UTRACONA NIEWINNOŚĆ
25
Magnus zacisnął mocno
powieki i przywołał obraz Alexandra. Jeśli miał umrzeć to chciał, żeby ostatnią
rzeczą jaką zobaczy na tym świecie, był właśnie Alec. Nic innego się nie
liczyło. A do koncepcji „całe życie przeleciało mi przed oczami” zawsze
nastawiony był raczej sceptycznie. Głównie dlatego, że większa część jego
żywota obfitowała w wydarzenia, których nie chciał wspominać. A już szczególnie
na łożu śmierci. Samo zejście z tego świata było wystarczająco okropne.
Zwłaszcza, gdy był na nie zupełnie nieprzygotowany.
Skupił się na
oszałamiającym błękicie i na tyle, na ile mógł, nastawił się na ból. Ten jednak
nie nadchodził. Zamiast tego, do jego uszu dotarł kolejny huk. Nieco cichszy
niż wcześniejszy wystrzał. A zaraz potem jeszcze następny.
Przezwyciężając strach
otworzył oczy i aż zamrugał z wrażenia.
Richard leżał na podłodze
a na nim siedziała Lily skuwając ręce mężczyzny kajdankami z różowym futerkiem.
Magnusowi przyszło do głowy, że nie było to najlepsze rozwiązanie. Z
doświadczenia wiedział, jak nietrwałe potrafiły być takie kajdanki. Jednak porozrzucana
dookoła ziemia, resztki ceramicznej doniczki i stróżka krwi płynąca ze skroni
powalonego Richarda uzmysłowiły mu, że Lily skuła mężczyznę raczej pro forma.
Albo, żeby lepiej wypaść przed policjantami.
- Przestań się gapić jak
ciele na malowane wrota i mi pomóż!
Usłyszał głos Ragnora. Wciąż
nieco oszołomiony i zaskoczony tym, że żyje rozejrzał się dookoła. Przyjaciela
zlokalizował dopiero po chwili, bo w sumie podłoga nie stanowiła pierwszego
miejsca jego poszukiwań. A to właśnie na niej klęczał Ragnor. Tuż obok…
- Alec! – wrzasnął i padł
obok ukochanego. Mężczyzna był nieprzytomny, lecz oddychał. Ciężko i płytko
zarazem. W dodatku na jego ustach co chwila pojawiały się banieczki krwi a
koszulka na piersi szybko barwiła się na czerwono. Ragnor starał się zatamować krwawienie
jakimś zwitkiem szmat niewiadomego pochodzenia. Ze zdenerwowania przygryzał
dolną wargę. Jego ręce, aż po łokcie upaćkane były we krwi.
- Alec… - powtórzył dużo
ciszej i pogłaskał ukochanego po policzku. Był taki zimny… Łzy napłynęły mu do
oczu; niechybnie by się rozpłakał, gdyby nie ostry krzyk Ragnora.
- Później się rozkleisz!
Teraz uciskaj!
Początkowo Magnus nie
wiedział czego się od niego oczekuje. Dopiero dłuższe wpatrywanie się w
przyjaciela rozjaśniło mu nieco sytuację.
Położył drżące ręce na
kłębie szmat. Materiał był nieprzyjemnie mokry, jakby cały już przesiąkł.
Magnus starał się nie myśleć o tym, że to krew Aleca. Że jego ukochany właśnie
się wykrwawia. Zamiast tego nacisnął mocniej. Alexander jęknął, ale nie
otworzył oczu. Za to z jego ust pociekła stróżka krwi. Magnus poczuł, jak
panika odbiera mu panowanie nad własnym ciałem.
- Uciskaj! – wrzask
Ragnora znów podziałał motywująco. Wzmocnił wysiłki. Przecież nie może pozwolić
Alecowi umrzeć! Nie w taki sposób! Nie teraz, gdy wszystko zaczęło się układać!
- Gdzie ta pieprzona
karetka?! – Ragnor dalej wrzeszczał.
- W drodze. – Raphael
właśnie wkładał telefon do kieszeni. – Podobnie jak policja.
Podszedł do
nieprzytomnego Richarda i wciąż siedzącej na nim, zadowolonej z siebie
Lily. Dziewczyna wyglądała jak pies,
który wykonał wyjątkowo trudną sztuczkę i teraz czeka na pochwałę właściciela.
Hiszpan klęknął i
obejrzał rozbitą głowę mężczyzny. Skrzywił się, kiedy krew ubrudziła mu palce.
Szybko wytarł je w ubranie nieprzytomnego.
- Lily?
- Tak? – W głosie
asystentki słychać było niemal dziewczęce podniecenie.
- Potrącę ci z pensji za
tę doniczkę i pranie dywanu.
Na dziewczynie groźba nie
zrobiła najmniejszego wrażenia. Czekała aż Raphael powie coś jeszcze.
- No i dobra robota.
Należało mu się.
Lily aż pisnęła z radości
słysząc pochwałę. Miało się wrażenie, że zaraz wyciągnie schowany gdzieś,
sfatygowany zeszyt i zacznie bazgrać kolejny wpis. Drogi pamiętniczku.
Dzisiaj Raphael mnie pochwalił, to najwspanialszy dzień mojego życia.
Magnus był boleśnie
świadom tej wymiany zdań. Jak również wszystkiego wokół. Przekleństw rzucanych pod
nosem przez Ragnora. Gasnącego oddechu Alexandra. Ciepła jego krwi. Cichych
jęków Richarda. Każdej mijającej minuty.
