poniedziałek, 12 lipca 2021

Utracona niewinność 23

 

 

UTRACONA NIEWINNOŚĆ
 
23


- Schudłeś.
Alec zamrugał zaskoczony.
- Co?
- Schudłeś – powtórzyła Clary a w jej głosie nie słychać było pochwały a raczej naganę.
- Eeee… Dzięki? – Naprawdę nie wiedział, jak zareagować. Był przygotowany raczej na zwykłe „cześć”. – Wejdźcie. – Odsunął się, żeby zrobić miejsce Clary i Jace’owi.
Kobieta mruknęła coś niewyraźnie pod nosem i posłusznie weszła do mieszkania. Zaraz za nią podążył Jace, który mijając brata puścił mu oczko. Chyba miał być to gest męskiej solidarności; Alec nie był pewien. Jak na razie tylko blondyn nie przyczepił się do jego wagi. Także Izzy podczas swoich odwiedzin, pierwsze co zrobiła to skomentowała wygląd brata. I o dziwo nie chodziło o rozciągnięty podkoszulek czy dziurawe spodnie, które miał na sobie.
 
- Wyglądasz okropnie! – wykrzyknęła Isabelle na widok brata.
Alec odpowiedział jej krzywym uśmiechem.
- Ciebie też miło widzieć. – Wysilił się na złośliwość, która została całkiem zignorowana. Izzy dalej przyglądała mu się, jakby był eksponatem w muzeum. I to jednym z tych, do których zdążyły się już dobrać mole, umniejszając jego wartość historyczno-wizualną. Na szczęście przeniosła się z tymi obserwacjami do salonu, co zaoszczędziło Alecowi wstydu przed sąsiadami.
- A ciebie nie – powiedziała Izzy nawiązując do jego wcześniejszej wypowiedzi. – Serio, Alec. Kocham cię, ale patrzenie na ciebie boli. Zawsze wyglądałeś, jakby rodzice cię głodzili, zwłaszcza w porównaniu z Jace’em, ale teraz przypominasz kościotrupa.
Przygryzł wargę, bo nic sensownego nie przyszło mu do głowy. Sam wiedział, że stracił na wadze dużo więcej niż można by to uznać za normalne. Koszula, którą kupił na Hawajach, razem z Magnusem, wisiała na nim, jakby wyciągnął ją z szafy starszego brata. Nie było mowy, żeby pokazał się w niej Isabelle. Nie dość, że nie uchroniłoby go to przed wizją przedweselnych zakupów to jeszcze przestraszyłby siostrę. Co prawdę mówiąc i tak mu się udało. Brawo, Alec.
- Czy ty w ogóle coś jesz? – zapytała Isabelle kierując się w stronę lodówki i choć bardzo chciał skłamać, nie miało to najmniejszego sensu.
Kuchnia wyglądała na nieużywaną od miesięcy, jeśli nie liczyć sterty kubków po kawie, piętrzących się w zlewie. Izzy nawet nie wiedziała, że brat tyle ich ma. Chyba najwyższy czas przestać mu je prezentować. Może dzięki temu zacznie zmywać regularniej.
Z sercem w gardle otworzyła lodówkę. I aż jęknęła. Poza mlekiem do kawy i szronem nic w niej nie było (nawet światła, widocznie żarówka przepaliła się jakiś czas temu i Alec jej nie wymienił). Już chyba wolałaby jakieś zaśmierdłe resztki. Oznaczałoby to, że jej brat chociaż podjął jakąkolwiek próbę dostarczenia swojemu organizmowi niezbędnych wartości odżywczych.
- Alec! – krzyknęła wściekła, ale kiedy tylko spojrzała na brata jej twarz złagodniała. Coś w jego oczach jasno dawało do zrozumienia, że świat wystarczająco mu dokopał.
- Co się dzieje? – Spytała łagodniej?
Mężczyzna wzruszył ramionami.
- Nie miałem czasu iść na zakupy.
To kłamstwo było zbyt żałosne, nawet jak na zdolności Alexandra. Izzy niepokoiła się coraz bardziej.
- To się zamawia pizzę a nie przeprowadza eksperyment sprawdzający, ile człowiek jest w stanie przeżyć na kawie i powietrzu!
Nie wiedząc, co odpowiedzieć Alec wzruszył ramionami. Zawsze tak robił, ilekroć ojciec go pytał o brak postępów w nauce tego, czy innego języka. I niezmiennie irytowało to Roberta Lightwooda, który odnosił wrażenie, iż syn się z niego naśmiewa. Izzy wiedziała jednak, że był to gest skrajnego zagubienia. I dlatego, zamiast przewrócić oczami, jak miała to w zwyczaju, odeszła od lodówki i mocno przytuliła brata. Ze zdziwieniem odkryła, że Alec odpowiedział jej uściskiem. Do tej pory, jeśli sprawa nie dotyczyła jej i to nie ona potrzebowała przytulenia, Alec traktował tego typu gesty jak coś co należało przeczekać i zwyczajnie na nie, nie odpowiadać.
- Co się dzieje – spytała ponownie.
- Nic… Nic, z czym bym sobie nie poradził.
Isabelle przełknęła ślinę. Już samo przyznanie się, że coś było nie w porządku, stanowiło siedmiomilowy krok w jej kontaktach z bratem. Chciała się cieszyć z kruszącego się między nimi muru, ale okoliczności jej na to nie pozwalały.
- Potrzebujesz… Potrzebujesz pomocy? – Nie była pewna czy pytanie o to było dobrym pomysłem. Mogło sprawić, że mur stanie ponownie. Jeszcze wyższy i grubszy.
- Nie.
Odpowiedź nadeszła tak szybko, że nikt przy zdrowych zmysłach, nie mógł uznać jej za szczerą. Izzy postanowiła udawać kogoś niespełna rozumu.
- Okej. Ale jakby co… - Pozwoliła by resztę dopowiedział sobie sam.
Alec pokiwał głową i wyswobodził się z objęć siostry. Musiał to zrobić, bo przez jedną straszną chwilę chciał jej wszystko powiedzieć. O sobie. O Magnusie. Powstrzymał się w ostatniej chwili. Tak było od wizyty Cat. Nie potrafił znaleźć sobie miejsca. Cały czas myślał o słowach kobiety. „Złamałeś mu serce”. Wiedział, że to nieprawda. Magnus był zbyt wspaniały, by cierpieć z powodu kogoś takiego, jak on. Na pewno już znalazł sobie jakieś pocieszenie. A przynajmniej taką miał nadzieję. No… Część niego miała taką nadzieję. Cała reszta aż skręcała się na tą myśl. Podobnie, jak na wizję cierpiącego Magnusa. Cierpiącego z jego powodu. Miał w głowie istny lunapark myśli. Tak różnych, że ledwie mógł wytrzymać sam ze sobą. A jedynym wyjściem wydawało się wykrzyczenie komuś w twarz tego, co go gryzło. I niech się dzieje wola Nieba.
Bał się, że w końcu pęknie. I to w najmniej odpowiednim momencie. Miał tylko nadzieję, że wtedy będzie przy nim Izzy a nie Jace.
- A tak na marginesie… - Dziewczyna ponownie zlustrowała go spojrzeniem. Ciągle coś jej nie pasowało w wyglądzie brata i wcale nie chodziło o tą niezdrową chudość. W końcu dotarło do niej, z czym, od samego początku miała problem. – Co ci się stało w rękę?
Wzrok Aleca momentalnie powędrował do pokrytej strupami dłoni. Nie goiła się tak ładnie, jakby sobie tego życzył. Na szczęście udało mu się chociaż ukryć ślad na ścianie. Co prawda za pomocą wygrzebanego z dna szafy jakiegoś kiczowatego obrazka (spadek po poprzednim wynajmującym), ale zawsze.
- Upadłem. – Schował rękę do kieszeni. – To, co? Chcesz pizzę?
Zrozumiawszy, że już nic więcej z brata nie wyciągnie, pokiwała głową. Godzina zwierzeń minęła i nie od niej zależało, kiedy nastąpi znowu.
- Hawajska? – spytała znając kulinarne fetysze brata. Ku jej zdumieniu Alec pokręcił głową z miną, jakby ktoś właśnie przejechał mu kota.
- Nie. Cokolwiek, byle nie hawajska.
 
- Co ci się stało w rękę?
Alec posłał bratu spojrzenie z gatunku tych, którymi Juliusz Cezar obdarzył Brutusa podczas ich ostatniego spotkania. Oczywiście Jace nie zwrócił na to uwagi grzebiąc w lodówce (tym razem pełnej; co by o nim nie mówić Alec potrafił uczyć się na błędach).
- Upadłem – powtórzył swoje kłamstwo przeklinając jednocześnie dłoń, która naprawdę nie chciała się goić. Może gdyby choć trochę na nią uważał i nie sprawiał, że strupy co chwila odpadały, coś by pomogło. Nie miał jednak siły nad tym myśleć. Zwłaszcza pod czujnym spojrzeniem Clary. Kobieta na pewno mu nie uwierzyła.
Jace wychylił głowę z lodówki, z ust zwisał mu kawałek suszonego mango. Alec sam siebie spytał, gdzie miał rozum, kiedy pakował akurat tę rzecz do lodówki. I zaraz także sam sobie odpowiedział. Nigdzie. Rozum już dawno go opuścił. A wszystkie myśli znajdowały się w lofcie na Brooklynie. No i powinien się cieszyć, że w lodówce nie znalazł się na przykład proszek do prania, bo wzbudziłoby to tylko wiele niepotrzebnych pytań.
Mina Jace’a należała do tych z cyklu „nie wierzę ci, ale nie powiem tego głośno licząc, że się opamiętasz”. Jace dobrze znał brata i wiedział, że naciskaniem niewiele zdziała. Alec musiał mieć pozostawioną swobodę działania, własną przestrzeń. Luz. Jak zwał tak zwał. Grunt, że przypieranie do muru stanowiło najgorszy możliwy sposób postępowania z Alekiem. Clary jeszcze się tego nie nauczyła (albo nie chciała nauczyć, w końcu tłumaczył jej to nie raz i nie dwa), dlatego kiedy tylko zobaczył, że narzeczona chce coś powiedzieć, szybko zamknął lodówkę i wcisnął w dłoń zaskoczonej kobiety opakowanie mango.
- Wiesz, że to nawet dobre?
 Clary przewróciła oczami, ale posłusznie zaczęła jeść.
- Co to za zapach? – zapytała uporawszy się z pierwszym kawałkiem. Takich rzeczy naprawdę nie należało trzymać w lodówce. Bolały ją zęby i dziąsła.
Jace pociągnął nosem nie do końca pewny, o co jego narzeczona pyta. Za to Alec – wręcz przeciwnie. Sam nie wiedział, co go podkusiło, ale podczas wyprowadzki ukradł jeden z szamponów Magnusa, o zapachu drzewa sandałowego. I chyba był prawdziwym masochistą, bo mył się nim niemal codziennie. Tylko dzięki niemu nie zaniechał higieny osobistej.
- A to wizyta towarzyska czy przesłuchanie? – Starał się by zabrzmiało to, jak żart. Nie jemu oceniać rezultat, ale Clary się uśmiechnęła. Co prawda nieco wymuszenie, ale jednak.
- No już, nie gniewaj się. Po prostu chciałam powiedzieć, że to do ciebie pasuje. Czymkolwiek by nie było.
- W sumie… - Do rozmowy włączył się Jace. – Racja – zgodził się. – Teraz już spokojnie możesz iść wyrywać laski – powiedział a w jego oku pojawił się dziwny błysk.
Alecowi dreszcz przeszedł po plecach. Wszystkie najgorsze pomysły Jace’a zaczynały się właśnie od tego błysku. Jeśli zaraz zostanie zaproszony na „noc podrywu”, z bratem w roli skrzydłowego, zacznie krzyczeć.
- Pomijając aż nazbyt intymne pytania i remanent w mojej lodówce… Po co przyszliście?
Alec podszedł do kuchenki i wstawił wodę. Kawa zawsze była dobrym wyjściem. Tym bardziej, że miał ją w czym zaparzyć. Po wizycie Izzy zmusił się do pozmywania swojej kolekcji (tym bardziej, że zapas czystych kubków uległ wyczerpaniu). Wiedział, że siostra musiała zdać Jace’owi relacje z tego, jak wyglądało jego mieszkanie, stąd gmeranie w lodówce. Nawet jego brat nie był aż takim prostakiem. To wszystko stanowiło mocno zawoalowaną troskę.  Alec nie pozwalał martwić się o siebie wprost, dlatego jego rodzeństwo wypracowało własny system. Kochał ich za to.
- No wiesz?! – Jace, który już otwierał szafkę, żeby wyciągnąć z niej kubki, puścił uchwyt i złapał się w teatralnym geście za klatkę piersiową. – Naprawdę uważasz, że potrzebuję powodu, żeby odwiedzić brata?
Alec przewrócił oczami.
- Po pierwsze: serce jest z drugiej strony.
Jace spojrzał w dół i chwilę kontemplował widok.
- Serio? Jakim cudem ty zdałeś prawo jazdy?!
- Na ładne oczka. – Wyszczerzył się. – I ujmujący uśmiech. A poza tym zapowiedziałem, że będę przychodził na egzamin do skutku… - Zastanowił się, co jeszcze mógłby powiedzieć, kiedy Alec w końcu parsknął śmiechem.
- Jesteś niemożliwy!
- Ale i tak mnie kochasz. – Wyszczerzył się jeszcze szerzej. Dobrze było widzieć Aleca uśmiechniętego. Może i dyplom Harwardu był poza jego zasięgiem, ale nawet on zauważył, że z bratem działo się coś złego.
Spojrzał na osad po kawie w ulubionym kubku Aleca.
I to bardzo.
Miał nadzieję, że jego pomysł, choć niezaaprobowany przez Clary pomoże Alecowi sobie z tym poradzić.
- Nie mam innego wyjścia – westchnął Alexander. – Nienawidzenie ciebie wymaga za dużo energii. Poza tym jestem na ciebie skazany poprzez papiery adopcyjne i umowę o pracę.
Jace wystawił mu język.
Dokończyli robić kawę w towarzystwie wzajemnych złośliwości i przekomarzanek. Jace był z siebie dumny. Poprawił bratu humor. Może nie jakoś spektakularnie, ale zawsze. Jak to mówią? Metoda małych kroczków. Prawdziwy hit przygotował na później.
 
- No to co was sprowadza? – spytał Alec, kiedy rozsiedli się już wygodnie w salonie. – I nie rób miny skrzywdzonej niewinności – zwrócił się do brata. – Przecież widzę, że aż cię nosi. Ostatnio byłeś taki podjarany, kiedy chwaliłeś się wszem i wobec, że Clary przyjęła twoje oświadczyny.
Jace zrobił nabzdyczoną minę, bo faktycznie nie zachował się wtedy, jak na macho przystało. Za to Clary zaczęła chichotać. Jace nigdy wcześniej i nigdy później nie był aż tak uroczy.
- Tym razem to nic tak spektakularnego – zapewniła Aleca i sięgnęła po torebkę. – Po prostu chcieliśmy ci to dać.
Wyciągnęła białą kopertę i podała ją mężczyźnie. Ten w pierwszym, całkowicie naturalnym odruchu chciał się cofnąć. W końcu chodziło o coś, co wywoływało u Jace’a niemal dziecięce podekscytowanie. Ostatecznie się jednak przemógł i przyjął prezent. Chwilę obracał kopertę w dłoniach, a kiedy dotarło do niego, co najprawdopodobniej znajdowało się w środku, na jego twarzy pojawił się uśmiech.
- Serio? Przecież mieliście się w to nie bawić? – Zaczął otwierać kopertę
Clary poczuła dziwny niepokój. Jace był zbyt cicho. W dodatku jego prawa stopa wciąż drgała a oczy utkwione były w Alecu. Gdyby na początku związku nie oduczyła go obgryzać paznokci teraz zapewne oddawałby się temu hobby, z pełnym zaangażowaniem. Co ten idiota wymyślił?
- Niby tak – zwróciła się do Alexandra. – Ale trafiliśmy na promocje i uznaliśmy, że to będzie całkiem miła pamiątka.
Alec pokiwał ze zrozumieniem głową. Od samego początku kwestia zaproszeń była raczej tematem wrażliwym. Matka Clary, gdy tylko dowiedziała się o planowanym ślubie próbowała ją namówić, by przygotowała je sama. W końcu, jako artystka, miała ku temu predyspozycje. Jednak dziewczyna nie czuła się na siłach podjąć się takiego zadania. A wszystkie sklepowe gotowce nie spełniały jej oczekiwań. Jace musiał się sporo nagimnastykować, żeby Clary w ogóle ślubu nie odwołała. Żalił się później Alecowi, że wszystkie kobiety są szalone, ale ślubne przygotowania tylko to szaleństwo potęgują.
Ostatecznie całkiem zrezygnowali z zaproszeń. No może jednak nie tak ostatecznie, skoro jedne trzymał właśnie w dłoniach.
Przyjrzał mu się z zainteresowaniem. Jeśli miałby być szczery, nie tego się spodziewał. Clary, jako artystyczna dusza kojarzyła mu się raczej z czymś szalonym i kolorowym. Tymczasem trzymał w dłoniach poważnie wyglądające złote zaproszenie, tłoczone we wzór winorośli. Było ładne, temu nie mógł zaprzeczyć, jednak nijak nie pasowało mu do Clary i Jace’a.
Kobieta widząc jego minę pośpieszyła z wyjaśnieniami.
- Też na początku byłam sceptyczna, ale potem pomyślałam, że nie ma lepszego sposobu, żeby zaskoczyć gości, prawda?
Uśmiechnęła się i Alec musiał przyznać jej racje. Mniej by się zdziwił, gdyby dostał puszkę farby, gdzie zamiast etykiety przyklejony byłby tekst zaproszenia. Z poufnych źródeł wiedział, że coś takiego było rozważane przez chwilę. Ostatecznie jednak uznano, że Robert i Maryse mogliby nie zrozumieć żartu a nikt nie chciał patrzeć na ich naburmuszone miny przez całe wesele.
- Jest bardzo ładne. – Obracał zaproszenie w palcach. Było zamykane na mały papierowy paseczek, który chronił środek przed wypadnięciem, więc mógł sobie pozwolić na niewielkie akrobacje. – Naprawdę. – Nagle cała idea ślubu wydawała mu się bardziej realna. Zabawne, co może zdziałać kawałek papieru.
- Zamiast podziwiać mógłbyś je w końcu otworzyć!
Spojrzał na brata i poczuł dziwny niepokój. Jace miał tę swoją, zwiastującą kłopoty, minę. Szybko przeniósł spojrzenie na Clary, ale kobieta wyglądała na tak samo zaniepokojoną, jak on sam. I Alec już wiedział, że cokolwiek wykombinował Jace, zrobił to sam, bez konsultacji z narzeczoną. Albo z nim. Izzy pewnie też o niczym nie wiedziała, bo gdyby to było coś naprawdę głupiego ostrzegłaby go. Albo wykopała bratu ten pomysł z głowy. Jeśli zaś Jace trzymał coś w tajemnicy przed wszystkimi, których kochał, to można było się spodziewać katastrofy.
Ostrożnie otworzył zaproszenie i wtedy coś z niego wypadło. Zdjęcie. Podniósł je ze stolika i przyjrzał się mu uważnie. Z fotografii patrzyła na niego urocza dziewczyna o przyciętych na pazia czarnych włosach, dużych piwnych oczach, twarzy jak serduszko i wąskich ustach pociągniętych beżową szminką. Uśmiechała się nieśmiało a jej policzki były lekko zarumienione. Skórę miała niemal tak bladą jak on. Alec nie nazwałby jej ładną. I wcale nie chodziło o jego preferencje. Po prostu, do dziewczyny ze zdjęcia, bardziej pasowało określenie: słodka. Albo urocza. Gdyby był hetero pewnie chętnie by się z nią umówił. I to właśnie ta myśl go zmroziła.
Pozornie niedbałym ruchem odłożył zdjęcie na stolik i spojrzał na brata. Jace szczerzył się jak szaleniec.
- Kto to? – spytał Alec. O dziwo głos mu nie drżał. Podobnie jak ręka, którą wskazywał zdjęcie, teraz będące w dłoniach Clary. Dziewczyna przyglądała się fotografii z miną jakby nie mogła się zdecydować, czy udusi swojego narzeczonego gołymi rękami czy też zapłaci komuś, żeby nabił go na pal.
- Nie zrobiłeś tego – wyszeptała, ale Jace zdawał się jej nie słyszeć. Odebrał zdjęcie i ponownie podał je Alecowi. Ten nie wykonał żadnego gestu świadczącego, że ma zamiar je przyjąć. Jace wzruszył ramionami i położył fotografie na stolik, w taki sposób by znajdująca się na nim dziewczyna bez przerwy spoglądała na Aleca. Ten zaraz obrócił fotografie twarzą w dół, co wywołało u Jace’a głębokie westchnięcie.
- Kto to jest? – powtórzył Alec.
- Jessica Hawkblue.
Imię i nazwisko nic mu nie mówiło. Równie dobrze Jace mógłby rzucić jakimikolwiek danymi a on dalej miałby pustkę w głowie.
- I jest twoją parą na nasze wesele – dodał szybko blondyn, widząc minę brata.
Alec zamarł. Dosłownie. Nawet przestał oddychać. Przez dłuższą chwilę patrzył się na brata oniemiały, niezdolny do żadnej aktywności. Dopiero mocne uderzenie w plecy, ze strony Clary, przypomniało mu o konieczności oddychania. Wziął głęboki wdech i zaraz się rozkaszlał.
- Co? – wycharczał przez zaciśnięte gardło, jednocześnie starając się unormować oddech. Może się przesłyszał?
Jace przewrócił oczami. Zupełnie nie rozumiał, dlaczego Alec robił taki cyrk zamiast rzucić się mu na szyję z głośnym „dziękuję, braciszku!”.
- To jest Jessica Hawkblue – powtórzył takim tonem, jakim zwykle tłumaczy się małym dzieciom, że jedzenie piasku raczej nie należy do najlepszych sposobów zabawy, w piaskownicy. – Twoja para na nasze wesele. – Chcąc potwierdzić swoje słowa sięgnął po zaproszenie, o którym Alec, szczerze mówiąc zapomniał, i wskazał mu wypisany własną ręką tekst. Alec zignorował większą jego część i skupił się na dwóch nazwiskach. A dokładniej mówiąc, na jednym. Tym, którego w ogóle nie powinno tam być. Jessica Hawkblue. Widział je nawet wtedy, gdy Clary wyrwała mu zaproszenie i sama zaczęła się w nie wpatrywać, zupełnie jakby miała przed oczami wyjątkowo paskudnego karalucha.
- Jace! Jak mogłeś?!
- Ale o co ci chodzi? – Mężczyzna patrzył na nią niczym uosobienie niezrozumienia i niewinności. On naprawdę nie zdawał sobie sprawy z tego, że zrobił coś złego. I to było najgorsze.
- Alec się cieszy, prawda Alec? – Spojrzał na brata i ugryzł się w język. Alec się nie cieszył. Więcej. Alec był… Nie, nie zły, co jeszcze Jace mógłby poniekąd zrozumieć. Jednak brat był… smutny? Rozczarowany? Załamany? Ostatni raz widział go w takim stanie, gdy wyprowadzał się od rodziców. Do świadomości Jace’a zaczynała dobijać się myśl, że coś spieprzył. Postanowił zaryglować jej drzwi.
- Alec?
- Dlaczego, Jace?
Mężczyzna przełknął ślinę. Głos brata brzmiał dziwnie.
- Bo… Bo nie powinieneś, jako drużba, iść na nasze wesele sam. Wiesz jakby to wyglądało?
Alec wydał z siebie głuchy jęk, który Jace umyślnie zignorował.
- Poza tym nie mogłem już patrzeć, jak męczysz się byciem singlem. Musisz sobie, w końcu, kogoś znaleźć. A Jess jest akurat w twoim typie. Ładna, cicha, trochę nieśmiała, jak ty…
- Skąd wiesz? – przerwał mu Alec, który z jakiegoś powodu mocno zaciskał palce na materiale jeansów.
- Hej! Rozmawiałem z nią! To nie tak, że umawiam cię z jakąś randomową laską z Tindera!
- A skąd wiesz, że ona jest w moim typie?
Jace przewrócił oczami z miną mówiącą, że pytanie jest zbyt głupie, żeby na nie odpowiadać, ale poświęci się dla dobra ogółu.
- Jesteś moim bratem. Znam cię.
Alec parsknął śmiechem, w którym nie było za grosz wesołości. Jace poczuł, że rygiel jaki założył zaczyna pękać.
- Serio?! – Alec wstał i zaczął chodzić po pokoju. – Twierdzisz, że mnie znasz, dlatego bierzesz jakąś laskę, Bóg wie skąd…
- Z siłowni – wtrącił Jace, ale brat nawet na niego nie spojrzał. Nadal krążył po pokoju. Wyglądał jak dzikie zwierzę, które ktoś najpierw rozwścieczył a później zamknął w klatce, bez możliwości wyładowania gniewu. I zaczął walić metalowym kijem o pręty. Jace nigdy nie widział brata w takim stanie. Przeniósł spojrzenie na narzeczoną, co nie okazało się dobrym pomysłem, bo Clary patrzyła na niego tak, że miał ochotę zapaść się pod ziemię. Albo wyemigrować gdzieś na drugi koniec globu, do pa[A1] ństwa, którego nawet nie było na mapie. Jakimś cudem udało mu się wkurwić dwie najważniejsze osoby w swoim życiu. I to jedną rzeczą. Brawo, Jace, twój nowy rekord.
- Twierdzisz, że jest w moim typie! – kontynuował Alec na moment przystając. – Gówno wiesz o moim typie! – wrzasnął i Jace pierwszy raz w życiu wystraszył się brata.
- I jeszcze każesz nam iść razem na wesele! – Wznowił marsz. – Wiesz… Randkę w ciemno jeszcze bym zrozumiał. Przełknął jakoś… Ale to jest pieprzone wesele! Wiesz, jak trudno byłoby to później odkręcić?!
- Ale po co cokolwiek odkręcać?! – zdziwił się Jace. – Jessica jest naprawdę super – mówił dalej, choć Clary złapała go za ramie i boleśnie wbiła paznokcie w skórę. – Tworzylibyście fajną parę! W końcu byłbyś normalny…
Alec przystanął i zmierzył brata spojrzeniem, które mogłoby cofnąć efekt cieplarniany. Jace starał się udawać, że nie zrobiło to na nim wrażenia zaś w środku cały aż się trząsł. No i miał ochotę walnąć głową w mur. Najlepiej berliński. Przed zburzeniem. Zdawał sobie sprawę, że powiedział trochę za dużo, ale nie miał pojęcia jak to cofnąć by wyjść z tego z twarzą. Postanowił więc dalej w to brnąć licząc, że zgodnie z prawami rządzącymi wszechświatem brat ostatecznie mu wybaczy.
- W twoim wieku powinieneś już kogoś mieć!
Na twarzy Aleca odmalował się trudny do opisania ból. Clary jeszcze mocniej wbiła paznokcie w skórę narzeczonego tak, że pojawiły się na niej ciemne półksiężyce.
- Zamknij się Jace! – krzyknęła. Liczyła, że to jakoś uspokoi mężczyznę. Próżne nadzieje. Jace wyszarpnął rękę z jej uścisku i zaczął rozcierać bolące miejsce.
- Dlaczego? Bo mówię prawdę? Alec musi w końcu sobie kogoś znaleźć! Jak normalny facet! A kiedy ktoś próbuje mu w tym pomóc, obraża się niczym mała dziewczynka. Dorośnij chłopie! – Ostatnie słowa skierował do brata. Ten patrzył na niego niewidzącym wzrokiem.
- Jesteś taki sam, jak rodzice – powiedział w końcu. – Też chcesz ustawiać mi życie.
- Ktoś musi, skoro ty sam nie potrafisz!
W tym momencie wiedział już, że przekroczył nieprzekraczalną granicę.
- Alec… Ja…
- Wynoś się.
To nie był krzyk. Jace wolałby, żeby Alec krzyczał. Ale nie. Ten wyszeptał te dwa słowa, co było chyba najgorszym możliwym posunięciem. Przynajmniej z punktu widzenia Jace’a.
- Alec…
- Wynoś się.
Chciał coś powiedzieć. Może przeprosić a może kłócić się dalej, ale Clary w końcu wzięła sprawy w swoje ręce. Złapała narzeczonego za kołnierz i z siłą, o jaką nikt by jej nie podejrzewał, pociągnęła go do drzwi. A potem za nie wywaliła.
- Przepraszam, Alec – szepnęła i również wyszła.
Kiedy zamknęły się za nimi drzwi Alec opadł na fotel i ukrył twarz w dłoniach. Czuł się zły, smutny, zraniony i… rozczarowany. Wszystko na raz. Nie mógł otrząsnąć się z szoku. Czy naprawdę wszyscy roszczą sobie prawo do decydowania o jego życiu?! Bez pytania go czego tak naprawdę chce?!
Nie wszyscy, dotarło do niego po chwili. Wciąż była jedna osoba, dla której JEGO zdanie było ważne. Dbała o JEGO komfort. Magnus… Magnus był chyba jedyną osobą na ziemi, dla której nie musiał się zmieniać. Która akceptowała go takim jakim był i naprawdę słuchała tego, co mówił. A on tak łatwo z niego zrezygnował. I to w imię kogo? Brata zapatrzonego w czubek własnego nosa? Ustawiającego życie innym, tak by pasowało to do jego koncepcji rzeczywistości?
Spojrzał na zaproszenie.
Magnus nigdy nie posunąłby się do czegoś takiego.
Magnus…
Wstał gwałtownie, chwycił kurtkę i wybiegł z mieszkania.
 
Dzwonek do drzwi rozdzierał powietrze a on nie po raz pierwszy pożałował, że nie ma magicznych mocy. Wtedy mógłby teleportować stojącą na klatce schodowej osobę wprost do Tybetu, żeby strzygła jaki. A tak, niestety, musiał wstać z kanapy i pójść otworzyć. Był niemal pewny, że dobijającym okaże się Ragnor. Twarz Magnusa wykrzywił nieprzyjemny grymas. Od kiedy jego przyjaciel dowiedział się o Londynie (musi pamiętać, żeby zemścić się na Camille) obchodził się z nim jak z jajkiem. Jakby był jakimś cholernym Humpty’m Dumpty’m, który w każdej chwili może spaść z pieprzonego muru i roztrzaskać sobie czaszkę. Dopiero kilkudniowa abstynencja dała mu jako taki argument, żeby pozbyć się przyjaciela z mieszkania i w końcu pomyśleć bez uczucia wiecznego śledzenia. Wystarczy, że Catarina dzwoniła trzy razy dziennie (na szczęście Ragnor miał dość oleju w głowie, żeby nie mówić jej o Londynie; tyle dobrego). Ale, jak słychać, ragnorowego samozaparcia starczyło na dobę.  
Mamrocząc pod nosem inwektywy, jakich nie powstydziłby się pijany marynarz wychowany przez stado szewców, poszedł otworzyć.
- No i czego chcesz ty stary ośle?! Jeszcze nie… - urwał widząc kogo ma przed sobą. – Alexander? – wyszeptał niepewny czy świat sobie z niego nie żartuje. A może to opóźnione delirium?
- Mogę wejść? – zapytał mężczyzna przestępując z nogi na nogę. Jego policzki płonęły a sklejona potem grzywka opadła na czoło. Magnus nabrał przemożnej ochoty by ją odgarnąć.
- Magnus?
- A… Tak…
Przesunął się, by wpuścić Aleca do środka. Nie mógł pozbyć się uczucia nierealności całej sceny. Zamykając drzwi wykorzystał okazje, żeby złapać skórę przy nadgarstku i mocno ścisnąć. Zabolało. To nie był sen. Teraz pozostawało pytanie czy to dobrze czy źle.
Starając się panować nad oddechem stanął twarzą do Aleca. Mężczyzna wyglądał jak chodzące poczucie winy. Magnus nagle zaczął się bać, że Alexander przyszedł odebrać swój sweter, (który co prawda nie pachniał już nim – nawet pogrążony w depresji nie zmusiłby się do tego, by nosić tą samą rzecz kilka tygodni, bez prania – ale i tak nie chciał się z nim rozstawać).
- Alexandrze…
Nie zdążył powiedzieć nic więcej, nim ciepłe wargi mężczyzny otuliły jego własne. Od razu odpowiedział na pocałunek Czyż nie tego, cały czas, pragnął?
Całowali się żarliwie, z pasją jakiej Magnus nigdy wcześniej nie zaznał.
Gdy oderwali się od siebie, ciężko dysząc, miał wrażenie, że śpi, choć wciąż czuł intensywne mrowienie warg.
- Alexandrze…
- Kocham cię.
 
 

 

 



1 komentarz:

  1. WOOOHOOO mimo że Jace podniósł ciśnienie to w końcu Alec się zebrał w sobie.czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział. Tydzień jest zdecydowanie za długi

    OdpowiedzUsuń