UTRACONA NIEWINNOŚĆ
17
Słońce powoli niknęło w
oceanie barwiąc świat na przyjemny odcień purpury. Fale rozbijały się o brzeg a
wciąż ciepły piasek przyjemnie grzał stopy. Magnus miał wrażenie, że właśnie
znalazł się w raju. Z tym że jego raj nie obejmował tych wszystkich cudów
natury. W ogóle nie tyczył się świata wokół. Był za to skupiony na jednej
konkretnej osobie. Alexandrze Gideonie Lightwoodzie.
- Ładnie tu – stwierdził
Alec i zaczął wchodzić do wody.
Magnus nie odpowiedział.
Był zbyt zajęty patrzeniem jak umięśnione, blade łydki nikną w oceanie.
Kiedy woda sięgała mu już
do kolan Alec przystanął nie chcąc zamoczyć spodenek. Za to Magnus nie miałby
nic przeciwko gdyby tak się stało. Jego myśli już krążyły wokół tego, jak mokry
materiał mógłby opinać kształtne pośladki ochroniarza.
- Idziesz? – Mężczyzna odwrócił
się w jego stronę a Magnus na moment zapomniał, jak się oddycha. Oraz, że w
ogóle trzeba to robić. Nagle ta czynność wydała mu się zbyt prozaiczna, by
wykonywać ją w towarzystwie tak obłędnego cudu, jaki miał przed oczami.
Wiedział, że Alec bez koszulki będzie widokiem, który wstrząśnie jego światem.
Ale nigdy nie pomyślał, że on ten świat zniszczy, zrówna z ziemią. Pozostawi po
sobie zgliszcza, z których nic już nie uda się zbudować. Nigdy. Magnus
zrozumiał, że od tego momentu, już zawsze, każdego napotkanego mężczyznę będzie
porównywał do Alexandra. I żaden, nigdy, mu nie dorówna. Bo Alec był
perfekcyjnie doskonały. Jego mięśnie brzucha mogły stanowić natchnienie dla
całej rzeszy malarzy, rzeźbiarzy, poetów i fotografów na całym świecie. I dałby
sobie rękę uciąć, że nie zawsze byłyby to grzeczne dzieła. Grzeszne, już jak najbardziej.
On sam, na ten przykład, właśnie zmagał się z całą masą, bądźmy szczerzy,
sprośnych, wizji tego, co mógłby zrobić z tak pięknym ciałem, gdyby tylko Alec
mu pozwolił.
- Magnus! Idziesz?! –
powtórzył Alexander.
W odpowiedzi pokręcił
głową. Nie było szans, żeby rozebrał się teraz przed Alekiem. Aż tak nisko nie
upadł.
Mężczyzna wzruszył
ramionami, najwidoczniej nie rozumiejąc jego decyzji i wrócił do oglądania
zachodu słońca. Gołym okiem było widać, że opuściła go przynajmniej część
napięcia, jakie czuł jeszcze w Nowym Jorku i które towarzyszyło mu przez cały
lot a także proces lądowania i kwaterowania w hotelu. Dopiero teraz przestał
nerwowo strzelać oczami na boki i co jakiś czas oglądać się przez ramię, jakby
za każdą palmą czaiło się niebezpieczeństwo. Zdaniem Magnusa to podchodziło już
pod paranoję. Albo zbyt długie przebywanie w jednym pomieszczeniu z Raphaelem.
Bo tak naprawdę, tylko Santiago wierzył, że ktokolwiek im groził, pokusiłby się
o lot za ocean.
Magnus wsłuchał się w
siebie i ze zdziwieniem odkrył, że on sam nie czuł żadnej różnicy. Napięcie z
niego nie opadło, bo… zwyczajnie go tam nie było. Czyżby tak mocno zawierzył
Alecowi? A może, najzwyczajniej w świecie, był idiotą, który za nic miał własne
życie?
Zostali na plaży aż
słońce całkowicie schowało się w oceanie i zrobiło się ciemno. Dopiero wtedy
Alec wyszedł z wody. Magnus, który zdołał się już nieco oswoić z czystą
perfekcją, jaką były mięśnie brzucha mężczyzny, spojrzał mu w oczy. I chyba
pierwszy raz zobaczył w nich taką radość. Alec bardziej przypominał teraz dziecko
niż dorosłego mężczyznę. Nagle Magnus zapragnął zobaczyć zdjęcia Alexandra z
dzieciństwa. Sam nie wiedział, skąd mu się to wzięło, po prostu odczuł taką
potrzebę. Ciekawe czy Clary ma dostęp do rodzinnych archiwów Lightwoodów? I czy,
za odpowiednią opłatą, dałaby się namówić na współudział w zbrodni?
- Dla takiego widoku,
warto było pomęczyć się w samolocie – stwierdził Alec przeczesując włosy. Na
których ten zabieg nie zrobił żadnego wrażenia. Nadal wyglądały, jak królicze
gniazdo.
Jako że obaj z Magnusem
znacznie wykraczali poza to, co większość społeczeństwa uważała za normę, jeśli
chodzi o wzrost, lot był mordęgą. Tym bardziej, że Raphael przyoszczędził na
biletach i wszyscy wylądowali w klasie biznes. Magnus poprzysiągł, że nie puści
tej zniewagi płazem.
-Myślę, że dla
Złotowłosej większą nagrodą było oglądanie wściekłej miny Camille, gdy musiała
paradować w golfie i spódnicy do kostek. Odniosłem wrażenie, iż dla takiego
obrazka, dałby się zgolić na łyso.
Alec parsknął śmiechem,
bo choć do Belcourt żywił uczucia raczej mieszane (skrzywdziła Magnusa, ale jednocześnie
uratowała mu życie; tu nie było miejsca na proste rozwiązania), to faktycznie
jej mina była komiczna.
- Jak Raphael zdołał ją
do tego zmusić? – spytał, gdy szli w stronę hotelu. Trochę obawiał się
nadchodzących dni. Santiago poleciał po kosztach także jeśli chodziło o
zakwaterowanie. On i Magnus dostali jeden wspólny pokój wielkości przeciętnej
szafy. Był nawet skłonny stwierdzić, że garderoba Bane’a była większa. Mogli
zapomnieć o jakiejkolwiek prywatności.
- Nie wiem, nie muszę
wiedzieć i nie chcę wiedzieć – stwierdził Magnus. On także stresował się najbliższymi
nocami. Bał się, że koszmar powróci a on nie będzie miał, jak ukryć tego przed
Alekiem. – Póki jego reżim modowy nie dotyka mnie osobiście, trzymam się od
niego z daleka. Tak samo, jak od sposobów Raphaela na ukrywanie przed matką
prawdziwej natury swojej pracy – uprzedził następne pytanie.
Alec miał na ten temat
własną teorię, którą nie chciał dzielić się ze światem. A już szczególnie z
samym Raphaelem. Według niego bowiem, pani Santiago doskonale wiedziała, czym
zajmował się jej najstarszy syn, ale jako dobra matka udawała, że nie ma o
niczym pojęcia. Wiedziała bowiem, że Raphael tego potrzebuje.
Ogólnie kobieta zrobiła
na nim spore wrażenie i poruszyła tę nutę w jego sercu, która (tego był niemal
pewien) już w dzieciństwie spakowała manatki i ruszyła zwiedzać świat z dala od
właściciela. Mianowicie… Alec chciałby mieć taką matkę. Guadelupe Santiago była
kobietą silną, jednak w zupełnie inny sposób niż jego rodzicielka. Maryse
Lightwood, dla osiągnięcia wyznaczonych sobie celów, zniszczyłaby wszystko i wszystkich,
którzy stanęliby jej na drodze. W tym swoje dzieci, o czym przekonał się na
własnej skórze. Tymczasem celem Guadelupe było po prostu szczęście i
bezpieczeństwo jej rodziny. Nie zamierzała jednak rzucać wyzwania światu, żeby tego
dokonać. Ona, zwyczajnie, stała z tyłu i wspierała: dobrym słowem, radą a
czasem i uściskiem, gdy świat był wyjątkowo wredny, dla któregoś z jej dzieci.
Raphael zawsze mógł na nią liczyć. A przynajmniej taki obraz Guadelupe
wytworzył się w jego umyśle, gdy obserwował kobietę na lotnisku. Zaś, po kilku zdaniach
zamienionych z nią sam na sam, był niemal całkowicie pewien swojej teorii. To,
z jakim napięciem wyczekiwała odpowiedzi na pytanie, kim właściwie był oraz,
jak odetchnęła z ulgą, gdy przedstawił się jako asystent pana Bane’a (nic
innego nie udało im się z Magnusem wymyślić, a jako że zaraz po przylocie nie
zostali zamknięci w jakiejś piwnicy o chlebie i wodzie, Raphael zaakceptował to
wytłumaczenie; z jakiegoś powodu Santiago nie powiedział matce o anonimach).
Kiedy kobieta upewniła się, że z jego strony, nic jej synowi nie grozi,
straciła nim zainteresowanie. I w sumie nie mógł mieć jej tego za złe.
- Raphael ma fajną mamę –
powiedział Alec, tylko po to by powiedzieć cokolwiek. Czasem mu się to zdarzało,
a przy Magnusie nawet dość często. Tym bardziej kiedy pomyślał, że zaraz znajdą
się w swoim klaustrofobicznym pokoju, gdzie nawet udanie się do toalety
wymuszało fizyczny kontakt, jeśli druga osoba nie leżała na łóżku. Jeszcze
mniejszym niż kanapa Magnusa.
Magnus odpowiedział
niezrozumiałym pomrukiem, co kazało Alecowi zgadywać, że temat rodziny nie był
jego ulubionym. Jak się nad tym zastanowić to Magnus nigdy nie wspominał o
matce, ojcu, czy jakimkolwiek rodzeństwie. W pierwszym odruchu chciał go nawet
o to zapytać, ale ostatecznie uznał, że to byłoby nie w porządku. Podobnie, jak
pytanie o ilość partnerów Bane’a. Chociaż ta druga sprawa intrygowała go dość
mocno. Sam nie wiedział od kiedy i właściwie, dlaczego. Nie miał też pojęcia
czy bardziej chce poznać odpowiedź czy się jej boi.
- Cholerne gówno! –
warknął Magnus tym samym przywracając Aleca do rzeczywistości. – Jeszcze chwila
i zacznę podejrzewać, że cały ten wyjazd to kara Raphaela za coś, co zrobiłem
dziesięć lat temu a jemu akurat teraz się przypomniało!
Alec patrzył jak Magnus
bezskutecznie obracał kartą przy zamku magnetycznym a uparte urządzenie
konsekwentnie odmawiało współpracy. Po dziesięciu minutach rzucania przekleństw
i zaklęć, których nie powstydziłaby się żadna czarownica, Magnus ostatecznie
zrezygnował i pozwolił spróbować Alecowi. Z podobnym skutkiem. Chcąc, czy też
raczej nie chcąc, musieli udać się do recepcji po nową kartę. Albo instrukcję
obrządku okultystycznego, który otworzyłby te przeklęte drzwi.
W holu natrafili na
Camille i Jace’a, którzy mieli podobny problem, co oni. A przynajmniej tyle
dało się wywnioskować z krzyków jakimi Belcourt obrzucała recepcjonistę. Jace
za to stał z boku i wyglądał na dziwnie zadowolonego. Alec wiedział, że brat
nie słynął ani z cierpliwości, ani wyrozumiałości, dlatego jego postawa nieco
go niepokoiła. Zaraz jednak uważniej przyjrzał się Camille i wszystko stało się
jasne. Kobieta, co prawda, pozbyła się już golfu i długiej spódnicy, ale nadal nie
wyglądała jak ona. A przynajmniej nie jak ta wersja, którą Alec znał. Zamiast
skąpego bikini, o które by ją podejrzewał, Belcourt miała na sobie czarną
ołówkową spódnicę do kolan, szarą, lnianą bluzkę koszulową, zapiętą pod samą
szyję i proste sandały na płaskim.
Widząc co zaintrygowało
brata Jace uśmiechnął się jeszcze szerzej ukazując ubytek w uzębieniu.
- Outfit od Santiago –
wyjaśnił tym samym tonem, którym oznajmiał całej rodzinie, że jednak udało mu
się zdać do następnej klasy. – Ma kolekcję na cały wyjazd. Zaczynam lubić tego
kurdupla.
- Nawet jeśli nie zgodził
się zabrać Clary? – Skąd u niego taka chęć dogryzienia bratu? Zwykle się tak
nie zachowywał.
Przez twarz Jace’a przebiegło
coś na kształt urażonej dumy.
- Nie potrzebuję jego
łaski! Sam zabiorę Clary na Hawaje! W podróż poślubną!
Alec jęknął. Plany Jace’a
względem ślubu i wesela rozrastały się w zastraszającym tempie. Już nawet nie
próbował ich temperować. Wiedział, że to bez sensu.
- Rozmawiałeś z
rodzicami? – spytał zamiast tego. Zwykle to właśnie Maryse i Robert byli
głównym zapalnikiem kolejnych pomysłów Jace’a. Nikt nie potrafił tak
precyzyjnie wbić szpili, jak właśnie oni.
- Taaa… - mruknął i
posłał nieprzychylne spojrzenie w stronę Magnusa, który ulokował się w
strategicznym miejscu, obok stojaka z broszurami. W ten sposób nie dość, że
pozostawał poza zasięgiem wzroku Camille, która chyba postanowiła oskarżyć
biednego recepcjonistę o wszystkie swoje niepowodzenia, od czasów podstawówki,
to w dodatku, nikt nie mógł mu zarzucić, że ich podsłuchuje. Alec był mu za to
wdzięczny. Najlepsze jednak było to, że wcale nie musiał prosić Bane’a o chwile
rozmowy z bratem. Magnus, sam z siebie, się usunął. Czego Jace, najwyraźniej,
nie potrafił docenić. Co chwila zerkał na aktora, jakby ten był reporterem i
tylko szukał jakiegoś tematu na pierwszą stronę plotkarskiego magazynu. Alec
wiedział, że jakkolwiek na to nie patrzeć życie Jace’a nie było na tyle
interesujące, by ktoś z zewnątrz chciał o nim czytać. Blondyn jednak myślał
inaczej. Po trzecim takim zerknięciu, nie wytrzymał i przewrócił oczami.
- Pamiętaj, żeby się
jutro nasmarować kremem z filtrem – zmienił temat, łatwo wchodząc w role starszego
brata.
Tym razem to Jace
przewrócił oczami.
- Dobrze tato. I
obiecuję, że założę czapkę z daszkiem.
- Mam nadzieje.
Tymczasem Camille skończyła
już kłócić się z recepcjonistą (Alec był zdziwiony, że mężczyzna jeszcze żył i
nie wyemigrował do Tybetu hodować jaki) i fukając niczym wściekła kotka w rui, ruszyła
do windy, całkowicie obojętna na to, czy Jace szedł za nią. Herondale westchnął
i pożegnawszy się lekkim skinieniem głowy ruszył za kobietą. Nawet nie chciał
myśleć, co takiego zrobiłby mu Santiago, gdyby dowiedział się, że pozwolił
Camille samej jechać windą. Nie uśmiechało mu się też drałowanie po schodach na
ostatnie piętro, gdzie – z czystej złośliwości – ich zakwaterowano. Bo winda
nie dość, że była powolna, niczym leniwiec w urzędzie skarbowym to jeszcze
skrzypiała tak, że po jednej przejażdżce można było nabawić się trwałego
uszkodzenia słuchu. Jace był pewien, że biznes porno przynosił dochody
umożliwiające Santiago wynajęcie hotelu o lepszym standardzie. O wiele lepszym.
Takiego z jacuzzi w łazience. Do jasnej cholery! Widział przecież mieszkanie
Belcourt! Więc albo Santiago był taką kutwą albo chodziło o to, żeby kogoś
ukarać. Kogo? Na to jeszcze nie wpadł.
Alec doszedł do podobnych
wniosków. Z tym, że on dodatkowo czuł coś na kształt wdzięczności. Z jego
zarobkami wyjazd na Hawaje, nawet w takim standardzie, pozostawał poza
zasięgiem. Mógłby sobie na niego pozwolić za jakieś pięć lat i to tylko w
przypadku, gdyby wszelkie przyjemności życia, w tym jedzenie, ograniczył do
minimum.
Dlatego starał się wyglądać
naprawdę miło, kiedy wyłuszczał recepcjoniście swój problem. Niestety, pomimo
jego wysiłków mężczyzna i tak wyglądał, jakby oczekiwał, że w Aleca za chwilę
wstąpi sam Szatan i urządzi mu Piekło, którego przedsmak miał w starciu z tą
przeklętą wampirzycą.
Ręce mu się trzęsły, gdy podawał
Alecowi dwie nowe karty. A kiedy ten uśmiechnął się w odpowiedzi mężczyzna
pisnął. Magnus o mało nie posikał się ze śmiechu.
- Kto by przypuszczał, że
potrafisz być taki przerażający – chichotał odbierając klucz.
Alec skrzywił się w
odpowiedzi.
- Wiesz, że nie chciałem.
- Wiem, wiem – uspokoił
go, choć nie było to wcale pytanie. – Chodźmy już, bo zaczyna dopadać mnie jet
lag a Raphael zaplanował na jutro całą masę zdjęć. – Aż jęknął na tę myśl. Z
jakiegoś powodu nie znosił pracy w terenie; wolał, kiedy wszystko miało miejsce
w studiu.
Alecowi, który był coraz
lepszy w oszukiwaniu siebie, nie drgnęła nawet powieka a wizję seksu na plaży,
z udziałem Magnusa, udało mu się zepchnąć na sam skraj świadomości. Podejrzewał
jednak, że cholera jedna wypełznie stamtąd w nocy, żeby na dobre zająć jego
myśli i opanować ciało. A on rano, w związku z klaustrofobicznymi wymiarami
pokoju, będzie się wstydził przed Bane’em.
- Chcesz iść pierwszy do
łazienki?
Z nieprzyjemnych
rozmyślań wyrwał go głos Magnusa. Nawet nie zauważył, kiedy dotarli na miejsce.
- Nie. – Pokręcił głową,
choć nie marzył o niczym innym, jak tylko wziąć prysznic i walnąć się do łóżka.
Każda chwila zwłoki była torturą. Jednak patrząc na Magnusa widział, że mężczyzna
był jeszcze bardziej zmęczony niż on sam. Nie miał serca zmuszać go do
czekania. – Ty idź. – Żeby zrobić mu miejsce i uniknąć dyskusji rzucił się na
łóżko aż sprężyny w materacu zatrzeszczały. Miał nadzieję, że to był
jednorazowy przypadek a nie norma. W innym przypadku widział nadchodzące noce w
ciemnych barwach.
Magnus kiwnął z
wdzięcznością głową i wszedł do łazienki. Na szczęście wszystkie przybory
toaletowe włożyli do niej już wcześniej, więc teraz nie musiał grzebać w
walizce (jednej! Tylko tyle pozwolił mu zabrać Raphael, co było jawnym
znęcaniem się nad pracownikiem i podchodziło pod mobbing) z tyłkiem wypiętym w
stronę Aleca. Normalnie byłoby to mega podniecające, jednak nie w sytuacji,
gdzie ledwo trzymał się na nogach a umysł wciąż miał wypełniony wizjami Aleca
bez koszulki.
Z pewną obawą przekręcił
kurek w prysznicu. Na szczęście ciepła woda popłynęła bez problemu, od razu
mocząc go całego i potęgując uczucie zmęczenia. Nawet go to ucieszyło. Wiedział
z doświadczenia, że kiedy padał na pysk, ale tak konkretnie, koszmary się nie
pojawiały. W dawnych czasach, zanim legalnie mógł kupować alkohol, kiedy było
bardzo źle, zdarzało mu się nie spać trzy dni z rzędu, tylko po to by dostać
jedną noc wolną od koszmarów. Był niemal pewien, że jet lag zadziała tak samo.
Wyszedł spod prysznica,
wytarł się do sucha i założył najbardziej nieseksowną piżamę jaką miał w swojej
kolekcji (jedwabną, haftowaną w Pokemony) i wziąwszy dwa głębokie wdechy,
dopiero wyszedł z łazienki.
W samą porę, bo Alec
leżał na łóżku i wyglądał, jakby trzymał się świata realnego resztką silnej
woli.
- Wolne – uśmiechnął się
do mężczyzny. Alec odwzajemnił gest, ale nie wstał, dopóki Magnus nie położył
się na własnym łóżku, tym samym niwelując jakąkolwiek szansę na konfrontację.
Gdyby Bane nie był tak skonany może i by się nad tym zastanowił, ale jego ciało
odmówiło posłuszeństwa, nim jeszcze Alec na dobre zadomowił się w łazience. I
kiedy Lightwood wyszedł, on już dawno przemierzał krainę Morfeusza.
- Kurwa mać!
- Ja pierdolę!
- Zabiję go kiedyś!
- Chyba że ja zrobię to
pierwszy!
Alec zaczynał
podejrzewać, że nie wszyscy wrócą z Hawajów w takim stanie, w jakim na nie
polecieli. I sam nie wiedział, czy bardziej martwi się o zdrowie fizyczne Raphaela
pod adresem, którego leciały najbardziej niewybredne wyzwiska, jakie tylko
człowiek może wymyśleć. Czy psychiczne Magnusa i Camille, którzy te inwektywy
rzucali. Swoją drogą pierwszy raz widział tych dwoje w takiej komitywie. Nawet
podczas seksu nie potrafili się tak zgrać, jak w trakcie narzekania na
Santiago. I piasek. Tak. Piasek zdecydowanie był tu drugim czarnym charakterem
przeszkadzającym wszystkim. Łącznie z ekipą techniczną.
- Mam go wszędzie –
jęczała Camille przeczesując palcami włosy. – Dosłownie wszędzie! Nawet w…
- Domyślamy się! –
przerwał jej Ragnor, który dość miał narzekania jej, Magnusa i reszty ekipy. Ci
ostatni, bez przerwy jęczeli, że ich sprzęt nie jest przystosowany do pracy w
takim terenie i piasek może go zniszczyć.
Jedyną osobą, która
wydawała się być zadowolona z całej sytuacji był Jace. Stał z rękami założonymi
na gołej piersi i uśmiechał się szerzej, za każdym razem, gdy Camille otwierała
usta, żeby poinformować zgromadzonych, iż świat nie spełnia jej oczekiwań. Mało
brakowało a zwichnąłby sobie szczękę.
Alec nie omieszkał mu tego
wytknąć, ale Herondale w odpowiedzi, jak na dorosłego mężczyznę, ojca
przyszłych pokoleń, przystało pokazał mu język. Alec postanowił nie ciągnąć
tego wątku. On sam, choć nie musiał tarzać się po plaży w miłosnym uścisku
(niech Aniołowi będą dzięki! Albo i nie… Może… NIE! Niech będą! Koniec. Kropka.
Amen!) czuł, że i jemu piasek dostał się w rejony, w których nie powinno go
być. Raz po raz przecierał oko, wyczuwając pod powiekami ostre drobinki.
Postanowił zaopatrzyć się w okulary przeciwsłoneczne. I może jedne dla Jace’a,
bo brat również zbyt często sięgał ręką do twarzy, żeby móc uznać to za
normalne.
Zdjęcia skończyły się,
kiedy słońce prażyło już niemiłosiernie a wzajemne stosunki były tak napięte,
że wystarczyło słowo, by kilka osób złożyło wypowiedzenie, nawet jeśli
wiązałoby się to z powrotem do Nowego Jorku wpław. Jedną z takich osób był
Magnus. Prychał i sarkał nie tylko podczas przerw na planie, ale także w drodze
do hotelu. Alec nie potrafił rozróżnić słów używanych przez podopiecznego, ale
jakiś szósty zmysł mówił mu, żeby lepiej nie używać ich w obecności dzieci.
Po wyjściu spod prysznica
humor Bane’a nie uległ poprawie. Nadal sprawiał wrażenie, że gdyby tylko dać mu
magiczną różdżkę, świat przestałby istnieć. Albo przynajmniej padłby mu do nóg.
I wcale nie cackałby się z tym, jak Voldemort.
- Nie chcesz wiedzieć,
gdzie miałem piasek – oznajmił, gdy przepasany ręcznikiem buszował w walizce. Z
tego wszystkiego zapomniał zabrać ubranie do łazienki i teraz obaj, zarówno
Magnus, jak i Alec, narażeni byli na pewien dyskomfort psychiczny.
Alexander nigdy nie był
AŻ TAK blisko prawie nagiego Magnusa (przygodę ze szpitalem skrupulatnie
wyrzucał z pamięci) a jego wyobraźnia uznała, że to świetny moment, żeby się
aktywować. Dzięki Aniołowi za luźne spodenki.
- Masz rację. Nie chcę –
potwierdził i z przerażeniem odkrył, że jego głos drżał. Rozumiał, iż nie każdą
część swojego ciała mógł kontrolować, ale to już chyba przesada!
Na szczęście Magnus albo
nie zauważył, albo zignorował tę niedyspozycję, wciąż zajęty szukaniem
odpowiedniego ubioru.
W końcu, z ciężkim
westchnieniem, wyjął jasnofioletowe spodenki i zieloną koszulkę z krótkim
rękawem i cekinami.
- Tak to nie będzie! –
stwierdził ponownie znikając za drzwiami łazienki. Normalnie przebrałby się na
środku pokoju i nie bawił w jakieś ukrywanie, rodem z lekcji WF-u w podstawówce,
ale dzisiaj wydało mu się to niestosowne. Jemu! Kolesiowi, który pływał nago w
basenie podczas imprezy firmowej! I w stroju Adama poszedł otworzyć dobijającym
się do drzwi policjantom. Co ten Alexander z nim robił? – Idziemy na zakupy!
Alec nawet nie zdążył
zaprotestować i przedstawić logicznych argumentów, dlaczego był to bardzo zły
pomysł, bo drzwi od łazienki trzasnęły z taką siłą, że sąsiadom najprawdopodobniej
poleciał tynk ze ścian. O ile nie cała ściana.
- A! – Sekundę po tym,
jak Alexander odzyskał słuch z łazienki wychyliła się głowa Magnusa. – Nawet nie
próbuj protestować, bo utopię się w brodziku!
Drzwi ponownie się
zamknęły a Alec jęknął przeciągle. Wiedział już, że cokolwiek by nie zrobił
albo nie powiedział, Magnus i tak pójdzie na te zakupy. Z nim albo bez niego. Pozostawało
tylko mieć nadzieję, że Raphael o niczym się nie dowie. Już pal sześć zlecenie!
On zaczynał obawiać się o czyjeś życie. Swoje, znaczy się.
Naprawdę nie wiedział,
jak do tego doszło. Żadne wytłumaczenie, poza chwilową utratą zdrowia
psychicznego i wolnej woli, nie przychodziło mu do głowy. Albo widok uszczęśliwionego
Magnusa zadziałał na niego, jak narkotyk i odebrał część kontaktu ze światem
czyniąc z niego bezwolną marionetkę. I chociaż do tego ostatniego rozwiązania
nie przyznałby się nawet na Sądzie Ostatecznym, fakt pozostawał faktem. On,
Alexander Gideon Lightwood, całkowita porażka w kwestii mody i dobrego stylu
(tak przynajmniej twierdziła Izzy), przeciwnik wszelkich kolorów jaśniejszych
niż szary, stał się nagle niezbyt dumnym właścicielem trzech hawajskich koszul,
jasnoniebieskich spodenek oraz jednej lawendowej koszuli, stricte wizytowej. I
musiał przyznać, że we wszystkich tych rzeczach wyglądał… dobrze. Zastanawiał
się nawet czy koszuli nie ubrać na ślub Jace’a. Co prawda Izzy odgrażała się,
że zabierze go na zakupy celem nabycia garnituru, ale podejrzewał, że
zaaprobowałaby jego wybór w tej kwestii. No dobrze, nie jego tylko Magnusa. On
sam nigdy nawet nie spojrzałby na żadną z tych rzeczy, gdyby nie Bane. Dla
którego zakupy zdawały się być najlepszą formą terapii. Przez ten cały czas,
jaki spędzili w sklepach, z ust aktora nie padło ani jedno przekleństwo, ani jedno
słowo będące, choćby po części, narzekaniem. Ponadto cały czas się uśmiechał.
Szeroko i szczerze. A każda kupiona rzecz wprawiała go w istną ekstazę. W sumie
Alec nie powinien się dziwić. Trudno się nie cieszyć, kiedy we wszystkim
wygląda się niczym młody bóg.
No przynajmniej znalazł odpowiedź,
w jaki sposób dał się tak zmanipulować. Przedawkował zadowolonego i seksownego
Magnusa, na raz.
- Wiesz, że przyjdzie ci zapłacić
za nadbagaż? – spytał wskazując na dwie pełne, wypchane walizki, które nabył
Bane. Musiał wrócić do swojego typowego, marudnego „ja”, bo kto wie, na co by
się jeszcze zgodził. Magnus przebąkiwał coś o legginsach do biegania.
Bane wzruszył ramionami.
- Znajdę jakiś sposób,
żeby obciążyć tym studio.
Alec poczuł, że chce być
bardzo daleko, kiedy Raphael odkryje te machlojki. Najlepiej na innym
kontynencie, pod zmienionym nazwiskiem.
Jaki jest szczyt głupoty?
Ilu ludzi, tyle definicji, jednak dla Alexandra Lightwooda, aktualnie pierwsze
miejsce zajmowało włóczenie się w palącym słońcu Hawajów, nie posmarowawszy się
wcześniej kremem z filtrem. Tym bardziej jeśli dzień wcześniej uczulało się na
to własnego brata. I można było pochwalić się skórą bladą, jak pośladek
zakonnicy. Alec spełniał wszystkie trzy kryteria, co w jego mniemaniu czyniło
go najgłupszą osobą na ziemi. A do tego obolałą. Oparzenia słoneczne, to jednak
paskudna rzecz.
Czuł, jak całe jego ciało
płonie. Każdy dotyk, choćby najlżejsze muśnięcie materiału sprawiało, że miał ochotę
wstać, wziąć rozbieg i walnąć głową w ścianę, żeby wbić swojemu przyszłemu „ja”
trochę rozumu do głowy. Niestety jedna rzecz stała na przeszkodzie w realizacji
tego planu. I wcale nie chodziło o ograniczoną przestrzeń pokoju, czy też
obecność Magnusa. Ostatecznie przecież mógł wyjść na korytarz. Nie mógł jednak
wyściubić nosa spod kołdry. Bo chociaż, z zewnątrz, jego ciało płonęło jakby
polewali je wrzącą smołą, to od środka, miał wrażenie, że zamarza. Trzęsło nim
niczym w febrze i chociaż bolało niemiłosiernie, nie mógł zerwać z siebie
kołdry. Rozważyłby nawet założenie swetra, gdyby tylko jakiś spakował.