Chciał popaść w apatię.
Pragnął by jego ciało samo reagowało na świat wokół a umysł skrył się gdzieś w
niebycie. W miejscu wolnym od tego obezwładniającego strachu.
Niestety nie było mu to
dane. Obawa o Aleca trzymała go na powierzchni.
Przybycie lekarzy przyjął
z ulgą a także kolejnym wybuchem strachu. Bo ich miny świadczyły, że sytuacja
nie wygląda dobrze.
Niczym grzeczny chłopiec
dał się odciągnąć od Aleca a potem stał i patrzył na działania fachowców. W
stronę Richarda nawet nie zerknął. W duchu życzył mu, by odniesiona rana
okazała się śmiertelna. Zasłużył na to strzelając do Aleca. Przecież to on miał
być celem! Magnus! To on miał leżeć na ziemi z dziurą w piersi, w kałuży
własnej krwi! On! Nie Alexander!
Nie wiadomo, kiedy po
jego policzkach popłynęły łzy. Zdziwił się, że tak późno.
- Trzymasz się jakoś? – Ragnor
pojawił się obok, jak duch. Jego skóra przybrała zielonkawy odcień, uwalone we
krwi ręce trzęsły się a twarz wykrzywił trudny do zidentyfikowania grymas.
- Dlaczego on nie
strzelił do mnie? – odpowiedział pytaniem Magnus. – Przecież to na mnie był wściekły.
To mojej śmierci chciał. – Zacisnął pięści widząc jak lekarze intubują Aleca.
- Strzelił. – Zmęczony
głos Ragnora ledwo przedzierał się przez ogólny rozgardiasz. – Twój chłoptaś cię
zasłonił… Chyba myliłem się co do niego…
Magnus aż się zatoczył.
Gdyby nie pomoc przyjaciela niechybnie by upadł. Zaraz też zjawił się przy nich
jeden z ratowników.
- Potrzebują panowie
czegoś na uspokojenie? A może któryś z panów jest ranny? – Widocznie mężczyzna był
nowy w tym fachu, bo nawet laik zdawał sobie sprawę, że kolejność pytań powinna
być inna.
Magnus chciał kazać mu
iść do diabła. Albo zająć się ważniejszymi rzeczami. Takimi jak jego umierający
ukochany. Ale nie mógł wydobyć z siebie głosu. Gardło dławiło mu poczucie winy.
Alexander go zasłonił. Alexander uratował mu życie. Alexander mógł umrzeć przez
niego!
Gdyby tylko kazał mu zostać
w domu…
Mógł to zrobić! Cholera!
Powinien to zrobić! Powinien przyjść do studia sam!
Jego rozmyślania
przerwało poruszenie wśród lekarzy zajmujących się Alekiem. Młodego ratownika
nigdzie nie widział, widocznie Ragnor go zbył.
- Dobra, panowie.
Zabieramy go!
Przenieśli Aleca na nosze
i zaczęli iść w stronę wyjścia. Magnus chciał się wyrwać z uścisku przyjaciela,
ale Ragnor, pomimo zmęczenia i szoku trzymał go mocno.
- Puść mnie – syknął
Bane. – Jadę z nimi.
Fell westchnął.
- Po pierwsze: jeśli cię
puszczę rypsniesz o podłogę. Nogi ci się trzęsą jak w delirium. Po drugie: i
tak cię nie wezmą, nie jesteś z rodziny. Po trzecie: tylko byś przeszkadzał.
- Ale…
- Żadne ale! Po czwarte:
czekamy na policję.
Magnus prychnął i to z
takim rozmachem, że aż opluł przyjaciela. Tym razem Ragnor postanowił mu
wybaczyć.
- Gówno mnie obchodzi
policja! Chcę jechać z Alekiem! – niemal zawył.
- Może jednak podam coś
na uspokojenie? – Ratownik nadal kręcił się w pobliżu, gotów nieść pomoc.
Ragnor już miał się
zgodzić. Kłótnia z Magnusem była ponad jego siły, a jeśli otumani Bane’a lekami
może, w końcu, uda mu się zebrać myśli i przetrawić to, co się właśnie
wydarzyło.
Nie zdążył jednak
odpowiedzieć, bo do rozmowy włączył się Raphael.
- Obędzie się. Mam tu coś
lepszego niż te wasze zakichane leki. – Wyciągnął przed siebie butelkę z jakimś
zielonkawym płynem. Ragnor mętnie przypomniał sobie, że jego szef był raczej
zwolennikiem medycyny naturalnej i jakoś nie ufał lekarzom. Co, prawdę mówiąc,
miało swoją dość ciekawą genezę.
Ratownik już otwierał
usta, żeby zaprotestować, ale ostatecznie machnął ręką. Może i nie pracował w
tym zawodzie specjalnie długo, ale wiedział, kiedy odpuścić. Zostawił mężczyzn
samych, dyskretnie tylko wsadzając w dłoń Ragnora opakowanie leków na kaca i
listek ziołowych tabletek uspokajających. Coś mu mówiło, że jeśli ktoś w tym
gronie ma jeszcze resztki zdrowego rozsądku, to właśnie on.
Fell z wdzięcznością
pokiwał głową. Domyślał się, że w najbliższej przyszłości obie te rzeczy bardzo
mu się przydadzą.
