poniedziałek, 26 lipca 2021

Utracona niewinność 25

 

 

UTRACONA NIEWINNOŚĆ 
 
25


Magnus zacisnął mocno powieki i przywołał obraz Alexandra. Jeśli miał umrzeć to chciał, żeby ostatnią rzeczą jaką zobaczy na tym świecie, był właśnie Alec. Nic innego się nie liczyło. A do koncepcji „całe życie przeleciało mi przed oczami” zawsze nastawiony był raczej sceptycznie. Głównie dlatego, że większa część jego żywota obfitowała w wydarzenia, których nie chciał wspominać. A już szczególnie na łożu śmierci. Samo zejście z tego świata było wystarczająco okropne. Zwłaszcza, gdy był na nie zupełnie nieprzygotowany.
Skupił się na oszałamiającym błękicie i na tyle, na ile mógł, nastawił się na ból. Ten jednak nie nadchodził. Zamiast tego, do jego uszu dotarł kolejny huk. Nieco cichszy niż wcześniejszy wystrzał. A zaraz potem jeszcze następny.
Przezwyciężając strach otworzył oczy i aż zamrugał z wrażenia.
Richard leżał na podłodze a na nim siedziała Lily skuwając ręce mężczyzny kajdankami z różowym futerkiem. Magnusowi przyszło do głowy, że nie było to najlepsze rozwiązanie. Z doświadczenia wiedział, jak nietrwałe potrafiły być takie kajdanki. Jednak porozrzucana dookoła ziemia, resztki ceramicznej doniczki i stróżka krwi płynąca ze skroni powalonego Richarda uzmysłowiły mu, że Lily skuła mężczyznę raczej pro forma. Albo, żeby lepiej wypaść przed policjantami.
- Przestań się gapić jak ciele na malowane wrota i mi pomóż!
Usłyszał głos Ragnora. Wciąż nieco oszołomiony i zaskoczony tym, że żyje rozejrzał się dookoła. Przyjaciela zlokalizował dopiero po chwili, bo w sumie podłoga nie stanowiła pierwszego miejsca jego poszukiwań. A to właśnie na niej klęczał Ragnor. Tuż obok…
- Alec! – wrzasnął i padł obok ukochanego. Mężczyzna był nieprzytomny, lecz oddychał. Ciężko i płytko zarazem. W dodatku na jego ustach co chwila pojawiały się banieczki krwi a koszulka na piersi szybko barwiła się na czerwono. Ragnor starał się zatamować krwawienie jakimś zwitkiem szmat niewiadomego pochodzenia. Ze zdenerwowania przygryzał dolną wargę. Jego ręce, aż po łokcie upaćkane były we krwi.
- Alec… - powtórzył dużo ciszej i pogłaskał ukochanego po policzku. Był taki zimny… Łzy napłynęły mu do oczu; niechybnie by się rozpłakał, gdyby nie ostry krzyk Ragnora.
- Później się rozkleisz! Teraz uciskaj!
Początkowo Magnus nie wiedział czego się od niego oczekuje. Dopiero dłuższe wpatrywanie się w przyjaciela rozjaśniło mu nieco sytuację.
Położył drżące ręce na kłębie szmat. Materiał był nieprzyjemnie mokry, jakby cały już przesiąkł. Magnus starał się nie myśleć o tym, że to krew Aleca. Że jego ukochany właśnie się wykrwawia. Zamiast tego nacisnął mocniej. Alexander jęknął, ale nie otworzył oczu. Za to z jego ust pociekła stróżka krwi. Magnus poczuł, jak panika odbiera mu panowanie nad własnym ciałem.
- Uciskaj! – wrzask Ragnora znów podziałał motywująco. Wzmocnił wysiłki. Przecież nie może pozwolić Alecowi umrzeć! Nie w taki sposób! Nie teraz, gdy wszystko zaczęło się układać!
- Gdzie ta pieprzona karetka?! – Ragnor dalej wrzeszczał.
- W drodze. – Raphael właśnie wkładał telefon do kieszeni. – Podobnie jak policja.
Podszedł do nieprzytomnego Richarda i wciąż siedzącej na nim, zadowolonej z siebie Lily.  Dziewczyna wyglądała jak pies, który wykonał wyjątkowo trudną sztuczkę i teraz czeka na pochwałę właściciela.
Hiszpan klęknął i obejrzał rozbitą głowę mężczyzny. Skrzywił się, kiedy krew ubrudziła mu palce. Szybko wytarł je w ubranie nieprzytomnego.
- Lily?
- Tak? – W głosie asystentki słychać było niemal dziewczęce podniecenie.
- Potrącę ci z pensji za tę doniczkę i pranie dywanu.
Na dziewczynie groźba nie zrobiła najmniejszego wrażenia. Czekała aż Raphael powie coś jeszcze.
- No i dobra robota. Należało mu się.
Lily aż pisnęła z radości słysząc pochwałę. Miało się wrażenie, że zaraz wyciągnie schowany gdzieś, sfatygowany zeszyt i zacznie bazgrać kolejny wpis. Drogi pamiętniczku. Dzisiaj Raphael mnie pochwalił, to najwspanialszy dzień mojego życia.
Magnus był boleśnie świadom tej wymiany zdań. Jak również wszystkiego wokół. Przekleństw rzucanych pod nosem przez Ragnora. Gasnącego oddechu Alexandra. Ciepła jego krwi. Cichych jęków Richarda. Każdej mijającej minuty.
Chciał popaść w apatię. Pragnął by jego ciało samo reagowało na świat wokół a umysł skrył się gdzieś w niebycie. W miejscu wolnym od tego obezwładniającego strachu.
Niestety nie było mu to dane. Obawa o Aleca trzymała go na powierzchni.
 
Przybycie lekarzy przyjął z ulgą a także kolejnym wybuchem strachu. Bo ich miny świadczyły, że sytuacja nie wygląda dobrze.
Niczym grzeczny chłopiec dał się odciągnąć od Aleca a potem stał i patrzył na działania fachowców. W stronę Richarda nawet nie zerknął. W duchu życzył mu, by odniesiona rana okazała się śmiertelna. Zasłużył na to strzelając do Aleca. Przecież to on miał być celem! Magnus! To on miał leżeć na ziemi z dziurą w piersi, w kałuży własnej krwi! On! Nie Alexander!
Nie wiadomo, kiedy po jego policzkach popłynęły łzy. Zdziwił się, że tak późno.
- Trzymasz się jakoś? – Ragnor pojawił się obok, jak duch. Jego skóra przybrała zielonkawy odcień, uwalone we krwi ręce trzęsły się a twarz wykrzywił trudny do zidentyfikowania grymas.
- Dlaczego on nie strzelił do mnie? – odpowiedział pytaniem Magnus. – Przecież to na mnie był wściekły. To mojej śmierci chciał. – Zacisnął pięści widząc jak lekarze intubują Aleca.
- Strzelił. – Zmęczony głos Ragnora ledwo przedzierał się przez ogólny rozgardiasz. – Twój chłoptaś cię zasłonił… Chyba myliłem się co do niego…
Magnus aż się zatoczył. Gdyby nie pomoc przyjaciela niechybnie by upadł. Zaraz też zjawił się przy nich jeden z ratowników.
- Potrzebują panowie czegoś na uspokojenie? A może któryś z panów jest ranny? – Widocznie mężczyzna był nowy w tym fachu, bo nawet laik zdawał sobie sprawę, że kolejność pytań powinna być inna.
Magnus chciał kazać mu iść do diabła. Albo zająć się ważniejszymi rzeczami. Takimi jak jego umierający ukochany. Ale nie mógł wydobyć z siebie głosu. Gardło dławiło mu poczucie winy. Alexander go zasłonił. Alexander uratował mu życie. Alexander mógł umrzeć przez niego!
Gdyby tylko kazał mu zostać w domu…
Mógł to zrobić! Cholera! Powinien to zrobić! Powinien przyjść do studia sam!
Jego rozmyślania przerwało poruszenie wśród lekarzy zajmujących się Alekiem. Młodego ratownika nigdzie nie widział, widocznie Ragnor go zbył.
- Dobra, panowie. Zabieramy go!
Przenieśli Aleca na nosze i zaczęli iść w stronę wyjścia. Magnus chciał się wyrwać z uścisku przyjaciela, ale Ragnor, pomimo zmęczenia i szoku trzymał go mocno.
- Puść mnie – syknął Bane. – Jadę z nimi.
Fell westchnął.
- Po pierwsze: jeśli cię puszczę rypsniesz o podłogę. Nogi ci się trzęsą jak w delirium. Po drugie: i tak cię nie wezmą, nie jesteś z rodziny. Po trzecie: tylko byś przeszkadzał.
- Ale…
- Żadne ale! Po czwarte: czekamy na policję.
Magnus prychnął i to z takim rozmachem, że aż opluł przyjaciela. Tym razem Ragnor postanowił mu wybaczyć.
- Gówno mnie obchodzi policja! Chcę jechać z Alekiem! – niemal zawył.
- Może jednak podam coś na uspokojenie? – Ratownik nadal kręcił się w pobliżu, gotów nieść pomoc.
Ragnor już miał się zgodzić. Kłótnia z Magnusem była ponad jego siły, a jeśli otumani Bane’a lekami może, w końcu, uda mu się zebrać myśli i przetrawić to, co się właśnie wydarzyło.
Nie zdążył jednak odpowiedzieć, bo do rozmowy włączył się Raphael.
- Obędzie się. Mam tu coś lepszego niż te wasze zakichane leki. – Wyciągnął przed siebie butelkę z jakimś zielonkawym płynem. Ragnor mętnie przypomniał sobie, że jego szef był raczej zwolennikiem medycyny naturalnej i jakoś nie ufał lekarzom. Co, prawdę mówiąc, miało swoją dość ciekawą genezę.
Ratownik już otwierał usta, żeby zaprotestować, ale ostatecznie machnął ręką. Może i nie pracował w tym zawodzie specjalnie długo, ale wiedział, kiedy odpuścić. Zostawił mężczyzn samych, dyskretnie tylko wsadzając w dłoń Ragnora opakowanie leków na kaca i listek ziołowych tabletek uspokajających. Coś mu mówiło, że jeśli ktoś w tym gronie ma jeszcze resztki zdrowego rozsądku, to właśnie on.
Fell z wdzięcznością pokiwał głową. Domyślał się, że w najbliższej przyszłości obie te rzeczy bardzo mu się przydadzą.
Tymczasem Raphael wlewał w gardło Magnusa pierwszy kieliszek swojej mikstury. Zapachniało alkoholem. Co jednak nie przeszkadzało aktorowi. Poddawał się woli swojego przełożonego niczym szmaciana lalka. Jego wzrok utkwiony był w noszach, które właśnie opuszczały budynek. Miał nieprzyjemne wrażenie, że widzi Aleca po raz ostatni.
 
