MNIEJSZE ZŁO
3
Magnus nudził się jak
mops. Syn całkowicie zapomniał o jego istnieniu na rzecz Maxa Lightwooda,
trampolin, zabawek, basenów z piłeczkami, małpiego gaju i całej masy słodyczy
przeznaczonych do użytku dzieci. Zaś dorośli uczestnicy przyjęcia zdawali się dyskretnie
go unikać. Ilekroć podchodził do jakiejś grupki, jej członkowie przypominali
sobie, że akurat teraz powinni być gdzie indziej. A to przy dziecku, a to w
toalecie, a to zapomnieli czegoś z samochodu... Początkowo Magnusa to bawiło i z
premedytacją podchodził do takich grupek w myślach obstawiając kto i gdzie
ucieknie. Nie mogli przecież jawnie pokazać mu niechęci, skoro sam Alexander
Lightwood zdawał się traktować go jak równego sobie.
Wkrótce jednak ta zabawa
go znudziła. Bo ileż można grać ludziom na nerwach? I zaraz uzmysłowił sobie
jakiej odpowiedzi na to pytanie udzieliłby mu Ragnor – jego najstarszy
przyjaciel a przy okazji największa zrzęda we wszechświecie. „W twoim
przypadku? Całe życie”.
Niemal słyszał głos mężczyzny.
Przez chwilę nawet żałował, że nie zabrał go ze sobą i nie przedstawił jako
swojego chłopaka. W wyobraźni już widział szok jaki by tym wywołał. Bo nie
dość, że przyszedłby z mężczyzną, co połowę tych dupków w garniturach kosztowałoby
zawał, to jeszcze starszym od siebie o ponad dekadę.
Gdyby ta impreza dotyczyła
czegokolwiek innego zapewne tak by zrobił. I nieważne jak wiele zażądałby
Ragnor w zamian. Nie wyobrażał sobie jednak by za jego małostkowość miał zapłacić
Rafael. Nieważne jak bardzo postępowy wydawał się Alexander Lightwood, czegoś
takiego na pewno by nie zniósł.
Dlaczego zależało mu na
opinii tego człowieka? Będącego nie dość, że bananowym dzieckiem a na takich nabawił
się alergii już jako nastolatek, to jeszcze gówniarzem – Alexander był o niego
młodszy o niemal piętnaście lat. Tak przynajmniej wynikało z jego biografii na Wikipedii.
Nie żeby Magnus sprawdzał. Co to to nie.
Aż się wzdrygnął. Już
dawno obiecał sobie, że nie będzie się na nikogo oglądał, jeśli chodzi o jego
szczęście czy wybory życiowe. A teraz?
Postanowił przestać o tym
myśleć. A żeby przestawić umysł na inne tory zrobił to co robi każdy rodzic,
kiedy chce poczuć dreszczyk adrenaliny. Wrócił myślami do dziecka.
Do tej pory pozwolił
sobie na komfort zbytniego nieprzejmowania się potomstwem, uspokojony ilością animatorów
i animatorek czynnie zabawiających maluchy. Ze zmiennym szczęściem. Teraz zaś,
im dłużej nie mógł wyłowić Rafaela wśród wszystkich atrakcji, tym większa
wzbierała w nim panika. Na razie była do opanowania, ale jeśli Rafa nie znajdzie
się w ciągu pięciu minut…
Wtem usłyszał głośny
śmiech syna. Szybko odwrócił się w tamtą stronę i o mało nie wmurowało go w
ziemię. Na mini boisku do piłki nożnej stał Rafael i zaśmiewając się do łez
kopał piłkę w kierunku bramki bronionej przez… Alexandra! Tuż obok znajdował
się Max. On też próbował swoich sił w strzeleniu ojcu gola.
Ku jeszcze większemu
zdumieniu Magnusa, Alexander nie przepuszczał każdej piłki (co on oczywiście by
zrobił). Przez to radość ze zwycięstwa była jeszcze większa. Nie wspominając
już o dumie.
- Mój mąż czasami zapomina,
ile ma lat.
Zapatrzony na syna,
całkowicie stracił zainteresowanie otoczeniem, dlatego nawet nie zauważył,
kiedy ktoś koło niego stanął. A gdy ten ktoś się odezwał niemal wyskoczył z
butów.
- Przepraszam – stropiła się
urocza blondynka. – Nie chciałam pana wystraszyć.
Ten „pan” nieco zbił go z
pantałyku, ale szybko odzyskał rezon.
- Nic się nie stało.
Zamyśliłem się. – Posłał kobiecie uśmiech. – Ale my się chyba jeszcze nie
znamy. Magnus Bane. – Wyciągnął rękę licząc, że skoro ona pierwsza się do niego
odezwała to nie ma zbyt wielu uprzedzeń.
- A! To pan jest ojcem
Rafaela – powiedziała jakby istniał jakikolwiek inny kandydat. – Lydia
Lightwood.
Uścisnęła wyciągniętą
dłoń a Magnus poczuł irracjonalną chęć ją cofnąć. Miał przed sobą żonę Alexandra
i sam ten fakt sprawiał, że zaczął odczuwać wobec niej dziwną niechęć. Co się z
nim działo?
- Cała przyjemność po
mojej stronie – skłamał, a że miał w tym wprawę Lydia niczego nie zauważyła.
- Cieszę się, że udało
się panu przyjść…
- Po prostu Magnus –
przerwał jej. – Kiedy słyszę słowo „pan” przypominam sobie, ile mam lat a to
nie jest najprzyjemniejsza świadomość.
Zastanowił się czy aby nie
przesadził, ale Lydia uśmiechnęła się do niego szeroko.
- Wiem o czym mówisz. Sama,
kiedy słyszę „pani Lightwood” mam przed oczami… - urwała najwyraźniej zdając
sobie sprawę, że rozmawia z nieznajomym. – Kobietę, którą za nic nie chciałabym
się stać – wybrnęła nawet zgrabnie i Magnus zrozumiał, że w firmie męża nie
była tylko figurantką i ozdobą na bankietach, jak to się czasem zdarzało.
Jego szacunek do niej
powinien więc wzrosnąć a zamiast tego poczuł jeszcze większą niechęć. Teraz musiał
zrobić wszystko by kobieta go nie wyczuła.
- Zawrzyjmy więc umowę. –
Uśmiechnął się do niej. – Ty będziesz nazywać mnie Magnusem a ja nigdy nie
użyję w stosunku do ciebie sformułowania „pani Lightwood”, zgoda?
Przez chwilę bał się, że
przesadził z obcesowością. Musiał pamiętać, że nie byli to ludzie z jego kręgu
kulturowego. Poza tym takie korposzczury miały tendencję do kruchego ego i zbyt
dużego mniemania o sobie. Jednak, ku jego zdumieniu, kobieta kiwnęła głową.
- Zgoda.
W dodatku się uśmiechnęła!
A o ile był w stanie to stwierdzić (zawsze szczycił się tym, że na ludziach to
się akurat znał) uśmiech ten wydawał się szczery.
- W takim razie, Magnusie
– zaakcentowała jego imię w ten miły dla ucha sposób. – Cieszę się, że
przyszedłeś. Max jest przeszczęśliwy. – Wskazała podbródkiem syna, który
ściskając piłkę uciekał właśnie przed ojcem zaśmiewając się przy tym do łez.
Tuż obok stał Rafael dopingujący swojego przyjaciela. Magnus nie pamiętał,
kiedy ostatni raz widział syna tak podekscytowanego. Może faktycznie powinien częściej
zabierać go do dzieci? Problem w tym, że inne maluchy bały się Rafaela. To
prawda. Młody potrafił robić miny płatnego zabójcy, co może nie przysparzało mu
popularności, ale dodawało sensu wybranemu przez Magnusa imieniu. Raphael
Santiago też potrafił sprawić, że człowiekowi robiło się zimno po prostu
patrząc na rozmówcę.
Ponadto Rafa był bardzo nieśmiały.
Tak naprawdę dopiero Max Lightwood przedarł się przez wszystkie mury wzniesione
przez chłopca i dotarł do jego wrażliwego serduszka.
- Rafael też –
przytaknął.
Obserwowali dzieci z
miłością na jaką stać tylko rodziców. Tak było do momentu, gdy Alexander
postanowił położyć się na ziemi i zacząć po niej turlać w takt pisków dzieci. Oczywiście
Max i Rafael zaraz dołączyli do dorosłego, który najwidoczniej wiedział czym
jest dobra zabawa. Kilkoro innych dzieci też chciało wziąć udział w wygłupach,
ale zrezygnowało po ostrej reprymendzie ze strony rodziców. Niepocieszone
wróciły do zabaw nieingerujących w drogie ubrania i misterne fryzury. Magnus
bardzo im współczuł. Dzieciom znaczy. Co prawda strój Rafaela kosztował małą
fortunę, ale nie wyobrażał sobie by z tego powodu niszczyć chłopcu zabawę. Za
to Lydia jęknęła oglądając męża i syna zbierających wszystkie możliwe bakterie
z podłogi. Magnus ucieszył się w duchu, że w końcu znalazł coś za co mógł
znielubić młodą panią Lightwood (w myślach mógł ją nazywać jak tylko chciał).
Lecz szybki rzut oka na kobietę uzmysłowił mu, iż to wcale nie był jęk a
tłumiony śmiech. Lydia przyciskała dłoń do ust i z całych sił starała się
powstrzymać wybuch wesołości. A było to wyjątkowo trudne biorąc pod uwagę zachowanie
Alexandra. Teraz na przykład stał na rękach a koszula od Versace (miał oko do
takich rzeczy) wysunęła mu się ze spodni i poddała działaniu grawitacji. Przy
okazji odsłoniła najbardziej perfekcyjne mięśnie brzucha jakie kiedykolwiek
widział. Tym razem nadeszła jego kolej
by zdusić własną reakcję. Za to w duchu pozwolił sobie zawyć jak wilk z
kreskówki. A zaraz potem zapłakać rzewnymi łzami. Dlaczego wszyscy intersujący
faceci są albo zajęci albo hetero?!
- Alec znowu szaleje?
Zdziwiony, że ktoś
postanowił do nich dołączyć odsunął na bok marzenia (wróci do nich w domu, pod prysznicem)
i ponownie skupił się na rzeczywistości.
Obok niego stał John, jednak
wbrew wcześniejszym słowom wcale nie patrzył na swojego współpracownika a na
Lydię. Uśmiechał się przy tym tak szeroko, że groziło to zwichnięciem szczęki.
Kobieta odwzajemniała
spojrzenie; oczy jej błyszczały, na policzkach zaś wykwitły rumieńce.
Magnus był ostatnim w
kolejce do oceniania ludzi po pozorach, jednak teraz dałby sobie rękę uciąć, że
pomiędzy tą dwójką coś iskrzyło. A patrząc na nich naprawdę miało się wrażenie,
że ktoś już coś z tym iskrzeniem zrobił.
W sumie byłby to całkiem
naturalny banał. Zdrada przez dwie osoby, którym najbardziej się ufało. Sam
miał na tym polu niejakie doświadczenie i wiedział jak kurewskie było to
uczucie.
Nie chcąc brać w tym
nawet najmniejszego udziału chrząknął głośno czym zwrócił na siebie uwagę.
Zarówno Lydia jak i John odskoczyli od siebie i z pełnymi zakłopotania minami
spojrzeli na Magnusa. Ten starał się zachować obojętność.
- Przepraszam. – Skłonił
się. – Muszę zobaczyć co u syna.
- Tak, tak… - Lydia miała
dość przyzwoitości by wyglądać na zmieszaną.
- Do zobaczenia później.
– Za to John raczej nie wykształcił u siebie czegoś takiego jak wyrzuty sumienia.
Idąc do syna jakoś nie
potrafił cieszyć się z tego, że znalazł niemal idealny powód by wręcz
znienawidzić Lydię Lightwood. Zwłaszcza patrząc na Alexandra otoczonego teraz
wianuszkiem dzieci. Albo więc rodzice dali za wygraną, albo – co bardziej prawdopodobne
– chcieli podlizać się dziedzicowi nazwiska Lightwood.
Przestań, ofuknął się w
myślach. Nie masz pojęcia jak to wszystko wygląda od środka! Może ona wcale go nie
zdradza? Może to tylko niewinne zauroczenie? Poza tym skąd wiesz, że Alexander
sobie na to nie zasłużył? To, że jest ładny, tobie niemal staje na jego widok i
potrafi wywołać u Rafaela wybuch śmiechu, nie oznacza jeszcze, że można mu
nałożyć na głowę koronę świętego. Powinieneś wiedzieć najlepiej, że uroda nie
stanowi tarczy przed paskudnym charakterem.
Aż wzdrygnął się do
wspomnień.
Poza tym pamiętaj,
upomniał się. To Lightwood!
Zaraz jednak wszystkie
złe myśli odeszły w niepamięć, bo Rafael, gdy tylko go zobaczył od razu się na
niego rzucił. Ciepło ciała synka było wszystkim czego potrzebował by świat
nabrał kolorów a problemy innych przestały mieć znaczenie. Zresztą jego własne
także.
- Papo! – Rafael zaczął
ciągnąć go za nogawkę. – Bo Max mi nie wierzy, że potrafisz czarować! –
poskarżył się i wskazał na przyjaciela, który wpatrywał się w Magnusa z szeroko
otwartymi nie tylko oczami, ale też ustami.
- Czary nie istnieją –
powiedział chłopiec stojący obok Alexandra, ale jakoś tak bez przekonania.
Jakby powtarzał to, co kazali mu mówić rodzice a on, mimo wszystko liczył, że
akurat w tej kwestii się mylą.
- Cóż… - Roześmiał się
Magnus. – Wychodzi na to, że mamy więcej niedowiarków. Musimy więc ich
przekonać, co ty na to? – zwrócił się do syna a ten ochoczo pokiwał głową.
Pogratulował sobie w
duchu zapobiegliwości. Wiedział, że Rafael miał niemal obsesję na punkcie jego
magicznych sztuczek, dlatego zawsze trzymał w pogotowiu jakiś rekwizyt by
pokazać synowi jedną lub dwie. Dzisiaj, jakby przeczuwając, że Rafael odczuje palącą
potrzebę pochwalenia się czarodziejskim tatą, spakował do kieszeni nieco więcej
magicznych pomocy. Dzięki temu od razu mógł zabrać się za pokaz. Bał się tylko,
że zaraz któryś z animatorów opierdoli go za zabieranie mu pracy. Kątem oka
jednak dostrzegł, że oni także patrzyli na niego z zaciekawieniem. Podobnie jak
Alexander Lightwood, któremu oczy błyszczały w takim samym stopniu co jego
synowi. Obaj wydawali się niemal oczarowani sztuczką ze znikającą monetą.
Niestety, to było za mało
dla niedowiarków i Magnus naprawdę musiał się nagimnastykować, by na każdej buzi
pojawił się wyraz bezbrzeżnego zdumienia.
Kiedy mu się to udało, uznał,
że nie ma co kusić losu i zakończył krótki występ ukłonem jakiego nie powstydziłby
się żaden showman. Dostał owacje na stojąco od wszystkich dzieci, części
personelu a nawet… Alexandra. Który sam wyglądał trochę jak dziecko, które
odkryło właśnie, że świat ma mu jeszcze coś do zaoferowania. Magnusa jednak i
tak najbardziej zmiękczyła pełna uwielbienia twarz synka. Rafael patrzył na
niego jakby był najwspanialszym człowiekiem na ziemi. Niczego więcej nie potrzebował
do szczęścia. Choć nie mógł powiedzieć, że błysk zachwytu w niebieskich oczach
nie pozostał bez echa i nie trafił do jego osobistego fapfolderu. Cóż jako samotny
rodzic musiał przecież jakoś sobie radzić z napięciem seksualnym a nie miał już
tyle czasu co kiedyś by szlajać się po klubach. Był też za stary na szybkie
numerki w toalecie
- To było naprawdę coś.
Usłyszał, kiedy dzieci
rozeszły się z zamiarem zdobywania ścianki wspinaczkowej. Mimowolnie zastanowił
się ilu z nich faktycznie się to uda a ile rodzice ściągną na ziemię nim w
ogóle zdążą się od niej oderwać.
Z mieszaniną dumy i ulgi
patrzył jak chłopiec, który jeszcze nie tak dawno podważał istnienie magii
perorował teraz zaaferowany do Rafaela machając przy tym rączkami. Zadowolony uśmiech
na twarzy syna mówił mu, że nie były to kolejne pretensje.
Uspokojony o najbliższą przyszłość
potomka odwrócił się i stanął twarzą w twarz z podekscytowanym Alexandrem. Mężczyzna,
z całych sil starał się zachować powściągliwość, ale oczy mu błyszczały a na
policzki wstąpił rumieniec.
- Dziękuję. – Magnus
odwzajemnił posłany mu uśmiech, choć własnych przyjaciół beształ niemiłosiernie
za używanie słowa „coś” względem jego pokazów. – To tylko kilka sztuczek. –
Poczuł się w obowiązku wyjaśnić. – Gdybym zabrał cały sprzęt mógłbym dać
prawdziwy pokaz.
Dopiero usłyszawszy
własne słowa na głos dotarło do niego jak mogły one zabrzmieć. Zdecydowanie nie
chciał się chwalić (no może trochę) ani, tym bardziej, krytykować rozrywki
zapewnionej przez Alexandra.
Być może jednak miał po
prostu coś na kształt manii prześladowczej, bo mężczyzna wyglądał raczej na
zaciekawionego niż zagniewanego. Znów poczuł, że jest winny wyjaśnienia.
- Rafael kocha magię,
więc możliwe, że wziąłem udział w jednym czy dwóch szkoleniach dla
iluzjonistów.
Tak naprawdę to w
dziesięciu, ale teraz nawet jemu wydawało się to przesadą. Tym bardziej, że na
trzech ostatnich nie nauczył się niczego nowego. W przeciwieństwie do Ragnora.
To jakim cudem udało mu się przekonać swojego zrzędliwego przyjaciela do
udziału w tym specyficznym szkoleniu, pozostawało zagadką. Której rozwiązanie mogło
czaić się w zachwycie Rafaela nad każdą karcianą sztuczką jaką pokazał mu
Ragnor
Za to wyrazu twarzy
Alexandra, Magnus nie był w stanie zidentyfikować. Wyglądało mu to na podziw zmieszany
z szacunkiem, ale dawno już przyzwyczaił się, że ludzie nie patrzą na niego w ten
sposób.
Teraz jednak się mylił.
Alexander był zachwycony. I to nie tylko samą magią.
- Jesteś wspaniałym ojcem
– powiedział szczerze a Magnus poczuł, że się rumieni, co nie zdarzyło mu się
od czasów liceum. A i wtedy nie było to wydarzenie zbyt częste. Nauczył się
nosić grubą skórę tak by docinki innych nie mogły go zranić. Wychodowany w ten sposób
pancerz nie posiadał jednak błony filtrującej więc nie tylko obelgi, ale także komplementy,
odbijały się od niego jak od ściany. Słyszał je, lecz nigdy nie pozwolił
przedostać im się głębiej. Ale za to doskonale udawał, że jest inaczej.
Kolejną warstwę dodał po
ostatecznym rozstaniu z Camille i pojawieniu się na świecie Rafaela. Musiał być
twardy, dla syna.
Więc jakim cudem,
Alexander Lightwood, po kilku godzinach niezbyt intensywnej znajomości, jednym
zdaniem był w stanie znaleźć słaby spaw w jego pancerzu?
- Dzięki. – Podrapał się
po brodzie, żeby ukryć zmieszanie. – Ty też. Gołym okiem widać, że Max cię
uwielbia.
W niebieskich oczach rozbłysła
duma pomieszana z radością.
- Przynajmniej do momentu
aż nie wejdzie w okres nastoletniego buntu.
Magnus jęknął teatralnie.
- Nawet mi o tym nie
wspominaj! Jeśli Rafa będzie choć trochę podobny do mnie w tym wieku, to już
teraz może zacząć się pakować, bo całe liceum spędzi w szkole z internatem.
Alexander roześmiał się
głośno.
- Było aż tak źle? – Nie
powinien był pytać. A mimo wszystko właśnie to zrobił. Zaczął wyrzucać sobie w
myślach od skończonych idiotów. W końcu znalazł kogoś z kim mógł normalnie
porozmawiać, bez tego ciągłego uczucia włażenia w tyłek, byleby tylko szepnął dobre
słowo o rozmówcy ojcu. Albo łaskawszym okiem spojrzał na umowę, która była nie
do przyjęcia, jeśli miało się sprawną choć jedną komórkę mózgową. A Alec miał.
I to chyba nawet więcej niż jedną. W końcu potrafił chodzić i mówić
jednocześnie.
Nie posiadał za to żadnej
komórki odpowiedzialnej za filtr podczas rozmowy z Magnusem. Człowiekiem, na
widok którego miękły mu kolana. I którego chciał słuchać bez przerwy. Nie
potrafił tego wyjaśnić, ale mężczyzna go przyciągał. Mamił. Swoim wyglądem
obiecywał rzeczy, o których Alec do tej pory tylko skrycie marzył. A wszystko
to po prostu stojąc i mówiąc.
Zdawał sobie sprawę, że
powinien trzymać się od tego człowieka z daleka. Ale nie potrafił odmówić sobie
jego towarzystwa! Tylko ten jeden raz… Nie robił przecież nic zdrożnego. Dbał,
aby wszyscy goście czuli się dobrze. Nikt nie miał prawa się niczego domyślić,
prawda? A w razie czego miał Lydię.
Magnus zastanowił się. Rozmowa
o tym co działo się w liceum na pewno przekraczała ramy w jakich powinno
poruszać się dwóch niemal nieznajomych, na przyjęciu urodzinowym pięciolatka. A
mimo to nie miał wrażenia, że Alexander był wścibski. Poza tym… Jakoś tak… Chciał
odpowiedzieć na to pytanie. Trochę mniej niż bardziej, za niektóre wybryki do
tej pory było mu wstyd, ale kilka historii wartych było wspomnienia. Choćby ku
przestrodze młodego rodzica.
Uzmysłowił sobie właśnie,
że Rafael miał przerąbane. Znał wszystkie sposoby jakimi można wystrychnąć
dorosłych na dudka.
- Nawet sobie nie
wyobrażasz – odpowiedział w końcu mężczyźnie. – Raz…
Wrócił wspomnieniami do
liceum, które było jednocześnie najlepszym i najgorszym okresem jego życia.
Najlepszym – bo właśnie wtedy poznał przyjaciół, z którymi trzymał się do dziś.
I bez których nie wyobrażał sobie życia. Najgorszym – bo to w końcu liceum. A i
jego ojciec miał wtedy sporo do powiedzenia, jeśli chodziło o życie potomka.
Jednak w tej opowieści Magnus skupił się tylko na pozytywach. Głównie dlatego,
że chciał zobaczyć uśmiech Alexandra. Robiły mu się wtedy takie piękne
dołeczki, od których Magnusowi nie tylko miękły kolana, ale też rozkładały się
nogi.
Tak, zdecydowanie będzie
dzisiaj potrzebował długiej sesji pod prysznicem. A do tego musiał zebrać sporo
materiału badawczego. Kontynuował więc rozmowę za wszelką cenę starając się
utrzymać uwagę Alexandra. Co wcale nie okazało się takie trudne. Mężczyzna
zdawał się spijać każde słowo z jego ust. Gdyby Magnus nie wiedział, że stojący
przed nim człowiek był szczęśliwie żonaty a ponadto wychowany w kulturze głębokiej
homofobii, mógłby uznać, że Alexander Lightwood nieudolnie z nim flirtuje.
Nie był jednak na tyle
głupi i zdesperowany by poświęcać tej myśli więcej czasu.
Wspominał właśnie
wyjątkowo złożony dowcip jaki zrobił gronu pedagogicznemu, gdy obaj z
Alexandrem aż podskoczyli słysząc donośny kobiecy krzyk.
- Alexandrze Gideonie
Lightwood!
Brwi Magnusa poszybowały
ku górze. Kto publicznie używał drugiego imienia? Tymczasem cała postawa
Alexandra uległa zmianie. Wyprostował się gwałtownie, szczery uśmiech jaki
udało się wywołać Magnusowi zastąpił wystudiowany grymas. Zaczął też w popłochu
rozglądać się po sali. Dopiero, kiedy jego wzrok padł na zbliżającą się ku nim kobietę
nieco się rozluźnił. Nadal jednak zdawał się niepotrzebnie spięty, czego Magnus
w ogóle nie rozumiał. Bo kobieta wcale nie wyglądała na uosobienie żądnej krwi
walkirii. Co prawda głos miała donośny, ale Bane już dawno odkrył, że kobiety
po prostu lubią krzyczeć.
Za to Max w ogóle nie
podzielał paniki ojca. W ułamku sekundy porzucił zabawę i z okrzykiem radości rzucił
się na nowoprzybyłą.
- Ciocia Izzy!
Dopiero słysząc słowa
dziecka Magnus zrozumiał co mu cały czas nie pasowało. Kobieta była podobna do
Alexandra. Co prawda sporo od niego niższa (sięgała mu zaledwie do piersi) a
jej oczy miały barwę obsydianu zamiast szafirów, to wciąż dzieliła z bratem tę cudowną
bladość nadającą obojgu wygląd porcelanowych lalek oraz te wspaniałe kości policzkowe.
A kiedy uśmiechnęła się do Maxa w jej twarzy także dostrzegł dołeczki, które
tak zachwyciły go u Alexandra. Co dziwne, teraz uznał je tylko za ładne i nie
czuł tego dziwnego drżenia kolan. Co było raczej niespotykane, bo Isabelle
Lightwood (tak przynajmniej zakładał; nie słyszał ostatnio o żadnym głośnym
ślubie w rodzinie) należała do pięknych kobiet a jemu przecież płeć nigdy nie robiła
różnicy. Widocznie znalazł się pod urokiem Alexandra w większym stopniu niż
myślał.
- Cześć mistrzu!
Kobieta uklękła i mocno
przytuliła bratanka jednocześnie go przy tym łaskocząc. Ten zaczął piszczeć i spróbował
się wyrwać, ale więcej w tym było dziecięcego przekomarzania niż faktycznych
prób.
Magnus zerknął na syna,
który przydreptał za Maxem (zdawał się podążać za przyjacielem krok w krok, co
zaczynało niepokoić Bane’a). Jego mina wyrażała czyste zdumienie. I może trochę
zazdrość? Ale równie dobrze Magnus mógł to sobie tylko wyobrazić.
Jego przyjaciele byli wspaniali
i za nic na świecie nie zamieniłby ich na inny model (nawet wiecznie skwaszonego
i nienawidzącego wszystkiego co istnieje Raphaela), ale jeśli chodziło o
dzieci… Kochali Rafaela niemal tak samo mocno co on a mimo to próżno było u
nich szukać takiej spontaniczności i ekspresji w wyrażaniu uczuć jakie zaprezentowała
im właśnie „ciocia Izzy”.
Tymczasem kobieta skończyła
już tulić bratanka i teraz składała dwa soczyste pocałunki na jego policzkach. Magnus
z uznaniem zauważył, że szminka Isabelle nie odbiła się na skórze Maxa. Anie
nie starła. Dobra trwałość. Przydałoby się dowiedzieć dokładnie, co to za
marka.
- Wszystkiego najlepszego,
Max – oświadczyła.
- Dziękuję. A ciociu
wiesz, że Rafael też przyszedł?
Tu Magnus się spiął, ale
nim zdążył jakkolwiek zareagować Max już przyciągnął Rafaela tuż przed ciotkę.
O dziwo jego syn w ogóle się nie opierał. Dzięki Maxowi stał się odważniejszy w
stosunku do obcych. Powinno go to cieszyć. I cieszyło, naprawdę. Problem w tym, że większa otwartość niosła za
sobą również większą szansę na zranienie. A on chciał bronić syna przed całym
złem tego świata. Niestety nie mógł. Dlatego tylko zaciskał zęby patrząc, jak
Rafa nawiązuje kontakt z kolejnym Lightwoodem.
Isabelle wciąż klęczała
więc jej oczy znajdowały się na poziomie oczu dziecka.
- Czyli to ty jesteś
Rafael – uśmiechnęła się do malca. Ten pokiwał głową. – Max dużo o tobie mówił.
Rafa uśmiechnął się
delikatnie a sam Max uznał, że pora by włączył się do rozmowy.
- Ciocia Izzy jest super!
– oświadczył z przekonaniem.
Kobieta roześmiała się.
- Wszyscy Lightwoodowie
są super – powiedziała i ponowie przytuliła bratanka. – A teraz wracajcie do
zabawy. Muszę poważnie porozmawiać z twoim tatą… - zawiesiła głos a Max zachichotał.
W ogóle nie przejął się tym, że ojciec mógł mieć problemy. Znów ciągnął
Rafaela, tym razem w stronę małpiego gaju.
- Miło było cię poznać,
Rafa! – krzyknęła za nimi Isabelle i nawet pomachała. Chłopcy jej odmachali.
Magnus dopiero wtedy zdał
sobie sprawę, że mimowolnie wstrzymywał powietrze. Wypuścił je najciszej jak
tylko się dało, nie zwracając na siebie uwagi. Głównie Isabelle. Bo gdy tylko
chłopcy odeszli na bezpieczną odległość w kobietę wstąpił diabeł. Zmarszczyła
brwi, skrzyżowała ręce na piersi a jej oczy zaczęły ciskać gromy. Nagle reakcja
Alexandra wcale nie wydała mu się przesadzona.
- Alexandrze Gideonie
Lightwood! – zaczęła znowu. – Co ty masz na sobie?!
Alec zrobił głupią minę i
automatycznie zlustrował swój strój. Według jego własnej oceny nie było się do
czego przyczepić, z doświadczenia jednak wiedział, że siostra na pewno coś
znajdzie. Nawet jeśli…
- To co sama mi
przygotowałaś…
Isabelle jęknęła co
kazało Magnusowi uważniej przyjrzeć się strojowi Alexandra. Co prawda wcześniej
zwrócił już uwagę na koszulę Versace (głównie za sprawą jej poddawania się
grawitacji) a i w reszcie stroju nie było się do czego przeczepić. Ale to było
wcześniej. Teraz… Najwyraźniej Max nie wdał się w ojca tylko jeśli chodzi o
wygląd…
- Jakoś sobie nie
przypominam, żeby wybrane przeze mnie spodnie miały postrzępione nogawki! –
Isabelle wzięła się pod boki. – I dziury na kolanach! A koszula plamę z… -
zawahała się. – Z czego właściwie? – zapytała podejrzliwie.
Alexander sprawdzil przód
koszuli marszcząc przy tym śmiesznie czoło. Wyraźnie starał się sobie
przypomnieć, co takiego wydarzyło się dzisiejszego dnia, że skończył z plamą na
piersi. I to nie jedną.
- Oranżada – powiedział w
końcu wskazując największą plamę. – A to czekolada. – Wskazał mniejsze plamki.
– Max mnie wybrudził – wyjaśnił bez śladu gniewu za to z pewnym rozczuleniem,
którego Isabelle nie podzielała.
- Czy ty wiesz, ile to
kosztowało?!
Magnus wiedział. I aż mu
się zrobiło gorąco. Nie narzekał na brak gotówki, ale gdyby Rafael zniszczyłby
mu rzeczy tej klasy… zapewne pierwszy raz w życiu rozważyłby kary cielesne.
Oczywiście na rozważaniach by się skończyło a Rafa co najwyżej dostałby burę,
ale na pewno nie podszedłby do tego tak spokojnie jak Alexander.
Mężczyzna wzruszył
ramionami.
- Przecież wiedziałaś, że
to na imprezę Maxa.
Isabelle otworzyła usta,
lecz zaraz je zamknęła. Kłótnia z bratem na temat ubrań nie miała sensu. Nic
dziwnego, że Lydia już dawno się poddała i pozwalała mężowi nosić co chciał.
Swoją drogą podziwiała bratową za to, że wytrzymywała z takim ponurakiem.
Tworzyli wspaniałą parę. Zwłaszcza biorąc pod uwagę co przeszli.
Jeszcze raz zmierzyła
brata spojrzeniem. Nie! No nie zdzierży!
- A wiesz, że dorośli
faceci nie kończą w łachmanach nawet na urodzinach syna?! – Wyrzuciła ręce w górę.
– Jeszcze dwudzieste pierwsze bym zrozumiała. Ale piąte?!
- Izzy… - Głos Aleca był
słaby.
- No co?! Pokaż mi choć
jedną osobę, która skończyła jak ty!
Nie czekając na odpowiedź,
okręciła się na pięcie i jej wzrok od razu spoczął na Magnusie. Mężczyzna nieco
się wzdrygnął. Niepotrzebnie. Twarz Izzy rozjaśnił czysty zachwyt.
- Boska marynarka! – wykrzyknęła
nie przejmując się etykietą, która wymagała, w pierwszej kolejności, przedstawienia
się. – To Versace?
Mile połechtany Magnus pokręcił
głową.
- Gucci – wyjaśnił. –
Zimowa kolekcja. Ale w jakiś sposób nawiązująca do poprzedniego sezonu Versace,
więc rozumiem pomyłkę.
Sam się nawet zastanawiał
czy to już nie plagiat, ale skoro prawnicy obu firm postanowili nie
interweniować nie zaprzątał więcej tym sobie głowy.
- Absolutne cudo! –
Isabelle z uznaniem pokiwała głową.
Magnus poczuł się w obowiązku
odwdzięczyć się komplementem.
- Nie takie jak twoja
sukienka. To najnowszy Louis Vuitton, prawda?
Na twarzy kobiety pojawił
się trudny do zidentyfikowania uśmiech. Zwróciła głowę ku bratu.
- Widzisz, Alec? Istnieją
mężczyźni, którzy wiedzą o ubraniach coś ponad to, że można je nosić a potem
wypadałoby uprać.
Nie czekając na jego
reakcje ponownie zwróciła się do Magnusa.
- Tak. Uwielbiam ją.
Chociaż co do spodni to się nie postarali.
Magnus miał dokładnie takie
samo zdanie, więc kiedy nadarzyła się okazja by wypowiedzieć je głośno i to
jeszcze przy kimś kto rozumiał słowa, które wymawiał, nie mógł się powstrzymać.
A potem dyskusja potoczyła się gładko.
Nie był to poziom swobody
jaki charakteryzował jego wcześniejszą rozmowę z Alexandrem. Mimo to Magnus i
tak nie mógł wyjść z szoku. W ciągu jednego dnia znalazł dwie osoby z tak
zwanych wyższych sfer, z którymi dało się porozmawiać. I które nie traktowały
go jak coś pośledniejszego od człowieka, jakiś podgatunek, tylko z powodu koloru
skóry.
Nigdy jednak nie jest na
tyle dobrze, żeby nie mogło się spierdolić.
___________________________
Okej... Lojalnie informuję, że nie mam pojęcia, kiedy pojawi się coś nowego. Dopadła mnie blokada twórcza i nie wiem jak sobie z nią poradzić. Może zbliżający się Pyrkon pomoże ;). Trzymajcie kciuki ;). Albo i nie...