Tymczasem Raphael wlewał
w gardło Magnusa pierwszy kieliszek swojej mikstury. Zapachniało alkoholem. Co
jednak nie przeszkadzało aktorowi. Poddawał się woli swojego przełożonego
niczym szmaciana lalka. Jego wzrok utkwiony był w noszach, które właśnie
opuszczały budynek. Miał nieprzyjemne wrażenie, że widzi Aleca po raz ostatni.
W szpitalu śmierdziało
jak zwykle. Mieszaniną leków, środków odkażających i specyficznej woni choroby.
Próbowano to zamaskować kwiatowym płynem do podłóg, ale efekt był taki, że
Magnusowi chciało się rzygać. A może to wina tego specyfiku Raphaela? Nie miał pojęcia,
ile kieliszków tej dziwnej cieczy Hiszpan w niego wlał, nim przyjechała
policja. Jednak widząc jego stan, Luke, zrezygnował z przesłuchiwania go,
skupiając swoją uwagę na pozostałych.
Siedząc z boku, Magnus, w
końcu poznał cały przebieg zdarzeń.
Kiedy Richard strzelił
Alexander, w ułamku sekundy, zasłonił go własnym ciałem. A nim mężczyzna zdążył
ponownie pociągnąć za spust do pokoju weszła Lily i, nie namyślając się długo,
rozbiła na głowie napastnika doniczkę z przytarganym przez siebie kwiatkiem.
Kwiatek ten miał być dekoracją w dzisiejszej scenie, ale potrzebna była jeszcze
akceptacja Raphaela. Tylko dlatego kobieta znalazła się w gabinecie. Inaczej w
ogóle by jej tam nie było. Także szczęśliwym zbiegiem okoliczności zrezygnowano
ze sztucznej rośliny na rzecz żywej. Ceramiczna doniczka, po brzegi wypełniona
ziemią lepiej sprawdza się w roli narzędzia obrony koniecznej niż plastikowy
chłam.
Gdzieś z tyłu głowy
Magnusowi kołatała się myśl, że nie tylko Alecowi zawdzięcza życie. Postanowił
nie poświęcać jej zbyt dużo uwagi. Przynajmniej, dopóki nie upewni się, że z
ukochanym wszystko w porządku. Dopiero wtedy będzie mógł o tym pomyśleć. Nie
wcześniej.
Do szpitala zawiózł ich
sam Luke. Magnus wciąż potrzebował pomocy Ragnora by ustać na nogach, tym razem
jednak przez lekarstwo Raphaela, co wkurzało go niemiłosiernie. Bo zamiast
puścić się biegiem, jak szaleniec, przez szpitalne korytarze, został zmuszony
do powolnego szurania i wleczenia się noga za nogą (Ragnor także nie czuł się
najlepiej). Dlatego, nim udało im się dotrzeć pod salę operacyjną, Luke, który
wyprzedził ich już na samym początku, zdążył zdać relację z całego zajścia
Jace’owi i Clary. Obecność tej dwójki zdziwiła Magnusa, choć przecież nie
powinna. Było jasne, że lekarze zawiadomią najbliższą rodzinę. Czyli, w tym
przypadku, brata. Wściekłego brata.
- Ty… - Jace poderwał się
z krzesła i zaszarżował na Magnusa niczym wściekły byk na torreadora. Mężczyzna
nie zrobił nic, żeby się uchylić. – To twoja wina!
Złapał Magnusa za koszulę
na piersi i wyrwawszy go z objęć Ragnora cisnął nim o ścianę. Łupnęło, gdy
głowa Bane’a uderzyła o beton. Naraz zobaczył wszystkie gwiazdy i mało
brakowało a straciłby przytomność.
- Jace! Przestań – Clary
starała się przemówić narzeczonemu do rozumu, ale ten trzymał mocno i zamknął
swój umysł na bodźce z zewnątrz.
- Jace! – Do akcji
wkroczył Luke. Fachowym ruchem obezwładnił blondyna i cisnął nim o podłogę. Huknęło
jeszcze głośniej niż chwilę temu a mężczyzna momentalnie stracił oddech. Clary
pisnęła. Ten dzień stawał się coraz gorszy.
- Mam cię skuć? – wysapał
Luke. Nie był z siebie dumny. Trochę go
poniosło, ale ciężko walczyć z odruchami. Tym bardziej, że niebezpieczeństwo
było realne. Widział to w oczach Jace’a. Gdyby nie zareagował chłopak zrobiłby
Magnusowi krzywdę.
- Możesz! – Jace splunął.
– Ale i tak zabiję tego śmiecia! – rzucił w stronę Magnusa, któremu Ragnor
właśnie pomagał wstać. – To przez niego Alec tam leży!
Bane zacisnął usta. Choć
bardzo tego nie chciał, musiał zgodzić się z mężczyzną. To była jego wina. A
najgorsze, że nie mógł jej, w żaden sposób, odkupić. Nic nie mógł zrobić, żeby
pomóc Alecowi. Nagle zapragnął by Jace uderzył go raz jeszcze. Tym razem
naprawdę mocno. Przed zaproponowaniem tego nieświadomie powstrzymała go Clary.
- Uspokój się Jace! –
Głos jej drżał a twarz była zapuchnięta od płaczu. W zielonych oczach błyszczały
kolejne łzy, którym zapewne pozwoli płynąć, gdy tylko spacyfikuje krnąbrnego
narzeczonego.
Mężczyzna z trudem obrócił
głowę w jej stronę. Luke trzymał go naprawdę mocno; nie miał najmniejszych
szans, by się uwolnić.
- Clary… - wyszeptał, bo
tylko na tyle było go stać. Ciężar dorosłego faceta przygniatającego do ziemi,
nie sprzyja nabieraniu oddechu. Jeszcze chwila i to jego trzeba będzie
reanimować.
- Nie – przerwała mu
nawet nie zdając sobie sprawy z tego, że nic więcej i tak nie byłby w stanie
powiedzieć. – Musisz się uspokoić. To, co robisz, w żaden sposób nie pomoże
Alecowi!
Na wspomnienie brata Jace
nieco złagodniał. Dotarło do niego, że jest w szpitalu. Wzdrygnął się.
Powróciły wspomnienia. Już raz czekał pod salą operacyjną, z tym że wtedy
stracił brata. To nie mogło się powtórzyć! Alec nie mógł umrzeć! Znów rozgorzał
w nim gniew. Przecież gdyby nie ten zboczeniec…
- Jonathanie!
Krzyk ciął powietrze
niczym bicz. Jace momentalnie oklapł. Wyczuwając zmianę w zachowaniu mężczyzny
oraz doskonale wiedząc, kto się zjawił Luke, puścił mężczyznę i nawet pomógł mu
wstać. Ten utkwił wzrok w podłodze ani na moment nie zaszczycając nim pary,
która właśnie się pojawiła. Za to Magnus przyglądał im się uważnie. Nietrudno
było zgadnąć, że miał przed sobą rodziców Alexandra. Ta sama blada cera,
wystające kości policzkowe… Podobieństwo było uderzające. Alexander w wielkiej
loterii genowej otrzymał coś od obojga. Nie obyło się jednak bez różnic. Na ten
przykład, chyba najbardziej przemawiający do Magnusa, błękit w oczach kobiety
nijak miał się do tego Aleca. Jej przywodził na myśl bajkę o Królowej Śniegu,
podczas gdy Alexander patrzył na świat barwą czystego letniego nieba. Ponadto
nigdy nie widział u Aleca takiej wyniosłości jaka malowała się na twarzy mężczyzny
czy też pogardy zdobiącej oblicze kobiety. Ci ludzie zdawali się bardziej
przejmować tym, że przyszło im przebywać wśród pospólstwa niż operacją syna. A
może po prostu Magnus był uprzedzony.
- Naprawdę Jonathanie… -
odezwał się mężczyzna głosem, w którym pobrzmiewała stal. Tak mówił ktoś nawykły
do wydawania poleceń, w dodatku pewny, że owe polecenia zostaną wykonane od
ręki. Naraz Magnus zrozumiał przynajmniej część kompleksów Aleca. Trudno się ich
nie nabawić, gdy od dziecka przebywa się z kimś takim.
- Przynosisz nam wstyd.
Uspokój się i zacznij zachowywać jak na dorosłego mężczyznę przystało.
Skarcony Jace jakby
zapadł się w sobie.
- Przepraszam tato.
Rzucił jeszcze ostatnie
nienawistne spojrzenie w stronę Magnusa i poczłapał ku najbliższemu krzesłu.
Oklapł na nie ciężko. Magnus wiedział, że to jeszcze nie koniec, że czeka ich
kolejna potyczka. Zdecydowanie gorsza. I to bez względu na to czy Alec przeżyje
czy też nie.
Nie miał siły się nad tym
zastanawiać. Oparł plecy o ścianę i zjechał w dół siadając na podłodze. Jakoś
to miejsce wydało mu się dobre. Wręcz idealne dla niego. Ragnor klapnął obok i
położył mu rękę na ramieniu.
- Będzie dobrze –
powiedział z mocą, której Magnus nie czuł. Dlatego, w odpowiedzi, tylko pokiwał
głową. Ragnor wzmocnił uścisk. Dla kogoś takiego jak on, który raczej unikał
niezbędnego kontaktu fizycznego, to był naprawdę spory gest i Magnus doskonale
o tym wiedział. Niestety, nie był w stanie wydobyć z siebie głosu. Przyjaciel
rozumiał to i nie miał żalu.
Siedzieli w ciszy odmierzanej
jedynie monotonnym tykaniem zegara oraz kolejnymi smarknięciami Clary. Rodzice
Aleca gdzieś zniknęli, zapewne ruszyli na poszukiwania lekarza. Ludzie o ich
pozycji nie zwykli czekać bezczynnie. Magnus odetchnął z ulgą. Miał dość
nieprzychylnych spojrzeń jakimi obrzucali go Lightwoodowie. Były tak jawne, że
w końcu nawet Ragnor je zauważył.
- Oni wiedzą? – szepnął
mu wprost do ucha, tak by reszta nie słyszała. – No wiesz… O was…
Pokręcił głową.
- Nikt nie wie. Zeszliśmy
się wczoraj.
Wspomnienia napłynęły
falami a strach o Aleca jeszcze się wzmógł. Oparł czoło o kolana, by ukryć
płynące po policzkach łzy. Nie mógł, po raz kolejny, stracić ukochanej osoby.
Po prostu nie mógł.
Ragnor, w odpowiedzi,
wydał z siebie nieartykułowany pomruk i wrócił do kontemplacji ściany. Do tego,
że Magnus był idiotą powinien się już przyzwyczaić…
Jakieś pół godziny później
usłyszeli charakterystyczne skrzypienie pielęgniarskich chodaków. Wszyscy, jak
na komendę poderwali się ze swoich miejsc. Kiedy pielęgniarka, w końcu się
pojawiła, Magnus aż sapnął.
- Catarina?
Kobieta miała na sobie pełny
pielęgniarski strój i poszarzałą ze zmęczenia twarz. Tak mógł wyglądać tylko
ktoś, kto pracował przez ostatnie dwanaście godzin. W obu rękach trzymała kubki
z parującą zawartością. Na jednym widniał napis: Najlepsza mama na świecie,
na drugim zaś: Co mnie nie zabije to mnie rozpierdoli duchowo*.
- Przepraszam – powiedziała
stając przed Magnusem i Ragnorem. – Dopiero teraz udało mi się wyrwać. – Podała
im kawę. – Tylko uważajcie na te kubki, muszę je później oddać dziewczynom.
Nim którykolwiek z nich
zdążył powiedzieć cokolwiek, tuż obok nich zmaterializował się Jace. Ręce
zaciśnięte miał w pięści i chyba tylko ostatkiem sił powstrzymywał się, żeby ponownie
nie uderzyć Magnusa.
- Co z moim bratem? –
zapytał a głos mu drżał.
Catarina westchnęła
ciężko. Nie była upoważniona do udzielania jakichkolwiek informacji na temat
zdrowia pacjenta, ale wiedziała także, że bez tego nie pozwolą jej odejść.
- Kula przebiła płuco.
Lekarze starają się je teraz uratować.
Porcelitowy kubek uderzył
z trzaskiem o ziemię rozbijając się na setki małych odłamków. Rozlana kawa ubrudziła
buty wszystkich zebranych.
- Magnus! – Catarina
skarciła przyjaciela, tak trochę z nawyku. – Mówiłam ci żebyś uważał. Teraz
wisisz Annie kubek!
Mężczyzna odruchowo
pokiwał głową. Chyba nawet połowa z tego, co powiedziała przyjaciółka, do niego
nie dotarła.
- Odkupimy całą zastawę –
obiecał Ragnor. Czas sprawił, że część specyfiku Raphaela z niego wyparowała i
nieco rozjaśniło mu się w głowie. Kawa też pomogła. – Powiedz lepiej czy ten
młody przeżyje. – Jeśli nie to… Nawet nie chciał rozpatrywać takiego
scenariusza.
Catarina przygryzła
wargę. Przekazywanie złych wieści zwykle należało do lekarzy a teraz tym
bardziej nie chciała tego robić. Chodziło przecież o Magnusa.
- Stracił sporo krwi –
zaczęła i urwała, bo w korytarzu rozbrzmiał czyjś zduszony szloch. Płakał ktoś
nowy.
- Izzy! – krzyknął Jace i
podbiegł do dziewczyny stojącej jakieś pięć metrów od nich. Nie usłyszeli, jak
przyszła, co było dość dziwne, biorąc pod uwagę, że miała na sobie
dziesięciocentymetrowe szpilki.
Jace spróbował przytulić
nowoprzybyłą, ale ta odepchnęła go stanowczym gestem i podeszła do Catariny.
Pomimo śladów łez na policzkach jej makijaż był perfekcyjny.
- Proszę powiedz, że mój
brat przeżyje.
Brat? Do Magnusa dopiero
teraz dotarło, że ma przed sobą Isabelle – młodszą siostrę Aleca. Umysł,
szukający jakiejkolwiek drogi ucieczki z otaczającego go koszmaru, skupił się
na dziewczynie. Podobieństwo do Alexandra nie było uderzające, ale widoczne.
Mieli te same kruczoczarne włosy i ostre kości policzkowe. Po dłuższych
oględzinach Magnus doszedł do wniosku, że Isabelle była młodszą kopią swojej
matki. Coś ścisnęło go w dołku. Miał nadzieję, że podobieństwo było czysto
fizyczne.
Dziewczyna miała na sobie
krótką czerwoną sukienkę idealnie podkreślającą kształtną figurę. Głęboki
dekolt nie pozostawiał zbyt wiele wyobraźni a mimo to nie wyglądała wulgarnie
tylko kobieco. Isabelle Lightwood faktycznie wiedziała, jak dobierać sobie
garderobę. Alexander miał rację. Polubiliby się. Myśl o ukochanym sprowadziła
go ponownie do rzeczywistości.
- Proszę… Powiedz, że mój
brat przeżyje – powtórzyła do wyraźnie strapionej Catariny.
Ta westchnęła ciężko.
- Lekarze robią, co mogą
– powiedziała zgodnie z prawdą.
W jakimś stopniu Magnus
był jej wdzięczny za to, że nie dała im fałszywej nadziei. Isabelle chyba wręcz
przeciwnie. Rozpłakała się na dobre i ponownie odpychając Jace’a wpadła w
ramiona stojącego nieopodal chłopaka. Dzieciak był tak idealnie nijaki, że
Magnus wcześniej nawet go nie zauważył. Wyglądał jak typowy nerd z dowcipów,
który z piwnicy wychodzi tylko wtedy, gdy rodzice odłączą mu internet. Nijak
nie pasował do pięknej Isabelle. A mimo to, już na pierwszy rzut oka było
widać, że tę dwójkę łączyło coś wielkiego. Magnus uśmiechnął się pod nosem. Przeciwieństwa
jednak się przyciągają. W sumie… On i Alec też byli tego dobrym przykładem.
