niedziela, 27 czerwca 2021

Utracona niewinność 21

 

UTRACONA NIEWINNOŚĆ 

21

 

- Nigdy bym nie pomyślał, że to może być on – powiedział Magnus, kiedy wreszcie znaleźli się w domu. – Zawsze był taki miły… To chyba prawda, że szaleńcy dobrze się kamuflują.
- Taaa… - mruknął Alec, bo i jemu nie przyszło do głowy, że sprawcą całego zamieszania okaże się… sprzątacz. Uroczy, nieco tylko ekscentryczny dziadek, który dorabiał sobie do emerytury szorując podłogę w studiu. Zawsze uśmiechnięty, pozytywnie nastawiony do wszystkich, łącznie z Raphaelem i Camille. Jak to możliwe, że ktoś taki pisał listy z pogróżkami?
- Dziwne to wszystko. – Magnus wziął się za opróżnianie walizek. Co było dość pracochłonne, bo jako jeden z nielicznych facetów na planecie wiedział, że kolorowego prania nie należy łączyć z białym a pralka ma kilka programów dedykowanych do różnych tkanin. Alec nawet nie próbował mu pomagać. Nie dość, że się na tym nie znał (wszystkie jego ubrania były raczej ciemne, więc pranie ograniczało się do wciśnięcia dwóch przycisków), to jeszcze nie miał na to siły. Klapnął na fotel.
- Czyli to koniec – powiedział przypominając sobie uśmiech, z jakim Raphael zapraszał jutro jego i Jace’a do swojego gabinetu. – Koniec… - powtórzył. To słowo jakoś dziwnie osiadało na języku. Zupełnie, jak ten szemrany syrop na kaszel, którym poiła go matka. Potrafił sparaliżować całą jamę ustną do tego stopnia, że przez trzy godziny można było porozumiewać się jedynie za pomocą karteczek.
Magnus odłożył trzymaną w ręku hawajską koszulę. Tak po prawdzie, zabrał się za to całe sortowanie tylko po to by móc zająć czymś ręce. I stworzyć swego rodzaju tarczę przed tą właśnie rozmową. Oraz każdą inną. Był boleśnie świadom faktu, że musieli z Alekiem porozmawiać, ale nie chciał robić tego teraz. Nie kiedy leciał na pysk a ponadto nie potrafił odróżnić poliestru od bawełny. Wiedział, że Alec był w podobnym stanie. Więc dlaczego, do jasnej cholery, zaczynał tę rozmowę?! Nie mogli zająć się tym jutro? Przecież to, że złapano winnego nie spowoduje, że Alexander momentalnie teleportuje się do swojego mieszkania a na ich wzajemne kontakty zostanie nałożona jakaś klątwa.
Potarł dłonią czoło. Był zbyt zmęczony, żeby myśleć a co dopiero prowadzić poważną rozmowę. Może jeśli nie podejmie tematu Alec odpuści?
- To koniec – powtórzył Alexander nieco natarczywiej i Magnus już wiedział, że jego nadzieje były płonne.
- Czegoś na pewno – zgodził się niechętnie. – Ale czy możemy zdecydować czego dokładnie, jutro?
Alec otworzył usta jakby chciał coś powiedzieć, ale zaraz je zamknął. I widać było, że walczył ze sobą, by nie otworzyć ich ponownie.
- Proszę – wyszeptał Magnus. Zdawał sobie sprawę z tego, jak żałośnie brzmiał i gdyby chodziło o kogokolwiek innego, nie zniżyłby się do tego poziomu. Choćby miał później umrzeć, podjąłby temat. Ale tu chodziło o Aleca. On… był inny. Jakkolwiek śmiesznie by to nie brzmiało.
Alexander zastanowił się przez chwilę skubiąc nitkę od koszulki. Z jednej strony chciał mieć to już za sobą. Z drugiej… Był zmęczony, głodny, śpiący i obolały. Chociaż oparzenia już się zagoiły, to w niektórych miejscach zostały po nich jątrzące rany z przebitych pęcherzy (bo oczywiście był zbyt głupi, żeby posłuchać Magnusa i Jace’a i zostawić diabelstwa w spokoju). Nie nadawał się do dyskusji na temat wyższości kawy nad herbatą.
- W porządku – zgodził się ostatecznie wmawiając sobie, że wcale nie ucieka przed tematem. – Jutro. Po rozmowie z Raphaelem.
 
- Nie wiem, kto był szczęśliwszy. Złotowłosa, Camille czy Raphael.
Magnus zdjął buty, cisnął je w kąt, gdzie zderzyły się ze ścianą i od razu poszedł zrobić sobie drinka. Należało mu się jako nagroda za nie zamordowanie żadnej ze stron.
- Chcesz? – spytał sięgając po szklankę.
Alec pokręcił głową, choć tak naprawdę najchętniej urżnąłby się niczym Jace na imprezie na zakończenie szkoły. Chłopak o mało nie wylądował w szpitalu z zatruciem alkoholowym. Alec był gotów nawet na płukanie żołądka, jeśli tylko to miałoby w jakiś sposób odsunąć od niego rozmowę, jaką mieli z Magnusem przeprowadzić. Niestety, wrodzona odpowiedzialność nie pozwoliła mu dać upustu pragnieniom.
- A tak właściwie, po co ona tam była? – zapytał, bo obecność Camille go zdziwiła. Nie spodziewał się zobaczyć właśnie jej, podczas rozwiązania umowy pomiędzy Raphaelem a Shadowhunters.
Magnus zakręcił szklanką, kostki lodu uderzyły o siebie z głuchym szczęknięciem. Lubił ten dźwięk.
- Nie wiem… Podejrzewam jednak, że chciała na własne oczy zobaczyć moment, w którym Złotowłosa znika z jej życia, na dobre. – Zamyślił się. – Dziwne, że żadne z nich tego nie nagrywało. Bo to, iż oboje cieszą się z zakończenia współpracy było aż nazbyt widoczne. Zwłaszcza, gdy Roszpunka pokazała Camille środkowy palec.
Alec spurpurowiał jakby dziecinne zachowanie brata było jego winą.
- A ty? – chrząknął, żeby ukryć zmieszanie. – Dlaczego przyszedłeś?
Na to pytanie Magnus nie potrafił odpowiedzieć. Sam nie wiedział, dlaczego, zamiast rozkoszować się dniem wolnym i robić wszystko to, co do tej pory było zabronione, polazł do studia i patrzył jak dwóch uparciuchów stara się wprowadzić do umowy punkty, których wcześniej w niej nie było.
- Chyba chciałem zobaczyć starcie Złotowłosej z Raphaelem – powiedział, w końcu, świadom żałosności tego kłamstwa.
- Acha.
Ciężko było stwierdzić czy Alec dał się nabrać. Mężczyzna zdawał się dryfować myślami daleko, poza loft Magnusa.
- Czyli tak to się kończy… - powiedział w końcu. Magnus tylko wzruszył ramionami. Coś na pewno się kończyło. Problem w tym, że nie wiedział co.
Przez chwilę obaj milczeli a cisza jaka między nimi nastała nie należała do tych przyjemnych, które zdążyli dopracować do perfekcji. Tę można było kroić nożem. I nie miało się pewności czy ów nóż się nie stępi. Albo wręcz złamie.
Ostatecznie pierwszy odezwał się Alec.
- To chyba ten moment, w którym powinniśmy porozmawiać.
Kiedy to mówił nie patrzył na Magnusa. Za to Bane nie odrywał od niego oczu. Zupełnie jakby w ten sposób mógł przewidzieć, co mężczyzna powie.
- Chyba tak – zgodził się dość niechętnie. Dopił drinka i zastanowił się czy usiąść. Ostatecznie zdecydował, że nie. Tego typu rozmowy należało przeprowadzać na stojąco. – Alexandrze…
Alec przerwał mu ruchem ręki.
- Nie… - Przełknął ślinę. – Proszę… Pozwól mi… Chciałbym mówić pierwszy.
Magnusowi to w ogóle nie było na rękę. Osoba, która jako pierwsza zaczęłaby rozmowę zyskiwała przewagę. Druga strona musiała się do niej jakoś dostosować. Zawsze. A on nie chciał się dostosowywać. Pragnął powiedzieć Alecowi wszystko tak, jak to sobie zaplanował, bez uwzględniania jego opinii. Przynajmniej na początku. Później mogli pracować nad jakimś kompromisem, ale początek i główna oś „obrad” miała należeć do niego.
Już otwierał usta, żeby odmówić, gdy nieopatrznie spojrzał w niebieskie oczy ochroniarza. Przeklął w myślach zarówno siebie, jak i ten pieprzony błękit, przez który miękły mu kolana a każde postanowienie chwiało się w posadach.
- Dobrze – usłyszał swój własny głos.
Alec odetchnął z ulgą, po czym nabrał głęboko powietrza.
- Ja… - zawahał się, by zaraz pokręcić głową jakby to, co chciał powiedzieć, nie było tym, co chciał powiedzieć. – Wiesz… - Uśmiechnął się. – Początkowo byłem sceptycznie nastawiony do całego tego zlecenia. Miałem ochotę udusić Jace’a za to, że je przyjął.
Cóż… Magnus mu się nie dziwił. Większość osób zareagowałaby w ten sam sposób.
- Ale teraz… Teraz myślę, że to była jedna z najlepszych rzeczy jaka mi się przydarzyła w życiu. – Spuścił wzrok i zaczął wpatrywać się w podłogę. – Spotkanie ciebie, znaczy się.
Magnus wciągnął głęboko powietrze, w jego sercu zaczęła kiełkować nadzieja.
- Jesteś wspaniałym mężczyzną – kontynuował Alec, choć z jakiegoś powodu głos zaczął mu się łamać. – Dobrym, miłym, zabawnym…
- Przestań! – Magnus przerwał tę wyliczankę czując, że się czerwieni. – To niepokojące słuchać takich rzeczy o sobie. – Nigdy nie dostał aż tylu komplementów na raz. Chyba że wymagał tego scenariusz.
- Ale to prawda – nie ustępował Alec. – Pokazałeś mi, że można być sobą, nie przejmując się tym, co inni o nas myślą. I, że nawet po najgorszym ciosie można się podnieść i iść dalej, z podniesioną głową.
Magnus czuł jak jego twarz płonie.
- Masz o mnie za dobre zdanie – powiedział zachrypniętym głosem. Wiedział, że nie zasłużył na żadne z wypowiedzianych przez Aleca słów.
Ten pokręcił głową.
- Po prostu się nie doceniasz. Przez chwilę… - Zwilżył usta językiem. Magnus wiedział, że nie powinien o tym myśleć, ale i tak nie mógł wyrzucić z głowy wizji łączącej te różowe usta i jego penisa. Był na siebie wściekły. Czy naprawdę zawsze musiał myśleć o seksie?! Z drugiej strony, od wieków żył w celibacie mając za towarzysza najbardziej seksownego mężczyznę na ziemi. Święty by nie wytrzymał.
- Przez chwilę – podjął Alec nieświadomy myśli Magnusa. – Przez chwilę myślałem, że mógłbym być taki, jak ty – zawahał się. – Przynajmniej częściowo. Że mógłbym przestać się wstydzić tego kim jestem. Zwłaszcza, że znalazłem kogoś, dla kogo warto podjąć taką walkę. – Podniósł głowę i spojrzał Magnusowi prosto w oczy. Jego twarz wyrażała tyle sprzecznych emocji, że Bane się w nich pogubił. Były tam, zdecydowanie, strach, smutek i ku zdumieniu Magnusa, poczucie winy.
- Lubię cię – powiedział Alec i przygryzł wargę. Nie wyglądało, jakby czekał na odpowiedź. Po prostu chciał, żeby jego słowa dobrze wybrzmiały. – Bardzo.
Magnusowi, który do tej pory obracał się raczej w środowisku ludzi dobitnie wyrażających swoje emocje, oświadczenie Alexandra wydało się nieco dziecinne. W ten sposób rozmawiały ze sobą dzieci w przedszkolu i gdyby ktokolwiek inny zwrócił się do niego tymi słowami, parsknąłby śmiechem, bez zastanowienia. Jednak, kiedy zrobił to Alexander, wszystko nabrało zupełnie innych barw. Poza tym, że dziecinne było także słodkie i urocze. A także szczere.
- Ja… - Chciał odpowiedzieć, samemu zdradzając swoje uczucia względem mężczyzny, ale ten przerwał mu ruchem ręki.
- Wiem, że to brzmi głupio. I nawet nie próbuj zaprzeczać! – nakazał widząc jak Magnus już otwiera usta, żeby coś powiedzieć. – Ale nie potrafię inaczej wyrazić tego, co czuję. – Wziął głęboki oddech i powtórzył. – Lubię cię.
Naraz spochmurniał a Magnus poczuł, że cała, wypełniająca go do niedawna nadzieja, wyparowuje pozostawiając po sobie nieprzenikniony chłód przeszywający aż do kości.
- Przez pewien czas myślałem, że to wystarczy… Wystarczy, żeby przeciwstawić się Jace’owi, zawalczyć o siebie i… być może o coś więcej.
Ponownie spojrzał wprost na Magnusa. Mężczyzna miał wrażenie, że niebieskie oczy przewiercają go na wylot. Prawie zapomniał, jak się oddycha.
- Teraz wiem, że nie. Że jestem za słaby, żeby podjąć taką walkę. – Kiedy to mówił nie był smutny. Raczej zły. I to na siebie za to, że okazał się takim tchórzem. – Wciąż nie potrafię przyznać się Jace’owi, że jestem gejem! – Zwinął dłonie w pięści i uderzył nimi o uda w geście bezradności.
- Nie musisz tego robić! – wtrącił szybko Magnus wyczuwając idealny moment by powiedzieć na głos to, o czym myślał od tygodni. – Nie musisz nic mówić Jace’owi! – Chyba pierwszy raz użył prawdziwego imienia mężczyzny i nie uszło to uwadze Aleca. Uniósł brwi w pytającym geście. Tylko trochę zły, że mu przerwano.
- Alexandrze… Alec – poprawił się szybko. Chociaż uwielbiał pełne imię ochroniarza teraz chciał zabrzmieć nieco bardziej swojsko. – Ja… - Cholera! Miał przygotowaną taką piękną mowę! A jak przyszło co do czego, to wszystkie słowa uciekły i został sam na polu bitwy. – Ja też cię lubię. – Kurwa! Jeśli ktoś dowie się, że powiedział coś takiego do mężczyzny, w którym był szaleńczo zakochany… spali się ze wstydu. – Naprawdę cię lubię. – Serio, Bane?! Tylko na tyle cię stać?! Już dialogi w twoich filmach mają więcej polotu! Przecież gdyby Ragnor to usłyszał umarłby ze śmiechu. Co akurat mogło mieć swoje dobre strony. Przynajmniej nie zabiłby go za robienie największej głupoty w dziejach. I wcale nie chodziło o wyznawanie miłości przedszkolnym „lubię cię”.
Chociaż na Aleca zdawało się to działać. Słowa Magnusa sprawiły, że przygryzł wargę i zrobił się cały czerwony na twarzy. Naprawdę wyglądał fenomenalnie z rumieńcem. Jak Magnus miałby dalej żyć bez tego widoku?! Ta myśl sprawiła, że część blokady twórczej zniknęła i Bane odzyskał nieco swojego talentu operowania słowami.
- A to oznacza, że nie chcę z ciebie rezygnować.  Jestem gotów pójść na pewne kompromisy, jeśli to sprawi, że będziesz się czuł komfortowo. – Tym razem to on powstrzymał Aleca przed wtrącaniem się. – Nie musisz mówić Jace’owi. – Z rozmysłem użył imienia blondyna. Miał nadzieję, że dla Aleca będzie to znak, iż jego słowa należy traktować poważnie. – O niczym. Ani o twojej orientacji ani o… nas. – Głos nieco mu się załamał, bo sama myśl o byciu w związku z Alekiem sprawiała, że miał ochotę wyć ze szczęścia. – Jeśli oczywiście chciałbyś jakichś nas – zastrzegł od razu. – Możemy spotykać się w tajemnicy. – Co on gadał?! Sam sobie nie wierzył, choć plan skrystalizował się w jego głowie już dawno. Ale chyba do tej pory nie był do końca przekonany, że wcieli go w życie. – Jako przyjaciele… Albo znajomi, jeśli tak byłoby dla ciebie lepiej. – Naprawdę był gotów żyć w ukryciu i wciąż nie mógł w to uwierzyć. On! Który od każdego partnera wymagał ustawienia na piedestale i pełnego poświęcenia uwagi, zwłaszcza po sprawie z Camille. Teraz zadowoliłby się ukrywaniem po kątach, nawet bez głupiego trzymania za rękę. Sam, z własnej woli, usuwał się w cień. Stawiał siebie na drugim, jeśli nie trzecim, miejscu.
- Tak długo jakbyś tego potrzebował. Byłbym gotów czekać na ciebie choćby i czterysta lat.
Im dłużej mówił tym większe robiły się oczy Aleca. Twarz mężczyzny wyrażała czyste zdumienie. Na pewno nie to spodziewał się usłyszeć. I Magnus był niemal pewny, że wygrał. Dlatego następne słowo, jakie padło z ust Alexandra, wziął za wytwór swojej wyobraźni.
- Nie.
- Co?! – Na pewno miał omamy. Może wypił więcej niż myślał?! Albo dodali coś do tej kawy na komisariacie i dopiero teraz go wzięło?
- Nie – powtórzył Alec głośniej i dobitniej. – Nie mogę się na to zgodzić.
Magnus przez chwile otwierał i zamykał usta nie wydobywając z siebie żadnego dźwięku. Niczym zepsuta zabawka.
- Czemu? – spytał w końcu. Może i brał pod uwagę odmowę, ale nie jako wersję ostateczną. Oczywiście w swojej wyobraźni tysiące razy kłócił się z Alekiem i zawsze wygrywał. Teraz jednak był pewien, że żadna polemika nie miałaby sensu. Ton Alexandra był nieprzejednany.
- Magnus… Ja… - Przyłożył zaciśnięte pięści do oczu próbując zapanować nad łzami. Już wcześniej wiedział, że ta rozmowa będzie należała do najtrudniejszych w jego życiu, lecz propozycja Bane’a tylko ją utrudniła. Bo Alec chciał się zgodzić. Oszukać wszechświat i mieć zarówno miłość brata jak i Magnusa. Wiedział jednak, że to niemożliwe. A zgoda na zaproponowane warunki byłaby największym skurwysyństwem jakie kiedykolwiek zrobił.
Cofnął się o krok, żeby jak najbardziej zdystansować się od Magnusa.
- Posłuchaj… Jesteś najwspanialszym mężczyzną jakiego kiedykolwiek spotkałem. Jesteś przystojny, miły, dobry, silny… Jesteś tym czym ja zawsze chciałem być. I zasługujesz na kogoś kto w pełni cię doceni. Dla kogo zawsze będziesz na pierwszym miejscu. Ja… Nie potrafię tego zrobić. Co by się nie działo, zawsze najpierw będę patrzeć na Jace’a. – Wyrzuty sumienia w związku z wydarzeniami na Hawajach nadal nie dawały mu spokoju. Ilekroć zamykał oczy widział pochłoniętego przez koszmary Magnusa. I to tylko dlatego, że on jak głupi poleciał do brata.
- Wiem – powiedział Magnus starając się, by w jego głosie nie zabrzmiała nawet nutka niechęci. – Zauważyłem.
- Nie potrafię inaczej. – Zgodnie z obawami Bane’a Alec wziął jego stwierdzenie za atak i teraz próbował się bronić. – To nie tak, że nie próbowałem się zmienić, ale zwyczajnie nie potrafię. To silniejsze ode mnie.
- Rozumiem. – Nie rozumiał. Przynajmniej nie do końca. – I nie przeszkadza mi to. Znaczy… - zawahał się. – Nie przeszkadzałoby gdybyśmy wiesz… spróbowali czegoś więcej… razem… - Kiedy ostatni raz tak się jąkał? Chyba w przedszkolu, gdy nie znał jeszcze wszystkich słów, potrzebnych do wyrażenia własnych myśli.
Alec pokręcił głową.
- Teraz tak myślisz. Ale gwarantuję ci, że wkrótce byś mnie za to znienawidził. A tego bym nie przeżył. Nie przeżyłbym patrzenia, jak twoje lubienie mnie – mocniejsze słowa nie chciały mu przejść przez gardło – z wolna zmienia się najpierw w złość a potem w nienawiść. Nie zrobię tego sobie ani tym bardziej tobie. Jesteś wspaniały – powtórzył po raz kolejny. – I naprawdę zasługujesz by być dla kogoś całym światem. Bardzo żałuję, że jestem za słaby, abym to mógł być ja.
Po jego policzkach zaczęły płynąć łzy. Otarł je wierzchem dłoni.
- Przepraszam – wyszeptał na granicy słyszalności. – Pójdę się spakować.
Ruszył do sypialni dla gości. Początkowo Magnus chciał go zatrzymać, ale ostatecznie zrezygnował. Alexander podjął już decyzję i nieważne, co by teraz zrobił, nie uda mu się jej zmienić. Dodatkowo musiał przyznać, że owa decyzja była dużo bardziej racjonalna niż jego własna. Chociaż Magnus nie potrafił wyobrazić sobie sytuacji, która zmusiłaby go do znienawidzenia Alexandra. Nawet teraz czuł bardziej smutek i rozczarowanie. Ale na pewno nie złość.
Wtem coś obtarło się o jego nogi. Mechanicznie schylił się i wziął na ręce Prezesa Miau. Kot od razu zaczął mruczeć. Magnus uśmiechnął się krzywo.
- Za to ty przyjacielu nigdy mnie nie zostawisz, co?
Zwierzak miauknął w odpowiedzi.
- Szkoda, że nie wszystkich można przywiązać do siebie za pomocą tuńczyka z puszki.
Wciąż z kotem na rękach poszedł do swojej sypialni. Było to z jego strony głupie i dziecinne, ale nie chciał być świadkiem odejścia Alexandra. Pragnął przeczekać to gdzieś daleko. Najlepiej będąc przy tym tak pijanym, że Peru można by nazwać niegroźnym chilloutem.
Przystanął.
Przecież mógł pogodzić te dwie rzeczy. Wrócił do salonu i otworzył barek.
 
Kiedy drzwi się za nim zamknęły, Alec oparł się o nie i osunął na podłogę, łkając bezgłośnie. Magnus go lubił. Naprawdę go lubił. Ten wspaniały, olśniewający i oszałamiający Magnus Bane go lubił! Chciał być z nim na zasadach, które odpowiadały Alecowi! A on, Alec, przez fakt bycia po prostu sobą, wszystko koncertowo spierdolił! Najgorsze jednak, że skrzywdził Magnusa. Tego nigdy sobie nie daruje.
Podciągnął kolana pod brodę, oparł o nie czoło i rozpłakał się jeszcze żałośniej.
 
Powtarzające się pukanie niemal doprowadziło go do szewskiej pasji. Złorzecząc na cały świat człapał przez przedpokój w niezbyt zawrotnym tempie. Na złość gościowi. Może jeśli trochę postoi pod drzwiami to nauczy się pukać jak człowiek. A nie jak stado dzikich szympansów nawalonych koką. Ragnor nie lubił małp.
- Czego?! – ryknął otwierając drzwi na oścież. Zobaczywszy Magnusa z uniesioną nogą zrozumiał wszystko. Także to, dlaczego „pukanie” było takie głośne. Przełknął cisnące mu się na usta „a nie mówiłem” i wskazał na trzymanego przez przyjaciela kota.
- Jego nie zapraszałem.
- Przyniósł wpisowe. – Magnus podniósł drugą rękę, w której trzymał dwie butelki najprzedniejszej whisky, ze swoich zapasów. Każda kosztowała małą fortunę i była trzymana na specjalne okazje. – Możemy wejść?
Ragnor odsunął się, żeby wpuścić mężczyznę i zwierzaka. Kiedy go mijali burknął pod nosem:
- Jeśli ten sierściuch nasika mi do butów…
- Zapłacę za wszystkie wyrządzone przez niego szkody – przerwał mu Magnus. – Masz lód?
Ragnor miał lód. Miał także kilka innych rzeczy, którymi zastąpili dość szybko wypitą whisky.
 
 
 
KONIEC...
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
...Dobra, żartowałam... Nie zrobiłabym tego chłopakom ;).

 



poniedziałek, 21 czerwca 2021

Utracona niewinność 20

 

 

UTRACONA NIEWINNOŚĆ
 
20

 

- Nareszcie koniec!
Nie wiadomo, kto cieszył się bardziej z zakończenia zdjęć. Ekipa techniczna, której Raphael zapowiedział, że koszty wszystkich napraw uszkodzonego sprzętu pokryją z własnej kieszeni (uważał bowiem, iż do owych uszkodzeń mogło dojść tylko i wyłącznie przez ich nieodpowiedzialne zachowanie), czy też aktorzy. Ci ostatni tak bardzo dość mieli scen kręconych na plaży, że gdyby tylko istniała fobia dotycząca piasku, na pewno by się jej nabawili. Do tego dochodziła również nienawiść Belcourt do strojów jakie wymuszał na niej Raphael. No i problemy Magnusa.
Gdyby to właśnie Alecowi ktoś kazał wskazać osobę, która najbardziej cieszyła się z powrotu do domu, bez wahania postawiłby wszystkie pieniądze właśnie na Bane’a. Dla niego kolejny tydzień na Hawajach mógłby się skończyć przyjęciem do lokalnego szpitala na oddział psychiatrii. Pomimo spania przy zamkniętym oknie i w zatyczkach, co noc i tak nawiedzały go koszmary. Alec musiał go budzić a potem długo uspokajać tłumacząc, że wszystko jest w porządku a to był tylko sen. Najgorsze jednak miało miejsce rano, gdy Magnus przepraszał za nieprzespaną noc i uciekał wzrokiem wstydząc się swoich słabości. Nieważne, co Alexander powiedział czy zrobił. Zawsze kończyło się tak samo.
Dlatego Alec również cieszył się z powrotu. Wierzył, że Nowy Jork dobrze wpłynie na Magnusa. Z drugiej strony bał się jak cholera. Czekała ich poważna rozmowa… Z rodzaju tych, których się nie chce, ale trzeba przeprowadzić. Coś jak tłumaczenie skąd się biorą dzieci. W dodatku Alec wiedział, co powie podczas tej rozmowy. I już go skręcało w środku na samą myśl.
- Co tam, brachu?
Od niespodziewanego uderzenia w ramię aż ugięły się pod nim kolana.
- Jace! Debilu! – krzyknął rozmasowując obolałe miejsce. – Szaleju żeś się nażarł czy zwyczajnie zapomniałeś wziąć leki? – zapytał widząc uśmiechniętą, od ucha do ucha, twarz brata.
- Bynajmniej. – Jace wyszczerzył się jeszcze bardziej. – Po prostu cieszę się, że wracamy do domu. Nawet jeśli oznacza to powrót starej Camille – dodał wiedząc, o co brat zaraz zapyta. – Stęskniłem się za Clary.
Alec poczuł nieprzyjemne ukłucie gdzieś w okolicy serca. Skrzywił się.
- Słuchaj… - Jace w ogóle nie zwrócił uwagi na zmianę w zachowaniu brata. – Ja… Chciałem ci podziękować.
Brwi Aleca podjechały do góry. Patrząc obiektywnie, Jace miał całą masę rzeczy, za które mógł, czy też raczej powinien, podziękować. Z tym że nigdy nie robił tego tak oficjalnie. Zwykle rzucał zdawkowe „dzięki” pewien, iż to załatwi sprawę. Alec poczuł się zaniepokojony.
- Za co?
Jace ewidentnie się zmieszał.
- Najpierw chciałem powiedzieć, że za tamten wieczór, no wiesz…
- Wiem – przerwał mu jednocześnie kątem oka obserwując kłótnie pomiędzy Raphaelem i Magnusem. Szło o dodatkowy bagaż Bane’a. Wiedział, że to się tak skończy. I nawet ostrzegał Magnusa, ale ten nie chciał go słuchać. Zaczął się zastanawiać kto ostatecznie skapituluje. Ciężko było stawiać na którąkolwiek ze stron.
Jace podążył za wzrokiem Aleca.
- Swoje ciuchy Camille wysłała kurierem.
- Proponowałem mu to – westchnął. – Uznał, że to byłoby zbyt proste.
- Dziwak – orzekł Jace. – Jak cała ta pojebana ekipa. Naprawdę nie mogę się doczekać aż się od nich uwolnimy. Każdy kolejny dzień, w ich towarzystwie sprawia, że mam ochotę na poważnie rozważyć karierę śmieciarza. Albo konserwatora powierzchni płaskich.
Alec znów poczuł to znajome ukłucie. Coraz bardziej utwierdzał się w podjętej decyzji. To było najlepsze wyjście z całej sytuacji. Co nie znaczy, że najbardziej mu się ono podobało. Albo najmniej bolało. Rzadko to czego chcemy jest również właściwe.
- Dobra, zostawmy ich. – Jace machnął niedbale ręką na Magnusa i Raphaela, którzy z nieznanych nikomu przyczyn, przeszli na hiszpański. – Wracając do meritum… Najpierw chciałem ci podziękować tylko za tamten wieczór i za to, że pozwoliłeś mi się wygadać. No i ponarzekać na ojca.
Alec w roztargnieniu pokiwał głową. Później już o tym nie rozmawiali i był pewien, że Jace o wszystkim zapomniał, zważywszy na stan w jakim znajdował się pod koniec. Kac jaki go męczył musiał być nieziemski.
- Potem doszedłem do wniosku, że to byłoby nie fair, w stosunku do ciebie. Słuchaj Alec… Jesteś najlepszym bratem jakiego mogłem sobie wymarzyć. Cieszę się, że cię mam. Nie wiem, co bym bez ciebie zrobił.
Podszedł do Alexandra i mocno go uścisnął.
- Potrzebuję cię w swoim życiu, braciszku.
Poczuł, jak łzy napływają mu do oczu.
- Ja ciebie też Jace.
 
O ile podczas podróży na Hawaje, Alec odliczał minuty do lądowania i przeklinał w głowie cały przemysł lotniczy, tak teraz miał nadzieję, że nigdy nie wylądują w Nowym Jorku. Nawet jeśli miałby zapłacić za to amputacją kończyn dolnych, ułożonych teraz pod tak nienaturalnym kątem, że z miejsca powinien otrzymać członkostwo honorowe w każdej grupie joginów na świecie. Jednakże te niewygody były niczym w porównaniu z szalejącym w jego głowie sztormem. Bez końca tworzył scenariusze czekającej go rozmowy z Magnusem. Wiedział, co chciał, czy też raczej powinien, powiedzieć mężczyźnie, z tym że nie miał bladego pojęcia jak to zrobić. Żaden z opracowanych scenariuszy nie wydawał mu się wystarczająco dobry. Ale czy to można w ogóle przekazać w dobry sposób?
- Hej.
Drgnął usłyszawszy czyjś głos.
- Alexandrze? Wszystko w porządku?
- Tak. – Spróbował się uśmiechnąć. Wiedział, że mu to nie wyszło.
- Na pewno?
Oczywiście, że nie. W jego życiu nigdy nic nie było w porządku. Ale przecież nie mógł powiedzieć tego Magnusowi. Zwłaszcza teraz, gdy patrzył na niego z takim niepokojem. Znów miał założone soczewki. Od chwili, gdy koszmar zaczął nawiedzać go co noc, najchętniej w ogóle by ich nie zdejmował. Alec musiał się wznieść na wyżyny perswazji, żeby zmusić Magnusa do ściągania soczewek choćby na noc. Nawet pracował w nich, co chyba nie było aż tak dziwne, jak na początku mogłoby się Alecowi wydawać (przecież pierwszy raz zobaczył oczy Magnusa, gdy ten zszedł z planu), bo Ragnor tylko machnął ręką i mruknął coś o postprodukcji.
Alec, który zdążył się już przyzwyczaić do widoku kocich oczu, czuł się nieswojo będąc zmuszonym patrzeć na pospolity brąz. Nie mógł jednak winić Magnusa za to, że starał się odgrodzić od wszystkiego, co tylko potęgowało traumę.
- No nie do końca – przyznał i poruszył się w fotelu. – Nie czuję nóg.
Magnus uśmiechnął się grzecznie, dając do zrozumienia, że docenił żart, jednak w głębi serca nie dał się zwieść. Alexander czymś się martwił. Coś go gryzło. I miał niejasne wrażenie, że wiązało się to z rozmową, jaką obiecali sobie przeprowadzić. On też się denerwował. Wiedział, co sam chciał powiedzieć, co zaproponować i na co się zgodzić. Nie miał jednak pojęcia, jaką usłyszy odpowiedź. Czy Alexander okaże się, gotowy na przygotowany przez niego układ? A może za dużo sobie wyobrażał? Cóż… Wkrótce się dowie. Chyba że wcześniej umrze na zator żylny. Czy na co się tam umiera po zatrzymaniu krążenia w nogach.
- Przysięgam, że kiedyś zamknę tego kurdupla w walizce i wyśle na drugi koniec globu. W przesyłce ekonomicznej!
- Nie radzę. Raphael to typ człowieka, który przetrwa wszystko. Łącznie z pracą katorżniczą na Syberii i maratonem Pięćdziesięciu twarzy Greya na przemian z Boku no Pico, tylko po to, żeby się zemścić.
- Mówisz, jakbym sam o tym nie wiedział. – Magnus spojrzał na Ragnora z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Równie dobrze mógł się cieszyć, jak również planować morderstwo. Albo obydwie rzeczy na raz. – A tak w ogóle to nie powinieneś siedzieć gdzieś z tyłu? – Machnął ręką za siebie. – I nie przysłuchiwać się prywatnym rozmowom?
Mężczyzna przewrócił oczami.
- Twoja prywatność i tak ostatecznie znajdzie swój koniec na Instagramie.
- To był tylko jeden raz i…
- A poza tym wyobraź sobie, że ludzie muszą chodzić do toalety. I od tego nie ma wyjątków. Chyba że… ty masz jakiś dziwny fetysz. Jeśli tak, daj znać. Pomyślimy o tym w kolejnym scenariuszu.
Odszedł odprowadzany przez dwie pary oczu.
- To było… nieco niesmaczne – stwierdził Alec a Magnus tylko smętnie pokiwał głową.
- Cóż… Ragnor nie ma zbyt dużego doświadczenia, jeśli chodzi o żarty i czasem wychodzą mu takie kwiatki. Ale są ludzie, którym tego typu poczucie humoru odpowiada. Kilka jego żartów sprzedałem początkującym stand upowcom i do tej pory publiczność ich nie wybuczała.
- Nie rozumiem, dlaczego.
- Ja też nie. – Wzruszył ramionami na tyle, na ile pozwalała mu ograniczona przestrzeń. – A! I nie mów mu tego, bo jeszcze gotowy założyć sprawę o prawa autorskie.
 
W Nowym Jorku wylądowali z niemal godzinnym opóźnieniem wywołanym awarią w wieży kontroli lotów.
Na wieść o dodatkowym czasie spędzonym w powietrzu część pasażerów niemal wpadła w panikę i stewardesy musiały im podać coś na uspokojenie. Jedną z takich osób był Jace. Alec wiedział, że brat nienawidził latać i w ogóle wszystkie odstępstwa od planu podróży wywoływały u niego palpitacje serca. Biorąc pod uwagę to, jak zginął jego ojciec oraz to, że Lightowoodowie nigdy nie zainwestowali w prawdziwą terapię (coś takiego mogłoby zniszczyć ich wizerunek) nie było w tym nic dziwnego. Z poczuciem winy wielkości Mount Everestu poprosił Magnusa o możliwość zmiany miejsca. Bane zgodził się, choć niechętnie. A kiedy jego własne zajęła Belcourt, dziwnie zadowolona z całego zamieszania, w ogóle miał ochotę wyskoczyć z samolotu. Dlaczego bycie lojalnym wobec dwóch osób było takie trudne?
Starając się wyrzucić z głowy nieszczęśliwą minę Magnusa, zajął się uspokajaniem brata. Nieco przeszkadzały mu w tym, rzucane przez Raphaela, groźby pod adresem przemysłu lotniczego. Gdyby wierzyć mu na słowo, miał zamiar podać do sądu wszystkich, łącznie z personelem firmy sprzątającej lotnisko. Alec wcale by się nie zdziwił, gdyby krewki Hiszpan spróbował wcielić swój plan w życie. Albo przynajmniej podzielił się nim z zarządem linii lotniczych będących właścicielem tego samolotu. I tak ich przy tym wystraszył, że bez sprawy w sądzie dostałby sowite odszkodowanie oraz bon na darmowe przeloty do końca życia.
Biorąc to wszystko pod uwagę Alec, który do tej pory marzył, żeby zostać w powietrzu na zawsze, teraz nie mógł doczekać się lądowania.
 
Kiedy samolot w końcu dotknął ziemi a oni wyszli zwycięsko z bitwy przy bramkach każdy odetchnął z ulgą. Teraz wszystko miało stać się prostsze. Oczywiście wszelkie katastrofy nadal mogłyby mieć miejsce, ale tym razem na ich warunkach. No dobra, częściowo. W miejscu, które znali. Ostatecznie przecież lepiej złamać nogę w swoim domu, nawet jeśli w konsekwencji ma cię zeżreć twój własny kot, niż gdzieś na wygnaniu. Tam nawet kota nie można być pewnym.
Przynajmniej taką teorią raczył ich jeden z członków ekipy technicznej. Alec za nic nie potrafił sobie przypomnieć jego imienia. I zamiast wydobywać je z czeluści umysłu, dumał czy nie sprawić sobie kota. Istniała szansa, że wydawane przez zwierzaka dźwięki zwabiłyby kogoś do jego mieszkania, a jemu uratowały życie. W najgorszym razie, znaczy się. Chociaż… Pies chyba byłby lepszy. Kot za bardzo kojarzyłby mu się z Magnusem i Prezesem Miau, do którego zdążył się już przywiązać. Nawet jeśli wszystkie jego ciuchy pokrywała gruba warstwa sierści. Postanowione! Kupi sobie psa! Wilczarza irlandzkiego, takiego samego jak ma jego szef. Jeśli nawet nikogo nie zaalarmuje szczekanie tego potwora, to przynajmniej zwierzę pożre go w całości, co zaoszczędzi rodzinie kosztów pogrzebu.
Jego rozmyślania przerwało pojawienie się Luke’a. Luke’a w mundurze. Luke’a w mundurze na lotnisku. Poczuł zimny dreszcz strachu pełzający mu po kręgosłupie. Jego serce zaczęło bić jak szalone a umysł zalała fala paniki. I chyba nie był w tych odczuciach osamotniony.
Nim jemu, w ogóle, udało się stworzyć w głowie jakąś spójną myśl, którą mógłby podzielić się ze światem, bez narażania siebie i całego gatunku ludzkiego na śmieszność, Jace już stał przy policjancie i tylko centymetry dzieliły jego zaciśnięte pięści od idealnie wyprasowanego munduru.
- Coś się stało Clary?
Ostatni raz Alec słyszał brata tak zdenerwowanego, gdy poinformowano ich o śmierci Maxa. Jego żołądek zwinął się w ciasny supeł.
Zaskoczony takim powitaniem Luke zamrugał kilkukrotnie. Zrozumienie całego zajścia zajęło mu niemal minutę, co zdaniem Magnusa, nie najlepiej świadczyło o stanie nowojorskiej policji.
- Nie. Z Clary wszystko dobrze. – Uśmiechnął się szeroko błyskając białymi zębami. Alec nie pierwszy raz pomyślał, że Luke mógłby wziąć udział w reklamie jakiejś pasty. – I ja też mam dobre wieści. Dla was wszystkich. – Zrobił pauzę, żeby zwrócić na siebie uwagę całej załogi. Łącznie z matką Raphaela, na której widok policjanta nie zrobił żadnego wrażenia.
- Mamy go! – oznajmił dumny z siebie Luke. Jeśli spodziewał się, że kogokolwiek ucieszy ta wiadomość to się mocno rozczarował. Nikt nie zareagował wybuchem entuzjazmu, nawet Jace wciąż oswajający się z myślą, że Clary była cała i zdrowa.
Jedyną reakcją, jaką Luke’owi udało się uzyskać było pełne pogardy prychnięcie ze strony Raphaela.
- Najwyższy czas. Już miałem złożyć na was donos do komendy głównej, że z nim współpracujecie.
 
- Zaczynam żałować, że go złapali –oświadczył Magnus grobowym tonem i wrócił do wpatrywania się w papierowy kubek, który zawierał coś, co zdaniem automatu, miało być kawą. Bane podejrzewał jednak, iż owa ciecz lepiej sprawdziłaby się jako element dekoracyjny domu utopca, ewentualnie składnik wiedźmowych naparów, dodawany zwykle zaraz po oku traszki. Chociaż nie… Istniała szansa, że breja owo oko już zawierała. Jeśli faktycznie to pili wszyscy policjanci w Nowym Jorku, to wcale im się nie dziwił, że zawsze byli wkurzeni.
Odpowiedział mu zbiorowy pomruk aprobaty. Może nie byłby on tak entuzjastyczny, gdyby wszyscy nie zostali zaciągnięci na komisariat prosto z lotniska. No dobrze. Nie wszyscy. Osobą, której jak zwykle się upiekło, był oczywiście Raphael. Hiszpan, nie przejmując się zbaraniałą miną Luke’a oświadczył, że musi odwieźć mamę, która z całą sprawą nie ma nic wspólnego i nie pozwoli, żeby porządna obywatelka była bezpodstawnie ciągana po komisariatach. Zakończywszy wywód, po prostu ominął policjanta i wyszedł z lotniska. A Gwadelupe tuż za nim. Nikt nie odważył się powiedzieć na ten temat choćby słowa.
 
Na komisariat Raphael przybył ponad dwie godziny później, gdy oni wciąż czekali na rozpoczęcie jakichkolwiek działań (coś się zepsuło, ktoś został wezwany na pilną interwencję a kogoś zwyczajnie wcięło i nikt nie wiedział, gdzie można go znaleźć). Przebrany, odświeżony, wciąż pachnący morskim żelem pod prysznic z kubkiem termicznym, z którego unosił się aromat świeżej kawy, budził tylko dwa uczucia. Zazdrość i nienawiść. Nikt jednak nie wyraził ich głośno. Nawet Jace, który już kilkukrotnie zastanawiał się czy w celu uwolnienia duszy i ciała od Belcourt nie zapłacić jakiemuś bezdomnemu, by ten przyznał się, do napisania anonimów, teraz wyglądał jakby wolał spędzić kolejny miesiąc na ochronie sypialni Camille niż następną godzinę na komisariacie.
- Nie rozumiem czemu wszyscy mamy tu siedzieć – powiedział nagle jeden z dźwiękowców. – Przecież cała sprawa w ogóle nas nie dotyczy.
- Jak już zaczną cię przesłuchiwać możesz ich o to zapytać – zaproponował usłużnie Ragnor, tonem zniechęcającym do jakiejkolwiek dyskusji.
Znów nastała cisza przerywana jedynie odgłosami siorbania. Magnus zdecydował, że potrzebuje kofeiny w jakiejkolwiek postaci. A ta breja przecież nie może być trująca. Co najwyżej dostanie rozstroju żołądka. Nic z czym mocny drink by sobie nie poradził.
 
 
Niemal półtorej godziny później zjawił się Luke. Dziwnie uśmiechnięty. Magnus zaczął się zastanawiać, czy niektórzy policjanci nie dodają sobie czegoś do tej kawy. Jakichś proszków zarekwirowanych podrzędnym dilerom na ten przykład… Uśmiech byłby ostatnią rzeczą jaka gościłaby na jego twarzy, gdyby tu pracował. Serio. Nawet pod koniec zmiany czułby raczej ulgę niż radość.
- Dobrze! – Policjant klasnął w dłonie, co Alecowi skojarzyło się z pewnym nauczycielem, z podstawówki. Nie było to miłe skojarzenie. Mężczyzna uczył francuskiego. I był cholernie ambitny.
- Przepraszam, że tyle czekaliście, ale wszystko już ogarnęliśmy i możemy się zabrać za przesłuchiwania. Kto pierwszy?
Nim ktokolwiek zdążył się odezwać, z jednego z krzeseł wstał Raphael.
- Ja. I tak straciłem tu zbyt dużo czasu.
Gdyby wzrok mógł zabijać wszyscy pozostali dostaliby krzesło elektryczne za morderstwo ze szczególnym okrucieństwem.