz spojrzał w stronę granitowego bloku, lecz data nie chciała się zmienić.
Rok. Spóźnił się o rok. Niby tak niewiele, a jednak tak dużo. Może gdyby
postarał się bardziej. Trenował intensywniej. Pragnął mocniej. Zdążyłby.
Przynajmniej się pożegnać. I błagać o przebaczenie.
Zamiast
tego, stał teraz, przemoczony do suchej nitki, nad grobem jedynej kobiety,
którą kiedykolwiek kochał.
Płakał.
Ten jeden raz pozwolił swoim emocjom wypłynąć na powierzchnię, w postaci
słonych kropli. Łzy spływały mu po policzkach niknąc w strugach deszczu.
Zupełnie jakby niebo płakało razem z nim. Dłonie, zaciśnięte na zmaltretowanym
bukiecie z czerwonych róż, drżały. Kolce kwiatów wbijały mu się w skórę, raniąc
ją aż do krwi, lecz nie zrobił nic, bu je powstrzymać. Przyjmował ból nawet z
pewną radością. Jakby sam siebie karał, za doznaną porażkę. Nie była to kara
adekwatna do przewinienia, lecz teraz, jedyna, na jaką mógł sobie pozwolić.
-Zoro…
- Czyjaś zimna dłoń dotknęła jego pleców. Skulił się w sobie, jeszcze mocniej,
niż dotychczas. – Pytałam ludzi… - Głos Nami, był suchy, rzeczowy. Niczym
wyprany ze wszystkich emocji. Zupełnie, jak gdyby, wraz z szermierzem,
przeżywała jego stratę. – Nikt nie wie, co się stało z dzieckiem… - Pod palcami
wyczuła wstrząs i nagle całe ciało mężczyzny zaczęło drżeć. A on nie mógł
powstrzymać wydobywającego się z ust szlochu.
W
myślach, wielokrotnie, przeżywał ten dzień, lecz nawet najczarniejsze scenariusze,
jakie otwierała przed nim wyobraźnia, nijak miały się do rzeczywistości. Nigdy
nie pozwolił sobie uwierzyć, że…
Nie
będzie miał, do kogo wracać.
-Zoro…
Patrzył
na grób. Wraz z wiekiem trumny, której nie widział, zamknęła się za nim
przeszłość. Znów mógł tylko ruszyć naprzód. Wypełnić drugą, ze złożonych
obietnic.
Schylił
się, żeby położyć to, co zostało z kwiatów, przy pomniku.
-Przepraszam…
- wyszeptał. – Zawiodłem cię… Was… Mam nadzieję, że kiedy, w końcu się
spotkamy, tam po drugiej stronie, będziesz w stanie mi wybaczyć.
Wstał.
-Chodźmy
Nami. Trzeba pomóc temu idiocie zostać Królem Piratów.
Ćwierć wieku minęło od
koronacji nowego Najlepszego Szermierza na Świecie. I tylko rok mniej, od kiedy
Królem Piratów został Monkey D. Luffy. Tego dnia świat zaczął się zmieniać. Czy
na lepsze? Niech to osądzi historia. Ona była zbyt młoda, ażeby pamiętać czasy
dominacji Marynarki, Światowego Rządu i Tenryuubito. Teraz te słowa to tylko
relikty dawnych lat, lecz kiedyś podobno… Nie! Nie na tym powinna się skupić.
Jest tu, z konkretnego powodu. Sięgnęła po miecz przypięty do pasa, sprawdzając
czy ostrze gładko wychodzi z pochwy. Usatysfakcjonowana wynikiem poprawiła
jeszcze czarną bandamę, chowając pod nią niesforne kosmyki i podeszła do
okazałego grobu. Pełnym szacunku gestem postawiła na płycie butelkę wina, z
trudem odnajdując miejsce, wśród innych darów. Jak widać nie tylko ona wpadła
na pomysł, by uczcić dzień śmierci Dracule Mihawka. Zaczęła rozglądać się dookoła,
w poszukiwaniu potencjalnych przeciwników, z którymi przyjdzie jej się
zmierzyć, przed tą jedną, najważniejszą walką.
-Nikogo
więcej tu nie ma.
Usłyszawszy
za plecami czyjś głos, odwróciła się na pięcie.
-Przestali
przychodzić jakiś czas temu. Nowemu pokoleniu, chyba brak ambicji.
Przed
nią stał mężczyzna w średnim wieku, o zielonych włosach, lekko przyprószonych
siwizną, twarzy pokrytej szeregiem mniejszych i większych blizn, z których najbardziej
widoczna była ta przechodząca przez lewe oko. W drugim, czarnym, zatańczyły
wesołe iskierki, kiedy zdał sobie sprawę, z tego jak bacznie mu się przygląda.
Zielony płaszcz powiewał na wietrze, czarne spodnie wyglądały jakby najlepsze
czasy miały już za sobą. Blizna przecinająca klatkę piersiową sprawiła, że na
moment zaschło jej w ustach.
W
końcu! Spotkała go! Tego, który nosi tytuł Najlepszego! Roronoę Zoro!
Mieszanina
wszystkich możliwych uczuć zalała ją niczym powódź. Przez chwilę nie była w
stanie nawet stać, z powodu drżących kolan, dlatego oparła się o pobliskie
drzewo.
-Co?
– zagadnął. – Spodziewałaś się czegoś więcej, prawda? – Zaczął się śmiać,
błędnie interpretując jej zachowanie. – W sumie ci się nie dziwię. Nie potrafię
robić wrażenia, tak jak ten tutaj… - Podszedł do pomnika i, obok postawionego
przez nią wcześniej wina, wcisnął butelkę sake. – Pamiętam dzień, w którym
zobaczyłem go po raz pierwszy… Jeśli mam być szczery, to wystraszyłem się jak
cholera. – Uśmiechnął się pod nosem. – Ten otaczający go majestat… Specyficzna aura…
Tak. Takich rzeczy się nie zapomina. –
Odwrócił się do niej, a dwie złote łezki w jego lewym uchu, zadźwięczały cicho.
– Przepraszam, że cię rozczarowałem.
Chciała
zaprzeczyć, ale głos uwiązł jej w gardle. Dlatego tylko pokręciła głową, wciąż
oczarowana, patrząc na mężczyznę. Był idealny. Tyle o nim słyszała. Nie jeden
dzień i nie jedną noc spędziła wyobrażając sobie tego człowieka. Jak brzmi jego
głos? Jak pachnie? Jaka otacza go aura? Teraz mogła, nareszcie, skonfrontować
swoje wyobrażenia z rzeczywistością. Przy czym rzeczywistość prezentowała się o
niebo lepiej.
-Jak
ci na imię? – Niemal zemdlała, czując jak owiewa ją zapach stali. Jeszcze nigdy
nie spotkała człowieka, który by pachniał w ten sposób. To było dziwne. Ale też
przyjemne.
-M… Mia!
-Ładnie…
- Czy to możliwe? Czy tylko jej się zdawało, że głos mężczyzny nagle zmiękł. –
Zawsze lubiłem to imię…
Stanął
tak, blisko, że niemal stykali się ramionami, po czym też oparł się o drzewo,
tym samym, wywołując w niej falę gorąca. Mimo to nie odsunęła się.
-Mama
mówiła, że to ojciec je dla mnie wybrał. – Słowa niekontrolowanie opuściły jej
usta. Zanim zdążyła zareagować, powiedziała pierwsze, co przyszło jej na myśl.
– Ona wolała Klara… - Dalej gadała głupoty, czując jak pąsowieją jej policzki.
-Tak?
– Chyba autentycznie się zdziwił. – W takim razie twój ojciec musi być
szczęściarzem. Z taką żo…
-Nie
wiem. – przerwała mu. – Zostawił mnie i mamę, kiedy byłam malutka. Podobno miał
ważne powody.
-W
takim razie jest debilem.
Nie
wiedząc, co odpowiedzieć, umilkła.
Czas
mijał, a oni stali w ciszy, obserwując Humandrille, składające dary na grobie Jastrzębiookiego.
Teraz tylko one zamieszkiwały Kuragainę.
W
końcu postanowiła się odezwać.
-Właściwie
to ja… Chciałam…
-Wyzwać
mnie na pojedynek. – dokończył za nią. – Domyśliłem się. – Wskazał na jej
miecz. – Ale zanim przyjmę wyzwanie,
pozwól, że zadam ci jedno pytanie. Dobrze Mia? – Kiedy to mówił patrzył gdzieś
w dal, w stronę mrocznego zamku, na końcu horyzontu. Dlatego nie miała
pewności, ale wydawało jej się, że w chwili, gdy wymówił jej imię, jego oko
błysnęło czymś dziwnym. Trudnym do nazwania. Dusznym. Lecz jakby… znanym. Czy
może raczej: oczekiwanym. Przez nią.
-Yhy…
-Powiedz…
Myślisz, że kobieta może zostać najlepszym szermierzem na świecie?
-Gdybym
tak nie myślała, nie byłoby mnie teraz tutaj!
Roześmiał
się.
-W
sumie racja. I wiesz, co? Podoba mi się twoje nastawienie. Znałem kiedyś
kobiety, które uważały, że nie mają szans z mężczyznami i z góry są skazane na
porażkę… - Spojrzał w niebo. – Chciałbym, żebyś im pokazała, że nie miały
racji. Co nie znaczy, że od razu położę głową pod topór, albo, że oddam ci
zwycięstwo walkowerem. Nie pragnę też śmierci. – Zastrzegł widząc jej zdziwioną
minę. – Musisz zasłużyć na tytuł. Jeżeli tak się stanie, nie będę miał nic,
przeciwko, jeśli jednak umrę. To wspaniałe uczucie spotkać kogoś silniejszego…
Zresztą chyba wiesz, co czym mówię?
Spojrzenie
czarnego oka przeszyło ja na wylot. Przez chwile miała nawet wrażenie, że
mężczyzna poznaje wszystkie jej sekrety.
A na to nie mogła sobie pozwolić. Musiała jak najszybciej zakończyć tę
rozmowę. Nawet, jeśli tak naprawdę wcale tego nie chciała.
Nim
wątpliwości doszły, w niej do głosu, sięgnęła po miecz. Nie po to trenowała
tyle lat, żeby na końcu stchórzyć. Ma swój cel, do którego dążyła całe życie.
Obietnicę złożoną samej sobie.
-To wszystko?
-W
zasadzie tak… - I on wydobył miecze. Nim jednak przyjął postawę, ostatni raz
spojrzał w stronę horyzontu. – Chociaż nie do końca…
-Co
tym razem?! – Złością maskowała rodzące się wątpliwości. I strach powoli
pełznący po kręgosłupie. Mały skurwiel, do tej pory ukryty, przyczajony, zaatakował,
gdy słońce odbiło się w ostrzach trzech przeklętych mieczy Roronoy Zoro. Czy to
możliwe? Przestraszyć kogoś, jedynie stojąc? Im dłużej przyglądała się
szermierzowi, tym bardziej w to wierzyła.
-Jeśli
wygrasz… Zaopiekuj się moimi katanami. I mieczem Mihawka. Jest tam, w zamku… To
naprawdę wspaniałe ostrze. Nie chciałbym, by wpadło w nieodpowiednie ręce.
-A
moje są odpowiednie? – spytała siląc się na sarkazm.
-Jeśli
mnie pokonasz, to będzie znaczyło, że tak. – Nijak nie dał po sobie poznać, czy
jej słowa w jakikolwiek sposób, zrobiły na nim wrażenie. – Zrobisz to? Ze swojej
strony obiecuję, że w razie, czego, twój miecz…
-To
nie będzie konieczne – prychnęła. – Zamierzam wygrać tę walkę. A potem, jako
trofeum, zabrać wszystkie cztery miecze!
Uśmiechnął
się, obnażając zęby, niczym dzika bestia.
-Wspaniale!
To właśnie, chciałem usłyszeć.
Jednym
szybkich ruchem włożył sobie rękojeść trzeciej katany do ust, po czym
zaatakował.
Zaskoczona
jego szybkością, ledwie sparowała wymierzone w swoją stronę cięcie. Pod wpływem uderzenia, dłonie zaczęły jej
drżeć. Mężczyzna się nie hamował. Walczył z całą swoją mocą. Była mu za to
wdzięczna. Nie miała jednak czasu dłużej zastanawiać się nad tym faktem, bo
kolejne cięcie przyszło, z lewej. Nauczona przykrym doświadczeniem, tym razem
nie próbowała parować, tylko uchyliła się, unikając ostrza, dosłownie o włos.
Rozerwany rękaw bluzki, zwisał smętnie, sprawiając, że już na początku starcia wyglądała
żałośnie. Dlatego, bez żalu oderwała go wyrzucając gdzieś za siebie.
-Zaatakujesz
w końcu? – Roronoa patrzył na nią wyczekująco.
-Z największą
przyjemnością!
Ruszyła
do przodu, chcąc ciąć od spodu, tym samym sprawiając, że mężczyzna straci
równowagę. Wtedy ona mogłaby dyktować tempo. Nie doceniła go jednak. Rozgryzł
ją, nim przygotowała się do ciosu. Wykręcił piruet, unikając ostrza i samemu
atakując. Życie zawdzięczała tylko wrodzonemu instynktowi, który kazał jej się
uchylić. Znów spróbowała ciąć, tym razem od góry. Zablokował jednym ze swoich
mieczy. Odgłos stali uderzającej o stal poniósł się echem po całej wyspie.
-Nieźle.
– Pochwalił ją. – Ale trochę za wolno.
Odskoczyła
dysząc ciężko. Zdecydowanie zasługiwał na swój tytuł. To nie będzie łatwa walka.
Uświadomiwszy sobie, że czeka ją naprawdę ciężkie starcie, cięższe niż wszystkie,
jakie do tej pory stoczyła, uśmiechnęła się. A radości, jaka zalała jej duszę,
nie była w stanie porównać, z żadnych innym, znanym sobie uczuciem. Tak. Nie ma
nic lepszego niż silny przeciwnik.
Natarła
ponowie. Tym razem trochę szybciej. Uderzenia też były bardziej precyzyjne.
Mimo to, nie udawało jej się go dosięgnąć. Lecz on także nie trafiał.
Walczyli,
za publikę mając tylko Humandrille. Odgłosy walki niosły się po wyspie. Grali
swoistą melodię, preludium śmierci i wgranej. Szczęk mieczy, ciche
przekleństwa, głośne oddechy, krew pulsująca w żyłach. A wśród tego – oni.
Pijani szczęściem, że nareszcie znaleźli kogoś, z kim walka jest wyzwaniem,
wynik, zaś, niewiadomą.
Początkowo
to on miał przewagę. Później szanse się wyrównały, by w końcu szala zwycięstwa
zaczęła chylić się ku dziewczynie.
Zauważyła
to od razu. Zwolnił. Może nie dużo, ale jednak. Ciężej też łapał oddech.
Uderzenia straciły na sile. To była jej szansa. Jeśli chce wygrać i wierzyć w
odniesione zwycięstwo, być z niego dumna, musi zrobić to teraz.
Wszystkie
pozostałe siły włożyła w to jedno cięcie. Ryzykowała życiem, lecz wygrać mogła
tytuł.
Teraz!
Uderzyła.
On
też.
Buchnęła
krew. Odgłos rozcinanej skóry, pękających żył zmroził ją do szpiku kości.
Spojrzała na zakrwawione ręce i miecz, niemal skąpany w posoce.
-A,
więc to już koniec? – spytała odwracając się, w stronę Roronoy.
-Na…
to… wygląda…
Mężczyzna
jeszcze stał, lecz ten stan nie mógł trwać długo. Opadł na kolana. Z długiej
rany na piersi sączyła się krew.
-Gratuluję
Mia. – Uśmiechnął się, mimo iż czerwona ciecz płynęła również z jego ust. – I…
przepraszam… córeczko… - Przymknął powieki, po czym zaczął osuwać się na
ziemię.
Wtedy
coś w niej pękło.
-Tato!
Chwyciła
mężczyznę nim ten upadł. Kiedy tuliła go w ramionach, z jej oczu płynęły łzy,
których nawet nie próbowała ukrywać.
-Wiedziałeś?
-Nigdy…
nie… zapomniałem tej barwy. – Sięgnął do jej policzka, a jego dłoń zostawiła na
nim szkarłatny ślad. – Masz oczy swojej matki… I też coś po mnie… - Z trudem
znalazł w sobie siłę, żeby przeczesać zielone kosmyki. Dopiero teraz, ze
dziwieniem, stwierdziła, że w czasie walki, straciła bandamę.
-Dlaczego?
– Miała tyle pytań. Lecz na żadne z nich nie mogła dostać odpowiedzi. Już nie.
-Przepraszam…
-Przeprosimy
nie wystarczą! – Dławiła się łzami.
-Wiem…
Ale teraz tylko to mogę zrobić. – Obraz córki zaczął się zamazywać. W dodatku
robiło mu się coraz zimniej. Znak, że Śmierć zbliżała się wielkimi krokami.
Kiepsko wykorzystał dany mu czas. Znów spaprał całą sprawę. – Mia?
-Tak?
– Patrzyła na człowieka, który, mimo iż nieobecny przez całe życie, był tak
bliski jej sercu. Wbrew wszystkiemu nie potrafiła go nienawidzić. A wszelkie wątpliwości,
jakie kiedykolwiek miała zniknęły, gdy sama, po raz pierwszy, dobyła miecza. Od
razu nią to zawładnęło. I zrozumiała ojca. Jego chęć bycia najlepszym. Dążenie
do spełnienia marzeń, obietnic… Te same pragnienia przygnały ją dzisiaj w to
miejsce. I pozwoliły zabić własnego ojca.
-Nienawidzisz
mnie?
Pokręciła
głową.
-Nie…
-To
dobrze. – Zamknął oczy. – Cieszę się. Bo ja cię kocham. Zawsze kochałem. Tej
jednej decyzji, żałowałem przez całe życie. Mia… Córeczko…
To
były jego ostatnie słowa.
A
jej nie pozostało nic poza płaczem.
Dwa
groby. Na jednym butelka wina, na drugim sake. Zielonowłosa kobieta stała pomiędzy
nimi, wpatrując się w horyzont.
-Więc,
jaki jest twój cel?
-Być
najlepszym!
Uśmiechnęła
się dobywając miecza.
-Dobra
odpowiedź.
„Wkrótce
się spotkamy, tato” – pomyślała.
________________________________________________________________________
*Woody Allen
Dobre opowiadanie :D
OdpowiedzUsuńFajnie poukładałaś sytuacje i decyzja Zoro była jak najbardziej słuszna ;)
Taki los Pirata, by podróżować po morzu, myślę, że to da się zrozumieć ^^
Dobre połączenie historii, szczególnie końcówka
"Jaki jest Twój cel?
Być najlepszym"
No i kurde nic nie poradzę, że słyszę Mihasia i Zoro xD