niedziela, 27 czerwca 2021

Utracona niewinność 21

 

UTRACONA NIEWINNOŚĆ 

21

 

- Nigdy bym nie pomyślał, że to może być on – powiedział Magnus, kiedy wreszcie znaleźli się w domu. – Zawsze był taki miły… To chyba prawda, że szaleńcy dobrze się kamuflują.
- Taaa… - mruknął Alec, bo i jemu nie przyszło do głowy, że sprawcą całego zamieszania okaże się… sprzątacz. Uroczy, nieco tylko ekscentryczny dziadek, który dorabiał sobie do emerytury szorując podłogę w studiu. Zawsze uśmiechnięty, pozytywnie nastawiony do wszystkich, łącznie z Raphaelem i Camille. Jak to możliwe, że ktoś taki pisał listy z pogróżkami?
- Dziwne to wszystko. – Magnus wziął się za opróżnianie walizek. Co było dość pracochłonne, bo jako jeden z nielicznych facetów na planecie wiedział, że kolorowego prania nie należy łączyć z białym a pralka ma kilka programów dedykowanych do różnych tkanin. Alec nawet nie próbował mu pomagać. Nie dość, że się na tym nie znał (wszystkie jego ubrania były raczej ciemne, więc pranie ograniczało się do wciśnięcia dwóch przycisków), to jeszcze nie miał na to siły. Klapnął na fotel.
- Czyli to koniec – powiedział przypominając sobie uśmiech, z jakim Raphael zapraszał jutro jego i Jace’a do swojego gabinetu. – Koniec… - powtórzył. To słowo jakoś dziwnie osiadało na języku. Zupełnie, jak ten szemrany syrop na kaszel, którym poiła go matka. Potrafił sparaliżować całą jamę ustną do tego stopnia, że przez trzy godziny można było porozumiewać się jedynie za pomocą karteczek.
Magnus odłożył trzymaną w ręku hawajską koszulę. Tak po prawdzie, zabrał się za to całe sortowanie tylko po to by móc zająć czymś ręce. I stworzyć swego rodzaju tarczę przed tą właśnie rozmową. Oraz każdą inną. Był boleśnie świadom faktu, że musieli z Alekiem porozmawiać, ale nie chciał robić tego teraz. Nie kiedy leciał na pysk a ponadto nie potrafił odróżnić poliestru od bawełny. Wiedział, że Alec był w podobnym stanie. Więc dlaczego, do jasnej cholery, zaczynał tę rozmowę?! Nie mogli zająć się tym jutro? Przecież to, że złapano winnego nie spowoduje, że Alexander momentalnie teleportuje się do swojego mieszkania a na ich wzajemne kontakty zostanie nałożona jakaś klątwa.
Potarł dłonią czoło. Był zbyt zmęczony, żeby myśleć a co dopiero prowadzić poważną rozmowę. Może jeśli nie podejmie tematu Alec odpuści?
- To koniec – powtórzył Alexander nieco natarczywiej i Magnus już wiedział, że jego nadzieje były płonne.
- Czegoś na pewno – zgodził się niechętnie. – Ale czy możemy zdecydować czego dokładnie, jutro?
Alec otworzył usta jakby chciał coś powiedzieć, ale zaraz je zamknął. I widać było, że walczył ze sobą, by nie otworzyć ich ponownie.
- Proszę – wyszeptał Magnus. Zdawał sobie sprawę z tego, jak żałośnie brzmiał i gdyby chodziło o kogokolwiek innego, nie zniżyłby się do tego poziomu. Choćby miał później umrzeć, podjąłby temat. Ale tu chodziło o Aleca. On… był inny. Jakkolwiek śmiesznie by to nie brzmiało.
Alexander zastanowił się przez chwilę skubiąc nitkę od koszulki. Z jednej strony chciał mieć to już za sobą. Z drugiej… Był zmęczony, głodny, śpiący i obolały. Chociaż oparzenia już się zagoiły, to w niektórych miejscach zostały po nich jątrzące rany z przebitych pęcherzy (bo oczywiście był zbyt głupi, żeby posłuchać Magnusa i Jace’a i zostawić diabelstwa w spokoju). Nie nadawał się do dyskusji na temat wyższości kawy nad herbatą.
- W porządku – zgodził się ostatecznie wmawiając sobie, że wcale nie ucieka przed tematem. – Jutro. Po rozmowie z Raphaelem.
 
- Nie wiem, kto był szczęśliwszy. Złotowłosa, Camille czy Raphael.
Magnus zdjął buty, cisnął je w kąt, gdzie zderzyły się ze ścianą i od razu poszedł zrobić sobie drinka. Należało mu się jako nagroda za nie zamordowanie żadnej ze stron.
- Chcesz? – spytał sięgając po szklankę.
Alec pokręcił głową, choć tak naprawdę najchętniej urżnąłby się niczym Jace na imprezie na zakończenie szkoły. Chłopak o mało nie wylądował w szpitalu z zatruciem alkoholowym. Alec był gotów nawet na płukanie żołądka, jeśli tylko to miałoby w jakiś sposób odsunąć od niego rozmowę, jaką mieli z Magnusem przeprowadzić. Niestety, wrodzona odpowiedzialność nie pozwoliła mu dać upustu pragnieniom.
- A tak właściwie, po co ona tam była? – zapytał, bo obecność Camille go zdziwiła. Nie spodziewał się zobaczyć właśnie jej, podczas rozwiązania umowy pomiędzy Raphaelem a Shadowhunters.
Magnus zakręcił szklanką, kostki lodu uderzyły o siebie z głuchym szczęknięciem. Lubił ten dźwięk.
- Nie wiem… Podejrzewam jednak, że chciała na własne oczy zobaczyć moment, w którym Złotowłosa znika z jej życia, na dobre. – Zamyślił się. – Dziwne, że żadne z nich tego nie nagrywało. Bo to, iż oboje cieszą się z zakończenia współpracy było aż nazbyt widoczne. Zwłaszcza, gdy Roszpunka pokazała Camille środkowy palec.
Alec spurpurowiał jakby dziecinne zachowanie brata było jego winą.
- A ty? – chrząknął, żeby ukryć zmieszanie. – Dlaczego przyszedłeś?
Na to pytanie Magnus nie potrafił odpowiedzieć. Sam nie wiedział, dlaczego, zamiast rozkoszować się dniem wolnym i robić wszystko to, co do tej pory było zabronione, polazł do studia i patrzył jak dwóch uparciuchów stara się wprowadzić do umowy punkty, których wcześniej w niej nie było.
- Chyba chciałem zobaczyć starcie Złotowłosej z Raphaelem – powiedział, w końcu, świadom żałosności tego kłamstwa.
- Acha.
Ciężko było stwierdzić czy Alec dał się nabrać. Mężczyzna zdawał się dryfować myślami daleko, poza loft Magnusa.
- Czyli tak to się kończy… - powiedział w końcu. Magnus tylko wzruszył ramionami. Coś na pewno się kończyło. Problem w tym, że nie wiedział co.
Przez chwilę obaj milczeli a cisza jaka między nimi nastała nie należała do tych przyjemnych, które zdążyli dopracować do perfekcji. Tę można było kroić nożem. I nie miało się pewności czy ów nóż się nie stępi. Albo wręcz złamie.
Ostatecznie pierwszy odezwał się Alec.
- To chyba ten moment, w którym powinniśmy porozmawiać.
Kiedy to mówił nie patrzył na Magnusa. Za to Bane nie odrywał od niego oczu. Zupełnie jakby w ten sposób mógł przewidzieć, co mężczyzna powie.
- Chyba tak – zgodził się dość niechętnie. Dopił drinka i zastanowił się czy usiąść. Ostatecznie zdecydował, że nie. Tego typu rozmowy należało przeprowadzać na stojąco. – Alexandrze…
Alec przerwał mu ruchem ręki.
- Nie… - Przełknął ślinę. – Proszę… Pozwól mi… Chciałbym mówić pierwszy.
Magnusowi to w ogóle nie było na rękę. Osoba, która jako pierwsza zaczęłaby rozmowę zyskiwała przewagę. Druga strona musiała się do niej jakoś dostosować. Zawsze. A on nie chciał się dostosowywać. Pragnął powiedzieć Alecowi wszystko tak, jak to sobie zaplanował, bez uwzględniania jego opinii. Przynajmniej na początku. Później mogli pracować nad jakimś kompromisem, ale początek i główna oś „obrad” miała należeć do niego.
Już otwierał usta, żeby odmówić, gdy nieopatrznie spojrzał w niebieskie oczy ochroniarza. Przeklął w myślach zarówno siebie, jak i ten pieprzony błękit, przez który miękły mu kolana a każde postanowienie chwiało się w posadach.
- Dobrze – usłyszał swój własny głos.
Alec odetchnął z ulgą, po czym nabrał głęboko powietrza.
- Ja… - zawahał się, by zaraz pokręcić głową jakby to, co chciał powiedzieć, nie było tym, co chciał powiedzieć. – Wiesz… - Uśmiechnął się. – Początkowo byłem sceptycznie nastawiony do całego tego zlecenia. Miałem ochotę udusić Jace’a za to, że je przyjął.
Cóż… Magnus mu się nie dziwił. Większość osób zareagowałaby w ten sam sposób.
- Ale teraz… Teraz myślę, że to była jedna z najlepszych rzeczy jaka mi się przydarzyła w życiu. – Spuścił wzrok i zaczął wpatrywać się w podłogę. – Spotkanie ciebie, znaczy się.
Magnus wciągnął głęboko powietrze, w jego sercu zaczęła kiełkować nadzieja.
- Jesteś wspaniałym mężczyzną – kontynuował Alec, choć z jakiegoś powodu głos zaczął mu się łamać. – Dobrym, miłym, zabawnym…
- Przestań! – Magnus przerwał tę wyliczankę czując, że się czerwieni. – To niepokojące słuchać takich rzeczy o sobie. – Nigdy nie dostał aż tylu komplementów na raz. Chyba że wymagał tego scenariusz.
- Ale to prawda – nie ustępował Alec. – Pokazałeś mi, że można być sobą, nie przejmując się tym, co inni o nas myślą. I, że nawet po najgorszym ciosie można się podnieść i iść dalej, z podniesioną głową.
Magnus czuł jak jego twarz płonie.
- Masz o mnie za dobre zdanie – powiedział zachrypniętym głosem. Wiedział, że nie zasłużył na żadne z wypowiedzianych przez Aleca słów.
Ten pokręcił głową.
- Po prostu się nie doceniasz. Przez chwilę… - Zwilżył usta językiem. Magnus wiedział, że nie powinien o tym myśleć, ale i tak nie mógł wyrzucić z głowy wizji łączącej te różowe usta i jego penisa. Był na siebie wściekły. Czy naprawdę zawsze musiał myśleć o seksie?! Z drugiej strony, od wieków żył w celibacie mając za towarzysza najbardziej seksownego mężczyznę na ziemi. Święty by nie wytrzymał.
- Przez chwilę – podjął Alec nieświadomy myśli Magnusa. – Przez chwilę myślałem, że mógłbym być taki, jak ty – zawahał się. – Przynajmniej częściowo. Że mógłbym przestać się wstydzić tego kim jestem. Zwłaszcza, że znalazłem kogoś, dla kogo warto podjąć taką walkę. – Podniósł głowę i spojrzał Magnusowi prosto w oczy. Jego twarz wyrażała tyle sprzecznych emocji, że Bane się w nich pogubił. Były tam, zdecydowanie, strach, smutek i ku zdumieniu Magnusa, poczucie winy.
- Lubię cię – powiedział Alec i przygryzł wargę. Nie wyglądało, jakby czekał na odpowiedź. Po prostu chciał, żeby jego słowa dobrze wybrzmiały. – Bardzo.
Magnusowi, który do tej pory obracał się raczej w środowisku ludzi dobitnie wyrażających swoje emocje, oświadczenie Alexandra wydało się nieco dziecinne. W ten sposób rozmawiały ze sobą dzieci w przedszkolu i gdyby ktokolwiek inny zwrócił się do niego tymi słowami, parsknąłby śmiechem, bez zastanowienia. Jednak, kiedy zrobił to Alexander, wszystko nabrało zupełnie innych barw. Poza tym, że dziecinne było także słodkie i urocze. A także szczere.
- Ja… - Chciał odpowiedzieć, samemu zdradzając swoje uczucia względem mężczyzny, ale ten przerwał mu ruchem ręki.
- Wiem, że to brzmi głupio. I nawet nie próbuj zaprzeczać! – nakazał widząc jak Magnus już otwiera usta, żeby coś powiedzieć. – Ale nie potrafię inaczej wyrazić tego, co czuję. – Wziął głęboki oddech i powtórzył. – Lubię cię.
Naraz spochmurniał a Magnus poczuł, że cała, wypełniająca go do niedawna nadzieja, wyparowuje pozostawiając po sobie nieprzenikniony chłód przeszywający aż do kości.
- Przez pewien czas myślałem, że to wystarczy… Wystarczy, żeby przeciwstawić się Jace’owi, zawalczyć o siebie i… być może o coś więcej.
Ponownie spojrzał wprost na Magnusa. Mężczyzna miał wrażenie, że niebieskie oczy przewiercają go na wylot. Prawie zapomniał, jak się oddycha.
- Teraz wiem, że nie. Że jestem za słaby, żeby podjąć taką walkę. – Kiedy to mówił nie był smutny. Raczej zły. I to na siebie za to, że okazał się takim tchórzem. – Wciąż nie potrafię przyznać się Jace’owi, że jestem gejem! – Zwinął dłonie w pięści i uderzył nimi o uda w geście bezradności.
- Nie musisz tego robić! – wtrącił szybko Magnus wyczuwając idealny moment by powiedzieć na głos to, o czym myślał od tygodni. – Nie musisz nic mówić Jace’owi! – Chyba pierwszy raz użył prawdziwego imienia mężczyzny i nie uszło to uwadze Aleca. Uniósł brwi w pytającym geście. Tylko trochę zły, że mu przerwano.
- Alexandrze… Alec – poprawił się szybko. Chociaż uwielbiał pełne imię ochroniarza teraz chciał zabrzmieć nieco bardziej swojsko. – Ja… - Cholera! Miał przygotowaną taką piękną mowę! A jak przyszło co do czego, to wszystkie słowa uciekły i został sam na polu bitwy. – Ja też cię lubię. – Kurwa! Jeśli ktoś dowie się, że powiedział coś takiego do mężczyzny, w którym był szaleńczo zakochany… spali się ze wstydu. – Naprawdę cię lubię. – Serio, Bane?! Tylko na tyle cię stać?! Już dialogi w twoich filmach mają więcej polotu! Przecież gdyby Ragnor to usłyszał umarłby ze śmiechu. Co akurat mogło mieć swoje dobre strony. Przynajmniej nie zabiłby go za robienie największej głupoty w dziejach. I wcale nie chodziło o wyznawanie miłości przedszkolnym „lubię cię”.
Chociaż na Aleca zdawało się to działać. Słowa Magnusa sprawiły, że przygryzł wargę i zrobił się cały czerwony na twarzy. Naprawdę wyglądał fenomenalnie z rumieńcem. Jak Magnus miałby dalej żyć bez tego widoku?! Ta myśl sprawiła, że część blokady twórczej zniknęła i Bane odzyskał nieco swojego talentu operowania słowami.
- A to oznacza, że nie chcę z ciebie rezygnować.  Jestem gotów pójść na pewne kompromisy, jeśli to sprawi, że będziesz się czuł komfortowo. – Tym razem to on powstrzymał Aleca przed wtrącaniem się. – Nie musisz mówić Jace’owi. – Z rozmysłem użył imienia blondyna. Miał nadzieję, że dla Aleca będzie to znak, iż jego słowa należy traktować poważnie. – O niczym. Ani o twojej orientacji ani o… nas. – Głos nieco mu się załamał, bo sama myśl o byciu w związku z Alekiem sprawiała, że miał ochotę wyć ze szczęścia. – Jeśli oczywiście chciałbyś jakichś nas – zastrzegł od razu. – Możemy spotykać się w tajemnicy. – Co on gadał?! Sam sobie nie wierzył, choć plan skrystalizował się w jego głowie już dawno. Ale chyba do tej pory nie był do końca przekonany, że wcieli go w życie. – Jako przyjaciele… Albo znajomi, jeśli tak byłoby dla ciebie lepiej. – Naprawdę był gotów żyć w ukryciu i wciąż nie mógł w to uwierzyć. On! Który od każdego partnera wymagał ustawienia na piedestale i pełnego poświęcenia uwagi, zwłaszcza po sprawie z Camille. Teraz zadowoliłby się ukrywaniem po kątach, nawet bez głupiego trzymania za rękę. Sam, z własnej woli, usuwał się w cień. Stawiał siebie na drugim, jeśli nie trzecim, miejscu.
- Tak długo jakbyś tego potrzebował. Byłbym gotów czekać na ciebie choćby i czterysta lat.
Im dłużej mówił tym większe robiły się oczy Aleca. Twarz mężczyzny wyrażała czyste zdumienie. Na pewno nie to spodziewał się usłyszeć. I Magnus był niemal pewny, że wygrał. Dlatego następne słowo, jakie padło z ust Alexandra, wziął za wytwór swojej wyobraźni.
- Nie.
- Co?! – Na pewno miał omamy. Może wypił więcej niż myślał?! Albo dodali coś do tej kawy na komisariacie i dopiero teraz go wzięło?
- Nie – powtórzył Alec głośniej i dobitniej. – Nie mogę się na to zgodzić.
Magnus przez chwile otwierał i zamykał usta nie wydobywając z siebie żadnego dźwięku. Niczym zepsuta zabawka.
- Czemu? – spytał w końcu. Może i brał pod uwagę odmowę, ale nie jako wersję ostateczną. Oczywiście w swojej wyobraźni tysiące razy kłócił się z Alekiem i zawsze wygrywał. Teraz jednak był pewien, że żadna polemika nie miałaby sensu. Ton Alexandra był nieprzejednany.
- Magnus… Ja… - Przyłożył zaciśnięte pięści do oczu próbując zapanować nad łzami. Już wcześniej wiedział, że ta rozmowa będzie należała do najtrudniejszych w jego życiu, lecz propozycja Bane’a tylko ją utrudniła. Bo Alec chciał się zgodzić. Oszukać wszechświat i mieć zarówno miłość brata jak i Magnusa. Wiedział jednak, że to niemożliwe. A zgoda na zaproponowane warunki byłaby największym skurwysyństwem jakie kiedykolwiek zrobił.
Cofnął się o krok, żeby jak najbardziej zdystansować się od Magnusa.
- Posłuchaj… Jesteś najwspanialszym mężczyzną jakiego kiedykolwiek spotkałem. Jesteś przystojny, miły, dobry, silny… Jesteś tym czym ja zawsze chciałem być. I zasługujesz na kogoś kto w pełni cię doceni. Dla kogo zawsze będziesz na pierwszym miejscu. Ja… Nie potrafię tego zrobić. Co by się nie działo, zawsze najpierw będę patrzeć na Jace’a. – Wyrzuty sumienia w związku z wydarzeniami na Hawajach nadal nie dawały mu spokoju. Ilekroć zamykał oczy widział pochłoniętego przez koszmary Magnusa. I to tylko dlatego, że on jak głupi poleciał do brata.
- Wiem – powiedział Magnus starając się, by w jego głosie nie zabrzmiała nawet nutka niechęci. – Zauważyłem.
- Nie potrafię inaczej. – Zgodnie z obawami Bane’a Alec wziął jego stwierdzenie za atak i teraz próbował się bronić. – To nie tak, że nie próbowałem się zmienić, ale zwyczajnie nie potrafię. To silniejsze ode mnie.
- Rozumiem. – Nie rozumiał. Przynajmniej nie do końca. – I nie przeszkadza mi to. Znaczy… - zawahał się. – Nie przeszkadzałoby gdybyśmy wiesz… spróbowali czegoś więcej… razem… - Kiedy ostatni raz tak się jąkał? Chyba w przedszkolu, gdy nie znał jeszcze wszystkich słów, potrzebnych do wyrażenia własnych myśli.
Alec pokręcił głową.
- Teraz tak myślisz. Ale gwarantuję ci, że wkrótce byś mnie za to znienawidził. A tego bym nie przeżył. Nie przeżyłbym patrzenia, jak twoje lubienie mnie – mocniejsze słowa nie chciały mu przejść przez gardło – z wolna zmienia się najpierw w złość a potem w nienawiść. Nie zrobię tego sobie ani tym bardziej tobie. Jesteś wspaniały – powtórzył po raz kolejny. – I naprawdę zasługujesz by być dla kogoś całym światem. Bardzo żałuję, że jestem za słaby, abym to mógł być ja.
Po jego policzkach zaczęły płynąć łzy. Otarł je wierzchem dłoni.
- Przepraszam – wyszeptał na granicy słyszalności. – Pójdę się spakować.
Ruszył do sypialni dla gości. Początkowo Magnus chciał go zatrzymać, ale ostatecznie zrezygnował. Alexander podjął już decyzję i nieważne, co by teraz zrobił, nie uda mu się jej zmienić. Dodatkowo musiał przyznać, że owa decyzja była dużo bardziej racjonalna niż jego własna. Chociaż Magnus nie potrafił wyobrazić sobie sytuacji, która zmusiłaby go do znienawidzenia Alexandra. Nawet teraz czuł bardziej smutek i rozczarowanie. Ale na pewno nie złość.
Wtem coś obtarło się o jego nogi. Mechanicznie schylił się i wziął na ręce Prezesa Miau. Kot od razu zaczął mruczeć. Magnus uśmiechnął się krzywo.
- Za to ty przyjacielu nigdy mnie nie zostawisz, co?
Zwierzak miauknął w odpowiedzi.
- Szkoda, że nie wszystkich można przywiązać do siebie za pomocą tuńczyka z puszki.
Wciąż z kotem na rękach poszedł do swojej sypialni. Było to z jego strony głupie i dziecinne, ale nie chciał być świadkiem odejścia Alexandra. Pragnął przeczekać to gdzieś daleko. Najlepiej będąc przy tym tak pijanym, że Peru można by nazwać niegroźnym chilloutem.
Przystanął.
Przecież mógł pogodzić te dwie rzeczy. Wrócił do salonu i otworzył barek.
 
Kiedy drzwi się za nim zamknęły, Alec oparł się o nie i osunął na podłogę, łkając bezgłośnie. Magnus go lubił. Naprawdę go lubił. Ten wspaniały, olśniewający i oszałamiający Magnus Bane go lubił! Chciał być z nim na zasadach, które odpowiadały Alecowi! A on, Alec, przez fakt bycia po prostu sobą, wszystko koncertowo spierdolił! Najgorsze jednak, że skrzywdził Magnusa. Tego nigdy sobie nie daruje.
Podciągnął kolana pod brodę, oparł o nie czoło i rozpłakał się jeszcze żałośniej.
 
Powtarzające się pukanie niemal doprowadziło go do szewskiej pasji. Złorzecząc na cały świat człapał przez przedpokój w niezbyt zawrotnym tempie. Na złość gościowi. Może jeśli trochę postoi pod drzwiami to nauczy się pukać jak człowiek. A nie jak stado dzikich szympansów nawalonych koką. Ragnor nie lubił małp.
- Czego?! – ryknął otwierając drzwi na oścież. Zobaczywszy Magnusa z uniesioną nogą zrozumiał wszystko. Także to, dlaczego „pukanie” było takie głośne. Przełknął cisnące mu się na usta „a nie mówiłem” i wskazał na trzymanego przez przyjaciela kota.
- Jego nie zapraszałem.
- Przyniósł wpisowe. – Magnus podniósł drugą rękę, w której trzymał dwie butelki najprzedniejszej whisky, ze swoich zapasów. Każda kosztowała małą fortunę i była trzymana na specjalne okazje. – Możemy wejść?
Ragnor odsunął się, żeby wpuścić mężczyznę i zwierzaka. Kiedy go mijali burknął pod nosem:
- Jeśli ten sierściuch nasika mi do butów…
- Zapłacę za wszystkie wyrządzone przez niego szkody – przerwał mu Magnus. – Masz lód?
Ragnor miał lód. Miał także kilka innych rzeczy, którymi zastąpili dość szybko wypitą whisky.
 
 
 
KONIEC...
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
...Dobra, żartowałam... Nie zrobiłabym tego chłopakom ;).

 



1 komentarz:

  1. Zobaczyłam koniec i moje serce przestało bić. Odetchnęłam z ulgą to nie może się tak skończyć. Uwielbiam ich. Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział

    OdpowiedzUsuń