WRÓĆ DO NAS
12
Jace zważył w ręku łuk.
Broń wydawała mu się dziwnie ciężka. Do tego stopnia, że nie był w stanie
unieść jej by wystrzelić choćby jedną strzałę. Zresztą podejrzewał, że i tak by
nie trafił. Nie, używając tego łuku. Ten należał do Aleca. I dlatego
Jace go wziął, czego właśnie żałował. Bo tęsknota za bratem rozgorzała w nim z
mocą jakiej do tej pory nawet nie podejrzewał. Nie myślał, że można tak bardzo
tęsknić za kimś, kto znajdował się trzy pokoje dalej. Nie myślał też, że
kiedykolwiek przyjdzie mu tęsknić za Alekiem właśnie. Odkąd pojawił się u Lightwoodów
brat wydawał się integralną częścią jego życia. Dopiero śmierć mogłaby ich
rozdzielić, ale jej Jace nie brał pod uwagę. Był przecież doskonałym Nocnym
Łowcą, najlepszym w swoim pokoleniu. I gdyby sytuacja tego wymagała, ochroniłby
Aleca.
Westchnął i opuścił łuk.
Okazało się, że to jednak on potrzebował ochrony. I to przez lata. A odpłacił
za nią w najbardziej niewdzięczny sposób jaki był tylko możliwy. I, być może,
zapłacił największą cenę. Swojego parabatai.
- Jakoś nigdy nie
potrafiłem przekonać się do łuku.
Niemal podskoczył słysząc
głos ojca. Nie zarejestrował, kiedy Robert wszedł do sali. Znak, że było z nim
gorzej niż podejrzewał. Tym bardziej, że starszy z Łowców wcale nie próbował
ukryć swojej obecności. Nie narysował żadnej z run, która pomogłaby mu podkraść
się do chłopaka. Po prostu wszedł a Jace go przegapił.
- Chyba dlatego nie
potrafiłem pogodzić się z wyborem Aleca.
Mężczyzna podszedł do
syna udając, że nie widzi jego zmieszania. Ani słowem też nie skomentował braku
czujności blondyna. Dla Jace’a to nie była żadna nowość. Jeśli on miał gorszy
dzień i coś mu nie szło, zarówno Robert jak i Maryse machali na to ręką. Byli
pewni, że nawet mimo chwilowego braku formy, w chwili próby, poradzi sobie ze wszystkim.
Alec za to nie mógł cieszyć się takim zaufaniem. Od niego wymagano pełnej
gotowości. Nie był geniuszem tak jak przyszywany brat i brak naturalnych
predyspozycji musiał nadrabiać wyczerpującym, nieustannym treningiem.
- Wiedziałem, że
wystarczy kilka lat i będzie w tym lepszy ode mnie.
Robert uniósł łuk i
przyjąwszy postawę zaczął celować. Na razie na sucho, bez strzał. Lecz nawet w
tak czysto teoretycznej pozie można było dostrzec, że mężczyzna nie czuł się
swobodnie z wybraną bronią. Stał zbyt sztywno i w niczym nie przypominał Aleca,
dla którego łuk zdawał się być przedłużeniem ramienia.
- Przerażało mnie to –
ciągnął Robert pomimo braku odzewu ze strony syna. – Każdy ojciec marzy o tym
by jego dzieci go prześcignęły. Były lepsze niż on. A mnie to przerażało.
- Ale ze mnie byłeś dumny
– po raz pierwszy odezwał się Jace.
Robert pokręcił głową i
opuścił łuk.
- Ty byłeś geniuszem. To
coś więcej niż prześcignięcie mistrza. Byłeś genetycznie przystosowany by
odnieść sukces. A poza tym… - zawahał się. – Nie byłeś mój.
Jace postarał się
zignorować ukłucie w sercu. Wiedział o czym mówił Robert. I nie miało to nic
wspólnego z miłością.
- Dlatego tyle wymagałeś
od Aleca? By ciągle miał świadomość, że cię nie dogonił?
Patrzył jak Robert
delikatnie odkłada łuk, jakby jednym gwałtowniejszym ruchem mógł go zniszczyć.
Chyba pierwszy raz mężczyzna odnosił się z takim pietyzmem do rzeczy należącej
do Aleca.
Upewniwszy się, że broń
leży bezpiecznie, z jakiegoś powodu Łowca wziął do ręki strzałę i zaczął
umieszczać na niej runy. Kilka razy otwierał usta jakby chciał odpowiedzieć na
pytanie syna, lecz zaraz je zamykał. Jace czekał cierpliwie. To była najdłuższa
interakcja z kimś z rodziny, wyłączając Maxa, od tygodni i naprawdę nie chciał
zrazić do siebie ojca zbytnią gorączkowością. Poza tym nawet stanie w ciszy
było miłe, jeśli nie wiązało się z niemym wyrzutem czy rozczarowaniem. Odnosił wrażenie,
że Robert go nie winił za to, co stało się Alecowi. Nawet jeśli czuł, że
powinien.
Mężczyzna odezwał się
dopiero skończywszy przygotowywać piątą strzałę.
- Wtedy tak o tym nie
myślałem. A może starałem się nie myśleć… Teraz… wydaje mi się, że masz rację.
Chciałem, żeby Alec wierzył, że jest ode mnie gorszy. Dlatego, jak ognia,
unikałem szkolenia go. Czy któregokolwiek z was. Zostawiając to innym… - urwał,
ale nie musiał kończyć. Obaj, ojciec i syn, pomyśleli o tym samym. Niechęć
Roberta do pokazania słabości zaowocowała całym tym koszmarem.
- Pewnie mnie za to
nienawidzisz…
Jace z zaskoczenia aż
otworzył usta. Nie spodziewał się nigdy usłyszeć podobnych słów ze strony ojca.
Teraz musiał się zastanowić, czy obrazowały one rzeczywistość.
Mógł być wściekły na
Roberta za wiele rzeczy. To jak latami traktował Aleca kładło się cieniem na
ich relacjach. A mimo to… Mimo wszystkich tych okropieństw jakich ze strony
rodzica doświadczył brat, Jace nie potrafił znienawidzić Roberta. W końcu ten
człowiek dał mu dom, gdy wielce prawdopodobne było, że wyląduje na ulicy. Ani
przez moment nie rozważał trafienia w spiralę adopcyjną Nefilim. Już wolałby
żyć na ulicy aż do osiągnięcia pełnoletności. Wtedy po prostu wybrałby sobie
jakiś Instytut i tam zacząłby dorosłe życie. Nie musiał jednak tego robić, bo
Robert Lightwood postawił się żonie i pomimo posiadania trójki dzieci postanowił
zająć się także czwartym. Poza tym dla niego ojciec zawsze był…, jeśli nie
dobry to chociaż poprawny. A to i tak więcej niż dostał od swojego biologicznego
rodziciela. Czy raczej tego, który się za niego podawał.
- Nie – powiedział po
prostu i mógł niemal przysiąc, że widział jak z barków Roberta spadał ogromny
ciężar.
Przez chwilę obaj stali w
ciszy nie wiedząc jak ją przerwać i co właściwie dalej powinni robić. Żaden nie
był przyzwyczajony do obecności tego drugiego. W dodatku Jace nie wierzył, że
mógł spędzać czas z kimkolwiek z rodziny, tak normalnie. Przynajmniej do czasu
aż Alec podejmie decyzję co dalej z nimi.
Jego wzrok padł na dwa
długie kije do ćwiczeń. Ciało aż rwało się do walki więc nie namyślając się
długo zapytał:
- Co powiesz na mały
sparring?
Po ponad godzinie
intensywnego sparringu Robert ledwie był w stanie utrzymać się na nogach. Za to
Jace promieniał szczęściem. Już niemal zapomniał jak to jest mieć z kim
trenować. Do tego stopnia, że kilka razy wziął zbyt mocny zamach przez co
ojciec nakładał sobie właśnie trzecie iratze na ramię.
- Przepraszam – bąknął
chłopak raczej z obowiązku niż faktycznej skruchy.
Mężczyzna machnął zdrową
ręką.
- Nigdy nie przepraszaj
za swoje umiejętności. – Poruszył zranionym barkiem. I aż się skrzywił. Nawet
pomimo zastosowania run bolało jak diabli. – Musze przyznać, że jesteś dużo
lepszy niż myślałem. Albo to ja zestarzałem się bardziej niż chciałbym się do
tego przyznać.
Jace taktownie postanowił
milczeć. Wymuszona izolacja dała mu czas by pomyślał nad sobą. I nawet zaczął pracować
nad swoim charakterem. To znaczy, że w niektórych sytuacjach potrafił trzymać
gębę na kłódkę. Chciałby, żeby Robert też to umiał. Bo następne słowa ojca
bardzo mu się nie spodobały.
- Ty i Alec… Nie rozmawiacie
ze sobą…
Trudno było orzec, czy
Łowca stwierdził fakt czy też może zadał pytanie. Na wszelki wypadek Jace
postanowił doprecyzować całą sytuację.
- Alec ze mną nie
rozmawia. Nie chce mnie widzieć.
Zamknął oczy, bo nagle
poczuł napływające do nich łzy. A ostatnim czego chciał to rozpłakać się przy
ojcu. Ten mężczyzna nie tolerował żadnych słabości i nawet jemu takie
mazgajstwo nie uszłoby płazem. A nie chciał tracić jedynego sprzymierzeńca w Instytucie.
Robert zamyślił się
głęboko. Cała sytuacja aż za bardzo przypominała mu jego osobiste
doświadczenia, ale naprawdę nie chciał teraz wracać do tego wszystkiego
myślami. Chociaż może czas najwyższy odłożyć na bok własną wygodę i zacząć być
ojcem jakiego sam nigdy nie miał?
- Wiesz… Ja kiedyś też
straciłem kontakt ze swoim parabatai. Sam wyrzuciłem go ze swojego życia…
Jace oczywiście znał tę
historię. Michael Wayland, jego domniemamy ojciec, oraz Robert byli parabatai.
Potem coś ich poróżniło i Lightwood opuścił przyjaciela. Jak się okazało – na
dobre. Do tej opowieści życie nie napisało szczęśliwego zakończenia. Wayland
umarł a jego najlepszy przyjaciel nawet o tym nie wiedział. Czy Robert próbował
go przygotować na to, że z nim i Alekiem będzie tak samo?
- I muszę przyznać, że to
druga najgorsza decyzja jaką podjąłem w życiu.
Chłopak nie musiał pytać
jaka była pierwsza. Doskonale to wiedział. Wpuszczenie Raja i Edgara do
Instytutu.
- Nie ma dnia, żebym nie
żałował i nie wyrzucał sobie swojej głupoty. Dlatego Jace… - Niespodziewanie
położył chłopakowi rękę na ramieniu. Tylko profesjonalne wyszkolenie Nocnego
Łowcy pozwoliło Jace’owi nie podskoczyć. Z jakiegoś powodu bał się, że Robert
go uderzy. – Proszę… Nie pozwól Alecowi popełnić mojego błędu. Walcz o niego.
Blondyna zatkało. Po raz
pierwszy ktoś zasugerował mu, że może zrobić coś poza siedzeniem i czekaniem aż
Alec sam zdecyduje się z nim porozmawiać. Co dziwne on też nigdy na to nie
wpadł. A może i wpadł tylko instynktownie spychał te myśli w odmęty umysłu
pewny, że próba wpłynięcia na Aleca tylko pogorszy sprawę? Albo zwyczajnie nie
chciał pogodzić się ze świadomością, iż tym razem to on miał być tym, który
pierwszy wyciągnie rękę na zgodę? Nie potrafił być ze sobą na tyle szczery by
znaleźć odpowiedź na to pytanie.
- Jak? – zapytał
zduszonym, łamiącym się głosem. – On nie chce mnie widzieć… Myślę, że rozważa
nawet jak zerwać naszą więź…
- A ja myślę… – Robert
złapał syna za podbródek i zmusił by na niego spojrzał. W oczach mężczyzny
czaił się jakiś dziwny upór. Oraz coś czego Jace nie potrafił nazwać. – Że
według niego ty myślisz tak o nim.
Odpowiedź była zbyt skomplikowana
by Jace początkowo ją zrozumiał. A kiedy dotarł do niego sens, nie potrafił w
niego uwierzyć. To przecież niedorzeczne. Dlaczego Alec miałby…
- Trudno mi o tym mówić –
ciągnął dalej Robert jednocześnie puszczając chłopaka.
Straciwszy podporę Jace o
mało nie osunął się na podłogę, jednak lata wyszkolenia zrobiły swoje. Nawet w
takiej sytuacji starszy Łowca nie mógł powstrzymać dumy z syna. Idealny
Nefilim.
- Bo to w sporej mierze
moja wina, ale Alec ma bardzo niską samoocenę. A niemal przez całe życie
pragnął twojej akceptacji. Więc czy to naprawdę takie dziwne, że kiedy zrobił
coś społecznie uważanego za domenę tchórzy i słabeuszy obawia się twojego
potępienia?
Według Jace’a odpowiedź
była prosta. Jak najbardziej. Ale psychika Aleca nie była prosta.
- On podświadomie stawia
się w roli ofiary. Cały czas był pewien, że ja naprawdę szukam zabójcy. Do
głowy mu nie przyszło, że mógłbym postawić go ponad sprawy Clave. Teraz, jestem
pewien, sytuacja wygląda podobnie. Alec odmawia widzenia się z tobą, bo boi się
usłyszeć, jak bardzo cię zawiódł. On nie chce skrzywdzić ciebie. On chce
chronić siebie.
Jace długo myślał nad
słowami ojca. I z każdą minutą zaczynały one nabierać coraz więcej sensu. To
było tak bardzo w stylu Aleca, że sam się sobie dziwił, że nie wpadł na to
wcześniej. Najwyraźniej pozwolił by poczucie winy i niechęć wszystkich dookoła
zaburzyły mu obraz sytuacji. A może, po prostu, wziął pod uwagę jak on by się
zachował w tej sytuacji, zapominając, że ma do czynienia z Alekiem? Najbardziej
niepewną i najlepszą osobą na ziemi.
W tym momencie czuł jak
bardzo skrewił. Szanując prośbę Aleca niejako sam napędzał toczące chłopaka
niepewności. Może gdyby zadecydował raz jeden się postawić, Alec szybciej by do
nich wrócił?
Teraz postanowił naprawić
swój błąd. Tylko jak to zrobić? Przecież nie wejdzie po prostu do pokoju brata
i nie zażąda rozmowy. Coś takiego nie wchodziło w grę. Musiał sam zachęcić
Aleca do rozmowy z nim. Dać mu sygnał, że wcale nie czuje się rozczarowany jego
zachowaniem i naprawdę mu na nim zależy. Był w końcu jego parabatai.
Naraz, z rozmachem, uderzył
się otwartą dłonią w czoło. No przecież! To było takie proste. Szybko znalazł
jakiś kawałek papieru i upewniwszy się, że nie jest to coś niestosownego,
zaczął pisać. A później wysłał ognistą wiadomość.
Wiadomość zaskoczyła
Aleca. Odwykł od tej formy komunikacji. Ostatnio używał wyłącznie telefonu. I
to tylko do kontaktów z Magnusem, wszyscy inni po prostu przychodzili do jego
pokoju. Dlatego ze sporym niepokojem wziął wiadomość do ręki i sprawdził od
kogo pochodzi. Widząc znajome pismo wypuścił kartkę czując jak krew zaczyna zamarzać
mu w żyłach.
Jace.
Chciałby móc powiedzieć,
że w ogóle nie myślał o bracie, ale byłoby to perfidne kłamstwo. Udawało mu się
odpędzać myśli o blondynie tylko kiedy ktoś z nim był. I to jedynie dlatego, że
usilnie starał się zachować nietkniętą swoją przestrzeń osobistą. Natomiast kiedy
zostawał sam… Myśli o bracie, wspomnienie tego jak rzucił mu w twarz
najboleśniejsze ze wszystkich możliwych słów, atakowały go niczym wataha
wilków. Nawet w nocy nie był całkiem bezpieczny. Koszmary o Jassie nawiedzały
go z zadziwiającą regularnością. Zwykle po tym jak udało mu się zrobić jakiś
znaczący krok w stronę normalności. Budził się wtedy zlany potem, na skraju
paniki. Nikomu się do tego nie przyznał. Nie tyle dlatego, że nie chciał wyjść
na histeryka a dlatego by nikt nie próbował wyżywać się na Jassie. Znał swoją
siostrę i wiedział, że byłaby do tego zdolna. Podobnie jak Magnus. Choć
ukochany starał się maskować, wiedział o wzajemnej niechęci Czarownika i Łowcy.
Nie potrafił pojąć jej genezy, ale podejrzewał, że miała ona wiele wspólnego z
ich pierwszym spotkaniem. Podczas którego Jace był dupkiem. I to takim
konkretnym. Nigdy jednak nie skarcił za to brata. Nie potrafił.
Podobnie jak teraz nie
potrafił nawet spojrzeć na otrzymaną wiadomość, nie mówiąc już o przeczytaniu
jej. Co takiego mógł chcieć od niego Jace, że zignorował jedyną naprawdę
poważną prośbę jaką miał do niego kiedykolwiek?
Poczuł, jak zaczyna mu
brakować powietrza a wizja na brzegach powoli zachodziła czernią. Zbliżał się
atak paniki. Serce biło szybkim nierównym tempem, gdy sięgał po telefon. Przez
chwilę wahał się do kogo zadzwonić, ale ostatecznie dokonał wyboru dyktowanego
przez rozum a nie serce.
- Catarina? – tylko tyle
udało mu się wydusić przez ściśnięte gardło. Zrobił to ostatnim haustem
powietrza jaki pozostał mu w płucach. Kolejnego nie był w stanie nabrać. Nim
usłyszał odpowiedź Czarownicy pochłonęła go ciemność.
Catarina z uwagą
przypatrywała się Alecowi zwiniętemu w kłębek na jej kanapie. Chłopak był
owinięty w swój ulubiony koc a w rękach trzymał kubek z ziołową herbatą i nawet
nie narzekał na jej smak. Wyglądał tak cholernie krucho.
Alec zadzwonił do niej,
kiedy była w pracy. Urwanie się wymagało nie lada tłumaczeń a także
zastosowania kilku pomniejszych czarów. Nic dziwnego, że poczuła gniew. Ale
także strach. Alec już dawno nie dzwonił do niej podczas ataku paniki. Na
Lilith! Dawno żadnego nie miał. Więc dlaczego teraz, gdy wszystko wskazywało na
to, że idzie ku dobremu wykonał taki krok wstecz?
Czarami uspokoiła
chłopaka po czym zabrała go do siebie, wcześniej oczywiście informując Maryse i
Roberta. Nie chciała wzbudzać paniki w Instytucie nagłym zniknięciem Łowcy.
Choć i tak o mało do niego nie doszło. Najwidoczniej Robert nie zdawał sobie
sprawy z „sesji terapeutycznych” jakie miał jego syn z Czarownicą. Na szczęście
zdołał się uspokoić nim zrobił lub powiedział coś wyjątkowo głupiego. Duża w
tym była zasługa Maryse, która niezbyt dyskretnie kopnęła męża w kostkę, gdy
ten otwierał usta a jego twarz poczerwieniała od gniewu.
- Lepiej? – zapytała
Czarownica.
Chłopak bez przekonania
pokiwał głową, po czym upił łyk herbaty. Jego twarz pozostawała pusta. Dziwne.
Nawet w najgorszym okresie krzywił się podczas picia. Czarownica zastanawiała
się jak ma do niego podejść by się przed nią ponownie otworzył.
- Przepraszam – bąknął
Alec wyrywając kobietę z transu. – Przeszkodziłem ci…
Nie było sensu
zaprzeczać. Wciąż miała na sobie pielęgniarski uniform. Machnęła ręką z
nonszalancją, której nie czuła.
- Nie przepraszaj. Po
prostu powiedz co się stało.
Na końcu języka miała pytanie
czy jego stan miał coś wspólnego z ojcem, ale ostatecznie udało jej się go nie
wypowiedzieć. Poniekąd zdawała sobie sprawę ze skomplikowanych relacji
łączących Alexandra i Roberta a to za sprawą Magnusa, który czasem zwierzał jej
się, gdy sam już nie był w stanie wytrzymać. Nie wiedziała jednak czy chłopak wiedział
i chciał by jego sprawy rodzinne Czarownik wynosił dalej. Najlepiej więc było
udawać, że o niczym nie miała pojęcia.
Alec upił łyk herbaty po
to by zyskać na czasie. Ewidentnie był na siebie zły. I chyba nawet
rozczarowany sobą. Tym, że zaprzepaścił tak wiele pracy jaką inni włożyli w
jego powrót do zdrowia.
Catarina zaczęła się
zastanawiać, kiedy nauczyła się tak dobrze czytać Nocnego Łowcę. Ale to chyba
jednak nie miało znaczenia. Ważniejsze było to, czy tym razem uda jej się mu
pomóc.
- Alec – zaczęła
delikatnie. – Cokolwiek wywołało u ciebie atak miałeś do niego prawo. Nie
musisz się obwiniać. I to wcale nie znaczy, że się cofasz. Te ataki mogą ci towarzyszyć
do końca życia. – To była brutalna prawda, ale ktoś musiał ją powiedzieć. –
Najważniejsze, żebyś umiał radzić sobie po nich. Dlatego proszę, porozmawiaj ze
mną.
Chłopak jakby jeszcze
bardziej zapadł się w sobie. A mimo to w jego oczach pojawił się dziwny stalowy
błysk. Jakby podjął jakąś decyzję.
- Jace – powiedział w
końcu.
To imię mogło znaczyć wszystko
i nic. Jace był jedyną osobą, z którą Alexander nie zamienił słowa od momentu
wybudzenia się ze śpiączki. I Cat wiedziała, dlaczego. Nie był jeszcze gotowy
zmierzyć się ze zdaniem parabatai na swój temat. Tylko co blondyn miał
wspólnego z atakiem paniki? Próbował się narzucać? A może Alec zaczął myśleć o
nim zbyt intensywnie?
- A dokładniej? –
zapytała najmilszym tonem na jaki było ją stać.
Nie wiedzieć czemu chłopak
oblał się rumieńcem.
- Nie masz się czego
wstydzić. – Naprawdę za dobrze potrafiła już odczytywać tego dzieciaka. – Jeśli
to cię zdenerwowało to na pewno nie było głupie.
Alec przygryzł wargę. Catarina
znała go lepiej niżby chciał. Nie wiedział, kiedy dopuścił kobietę tak blisko
siebie. Nawet Magnusowi zajęło więcej czasu zrozumienie go i jego nastrojów.
- Jace… - Imię brata sprawiało
mu niemal fizyczny ból. – On… wysłał mi ognistą wiadomość.
Znając opowieści o młodym
Łowcy nawet nie mogła się domyślać treści listu. Chłopak był tak
nieprzewidywalny, że jakakolwiek próba rozgryzienia jego charakteru mogła
skończyć się bólem głowy.
- I co w niej było? –
zapytała zamiast snuć fantastyczne teorie.
Pokręcił głową.
- Nie wiem. Nie odważyłem
się sprawdzić.
Gdy tylko to powiedział
od razu poczuł się jak ostatni tchórz. Ścisnął kubek z herbatą tak mocno, że Catarina
zaczęła obawiać się, że naczynie wkrótce pęknie. Za pomocą magii wyjęła je z
rąk chłopaka po czym zmierzyła Łowcę uważnym spojrzeniem. Mogła zrozumieć jego
zachowanie. I wcale nie uważała, że był to wyraz słabości. Tylko jak przekonać
do tego samego zainteresowanego?
- Myślę, że powinieneś to
przeczytać.
Odmruknął coś
niewyraźnie.
- Alec?
- Boję się – wyszeptał na
granicy słyszalności. – A jeśli on… w tym liście daje mi znać, że nie chce mieć
ze mną już nic wspólnego? Póki trzymałem go na dystans mogłem mieć nadzieję…
Teraz…
- Teraz musisz zmierzyć
się z rzeczywistością – weszła mu w słowo. Osobiście nie wierzyła by Jace
Herondale był w stanie odseparować się od brata mimo to postanowiła zachować
swoje zdanie dla siebie.
- Wiem – przytaknął. –
Ale i tak się boję – powtórzył.
Ku jego zdumieniu kobieta
uśmiechnęła się do niego.
- To normalne. Zawsze
boimy się czekających nas trudności. Ale pamiętaj, że nie jesteś sam. Masz
ludzi, którzy pomogą ci przejść przez te drogę.
Machnęła ręką i na
stoliku pojawiła się ognista wiadomość od Jace’a. Alec głośno przełknął ślinę.
Wiedział, że nadszedł czas zmierzyć się z najgorszym koszmarem, od chwili
przebudzenia i stwierdzenia, że Magnus wciąż go chciał. Myśl o Czarowniku nieco
uspokoiła skołatane nerwy.
- Mogłabyś zadzwonić po Magnusa?
– poprosił.
Czarownik zjawił się w
ciągu pięciu minut od telefonu. Wyglądał nieco mniej reprezentatywnie niż
zwykle, ale Alec i tak potrafił docenić luźniejszy krój jeansów swojego
chłopaka. A także obszerną koszulkę bez rękawów, dzięki której mógł podziwiać
jego idealne bicepsy.
Uderzyło go, że znów
zaczynał patrzeć na Magnusa jak na mężczyznę i podziwiać jego fizyczne aspekty.
Odkrycie było nagłe, ale nie nieprzyjemne.
- Zostawię was –
oznajmiła Catarina po wyjaśnieniu przyjacielowi całej sytuacji. Zdawała sobie
sprawę, że w tym momencie troje to już tłok.
Nim wyszła Magnus rzucił
jej jeszcze spojrzenie pod tytułem „jesteś pewna, że to dobry pomysł?”. Nie miał,
jak zadać tego pytania głośno, skoro w pokoju znajdował się Alec; chłopak i tak
wyglądał zbyt niepewnie, żeby mężczyzna mógł przelać na niego własne
wątpliwości.