Uwięziony pomiędzy dwoma
skrajnymi odczuciami, nie od razu zwrócił uwagę na nietypowy hałas. A kiedy to
już się stało wziął go za omamy swojego udręczonego gorączką umysłu. Dźwięk
musiał powtórzyć się dobre cztery razy, nim rozpoznał w nim ludzki jęk. I to
nie jego własny. Walcząc ze sobą uniósł się na łokciach i rozejrzał po pokoju.
Na szczęście noc była na tyle jasna, że bez problemu rozpoznał większość
wyposażenia. Oraz Magnusa, który trząsł się bardziej od niego. To właśnie Bane
wydawał te jęki.
- Magnus? – zapytał
cicho. Miał nadzieję, że mężczyzna, podobnie, jak on, walczył ze skutkami
poparzenia słonecznego. Na pewno było to dużo lepsze od tej drugiej opcji. –
Magnus?
Odpowiedział mu kolejny
jęk. I coś jakby zduszony szloch. Alec momentalnie zapomniał o własnych
dolegliwościach. Zerwał z siebie kołdrę i w dwóch susach znalazł się przy łóżku
Magnusa. Bane wyglądał źle. Oczy miał mocno zaciśnięte. Palce obu dłoni wbiły
się w materac z taką desperacją, że niemal przebiły prześcieradło. Cały dygotał
a po śniadych policzkach płynęły łzy. Wyglądał jakby bardzo cierpiał. W dodatku
ten jęk wydobywający się, co chwila, z jego ust, kojarzył się Alecowi z rannym zwierzęciem.
- Magnus. – Lekko dotknął
ramienia mężczyzny. Ten spiął się gwałtownie, jakby Alec sprawił mu ból.
- Nie… nie… nie… tato…
proszę… - wyszeptał.
- Magnus! – Tym razem nie
odważył się go dotknąć. – Magnus! Obudź się!
Osiągnął tyle, że Bane
zaczął szlochać przez sen, raz po raz powtarzając, niczym mantrę „nie, tato,
nie”. Alec poczuł, że dłużej tego nie zniesie. Musiał obudzić Magnusa, dla ich
wspólnego dobra.
- Mags! – niemal wrzasnął,
chwycił mężczyznę za ramiona i zaczął nim potrząsać. Przez jedną straszną
chwilę bał się, że to też nic nie dało. Że Magnus tak głęboko tkwił w sennym
koszmarze, iż nic co działo się w realnym świecie nie było w stanie do niego dotrzeć.
- MAGS! – ryknął nie
przejmując się ciszą nocną, ani cienkimi jak papier ścianami. – Obudź się do
cholery! To tylko pierdolony sen!
Nie wiedział, czy
sprawiły to krzyki, przekleństwa czy coraz gwałtowniejsze potrząsanie, ale
Magnus wreszcie otworzył oczy. Co nie znaczyło, że w pełni uwolnił się od
koszmaru. Strzelał oczami na boki, jego oddech był krótki, urywany a ciało
drżało i było mokre od potu.
- Magnus. – Tym razem
głos Aleca brzmiał łagodnie. – Już dobrze. To tylko sen. Jesteś bezpieczny.
Magnus zamrugał kilka
razy.
- Alexander? – spytał
niepewnie, wciąż częścią siebie pozostając w horrorze, jaki zgotowała mu jego
własna wyobraźnia.
- To ja – potwierdził
Alec. – Jestem tu. Nic ci nie grozi.
Nagle, zupełnie bez
ostrzeżenia, Magnus wyrwał się z uścisku Aleca (mężczyzna nawet nie zdawał
sobie sprawy z tego, że wciąż go trzymał).
- Mags… - Bał się, że
Bane mógłby spróbować uciec. Nie wiedział przecież, co takiego tkwiło w jego
głowie.
Lecz zamiast tego Magnus
rzucił się na Aleca. Objął go w pasie z taką siłą, że aż zatrzeszczały żebra, a
twarz schował w zagłębieniu jego szyi. Zaczął płakać, jak ktoś, komu właśnie zawalił
się świat.
Alec wiedziony odruchem
starszego brata, przycisnął go do siebie jeszcze mocniej i zamknąwszy w uścisku
zaczął delikatnie kołysać. Nic nie mówił, po prostu siedział i czekał aż Magnus
się uspokoi. Nagle cały jego dyskomfort poszedł w niepamięć. Nie liczyła się
już ani gorączka, ani oparzenia słoneczne. Ważny był tylko Magnus. Na widok
mężczyzny w takim stanie krajało mu się serce. Nikt nie powinien tak cierpieć.
Przypomniała mu się Izzy podczas pierwszych miesięcy po śmierci Maxa, kiedy to
obudzona przez koszmary, w środku nocy, biegła do pokoju brata licząc, że to wszystko
miało miejsce tylko w jej głowie. Doznawszy rozczarowania widokiem pustego
łóżka Maxa wpadała w histerię i tylko Alec potrafił ją uspokoić.
Teraz, wszystkie techniki,
jakich nauczył się przy siostrze, zamierzał wykorzystać na Magnusie.
Ostrożnie, uważając by
ani na chwilę nie oderwać ręki, od ciała Bane’a, przeniósł dłoń na głowę mężczyzny.
Wplótł palce w splątane, mokre od potu włosy i delikatnie zaczął muskać skórę
pod nimi. Po chwili ciało Magnusa lekko się rozluźniło, choć ten ani na moment
nie przestał płakać. Zaczął więc szeptać mu uspokajająco, wprost do ucha.
- Cicho… Już dobrze…
Cicho…
Wkrótce szept przeszedł w
niewyraźne mruczenie, by na koniec stać się francuską kołysanką, którą śpiewała
mu matka, nim był na tyle duży, by zrobić z niego kolejny projekt godny potęgi
Lightwoodów.
Udało mu się zaśpiewać
cztery zwrotki zanim spazmatyczny szloch zmienił się w pociąganie nosem i
okazjonalne wzdrygnięcia. Poczuł taką ulgę, że aż stracił wątek i umilkł z
rozdziawioną gębą. Tę chwilę wykorzystał Magnus, by oświadczyć zachrypniętym
głosem:
- Naprawdę nie umiesz w
języki. – Starał się zachichotać, ale wyszedł mu tylko skrzek nałogowego
palacza.
O dziwo Alec nie poczuł
się dotknięty, jak to zwykle bywało, gdy ktoś komentował jego niezdolności
językowe. Zamiast tego znów zalała go ulga. Magnus wracał do siebie.
- Lepiej ci? – spytał nie
przestając go kołysać.
W tym momencie Bane
przywarł do niego jeszcze mocniej.
- Zamknij okno – poprosił
cicho. Jego głos drżał, jakby zaraz znów miał się rozpłakać.
Przez chwilę Alec
zastanawiał się, jak ma to zrobić z uczepionym siebie Magnusem, bo tego, że mężczyzna
go nie puści był więcej niż pewien. Ostatecznie zdecydował się na rozwiązanie
może i niekonwencjonalne, ale jego zdaniem, najlepsze w zaistniałej sytuacji. Jedną
ręką mocno objął Magnusa w pasie, drugą zaś, wsunął pod jego kolana.
- Co ty…
Wstał. A Magnus pisnął
niczym dama w opresji. Jakimś cudem Alecowi udało się powstrzymać śmiech. A
także dojść do okna, zamknąć je i wrócić do łóżka, bez większych problemów. Dopiero
wtedy, gdy nie rozpraszała go już potrzeba utrzymania równowagi, uderzyła go
cisza, jaka nastała w pokoju. Do tej pory nawet nie zdawał sobie sprawy z
rozbrzmiewającego wokół szumu fal. Czy to właśnie on tak bardzo przeszkadzał
Magnusowi? A jeśli tak, to dlaczego? Przecież, przez cały dzień ani razu nie
narzekał na ocean…
- Dziękuję. – Z głosu
Magnusa zniknęło drżenie, ale wciąż brzmiał słabo.
- Nie ma za co. –
Odgarnął za ucho kosmyk włosów Magnusa. Mężczyzna sapnął, jakby sprawiło mu to
przyjemność. Wyglądał dużo spokojniej i zapewne Alec mógłby go już zostawić bez
opieki. Z tym, że wcale nie chciał tego robić. A i sam Bane nie wykazywał
najmniejszych chęci, by wyswobodzić się z jego objęć. Więcej! Wykończony
atakiem paniki, mocniej wtulił się w Aleca i powoli zaczął odpływać do krainy
snów.
- Potrzebujesz jeszcze
czegoś? – spytał Alec wykorzystując ostatnie chwile kontaktu Magnusa z rzeczywistością.
Bał się, że jeśli teraz coś zaniedba, koszmar może powrócić. A tego pragnął
uniknąć.
- Żebyś mnie pocałował –
odparł sennie Magnus, chyba nie do końca świadomy tego, że to wszystko działo
się naprawdę, a nie tylko w jego głowie.
Alec przełknął ślinę.
Prośba była jawnym złamaniem obietnicy, jaką złożył mu Bane i wcale nie musiał
jej spełniać. Właściwie nawet nie powinien, dla ich wspólnego dobra. Bo o tym
pocałunku żaden z nich nie potrafiłby zapomnieć, A świat… Świat by się nie
zmienił. Nadal byłby w nim homofobiczny Jace, którego obecność blokowała drzwi
szafy Aleca. Niczym ciężki mebel, przywiercony do podłogi przez jakiegoś mało
inteligentnego cieślę.
Magnus zasługiwał na kogoś
lepszego niż biedny wystraszony gej. I Alec dobrze o tym wiedział. Mimo to,
drugi raz w całym swoim życiu, postanowił być samolubny. Ujął zaspanego mężczyznę
za brodę i lekko pocałował. Magnus oddał pieszczotę, na chwilę wracając do
rzeczywistości.
- Alexandrze… -
wyszeptał, gdy oderwali się od siebie.
- Ciii… - uciszył go
Alec. – Nie chcę rozmawiać. Nie teraz. Jutro… Rano… Kiedy indziej… Nie teraz… -
Znów go pocałował.
Magnus wiedział, że nie
powinien tego robić. Że powinien to przerwać. A mimo to położył dłoń na gorącym
karku Alexandra i mocniej przycisnął swoje usta do ust mężczyzny.
Tak. Jutro brzmiało dobrze.
A kiedy indziej, jeszcze lepiej.