Alec… Znów ścisnęło go w dołku. Jeśli on umrze… Dla samego Magnusa przyszłość
przestanie mieć jakiekolwiek znaczenie.
- To twoja wina!
Drgnął. Jeśli znów
przyjdzie mu mierzyć się z oskarżeniami… Ale nie. Izzy, zamiast na niego, patrzyła
na Jace’a. Jej błyszczące od łez oczy ciskały gromy
- Moja? – Mężczyzna
wyglądał na równie zdziwionego, co Magnus.
- Tak! Twoja! To ty
wymyśliłeś sobie tę durną agencję i jeszcze wciągnąłeś w nią Aleca!
Jace chciał coś
powiedzieć na swoją obronę, ale w tym momencie wrócili Robert z Maryse.
Rodzeństwo, jak na komendę spuściło głowy i zaprzestało kłótni. Kobieta
obrzuciła córkę karcącym spojrzeniem, lecz nic nie powiedziała. Za to
towarzyszącego jej chłopaka całkiem zignorowała. Nie zareagowała nawet na ciche
„dzień dobry”. I nie wyglądało na to, by to obawa o syna pozbawiła ją dobrych
manier.
Catarinie ta scenka
wystarczyła, by zyskać pewność, że nie chce zawierać bliższej znajomości ze
starszym pokoleniem Lightwoodów. Poza tym, kończyła jej się przerwa. Musiała
wracać do pracy. Obowiązki zawodowe wygrały z przyjacielską wiernością. Pocieszała
ją tylko myśl, że nie zostawia Magnusa samego. Ragnor dobrze się nim
zaopiekuje.
Na pożegnanie jeszcze
tylko mocno objęła Magnusa pragnąc dodać mu otuchy i bez słowa, bo jakoś żadne nie
chciało jej przyjść do głowy, zniknęła w plątaninie szpitalnych korytarzy.
Dopiero wtedy do Magnusa
dotarło, że nie spytał przyjaciółki, co właściwie robiła w szpitalu. Przecież już
dawno porzuciła tę prace na rzecz misji…
Na następne wieści
musieli czekać blisko półtorej godziny, Dopiero po takim czasie zjawił się
lekarz. Widać było, że przyszedł prosto z sali operacyjnej i był zmęczony
niemal do granic ludzkiej wytrzymałości. Fartuch miał poplamiony krwią a
brązowe oczy patrzyły na świat z niejakim zdumieniem. To on nadal istnieje,
zdawały się pytać. Nie sprawiał jednak wrażenia człowieka załamanego, co dawało
Magnusowi pewną nadzieję.
- Co z naszym synem? –
Lightwoodowie od razu dopadli lekarza i otoczyli go jak sępy. Uwagi Magnusa nie
uszedł fakt, iż na słowo „syn” Jace skrzywił się nieznacznie.
Lekarz pomasował czoło.
- Operacja się udała.
Wszyscy odetchnęli z
ulgą. Tylko twarz Roberta pozostała nieruchoma.
- Udało nam się wyciągnąć
kulę i uratować płuco – kontynuował lekarz. – Stan państwa syna jest ciężki, lecz
stabilny. Póki co, na wszelki wypadek, podjęliśmy decyzję o podłączeniu go do
respiratora.
Magnus ze świstem
wciągnął powietrze. Dla niego to nie brzmiało jak „udana operacja”, ale może
zwyczajnie za dużo oper mydlanych się naoglądał.
- Chcemy go zobaczyć –
oświadczył Robert Lightwood tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Twarz lekarza mówiła, że
nie pierwszy raz przyszło mu zmierzyć się z taką sytuacją i doskonale wie, co
zaraz nastąpi. Oraz, że wcale a wcale mu się to nie podoba.
- Niestety. Państwa syna
musieliśmy przetransportować na OIOM a tam nie ma odwiedzin.
Robert spurpurowiał.
Magnus niemal bezwiednie zauważył, że jego kolor nijak ma się do uroczego
rumieńca Alexandra.
- Pan chyba nie wie kim
jestem! – krzyknął. – Kim jesteśmy! – poprawił się wskazując na żonę.
W tym czasie Jace i
Isabelle cofnęli się dwa kroki jakby zawstydzeni zachowaniem rodzica. Co dziwne
Luke oraz Clary także wyglądali na zakłopotanych. Tylko wyraz twarzy nerda się nie
zmienił. Nadal przepraszał, że żyje. Zresztą on, od samego początku, był tu
jakby przypadkiem.
Lekarz potarł nasadę
nosa. Sprawiał wrażenie człowieka, który wolałby przeprowadzić ponownie
wielogodzinną operację niż dalej prowadzić te rozmowę. Magnus doskonale go
rozumiał.
- Wiem – zadziwił
wszystkich tą odpowiedzią. – Rodzicami bojącymi się o syna.
Ze zdziwienia Robert Lightwood
aż otworzył usta a Jace nie pohamował głośnego parsknięcia. Clary kopnęła go w
kostkę.
- Zapewniam jednak –
kontynuował lekarz – że państwa syn znajduje się pod fachową opieką. – Spojrzał
ostentacyjnie na zegarek. – Teraz niestety muszę państwa przeprosić, ale mam
umówioną konsultację. Jeśli później będą państwo chcieli porozmawiać na temat
zdrowia syna, zapraszam do mojego gabinetu.
Obrócił się na pięcie i
odszedł.
Robert Lightwood aż
sapnął na tę jawną bezczelność, ale wiedząc, że poza żoną nie będzie miał
żadnych sprzymierzeńców, po prostu wziął przykład z lekarza i także sobie
poszedł. Tyle że w stronę wyjścia. Maryse, choć z drobnym opóźnieniem,
podreptała za nim. Magnus odniósł wrażenie, że kobieta wcale nie chciała
odchodzić, ale rola jaką sobie narzuciła tego od niej wymagała. Wypadek Aleca wstrząsnął
nią bardziej niż chciałaby przyznać. Niespodziewanie Magnusowi zrobiło się żal
tej całej rodziny. Sami siebie wykańczali, od środka.
Drgnął, kiedy Ragnor
położył mu dłoń na ramieniu.
- Chodźmy, nic tu po nas.
Niechętnie kiwnął głową. Wcześniej
myślał jeszcze o tym, by nie poprosić Catariny o wprowadzenie na ten OIOM, ale
ostatecznie uznał, że to bardzo kiepski pomysł. Ryzykowałby przecież nie tylko
prace przyjaciółki, ale też zdrowie Aleca. A nie przeżyłby, gdyby mężczyźnie
znowu coś się stało, z jego winy.
Powłócząc nogami ruszył
za Ragnorem. Nagle zatrzymał go głos Luke’a.
- Przyjdziecie jutro na
komisariat?
Popatrzyli na niego
pustym wzrokiem.
- Musicie złożyć
zeznania.
Magnus już chciał
powiedzieć, gdzie policjant może sobie wsadzić te zeznania, ale przyjaciel
sprzedał mu sójkę w bok.
- Będziemy – obiecał
Ragnor i pociągnął Bane’a do wyjścia.
Magnusa obudził szum
rozmów, jakby ktoś rozmawiał przez telefon. Przetarł zaspane oczy i ze zdziwieniem
stwierdził, że wciąż kompletnie ubrany leży we własnym łóżku. Nie miał pojęcia,
jak się tam znalazł. W głowie pojawiały mu się jedynie migawki wspomnień.
Wyjście ze szpitala, doganiająca ich Catarina, jakieś dziwne tabletki, do
połknięcia których został zmuszony…
- Naćpali mnie –
poinformował leżącego, na poduszce obok, Prezesa Miau. Zwierzak, swoim kocim
zwyczajem, całkowicie go zignorował. Magnus zaś nie mógł oderwać wzroku od
pupila. Jeszcze kilka godzin temu, tę samą poduszkę zajmował Alexander. Wciąż
były na niej jego włosy. Wyciągnął rękę, chwycił jeden z kosmyków i zaczął
obracać go w palcach. Czymkolwiek go nafaszerowali wciąż znajdowało się w jego organizmie,
utrudniając myślenie, tak że Magnus nie wiedział, co dokładnie czuł. Na pewno
ulgę, w związku z tym, iż Alec przeżył. Oraz koszmarne poczucie winy. Przecież
to wszystko stało się przez niego. I nie miało znaczenia, że Richard okazał się
świrem. Przecież gdyby on potrafił utrzymać penisa w spodniach, mężczyzna nie
dostałby na jego punkcie obsesji. Do tego wszystkiego dochodził także strach. O
życie Alexandra, ale także o to czy po wszystkim, Alec wciąż będzie chciał z
nim być. Nie zdziwiłby się, gdyby po takim rozpoczęciu znajomości, mężczyzna
zwyczajnie by go rzucił. Na samą myśl łzy napłynęły mu do oczu. Otarł je
wierzchem dłoni jednocześnie rozmazując makijaż.
- Musze wyglądać jak
gówno – rzucił w przestrzeń. Chciał w ten sposób, wprowadzić choć jeden znajomy
element do tej spierdolonej rzeczywistości, w której się znalazł. Nie bardzo mu
się to udało, bo nawet wizja jego samego, z rozmazanym makijażem, potarganymi
włosami i podpuchniętymi oczami, zwykle wprawiająca go w stan przedzawałowy,
teraz nie potrafiła odsunąć od niego obrazu Alexandra wykrwawiającego się na
podłodze biura Ragnora.
- Przez grzeczność nie
zaprzeczę. – Drzwi skrzypnęły, kiedy przeszła przez nie Catarina. W ręku
trzymała jeden z jego ulubionych kubków. – Jak się czujesz?
- Jak po ostrym zjeździe
narkotykowym – mruknął podciągając kolana pod brodę. Kobieta uznała to za zaproszenie
i zaraz usiadła na zwolnionym miejscu.
- Chcesz? – Wyciągnęła ku
niemu kubek. Przyjrzał mu się sceptycznie.
- Czym, tym razem, chcesz
mnie nafaszerować?
- Niczym. To zwykła
herbata. – Na potwierdzenie swoich słów upiła kilka łyków i ponowiła propozycję.
Uspokojony Magnus odebrał od niej kubek i wypił całą zawartość duszkiem.
Cholernie chciało mu się pić.
Przez chwilę siedzieli w
ciszy, jedynym głośniejszym dźwiękiem było mruczenie Prezesa Miau. Przerwała ją
Catarina.
- Ragnor powiedział mi wszystko.
Magnus pokiwał w zadumie
głową.
- A gdzie ta stara
zrzęda?
- Śpi. To wszystko i jego
nieźle zmaltretowało.
Znów pokiwał głową. Gdzieś
tam, w środku siebie, poczuł ulgę. Miło było mieć świadomość, że przyjaciel
znajdował się obok. Nawet jeśli pogrążony w narkotycznym śnie. Bo to, że również
z nim Catarina podzieliła się swoim specyfikiem, nie ulegało wątpliwości.
- Powiedział mi wszystko
– powtórzyła Cat i Magnus już wiedział, że nici z odwracania uwagi. Nie uniknie
tej rozmowy.
- Czyli wiesz, że Alec i
ja…
- Tak – przerwała mu. –
Wiem.
- I co ty na to?
Na jej zdaniu zależało mu
niemal tak bardzo, jak na Ragnora i naprawdę chciał, żeby cieszyła się jego
szczęściem, nawet jeśli było ono chwilowo mocno nadszarpnięte.
Kobieta spojrzała w górę,
jakby tam spodziewała się znaleźć odpowiedź na to, wcale nie tak łatwe,
pytanie.
- Wiesz… - zaczęła i
urwała. Mlasnęła kilka razy językiem. Zdawała się smakować słowa, które za
chwilę miały paść z jej ust. Magnus czekał cierpliwie. Bo w końcu, co mu innego
pozostało? Tylko czekać. Na wszystko.
- Wiesz… - podjęła znowu.
– W normalnych okolicznościach opierdoliłabym cię tak, żebyś ruski miesiąc
popamiętał.
Nie miał pojęcia, co to
znaczy, ale postanowił się do tego nie przyznawać.
- I za wszelką cenę
odradzałabym ci pakowanie się w to szambo.
Postanowił nie wspominać,
że jeszcze niedawno popierała ten związek. Czuł, że wydarzyło się coś o czym nie
miał pojęcia a co zachwiało podejściem Catariny do Alexandra. Jednak, póki co,
był zbyt zmęczony by dociekać co dokładnie.
- Teraz jednak nie mam
pojęcia, co o tym myśleć – zasępiła się. – Wydarzyło się tak wiele, tak szybko…
Wszystko stanęło na głowie i naprawdę nie wiem co o tym myśleć. Co ci
odpowiedzieć. – Rozłożyła bezradnie ręce. – Naprawdę nie wiem, co ten dzieciak
ma w głowie…
- Alexander mnie kocha! –
przerwał jej Magnus z całą stanowczością na jaką stać było jego wymęczone
ciało.
Catarina przewróciła
oczami. Jej przyjaciel był mistrzem w stwierdzaniu oczywistości. To, że Alec
kochał Magnusa stanowił niezaprzeczalny fakt. Problem zaczynał się w momencie,
gdy trzeba było określić, jak silna była to miłość.
- Bardziej niż brata? –
zapytała nim zdążyła ugryźć się w język. Widać Alexander zalazł jej za skórę
bardziej niż gotowa była to przyznać, nawet sama przed sobą. Przecież powinna
umieć powstrzymać cisnące się jej na usta złośliwości. Na tym, mniej więcej, polegała
praca pielęgniarki.
Magnus zasępił się. Tak po prawdzie to nie poruszali jeszcze tematu Złotowłosej i naprawdę nie wiedział, co ma odpowiedzieć. Na szczęście Catarina wybawiła go od tego obowiązku.
Magnus zasępił się. Tak po prawdzie to nie poruszali jeszcze tematu Złotowłosej i naprawdę nie wiedział, co ma odpowiedzieć. Na szczęście Catarina wybawiła go od tego obowiązku.
- Zapomnij o tym. –
Machnęła ręką. – To nie czas na takie rozważania. Wrócimy do tematu, kiedy
wszystko się uspokoi. Wtedy ty odpowiesz na moje pytanie a ja na twoje. A póki
co będę cię wspierać. – Przytuliła go.
Właśnie tego teraz potrzebował.
Przylgnął do Cat niczym zranione zwierzę. Ragnor był wspaniałym przyjacielem,
ale w roli przytulacza nie sprawdzał się w ogóle. Jednak do tego najlepiej
nadawały się kobiety. Albo Alexander ze swoimi silnymi ramionami. Zadrżał. Catarina
wzmocniła uścisk. Był jej za to wdzięczny.
- Nie wyjeżdżasz
niedługo? – spytał z nadzieją w głosie.
- Nie. – Pokręciła głową.
– Czułam, że będziesz potrzebował wsparcia a nie chciałam tym wszystkim
obarczać Ragnora. Biedak mógłby nie przeżyć nadmiaru emocji.
Kąciki ust Magnusa uniosły
się niezależnie od niego.
- Dlatego odmówiłam
kolejnego kontraktu i na najbliższy rok zatrudniłam się w szpitalu. Chyba
dobrze zrobiłam, co?
Magnus nie miał pojęcia,
co takiego zrobił, że zasłużył na takich przyjaciół. Żaden dobry uczynek nie przychodził
mu do głowy. Widać zaciągnął kredyt u losu. Przyjdzie mu go spłacać do końca
życia, ale uznał, że warto.
- Dziękuję – wyszeptał. –
Dziękuję.
__________________________________________________________
*Tekst bezczelnie podpierdolony z książki Aleka Rogozińskiego, ale... Ja chcę taki kubek!!