poniedziałek, 14 czerwca 2021

Utracona niewinność 19

 

UTRACONA NIEWINNOŚĆ
 
19


Aleca obudziły wibracje w jego komórce. Najchętniej zignorowałby sam dźwięk oraz to, co wprawione w ruch urządzenie wyprawiało z poduszką, pod którą leżało, ale głośny jęk ze strony Magnusa wybił mu ten pomysł z głowy.
- Nawet moje wibratory nie mają takiego kopa – stęknął mężczyzna sięgając po telefon i wciskając go w rękę, całkiem już rozbudzonego Aleca.  – Odbierz, odrzuć, albo wywal to cholerstwo w diabły, bo zaczynam mieć niezdrowe fantazje z nim związane.
Nagle Alec bardzo pożałował, że razem z Magnusem zasnęli na jednym łóżku. Za co, swoją drogą, należał im się złoty medal z gimnastyki artystycznej albo certyfikat nauczycieli jogi dla mocno zaawanasowanych. Bowiem zmieszczenie dwóch długich, dorosłych ciał, na materacu nieprzystosowanym nawet dla wyrośniętego dziesięciolatka zakrawało na cud. Co najmniej. Jeśli jednak to miało zagwarantować Magnusowi spokojny, pozbawiony koszmarów sen, Alec był gotów zwinąć się nawet w serpentynę. Zwłaszcza po tym, co usłyszał wieczorem.
Jakimś sposobem udało mu się usiąść, nie zrzucając przy tym Bane’a z łóżka. Spojrzał na telefon, który znów zaczął wibrować; odruchowo odrzucił połączenie, tym samym zwiększając ich liczbę do czterech. A SMS-ów – do pięciu. Wszystko od Jace’a. Przejrzał wiadomości. Każda składała się z jednego, acz dość wymownego, słowa. POMOCY. Które niestety niewiele Alecowi mówiło. Bo, znając Jace’a, treść wiadomości mogła oznaczać wszystko. Od „mam pryszcza na czole” po „Clary mnie rzuciła i zaraz rzucę się z okna. Już stoję na parapecie”. Zaś w czasach szkolnych, takie SMS-y znaczyły zwykle, że kładący się spać, w środku nocy, Jace nagle przypominał sobie o super ważnej pracy domowej, bez której na pewno nie dostanie promocji do następnej klasy. I w ogóle wyrzucą go ze szkoły. Albo przynajmniej dostanie ocenę gwarantującą mu tygodniowy szlaban. Zwykle wtedy Alec, złorzecząc na cały świat, wstawał z łóżka i szedł do pokoju brata, gdzie przy wtórze jego pochrapywań pisał recenzję książki, której Jace w ogóle nie miał w ręku, wyliczał deltę, lub przerysowywał wiązania chemiczne. Nigdy nawet do głowy mu nie przyszło, żeby zignorować wołanie brata. Teraz też, w pierwszym odruchu, chciał lecieć i sprawdzić co się stało. Powstrzymał go ciężar na piersi, zaburzając tym samym, tak dobrze znaną mu scenę.
- Złotowłosa. – Magnus nie pytał. Magnus stwierdzał fakt.
Alec pokiwał głową czując się, jak śmieć. W perspektywie ostatnich wydarzeń jedynym sensownym i ludzkim na dodatek wyjściem, byłoby wyłączenie komórki i ponowne wtulenie się w Magnusa. Lecz sama myśl o tym, że miałby zignorować Jace’a sprawiała, iż brakowało mu tchu a ciało prężyło się, jak po otrzymaniu ciosu w żołądek. Magnus musiał wyczuć to napięcie i odpowiednio je zinterpretować, bo sam wyplątał się z objęć Aleca.
- Idź – powiedział a głos mu nawet nie zadrżał.
- Ale… Ty… - Wciąż miał wątpliwości.
-Nic mi nie jest. – Ostatnią rzeczą, jaką chciał teraz zrobić, było wypuszczenie Aleca z łóżka i zostanie sam na sam z obudzonymi wspomnieniami. Z drugiej strony zasłanianie się jakąkolwiek niedyspozycją, by wymusić coś na Alexandrze wydawało mu się zagrywką poniżej pasa. Tak nie postąpiłby nikt, komu naprawdę zależało na mężczyźnie, zwłaszcza znając poczucie obowiązku Aleca. A Magnusowi zależało. Nawet bardzo. Bardziej niż powinno. Dlatego zmusił swoje ciało do uśmiechu, choć usta wolały krzyczeć a ręce opleść Aleca i nigdy nie wypuszczać.
- Jesteś pewien? – Alec zdążył już wstać i właśnie wkładał buty. Jedną ręką. Druga powędrowała do karku.
- Jestem. – Nie był. – I, Alec…
- Tak?
Wracaj szybko.
- Przestań się drapać.
 
 
Jace czekał na niego pod drzwiami do pokoju. Minę miał nietęgą a w ręku trzymał sześciopak lokalnego piwa, co oznaczało, że zdążył odwiedzić oddalony o ponad kilometr, monopolowy.
- Camille… - zaczął Alec, który nawet w sytuacjach kryzysowych, takich jak ta, nie mógł pozbyć się z głowy tego irytującego głosiku, który kazał mu kontrolować każdy aspekt życia rodzeństwa i chronić je przed kłopotami.
- Gówno mnie obchodzi ta suka!
Alec nabrał dziwnej pewności, że sześciopak nie był jedynym zakupem Jace’a w monopolowym. Z tym że pozostałe musiał już skonsumować. Zaczął się modlić, żeby Raphael o niczym się nie dowiedział. Już pal sześć stratę kontraktu. Na ile zdążył poznać Hiszpana, ten założyłby im sprawę w sądzie, którą przegraliby z kretesem i do końca życia pracowali tylko na spłatę wywalczonego przez Santiago odszkodowania. A to była ta najbardziej optymistyczna wersja. Miał jeszcze inne. W jednej robili u Raphaela za odpowiedniki mebli – podnóżek i stojak na parasole. W jeszcze kolejnej… Cóż… W grę wchodziły ostre narzędzia, rytualny krąg i sam Szatan.
- Chodźmy na dwór – zaproponował i nie czekając na odpowiedź brata, chwycił go za łokieć i zaczął ciągnąć w kierunku schodów. Pijany czy nie, Jace musiał poradzić sobie z przeszkodą. Nie miał zamiaru, o tej godzinie, jechać windą. Nie dość, że to cholerstwo obudziłoby pół hotelu, z Raphaelem na czele, to jeszcze, znając jego szczęście, zatrzymałoby się gdzieś pomiędzy piętrami a oni zostaliby uwięzieni do czasu przyjazdu mechanika. Który, zapewne, miał właśnie tygodniowy urlop.
O dziwo pokonanie schodów poszło Jace’owi całkiem sprawnie. Tylko raz się potknął, ale nie zaczął krzyczeć i kopać poręczy, co miało miejsce w przeszłości. I to nie jeden raz. Alec był z niego niemal dumny.
Na zewnątrz obaj wciągnęli do płuc świeże powietrze. Słysząc szum fal, Alec poczuł, jak wraca do niego poczucie winy. Wcześniej Magnus, kiedy już jako tako uspokoił się po swojej spowiedzi, powiedział mu, że dorastał w miejscu, gdzie bez przerwy słychać było ocean. I ten dźwięk napędza dręczące go koszmary. Więc, jeśli to możliwe chciałby, żeby okno w ich pokoju było cały czas zamknięte.
Stłumił w sobie chęć powrotu i skupił się na bracie. Tymczasem Jace zdążył już otworzyć piwo. Alec zabrał mu puszkę i upił łyk wiedząc, że to obrzydzi mężczyznę na tyle, by mu jej nie zabrać. Nie mógł pozwolić, żeby Jace wypił wszystko sam. Jutro mieli pracę a on już był w stanie wskazującym.
Mignęła mu myśl, czy aby na pewno leki, które wziął, można łączyć z alkoholem. Nie poświęcił jej zbyt wiele uwagi.
- Co się stało? – spytał.
- Tata – odpowiedział Jace ciągnąc za zawleczkę drugiej puszki.
No tak. Kolejne słowo mogące znaczyć wszystko i nic
- Co z nim? – Dlaczego piwo musiało być tak obrzydliwe? Zdecydowanie bardziej przypadło mu do gustu wino z zapasów Magnusa. Magnus… Powinien, jak najszybciej, do niego wrócić.
Jace, za jednym zamachem, wypił pół puszki.
- Dzwonił do mnie.
Zdusił w sobie jęk zawodu On, odkąd odszedł z domu, nie doczekał się ani jednego telefonu ojca. Matki zresztą też nie. Za to Jace był nimi nękany niemal regularnie. A nawet nie nosił nazwiska Lightwood!
Uspokój się. Pamiętaj, że inni mają gorzej, nakazał sobie w duchu.
- Co chciał tym razem? – Może i w jego głosie pobrzmiewała lekka gorycz, ale Jace zajęty przeżywaniem własnej tragedii, nie zwrócił na to uwagi.
- Mniej więcej to samo, co zwykle. – Wzruszył ramionami. – Żebym wrócił do domu.
Kolejne bolesne ukłucie. Jemu nigdy tego nie zaproponowano.
- Powiedział nawet, że są w stanie zaakceptować Clary. – W głosie Jace’a słychać było coś pomiędzy złością a urażoną dumą.
Za to Alec poczuł, jak kolejna szpila wbija mu się w serce. Albo duszę. Czy co tam było odpowiedzialne za metafizyczny ból.
- Co chce w zamian? – Robert Lightwood nigdy niczego nie dawał za darmo. Nawet na poklepanie po plecach trzeba było zasłużyć. Czasem Alec miał wrażenie, że gdyby jako niemowlę potrafił pisać i mówić, to prośbę o zmianę pieluchy musiałby motywować trzystronicowym referatem. Najlepiej sporządzonym w trzech językach.
- Shadowhunters. – Zgniótł pustą już puszkę i rzucił ją w stronę pobliskiego kosza. Trafił bezbłędnie; rzut za trzy punkty. Sięgnął po następną.
Tempo jakie narzucił zaniepokoiło Aleca, dlatego niepostrzeżenie wylał swoje piwo i również wziął kolejną puszkę. Jace nie zwrócił na to uwagi.
- Jak to chce Shadowhunters? – Jakoś ta „prośba” ojca wydawała mu się całkiem bezsensowna. Po co mu firma, która generuje więcej strat niż zysków? Nie mówiąc już o tym, że Robert nie miał zielonego pojęcia o prowadzeniu agencji ochrony. Całe swoje życie poświęcił handlu.
Jace przygryzł wargę. Widać było, że szukał odpowiednich słów.
- Chce żebym zrezygnował z prowadzenia agencji – powiedział wreszcie. – Jakoś dowiedział się o naszym aktualnym zleceniu. – Przez jego twarz przebiegł trudny do zidentyfikowania grymas. Znów przyssał się do puszki.
Alec udając, że jego piwo już się skończyło, wstał z krawężnika, podszedł do kosza i wyrzucił opakowanie. Na jego szczęście, któryś ze sprzątaczy zaniedbał swoje obowiązki i pojemnik był niemal pełen, co zaoszczędziło im dźwięków wyrzucania niemal pełnej puszki. Na to Jace już musiałby zwrócić uwagę.
Wrócił do brata i wziął trzecią puszkę, co nie spotkało się z żadnym sprzeciwem ze strony Jace’a. Alec zaczął się nieco niepokoić. Zwykle brat był dość chytry, jeśli chodziło o alkohol. To tylko pokazywało, jak bardzo wpłynęły na niego słowa ojca. I teraz czekał na jego komentarz a propos całej sprawy. Niestety Alec nie bardzo wiedział, co miałby powiedzieć. Ostatecznie postawił na klasyczne stwierdzenie faktu.
- I nie spodobało mu się ono. – To, że ojciec wiedział czym aktualnie zajmowało się Shadowhunters nawet go nie zdziwiło. Wpływy Lightwoodów sięgały dalej niż ktokolwiek mógłby przypuszczać.
Ciekawe czy ojciec podejrzewał go o sypianie z Magnusem? Nie miał pojęcia skąd, w jego głowie, wzięła się ta myśl, ale jak już raz się pojawiła, to za nic nie potrafił się jej pozbyć. Nawet z pomocą całej puszki piwa, wypitej duszkiem.
- Mało powiedziane – prychnął Jace. – Zadzwonił i zaczął drzeć się tak, że chyba całe piętro słyszało każde słowo. Nie mam pojęcia jak mój głośnik to wytrzymał. Że nie wspomnę o jego własnych strunach głosowych. Robert…
Oj, było źle. Jace nazywał ojca po imieniu tylko w chwilach największego wzburzenia.
- Robert… Wrzeszczał, że przynoszę wstyd nazwisku Lightwood.
To akurat nie zrobiło na Alecu wrażenia. Słyszał takie słowa wielokrotnie. Z tym że zwykle to on był ich adresatem a nie Jace.
- A na przypomnienie, że wciąż nazywam się Herondale stwierdził, iż moi rodzice muszą się w grobach przewracać widząc jak bardzo się stoczyłem.
To był cios poniżej pasa. Nawet biorąc pod uwagę standardy Roberta Lightwooda. Wiedział przecież, jak bardzo Jace przeżył śmierć ojca. Nie mówiąc już o tych wszystkich latach, gdy zmagał się z poczuciem winy z powodu matki, która umarła przy porodzie. Od najmłodszych lat Jace był przekonany, że to przez niego mama trafiła do nieba i dopiero okres dorastania oraz wsparcie przybranego rodzeństwa, zdołały go jako tako naprostować.
- Powiedział również, że skoro tak bardzo chciałem bawić się w bodyguarda, to powinienem przynajmniej lepiej dobierać sobie klientów – prychnął. – Jakbym miał wybór. Ten człowiek żyje w jakimś oderwaniu od rzeczywistości. Nie ma pojęcia, jak wygląda prawdziwy świat, gdy nie masz w kieszeni zwitka banknotów, którym możesz pomachać każdemu przed nosem!
Akurat to Alec pozostawił bez komentarza. Przecież on i Jace byli tacy sami. Przynajmniej do niedawna.
- Stwierdził też, że jeśli wrócę do domu i w końcu zdecyduję się być dobrym synem, to jego przyjaciel odkupi ode mnie firmę i przekształci ją w coś na kształt biura ochrony gwiazd. Czy coś takiego. Nie słuchałem uważnie. Po jego tonie wnosiłem, że to raczej warunek mojego powrotu niż jego konsekwencja.
- To nie brzmi znowu tak źle – stwierdził Alec wiedząc, że coś takiego, od samego początku, było celem Jace’a. Napakowani kolesie w dobrze skrojonych czarnych garniturach, okularach przeciwsłonecznych, z bezprzewodowymi słuchawkami, bez mrugnięcia okiem gotowi wziąć na siebie kulę przeznaczoną dla prezydenta. I wielki Jace Herondale w roli szefa wszystkich szefów. Niestety rzeczywistość dość szybko zweryfikowała wszystkie marzenia młodego mężczyzny.
- Taaa… - Tym razem Jace wydał z siebie coś na wzór warknięcia. – Z tym, że to nie byłaby już moja firma! – krzyknął, nic sobie nie robiąc z późnej pory. – Rozumiesz?! Robert sprzedałby Shadowhunters bez mrugnięcia okiem!
Alec, któremu na początku warunek ojca wydał się idiotyczny, nagle zrozumiał całą złożoność i bezwzględność planu rodzica. Wiedział, jak dużymi wpływami mogli pochwalić się przyjaciele ojca. Dlatego ani przez chwilę nie wątpił, że pod rządami jednego z nich, Shadowhunters, w przeciągu roku, stałaby się najsławniejszą firmą ochroniarską w kraju. Nie zdziwiłby się też, gdyby sam Robert zaczął korzystać z jej usług. A co za tym idzie, również Jace. Oczywiście jeśli zgodziłby się przystać na warunki ojca. Tym samym mężczyzna, bez przerwy, byłby bombardowany niemymi komunikatami w stylu „patrz czego nie udało ci się osiągnąć. Bez wsparcia rodziny jesteś nikim!”.
To byłoby jeszcze gorsze niż ciągłe aluzje dotyczące ślubu. Bo ten, jak ogólnie wiadomo, należał głównie do panny młodej. A Clary bez przerwy podkreślała, że nie potrzebuje wystawnego wesela, drogiej sukni, czy menu z owocami morza. Chciała, po prostu, wyjść za Jace’a i mogła to zrobić nawet mając na sobie trampki, jeansy i koszulkę z logo zespołu Simona.
Jednak Shadowhunters… To było oczko w głowie Jace’a. Jedyna rzecz, jaką sam, od podstaw, stworzył. I teraz ojciec chciał mu pokazać, jak niewiele znaczył jego wysiłek w porównaniu z potęgą ludzi, których porzucił dla własnego widzimisię.
Zaczynał też powoli rozumieć, dlaczego rodzice nagle gotowi byli zaakceptować Clary. Na pewno dział PR-u ich firmy już miał przygotowaną całą historię współczesnego Kopciuszka. Gdyby dobrze to sprzedać opinii publicznej Lightwoodowie mogli, na całej sprawie, zyskać więcej niż na kojarzonym małżeństwie. Wszystko mogło skończyć się dobrze. Z tym że Robert nie potrafił przegrywać a ostatnie słowo zawsze musiało należeć do niego. Stąd warunek dotyczący firmy. Gdyby nie wcześniejsza spowiedź Magnusa uznałby Roberta za kawał skurwysyna i jednego z najgorszych ludzi na planecie. Jednak dzięki usłyszanej historii udało mu się zachować dystans.
- Rozumiem – stwierdził i sięgnął po kolejne piwo. Ze zdziwieniem zauważył, że zapas się skończył. – Za to ty i Clary mielibyście zagwarantowaną spokojną przyszłość. Że już o waszych dzieciach nie wspomnę.
Jace zamarł z puszką przy ustach. Nie takiej odpowiedzi spodziewał się po Alecu. Zgoda. Agencja nieco mieszała w życiu brata, ale żeby od razu sugerować coś takiego?!
- To tak jakbym mu wybaczył… Jakbym się sprzedał… - Patrzył na brata bawiącego się znalezionym gdzieś patykiem. – Alec?
Ten wzruszył ramionami.
- Nie wiem, co mam ci powiedzieć, Jace – stwierdził smutno. – Fakt. Ojciec zachował się jak dupek. Zarówno teraz jak i wcześniej – zawahał się na moment. – Ale wciąż nie zrobił nic, czego, przy odrobinie dobrej woli, nie można by wybaczyć.
Jace niemal zakrztusił się piwem.
- Żartujesz sobie?!
Alec pokręcił głową.
- Nie. Po prostu… Niektórzy robią gorsze rzeczy. – Na przykład próbują zabić własne dzieci, dodał w myślach.
- Wiem! Ale to nie znaczy, że Robert jest święty!
- Przecież nigdy nie… - Alec zaczął się bronić, ale Jace już go nie słuchał.
- To tak jakby nie karać złodzieja, który okradł nastolatkę, bo ktoś zdefraudował pieniądze na Dom Dziecka! Alec! Zły uczynek to zły uczynek! Nie możesz usprawiedliwiać jednego drugim!
Mężczyzna nie odpowiedział. Nadal dręczyły go wyrzuty sumienia, że tak najeżdżał na swoich rodziców przy Magnusie. Teraz każdy, nawet najgorszy uczynek Roberta tracił u niego na znaczeniu.
- Dobra – odezwał się w końcu, bo od uporczywego wzroku Jace’a zaczynał dostawać dreszczy. Albo, pomimo leków, wróciła mu gorączka. – I co masz zamiar z tym zrobić?
- To znaczy? – Jace nie zrozumiał.
- Zamierzasz przyjąć propozycje ojca? – Zastanowił się, czy gdyby jemu zaproponowano powrót do domu, bez konieczności ożenku za cenę, na przykład, łucznictwa, zgodziłby się. Jeszcze rano odpowiedziałby, z pełną stanowczością, że nie. Nie ma mowy. Teraz nie był już tego taki pewien.
Jace spojrzał na niego z przestrachem.
- Pytasz serio?!
Alec pokiwał głową, co sprawiło, że Jace’a przeszedł zimny dreszcz. Z jego bratem działo się coś dziwnego. I złego.
- Oczywiście, że nie! Już wolę całe życie dokładać do interesu i zbierać po nocach puszki, żeby mieć co do garnka włożyć! Prędzej zamknę firmę niż oddam ją Robertowi!
- A co na to Clary?
- Powiedziała, że załatwi mi ładną ekologiczną torbę na puszki – uśmiechnął się, ale Alec nie odwzajemnił gestu. – Wspiera mnie… Myślałem, że ty też…  Ugryzł się w język nie do końca pewny, dlaczego brat zareagował tak a nie inaczej. To było do niego niepodobne. Znaczy do jego aktualnej wersji. Jace miał wrażenie, że znów rozmawia z Alekiem z podstawówki, który zawsze potrafił usprawiedliwić rodziców.
- Wiesz, że zawsze. – Alec w końcu zmusił się do uśmiechu. – Jakąkolwiek decyzję byś nie podjął wiedz, że zawsze będę cię wspierać. – Położył dłoń na ramieniu brata. – Nawet jeśli zdecydujesz się wybaczyć ta… ojcu.
Teraz Jace był niemal przerażony. Robert nie był dla Aleca, dla żadnego z nich, tatą od śmierci Maxa. A i wcześniej reagował na to słowo alergicznie. Będzie musiał porozmawiać o tym z Alekiem… Chociaż może lepiej najpierw zwrócić się do Izzy. Zawsze potrafiła zrozumieć Aleca lepiej niż on. Zwłaszcza w okresie dorastania, gdy brat odgrodził się od niego murem.
- A jeśli ci powiem, że na chwilę obecną moją decyzją jest użycie wszystkich znanych mi przekleństw, w stosunku do Roberta? – Z uwagą wpatrywał się w brata.
Alec pokręcił głową z udawaną rezygnacją.
- Oczywiście, że będę cię w tym wspierać. I pilnować żebyś nie robił tego zbyt głośno. Nie mam ochoty wyciągać cię z aresztu, gdzie trafisz za zakłócanie ciszy nocnej i nieobyczajne zachowanie.
 
Użycie wszystkich przekleństw zajęło Jace’owi dwie godziny i kolejny sześciopak piwa, po którym nie potrafił ustać prosto. Alec naprawdę nie chciał wiedzieć czym wcześniej zaprawił się jego brat. Chociaż, z drugiej strony… Mógłby wykupić cały zapas tego cholerstwa, co uchroniłoby go przed ponownym wciąganiem ledwo kontaktującego Jace’a po schodach. Że też Raphael musiał ulokować go tak wysoko…
Początkowo chciał po prostu wrzucić Jace’a do pokoju, ale wrodzone czy też raczej nabyte poczucie obowiązku wzięło górę i zgodnie z tym, jak postąpiłby dobry starszy brat rozebrał blondyna do bielizny, zapakował do łóżka i otulił kołdrą. Zaraz potem postawił na szafce szklankę z wodą i nastawił budzik w komórce na odpowiednią godzinę. Oczywiście doliczył czas potrzebny skacowanemu umysłowi na ogarnięcie, co właściwie się dzieje.
Dopiero zrobiwszy to wszystko poczuł, że może wrócić do siebie.
 
Ledwie przekroczył próg pokoju a wyrzuty sumienia zaatakowały go ciosem tak silnym, że aż się zatoczył.
Magnus leżał na łóżku zwinięty w kłębek z rękami zaciśniętymi na prześcieradle. Drżał.
- Magnus… - Potrząsnął nim delikatnie. – Magnus…
O dziwo mężczyzna szybko wybudził się ze snu. A kiedy jego rozbiegane oczy spoczęły na Alecu jakby cały się odprężył. Bez słowa rzucił się mężczyźnie na szyję i przylgnął do niego tak mocno, że ten mógł wyczuć bicie jego serca. Biło szybko. Jak u kota.
- Alexandrze… - wyszeptał Magnus, gdy dotarło do niego, że ratunek był prawdziwy.
- Jestem tu. – Przytulił go. – Jestem.
Utulił Magnusa do snu, samemu nie zmrużając już oka do samego świtu.

 

1 komentarz: