Tytuł: Decyzje
Liczba rozdziałów: one-shot
Gatunek: yaoi, dramat
Para: Law x Zoro, wspomniane Kid x Law
Anime: One Piece
Ograniczenia wiekowe: Brak
Info/Uwagi: Czasem, od jednej naszej decyzji, zależy całe życie drugiego człowieka.
Liczba rozdziałów: one-shot
Gatunek: yaoi, dramat
Para: Law x Zoro, wspomniane Kid x Law
Anime: One Piece
Ograniczenia wiekowe: Brak
Info/Uwagi: Czasem, od jednej naszej decyzji, zależy całe życie drugiego człowieka.
DECYZJE
- I
jak to wygląda?
-
Tak samo chujowo jak dziesięć minut temu. – Law obrzucił wchodzącego lekarza
niechętnym spojrzeniem, po czym odłożył, oglądane przed chwilą zdjęcie RTG, na
biurko. – Pacjent gotowy?
-
Prawie. Zaraz będziesz mógł się pobawić. – Kid podszedł do kolegi i, dla
odmiany, teraz on zaczął wpatrywać się w zdjęcie. – Kurwa! Takiej chujni to ja
dawno nie widziałem. Poskładanie tego zajmie nam kilka godzin.
-
Nam? – Law rzucił mu pytające spojrzenie, na które Kid odpowiedział drwiną.
-
Wybacz. – Skłonił się teatralnie. – Tobie, o guru, duchowy przywódco całego
zafajdanego personelu, tego zapomnianego przez rząd i fundusze, szpitala. Ja
jestem przecież zwykłym anestezjologiem i jedyne, co robię, to czuwam, żeby ci
pacjent nagle nie zszedł, podczas gdy ty szpanujesz umiejętnościami. I w dupie
masz całą resztę.
Law
westchnął. Współpracował z Kidem od kilku lat i świetnie zdawał sobie sprawę z
tego, jak złośliwym i sarkastycznym człowiekiem potrafił był Eustass. Zwłaszcza,
jeśli rzeczywistość nie współgrała z jego wyobrażeniami. Co zdarzało się nad
wyraz często.
- O
co ci chodzi? – Skrzyżował ręce na ramionach i z uwagą przyjrzał się
współpracownikowi. Nie żeby jakoś specjalnie go to obchodziło, ale wolał wejść
na salę operacyjną w jak najbardziej neutralnej atmosferze. Zbyt duże napięcie,
między lekarzami, nie wróżyło dobrze zabiegom, a za chwilę czekała ich
wielogodzinna, skomplikowana operacja, od której może nie zależało życie, ale
na pewno, sprawność człowieka.
- O
to – warknął Kid, – że przez ciebie znów spędzimy, w tym zafajdanych gównie,
cały dzień, odpierdalając, wyjebany w kosmos, poziom nadgodzin.
-
Przeze mnie?
-
Przez ciebie i tego idiotę, który prawie dał się rozsmarować na asfalcie –
doprecyzował Kid.
Law
znów westchnął.
-
Możesz mi wyjaśnić, jaka jest w tym wszystkim moja rola? O ile wiem, nie
wykorzystałem żadnej z moich magicznych mocy, żeby zepchnąć tego kolesia z
drogi.
Kid
prychnął.
-
Nie próbuj być sarkastyczny, Trafalgar, bo ci to nie wychodzi. Podobnie jak
ogarnianie relacji międzyludzkich. I nawet ten twój nowy facet, nie jest w
stanie ci w tym pomóc.
Law
wyobraził sobie, że chwyta Kida za gardło i ściska tak mocno i długo, aż z
mężczyzny ulatuje życie. To pomogło mu uspokoić się na tyle, by naprawdę nie
rzucić się na Eustass’a, na co, akurat teraz, nie mógł sobie pozwolić.
-
Swoją drogą, to naprawdę nie wiem, w czym on jest lepszy ode mnie…
- W
łóżku – wycedził, przez zaciśnięte zęby Law, momentalnie żałując wypowiedzenia
tych słów. Ale Kid już tak na niego działał. Budził w nim pierwotne instynkty,
które powinny zostać ukryte. Nie mógł jednak, nie uśmiechnąć się w duchu,
widząc minę Eustass’a. Mężczyzna z trudem hamował wściekłość i teraz on
wyglądał jakby marzył o zamordowaniu Lawa.
-
Pieprz się Trafalgar!
- O
to możesz być spokojny. Jak tylko stąd wyjdę…
-
Czyli nie za szybko. – Kid uśmiechnął się z wyższością a Law zaklął w duchu.
Faktycznie, w najbliższym czasie, nie opuszczą murów szpitala. Po prostu nie
było szans, by skończyli o normalnej porze. Znów zaklął. Że też akurat dzisiaj,
kiedy jemu naprawdę zależało na wyjściu o czasie. Umówił się po pracy z Zoro i
chociaż wiedział, że Roronoa nie będzie miał pretensji, jeśli znowu, odwoła ich
randkę to, tym razem, jemu zależało bardziej. Mieli, bowiem oglądać mieszkania.
Law poczuł, jak po plecach, przebiega mu dreszcz zarówno podniecenia jak i
strachu. Tak. Zdecydowali się zamieszkać razem. On i Zoro. Razem… Jak to dziwnie brzmiało… Jeszcze z nikim nie dotarł do tego
etapu związku, jeszcze nikt z nim nie wytrzymał tak długo. Nikt z takim
zrozumieniem nie przyjmował kolejnych odwołanych spotkań, niepojawiania się na
randkach, bez żadnego uprzedzenia, czy też zrywania się w połowie kolacji, bo
akurat gdzieś wydarzył się wypadek, a pozostali lekarze byli poza zasięgiem.
Nawet Kid, choć znał, od środka, zasady rządzące służbą zdrowia, nie potrafił
tego wszystkiego zrozumieć. Nazywał Lawa pracoholikiem i w końcu uznał, że nie
po drodze mu, z żyjącym wyłącznie pracą, Trafalgarem. Wtedy Law przeżył coś w
rodzaju załamania. Bo skoro inny lekarz nie był w stanie pogodzić się z jego
tempem pracy, to czy ktokolwiek będzie?
Roronoa
miał być tymczasowym lekiem na jego chandrę, czymś, co pozwoliłoby mu
odreagować to wszystko. Doskonale wywiązał się ze swojej roli, a nawet zrobił
coś więcej. Na nowo obudził nadzieje Trafalgara na „żyli długo i szczęśliwie”.
Czy też może raczej na „nie umrzesz sam, a twoich zwłok nie odnajdą sąsiedzi,
kiedy już zaczniesz cuchnąć”. Zrobił to tak niepozornie, że Law sam nie był pewien,
kiedy się zakochał. A trafiło go naprawdę mocno. Teraz nie wyobrażał sobie
życia bez Zoro. Zoro, który nigdy nie robił mu awantur dotyczących jego pracy,
Zoro, który wszystkie spóźnienia, wcześniejsze wyjścia, czy też zwykły brak
czasu komentował jednym zdaniem „służba nie drużba”, czasem dodając do tego
krótki pocałunek. Zoro, który miał najlepszy tyłek w całej Japonii, i który w
łóżku… Nie, zdecydowanie nie powinien teraz o tym myśleć.
Doskonale
wiedział, że podejście Roronoy, w dużej mierze, wiązało się z jego własną
pracą. Wszak policjanci również, nierzadko, byli stawiani pod ścianą czasu, a
wyjście po odbębnieniu ośmiu godzin, bywało marzeniem ściętej głowy. Więc nie
tylko Law odwoływał randki, czy też zasypiał już na początku wspólnego
oglądania filmu, gdy jakimś cudem, obaj mieli wolny wieczór. Jednak, na dłuższą
metę, taki związek był męczący i Law wiedział, że te krótkie chwile, bycia po
prostu razem, zwyczajnie nie wystarczą. Zoro chyba też zdawał sobie z tego
sprawę, bo zaproponował wspólne zamieszkanie. Wtedy więcej byłoby tego Razem. Kiedy przedstawiał swój pomysł
Lawowi był tak zawstydzony i uroczo nieporadny, że Trafalgarowi, do tej pory,
robiło się dziwnie ciepło w środku, kiedy o tym myślał. Za to, gdy dotarł do
niego sens całego planu, poczuł, że… też tego chce. Że ma dość samodzielnego
życia, jakie wiódł od śmierci Corazona i chce, w końcu, być z kimś, tak
poprawnie.
Teraz
pozostawało tylko znaleźć mieszkanie pasujące im obu. Bo Law mieszkał za daleko
od komisariatu, zaś z domu Zoro, do szpitala można było się dostać tylko jedną,
wiecznie zakorkowaną, drogą. Musieli, więc znaleźć złoty środek i mieli to
zrobić właśnie dzisiaj. Właśnie - mieli. Niestety, jak to w życiu lekarza bywa,
rzeczywistość postanowiła dać o sobie znać i sprowadzić na blok operacyjny
faceta z tak pokiereszowaną ręką, że na łataniu jej miał spędzić nie tylko swój
dyżur, ale też kilka godzin dyżuru swojego zmiennika. Już nawet napisał sms-a
do Zoro, że z dzisiejszego wyjścia nici. I chociaż miał ochotę wyć z
wściekłości, nic nie mógł na to poradzić.
-
Ale wiesz, że można to zrobić inaczej?
Kid
złapał go za ramię, gdy już wychodził z sali.
- O
czym ty pieprzysz? – Wyrwał mu się, całym sobą powstrzymując się przed
przypierdoleniem w ten uśmiechnięty ryj Eustass’a.
- O
tym żebyś przestał bawić się w Boga i zrobił to, co każdy inny chirurg na twoim
miejscu. – Kid uśmiechnął się jeszcze
szerzej. – Zamiast spędzać godziny na składaniu tego – wskazał zdjęcie leżące
na biurku, – co i tak pewnie nic nie da, obetnij tę cholerną rękę. Wszyscy na
tym zyskamy. Ty zdążysz na swoją głupią randkę a ja… - umilkł, gdy noga
Trafalgara trafiła go w brzuch. Aż się zgiął z trudem łapiąc oddech.
-
Zamknij się! Jeszcze jedno słowo i idę do ordynatora! – Law czuł jak wszystko w
nim aż się gotuje. Gdyby okoliczności były inne, dołożyłby Kidowi mocniej.
Teraz jednak nie miał na to czasu. Musiał ratować czyjeś zdrowie. Nawet za cenę
własnego szczęścia.
-
Przemyśl to jeszcze! – krzyknął za nim Kid, kiedy Trafalgar już wyszedł z
pokoju.
Słowa
Eustass’a huczały mu w głowie przez całą drogę do sali operacyjnej, a potem
jeszcze podczas przygotowań do zabiegu. I choć starał się je odpędzić, one
wracały. I to tym głośniejsze i bardziej natarczywe, im dłużej przyglądał się
swojemu zespołowi. Zewsząd otaczały go zmęczone, poszarzałe twarze ludzi,
którzy nie wierzyli w sens misji, jakiej mieli się właśnie podjąć. Law
wiedział, że uważają jego decyzję za głupią, może nawet samolubną. Bo jeżeli
faktycznie złoży facetowi tę rękę, to i tak szanse na powrót do pełnej
sprawności wynosiły jakieś trzydzieści procent. I jeśli teraz zdecydowałby się
na amputację przyjęliby tę decyzję z ulgą. A gdyby doszło do procesu, wszyscy
stanęliby za nim murem, zeznając w sądzie, że było to najlepsze możliwe
wyjście.
Law
zastanowił się przez chwilę. Co, w takiej sytuacji, zrobiłby jego ojciec?
Odpowiedź była prosta. Walczyłby do końca. Z jakiegoś powodu ta myśl wywołała u
Trafalgara gniew. Kochał ojca, podziwiał go, a jego śmierć była dla niego
ciosem. Jednak… Pamiętał swoje dzieciństwo. Ten odwieczny brak czasu, kradzenie
krótkich chwil z rodzicami. Nawet to, że zainteresował się medycyną wywołane
było, po prostu, chęcią spędzania z nimi więcej czasu. Myślał, że w ten sposób
awansuje w ich hierarchii. Niestety, to zawsze pacjenci byli na samym szczycie.
I teraz on powtarzał ten schemat. Stawiając innych nawet ponad sobą. Ponad własnym
szczęściem. Czy faktycznie tak powinno być? Czy on już nie zasługuje na chwile radości?
Na trochę zdrowego egoizmu?
- I
jak pacjent? – zapytał wchodząc do sali.
-
Ustabilizowany, możesz zaczynać. – Po Kidzie nie było widać najmniejszych
śladów wcześniejszej kłótni. Jak zwykle profesjonalizm aż bił od niego i Law
wiedział, że nawet, jeśli nie wierzył w sens tej operacji zrobi wszystko, by
pacjent przeżył.
Law
stanął przed stołem operacyjnym i skupił wzrok na odsłoniętej ręce. Teraz
widział tylko ją. Reszta ciała pacjenta się dla niego nie liczyła. Nie wiedział
nawet jak wyglądał mężczyzna, którego właśnie miał zacząć kroić. Ile miał lat,
jak się nazywał… Nic, ponad to, co było mu niezbędne. Robił tak od zawsze.
Odcinał się od osoby na stole tak mocno jak to tylko było możliwe. W ten
sposób, podczas operacji, nie czuł się odpowiedzialny za ludzkie życie. Miał
przed sobą, po prostu, kawał mięcha, który trzeba doprowadzić do stanu użytkowności
i pozszywać. Co samo w sobie bywało ciężkim zadaniem. Dodatkowe obciążenie
psychiki, nijak by mu w nim nie pomogło.
Wziął
głęboki oddech. Czas zaczynać.
-
Skalpel – powiedział i narzędzie niemal magicznie pojawiła się w jego dłoni.
Pochylił
się nad pacjentem i… poczuł się dziwnie. Zwykle, w takiej sytuacji, odczuwał
swego rodzaju podniecenie i radość z czekającego go wyzwania. Tym razem zamiast
tego ogarnęło go znużenie i żal. Żal, że następne godziny spędzi na tej sali,
naprawiając coś, co niekoniecznie naprawić się da. Żal, że zamiast oglądać z
Zoro mieszkania i debatować, które najlepiej spełnia ich wymagania, będzie
ciął, łączył, zszywał… Żal, że znów wróci do domu zbyt skonany, by spędzić ze
swoim facetem normalny wieczór.
Czy
naprawdę tak musiało być? Czy faktycznie musiał poświęcać swoje szczęście dla
dobra ogółu? Czy nie mógł pozwolić sobie na jeden jedyny przejaw egoizmu?
Uniósł
wzrok i skrzyżował spojrzenie z Kidem. Oczy Eustass’a mówiły dokładnie to samo,
co ich właściciel, w pokoju lekarskim.
Jeśli
miał za sobą Kida, nikt nie podważy jego decyzji. Wszyscy, za bardzo, bali się
rudowłosego, niestabilnego emocjonalnie, lekarza.
Tylko
ten jeden raz… Tylko dzisiaj…
-
Zmiana planów – oznajmił odkładając skalpel. – Amputujemy.
Albo
mu się zdawało, albo na twarzach członków zespołu wykwitła ulga. No może tylko
Bepo spojrzał na niego z naganą. Nic jednak nie powiedział, posłusznie
przestawiając się na nowe tory, jakimi miała potoczyć się operacja.
Jakąś
godzinę później było już po wszystkim. Całość nieznacznie się przedłużyła i Law,
z tego powodu, był na siebie zły. Mógł to zrobić szybciej, ale wciąż tak samo
dokładnie. To nie była najlepsza operacja w jego życiu i miał zamiar szybko o
niej zapomnieć. Nawet nie wspomni Zoro o zabiegu, choć zwykle starał się,
przynajmniej minimalnie, nakreślić mężczyźnie swój dzień pracy. Tym razem tego
nie zrobi. Zachowa prawdę dla siebie.
-
Jednak masz jaja Trafalgar! – Poczuł jak ktoś uderza go w plecy. – Nie
myślałem, że to zrobisz!
Zmiął
w ustach przekleństwo widząc uśmiechniętą twarz Kida. Który najwidoczniej źle
odebrał jego minę, bo uśmiechnął się jeszcze szerzej.
-
Spoko. Nikt cię sądem straszyć nie będzie. Trochę się pozmienia w karcie i
będziesz kryty z każdej strony.
Law
zamarł.
-
Ani. Mi. Się. Waż – wysyczał przez zaciśnięte zęby. – Ta amputacja miała
wskazania medyczne!
-
Tak? – Kid uniósł brwi i zrobił minę niewiniątka. – Jemu też to powiesz? –
Wskazał na kogoś za plecami Trafalgara uśmiechając się przy tym wrednie.
Ten odwrócił
się pewien, że zaraz przyjdzie mu tłumaczyć się przed ordynatorem. Zamiast tego
zobaczył, jak Bepo, wraz z jeszcze jednym lekarzem, przewozili operowanego,
przed chwilą, pacjenta na salę. Minęła dosłownie chwila, nim cała trójka
zniknęła za rogiem, ale Law i tak zdążył przyjrzeć się mężczyźnie na łóżku.
Jego ogorzałej od słońca twarzy, mocnym rysom, kwadratowej szczęce, bliźnie
przecinającej lewe oko, oraz zielonym włosom, przez które, tak naprawdę, dwa
lata temu zwrócił na niego uwagę.
-
Nie… - wyszeptał czując jak serce łomocze mu w piersi, zupełnie jakby chciało
wyskoczyć. – Nie… nie… nie…