Najchętniej trzasnęłaby
go w ten wymalowany łeb, ale powstrzymała ją obecność Alexandra. Pokiwała więc
tylko uspokajająco głową i wyszła z pokoju. Alec pożegnał ją bezgłośnym
„dziękuję”. Uśmiechnęła się do niego.
Zostali sami. Alec wciąż
siedział na kanapie opatulony w koc, Magnus zaś krążył nerwowo po pokoju co
jakiś czas wpatrując się w wiadomość, która nadal leżała na stoliku. Gdyby jakimś
cudem Jace Herondale stanął teraz przed nim najprawdopodobniej nie potrafiłby
się powstrzymać i zamieniłby chłopaka w żabę. A zaraz potem wysłał zaklęciem
priorytetowym wprost do Francji na jakieś zawody szefów kuchni.
W końcu stanął, bo
zaczynało mu się kręcić w głowie. Alec odetchnął z ulgą. Jego percepcja również
nie pozostała bez szwanku w związku z marszem Czarownika.
- Jak się teraz czujesz?
– zapytał Magnus przystając przy kanapie. Chciał usiąść obok chłopaka, ale
obawiał się jego reakcji.
- Trochę zmęczony – oznajmił
Alec. – I cholernie zdenerwowany.
To akurat można było stwierdzić
po sposobie w jaki wyłamywał sobie palce. Magnus bardzo chciał chwycić dłonie
chłopaka i złożyć na nich co najmniej dziesięć pocałunków. Po jednym na każdy
palec. Niestety, jeszcze długo nie będzie mu to dane.
- Więc może… - zaczął,
ale Alec przerwał mu ruchem głowy.
- Nie… Wiem, że to
dziwnie zabrzmi, ale chcę to zrobić.
Jego słowa nijak nie
pasowały do spojrzenia jakie utkwił w wiadomości. Gdyby miał choć trochę
zdolności magicznych list stanąłby w płomieniach.
- Pomożesz mi? – zapytał
cicho jakby bojąc się, że Magnus postanowi zostawić go z tym wszystkim samego.
- Oczywiście! – krzyknął Czarownik
i w naturalnym odruchu usiadł na kanapie zapominając na chwilę o potrzebie przestrzeni
Aleca. Chłopak wzdrygnął się bardziej zaskoczony nagłym ruchem niż przestraszony
naruszoną strefą komfortu.
- Pamiętaj, że jestem
przy tobie i zawsze będę, jeśli tylko będziesz mnie potrzebował.
Alec posłał mu jeden z
tych szczerych pięknych uśmiechów, które Magnus tak ubóstwiał.
- Kocham cię – powiedział
chłopak.
- A ja kocham ciebie. – Wyciągnął
rękę, którą Alexander ujął po dłuższym wahaniu.
Magnus ostrożnie wzniósł
ich złączone dłonie do ust ani na moment nie spuszczając wzroku z chłopaka. Ten
nerwowo przełknął ślinę a na jego czole pojawiły się kropelki potu. Czarownik
zatrzymał się; Alec pokręcił głową po czym wykonał gest mówiący, że mężczyzna
może iść dalej.
- Na pewno? – upewnił się
Czarownik.
Ich ręce były na tyle
blisko twarzy Magnusa, że ciepłe powietrze z jego ust musnęło je delikatnie.
Przez ciało Aleca przebiegł dreszcz. I to wcale nie nieprzyjemny.
- Tak – wychrypiał, bo w
gardle nagle miał zupełnie sucho.
Nawet uzyskawszy
pozwolenie Magnus działał powoli, cały czas bacznie obserwując chłopaka. W
końcu palce Aleca, od jego ust, dzielił ledwie milimetr. Wtedy właśnie pozwolił
sobie na czystą radość z dotyku. Na czubku każdego palca Alexandra złożył
pocałunek delikatny niczym muśnięcie skrzydeł motyla.
Skończywszy opuścił ich
ręce na kanapę i poluzował nieco uścisk, tak by Alec mógł zabrać rękę, gdyby
tylko chciał.
Nie chciał.
W momencie, gdy Czarownik
przestał go ściskać Łowca sam zacisnął palce na dłoni ukochanego jakby bojąc
się, że inaczej tamten zniknie. Magnus zaczął kciukiem gładzić kostki chłopaka.
- Jestem tu – bezbłędnie
odgadł jego strach. – Nigdzie się nie wybieram.
Alec pokiwał głową.
Wiedział to. Mimo wszystko nie potrafił puścić Magnusa. Co biorąc pod uwagę
fakt, że jeszcze nie tak dawno nie potrafił go dotknąć było dość niezwykłe. I
wypełniało go nadzieją.
- Kocham cię – powiedział
tylko dlatego, że lubił to robić. I uwielbiał wyraz twarzy Magnusa zaraz po
takiej deklaracji.
- A ja kocham ciebie –
zapewnił Czarownik.
Tak mógłby zakończyć ten
dzień. Wspólnym wyznaniem miłości i przekroczeniem kolejnej granicy. Kolejnym
krokiem na drodze do wyzdrowienia.
Ale to nie ten krok miał
dzisiaj wykonać.
- Podasz mi list? –
zapytał marszcząc czoło.
Magnus zdusił w sobie jęk
zawodu. Miał nadzieję, że Alec zapomniał o wiadomości od Złotowłosej. Albo
przynajmniej zmienił zdanie. Niestety. Po raz kolejny okazało się, że Alexander
był lepszym człowiekiem niż on.
- Oczywiście.
Pstryknął palcami i wiadomość
zawisła przed twarzą Łowcy. Ten wziął głęboki oddech, chwycił list i… zamknął
oczy. Właściwie to zacisnął je tak mocno, że Magnusa rozbolały powieki.
- Skarbie…
- Daj mi chwilę…
Zaczął bezgłośnie
poruszać ustami. Dopiero po chwili Czarownik zorientował się, że chłopak…
liczy. Od jednego do dziesięciu. Skończywszy wziął jeszcze jeden oddech i
jednocześnie otworzył oczy oraz wiadomość.
Chwilę czytał a z jego
twarzy nie dało się nic wyczytać. Magnus miał przemożną ochotę wyrwać kartkę z
rąk ukochanego i samemu zagłębić się w lekturze. Na szczęście zdołał się
powstrzymać. Przynajmniej na razie.
Wpatrywał się w słowa nie
do końca rozumiejąc ich sens. Wiedział co czytał. Znał tekst na pamięć od lat. I
od lat też go nie słyszał.
Nie nalegaj na mnie, abym cię opuścił i odszedł od
ciebie
albowiem dokąd ty pójdziesz i ja pójdę
gdzie ty zamieszkasz i ja zamieszkam
lud twój - lud mój,
a Bóg twój - Bóg mój,
Gdzie ty umrzesz, tam i ja umrę, i tam pochowany będę
Niech mi uczyni Pan, cokolwiek zechce,
a jednak tylko śmierć odłączy mnie od ciebie.
Tak nam dopomóż Aniele!
Przysięga parabatai.
Jace przysłał mu tekst
przysięgi parabatai.
Miał w głowie mętlik. Co
to mogło oznaczać? Nie wyglądało na to, by brat sugerował mu zerwanie więzi.
Tekst był napisany schludnie z dbałością o szczegóły, co znowu było tak
niepodobne do Jace’a i zdradzało, że naprawdę mu zależy. Czyżby brat przypominał
mu, że wciąż są parabatai? I, że zamierza trzymać się złożonej
przysięgi?
- Alec? Kochanie?
Niemal spadł z kanapy,
gdy Magnus ścisnął jego dłoń. Szybko wyrwał rękę z uścisku mężczyzny i
przycisnął ją do piersi wraz z listem. W jego oczach pojawiła się panika. Zupełnie
zapomniał o Czarowniku tuż obok i dodatkowy bodziec uznał za próbę ataku. Teraz
było mu głupio. Przecież sam zdecydował się na trzymanie za rękę.
- Przepraszam…
- Przepraszam…
Powiedzieli to
jednocześnie. Jednocześnie też spojrzeli sobie w oczy. Alec był pewien, że w
kocich tęczówkach Czarownika zobaczy żal, może nawet złość. Zamiast tego
mężczyzna patrzył na niego z poczuciem winy.
- Przepraszam –
powtórzył. – Zamyśliłem się i zapomniałem, że to ty – zaczął się
usprawiedliwiać.
Magnus miał ochotę
uderzyć głową w ścianę. I to zarówno swoją jak i Jace’a Herondale’a.
- To ja przepraszam,
kochanie. – Użył magii by odgarnąć zabłąkany kosmyk z czoła chłopaka. – Powinienem
być ostrożniejszy.
- To nie twoja wina – nie
ustawał Łowca. – I proszę, nie kłóćmy się o to… - Zabrzmiał żałośnie, ale nie
miał siły się tym przejmować. I chyba tylko z tego powodu Magnus postanowił
odpuścić.
- Co napisał Jace? –
zapytał zamiast dalej ciągnąć wątek, którego Alec sobie nie życzył.
Chłopak jeszcze raz spojrzał
na wiadomość.
- Chyba muszę z nim
porozmawiać.
Jace miał wrażenie, że
jeszcze trochę i wychodzi sobie dziurę w dywanie. Albo przynajmniej zedrze obcasy
bojowych butów. A mimo to nie potrafił usiedzieć w miejscu. Cały czas jego
myśli krążyły wokół Aleca i ognistej wiadomości jaką wczoraj wysłał bratu. Z racjonalnego
punktu widzenia zdawał sobie sprawę, że to mogło być dla Aleca za szybko. Brat niemal
na pewno potrzebował więcej czasu by sobie wszystko przemyśleć. Był przecież…
Alekiem. Tym, który działa zgodnie z planem. Nawet własne samobójstwo zaplanował
krok po kroku.
Jace jęknął. Nie o tym
chciał myśleć.
Tak. Racjonalnie
milczenie Aleca miało sens. Emocjonalnie? Ni chuja. Przynajmniej zdaniem gwałtownej
natury Jace’a. Chłopak nie przyznałby się do tego nawet na torturach, ale wysyłając
wiadomość liczył, że brat zjawi się na progu jego pokoju w ciągu maksymalnie
kwadransa i ze łzami w oczach rzuci mu się w ramiona. A on oczywiście go
przytuli, przeprosi i wszystko co złe między nimi zostanie zapomniane.
Jace zawsze miał bujną wyobraźnię.
Ente tego dnia kółko
przerwało mu pukanie do drzwi. Niemal potknął się o własne nogi, gdy z
prędkością dostępną tylko Nocnemu Łowcy zmienił kierunek i pognał otworzyć.
Całym sobą liczył, że po drugiej stronie znajdował się Alec, więc kiedy
zobaczył Clary na jego twarzy początkowo pojawił się wyraz zawodu. Który dziewczyna,
niestety, dostrzegła.
- Coś nie tak? – zapytała
biorąc się pod boki by wyglądać groźniej. Samolubnie myślała, że gdy tylko Jace
ją zobaczy nie będzie w stanie powstrzymać okrzyku radości. A w jego złotych
oczach pojawią się iskierki szczęścia.
- Nie – zaprzeczył
szybko. – Cieszę się, że cię widzę. – Nawet jeśli była to prawda, nie potrafił pozbawić
swojego głosu nutki niepewności. I tego rozczarowania, które wciąż czuł tylko
dlatego, że Clary nie była Alekiem.
- Ale spodziewałeś się
kogoś innego – dziewczyna nie dawała za wygraną i Jace po prostu musiał ulec.
- Liczyłem, że to Alec… -
przyznał i od razu zrobiło mu się głupio. Zaczął się też bać czy dziewczyna nie
zacznie się dopytywać dlaczegóż to miał nadzieję zobaczyć brata przed własnymi
drzwiami. Intuicja podpowiadała mu, że nikt z mieszkańców Instytutu nie byłby
zadowolony z wysłanej przez niego wiadomości.
- No to się rozczarowałeś
– mruknęła ewidentnie zła.
- Ale to miłe
rozczarowanie – powiedział szybko jednocześnie się uśmiechając, bo skoro Clary przemogła
się na tyle by do niego przyjść to może miał szansę na naprawę stosunków z
dziewczyną?
Jej twarz pojaśniała. Nieznacznie,
jednak Jace był wyczulony na każdą, nawet najsubtelniejszą zmianę i dostrzegł
to od razu.
- Naprawdę tak myślisz?
Pokiwał głową cały czas
się uśmiechając.
- Nawet jeśli przyszłam
cię opierdolić?
Oczywiście brał taką
możliwość pod uwagę.
- Nawet – przytaknął. –
Zawsze miło cię widzieć.
Teraz twarz dziewczyny
pokryła się rumieńcem w niczym nieustępującym temu, charakterystycznemu dla
Aleca i Jace’a coś ścisnęło w dołku. Naprawdę tęsknił za bratem.
- W takim razie możesz
się na mnie pogapić jutro o dziewiętnastej w Taki – zakomunikowała Clary
po czym obróciła się na pięcie i zniknęła za załomem korytarza. Jace dopiero po
dłuższej chwili zdał sobie sprawę, że właśnie został zaproszony na randkę. O
mało nie wrzasnął z radości.
- Jesteś pewny, że chcesz
to zrobić?
Alec spojrzał
Czarownikowi w oczy po czym pokręcił głową.
- Nie. Nawet nie wiem czy
chcę a co dopiero mówić o pewności – wyznał szarpiąc za luźną nitkę swetra. –
Ale wiem, że musze to zrobić. Nawet jeśli się boję.
Magnus westchnął i
podszedł do chłopaka. Rozłożył ramiona dając Alecowi wybór, z którego ten skrzętnie
skorzystał. Po chwilowym wahaniu przytulił się do mężczyzny i położył głowę na
jego piersi wsłuchując się w bicie serca.
- Obejmij mnie – poprosił
choć sam miał ręce mocno przyciśnięte do boków.
Magnus spełnił prośbę i
nawet zaczął się lekko kołysać wiedząc, że ten ruch uspokajał Aleca.
- Mogę cię pocałować? –
spytał. – W głowę?
Odpowiedziało mu
niewyraźne mruknięcie, w którym Czarownik rozpoznawał już zgodę. Musnął wargami
włosy chłopaka wdychając jednocześnie zapach jego szamponu. Czy też raczej
własnego szamponu, bo Alec ostatnio poprosił go o podzielenie się zapasami. Mężczyzna
uznał to za spory krok naprzód i sprezentował ukochanemu cały zestaw przyborów
toaletowych w ilościach jakie mogłyby starczyć na dobrych dziesięć lat i to
przy intensywnym używaniu. Przez pięcioosobową rodzinę ze skłonnościami do
pedanterii. W zamian został nagrodzony krótkim wybuchem radości. Było warto.
- Może jednak daj sobie
trochę czasu? – zaproponował.
Alec pokręcił głową. Przynajmniej
na tyle na ile mógł nie odrywając głowy od piersi Czarownika.
- Czekałem już
wystarczająco długo – powiedział z dziwną determinacją. – Ale mam prośbę…
- Wszystko co zechcesz.
Nawet z opcją zamienienia Jace’a w skrzynkę pocztową.
Chłopak parsknął urywanym
śmiechem. Chyba bardziej z nerwów niż faktycznego rozbawienia, ale Magnusowi to
nie przeszkadzało. Ten śmiech też lubił.
- Nie… Chciałem cię
prosić, żebyś tu na mnie poczekał… Wiem, że nieważne jak potoczy się ta rozmowa
będę cię później potrzebował – wyznał.
Magnus o mało nie udławił
się własnym językiem. Tak bardzo pragnął znów stać się częścią życia Alexandra.
Kimś na kim chłopak mógłby i chciałby polegać. A teraz to się działo. I nie
zamierzał tego spierdolić.
- Oczywiście.