W szpitalu śmierdziało jak zwykle. Mieszaniną leków, środków odkażających i specyficznej woni choroby. Próbowano to zamaskować kwiatowym płynem do podłóg, ale efekt był taki, że Magnusowi chciało się rzygać. A może to wina tego specyfiku Raphaela? Nie miał pojęcia, ile kieliszków tej dziwnej cieczy Hiszpan w niego wlał, nim przyjechała policja. Jednak widząc jego stan, Luke, zrezygnował z przesłuchiwania go, skupiając swoją uwagę na pozostałych.
Siedząc z boku, Magnus, w końcu poznał cały przebieg zdarzeń.
 
Kiedy Richard strzelił Alexander, w ułamku sekundy, zasłonił go własnym ciałem. A nim mężczyzna zdążył ponownie pociągnąć za spust do pokoju weszła Lily i, nie namyślając się długo, rozbiła na głowie napastnika doniczkę z przytarganym przez siebie kwiatkiem. Kwiatek ten miał być dekoracją w dzisiejszej scenie, ale potrzebna była jeszcze akceptacja Raphaela. Tylko dlatego kobieta znalazła się w gabinecie. Inaczej w ogóle by jej tam nie było. Także szczęśliwym zbiegiem okoliczności zrezygnowano ze sztucznej rośliny na rzecz żywej. Ceramiczna doniczka, po brzegi wypełniona ziemią lepiej sprawdza się w roli narzędzia obrony koniecznej niż plastikowy chłam.
Gdzieś z tyłu głowy Magnusowi kołatała się myśl, że nie tylko Alecowi zawdzięcza życie. Postanowił nie poświęcać jej zbyt dużo uwagi. Przynajmniej, dopóki nie upewni się, że z ukochanym wszystko w porządku. Dopiero wtedy będzie mógł o tym pomyśleć. Nie wcześniej.
 
Do szpitala zawiózł ich sam Luke. Magnus wciąż potrzebował pomocy Ragnora by ustać na nogach, tym razem jednak przez lekarstwo Raphaela, co wkurzało go niemiłosiernie. Bo zamiast puścić się biegiem, jak szaleniec, przez szpitalne korytarze, został zmuszony do powolnego szurania i wleczenia się noga za nogą (Ragnor także nie czuł się najlepiej). Dlatego, nim udało im się dotrzeć pod salę operacyjną, Luke, który wyprzedził ich już na samym początku, zdążył zdać relację z całego zajścia Jace’owi i Clary. Obecność tej dwójki zdziwiła Magnusa, choć przecież nie powinna. Było jasne, że lekarze zawiadomią najbliższą rodzinę. Czyli, w tym przypadku, brata. Wściekłego brata.
- Ty… - Jace poderwał się z krzesła i zaszarżował na Magnusa niczym wściekły byk na torreadora. Mężczyzna nie zrobił nic, żeby się uchylić. – To twoja wina!
Złapał Magnusa za koszulę na piersi i wyrwawszy go z objęć Ragnora cisnął nim o ścianę. Łupnęło, gdy głowa Bane’a uderzyła o beton. Naraz zobaczył wszystkie gwiazdy i mało brakowało a straciłby przytomność.
- Jace! Przestań – Clary starała się przemówić narzeczonemu do rozumu, ale ten trzymał mocno i zamknął swój umysł na bodźce z zewnątrz.
- Jace! – Do akcji wkroczył Luke. Fachowym ruchem obezwładnił blondyna i cisnął nim o podłogę. Huknęło jeszcze głośniej niż chwilę temu a mężczyzna momentalnie stracił oddech. Clary pisnęła. Ten dzień stawał się coraz gorszy.
- Mam cię skuć? – wysapał Luke.  Nie był z siebie dumny. Trochę go poniosło, ale ciężko walczyć z odruchami. Tym bardziej, że niebezpieczeństwo było realne. Widział to w oczach Jace’a. Gdyby nie zareagował chłopak zrobiłby Magnusowi krzywdę.
- Możesz! – Jace splunął. – Ale i tak zabiję tego śmiecia! – rzucił w stronę Magnusa, któremu Ragnor właśnie pomagał wstać. – To przez niego Alec tam leży!
Bane zacisnął usta. Choć bardzo tego nie chciał, musiał zgodzić się z mężczyzną. To była jego wina. A najgorsze, że nie mógł jej, w żaden sposób, odkupić. Nic nie mógł zrobić, żeby pomóc Alecowi. Nagle zapragnął by Jace uderzył go raz jeszcze. Tym razem naprawdę mocno. Przed zaproponowaniem tego nieświadomie powstrzymała go Clary.
- Uspokój się Jace! – Głos jej drżał a twarz była zapuchnięta od płaczu. W zielonych oczach błyszczały kolejne łzy, którym zapewne pozwoli płynąć, gdy tylko spacyfikuje krnąbrnego narzeczonego.
Mężczyzna z trudem obrócił głowę w jej stronę. Luke trzymał go naprawdę mocno; nie miał najmniejszych szans, by się uwolnić.
- Clary… - wyszeptał, bo tylko na tyle było go stać. Ciężar dorosłego faceta przygniatającego do ziemi, nie sprzyja nabieraniu oddechu. Jeszcze chwila i to jego trzeba będzie reanimować.
- Nie – przerwała mu nawet nie zdając sobie sprawy z tego, że nic więcej i tak nie byłby w stanie powiedzieć. – Musisz się uspokoić. To, co robisz, w żaden sposób nie pomoże Alecowi!
Na wspomnienie brata Jace nieco złagodniał. Dotarło do niego, że jest w szpitalu. Wzdrygnął się. Powróciły wspomnienia. Już raz czekał pod salą operacyjną, z tym że wtedy stracił brata. To nie mogło się powtórzyć! Alec nie mógł umrzeć! Znów rozgorzał w nim gniew. Przecież gdyby nie ten zboczeniec…
- Jonathanie!
Krzyk ciął powietrze niczym bicz. Jace momentalnie oklapł. Wyczuwając zmianę w zachowaniu mężczyzny oraz doskonale wiedząc, kto się zjawił Luke, puścił mężczyznę i nawet pomógł mu wstać. Ten utkwił wzrok w podłodze ani na moment nie zaszczycając nim pary, która właśnie się pojawiła. Za to Magnus przyglądał im się uważnie. Nietrudno było zgadnąć, że miał przed sobą rodziców Alexandra. Ta sama blada cera, wystające kości policzkowe… Podobieństwo było uderzające. Alexander w wielkiej loterii genowej otrzymał coś od obojga. Nie obyło się jednak bez różnic. Na ten przykład, chyba najbardziej przemawiający do Magnusa, błękit w oczach kobiety nijak miał się do tego Aleca. Jej przywodził na myśl bajkę o Królowej Śniegu, podczas gdy Alexander patrzył na świat barwą czystego letniego nieba. Ponadto nigdy nie widział u Aleca takiej wyniosłości jaka malowała się na twarzy mężczyzny czy też pogardy zdobiącej oblicze kobiety. Ci ludzie zdawali się bardziej przejmować tym, że przyszło im przebywać wśród pospólstwa niż operacją syna. A może po prostu Magnus był uprzedzony.
- Naprawdę Jonathanie… - odezwał się mężczyzna głosem, w którym pobrzmiewała stal. Tak mówił ktoś nawykły do wydawania poleceń, w dodatku pewny, że owe polecenia zostaną wykonane od ręki. Naraz Magnus zrozumiał przynajmniej część kompleksów Aleca. Trudno się ich nie nabawić, gdy od dziecka przebywa się z kimś takim.
- Przynosisz nam wstyd. Uspokój się i zacznij zachowywać jak na dorosłego mężczyznę przystało.
Skarcony Jace jakby zapadł się w sobie.
- Przepraszam tato.
Rzucił jeszcze ostatnie nienawistne spojrzenie w stronę Magnusa i poczłapał ku najbliższemu krzesłu. Oklapł na nie ciężko. Magnus wiedział, że to jeszcze nie koniec, że czeka ich kolejna potyczka. Zdecydowanie gorsza. I to bez względu na to czy Alec przeżyje czy też nie.
Nie miał siły się nad tym zastanawiać. Oparł plecy o ścianę i zjechał w dół siadając na podłodze. Jakoś to miejsce wydało mu się dobre. Wręcz idealne dla niego. Ragnor klapnął obok i położył mu rękę na ramieniu.
- Będzie dobrze – powiedział z mocą, której Magnus nie czuł. Dlatego, w odpowiedzi, tylko pokiwał głową. Ragnor wzmocnił uścisk. Dla kogoś takiego jak on, który raczej unikał niezbędnego kontaktu fizycznego, to był naprawdę spory gest i Magnus doskonale o tym wiedział. Niestety, nie był w stanie wydobyć z siebie głosu. Przyjaciel rozumiał to i nie miał żalu.
 
Siedzieli w ciszy odmierzanej jedynie monotonnym tykaniem zegara oraz kolejnymi smarknięciami Clary. Rodzice Aleca gdzieś zniknęli, zapewne ruszyli na poszukiwania lekarza. Ludzie o ich pozycji nie zwykli czekać bezczynnie. Magnus odetchnął z ulgą. Miał dość nieprzychylnych spojrzeń jakimi obrzucali go Lightwoodowie. Były tak jawne, że w końcu nawet Ragnor je zauważył.
- Oni wiedzą? – szepnął mu wprost do ucha, tak by reszta nie słyszała. – No wiesz… O was…
Pokręcił głową.
- Nikt nie wie. Zeszliśmy się wczoraj.
Wspomnienia napłynęły falami a strach o Aleca jeszcze się wzmógł. Oparł czoło o kolana, by ukryć płynące po policzkach łzy. Nie mógł, po raz kolejny, stracić ukochanej osoby. Po prostu nie mógł.
Ragnor, w odpowiedzi, wydał z siebie nieartykułowany pomruk i wrócił do kontemplacji ściany. Do tego, że Magnus był idiotą powinien się już przyzwyczaić…
 
