poniedziałek, 30 sierpnia 2021

Wiara

Tytuł: Wiara
Liczba rozdziałów: One Shot
Gatunek: romans, komedia
Para: Crowley x Azirafal
Seria: Dobry Omen
Ograniczenia wiekowe: Brak
Info/Uwagi: Azirafal i Crowley rozmawiają czy w przypadku Anioła i Demona wiara ma jakikolwiek sens. I to nie tylko wiara w Wszechmogącego.

WIARA
 
 

- Wiesz, że to może się nie udać? – powiedział Crowley, tym samym wyrażając głośno to, co dręczyło też Azirafala. – Że możemy zginąć?
Anioł przełknął ślinę. Oczywiście, że wiedział! Nie mieli żadnej pewności, że udało im się właściwie zinterpretować słowa Agnes Nutter. Stara wiedźma nie była łaskawa napisać: Żeby uniknąć śmierci w męczarniach zrób to i to. Nie! Musiała być tajemnicza! Do… Nie, może lepiej nie kończyć.
- Aniele?
- Wiem, Crowley! Wiem! Ale musimy wierzyć, że nam się uda!
Demon prychnął z pogardą.
- Wierzyć? – spytał a w jego głosie pobrzmiewało niedowierzanie. Wstał i zaczął chodzić po mieszkaniu, starannie omijając kałużę, która była kiedyś Ligurem. Powinien to posprzątać. Albo lepiej poprosić Azirafala, żeby to zrobił. W końcu woda święcona to nie żarty. Zwłaszcza dla Demona.
- Może nie zauważyłeś, ale jestem nieco sceptycznie nastawiony do idei wiary w cokolwiek. Chyba że chodzi o wiarę w powolną i bolesną śmierć, jaką zafunduje mi Piekło za powstrzymanie Apokalipsy i zrobienie z Belzebuba idioty. – Wyrzucił ręce w górę, po czym opadł na tron. Skrzywił się. Sam właściwie nie wiedział, po co trzymał to cholerstwo. Było, dosłownie, piekielnie niewygodne. Zdecydowanie bardziej przypadła mu do gustu kanapa w księgarni Azirafala.
Anioł westchnął ciężko.
- Domyślam się, że to, co przygotował dla mnie Gabriel, też nie będzie szybkie i bezbolesne. – Kilka razy zacisnął i rozprostował palce, jakby nie wiedział, co zrobić z rękoma. W końcu zdecydował się na posprzątanie resztek Demona z podłogi. Głupio by było, gdyby ich rozważania okazały się nic nie warte, bo Crowley postawił stopę, nie tam, gdzie trzeba. Coś ścisnęło go w dołku. Jak zawsze, gdy choćby pomyślał, że temu konkretnemu Demonowi, coś mogłoby się stać.
O ile to możliwe, Crowley poczuł się jeszcze gorzej. Nie bał się własnej śmierci. No może trochę. Chętnie uniknąłby całkowitej anihilacji, gdyby tylko istniała taka możliwość. Jednak tym, co tak naprawdę go przerażało była możliwa śmierć Azirafala. Już raz przeżył coś takiego. Drugiego razu by nie przetrwał. Bez niczyjej zachęty wylałby na siebie, całe wiadro wody święconej.
- Przepraszam, Aniele – mruknął. – Wiem, że ty też siedzisz w tym po same uszy. Ja… Po prostu… Ech… Chyba się denerwuję.
Azirafal uśmiechnął się półgębkiem, słysząc te słowa.
- Wiem, mój drogi. Ja też. – Podszedł do tronu i zrobił gest, jakby chciał położyć przyjacielowi rękę na ramieniu, ale powstrzymał się w ostatniej chwili. – Jednak, co innego, poza wiarą, nam pozostało?
Demon skrzywił się.
- To może, od razu, zaoszczędźmy naszym Centralom papierkowej roboty i sami się zabijmy, co?
- Crowley!
- Wiara gówno daje, Aniele!
Wstał i ponownie zaczął chodzić po mieszkaniu.
- Od sześciu tysięcy lat wierzę, że… - urwał. – Nieważne. – Machnął ręką. – Ważne, że nic to nie dało! – Wściekły chwycił za spryskiwacz i zaczął nawadniać, drżące ze strachu, rośliny. Myślami był jednak daleko, bo nie zwrócił najmniejszej uwagi na zwiędłe liście czy pokrywające je plamy.
Azirafal z niepokojem przyglądał się przyjacielowi. Oczywiście rozumiał, że perspektywa rychłej śmierci, zapobiegnięcie Apokalipsie i sprzeciwienie się samemu Szatanowi, mogły nieco zachwiać psychiką Demona. Sam czuł się nieswojo, zwłaszcza przypomniawszy sobie minę Gabriela, gdy Archanioł mu się przyglądał. Mimo to odnosił wrażenie, że Crowleyowi chodziło o coś jeszcze. Coś niezwiązanego z całym tym bałaganem, w którym właśnie tkwili. Tylko nie wiedział, o co dokładnie. Myślał i myślał, aż w końcu go olśniło. I nie było to miłe olśnienie.
- Mój drogi… - Podszedł do przyjaciela i, po chwili wahania, położył mu rękę na ramieniu. Ciało Crowleya się spięło, więc Anioł szybko cofnął dłoń. – Mój drogi… - zaczął znowu, tym razem zachowując dystans. – Dobrze wiesz, że z Piekła nie ma powrotu. Wszechmogący ustalił to już na samym początku… - urwał, bo Crowley odwrócił się do niego gwałtownie. Zamaszystym ruchem zdjął okulary i Azirafal miał wrażenie, że wężowe oczy przewiercają go na wskroś. Docierają nawet do tej najgłębszej, najbardziej strzeżonej tajemnicy, o której wiedział jedynie Wszechmogący. I to tylko dlatego, że był również Wszechwiedzący. Azirafal nigdy, z własnej woli, by mu tego nie powiedział. Nikomu by nie powiedział. A już szczególnie stojącemu przed nim Demonowi.
- Naprawdę myślisz, że chciałbym tam wrócić? – spytał Crowley. – Po tym wszystkim? Że chciałbym, przez całą wieczność patrzeć na, zadowolonego z siebie, pieprzonego Archanioła Gabriela?
Pomimo powagi sytuacji Azirafal nie mógł się nie uśmiechnąć słysząc, jak Crowley wyrażał się o Gabrielu. Zaraz jednak spoważniał. Żarty żartami, ale gra toczyła się o naprawdę wysoką stawkę.
- A, w co innego, mógłbyś wierzyć przez sześć tysięcy lat? Czego innego mógłbyś pragnąć tak długo?
Crowley westchnął i potarł kciukiem oraz palcem wskazującym nasadę nosa. Wtedy, do Azirafala dotarło, że nie powinien był pytać. Nie miał takiego prawa. To było zdecydowanie zbyt intymne.
- Przepraszam – powiedział cicho i spuścił głowę. – Nie powinienem…
- Nie. – Crowley pokręcił głową. – Powinienem ci powiedzieć. – Znów pokręcił głową, jakby kłócił się sam ze sobą. – Chcę ci powiedzieć. – Stanął przed zaskoczonym Aniołem i chwycił go za podbródek, tym samym zmuszając by ten na niego spojrzał. – Jeśli mamy jutro zginąć, chcę odejść ze świadomością, że ci o tym powiedziałem.
Początkowo Azirafal pragnął zaprotestować. Powiedzieć, że wcale nie umrą, ale w porę ugryzł się w język. To przecież nie było wykluczone.
- Wiesz, w co wierzyłem, na co liczyłem przez te sześć tysięcy lat? – kontynuował Crowley. Azirafal pokręcił głową, jednak cały czas utrzymywał kontakt wzrokowy z Demonem, nie chciał go zerwać ani na moment. Twarz Crowleya była tak napięta, jak jeszcze nigdy wcześniej. Nawet, gdy omawiali powstrzymanie Armagedonu albo dowiedział się o planach Boga w Mezopotamii, był bardziej… zblazowany. – Że… - zająknął się. – Że pewnego dnia pokochasz mnie tak mocno, jak ja ciebie.
Azirafal stracił kontrolę nad własnym ciałem. Przestał oddychać, serce mu stanęło a oczy rozszerzyły się.
- Tak, kocham cię – kontynuował Crowley, mimo że reakcja Anioła go zabolała. Choć to i tak było lepsze niż wrzask oburzenia czy spojrzenie pełne nienawiści. – Jak wariat! – Puścił przyjaciela i po raz trzeci zaczął chodzić po mieszkaniu. – Szalenie! Od tysiącleci! Od naszego pierwszego spotkania! Przez ten cały czas wierzyłem, że pewnego dnia odwzajemnisz moje uczucia. Że będziemy mogli być szczęśliwi. Razem. – Nagle przystanął a jego ramiona dziwnie opadły, jakby wyrzucenie z siebie tego wszystkiego pozbawiło go energii. – I, co mi dała ta głupia wiara? – zapytał gapiąc się w podłogę. – Świat prawie się skończył a ty… - urwał. – Co mi to dało? – powtórzył.
Azirafal nie odpowiedział. Zamiast tego podszedł do przyjaciela i położył mu dłonie na ramionach. Tym razem Crowley nie zareagował, nie podniósł głowy. Podejrzewał, że wie, co malowało się na twarzy Anioła. Poczucie winy. Nie chciał tego widzieć. Już chyba wolałby, żeby Azirafal był wściekły. Żeby wygarnął mu, z mocą całego boskiego majestatu, że to czego pragnął było świętokradztwem, za które powinien umrzeć. Tak. Gniew był lepszy, niż żal Anioła, że nie może odwzajemnić jego uczuć.
- Crowley, mój drogi, spójrz na mnie. – O dziwo głos Azirafala nie był smutny. Gdyby Crowley pozwolił sobie choćby na cień nadziei, usłyszałby w nim radość. – Proszę.
Zakochanie to jednak paskudna rzecz. Pragniesz uszczęśliwić drugą osobę, bez względu na koszty. Liczy się ona, nie ty. Dlatego Crowley, choć wiedział, że go to zaboli, podniósł głowę i spojrzał w błękitne oczy istoty, którą kochał całym sobą. Oczy, które wbrew jego podejrzeniom, wcale nie były smutne czy złe. Wręcz przeciwnie. Błyszczały w nich wesołe iskierki. Nim choćby odważył się pomyśleć, co to oznacza, Azirafal odezwał się ponownie.
- Ty głupi wężu… Wiesz, w co ja wierzyłem przez ostatnie tysiąclecia?
Normalnie rzuciłby jakiś żart związany z jedzeniem lub książkami. Albo złośliwość dotyczącą pozostałych Aniołów. Teraz jednak przełknął ślinę i pokręcił głową. Azirafal uśmiechnął się ciepło.
- Żeby okazało się, że Demony jednak potrafią kochać. A zwłaszcza jeden konkretny Demon.
Stanął lekko na palcach i pocałował Crowleya. Ten zamarł, nie do końca pewny, czy to, aby nie jakiś okrutny żart ze strony Wszechmogącego. Albo wytwór jego, całkiem niedemonicznej, wyobraźni. Jednak, im dłużej trwał pocałunek, tym więcej zmysłów potwierdzało jego autentyczność i ostatecznie Crowley zrozumiał, że to działo się naprawdę! Azirafal go całował! A on stał, jak kołek! Gwałtownie chwycił Anioła w pasie i zaczął oddawać pocałunek z pasją skrywaną przez ostatnie sześć tysięcy lat.
Poczuł, jak Azirafal się uśmiecha. To sprawiło, że jego ludzkie ciało oraz wewnętrzną esencję zalało dziwne ciepło. Wiedział już, jak to jest uszczęśliwiać Azirafala, jednak to uczucie było czymś zupełnie nowym. Czymś, co chciał czuć już wiecznie.
Kiedy wreszcie się od siebie oderwali spojrzał w błękitne oczy Anioła. Zobaczył w nich taką radość, że ledwie był w stanie pojąć to rozumem.
- Czy… Czy to… Czy ty… - Nie potrafił sklecić zdania.
- Wiara czyni cuda – powiedział Azirafal i znów go pocałował. Chociaż ponownie nieprzygotowany na taki rozwój wypadków, tym razem Crowley zareagował prawidłowo. Zaczął oddawać pocałunek, już od samego początku. I musiał przyznać, że to było jeszcze wspanialsze niż za pierwszym razem. Azirafal smakował lepiej niż jakikolwiek pity przez niego, do tej pory, alkohol. I uderzał do głowy bardziej niż najmocniejszy trunek. Crowley miał wrażenie, że był pijany, jego myśli nie biegły prosto i nie potrafił się na niczym skupić a świat wydał się nagle piękniejszy. Widmo śmierci zaś – jeszcze straszniejsze. To go otrzeźwiło. Zerwał pocałunek, czym nie tyle zdziwił, co zaniepokoił Anioła.
- Kochanie?
- Czy… Czy to znaczy, że mnie kochasz? – Jeśli to miała być jego ostatnia noc, jeśli już nigdy więcej miał nie zobaczyć Azirafala, to chciał odejść, choć raz to usłyszawszy.
Anioł chyba wyczuł potrzebę wypełniającą Crowleya, bo wyraz zaniepokojenia na jego twarzy ustąpił miejsca ciepłemu uśmiechowi. Położył dłoń na policzku przyjaciela i zaczął delikatnie gładzić go kciukiem.
- Tak. Kocham cię – wypowiedział na głos to, co czuł od czasów Arki Noego. A przynajmniej właśnie wtedy to sobie uświadomił. Kto wie? Może miłość zakiełkowała w nim już podczas ich pierwszego spotkania? Jednak to troska Demona o dzieci, które zgodnie z boskim planem, miały umrzeć, sprawiła, że uczucia wybuchły w nim, z mocą Piekielnego Ognia. Dzieci, które nie obchodziły nikogo innego. Anioła, Demona czy nawet samego Wszechmogącego.
Potem, za każdym razem, gdy spotykał Crowleya jego uczucie rosło. Swoją kulminację miało podczas drugiej wojny światowej, kiedy to Demon zaryzykował, dla niego, wejście do kościoła. Na poświęconą ziemię, choć niewątpliwie wiedział, że go to zaboli. I, w dodatku, uratował jego książki! Tylko wtedy jeszcze nie był gotów przyznać się do swoich uczuć, nawet przed samym sobą, za bardzo bał się gniewu Nieba. Teraz, gdy nie mógł już sobie nagrabić u niego bardziej, nie miał takich oporów. Poza tym, chciał móc powiedzieć to głośno. Chociaż jeden raz.
- Kocham cię. Tak bardzo, że czasami to aż boli. – Albo kilka razy, tak dla pewności. – A czy ty… - Pragnął również to usłyszeć.
- Tak! Do dia… - urwał. – Tak! Kocham cię!
Crowley pochylił się i oparł czoło o czoło Anioła. Patrzyli na siebie w milczeniu rozkoszując się bliskością i wzajemnym ciepłem. W końcu, po całych tysiącleciach wyczekiwania, mogli to zrobić. Bez strachu, że zostaną nakryci. Świat należał do nich. Przynajmniej do jutra.
- Teraz jeszcze bardziej nie chcę umierać – powiedział Crowley walcząc ze łzami.
- Ja też nie – odpowiedział Azirafal. On postanowił ulec wypełniającym go emocjom i pozwolił łzom płynąć. Crowley ścierał je delikatnie, nie przejmując się tym, że co chwila pojawiały się nowe. – I tak się nie stanie. Przeżyjemy – powiedział z mocą. Jeśli możliwym było zakochanie się w sobie Anioła i Demona to oszukanie Piekła i Nieba, tym bardziej. Poza tym Azirafal miał dziwne wrażenie, że Wszechmogący ich wspiera. Czuł Jego obecność i emanujący z tego powodu, spokój. Za to ani śladu gniewu. Nie zamierzał jednak mówić o tym Crowleyowi. Wątpił, czy Demon uznałby to za dobry znak.
- A jeśli? – spytał Crowley.
- Jeśli… - powtórzył, z namysłem, Azirafal. – To chcę dobrze wykorzystać tę ostatnią, wspólną noc, jaką nam dano.
Crowley uśmiechnął się krzywo.
- Chyba pierwszą.
- To też – zgodził się Anioł i ponownie pocałował ukochanego, lekko popychając go w stronę sypialni. Crowley, od razu zrozumiał, do czego przyjaciel dążył.
- Jesteś… Jesteś… pewien? – spytał pomiędzy pocałunkami, które nagle, z czułych i delikatnych, stały się namiętne. I przestały ograniczać się jedynie do ust.
- Jak niczego do tej pory. – Azirafal oderwał się od szyi Crowleya. – Chyba że ty… - nie dokończył. Demon zadbał o to, by jego usta zajęte były czymś, o wiele przyjemniejszym niż mówienie.
Nie odrywając się od siebie, zniknęli w sypialni.
Bóg, miłosiernie, odwrócił wzrok, chcąc dać dwójce swoich ulubionych dzieł, trochę prywatności.
 
Nocną ciszę, do tej pory przerywaną jedynie odgłosami pocałunków i cichymi westchnieniami, rozdarł nagle głośny śmiech. A zaraz potem dziwnie zwierzęce warknięcie.
- Kaczuszki? Naprawdę? – Azirafal chichotał nie mogąc się powstrzymać. Kierowało nim nie tylko rozbawienie, ale także stres ostatnich kilkunastu godzin. – Naprawdę nosisz bokserki w kaczuszki?
Crowley ponownie warknął i przyjrzał się swojej bieliźnie. Naprawdę lubił te bokserki. Były niebieskie w małe żółte kaczuszki, z których każda miała na szyi czerwony krawat. I, choć nigdy by się do tego nie przyznał, nawet podczas najwymyślniejszych tortur, jakie zna tylko Piekło uważał, że przynoszą mu szczęście. Póki co jego teoria się potwierdzała. Hej! Ocalił świat, odzyskał Azirafala a na dodatek miał go teraz tu! W swoim łóżku! Co prawda chichoczącego, jak ktoś niespełna rozumu, ale to akurat było sprawą drugorzędną.
- Kaczki są świetne – powiedział, ponownie wdrapując się na łóżko i całując Azirafala w szyję.
Ten jęknął, nie przestając jednak chichotać, co jak się zastanowić, było niezwykłym osiągnięciem.
- Jeśli myślisz, że stanę przed Belzebubem i resztą Demonów ubrany w kaczuszkowe bokserki to… - nie dokończył, bo Crowley zamknął mu usta pocałunkiem.
- Skoro tak bardzo ci przeszkadzają, to je ze mnie zdejmij – zasugerował Demon w chwili przerwy.
Nie musiał dwa razy tego powtarzać.
Później pomyślał, że mógłby się odgryźć komentując bieliznę Azirafala w szkocką kratę, ale ostatecznie uznał, że jest mu zbyt dobrze, by przerywać. Nawet dla docinków. Zrobi to, kiedy indziej. Bo, po raz pierwszy, naprawdę uwierzył, że mają szansę przetrwać. W końcu wiara czyni cuda.

 



poniedziałek, 23 sierpnia 2021

Utracona niewinność - Epilog

 


UTRACONA NIEWINNOŚĆ
 
EPILOG


Magnus, po raz trzydziesty, poprawił muszkę. A po raz czterdziesty zastanowił się czy aby nie lepiej zamienić ją na krawat. Ale wtedy musiałby zdjąć szelki. A gdyby zdjął szelki konieczna okazałaby się zmiana spodni. Jak również koszuli. I butów. To nierozerwalnie wiązało się z koniecznością nałożenia nowego makijażu. Tylko czy miał na to czas? Może gdyby się pospieszył…
- Przestań!
Krzyk Catariny przebił się do jego mózgu niczym brygada antyterrorystyczna. Zamrugał kilkukrotnie.
- Co?
- O czymkolwiek teraz myślisz, natychmiast przestań!
Przyjaciółka podeszła do niego i oderwała jego trzęsące się ręce od muszki.
- Wszystko będzie dobrze. Wyglądasz fenomenalnie. Pierścionek jest cudowny. Alec cię kocha. W restauracji nie wybuchnie żaden pożar. Ani epidemia salmonelli.
Puściła mu oczko.
Magnus nie poczuł się ani trochę uspokojony. Do tej pory salmonelli nie brał pod uwagę a teraz, oczywiście, zacznie.
- Hej! Żartowałam!
- Wiem – powiedział tonem jasno dającym do zrozumienia, że wcale nie wiedział.
- Więc o co chodzi? – Udała, że tego nie słyszy.
Magnus westchnął ciężko i usiadł na kanapie. Oczywiście tak by nie pognieść spodni.
- Nie uważasz, że to za wcześnie?
Gdyby wiedział jaki wybuch śmiechu wywoła, nigdy nie zadałby tego pytania. Więcej! Nie wpuściłby Cat do mieszkania!
- Proszę cię! Chłopak widział cię nago podczas waszego pierwszego spotkania! Zamieszkaliście razem nim w ogóle zostaliście parą. A później, ile wam to zajęło? Tak z ciekawości?
- Miesiąc – burknął Magnus nieco zawstydzony.
- Widzisz! – krzyknęła z triumfem Catarina. – Gdyby biologia wam tego nie umożliwiała to już dzisiaj bujałabym małego berbecia i walczyła o tytuł Najlepszej Cioci Na Świecie z Isabelle Lightwood.
Magnus zachłysnął się powietrzem. Taka wizja bardzo podziałała na jego wyobraźnię. Oczywiście w pozytywnym sensie, jednak Catarina musiała dojść do innego wniosku, bo szybko porzuciła temat potomstwa.
- W waszym przypadku nie istnieje coś takiego jak „za wcześnie”. A teraz idź już, bo się spóźnisz.
Nieco podbudowany Magnus uśmiechnął się do przyjaciółki, posłał jej całusa i wybiegł z mieszkania. Po czym zaraz do niego wrócił po pudełko z pierścionkiem leżące na stoliku. Drugi raz zaś, po wsparcie moralne i potwierdzenie, że zapomnienie pierścionka wcale nie jest złą wróżbą i znakiem „z góry”, żeby sobie darował te całe oświadczyny.
Tylko pielęgniarska cierpliwość pozwoliła Catarinie nie zamordować przyjaciela.
 
Trafił idealnie, dzieciaki akurat wybiegały z klubu. Szczęśliwe, roześmiane i bardzo usatysfakcjonowane. Większość, gdy tylko zobaczyła Magnusa, od razu podbiegła się przywitać. I oczywiście zażądać małego magicznego pokazu. Nie potrafił im odmówić. Nawet jeśli oznaczało to ciągłe poszerzanie repertuaru – sztuczka ze znikającą monetą przestała bawić nawet tych najmłodszych.
 
Kończył właśnie najbardziej wymagający trik, gdy z budynku wyszedł Alec. Magnus zagapił się na ukochanego, który wyglądał bosko w ciemnogranatowej koszuli, którą mu ostatnio sprezentował i oczywiście całą puentę szlag trafił. Dzieciaki roześmiały się radośnie.
- Chyba nie jesteś w formie – skwitował Alec podchodząc i całując ukochanego w policzek.
Magnus mógł tylko wzruszyć ramionami, za to dzieciaki znów zaczęły się śmiać. Nawet trzy adoratorki Bane’a. Które, gdy tylko mężczyźni ogłosili, że są razem oznajmiły, że taki właśnie był ich cel. Chciały, żeby Pan Alec był zazdrosny i powalczył o Pana Magnusa. Na takie tłumaczenie żaden z mężczyzn nie miał argumentów. Za to następnym razem, gdy odbierał Alexandra z pracy, Magnus przyniósł ze sobą wielką paczkę cukierków.
- Gotowy? – spytał Magnus otrząsnąwszy się nieco z szoku wywołanego widokiem ukochanego.
- Zawsze – wziął mężczyznę pod ramię i pomachawszy na do widzenia wszystkim młodym łucznikom ruszyli w stronę restauracji będącej miejscem ich pierwszej, nieoficjalnej randki. Obaj mieli do tego miejsca sentyment i starali się odwiedzać je przynajmniej raz w miesiącu.
Wystrój nie zmienił się ani trochę, od tamtego pamiętnego wieczoru i nadal całość dość mocno odbiegała od Magnusowych standardów a mimo to Bane nawet nie pomyślał o tym by zmienić lokal. To właśnie tu zakochał się w Alecu na zabój. Za jego niezłomność i umiejętność podniesienia po każdym ciosie.
Zamówili swoje ulubione dania i zaczęli rozmawiać. Choć byli razem niemal rok, tematy nadal im się nie kończyły. Jeden mógł słuchać drugiego, bez względu na to o czym mówił.
Cały posiłek upływał w miłej atmosferze, chociaż Magnus co chwila sięgał do kieszeni, by upewnić się, że pudełko nadal znajdowało się na miejscu.
 
Kiedy podano deser Magnus uznał, że nie może dłużej czekać. Albo zrobi to teraz albo zwariuje.  
Wstał, odsunął ostrożnie krzesło po czym klęknął przed zbaraniałym Alekiem na jedno kolano.
- Alexandrze Gideonie Lightwood – zaczął. – Poznanie ciebie było najwspanialszą rzeczą jaka mi się przydarzyła w życiu. Twoja miłość dodaje mi sił a sama obecność sprawia, że mam ochotę krzyczeć z radości. Nie wyobrażam sobie by mogło cię zabraknąć. Kocham cię. Więc, czy uczynisz mi ten zaszczyt i poślubisz mnie?
Wyciągnął pudełko i je otworzył. Na wyściełanym aksamitem wnętrzu pyszniła się prosta srebrna obrączka ozdobiona gustownym szafirem.
Alec patrzył na pierścionek z szeroko otwartymi oczami, by ostatecznie… parsknąć śmiechem. Magnus zamarł. Nie taką reakcję chciał wywołać. Liczył na łzy wzruszenia albo ten rozkoszny rumieniec, który tak uwielbiał.
Tymczasem Alec, wciąż się śmiejąc, sięgnął do własnej kieszeni i wydobył z niej pudełko bliźniaczo podobne do tego, które trzymał Magnus. Bane wciągnął ze świstem powietrze a Alexander wreszcie spoważniał.
- Tylko jeśli ty poślubisz mnie – powiedział uroczystym tonem i otworzył pudełko. W środku znajdowała się złota obrączka ozdobiona kocim okiem.
I wtedy to Magnus zaczął się śmiać. Głośno i serdecznie. A kiedy tylko pohamował wesołość wstał i pocałował Alexandra najżarliwiej jak tylko potrafił. Wszystko stało się jasne. W tej sytuacji słowa były zbędne. A mimo to Magnus chciał je wypowiedzieć.
- Oczywiście, że zostanę twoim mężem.
 
- Wyglądasz wspaniale! Magnus padnie, kiedy cię zobaczy!
- Tak myślisz? – Nie do końca przekonany Alec po raz kolejny obejrzał się w lustrze.
Garnitur w delikatnym odcieniu złota leżał jak ulał. W dodatku udało mu się nawet poskromić włosy i po raz pierwszy w życiu miał na głowie coś na kształt fryzury. A mimo to nadal czuł, że jakiś element nie pasuje, czegoś mu brakowało.
- Ja to wiem! – Isabelle widziała wahanie brata i za wszelką cenę starała się je wyeliminować. – Hej! Chyba nie zdezerterujesz, co?
Przygryzł wargę za co od razu dostał od siostry po łapach. Jeszcze tego brakowało, żeby podczas składania małżeńskiej przysięgi krwawił jak zarzynana świnia.
- Alec!
Spojrzał na dziewczynę z przestrachem w oczach.
- Izzy… A jeśli on nie przyjdzie?
Dłuższą chwile zajęło Isabelle zrozumienie o kim mówił jej brat. A kiedy już do tego doszło wybuchnęła głośnym śmiechem.
- Chłopie! Naprawdę myślisz, że po tym wszystkim Magnus będzie się bawił w uciekającą pannę młodą? Przecież on nie marzy o niczym jak o poślubieniu cię. No i może o wyobracaniu w hotelowym łóżku w noc poślubną…
- Izzy! – Alexander zarumienił się jak podlotek.
- No co? Źle mówię? Wszyscy wiemy, że Magnus Bane ma libido…
- Isabelle Lightwood! Damie nie wypada mówić o takich rzeczach!
Izzy przewróciła oczami słysząc karcący głos matki, ale zrobiła to jakoś tak bez przekonania. Tymczasem Maryse podeszła do syna.
- Pozwolę sobie udawać, że nie słyszałam ostatnich słów mojej córki…
Isabelle westchnęła teatralnie.
- Ale w jednym muszę się z nią zgodzić – ciągnęła kobieta. – Magnus kocha cię do szaleństwa i na pewno nie może się doczekać aż zostanie twoim mężem. – Pełnym czułości gestem poprawiła synowi krawat.
- A ty skąd o tym wiesz? – wydukał, wciąż nieprzyzwyczajony do tej nowej wersji swojej matki. Ta roześmiała się wdzięcznie, zupełnie jak nie ona.
- Po pierwsze mam oczy. Po drugie sam mi powiedział. Na zakupach, kiedy wybieraliśmy tę bajeczną suknię. – Przejechała dłonią po ciemnogranatowym brokatowym materiale.
Alec doszedł do wniosku, że jego życie zaczęło podążać torem, którego nijak nie potrafił zrozumieć. Brał ślub. Z własnej woli. Z mężczyzną, którego kochał. Rodzice się rozwodzili, nie bacząc na wywołaną tym kontrowersję. Na domiar wszystkiego jego własna matka chadzała na zakupy z jego narzeczonym… Co jeszcze czaiło się za rogiem? Jakie zmiany? Jakie rewelacje?
Zwykle myśląc o przyszłości czuł niepokój. Teraz zaś – ekscytację. Wręcz nie mógł się doczekać tego, co zgotował dla niego los. A już szczególnie najbliższych wydarzeń.
Z rozmyślań wyrwał go głos siostry.
- Chodźmy, bo Jace zaraz zniesie jajko. To całe drużbowanie padło mu na głowę. Myśli, że jest ważny.
Alec po raz ostatni spojrzał na siebie w lustrze, poprawił jeden niesforny kosmyk po czym ruszył za siostrą.
 
- Jak chcesz to jeszcze możemy dać nogę – powiedział Ragnor poprawiając cisnący go krawat. Ostatni raz pozwalał komukolwiek wiązać go za niego. – Zaparkowałem niedaleko… Ała! Za co?!
- Za pierdolenie głupot!
Catarina już zamierzała się do następnego ciosu. Dla bezpieczeństwa piekielnie drogiego manicure, jako narzędzie tortur, wybrała torebkę.
-  Nie będzie żadnego spierdalania sprzed ołtarza! Nie po to wbiłam się w te szpilki, żeby ten imbecyl teraz zrezygnował.
Magnus przypatrywał się przyjaciołom z uśmiechem na ustach. Ich przekomarzanki stanowiły stały element rzeczywistości, którego miło było się chwycić, gdy własne serce łomotało w piersi a umysł wyłączał przy czynnościach trudniejszych niż oddychanie. Do tego stopnia, że to Catarina musiała wiązać mu krawat, choć przecież robił to w swoim życiu wielokrotnie. Poprawił go teraz bardziej z nawyku niż faktycznej potrzeby, jednak gest nie uszedł uwagi samej Cat.
- Nie mów, że choćby rozważasz ucieczkę! Jeśli tak to przyrzekam, że nie zawaham się użyć siły i wszystkich dostępnych mi środków farmakologicznych, żeby wybić ci ten pomysł z głowy! A do ołtarza zaciągnę choćby i naćpanego.
Mimowolnie zadrżał. Wiedział już, że Catarina nie rzucała słów na wiatr, ale tym razem chodziło jeszcze o coś innego. Miałby zrezygnować z poślubienia Alexandra?! Nigdy!
To ostatnie słowo wypowiedział na głos, czym uspokoił i zadowolił Catarinę.
- No! To ja rozumiem. A teraz zbieraj się, bo za chwilę bardzo niemodnie się spóźnimy a twój przyszły mąż zejdzie na zawał.
Wspomnienie Alexandra ogrzało jego duszę. Poprawił jeszcze klapy granatowej marynarki i pewnym krokiem ruszył za Catariną i Ragnorem. Ten ostatni nieco sarkał pod nosem całkowicie nieprzekonany do idei małżeństwa. Czego się jednak nie robi dla przyjaciół? No i miała być wódka za darmo.
 
Magnus był pewien, że dzień swojego ślubu zapamięta w najdrobniejszych szczegółach, lecz kiedy doszło co do czego umysł spłatał mu figla. Zobaczywszy Aleca jego mózg jakby się wyłączył i przestał rejestrować fakty. Cała ceremonia docierała do niego jak przez mgłę, ledwie mógł uchwycić w pamięci słowa, które podczas niej padały.
Niewielki kontakt z rzeczywistością odzyskał podczas przysięgi. Słowa Aleca docierały do niego nieco przytłumione, lecz wciąż tak samo piękne.
- Magnusie… Ty… Uratowałeś mnie. Zarówno przed światem jak i przed samym sobą. Dzięki tobie i twojej miłości odważyłem się w końcu przyznać do tego kim jestem i zawalczyć o szczęście… O możliwość trwania u twego boku. Niczego więcej nie pragnę jak tylko być blisko ciebie, zasypiać i budzić się w twoich ramionach. Móc cię kochać do końca życia.
Alexander umilkł i złapał dłonie Magnusa we własne.
- Nie potrafię już bez ciebie żyć. Dlatego proszę… Pozwól zostać mi przy sobie na wieczność.
Nie zamierzał płakać. To przecież zrujnowałoby jego makijaż. A mimo to poczuł łzy spływające mu po policzkach. Chyba zaczął odpowiadać choć nie był pewien. Wiedział tylko, że oczy Aleca szklą się, by w końcu i on także zaczął płakać.
Sakramentalne „tak” praktycznie mu umknęło, zbyt skupił się na tych pięknych błękitnych oczach.
 
Pierwszym prawdziwie wyraźnym wspomnieniem było delikatne kołysanie się w rytm muzyki z Alekiem w ramionach. Powinien być wściekły, ale towarzyszące mu szczęście uniemożliwiało jakąkolwiek złość.
Przyciągnął Aleca do siebie i mocno pocałował. Dało się słyszeć kilka zduszonych westchnień. Do Magnusa dopiero wtedy dotarło, że mają widownię. Z wrednym uśmiechem na ustach ponowił pocałunek.
Kiedy oderwali się od siebie policzki Aleca były zarumienione a oczy śmiały się.
- Jesteś piękny – wyszeptał Magnus wprost do ucha ukochanego. Rumieniec Alexandra spłynął aż na szyję.
- Na pewno szczęśliwy – odpowiedział mu. – A ty? Jak się czujesz jako Magnus Lightwood-Bane?
To było jedno z niewielu pytań we wszechświecie, na które odpowiedź sama cisnęła się na usta.
- Jakbym unosił się w powietrzu. Alexandrze Lightwood-Bane – wypowiedział te słowa z nabożną czcią. – Uczyniłeś mnie najszczęśliwszym z ludzi. Możliwość spędzenia z tobą życia to dar jaki zamierzam pielęgnować każdego wspólnego dnia.
Alec schował twarz w zagłębieniu jego szyi.
- To samo mówiłeś przy ołtarzu…
Jeśli faktycznie tak było, to Magnus tego nie pamiętał. Jego własna przysięga mieszała mu się w głowie, z tą wypowiedzianą przez Aleca.
- Ale nie mam nic przeciwko słuchaniu tego bez przerwy – wyszeptał mężczyzna a Magnus mógł się tylko uśmiechnąć.
- W takim razie możesz być pewny, że tak właśnie będzie. Będę mówił ci to codziennie, do samego końca świata.
 
- Mags…
Magnus niechętnie uchylił jedną powiekę. Była niedziela i wstawanie przed dwunastą uważał za świętokradztwo. Takie dni należało spędzać na błogim, niczym nieskrępowanym lenistwie. Szkoda, że jego mąż nie był w stanie tego pojąć.
- Tak, groszku?
- Pamiętasz co mi powiedziałeś w dniu naszego ślubu?
Wiedział, że zaraz usłyszy coś co mu się ani trochę nie spodoba, ale nie miał zamiaru martwić się na zapas.
- Mówiłem dużo rzeczy. – Przewrócił się na plecy i spojrzał na męża rozmarzonym wzrokiem. – Zwłaszcza podczas nocy poślubnej. Jak zaraz tu do mnie przyjdziesz to sporo z nich mogę powtórzyć. – Wyciągnął ku ukochanemu rękę.
Zgodnie z jego oczekiwaniami Alexander zaczerwienił się po same koniuszki uszu. Uwielbiał to, że nawet tyle lat po ślubie, jego mąż nie stracił nic ze swojej uroczej niewinności.
- Chodziło mi raczej o to, że mnie kochasz i takie tam...
- I, że uczyniłeś mnie najszczęśliwszym z ludzi? Pamiętam i podtrzymuję.
- Na pewno?
Czyli wieści musiały być naprawdę złe. A winowajcy tylko jedni.
- Co znowu te dwa diabły zrobiły?
Trafił w dziesiątkę. Alec nawet nie próbował zaprzeczać.
- Użyły twoich cieni jako plakatówek… - wyznał Alexander i wślizgnął się do łóżka.
Magnus policzył najpierw do dziesięciu, a kiedy to nie pomogło, do dwudziestu.
- Naszym dzieciom brakuje dyscypliny. Nie ma na to jakichś tabletek czy coś?
Alec zachichotał.
- Niestety nie. Takie rzeczy wpajają rodzice.
Słysząc to Magnus westchnął ciężko.
- Więc albo pogodzimy się ze stratami materialnymi albo zaczniemy zamykać wszystko na klucz. – Przyciągnął Aleca do siebie, żeby go pocałować. – A zaczniemy od drzwi sypialni…
Naraz dało się słyszeć chóralne „NIE!” na dwa głosy i do pokoju wpadło małe tornado pod postacią dwóch przedszkolaków. Wpakowali się rodzicom do łóżka i zaczęli, jeden przez drugiego, to przepraszać, to przekonywać, to znów opowiadać o czymś zupełnie niezwiązanym ze sprawą. Tak jak tylko dzieci potrafią. A Alec i Magnus śmiali się serdecznie rozczuleni tym szczebiotaniem.
- Wiesz co? – zapytał Magnus wykorzystując chwilę ciszy w powstałym harmidrze.
Alec uniósł brwi w pytającym geście.
- Podtrzymuję wszystko co powiedziałem w dniu naszego ślubu. Kocham cię Alexandrze Gideonie Lightwood-Bane.
Pocałował najpierw męża a zaraz potem obu synów. Czuł się najszczęśliwszym człowiekiem na świecie.
 
 
KONIEC 
 
No i dotrwaliśmy do końca. Dziękuję wszystkim, którzy czytali i nie zamordowali mnie za niektóre rozwiązania fabularne (wiem, że mi się należało ;)).
 
Mam nadzieję, że się podobało i że spotkamy się jeszcze przy wspólnych przygodach Aleca i Magnusa :).
 
Pozdrawiam :). Miłego dnia :*