UTRACONA NIEWINNOŚĆ
24
- Kocham cię.
Magnus zamarł. To musiał
być sen. Nic z tego nie mogło się dziać naprawdę. Przecież… Największe z jego
marzeń nie miało prawa się urzeczywistnić. Świat tak nie działał. A
przynajmniej nie jego świat.
- Przepraszam… - Alec
cofnął się o krok. – Za wszystko. Wiem, że pewnie spierdoliłem sprawę i nie
chcesz mnie już więcej widzieć. I całkowicie to rozumiem, ale… Musiałem ci to
powiedzieć. Kocham cię i…
Nie dokończył, bo Magnus
złapał go za koszulkę na piersi, przyciągnął do siebie i mocno pocałował. Alec
od razu zaczął oddawać pieszczotę. Jego ręce bezwiednie powędrowały do karku
Magnusa i zaczęły muskać wrażliwą skórę. Mężczyzna jęknął po czym odwdzięczył
się samemu wplatając palce jednej dłoni w czarne włosy Alexandra. Drugą ręką
wciąż kurczowo trzymał mężczyznę za koszulkę, jakby bojąc się, że ten spróbuje
mu uciec. Jednak Alec ani przez moment o tym nie pomyślał. Raz po raz pogłębiał
pocałunek i marzył by ta chwila trwała wiecznie.
Niestety, w końcu musieli
zerwać pocałunek, żeby się nie udusić. Mimo wszystko nie potrafili się od
siebie oderwać. Zetknęli się czołami patrząc sobie głęboko w oczy. Alec wciąż
muskał palcami kark Magnusa, ten zaś wplótł obie dłonie we włosy drugiego
mężczyzny.
- Też cię kocham –
wyszeptał, gdy był już w stanie wydobyć z siebie głos.
Jego słowa zadziałały
niczym zapalnik detonujący bombę. Rzucili się na siebie z niemal zwierzęcą
pasją. Pocałunkom nie było końca. Ręce błądziły w nieskoordynowanych ruchach
szukając bliskości, ciepła i zwyczajnej ludzkiej przyjemności.
Magnus zatracił się w tym
wszystkim dlatego, nie od razu, zareagował na delikatny ruch ze strony
Alexandra. Dopiero mocniejsze pchnięcie zwróciło jego uwagę. Alec kierował go w
stronę sypialni.
- Jesteś pewien? – wyszeptał,
gdy usta mężczyzny błądziły po jego szyi. Odchylił głowę nieznacznie do tyłu,
dając Alecowi jeszcze lepszy dostęp do siebie. Z czego ten skwapliwie
skorzystał. Magnus jęknął. Było mu tak dobrze… To, że miał jeszcze siłę opierać
się coraz bardziej natarczywym gestom Aleca, zakrawało na cud.
- Tak… samo… jak… tego…
że… cię… kocham… - odpowiedział Alexander pomiędzy jednym pocałunkiem a drugim,
składanym teraz na szczęce Magnusa. – Proszę… Czekałem tak długo…
Magnusowi to wystarczyło.
Chwycił Alexandra w pasie i przejmując inicjatywę pociągnął go w stronę
sypialni.
Po wszystkim leżeli
wtuleni w siebie a rzeczywistość pomału zaczynała pukać do ich małego świata.
- I co teraz? – zapytał Magnus,
bawiąc się włosami leżącego na jego piersi Aleca.
- Nie wiem – odpowiedział
mężczyzna ani na chwilę nie przestając gładzić idealnie wydepilowanej klatki
piersiowej kochanka. – Naprawdę nie wiem…
Magnus także nie wiedział,
toteż milczał. Naraz jednak Alec uniósł się na łokciach i spojrzał mu prosto w
oczy.
- Wiem za to, że nie mogę
bez ciebie żyć – oświadczył z mocą.
Na twarzy Magnusa pojawił
się szeroki uśmiech. Pełnym czułości gestem założył Alecowi kosmyk włosów za
ucho po czym pogłaskał mężczyznę po policzku, kciukiem zahaczając o dolną
wargę.
- A ja bez ciebie –
wyszeptał, czym sprowokował Alexandra do pocałunku. Tym razem pieszczota była raczej
subtelna, ale żaden nie zamierzał narzekać. Wciąż jeszcze czuli się wykończeni
tym, co robili chwilę temu.
W końcu Alec znów opadł
na pierś Magnusa. Dłoń mężczyzny momentalnie znalazła się na jego ramieniu,
mocniej przyciągając kochanka do siebie. Bane wciąż bał się, że to wszystko
było tylko snem a on lada moment się obudzi. Skacowany i opuszczony. Potrzebował
wszystkiego, co zapewniałoby go o prawdziwości danej chwili. A czy było coś
lepszego niż serce bijące tuż obok jego własnego? Albo ciepły oddech muskający
rozgrzaną skórę?
- A co z Jace’em? –
Magnus naprawdę nie chciał pytać o Złotowłosą teraz, gdy było mu tak dobrze,
jednak rosnący wewnątrz niego niepokój, nie pozwalał mu całkiem cieszyć się
obecnością Alexandra. I tym, co się między nimi wydarzyło. Musiał wiedzieć na
czym stoi. Na jakiej zasadzie funkcjonowało „kocham cię” Aleca.
- Ja… Nie wiem… -
Mężczyzna potrząsnął głową. Czarne kosmyki połaskotały Magnusa w szyję. – Ale
wiem, że nie chcę już z niczego, dla niego, rezygnować.
Magnus uśmiechnął się do
siebie. Wiedział, że powinien zainteresować się, co wpłynęło na zmianę postawy
Alexandra, ale postanowił zrobić to później. Dużo później. Przecież teraz mieli
dla siebie cały czas świata.
- Magnus… - wyszeptał
Alec. Jego głos drżał lekko.
- Tak, kochanie?
Mężczyzna skulił się w
sobie i mocniej do niego przywarł.
- Proszę… Nie idź jutro
do pracy… Nie zniosę myśli, że po tym, co my… ty…
Uśmiech Magnusa jeszcze
się poszerzył. Alexander nawet po maratonie dzikiego seksu nadal pozostawał
uroczo niewinny.
Delikatnie pociągnął go
za włosy, tak by na niego spojrzał.
- Alexandrze. – Położył
mu dłoń na policzku. – Już nigdy nie pójdę do pracy. No przynajmniej do tej – doprecyzował.
W końcu coś jeść trzeba.
- Naprawdę? – Na twarzy
Aleca malowała się ulga pomieszana z poczuciem winy.
- Oczywiście. – Zaczął
opuszką kciuka gładzic obrys ust ukochanego. – Naprawdę myślisz, że mógłbym
udawać seks z kimkolwiek mając w domu takie cudo?
Alec spąsowiał.
- Mówisz o mnie?
- A o kim by innym? –
roześmiał się. – Jesteś najseksowniejszym mężczyzną, jakiego spotkałem w życiu,
Alexandrze. Kocham cię.
Alec wyglądał jakby wpadł
do kadzi z czerwoną farbą. Tak zawstydzonego Magnus go jeszcze nie widział.
Nawet wtedy, gdy… Nie, lepiej teraz o tym nie myśleć. Alec mógłby nie uznać
spontanicznej erekcji za komplement.
- Ale… Mam nadzieję, że
nie tylko za to… za wygląd, znaczy się… Ty mnie…
Wbrew wszelkiej logice,
Magnus od razu zrozumiał o czym mówił Alexander.
- Ależ oczywiście, że
nie! – krzyknął siadając, przez co Alec przetoczył się na drugą stronę łóżka. Jakoś
nie był przygotowany na nagłą zmianę pozycji. Zaraz jednak opanował szok i sam
usiadł twarzą do Magnusa. W równym stopniu bał się tego, co zaraz miał usłyszeć,
jak i nie mógł się tego doczekać.
- Alexandrze… - Magnus
złapał dłonie kochanka i zamknął je we własnych. – Nie będę ukrywał, że jestem
próżnym człowiekiem i zwracam sporą uwagę na wygląd zewnętrzny. Ale to nie twoja
uroda, choć zjawiskowa sprawiła, że się w tobie zakochałem. Alec… - Uniósł ich
złączone dłonie do ust. – Jesteś piękny, to prawda. – Pocałował jeden palec. –
Ale także dobry. – Musnął wargami drugi. – Szczery. – Trzeci. – Lojalny. – Czwarty.
– Bezinteresowny. – Piąty. – Niewinny. – Przeniósł się na drugą dłoń
powtarzając cały proces. – Cierpliwy. Ambitny. Uparty. I zawsze stawiasz
komfort innych ponad swój własny. – Zakończył całowanie na kciuku. – Uroda to
tylko jeden z czynników, które sprawiają, że szaleje za tobą i zrobiłbym dla
ciebie wszystko.
Alec czując, że zaraz się
rozpłacze i nie mogąc nawet otrzeć twarzy, (Magnus ani myślał puszczać jego
dłoni), wydał z siebie coś na kształt prychnięcia.
- W takim razie mnie
pocałuj – rozkazał a Magnus ochoczo spełnił polecenie.
- Wiesz, że nie musisz ze
mną iść? – powiedział Magnus chodząc po mieszkaniu i szukając odpowiednich
kolczyków. Uparł się, że dziś założy te z piórkiem, ale za nic nie potrafił
znaleźć jednego z nich. – No diabeł ogonem nakrył! – wrzasnął, kiedy nawet
wczołganie się pod kanapę nic nie dało.
Alec przyglądał się temu
z pewnym rozbawieniem. Zobaczywszy jednak, że Magnus był o krok od wpadnięcia w
czarną rozpacz (te kolczyki idealnie pasowały mu do dzisiejszej stylówki. Żadne
inne nie mogły ich zastąpić) odstawił kawę i włączył się do poszukiwa[A1] ń.
- Wiem – powiedział
grzebiąc w kocim legowisku (Magnus nigdy by tam nie zajrzał; przecież Prezes
mógłby poczuć się urażony!). – Ale chcę. Proszę. – Podał mu zgubę.
Magnus przyjął ją z
wdzięcznością ani słowem nie komentując tego, gdzie się odnalazła.
- Nie chcę się z tobą
rozstawać – kontynuował Alexander. Zrobił się przy tym cały czerwony, ale
Magnus całą swoją uwagę skupił na kolczyku. A przynajmniej starał się sprawiać
takie wrażenie. Co wyszło mu raczej średnio biorąc pod uwagę, że o mało nie
wsadził go sobie do oka.
Dopiero uporawszy się z
kłopotliwą biżuterią, już całkiem jawnie spojrzał w stronę ukochanego. I to
takim wzrokiem, że pod tamtym ugięły się kolana. Od razu też pożałował, że wysępił
od Magnusa świeżą bieliznę. W tym momencie wolałby być nagi. I żeby Magnus też
był. Kto by przypuszczał, że seks to taka fajna sprawa?
- Doceniam to. – Bane
podszedł do Alexandra i położył mu dłoń na policzku. Wciąż nie potrafił oswoić
się z myślą, że po prostu mógł to zrobić. Bez żadnych negatywnych konsekwencji.
Wydarzenia wczorajszego dnia… wieczoru… nocy… Wydawały mu się snem. A jeśli
faktycznie tak było to proszę łaskawie wywalić budzik za okno. Śpiączka brzmi
jak całkiem niezły plan. – Ale błagam! Nie mów takich rzeczy, kiedy mamy gdzieś
wyjść! Bo teraz, zamiast do studia, mam ochotę zaciągnąć cię na kanapę i całować
aż do skończenia świata.
Alec uśmiechnął się pod
nosem. W sumie tego mógł się spodziewać. Skoro on miał takie myśli, to Magnus
tym bardziej. W końcu wczoraj nie raz dał mu odczuć jak bardzo Alec go
podnieca. Uśmiech stał się mniej złośliwy a bardziej rozmarzony.
- Podoba mi się ten plan.
– Musnął wargi mężczyzny własnymi, tak by wyczuć czy ten faktycznie był w
nastroju. Był. I to bardzo.
Alec wciąż nie mógł
uwierzyć własnemu szczęściu. Miał Magnusa na wyciągnięcie ręki! I naprawdę nie
obchodziło go, co myśleli o tym inni. Nigdy nie był szczęśliwszy.
- Za to Raphaelowi na
pewno zdecydowanie mniej. – Od kiedy to on robił za głos rozsądku? – A już
wystarczająco wściekły będzie, gdy mu oświadczę, że odchodzę z pracy.
Alec momentalnie
spoważniał a wszystkie myśli plus osiemnaście, wyparowały mu z głowy. Tak
naprawdę nigdy o tym nie rozmawiali. Po prostu wczoraj poprosił Magnusa o dzień
wolny a ten od razu oświadczył, że zamierza zasilić społeczność bezrobotnych.
Alec nie mógł powiedzieć, żeby takie rozwiązanie go nie satysfakcjonowało.
Myśl, że miałby dzielić się Magnusem, tymi najbardziej intymnymi chwilami… Cóż,
z pewnością nie była to najbardziej kusząca perspektywa. Chciał mieć Magnusa
tylko dla siebie. Nie wiedział jednak, co o tym wszystkim, tak naprawdę, myślał
główny zainteresowany.
- Jesteś pewien? – zapytał.
- O tak! – Magnus
uśmiechnął się, ale jakoś tak dziwnie. Jakby z mieszaniną podekscytowania i
strachu. – Niedługo zobaczysz metr pięćdziesiąt czystej furii!
Alec podejrzewał, że
Raphael mimo wszystko, jest nieco wyższy niż wskazywałyby na to słowa Magnusa,
ale akurat tej kwestii nie zamierzał poruszać. Ani teraz, ani nigdy. A już na
pewno nie przy samym Raphaelu.
- W to nie wątpię –
zapewnił. – Ale chodziło mi raczej o pracę… - zasępił się. – Naprawdę chcesz z
niej zrezygnować? Dla mnie?
Magnus zastanowił się.
Chyba po raz pierwszy tak naprawdę. Dotąd uważał rezygnację z pracy za warunek
konieczny do bycia z Alexandrem i, jako taki, nie podlegający żadnym dyskusjom.
Niezależnie, jak miałaby wyglądać ich wspólna przyszłość, nie było w niej
miejsca, dla gwiazdy porno. Teraz pomyślał, jak będzie się czuł przechodząc na
wcześniejszą emeryturę. Ze zdziwieniem stwierdził, że… dobrze. Nie czuł nawet
krzty żalu.
- Oczywiście – powiedział
obejmując Aleca w pasie. – Jeśli tylko to cię uszczęśliwi.
Ku jego ogromnemu
zdumieniu Alec wyplątał się z uścisku. Wyglądał przy tym na mocno
zdenerwowanego.
- Nie możesz robić takich
rzeczy tylko dlatego, że ja tego chcę! – krzyknął. – To nie fair wobec ciebie!
Magnus chciał powiedzieć,
że to niewiele różni się od tego, co Alec robił przez całe życie, ale w porę
ugryzł się w język. Niemądrze byłoby teraz zaczynać kłótnię a tym bardziej o
to. Zamiast tego złapał więc mężczyznę
za dłonie i zaczął bawić się jego palcami.
- Alexandrze… Czy chcesz
być ze mną?
Patrzył na ich złączone
dłonie pragnąc by ta chwila intymności była tylko jedną z wielu.
- Oczywiście. – I nie
obchodziło go, czy ktoś miał coś przeciw. Pod warunkiem, że tym kimś nie byłby Magnus.
- A czy moja praca byłaby
dla ciebie problemem?
Nienawidził siebie za te
słowa, ale musiał je wypowiedzieć.
- Tak. I to dużym.
O dziwo Magnus nie
wyglądał na złego.
- Widzisz? – Uśmiechnął się
triumfalnie. – A ja chcę być z tobą. I jeśli dla tego bycia muszę zrezygnować z
pracy, to nie mam nic przeciwko. Kocham cię Alec. I jestem gotów poświęcić dla
ciebie dużo więcej niż tylko pracę, z której i tak, prędzej czy później, by
mnie wywalili. – Puścił mu oko. – Nie wyobrażam sobie, żeby teraz mógł mi
stanąć na widok kogokolwiek innego niż ty. Zepsułeś mnie swoją perfekcją
Alexandrze.
Ze źle skrywaną
satysfakcją patrzył jak twarz mężczyzny pokrywa się rumieńcem.
- Kocham cię – wyszeptał
Alec wtulając się w jego szyję. Magnus mógł słuchać tego godzinami. Może nagra
jedno z takich wyznań i ustawi je sobie na budzik?
- Ja ciebie też. A teraz
zbieraj się, musimy iść.
Wychodząc z mieszkania
złapali się za ręce. Zarówno Alec, jak i Magnus wiedzieli, że to dopiero początek
ich wspólnej drogi. Obaj zdawali sobie sprawę, że nie zawsze będzie ona usłana
różami a kroczenie nią łatwe. Czekały ich kłótnie, kompromisy, które tak
naprawdę nie będą nikogo satysfakcjonować a także ciche dni. Świat na pewno też
nie zamierzał im niczego ułatwiać. Ani ludzie z ich otoczenia. Ale wierzyli, że
razem dadzą radę pokonać wszystko, co zaplanował dla nich los. Niestety czasem
bywają takie sytuacje, w stosunku do których człowiek jest bezsilny.
Wchodząc do studia czuł
się trochę jak intruz a trochę jak małpa na wybiegu. Wszyscy gapili się na
niego, gdy szedł z Magnusem za rękę. Jedni dyskretnie; udawali, że akurat zainteresowała
ich przeciwległa ściana. Inni, wręcz przeciwnie. Wbijali w niego spojrzenie i
odprowadzali wzrokiem aż nie zniknął za kolejnym elementem dekoracji. Było mu z
tym bardzo niekomfortowo. Zwłaszcza, że wiele z tych spojrzeń obiecywało mu
śmierć w męczarniach. A może tylko to sobie wyobraził?
Rozejrzał się, dyskretnie
po pomieszczeniu. Nie, zdecydowanie nie. Ten zielonooki koleś, z pewnością,
gdyby tylko mógł, posłałby go na tamten świat.
- Nie przejmuj się nimi –
szepnął mu Magnus wprost do ucha, mocniej ściskając jego rękę. Kolejny dowód na
to, że jednak nie miał paranoi. Nie bardzo tylko wiedział czy to dobrze.
- Ale…
- Po prostu w złym tonie
jest sprowadzanie partnerów na plan.
Alec wiedział, że Magnus
kłamie a swoje niezbyt ciepłe przyjęcie zawdzięczał Ragnorowi. Fell już
wcześniej go nie lubił, lecz teraz musiał pałać do niego czystą nienawiścią. Po
tym, co zrobił Magnusowi i jak potraktował Catarinę.
Cat…
Będzie musiał później do
niej zadzwonić i ją przeprosić. O ile będzie chciała z nim rozmawiać. I jeśli
oczywiście przeżyje spotkanie z Ragnorem, który właśnie szarżował na nich
niczym wściekły nosorożec.
- Bane! Ty skończony
idioto! Spóźniłeś się! I zacznij, w końcu odbierać te przeklęte telefony!
Zapewne chciał powiedzieć
coś jeszcze, ale stracił impet widząc Aleca. Oraz ich złączone dłonie.
Alexander był niemal
pewien, że mężczyzna zaraz wybuchnie i zacznie rzucać takimi inwektywami,
jakich nie powstydziłoby się stado pijanych marynarzy, ale ku jego ogromnemu
zdumieniu, Ragnor jęknął. I to naprawdę żałośnie.
- Nie… To się nie dzieje
naprawdę.
Dopiero wtedy do Aleca
dotarło, że Fell nie był wściekły a przerażony. Spóźnieniem Magnusa a później
brakiem z nim kontaktu. Czyżby stało się coś o czym nie wiedział? Czy Magnus…
Nie, to niemożliwe.
- Jednak tak. – Bane
uśmiechnął się szeroko i podniósł wyżej ich złączone dłonie. Promieniował przy
tym tak wielkim szczęściem, że Alecowi zrobiło się głupio. Przecież to nie on
mógł być źródłem tej radości, prawda?
- Musisz się z tym
pogodzić.
Ragnor wyglądał jak ktoś,
kto zaraz zabije siebie albo kogoś ze swojego najbliższego otoczenia. Kierując
się instynktem samozachowawczym Alec puścił dłoń Magnusa i objął mężczyznę w
pasie. Ten sapnął z zadowoleniem i mocniej się w niego wtulił. Ragnor zaś zawył.
I to całkiem głośno.
- Przerwa! – wrzasnął do wszystkich,
którzy przyglądali im się z nieskrywanym zainteresowaniem. Momentalnie każdy
porzucił to, co akurat udawał, że robi i umknął gdzieś w głąb studia, z dala od
siły Ragnorowego głosu. Tylko Camille pozostała na swoim miejscu, to jest
wielkim wiktoriańskim łożu, stanowiącym główny element dzisiejszej scenografii.
Z nogą założoną na nogę przyglądała im się spod przymrużonych powiek, niczym
rasowa wampirzyca. Nie ulegało wątpliwości, że świetnie się bawi. Czym tylko
jeszcze bardziej rozwścieczyła Ragnora.
- Do mojego gabinetu! –
warknął. – Obaj!
- Słuchaj… - Magnus pokręcił z dezaprobatą
głową. – Naprawdę przepraszam za ten telefon, wyjaśnię ci to później. Teraz
muszę znaleźć Raphaela…
- NATYCHMIAST!
Tylko ktoś całkowicie
pozbawiony rozumu próbowałby się teraz przeciwstawiać.
Gabinet Ragnora
przypominał małą bibliotekę. Przy każdej ścianie stał zawalony książkami i
papierami nieznanego pochodzenia regał. Trochę papierzysk leżało też na
podłodze, w taki sposób, że trudno było na jakieś nie nadepnąć. Mimo wszystko,
w tym szaleństwie, istniała jakaś metoda i Alec, choćby bardzo chciał, nie mógł
nazwać tego bałaganem. Dokumenty pokrywały też proste biurko z Ikei. Żeby na
nim pracować ktoś (zapewne Ragnor) musiał bardzo ekonomicznie manewrować
przestrzenią. I używać piekielnie małego laptopa.
Alec zaczął się
zastanawiać czy to przypadkiem nie Ragnor zajmował się całą papierologią firmy.
Zdążył już poznać stanowisko Raphaela do wydawania pieniędzy i musiał przyznać,
że takie rozwiązanie wcale by go nie zdziwiło. Za potwierdzeniem tej teorii przemawiał
także fakt, iż w pokoju znajdowały się dwa krzesła. Oba puste. Jakoś żaden z
nich nie odczuwał potrzeby by usiąść.
- Magnus! Co tu się
dzieje? – Ragnor stał z rękoma założonymi na piersi i nienawiścią wypisaną na
twarzy. Tylko bardzo wprawne oko wypatrzyłoby tam również troskę. Taką naprawdę
mocno ukrytą, jakby mężczyzna nie chciał, żeby sam główny zainteresowany się o
niej dowiedział.
Alec, który podobne
spojrzenie miał opanowane do perfekcji (podczas opierdalania Jace’a nie można
było okazać żadnej słabości, bo blondyn rzucał się na nią niczym wygłodniałe
stado piranii i z umoralniającej gadki zostawała figa z makiem) dostrzegł to od
razu. Ragnor martwił się o Magnusa. A przyczyną owego zmartwienia był związek
Bane’a z Alexandrem.
Poczucie winy uderzyło
Aleca prosto między oczy, niczym profesjonalny zawodnik wagi ciężkiej. O mało
się nie zachwiał.
- No… Zeszliśmy się – mówiąc
to Magnus uniósł ich złączone dłonie, by jak najdosadniej przekazać
przyjacielowi interesujący go komunikat. Udawał przy tym człowieka całkowicie
zrelaksowanego, ale Alec od razu poczuł, jak ręka Magnusa zaczęła się pocić.
Zdanie Ragnora było dla niego ważne. Ważniejsze niż sam chciałby przyznać.
Ścisnął dłoń ukochanego chcąc dodać mu tym gestem otuchy. W odpowiedzi Magnus
uśmiechnął się samymi kącikami ust. Alecowi to wystarczyło
Cała ta wymiana gestów,
choć parze zakochanych wydała się dyskretna, nie uszła uwagi Ragnora. Mężczyzna
nie był zachwycony.
- Kiedy? – zapytał
głucho. Jeszcze wczoraj, kiedy dzwonił do Magnusa sytuacja wydawała się być
opanowana. Jego przyjaciel powoli wracał do rzeczywistości. Pozwolił uprać ten
paskudny sweter, odstawił (znaczy ograniczył do absolutnego minimum) alkohol i
z zapałem uczył się tekstów. Jakim cudem wszystko spierdoliło się tak koncertowo,
w tak krótkim czasie?
- Wczoraj. – Głos Magnusa
lekko zadrżał. Dotarło do niego, że zjebał. Nie żeby żałował zejścia się z Alekiem,
co to, to nie, ale informację o tym mógł sprzedać nieco dyskretniej.
Przynajmniej Ragnorowi. A może zwłaszcza jemu? Przyjaciel wyglądał jakby
połknął muchę. Która na dodatek wcześniej pławiła się w krowim placku a teraz utknęła
mu w gardle. Magnus wiedział, że kolejna wiadomość także będzie szokiem, po
którym Ragnor zwątpi nie tylko w jego zdrowie psychiczne, ale także
rzeczywistość i ogólną koncepcje wszechświata. Dlatego postanowił podzielić się
nią od razu. W ten sposób Fell tylko raz będzie musiał walczyć z szokiem. Coś
jak zdzieranie plastra jednym ruchem, zamiast długotrwałej tortury odklejania
go kawałek po kawałku.
- A tak nawiasem mówiąc,
to przyszedłem dzisiaj tylko złożyć wypowiedzenie.
Ragnor z wrażenia aż
przysiadł na biurku. Wiedział, że Magnus był impulsywny i jeśli miałby być
szczery, przynajmniej sam ze sobą, to jego zejście z Alexandrem aż tak mocno go
nie zaskoczyło. Wiedział, że mogłoby do tego dojść, gdyby tylko Lightwood
odnalazł swoje jaja (albo przeszedł przez długą i bolesną psychoterapię).
Jednak był przygotowany na dużo dłuższy i bardziej złożony proces, podczas
którego przyjaciel na nowo nabierałby zaufania do swojego wybranka. A nie na
skok na główkę do zbiornika, nie upewniwszy się wcześniej czy to przypadkiem
nie aby zwykła kałuża. Znów przecenił zdrowy rozsądek Magnusa.
A jakby tego było mało,
ten kretyn postanowił rzucić pracę. Od tak. Z dnia na dzień. Zapewne bez planu,
co mógłby robić w zamian. I oszczędności, które starczyłyby na dłużej niż tydzień
(znał Magnusa i jego specyficzne podejście do pieniędzy opierające się głównie
na założeniu, że należy je wydawać i, że zawsze można zarobić więcej). Przecież
ten idiota zdechnie z głodu! Bo jakoś nie wierzył, że Alexander zdoła utrzymać
ich dwóch, z tej swojej marnej pensyjki. Poza tym Magnus zwyczajnie lubił tę robotę!
Nie lubił za to, gdy ktoś kazał mu się zmieniać na swoją modłę! Dlaczego więc,
tak szybko, uległ namowom Alexandra? Bo to, że to właśnie Lightwood wymógł na
Magnusie zmianę profesji było dla Ragnora jasne jak słońce.
- Co? – wykrztusił słabym
głosem. Istniała jeszcze szansa, że zwyczajnie się przesłyszał. Już naprawdę
wolałby mieć problemy ze słuchem i zainwestować w aparat niż żeby to miało
okazać się prawdą.
- No właśnie! Co?!
Cała trójka aż
podskoczyła słysząc czwarty głos. Głos mogący być tym, który ogłosi Armagedon.
Głos budzący trwogę u każdego, kto się z nim zetknął. Głos… Raphaela Santiago.
- Co ty znowu
odpierdalasz Bane?!
Mężczyzna stał w progu podtrzymując
się pod boki. Jego oczy ciskały gromy a usta zaciśnięte były w wąską kreskę.
Alec, wbrew sobie, poczuł
lekki… No dobrze, całkiem spory, niepokój. Jak niemal zawsze w obecności Santiago.
- Składam wypowiedzenie.
– Magnus wzruszył ramionami. – Ze skutkiem natychmiastowym. Zgodnie z umową mam
do tego prawo.
Po tym, jak Raphael
zgrzytnął zębami można było wnioskować, że faktycznie miał. Tego to Alec się
nie spodziewał.
- Nie możesz!
Ku zdziwieniu wszystkich
autorem tych słów nie był Raphael a…
- Richard? – Magnus
wyglądał na zdumionego. – Co ty tu robisz?
Alec przyjrzał się
mężczyźnie. Był niemal stuprocentowo pewny, że miał właśnie przed sobą tego
samego blondyna, który niedawno mordował go wzrokiem. Teraz zaś z jego
zielonych oczu biło szaleństwo. Instynktownie stanął bliżej Magnusa. Miał jakieś
złe przeczucia. I wcale nie chodziło o pulsującą żyłkę na czole Santiago.
- Wracaj na plan i nie wpierdalaj
się w sprawy, które cię nie dotyczą! – wrzasnął Raphael w stronę mężczyzny, wkładając
w to cały swój majestat i budowaną przez lata reputację potwora.
Jednakże Richard zdawał
się go nie słyszeć, co było dość dziwne. Raphael właśnie obudził dzieci w
sąsiednim stanie. Oto, co znaczyły zdrowe płuca.
Tymczasem Richard
pozostał niewzruszony. Wpatrywał się tylko w Magnusa, jakby licząc na to, że mężczyzna
zaraz się roześmieje i obróci wszystko w żart. Niemal przy tym nie mrugał. I
nie oddychał. Przypominał posąg, który ożywi tylko odpowiednie zaklęcie. W tym
przypadku było nim zaprzeczenie Magnusa.
- Richard… - Magnus
zwrócił się do mężczyzny, ale wszedł mu w słowo Raphael.
- Wypierdalaj!
Znów został całkowicie
zignorowany.
- Proszę… - Richard
wreszcie zdołał się jakoś przełamać. – Proszę…
Magnus powiedz, że to nieprawda. Że nie odchodzisz.
Magnusowi zrobiło się
szkoda mężczyzny. Ewidentnie uroił sobie coś pod tą swoją blond łepetyną a
teraz te urojenia rozpadały się jak domek z kart. Jednak Bane nie zamierzał uzależniać
swoją przyszłość od kolesia, z którym łączył go pracodawca i jedna noc, kilka
lat temu.
- Obawiam się, że jednak
tak. – Wzruszył ramionami. – I to jeszcze dzisiaj.
Spojrzał na Raphaela,
dlatego jako ostatni zobaczył, co Richard wyciągnął z kieszeni. To zduszone
sapnięcie Aleca poinformowało go, że coś było nie tak. To, oraz tężejąca, w ten
specyficzny sposób twarz Raphaela. Nikt, kto by dobrze nie znał Hiszpana, nie
byłby w stanie wychwycić różnicy. Dla postronnego obserwatora jego twarz nie zmieniła
się ani o jotę. W ten sposób Raphael reagował, na przykład, na wizytę urzędu skarbowego.
Wiedziony bardzo złym przeczuciem
Magnus przeniósł spojrzenie na Richarda. I zobaczył wycelowaną w siebie lufę
małego pistoletu.
Richard stał w niewielkim
rozkroku, broń trzymał oburącz. Cały dygotał przez co lufa nie była w stanie na
dłużej utrzymać się w jednym miejscu. W praktyce oznaczało to, że gdyby
mężczyzna teraz wystrzelił Magnus dostałby albo w głowę, albo w klatkę
piersiową, albo w brzuch. Żadna z opcji nie napawała go optymizmem.
-
Przestań się wydurniać! – fuknął Raphael ze wszystkich sił starając się sprawiać
wrażenie człowieka opanowanego, który ma wszystko pod kontrolą. – Odłóż te pukawkę
i wracaj na plan to może zamiast na policję zadzwonię do czubków. W
psychiatryku mają wygodniejsze łóżka.
Richard po raz kolejny
zdawał się go nie słyszeć. A może i faktycznie nie słyszał? W końcu cała jego
uwaga skupiona była na Magnusie. Reszta świata stanowiła tło, którym nie
należało się przejmować.
- Nie możesz odejść! – Pomimo
ogólnego rozbicia głos mężczyzny brzmiał ostro. – Nie możesz! To nie tak miało
wyglądać! – wykrzyknął nagle, zupełnie bez związku. – Miałeś być mój!
Magnusa przeszedł
dreszcz. Zaczynał rozumieć, że Richardowi kompletnie odbiło. Nigdy nie był zbyt
stabilny (uważał na przykład, że wychowały go wróżki) i to w głównej mierze
sprawiło, że spędzili razem tylko jedną noc. I to taką bez fajerwerków, jeśli Magnus
miałby być szczery. Nigdy jednak nie podejrzewał, że ogólne zbzikowanie może
przekształcić się w coś takiego…
Bał się wykonać jakikolwiek
ruch. Cokolwiek powiedzieć, żeby nie zdenerwować mężczyzny. Zresztą przez
zaciśnięte gardło i tak niewiele by się przedostało.
Ciepło stojącego obok
Aleca tylko pogarszało całą sprawę. Czy naprawdę dostał go tylko po to by zaraz
stracić? I to na zawsze? Nieodwołalnie?
- Uspokój się Richard. Na
pewno się jakoś dogadamy… - Tym razem to Ragnor starał się przemówić mężczyźnie
do rozumu. – Tylko odłóż pistolet. – Jego głos drżał i Magnus zrozumiał, że
przyjaciel się bał. O ile to możliwe czuł się jeszcze gorzej. Ragnora ciężko
było przestraszyć. Kiedyś na przykład, gdy zaatakowało ich stado dresów,
zamiast potulnie oddać portfel i telefon zrobił im pogadankę na temat
nieskładności używanego przez nich języka. Przeprowadził jednocześnie
przyspieszony kurs angielskiego dla osobników ułomnych. I nawet powieka mu przy
tym nie drgnęła. Teraz zaś… Teraz trząsł się ze strachu.
Richard puścił słowa Ragnora
mimo uszu, zupełnie jak poprzednie wypowiedzi Santiago. Nadal skupiał się tylko
na Magnusie. I nadal w niego celował. Bane miał nadzieję, że mężczyzna w końcu
opadnie z sił i upuści pistolet. W końcu pozycja, jaką przyjął nie była naturalna.
Zaryzykował szybki rzut
oka na Aleca. Jego ukochany był nad wyraz spokojny. Przystojne oblicze zastygło
w wyrazie wyczekiwania. Jakby Alexander czekał na odpowiedni moment by
zareagować. Z jakiegoś irracjonalnego powodu podniosło to Magnusa na duchu.
Tymczasem Raphael
spróbował się poruszyć i podejść do Richarda. Może liczył, że skoro jego słowa
odbijały się od niego, jak od ściany, to w swoim chorym umyśle ten w ogóle nie
zdawał sobie sprawy z jego obecności. Niestety.
- Ani kroku! Bo najpierw
tobie rozwalę łeb!
Żadnemu z zakładników nie
spodobało się to „najpierw”. Ragnor naraz przypomniał sobie dyskusję z Raphaelem
o możliwości założenia w jego biurze alarmu. Teraz byłby, jak znalazł. Ale nie…
Musiał dać się przekonać cięciami w budżecie. Chociaż podwyżki się przydały…
- Richard… - Magnus
uznał, że tylko on może dotrzeć do mężczyzny. W końcu to wszystko działo się z
jego powodu, prawda? – Odłóż pistolet. Porozmawiajmy…
Ku zdumieniu wszystkich
Richard wybuchnął śmiechem.
- Teraz chcesz
rozmawiać?! Teraz nareszcie zwróciłem twoją uwagę?! – Pistolet zaczął podskakiwać
jeszcze bardziej i zakres części ciała, w które Bane mógłby zarobić kulkę,
bardzo się zwiększył. – Po tym jak
zmarnowałeś mi najlepsze lata życia, chcesz rozmawiać dopiero wtedy, gdy śmierć
zajrzała ci w oczy?!
Lata? Przecież wszystko
trwało nie więcej niż czterdzieści minut…
Sądząc po minie Richarda
Magnus musiał powiedzieć swoje myśli głośno. Co wcale nie poprawiło jego
sytuacji
- Czas inaczej płynie dla
tych, których wychowały elfy! – wrzasnął z godnością, czym tylko potwierdził
swój status szaleńca, wśród zebranych.
Magnus zaczął się
zastanawiać, jakim cudem dał się zaciągnąć temu człowiekowi do łóżka. Z tego co
pamiętał, to wcale nie było takie trudne. Zawsze miał słabość do ludzi
niestabilnych psychicznie. Camille przecież też całkiem normalna nie była.
Ja zresztą również,
pomyślał. Koleś celuje do mnie z pistoletu a ja się zastanawiam nad własnymi
preferencjami seksualnymi…
- Ale zemszczę się! –
Twarz Richarda przyozdobił wredny uśmiech. – Skoro ja nie mogę z tobą być, to
już nikt nie będzie!
Strzelił.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz