UTRACONA NIEWINNOŚĆ
22
Magnus siedział w fotelu
zapatrzony gdzieś w dal i skubał nitkę paskudnego szaro-burego swetra, który
zdecydowanie, od dawna, powinien znajdować się na śmietniku a nie na ciele
gwiazdy porno. Ale póki pachniał Alekiem, Magnus nie miał zamiaru go zdejmować.
I naprawdę w dupie miał zaniepokojone spojrzenia Ragnora oraz Catariny. Chciał
nosić ten sweter i będzie go nosił. Przynajmniej, dopóki nie nasika na niego
Prezes Miau. Potem może też… Magnus był na tyle pijany, by naprawdę brać pod
uwagę takie rozwiązanie. Na szczęście, Miau, odkąd skończył rok, załatwiał
swoje potrzeby fizjologiczne do kuwety a to zaoszczędzało Ragnorowi przynajmniej
jednego zmartwienia. Wystarczyło, że musiał użerać się z pijanym Magnusem na
planie. I pilnować, żeby w tym stanie nie zobaczył go Raphael. Gdyby do tego
doszło, rozpętana przez Hiszpana awantura mogłaby kosztować życie, pracę i
zdrowie psychiczne sporą ilość ludzi. Do tego wszystkiego dochodził jeszcze
strach o przyjaciela. Ragnor naprawdę bał się, że Magnus, w końcu, coś sobie
zrobi. Albo jego wątroba nie wytrzyma. Teraz niczego tak nie pragnął, jak nie
mieć racji w kwestii Lightwooda. Zniósłby nawet docinki Magnusa i nazywanie go,
przez następny rok, starym zrzędą. Wszystko byłoby lepsze niż to.
- Jest gorzej niż z
Camille – mruknął trochę do siebie a trochę do stojącej obok Catariny. Wezwał
kobietę na pomoc, kiedy jego własne metody wyciągania z dołka zawiodły.
Niestety. Nawet wizyta przyjaciółki nie była w stanie przywrócić Magnusa
światu. Ani, tym bardziej, zmusić do zaprzestania picia.
- Nie wiem, co padnie
pierwsze. My, jego mózg, jeśli takowy posiada i nie wyrzygał go poprzedniej
nocy, czy wątroba.
Spojrzał na przyjaciółkę
i momentalnie się skrzywił. Kobieta tak mocno zaciskała zęby, że niemal słyszał
odgłos ścieranego szkliwa. Nagle dała mu o sobie znać nieleczona górna prawa
piątka.
- Uspokój się. Naprawdę
nie chcę wieźć cię teraz do jakiegoś pogotowia dentystycznego. Tym bardziej, że
musiałbym zabrać ze sobą także tę pokrakę. – Wskazał na Magnusa, który właśnie
nalewał sobie wina do kieliszka, nawet nie patrząc co robi. Efektem czego była
średniej wielkości plama na dywanie. Za to sweter pozostał nietknięty.
Ragnor zacisnął zęby,
zapominając na chwilę o bólu. Patrzenie na Magnusa w takim stanie było torturą.
Tym bardziej po tym, co usłyszał dziś rano od Camille.
- Fell!
Podniósł wzrok znad
scenariusza. Odkąd Axel pokazał mu dwie znalezione przez siebie literówki, nie
potrafił przestać o nich myśleć. Świadomość, że gdzieś tam, są błędy, które
przeoczył, uwierała niczym swędzenie w tym miejscu między łopatkami, gdzie za
cholerę nie można dosięgnąć. Wiedział, że jeśli nie sprawdzi całego tekstu, nie
będzie mógł się skupić na niczym innym. Poza tym to był bardzo dobry sposób, by
choć na chwile zapomnieć o Magnusie (mógł sobie na to pozwolić; Bane miał teraz
przerwę i spędzał ją w garderobie, z dala od jakiegokolwiek alkoholu, ubrany
jedynie w bury sweter, z którym się nie rozstawał).
Zobaczywszy, kto go woła
doszedł do wniosku, że jakakolwiek siła nie rządziłaby wszechświatem, właśnie
zaczęła go nienawidzić.
- Już ci mówiłem, że
wszystkie zmiany dotyczące kostiumów, masz omawiać z…
- Co jest z Magnusem? –
Camille przerwała mu bezceremonialnie i usiadła na jego biurku, z rozmysłem ignorując
krzesło. Miała na sobie jedynie kusy szlafroczek, który teraz podjechał do góry
odkrywając kształtne udo w stopniu zdecydowanie przekraczającym przyzwoitość. Każdy
normalny, heteroseksualny mężczyzna oszalałby na ten widok. Ragnor miał
szczęście, że zdążył się już przyzwyczaić i żadne części kobiecego ciała nie robiły
na nim specjalnego wrażenia. Nabranie tego typu odporności wymagało od niego niemal
żelaznych aktów woli i wielu, naprawdę wielu, chwil spędzonych sam na sam w
toalecie. Nie, żeby kiedykolwiek by się do tego przyznał.
- A ciebie co to
obchodzi? – warknął i wyciągnął jej spod tyłka drugą kopię scenariusza.
Wiedział, że nie było sensu zmuszać ją do zejścia. I tak by tego nie zrobiła a
on straciłby status równorzędnego rozmówcy.
- Czułam od niego
alkohol. Dzisiaj! Rano! Przed ósmą! – Podniosła głos, co nie uszło uwagi
Ragnora, ale póki co nie zamierzał tego komentować.
- Syrop na kaszel.
Niby wrócił do sprawdzania
scenariusza, ale kątem oka obserwował Camille.
Kobieta wydęła wargi i zmierzyła
go spojrzeniem, od którego Piekło by zamarzło. Ragnor podrapał się po karku. Na
obiad zafunduje sobie coś ze sporą ilością sosu czosnkowego. Tak na wszelki
wypadek. No i gdzie on ma ten krzyż, co mu babcia sprezentowała?
- Słuchaj, pajacu! –
Camille zgrabnym ruchem zsunęła się z biurka, oparła dłonie o blat i pochyliła się
tak, że teraz bez problemu mógł podziwiać jej piersi. Nie pierwszy raz zaczął się
zastanawiać, czy to naprawdę natura tak hojnie ją obdarzyła czy też chirurg
plastyczny przytulił niezłą sumkę. Jakoś nigdy nie miał śmiałości zapytać o to
Magnusa wprost.
- Jak już chcesz kłamać
to rób to porządnie i wymyśl coś lepszego! A jak nie potrafisz to nawet, kurwa,
nie zaczynaj! – Uderzyła otwartymi dłońmi o blat biurka z taką siłą, że Ragnorowi
zrobiło się nieswojo. I nagle podziękował wszystkim możliwym mocom, że zrezygnował
z kawy. Po takim pokazie wszystkie papiery miałby zalane.
- A teraz gadaj! Jak na
spowiedzi! Oboje dobrze wiemy, że Magnus nie pije przed dwunastą, chyba że
leczy kaca! I nigdy tego nie robi, jeśli musi iść do pracy. Już woli cały dzień
łykać paracetamol.
Ragnor zaklął w myślach.
Ta harpia naprawdę dobrze znała Magnusa. Z jakiegoś powodu wydało mu się to
niewłaściwe. A zaraz potem dotarło do niego, że ten cholerny Alexander posiadł
podobną wiedzę. Dlaczego Magnus miał tendencję do ufania ludziom, którzy w
ogóle na to nie zasługiwali?
- A ciebie, co to
obchodzi? – zapytał ponownie, starając się brzmieć jednocześnie nonszalancko i
bezczelnie. Niestety. Ten ton był zarezerwowany tylko dla Magnusa. On wyszedł
śmiesznie i świetnie zdawał sobie z tego sprawę. Mimo to Camille nie roześmiała
mu się w twarz, co mocno go zaniepokoiło. Zwykle nie przepuszczała żadnej
okazji, by mu dokuczyć.
Tymczasem kobieta mocniej
otuliła się szlafrokiem, jakby nagle odnalazła swoją dawno zgubioną skromność i
skrzyżowała ręce na piersi. Przez chwilę przyglądała się Ragnorowi z nieodgadnionym
wyrazem twarzy. W końcu się odezwała.
- Wiem, że i tak mi nie
uwierzysz, ale mam to w dupie. Dla twojej informacji, nadal w pewnym stopniu,
zależy mi na Magnusie.
Fell prychnął.
- A prychaj sobie do
woli, jak masz taki fetysz. – Przewróciła oczami. – Gdybym chciała kłamać
wymyśliłabym coś lepszego.
Punkt dla niej. Nie żeby
miał zamiar mówić to na głos.
- Zależy mi na nim. I nie
chcę, żeby powtórzyła się sytuacja z Londynu.
Zaskoczenie nie było tym,
co spodziewała się zobaczyć na twarzy Ragnora.
- Chwila! – krzyknęła,
gdy dotarło do niej, co ono oznaczało. – Nie powiedział ci?!
Ragnor pokręcił głową.
Nie miał pojęcia o co chodzi, więc nie, Magnus mu nie powiedział. A wnioskując
z zachowania Camille sprawa musiała być ważna. Wbrew sobie zaczął odczuwać zainteresowanie.
- Ten skurwiel ci nie
powiedział! – krzyknęła. – A obiecał, że to zrobi! Przysięgał mi!
Trudno było stwierdzić,
czy kobieta była bardziej zła czy też… przerażona. Ragnor nie pamiętał by kiedykolwiek
widział ją w takim stanie. Zaczął się niepokoić.
- O czym mi nie
powiedział? – zapytał zduszonym głosem. Część niego nie chciała uzyskać
odpowiedzi na to pytanie.
Wzrok Camille mógłby
zatrzymać efekt cieplarniany.
- O tym, że nasz kochany
Magnus próbował się zabić.
Ragnor, ze zdziwieniem
stwierdził, że ta informacja nie wstrząsnęła nim tak, jak powinna. Znał Magnusa
długo, ale jednak nie całe jego życie, które prawdę mówiąc nie było usłane
różami. Nie znał szczegółów, a jedynie ogólny zarys. To jednak wystarczało by
wyrobić sobie opinię. I zacząć podejrzewać, że w przeszłości Magnus targnął się
na własne życie. A przynajmniej próbował to zrobić. Za tym człowiekiem ciągnął
się swego rodzaju cień, dlatego Ragnorowi tak bardzo zależało by go chronić.
Największe zaskoczenie jednak
stanowił fakt, że Magnus próbował, kiedy byli już przyjaciółmi a jego
życie uczuciowe kwitło. To nie miało najmniejszego sensu.
- Jak? – zapytał głucho.
Nic innego nie przyszło mu do głowy.
Oczy Camille zwęziły się niebezpiecznie,
gdy taksowała go wzrokiem. Ragnor zaczął się obawiać, że przyjdzie mu błagać by
Belcourt zdradziła tajemnicę. Był gotów to zrobić. Dla Magnusa. Na szczęście
kobieta zaczęła opowiadać sama z siebie. A z każdym jej słowem Ragnor sam
nabierał ochoty na skok. Tyle że z okna. Okazał się fatalnym przyjacielem.
- Zabije go!
Słowa, które usłyszał niepokojąco pokrywały
się z jego wspomnieniami. Pokręcił głową chcąc wrócić do rzeczywistości, ale
wizja Magnusa na moście, nadal czaiła się gdzieś na granicy świadomości. Temat
na dzisiejsze koszmary miał zapewniony.
- Lightwood – wysyczała
Catarina przez zaciśnięte zęby. Była wściekła i zaniepokojona jednocześnie,
widząc Magnusa w takim stanie. A Ragnor wciąż nie powiedział jej o tym, czego
dowiedział się od Camille. Jakoś nie potrafił się na to zdobyć. Jeśli to
możliwe chciał przynajmniej jednemu z nich zaoszczędzić cierpień.
- I niby w czym to
pomoże? – On też był zły na chłopaka, ale w dużo mniejszym stopniu. Przecież ze
strony Alexandra to nie było bezczelne rozkochanie i porzucenie, jak zrobiła to
Camille. On chyba nawet nie zdawał sobie sprawy z intensywności uczuć Magnusa.
Idiota! – skarcił siebie
w myślach. Zamiast skupiać się na Magnusie i przestrzegać go przed popełnieniem
kolejnej głupoty, co i tak z góry było skazane na porażkę, powinien pomówić z
Alexandrem. Może chłopak wykazałby więcej przytomności umysłu i teraz nie
utknęliby w tej sytuacji.
Łatwo być mądrym po
czasie, pomyślał.
- Zrobi mi się lżej na
sercu i duszy.
- Acha. – Pokiwał głową.
– Przynajmniej do czasu aż cię nie wsadzą w gustowny pomarańczowy uniform i nie
wpakują do pierdla na kolejne pięćset lat.
- Zrobię wszystko tak,
żeby to wyglądało na wypadek. Nie złapią mnie.
Na to Ragnor już nie miał
argumentu.
Magnus porzucił kieliszek
i teraz pił prosto z gwinta.
- Nie wydaje ci się, że
odkąd skończyliście zlecenie, Alec jest jakiś taki… cichy?
Clary podniosła wzrok
znad wypełnianych zaproszeń. Wysyłanie ich teraz, gdy do ślubu zostało tak mało
czasu, najprawdopodobniej nie miało sensu, zwłaszcza że do tej pory upierali
się przy formie ustnej, ale trafiła im się prawdziwa okazja. I uznali, że
przynajmniej najbliższej rodzinie podarują klasyczne zaproszenia. Zawsze to
jakaś pamiątka.
Jace odłożył komórkę,
którą bawił się ostatnią godzinę i spojrzał wprost na ukochaną. Wciąż nie mógł
się przyzwyczaić do braku obecności Belcourt. Chyba czekała go jakaś terapia.
Tak się zapatrzył, że
zapomniał jakie było pytanie. Przypomniała mu o tym dopiero poduszka, którą
Clary rzuciła z imponującą precyzją. Czyżby Alec udzielał jej lekcji?
- Daj spokój. – Włożył
sobie poduszkę pod plecy. O tak. Dużo wygodniej. – Przecież to Alec. On zawsze
był cichy. Kiedyś rodzice zapomnieli go zabrać ze służbowej kolacji, tak bardzo
stał się niewidoczny. A może po prostu chcieli mnie, jak najszybciej, ukarać za
wylanie zupy na sukienkę córki jakiegoś ważnego klienta – zastanowił się a
kąciki jego ust same powędrowały do góry. To było paskudne dziewuszysko.
Należało się jej. Śmiała się z Aleca.
- Dopiero w domu, kiedy
dostałem już opierdol stulecia i szlaban długości wojny trzydziestoletniej,
dotarło do nich, że swój gniew powinni wyładować jeszcze na kimś. W końcu
przecież ktoś miał mnie pilnować i totalnie zawalił sprawę. – Uśmiechnął się
cierpko do wspomnień. – Ojciec wrócił po Aleca wściekły jak jeszcze nigdy
dotąd. Awantura, jaka się później rozpętała była nieziemska. Alec dostał
jeszcze większą karę niż ja. Tylko Izzy się upiekło, chociaż podstawiła nogę
jednemu z tych bogatych dupków. Ale jakoś udało jej się wykpić. Ojciec zawsze
miał do niej słabość. Na szczęście Max został z nianią, bo i jemu pewnie by się
oberwało…
Clary już dawno
wiedziała, że z metodami wychowawczymi przyszłych teściów nie było jej po
drodze. Jak zresztą chyba każdemu kto miał choć trochę empatii i kochał swoje
dzieci. Jednak zawsze, gdy słyszała o jakimś „genialnym” pomyśle Lightwoodów
cierpła jej skóra. Miała nadzieje, że Jace nie wchłonął zbyt dużo z tego
zachowania i ich dzieci będą wychowywane zgodnie z polityką Jocelyn i Luke’a.
- Fakt. Alec zawsze był
cichy – wróciła do pierwotnego tematu. – Ale teraz jest inaczej.
Zachowanie przyszłego
szwagra niepokoiło ją. Coś się w Alecu zmieniło i to wcale nie na lepsze.
Dziwiła się, że Jace tego nie dostrzegł. Byli przecież braćmi. Może nie z krwi,
ale z wyboru. Czasem miała wrażenie, że to znaczy dużo więcej.
A czasem nie.
Jace wzruszył ramionami.
- Pewnie dalej próbuje
się otrząsnąć po czasie spędzonym z tym całym Bane’em. Jeśli koleś był choć w
połowie tak wkurwiający, jak Belcourt to wcale mu się nie dziwię.
Clary poznała Magnusa (chociaż
Jace o tym nie wiedział) i zrobił na niej raczej pozytywne wrażenie. Poza tym
Alecowi, w przy nim, tak ładnie świeciły się oczy… O tym Jace nie powinien
wiedzieć. Przynajmniej, dopóki Alec nie uzna za stosowne mu powiedzieć.
Zaczęła żałować, że w ogóle
poruszyła ten temat. Zamiast się uspokoić, odczuwała coraz większy niepokój.
Dlaczego rozmowy z Jace’em czasem tak wglądały? Jej narzeczony był wspaniałym
człowiekiem, ale bywały dni, gdy miała ochotę zatłuc go łopatą. Na szczęście
nie mieli łopaty. A tłuczek do mięsa wydawał się jej za mało spektakularny.
- Poza tym na pewno
stresuje się ślubem – kontynuował Jace. – W końcu robi za drużbę pana młodego.
– Wypiął dumnie pierś. – A jest singlem. No i nie umie tańczyć.
Brwi Clary uniosły się w
pytającym geście.
- A co to ma do rzeczy?
- Widziałaś kiedyś
samotnego, nietańczącego drużbę? – odpowiedział jej pytaniem.
Clary, która do tej pory
brała udział tylko w jednym weselu – jej matki i Luke’a – nie potrafiła
odpowiedzieć. Była za mała by pojąć choćby połowę z tego, co działo się wokół.
Najbardziej utkwiło jej w pamięci to, że mama miała na sobie piękną suknię,
wyglądała jak księżniczka z bajek na dobranoc. No i ciągle się uśmiechała. Clary
chciała wyglądać podobnie na własnym weselu. Przerobiła nawet starą suknię
Jocelyn, tak by na nią pasowała.
- A widzisz! – Jace wziął
jej milczenie za aprobatę własnego toku rozumowania. – Z tańcem niestety nic
nie zrobimy, ale z…
- Ani mi się waż! –
przerwała mu pewna, że wie do czego to wszystko zmierza. – Gdyby Alec chciał
kogoś przyprowadzić zrobiłby to! Nawet nie próbuj mu niczego narzucać!
Wybuch narzeczonej
zaskoczył Jace’a. Przez chwilę patrzył na nią nic nie rozumiejącym wzrokiem.
Przecież chciał tylko pomóc.
- Daj spokój – próbował
bronić swojego pomysłu. – Przecież to Alec! On wstydzi się rozmawiać z własnym dentystą.
Naprawdę wierzysz, że odważyłby się kogoś zaprosić? Już nawet nie mówię o weselu,
ale na zwykłą randkę.
- Tak. – Stal w głosie
kobiety zaskoczyła go. – Gdyby znalazł kogoś na kim by mu zależało, zrobiłby to!
Clary zdawała się być
tego tak pewna, jak faktu, że słońce wstaje na wschodzie. Zdaniem Jace’a przeceniała
jego brata. Alec nigdy nie zaprosił żadnej dziewczyny na randkę. Więcej! W
szkole bał się poprosić którąkolwiek, by była jego parą na apelu (głupie wymogi
dyrektorki) i zawsze lądował z Izzy. Nie chciał się jednak kłócić.
- Skoro tak twierdzisz –
mruknął ugodowo.
- Tak twierdzę – zgodziła
się. – A ty obiecaj, że nie zrobisz nic głupiego.
- Przecież mnie znasz – obruszył
się.
- Dlatego się boję. No
już. Obiecaj.
Jace wymamrotał pod nosem
kilka przekleństw, ale ostatecznie mruknął:
- Obiecuję.
Clary nie dostrzegła skrzyżowanych
za plecami palców.
Alec wszedł do mieszkania
i zmusił się, żeby delikatnie odłożyć trzymany w ręku łuk a nie cisnąć nim w
przeciwległą ścianę. Niby futerał powinien ochronić broń, ale znając jego
szczęście coś poszłoby nie tak i łuk by pękł. A na nowy nie było go stać. Bez
łuku zaś nie zarobi pieniędzy. Błędne koło. Życie to jednak suka.
Kiedy łuk był już
bezpieczny od jego destrukcyjnych zapędów, zwinął dłoń w pięść i uderzył nią o
ścianę. A zaraz potem kolejny raz. I znowu. Przestał dopiero, gdy na białej
tapecie pojawił się czerwony ślad. Przyjrzał się dłoni i ze zdziwieniem
stwierdził, że zdarł kostki do krwi. Dziwne. Nie czuł żadnego bólu. Uderzył
jeszcze raz. I jedyne co uzyskał to jeszcze większą plamę. W pełni racjonalna
część niego próbowała mu uświadomić, że będzie musiał to zamalować, inaczej nie
odzyska kaucji. Ta nieco mniej racjonalna przypominała mu o konieczności
zakrycia plamy przed wzrokiem Jace’a. Jakoś nie potrafił, na szybko, wymyślić racjonalnego
powodu jej pojawienia się. A w komara-giganta nawet jego brat nie uwierzy.
Postanowił odłożyć to na
później. Jace i tak nie zjawi się u niego w najbliższym czasie a on nie miał
siły na nic.
Padł na sofę i zaczął
bezmyślnie gapić się w sufit. Jeszcze nigdy nie był aż tak zmęczony po
zajęciach. Dzieciaki dały mu popalić i niemal zapędziły na skraj załamania
nerwowego nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Ich ciągłe pytania o Magnusa
otwierały w jego sercu ranę, która za nic nie chciała się zabliźnić. Ciągle
krwawiła wywołując nieznośny ból. A dziecięce głosiki non stop pytające: Gdzie
Magnus? Kiedy wróci? Czy on nas już nie lubi? Tylko pogarszały sprawę. Były jak
ciągle obracające się noże. Do tej pory Alec nawet nie zdawał sobie sprawy, z
tego, jak mocno jego podopieczni zżyli się z Magnusem. Oraz, że tak bardzo
zaboli ich jego odejście. Nawet nie pozwolił im się pożegnać… Głupi on. Może
gdyby inaczej wszystko rozegrał nadal mogliby razem chodzić na treningi…
Prychnął.
Kogo właściwie chciał
oszukać? On i Magnus nie mogli już się widywać. Nigdy i w żadnej sytuacji. Bo
Alec mógłby wtedy ulec namowom mężczyzny. A to zniszczyłoby Magnusa.
Alexander zaklął nad
wyraz szpetnie. Od wyprowadzki nie było dnia, żeby nie myślał, jak pogodzić to ich
wzajemne „lubię cię” z jego oddaniem w stosunku do brata. Nie doszedł do
żadnego sensownego wniosku. Poza tym, że był frajerem. Kto normalny stawia
miłość swojego życia na przegranej pozycji, gdy do gry wchodzi brat? Jace nigdy
nie zrezygnowałby z Clary, dla niego.
Z drugiej strony, nikt
nigdy nie twierdził, że Alec był normalny. Jedyne pocieszenie stanowił fakt, iż
Magnus szybko o nim zapomni. Zwłaszcza teraz gdy zdjęto z niego areszt domowy.
Ktoś tak fenomenalny mógł mieć każdego. Po co mu jakiś niedorobiony Alexander? Magnus
na pewno zainteresował się nim tylko dlatego, że w pobliżu nie było innych
opcji i był na niego skazany. Jakiś wariant syndromu sztokholmskiego. Gdyby
chciało mu się studiować psychologię, na pewno znalazłby poprawne określenie.
W ten sposób Alec
próbował sobie tłumaczyć „lubię cię” Magnusa. Mimo wszystko nie potrafił
przyjąć do wiadomości tego, że ktoś na poziomie Bane’a zainteresował się
właśnie nim.
Ale wbrew temu echo
„lubię cię” rozbrzmiewało w jego głowie.
Z rozmyślań wyrwało go
pukanie do drzwi. Początkowo chciał je zignorować. Tak nie pukała żadna ze
znanych mu osób a listonosz mógł się walić. I tak przynosił tylko rachunki. A
tych miał pod dostatkiem. Kolejnych nie potrzebuje. Dlaczego nikt mu nie
powiedział, że dorosłe życie ssie? A no tak, mówili. Tyle że on był zbyt
pochłonięty wizją niekładzenia się spać po dobranocce, żeby zwrócić na to
uwagę. Teraz wiele by dał aby móc położyć się tak wcześnie. Niestety pranie
samo się nie zrobi a antyczną pralkę lepiej mieć na oku; nie chciał przecież
zalać sąsiadów. A skoro o sąsiadach mowa… Lepiej, żeby jednak otworzył te
drzwi, bo zaraz któryś zadzwoni po policję. A naprawdę nie chciał świecić
oczami przed Luke’iem.
Wstał z kanapy krzywiąc
się lekko. Do zranionej ręki zaczął docierać ból.
- Idę! Nie pali się
przecież.
A może? Nie, nie miał
tyle szczęścia.
Pukanie powtórzyło się po
raz kolejny. A im dłużej brzmiało, tym bardziej się Alecowi z czymś kojarzyło. Tylko
nie potrafił określić z czym dokładnie. Choć podświadomość mówiła mu, że to
ważne.
- Niczego nie… - urwał
widząc, kto stoi na korytarzu. – Catarina? – Dopiero teraz odkrył z czym
kojarzyło mu się pukanie. We well rock you. No tak. Gdyby nie był takim
skończonym kretynem rozgryzłby to wcześniej. I zaoszczędził sobie niezręcznego
spotkania. – Co ty tu robisz? I skąd wiedziałaś, gdzie mieszkam?
Kobieta nie odpowiedziała
tylko bezceremonialnie odepchnęła Aleca i weszła do mieszkania jakby było jej. Tego
mężczyzna się nie spodziewał. I dlatego nie miał pojęcia, jak zareagować. Może
najlepiej udawać, że to wszystko jest jak najbardziej normalne?
Niczym posłuszny
szczeniak zamknął drzwi i podążył za Cat, która jakimś cudem bezbłędnie dotarła
do salonu. Z drugiej strony, trudno było nie trafić. Droga prosta, jak w pysk
strzelił.
Catarina stanęła w
drzwiach i czujnym okiem zlustrowała całe pomieszczenie. Jej uwagę przykuła
plama czerwieni na ścianie. Przez chwilę przyglądała się przebarwieniu z
błyskiem zawodowego zainteresowania, by ostatecznie odpuścić.
Alec cały czas stał z
tyłu, wciąż nie wiedząc, jak się zachować. Niby to było jego mieszkanie, ale
dumna postawa Catariny go onieśmielała. Przypominała mu teraz Izzy. A siostrze,
gdy była zła, też nie potrafił się postawić.
Nagle dom utracił status
azylu a on sam miał ochotę uciec, gdzie pieprz rośnie.
Wreszcie Catarina
zakończyła inspekcję. Odwróciła się na pięcie i stanęła twarzą do Aleca.
Mężczyznę przeszedł dreszcz. Cat była od niego dużo niższa a zapewne i słabsza,
co nie przeszkadzało mu się jej bać. Coś było w tych oczach… Jace śmiał się
kiedyś, że wszystkie pielęgniarki przechodzą kurs mordowania spojrzeniem. To
było zaraz po tym, jak Izzy złamała nogę a oni czekali aż lekarze zapakują
siostrę w gips i będą mogli wrócić do domu. Rodzice się nie pojawili i
wszelkich formalności dokonała niania. Której niestety nie udało się upilnować
Jace’a i chłopak wpadł w ręce przełożonej pielęgniarek, zaraz po tym, jak
zawędrował na oddział intensywnej terapii. Chłopiec najadł się wtedy strachu i
przez dokładnie tydzień był przykładnym synem i bratem. A i później wystarczyło
wspomnieć o piekielnej pielęgniarce, by go zdyscyplinować.
Po latach Alec w końcu
był skłonny przyznać bratu rację. Coś było w tym pielęgniarskim spojrzeniu. Jakiś
przymus… Alec był pewien, że gdyby teraz Catarina kazałaby mu odśpiewać hymn
Francji w oryginale, zrobiłby to bez zająknięcia. Chyba w końcu znalazł idealnego
nauczyciela języków.
Z tym że Cat nie chciała
uczyć go języków. Ani niczego innego. Alexander odniósł wrażenie, że jedyne
czego kobieta teraz pragnie to jego powolna śmierć w męczarniach. Zaczął się zastanawiać
czy Jace wygłosi ładną mowę na jego pogrzebie oraz czy w jakiś sposób zaszkodzi
to weselnym planom brata.
- Tłumacz się!
Najwidoczniej przed popełnieniem
morderstwa Catarina chciała się jeszcze czegoś od niego dowiedzieć. Nieprzygotowany
na taki rozwój wypadków rozdziawił usta przez co wyglądał zgoła głupio.
- Tłumacz się! – powtórzyła
Catarina i Alec zamknął usta.
- Z czego?
Kobieta wzięła się pod
boki.
- Z tego, dlaczego
złamałeś Magnusowi serce! – wyjaśniła tonem jakby oznajmiała najoczywistszą
rzecz na świecie.
To był jeden z tych
momentów w życiu Alexandra Lightwooda, gdy rzeczywistość przekraczała wszelkie
granice absurdu, zalewając go falą tak nieprawdopodobnych zdarzeń, że tylko
cudem utrzymywał się na powierzchni zdrowych zmysłów.
- Co? – wydukał, czym
tylko zdenerwował Catarinę.
- Przestań rżnąć głupa,
Lightwood!
Alec wzdrygnął się. Nie lubił,
kiedy mówiono do niego po nazwisku. Zwłaszcza odkąd odszedł z domu. Zawsze
wtedy miał wrażenie, że wciąż uważa się go za część tego wielkiego planu jakim
było jego małżeństwo z Lydią. Choć potencjalny rozmówca prawdopodobnie nie miał
o całej sprawie bladego pojęcia. Alec był trochę paranoikiem.
- Złamałeś mu serce i
teraz udajesz, że nie wiesz o czym mówię! Dlaczego?!
Alecowi nieco zakręciło
się w głowie. Przecież Catarina nie mogła mieć na myśli tego, co właśnie
powiedziała, prawda? Musiał ją źle zrozumieć. Na pewno Magnus go lubił. To
jeszcze był w stanie zrozumieć (no i powiedział mu o tym; Alec ani przez chwilę
nie rozważał, że „lubię cię” Magnusa było na tym samym poziomie, co jego). Może
nawet zauroczył. Ale skąd tu złamane serce?!
- Przecież ja… my… Nie byliśmy
nawet razem. – Tylko to przyszło mu do głowy. Jego mózg w stresie, nigdy nie
pracował zbyt dobrze. Dlatego to Jace zwykle potrafił wyłgać się z kłopotów a
on kończył ze szlabanem.
Cat wzięła się pod boki,
przez co wyglądała jeszcze groźniej. Gdyby Napoleon miał ją po swojej stronie
podczas ekspansji na Rosję, historia świata mogłaby potoczyć się zupełnie
inaczej. Alec nie miał wątpliwości, że nawet osławiona rosyjska zima ugięłaby
się pod naporem wzroku Catariny Loss.
- Może według ciebie.
Magnus już planował ślub i gromadkę dzieci. – Było to stwierdzenie mocno na
wyrost, ale chciała wstrząsnąć Alexandrem. Uświadomić mu, jak bardzo skrzywdził
Magnusa, bo sam najwyraźniej nie zdawał sobie z tego sprawy. Co nieco studziło
jej gniew i musiała go stale podsycać. Chłopak mógł być niewinny, jak
tybetański mnich, ale to przez niego Magnus nie trzeźwiał od tygodnia.
- To niemożliwe… -
wydukał Alec. – Magnus by nigdy… Nie ze mną…
Catarina musiała użyć
całej swojej pielęgniarskiej magii, by nie zacząć odczuwać współczucia dla tego,
w końcu jeszcze, dzieciaka. On naprawdę nie wierzył w uczucia Magnusa. Nawet po
tym, co ten idiota mu powiedział (wydusiła to z przyjaciela, niemal siłą).
Zdaje się, że im obu przydałoby się kilka (kilkanaście) sesji z dobrym psychoterapeutą.
- Magnus cię kocha –
powiedziała głośno i wyraźnie, tak by na pewno ją zrozumiał.
Alec zaniemówił. Nazwanie
wprost uczucia kryjącego się pod „lubię cię” odebrało mu dech i możliwość
racjonalnego myślenia. Czuł się tak, jakby jego mózg się wyłączył i dopiero
twardy restart systemu w postaci siarczystego policzka przywrócił mu zdolność
dalszej egzystencji. Złapał się za bolące miejsce, ale nie wydał z siebie ani
słowa skargi. Czuł, że mu się należało.
- A ty? – Cat spojrzała
na Aleca wyczekująco. Cała rozmowa wyglądała zupełnie inaczej niż to sobie
wyobrażała. Miała tu wkroczyć niczym Walkiria na pole bitwy z furią godną
największych wikingów, siać grozę i spustoszenie. A tymczasem musiała walczyć z
pokusą przytulenia tego biednego chłopca, który nawet nie zdawał sobie sprawy z
tego, co się wokół niego działo. Był niemal tak samo załamany jak Magnus. Ta
dwójka, choć skrajnie różna, pasowała do siebie lepiej niż ktokolwiek mógłby
przypuszczać.
- Co ja?
Przewróciła oczami.
- Kochasz go?
Na twarzy Aleca pojawiła
się panika. Mężczyzna automatycznie zaczął strzelać oczami na boki, by upewnić
się, że nikt tego nie słyszał a on wciąż był bezpieczny w swojej szafie.
Według Catariny takie
zachowanie było chore i poniekąd zaczynała rozumieć decyzję Alexandra. Z tym że
w ten sposób krzywdził nie tylko Magnusa, ale także siebie. Pomóc jednemu,
będzie oznaczało uratowanie drugiego.
Alec przełknął ślinę i od
razu się zakrztusił. W gardle mu zaschło a serce biło jak oszalałe. Wiedział, że
atak paniki był tuż za rogiem. I to, dlaczego? Bo kobieta, którą ledwo znał
pytała czy kochał najwspanialszego mężczyznę na ziemi? Przecież Jace nie miał
prawa dowiedzieć się o tej rozmowie. Alec wiedział, że był żałosny, ale to przekraczało
już wszelkie granice.
- Nie – wyszeptał prawie niesłyszalnie.
– Nie kocham go. – To było kłamstwo i doskonale zdawał sobie z tego sprawę.
Kochał Magnusa, co uświadomił sobie już dawno temu, ale nigdy nie przyznałby
się do tego głośno. Dlatego nawet w rozmowie z mężczyzną swojego życia użył
tego dziecinnego „lubię cię”. Liczył tylko, że Cat się nabierze. Zawsze był
beznadziejnym kłamcą.
Niestety. Nie trafił na
osobę niespełna rozumu.
- Jasne! – Wyrzuciła ręce
w powietrze. – Uważaj, bo ci uwierzę!
Trochę ubodło go, że choć
znała odpowiedź i tak zadała to pytanie. Chyba chciała go torturować.
- Nie kocham go – powtórzył
nieco dobitniej a Cat prychnęła.
- A ja jutro biorę udział
w Jeziorze Łabędzim. Do twojej wiadomości. Nigdy nie miałam na nogach baletek –
dodała szybko widząc, że Alec nie pojął złośliwości. Ten człowiek był albo
głupi, albo zbyt ufny. – Chciałam dać ci szansę, ale widzę, że nie potrafisz
jej wykorzystać. Oboje wiemy, że kłamiesz. I to dość nieudolnie.
Twarz Aleca pokryła się
rumieńcem.
- Kochasz go. To jest
oczywiste dla każdego, kto spędził z wami więcej niż godzinę i ma powyżej dwa
IQ.
Alec znów poczuł rodzącą
się w nim panikę. Bo jeśli faktycznie było tak, jak mówiła Catarina, to czy
Jace wiedział? Nie… To niemożliwe. Powiedziałby coś. Cokolwiek. Jace NIE MÓGŁ
wiedzieć!
- A Magnus kocha ciebie –
kontynuowała kobieta. – To akurat nieco mniej widoczne, ale wystarczy nieco
znać Magnusa, żeby wiedzieć, że przepadł w twoich błękitnych oczętach.
Z radością patrzyła jak
rumieńce Aleca przybierają coraz intensywniejszą barwę. Był taki uroczy, że
niemal zapomniała, iż ma być na niego wściekła.
- Skoro już to sobie
ustaliliśmy zbieraj dupę w troki – oświadczyła tonem nieznoszącym sprzeciwu. –
Zabieram cię do Magnusa. Tam wyznacie sobie wieczną miłość i zajmiecie się
planowaniem bajecznego ślubu. Od razu mówię, że chcę być druhną, więc sukienki
muszą być niebieskie. Uwielbiam ten kolor! A! I nie obędzie się bez wieczoru
kawalerskiego, na który czuję się zaproszona!
Złapała Aleca za rękę i pociągnęła
go w stronę drzwi, jednak mężczyzna się nie ruszył. Stał jakby go przyśrubowano
do podłogi. Catarina przewróciła oczami. Dzieciak był jeszcze bardziej uparty
niż Magnus! Gdyby wiedziała o tym wcześniej to Magnusa zapakowałaby do
samochodu i siłą przytargała do tego mieszkania (znała słabe punkty przyjaciela
i wiedziała, gdzie uderzyć, żeby bolało; dosłownie).
- Chodź – warknęła.
- Nie. – Wyszarpnął rękę.
– Nie.
Już miała opierdolić
mężczyznę, ale jeden rzut oka na twarz Aleca wystarczył, by wiedzieć, że coś
się w nim zmieniło. Zniknęło zagubienie i panika a na ich miejsce pojawiła się jakaś
dziwna pewność siebie. Do tej pory nie widziała Aleca w tej odsłonie.
- Co znaczy, nie?
- Nigdzie nie idę. –
Cofnął się o dwa kroki. – Może i masz rację. – Przełknął ślinę. – Może i kocham
Magnusa… Ale nie na tyle by z nim być.
Uświadomił to sobie po
raz kolejny, gdy podczas przemowy Cat, jego myśli najpierw poszybowały w stronę
Jace’a i tego, co brat sobie pomyśli. A dopiero później do Magnusa. Nienawidził
siebie za to, ale nie było sposobu, by Jace przestał być jego numerem jeden. A
przynajmniej on go nie znał. Był chorobliwie uzależniony od brata i nie mógł
pozwolić Magnusowi żyć z kimś takim. Szczególnie jeśli Magnus naprawdę go
kochał. Miłość w końcu zniknie a bycie w toksycznym związku mogło zniszczyć
psychikę na wiele lat. Magnus już wystarczająco wiele wycierpiał. Nie
zasługiwał by niszczyć go jeszcze bardziej.
Catarina patrzyła na
Aleca, jak oniemiała. Była już pewna zwycięstwa a ten frajer wywinął jej taki
numer!
- Słuchaj! – Podeszła do
mężczyzny i dźgnęła go palcem w sam środek klatki piersiowej. – Idziesz ze mną
albo…
- Albo co? – Jego głos
stwardniał. Nie zwróciła na to uwagi. Miała za sobą całe lata użerania się z
narkomanami na głodzie, którzy w ostatniej desperackiej próbie robili sobie
krzywdę, by w szpitalu wyżebrać choć trochę morfiny. Jeden dzieciak nie zbije jej
z pantałyku.
- Albo poinformuję całą
twoją uroczą rodzinkę, że jesteś gejem. Z braciszkiem na czele. Dokopie się do
najdalszych ciotek i wujków. Wyślę wiadomość do twojego szefa. Ciekawe czy
dalej pozwoli ci pracować z dziećmi? – Nienawidziła się za te słowa. Od zawsze
była zdania, że każdy, bez względu na płeć, pochodzenie czy orientację,
powinien mieć takie same prawa. Niestety. Świat nie był sprawiedliwym miejscem.
A ona zamierzała to wykorzystać. Dla Magnusa. Podobno cel uświęca środki. Zaraz
się przekona czy to faktycznie prawda.
Przez twarz Aleca
przebiegł cień, ale nie strachu a złości.
- Nie zrobisz tego! –
wycharczał przez zaciśnięte zęby.
- A to niby dlaczego?
- Bo wtedy ja powiem
Magnusowi o tej rozmowie! Powiem mu, że zaszantażowałaś mnie, żebym z nim był.
Myślisz, jak on się poczuje? Co zrobi?
Nienawidził siebie za te
słowa. Ale musiał się jakoś bronić. Jednak fakt, że wplątał w to Magnusa i jego
przyjaźń z Cat nieprzyjemnie uwierał w sumienie.
- Myślisz, że dalej
będzie chciał mieć w tobie przyjaciółkę? – zapytał tonem nieużywanym od lat.
Zwykle w ten sposób zwracał się do kontrahentów rodziców, gdy któremuś nie
podobało się to, że uczestniczy w spotkaniu. Nauczył się go od ojca. I zawsze
po wszystkim musiał umyć zęby, bo miał wrażenie, iż śmierdzi mu z ust zgniłym
mięsem.
Catarina cofnęła się o
kilka kroków i spojrzała na niego z taką pogardą, że aż zrobiło mu się zimno.
Ostatni raz patrzył tak na niego ojciec, gdy przyznał mu się do swojej
orientacji.
- Wiesz co, Alec? Miałam cię
za przyzwoitego faceta. W sumie to dobrze, że nie udało ci się z Magnusem. On
zasługuje na kogoś lepszego.
Odwróciła się na pięcie i
wyszła z mieszkania trzaskając drzwiami.
Alec zaczekał jeszcze
kilka chwil, po czym rozpłakał się, jak dziecko.
Jest mi smutno 😢 i nie wiem czy to z powodu tego, że rozdział taki krótki czy jego treść.
OdpowiedzUsuń