Jakieś pół godziny później usłyszeli charakterystyczne skrzypienie pielęgniarskich chodaków. Wszyscy, jak na komendę poderwali się ze swoich miejsc. Kiedy pielęgniarka, w końcu się pojawiła, Magnus aż sapnął.
- Catarina?
Kobieta miała na sobie pełny pielęgniarski strój i poszarzałą ze zmęczenia twarz. Tak mógł wyglądać tylko ktoś, kto pracował przez ostatnie dwanaście godzin. W obu rękach trzymała kubki z parującą zawartością. Na jednym widniał napis: Najlepsza mama na świecie, na drugim zaś: Co mnie nie zabije to mnie rozpierdoli duchowo*.
- Przepraszam – powiedziała stając przed Magnusem i Ragnorem. – Dopiero teraz udało mi się wyrwać. – Podała im kawę. – Tylko uważajcie na te kubki, muszę je później oddać dziewczynom.
Nim którykolwiek z nich zdążył powiedzieć cokolwiek, tuż obok nich zmaterializował się Jace. Ręce zaciśnięte miał w pięści i chyba tylko ostatkiem sił powstrzymywał się, żeby ponownie nie uderzyć Magnusa.
- Co z moim bratem? – zapytał a głos mu drżał.
Catarina westchnęła ciężko. Nie była upoważniona do udzielania jakichkolwiek informacji na temat zdrowia pacjenta, ale wiedziała także, że bez tego nie pozwolą jej odejść.
- Kula przebiła płuco. Lekarze starają się je teraz uratować.
Porcelitowy kubek uderzył z trzaskiem o ziemię rozbijając się na setki małych odłamków. Rozlana kawa ubrudziła buty wszystkich zebranych.
- Magnus! – Catarina skarciła przyjaciela, tak trochę z nawyku. – Mówiłam ci żebyś uważał. Teraz wisisz Annie kubek!
Mężczyzna odruchowo pokiwał głową. Chyba nawet połowa z tego, co powiedziała przyjaciółka, do niego nie dotarła.
- Odkupimy całą zastawę – obiecał Ragnor. Czas sprawił, że część specyfiku Raphaela z niego wyparowała i nieco rozjaśniło mu się w głowie. Kawa też pomogła. – Powiedz lepiej czy ten młody przeżyje. – Jeśli nie to… Nawet nie chciał rozpatrywać takiego scenariusza.
Catarina przygryzła wargę. Przekazywanie złych wieści zwykle należało do lekarzy a teraz tym bardziej nie chciała tego robić. Chodziło przecież o Magnusa.
- Stracił sporo krwi – zaczęła i urwała, bo w korytarzu rozbrzmiał czyjś zduszony szloch. Płakał ktoś nowy.
- Izzy! – krzyknął Jace i podbiegł do dziewczyny stojącej jakieś pięć metrów od nich. Nie usłyszeli, jak przyszła, co było dość dziwne, biorąc pod uwagę, że miała na sobie dziesięciocentymetrowe szpilki.
Jace spróbował przytulić nowoprzybyłą, ale ta odepchnęła go stanowczym gestem i podeszła do Catariny. Pomimo śladów łez na policzkach jej makijaż był perfekcyjny.
- Proszę powiedz, że mój brat przeżyje.
Brat? Do Magnusa dopiero teraz dotarło, że ma przed sobą Isabelle – młodszą siostrę Aleca. Umysł, szukający jakiejkolwiek drogi ucieczki z otaczającego go koszmaru, skupił się na dziewczynie. Podobieństwo do Alexandra nie było uderzające, ale widoczne. Mieli te same kruczoczarne włosy i ostre kości policzkowe. Po dłuższych oględzinach Magnus doszedł do wniosku, że Isabelle była młodszą kopią swojej matki. Coś ścisnęło go w dołku. Miał nadzieję, że podobieństwo było czysto fizyczne.
Dziewczyna miała na sobie krótką czerwoną sukienkę idealnie podkreślającą kształtną figurę. Głęboki dekolt nie pozostawiał zbyt wiele wyobraźni a mimo to nie wyglądała wulgarnie tylko kobieco. Isabelle Lightwood faktycznie wiedziała, jak dobierać sobie garderobę. Alexander miał rację. Polubiliby się. Myśl o ukochanym sprowadziła go ponownie do rzeczywistości.
- Proszę… Powiedz, że mój brat przeżyje – powtórzyła do wyraźnie strapionej Catariny.
Ta westchnęła ciężko.
- Lekarze robią, co mogą – powiedziała zgodnie z prawdą.
W jakimś stopniu Magnus był jej wdzięczny za to, że nie dała im fałszywej nadziei. Isabelle chyba wręcz przeciwnie. Rozpłakała się na dobre i ponownie odpychając Jace’a wpadła w ramiona stojącego nieopodal chłopaka. Dzieciak był tak idealnie nijaki, że Magnus wcześniej nawet go nie zauważył. Wyglądał jak typowy nerd z dowcipów, który z piwnicy wychodzi tylko wtedy, gdy rodzice odłączą mu internet. Nijak nie pasował do pięknej Isabelle. A mimo to, już na pierwszy rzut oka było widać, że tę dwójkę łączyło coś wielkiego. Magnus uśmiechnął się pod nosem. Przeciwieństwa jednak się przyciągają. W sumie… On i Alec też byli tego dobrym przykładem. Alec… Znów ścisnęło go w dołku. Jeśli on umrze… Dla samego Magnusa przyszłość przestanie mieć jakiekolwiek znaczenie.
- To twoja wina!
Drgnął. Jeśli znów przyjdzie mu mierzyć się z oskarżeniami… Ale nie. Izzy, zamiast na niego, patrzyła na Jace’a. Jej błyszczące od łez oczy ciskały gromy
- Moja? – Mężczyzna wyglądał na równie zdziwionego, co Magnus.
- Tak! Twoja! To ty wymyśliłeś sobie tę durną agencję i jeszcze wciągnąłeś w nią Aleca!
Jace chciał coś powiedzieć na swoją obronę, ale w tym momencie wrócili Robert z Maryse. Rodzeństwo, jak na komendę spuściło głowy i zaprzestało kłótni. Kobieta obrzuciła córkę karcącym spojrzeniem, lecz nic nie powiedziała. Za to towarzyszącego jej chłopaka całkiem zignorowała. Nie zareagowała nawet na ciche „dzień dobry”. I nie wyglądało na to, by to obawa o syna pozbawiła ją dobrych manier.
Catarinie ta scenka wystarczyła, by zyskać pewność, że nie chce zawierać bliższej znajomości ze starszym pokoleniem Lightwoodów. Poza tym, kończyła jej się przerwa. Musiała wracać do pracy. Obowiązki zawodowe wygrały z przyjacielską wiernością. Pocieszała ją tylko myśl, że nie zostawia Magnusa samego. Ragnor dobrze się nim zaopiekuje.
Na pożegnanie jeszcze tylko mocno objęła Magnusa pragnąc dodać mu otuchy i bez słowa, bo jakoś żadne nie chciało jej przyjść do głowy, zniknęła w plątaninie szpitalnych korytarzy.
Dopiero wtedy do Magnusa dotarło, że nie spytał przyjaciółki, co właściwie robiła w szpitalu. Przecież już dawno porzuciła tę prace na rzecz misji…
 
Na następne wieści musieli czekać blisko półtorej godziny, Dopiero po takim czasie zjawił się lekarz. Widać było, że przyszedł prosto z sali operacyjnej i był zmęczony niemal do granic ludzkiej wytrzymałości. Fartuch miał poplamiony krwią a brązowe oczy patrzyły na świat z niejakim zdumieniem. To on nadal istnieje, zdawały się pytać. Nie sprawiał jednak wrażenia człowieka załamanego, co dawało Magnusowi pewną nadzieję.
- Co z naszym synem? – Lightwoodowie od razu dopadli lekarza i otoczyli go jak sępy. Uwagi Magnusa nie uszedł fakt, iż na słowo „syn” Jace skrzywił się nieznacznie.
Lekarz pomasował czoło.
- Operacja się udała.
Wszyscy odetchnęli z ulgą. Tylko twarz Roberta pozostała nieruchoma.
- Udało nam się wyciągnąć kulę i uratować płuco – kontynuował lekarz. – Stan państwa syna jest ciężki, lecz stabilny. Póki co, na wszelki wypadek, podjęliśmy decyzję o podłączeniu go do respiratora.
Magnus ze świstem wciągnął powietrze. Dla niego to nie brzmiało jak „udana operacja”, ale może zwyczajnie za dużo oper mydlanych się naoglądał.
- Chcemy go zobaczyć – oświadczył Robert Lightwood tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Twarz lekarza mówiła, że nie pierwszy raz przyszło mu zmierzyć się z taką sytuacją i doskonale wie, co zaraz nastąpi. Oraz, że wcale a wcale mu się to nie podoba.
- Niestety. Państwa syna musieliśmy przetransportować na OIOM a tam nie ma odwiedzin.
Robert spurpurowiał. Magnus niemal bezwiednie zauważył, że jego kolor nijak ma się do uroczego rumieńca Alexandra.
- Pan chyba nie wie kim jestem! – krzyknął. – Kim jesteśmy! – poprawił się wskazując na żonę.
W tym czasie Jace i Isabelle cofnęli się dwa kroki jakby zawstydzeni zachowaniem rodzica. Co dziwne Luke oraz Clary także wyglądali na zakłopotanych. Tylko wyraz twarzy nerda się nie zmienił. Nadal przepraszał, że żyje. Zresztą on, od samego początku, był tu jakby przypadkiem.
Lekarz potarł nasadę nosa. Sprawiał wrażenie człowieka, który wolałby przeprowadzić ponownie wielogodzinną operację niż dalej prowadzić te rozmowę. Magnus doskonale go rozumiał.
- Wiem – zadziwił wszystkich tą odpowiedzią. – Rodzicami bojącymi się o syna.
Ze zdziwienia Robert Lightwood aż otworzył usta a Jace nie pohamował głośnego parsknięcia. Clary kopnęła go w kostkę.
- Zapewniam jednak – kontynuował lekarz – że państwa syn znajduje się pod fachową opieką. – Spojrzał ostentacyjnie na zegarek. – Teraz niestety muszę państwa przeprosić, ale mam umówioną konsultację. Jeśli później będą państwo chcieli porozmawiać na temat zdrowia syna, zapraszam do mojego gabinetu.
Obrócił się na pięcie i odszedł.
Robert Lightwood aż sapnął na tę jawną bezczelność, ale wiedząc, że poza żoną nie będzie miał żadnych sprzymierzeńców, po prostu wziął przykład z lekarza i także sobie poszedł. Tyle że w stronę wyjścia. Maryse, choć z drobnym opóźnieniem, podreptała za nim. Magnus odniósł wrażenie, że kobieta wcale nie chciała odchodzić, ale rola jaką sobie narzuciła tego od niej wymagała. Wypadek Aleca wstrząsnął nią bardziej niż chciałaby przyznać. Niespodziewanie Magnusowi zrobiło się żal tej całej rodziny. Sami siebie wykańczali, od środka.
Drgnął, kiedy Ragnor położył mu dłoń na ramieniu.
- Chodźmy, nic tu po nas.
Niechętnie kiwnął głową. Wcześniej myślał jeszcze o tym, by nie poprosić Catariny o wprowadzenie na ten OIOM, ale ostatecznie uznał, że to bardzo kiepski pomysł. Ryzykowałby przecież nie tylko prace przyjaciółki, ale też zdrowie Aleca. A nie przeżyłby, gdyby mężczyźnie znowu coś się stało, z jego winy.
Powłócząc nogami ruszył za Ragnorem. Nagle zatrzymał go głos Luke’a.
- Przyjdziecie jutro na komisariat?
Popatrzyli na niego pustym wzrokiem.
- Musicie złożyć zeznania.
Magnus już chciał powiedzieć, gdzie policjant może sobie wsadzić te zeznania, ale przyjaciel sprzedał mu sójkę w bok.
- Będziemy – obiecał Ragnor i pociągnął Bane’a do wyjścia.
 
Magnusa obudził szum rozmów, jakby ktoś rozmawiał przez telefon. Przetarł zaspane oczy i ze zdziwieniem stwierdził, że wciąż kompletnie ubrany leży we własnym łóżku. Nie miał pojęcia, jak się tam znalazł. W głowie pojawiały mu się jedynie migawki wspomnień. Wyjście ze szpitala, doganiająca ich Catarina, jakieś dziwne tabletki, do połknięcia których został zmuszony…
- Naćpali mnie – poinformował leżącego, na poduszce obok, Prezesa Miau. Zwierzak, swoim kocim zwyczajem, całkowicie go zignorował. Magnus zaś nie mógł oderwać wzroku od pupila. Jeszcze kilka godzin temu, tę samą poduszkę zajmował Alexander. Wciąż były na niej jego włosy. Wyciągnął rękę, chwycił jeden z kosmyków i zaczął obracać go w palcach. Czymkolwiek go nafaszerowali wciąż znajdowało się w jego organizmie, utrudniając myślenie, tak że Magnus nie wiedział, co dokładnie czuł. Na pewno ulgę, w związku z tym, iż Alec przeżył. Oraz koszmarne poczucie winy. Przecież to wszystko stało się przez niego. I nie miało znaczenia, że Richard okazał się świrem. Przecież gdyby on potrafił utrzymać penisa w spodniach, mężczyzna nie dostałby na jego punkcie obsesji. Do tego wszystkiego dochodził także strach. O życie Alexandra, ale także o to czy po wszystkim, Alec wciąż będzie chciał z nim być. Nie zdziwiłby się, gdyby po takim rozpoczęciu znajomości, mężczyzna zwyczajnie by go rzucił. Na samą myśl łzy napłynęły mu do oczu. Otarł je wierzchem dłoni jednocześnie rozmazując makijaż.
- Musze wyglądać jak gówno – rzucił w przestrzeń. Chciał w ten sposób, wprowadzić choć jeden znajomy element do tej spierdolonej rzeczywistości, w której się znalazł. Nie bardzo mu się to udało, bo nawet wizja jego samego, z rozmazanym makijażem, potarganymi włosami i podpuchniętymi oczami, zwykle wprawiająca go w stan przedzawałowy, teraz nie potrafiła odsunąć od niego obrazu Alexandra wykrwawiającego się na podłodze biura Ragnora.
- Przez grzeczność nie zaprzeczę. – Drzwi skrzypnęły, kiedy przeszła przez nie Catarina. W ręku trzymała jeden z jego ulubionych kubków. – Jak się czujesz?
- Jak po ostrym zjeździe narkotykowym – mruknął podciągając kolana pod brodę. Kobieta uznała to za zaproszenie i zaraz usiadła na zwolnionym miejscu.
- Chcesz? – Wyciągnęła ku niemu kubek. Przyjrzał mu się sceptycznie.
- Czym, tym razem, chcesz mnie nafaszerować?
- Niczym. To zwykła herbata. – Na potwierdzenie swoich słów upiła kilka łyków i ponowiła propozycję. Uspokojony Magnus odebrał od niej kubek i wypił całą zawartość duszkiem. Cholernie chciało mu się pić.
Przez chwilę siedzieli w ciszy, jedynym głośniejszym dźwiękiem było mruczenie Prezesa Miau. Przerwała ją Catarina.
- Ragnor powiedział mi wszystko.
Magnus pokiwał w zadumie głową.
- A gdzie ta stara zrzęda?
- Śpi. To wszystko i jego nieźle zmaltretowało.
Znów pokiwał głową. Gdzieś tam, w środku siebie, poczuł ulgę. Miło było mieć świadomość, że przyjaciel znajdował się obok. Nawet jeśli pogrążony w narkotycznym śnie. Bo to, że również z nim Catarina podzieliła się swoim specyfikiem, nie ulegało wątpliwości.
- Powiedział mi wszystko – powtórzyła Cat i Magnus już wiedział, że nici z odwracania uwagi. Nie uniknie tej rozmowy.
- Czyli wiesz, że Alec i ja…
- Tak – przerwała mu. – Wiem.
- I co ty na to?
Na jej zdaniu zależało mu niemal tak bardzo, jak na Ragnora i naprawdę chciał, żeby cieszyła się jego szczęściem, nawet jeśli było ono chwilowo mocno nadszarpnięte.
Kobieta spojrzała w górę, jakby tam spodziewała się znaleźć odpowiedź na to, wcale nie tak łatwe, pytanie.
- Wiesz… - zaczęła i urwała. Mlasnęła kilka razy językiem. Zdawała się smakować słowa, które za chwilę miały paść z jej ust. Magnus czekał cierpliwie. Bo w końcu, co mu innego pozostało? Tylko czekać. Na wszystko.
- Wiesz… - podjęła znowu. – W normalnych okolicznościach opierdoliłabym cię tak, żebyś ruski miesiąc popamiętał.
Nie miał pojęcia, co to znaczy, ale postanowił się do tego nie przyznawać.
- I za wszelką cenę odradzałabym ci pakowanie się w to szambo.
Postanowił nie wspominać, że jeszcze niedawno popierała ten związek. Czuł, że wydarzyło się coś o czym nie miał pojęcia a co zachwiało podejściem Catariny do Alexandra. Jednak, póki co, był zbyt zmęczony by dociekać co dokładnie.
- Teraz jednak nie mam pojęcia, co o tym myśleć – zasępiła się. – Wydarzyło się tak wiele, tak szybko… Wszystko stanęło na głowie i naprawdę nie wiem co o tym myśleć. Co ci odpowiedzieć. – Rozłożyła bezradnie ręce. – Naprawdę nie wiem, co ten dzieciak ma w głowie…
- Alexander mnie kocha! – przerwał jej Magnus z całą stanowczością na jaką stać było jego wymęczone ciało.
Catarina przewróciła oczami. Jej przyjaciel był mistrzem w stwierdzaniu oczywistości. To, że Alec kochał Magnusa stanowił niezaprzeczalny fakt. Problem zaczynał się w momencie, gdy trzeba było określić, jak silna była to miłość.
- Bardziej niż brata? – zapytała nim zdążyła ugryźć się w język. Widać Alexander zalazł jej za skórę bardziej niż gotowa była to przyznać, nawet sama przed sobą. Przecież powinna umieć powstrzymać cisnące się jej na usta złośliwości. Na tym, mniej więcej, polegała praca pielęgniarki.
Magnus zasępił się. Tak po prawdzie to nie poruszali jeszcze tematu Złotowłosej i naprawdę nie wiedział, co ma odpowiedzieć. Na szczęście Catarina wybawiła go od tego obowiązku.
- Zapomnij o tym. – Machnęła ręką. – To nie czas na takie rozważania. Wrócimy do tematu, kiedy wszystko się uspokoi. Wtedy ty odpowiesz na moje pytanie a ja na twoje. A póki co będę cię wspierać. – Przytuliła go.
Właśnie tego teraz potrzebował. Przylgnął do Cat niczym zranione zwierzę. Ragnor był wspaniałym przyjacielem, ale w roli przytulacza nie sprawdzał się w ogóle. Jednak do tego najlepiej nadawały się kobiety. Albo Alexander ze swoimi silnymi ramionami. Zadrżał. Catarina wzmocniła uścisk. Był jej za to wdzięczny.
- Nie wyjeżdżasz niedługo? – spytał z nadzieją w głosie.
- Nie. – Pokręciła głową. – Czułam, że będziesz potrzebował wsparcia a nie chciałam tym wszystkim obarczać Ragnora. Biedak mógłby nie przeżyć nadmiaru emocji.
Kąciki ust Magnusa uniosły się niezależnie od niego.
- Dlatego odmówiłam kolejnego kontraktu i na najbliższy rok zatrudniłam się w szpitalu. Chyba dobrze zrobiłam, co?
Magnus nie miał pojęcia, co takiego zrobił, że zasłużył na takich przyjaciół. Żaden dobry uczynek nie przychodził mu do głowy. Widać zaciągnął kredyt u losu. Przyjdzie mu go spłacać do końca życia, ale uznał, że warto.
- Dziękuję – wyszeptał. – Dziękuję. 
 
 __________________________________________________________
*Tekst bezczelnie podpierdolony z książki Aleka Rogozińskiego, ale... Ja chcę taki kubek!!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz