UTRACONA NIEWINNOŚĆ
19
Aleca obudziły wibracje w
jego komórce. Najchętniej zignorowałby sam dźwięk oraz to, co wprawione w ruch
urządzenie wyprawiało z poduszką, pod którą leżało, ale głośny jęk ze strony
Magnusa wybił mu ten pomysł z głowy.
- Nawet moje wibratory
nie mają takiego kopa – stęknął mężczyzna sięgając po telefon i wciskając go w
rękę, całkiem już rozbudzonego Aleca. –
Odbierz, odrzuć, albo wywal to cholerstwo w diabły, bo zaczynam mieć niezdrowe
fantazje z nim związane.
Nagle Alec bardzo
pożałował, że razem z Magnusem zasnęli na jednym łóżku. Za co, swoją drogą,
należał im się złoty medal z gimnastyki artystycznej albo certyfikat nauczycieli
jogi dla mocno zaawanasowanych. Bowiem zmieszczenie dwóch długich, dorosłych
ciał, na materacu nieprzystosowanym nawet dla wyrośniętego dziesięciolatka
zakrawało na cud. Co najmniej. Jeśli jednak to miało zagwarantować Magnusowi spokojny,
pozbawiony koszmarów sen, Alec był gotów zwinąć się nawet w serpentynę. Zwłaszcza
po tym, co usłyszał wieczorem.
Jakimś sposobem udało mu
się usiąść, nie zrzucając przy tym Bane’a z łóżka. Spojrzał na telefon, który
znów zaczął wibrować; odruchowo odrzucił połączenie, tym samym zwiększając ich
liczbę do czterech. A SMS-ów – do pięciu. Wszystko od Jace’a. Przejrzał
wiadomości. Każda składała się z jednego, acz dość wymownego, słowa. POMOCY. Które
niestety niewiele Alecowi mówiło. Bo, znając Jace’a, treść wiadomości mogła
oznaczać wszystko. Od „mam pryszcza na czole” po „Clary mnie rzuciła i zaraz
rzucę się z okna. Już stoję na parapecie”. Zaś w czasach szkolnych, takie SMS-y
znaczyły zwykle, że kładący się spać, w środku nocy, Jace nagle przypominał
sobie o super ważnej pracy domowej, bez której na pewno nie dostanie promocji
do następnej klasy. I w ogóle wyrzucą go ze szkoły. Albo przynajmniej dostanie ocenę
gwarantującą mu tygodniowy szlaban. Zwykle wtedy Alec, złorzecząc na cały
świat, wstawał z łóżka i szedł do pokoju brata, gdzie przy wtórze jego
pochrapywań pisał recenzję książki, której Jace w ogóle nie miał w ręku, wyliczał
deltę, lub przerysowywał wiązania chemiczne. Nigdy nawet do głowy mu nie
przyszło, żeby zignorować wołanie brata. Teraz też, w pierwszym odruchu, chciał
lecieć i sprawdzić co się stało. Powstrzymał go ciężar na piersi, zaburzając
tym samym, tak dobrze znaną mu scenę.
- Złotowłosa. – Magnus
nie pytał. Magnus stwierdzał fakt.
Alec pokiwał głową czując
się, jak śmieć. W perspektywie ostatnich wydarzeń jedynym sensownym i ludzkim
na dodatek wyjściem, byłoby wyłączenie komórki i ponowne wtulenie się w Magnusa.
Lecz sama myśl o tym, że miałby zignorować Jace’a sprawiała, iż brakowało mu
tchu a ciało prężyło się, jak po otrzymaniu ciosu w żołądek. Magnus musiał wyczuć
to napięcie i odpowiednio je zinterpretować, bo sam wyplątał się z objęć Aleca.
- Idź – powiedział a głos
mu nawet nie zadrżał.
- Ale… Ty… - Wciąż miał
wątpliwości.
-Nic mi nie jest. –
Ostatnią rzeczą, jaką chciał teraz zrobić, było wypuszczenie Aleca z łóżka i
zostanie sam na sam z obudzonymi wspomnieniami. Z drugiej strony zasłanianie
się jakąkolwiek niedyspozycją, by wymusić coś na Alexandrze wydawało mu się zagrywką
poniżej pasa. Tak nie postąpiłby nikt, komu naprawdę zależało na mężczyźnie,
zwłaszcza znając poczucie obowiązku Aleca. A Magnusowi zależało. Nawet bardzo.
Bardziej niż powinno. Dlatego zmusił swoje ciało do uśmiechu, choć usta wolały
krzyczeć a ręce opleść Aleca i nigdy nie wypuszczać.
- Jesteś pewien? – Alec
zdążył już wstać i właśnie wkładał buty. Jedną ręką. Druga powędrowała do
karku.
- Jestem. – Nie był. – I,
Alec…
- Tak?
Wracaj szybko.
- Przestań się drapać.
Jace czekał na niego pod
drzwiami do pokoju. Minę miał nietęgą a w ręku trzymał sześciopak lokalnego
piwa, co oznaczało, że zdążył odwiedzić oddalony o ponad kilometr, monopolowy.
- Camille… - zaczął Alec,
który nawet w sytuacjach kryzysowych, takich jak ta, nie mógł pozbyć się z głowy
tego irytującego głosiku, który kazał mu kontrolować każdy aspekt życia
rodzeństwa i chronić je przed kłopotami.
- Gówno mnie obchodzi ta
suka!
Alec nabrał dziwnej
pewności, że sześciopak nie był jedynym zakupem Jace’a w monopolowym. Z tym że
pozostałe musiał już skonsumować. Zaczął się modlić, żeby Raphael o niczym się
nie dowiedział. Już pal sześć stratę kontraktu. Na ile zdążył poznać Hiszpana,
ten założyłby im sprawę w sądzie, którą przegraliby z kretesem i do końca życia
pracowali tylko na spłatę wywalczonego przez Santiago odszkodowania. A to była
ta najbardziej optymistyczna wersja. Miał jeszcze inne. W jednej robili u
Raphaela za odpowiedniki mebli – podnóżek i stojak na parasole. W jeszcze
kolejnej… Cóż… W grę wchodziły ostre narzędzia, rytualny krąg i sam Szatan.
- Chodźmy na dwór –
zaproponował i nie czekając na odpowiedź brata, chwycił go za łokieć i zaczął
ciągnąć w kierunku schodów. Pijany czy nie, Jace musiał poradzić sobie z przeszkodą.
Nie miał zamiaru, o tej godzinie, jechać windą. Nie dość, że to cholerstwo
obudziłoby pół hotelu, z Raphaelem na czele, to jeszcze, znając jego szczęście,
zatrzymałoby się gdzieś pomiędzy piętrami a oni zostaliby uwięzieni do czasu
przyjazdu mechanika. Który, zapewne, miał właśnie tygodniowy urlop.
O dziwo pokonanie schodów
poszło Jace’owi całkiem sprawnie. Tylko raz się potknął, ale nie zaczął
krzyczeć i kopać poręczy, co miało miejsce w przeszłości. I to nie jeden raz.
Alec był z niego niemal dumny.
Na zewnątrz obaj
wciągnęli do płuc świeże powietrze. Słysząc szum fal, Alec poczuł, jak wraca do
niego poczucie winy. Wcześniej Magnus, kiedy już jako tako uspokoił się po
swojej spowiedzi, powiedział mu, że dorastał w miejscu, gdzie bez przerwy
słychać było ocean. I ten dźwięk napędza dręczące go koszmary. Więc, jeśli to
możliwe chciałby, żeby okno w ich pokoju było cały czas zamknięte.
Stłumił w sobie chęć
powrotu i skupił się na bracie. Tymczasem Jace zdążył już otworzyć piwo. Alec
zabrał mu puszkę i upił łyk wiedząc, że to obrzydzi mężczyznę na tyle, by mu
jej nie zabrać. Nie mógł pozwolić, żeby Jace wypił wszystko sam. Jutro mieli
pracę a on już był w stanie wskazującym.
Mignęła mu myśl, czy aby
na pewno leki, które wziął, można łączyć z alkoholem. Nie poświęcił jej zbyt
wiele uwagi.
- Co się stało? – spytał.
- Tata – odpowiedział
Jace ciągnąc za zawleczkę drugiej puszki.
No tak. Kolejne słowo
mogące znaczyć wszystko i nic
- Co z nim? – Dlaczego
piwo musiało być tak obrzydliwe? Zdecydowanie bardziej przypadło mu do gustu
wino z zapasów Magnusa. Magnus… Powinien, jak najszybciej, do niego wrócić.
Jace, za jednym zamachem,
wypił pół puszki.
- Dzwonił do mnie.
Zdusił w sobie jęk zawodu
On, odkąd odszedł z domu, nie doczekał się ani jednego telefonu ojca. Matki
zresztą też nie. Za to Jace był nimi nękany niemal regularnie. A nawet nie
nosił nazwiska Lightwood!
Uspokój się. Pamiętaj, że
inni mają gorzej, nakazał sobie w duchu.
- Co chciał tym razem? –
Może i w jego głosie pobrzmiewała lekka gorycz, ale Jace zajęty przeżywaniem
własnej tragedii, nie zwrócił na to uwagi.
- Mniej więcej to samo,
co zwykle. – Wzruszył ramionami. – Żebym wrócił do domu.
Kolejne bolesne ukłucie.
Jemu nigdy tego nie zaproponowano.
- Powiedział nawet, że są
w stanie zaakceptować Clary. – W głosie Jace’a słychać było coś pomiędzy
złością a urażoną dumą.
Za to Alec poczuł, jak
kolejna szpila wbija mu się w serce. Albo duszę. Czy co tam było odpowiedzialne
za metafizyczny ból.
- Co chce w zamian? – Robert
Lightwood nigdy niczego nie dawał za darmo. Nawet na poklepanie po plecach
trzeba było zasłużyć. Czasem Alec miał wrażenie, że gdyby jako niemowlę
potrafił pisać i mówić, to prośbę o zmianę pieluchy musiałby motywować
trzystronicowym referatem. Najlepiej sporządzonym w trzech językach.
- Shadowhunters. –
Zgniótł pustą już puszkę i rzucił ją w stronę pobliskiego kosza. Trafił
bezbłędnie; rzut za trzy punkty. Sięgnął po następną.
Tempo jakie narzucił
zaniepokoiło Aleca, dlatego niepostrzeżenie wylał swoje piwo i również wziął
kolejną puszkę. Jace nie zwrócił na to uwagi.
- Jak to chce Shadowhunters?
– Jakoś ta „prośba” ojca wydawała mu się całkiem bezsensowna. Po co mu firma,
która generuje więcej strat niż zysków? Nie mówiąc już o tym, że Robert nie
miał zielonego pojęcia o prowadzeniu agencji ochrony. Całe swoje życie poświęcił
handlu.
Jace przygryzł wargę. Widać
było, że szukał odpowiednich słów.
- Chce żebym zrezygnował
z prowadzenia agencji – powiedział wreszcie. – Jakoś dowiedział się o naszym
aktualnym zleceniu. – Przez jego twarz przebiegł trudny do zidentyfikowania
grymas. Znów przyssał się do puszki.
Alec udając, że jego piwo
już się skończyło, wstał z krawężnika, podszedł do kosza i wyrzucił opakowanie.
Na jego szczęście, któryś ze sprzątaczy zaniedbał swoje obowiązki i pojemnik
był niemal pełen, co zaoszczędziło im dźwięków wyrzucania niemal pełnej puszki.
Na to Jace już musiałby zwrócić uwagę.
Wrócił do brata i wziął trzecią
puszkę, co nie spotkało się z żadnym sprzeciwem ze strony Jace’a. Alec zaczął
się nieco niepokoić. Zwykle brat był dość chytry, jeśli chodziło o alkohol. To
tylko pokazywało, jak bardzo wpłynęły na niego słowa ojca. I teraz czekał na
jego komentarz a propos całej sprawy. Niestety Alec nie bardzo wiedział, co
miałby powiedzieć. Ostatecznie postawił na klasyczne stwierdzenie faktu.
- I nie spodobało mu się
ono. – To, że ojciec wiedział czym aktualnie zajmowało się Shadowhunters
nawet go nie zdziwiło. Wpływy Lightwoodów sięgały dalej niż ktokolwiek mógłby
przypuszczać.
Ciekawe czy ojciec
podejrzewał go o sypianie z Magnusem? Nie miał pojęcia skąd, w jego głowie,
wzięła się ta myśl, ale jak już raz się pojawiła, to za nic nie potrafił się
jej pozbyć. Nawet z pomocą całej puszki piwa, wypitej duszkiem.
- Mało powiedziane –
prychnął Jace. – Zadzwonił i zaczął drzeć się tak, że chyba całe piętro
słyszało każde słowo. Nie mam pojęcia jak mój głośnik to wytrzymał. Że nie
wspomnę o jego własnych strunach głosowych. Robert…
Oj, było źle. Jace
nazywał ojca po imieniu tylko w chwilach największego wzburzenia.
- Robert… Wrzeszczał, że
przynoszę wstyd nazwisku Lightwood.
To akurat nie zrobiło na
Alecu wrażenia. Słyszał takie słowa wielokrotnie. Z tym że zwykle to on był ich
adresatem a nie Jace.
- A na przypomnienie, że
wciąż nazywam się Herondale stwierdził, iż moi rodzice muszą się w grobach
przewracać widząc jak bardzo się stoczyłem.
To był cios poniżej pasa.
Nawet biorąc pod uwagę standardy Roberta Lightwooda. Wiedział przecież, jak
bardzo Jace przeżył śmierć ojca. Nie mówiąc już o tych wszystkich latach, gdy
zmagał się z poczuciem winy z powodu matki, która umarła przy porodzie. Od najmłodszych
lat Jace był przekonany, że to przez niego mama trafiła do nieba i dopiero okres
dorastania oraz wsparcie przybranego rodzeństwa, zdołały go jako tako
naprostować.
- Powiedział również, że
skoro tak bardzo chciałem bawić się w bodyguarda, to powinienem przynajmniej
lepiej dobierać sobie klientów – prychnął. – Jakbym miał wybór. Ten człowiek
żyje w jakimś oderwaniu od rzeczywistości. Nie ma pojęcia, jak wygląda
prawdziwy świat, gdy nie masz w kieszeni zwitka banknotów, którym możesz
pomachać każdemu przed nosem!
Akurat to Alec pozostawił
bez komentarza. Przecież on i Jace byli tacy sami. Przynajmniej do niedawna.
- Stwierdził też, że
jeśli wrócę do domu i w końcu zdecyduję się być dobrym synem, to jego
przyjaciel odkupi ode mnie firmę i przekształci ją w coś na kształt biura
ochrony gwiazd. Czy coś takiego. Nie słuchałem uważnie. Po jego tonie wnosiłem,
że to raczej warunek mojego powrotu niż jego konsekwencja.
- To nie brzmi znowu tak
źle – stwierdził Alec wiedząc, że coś takiego, od samego początku, było celem
Jace’a. Napakowani kolesie w dobrze skrojonych czarnych garniturach, okularach
przeciwsłonecznych, z bezprzewodowymi słuchawkami, bez mrugnięcia okiem gotowi
wziąć na siebie kulę przeznaczoną dla prezydenta. I wielki Jace Herondale w
roli szefa wszystkich szefów. Niestety rzeczywistość dość szybko zweryfikowała
wszystkie marzenia młodego mężczyzny.
- Taaa… - Tym razem Jace
wydał z siebie coś na wzór warknięcia. – Z tym, że to nie byłaby już moja
firma! – krzyknął, nic sobie nie robiąc z późnej pory. – Rozumiesz?! Robert
sprzedałby Shadowhunters bez mrugnięcia okiem!
Alec, któremu na początku
warunek ojca wydał się idiotyczny, nagle zrozumiał całą złożoność i
bezwzględność planu rodzica. Wiedział, jak dużymi wpływami mogli pochwalić się przyjaciele
ojca. Dlatego ani przez chwilę nie wątpił, że pod rządami jednego z nich, Shadowhunters,
w przeciągu roku, stałaby się najsławniejszą firmą ochroniarską w kraju. Nie
zdziwiłby się też, gdyby sam Robert zaczął korzystać z jej usług. A co za tym
idzie, również Jace. Oczywiście jeśli zgodziłby się przystać na warunki ojca. Tym
samym mężczyzna, bez przerwy, byłby bombardowany niemymi komunikatami w stylu
„patrz czego nie udało ci się osiągnąć. Bez wsparcia rodziny jesteś nikim!”.
To byłoby jeszcze gorsze
niż ciągłe aluzje dotyczące ślubu. Bo ten, jak ogólnie wiadomo, należał głównie
do panny młodej. A Clary bez przerwy podkreślała, że nie potrzebuje wystawnego
wesela, drogiej sukni, czy menu z owocami morza. Chciała, po prostu, wyjść za
Jace’a i mogła to zrobić nawet mając na sobie trampki, jeansy i koszulkę z logo
zespołu Simona.
Jednak Shadowhunters…
To było oczko w głowie Jace’a. Jedyna rzecz, jaką sam, od podstaw, stworzył. I
teraz ojciec chciał mu pokazać, jak niewiele znaczył jego wysiłek w porównaniu
z potęgą ludzi, których porzucił dla własnego widzimisię.
Zaczynał też powoli rozumieć,
dlaczego rodzice nagle gotowi byli zaakceptować Clary. Na pewno dział PR-u ich
firmy już miał przygotowaną całą historię współczesnego Kopciuszka. Gdyby
dobrze to sprzedać opinii publicznej Lightwoodowie mogli, na całej sprawie,
zyskać więcej niż na kojarzonym małżeństwie. Wszystko mogło skończyć się
dobrze. Z tym że Robert nie potrafił przegrywać a ostatnie słowo zawsze musiało
należeć do niego. Stąd warunek dotyczący firmy. Gdyby nie wcześniejsza spowiedź
Magnusa uznałby Roberta za kawał skurwysyna i jednego z najgorszych ludzi na
planecie. Jednak dzięki usłyszanej historii udało mu się zachować dystans.
- Rozumiem – stwierdził i
sięgnął po kolejne piwo. Ze zdziwieniem zauważył, że zapas się skończył. – Za
to ty i Clary mielibyście zagwarantowaną spokojną przyszłość. Że już o waszych
dzieciach nie wspomnę.
Jace zamarł z puszką przy
ustach. Nie takiej odpowiedzi spodziewał się po Alecu. Zgoda. Agencja nieco
mieszała w życiu brata, ale żeby od razu sugerować coś takiego?!
- To tak jakbym mu
wybaczył… Jakbym się sprzedał… - Patrzył na brata bawiącego się znalezionym gdzieś
patykiem. – Alec?
Ten wzruszył ramionami.
- Nie wiem, co mam ci
powiedzieć, Jace – stwierdził smutno. – Fakt. Ojciec zachował się jak dupek.
Zarówno teraz jak i wcześniej – zawahał się na moment. – Ale wciąż nie zrobił
nic, czego, przy odrobinie dobrej woli, nie można by wybaczyć.
Jace niemal zakrztusił
się piwem.
- Żartujesz sobie?!
Alec pokręcił głową.
- Nie. Po prostu…
Niektórzy robią gorsze rzeczy. – Na przykład próbują zabić własne dzieci, dodał
w myślach.
- Wiem! Ale to nie
znaczy, że Robert jest święty!
- Przecież nigdy nie… -
Alec zaczął się bronić, ale Jace już go nie słuchał.
- To tak jakby nie karać
złodzieja, który okradł nastolatkę, bo ktoś zdefraudował pieniądze na Dom Dziecka!
Alec! Zły uczynek to zły uczynek! Nie możesz usprawiedliwiać jednego drugim!
Mężczyzna nie
odpowiedział. Nadal dręczyły go wyrzuty sumienia, że tak najeżdżał na swoich
rodziców przy Magnusie. Teraz każdy, nawet najgorszy uczynek Roberta tracił u
niego na znaczeniu.
- Dobra – odezwał się w
końcu, bo od uporczywego wzroku Jace’a zaczynał dostawać dreszczy. Albo, pomimo
leków, wróciła mu gorączka. – I co masz zamiar z tym zrobić?
- To znaczy? – Jace nie
zrozumiał.
- Zamierzasz przyjąć
propozycje ojca? – Zastanowił się, czy gdyby jemu zaproponowano powrót do domu,
bez konieczności ożenku za cenę, na przykład, łucznictwa, zgodziłby się.
Jeszcze rano odpowiedziałby, z pełną stanowczością, że nie. Nie ma mowy. Teraz
nie był już tego taki pewien.
Jace spojrzał na niego z
przestrachem.
- Pytasz serio?!
Alec pokiwał głową, co
sprawiło, że Jace’a przeszedł zimny dreszcz. Z jego bratem działo się coś
dziwnego. I złego.
- Oczywiście, że nie! Już
wolę całe życie dokładać do interesu i zbierać po nocach puszki, żeby mieć co
do garnka włożyć! Prędzej zamknę firmę niż oddam ją Robertowi!
- A co na to Clary?
- Powiedziała, że załatwi
mi ładną ekologiczną torbę na puszki – uśmiechnął się, ale Alec nie odwzajemnił
gestu. – Wspiera mnie… Myślałem, że ty też…
Ugryzł się w język nie do końca pewny, dlaczego brat zareagował tak a
nie inaczej. To było do niego niepodobne. Znaczy do jego aktualnej wersji. Jace
miał wrażenie, że znów rozmawia z Alekiem z podstawówki, który zawsze potrafił
usprawiedliwić rodziców.
- Wiesz, że zawsze. –
Alec w końcu zmusił się do uśmiechu. – Jakąkolwiek decyzję byś nie podjął
wiedz, że zawsze będę cię wspierać. – Położył dłoń na ramieniu brata. – Nawet jeśli
zdecydujesz się wybaczyć ta… ojcu.
Teraz Jace był niemal
przerażony. Robert nie był dla Aleca, dla żadnego z nich, tatą od śmierci Maxa.
A i wcześniej reagował na to słowo alergicznie. Będzie musiał porozmawiać o tym
z Alekiem… Chociaż może lepiej najpierw zwrócić się do Izzy. Zawsze potrafiła
zrozumieć Aleca lepiej niż on. Zwłaszcza w okresie dorastania, gdy brat odgrodził
się od niego murem.
- A jeśli ci powiem, że
na chwilę obecną moją decyzją jest użycie wszystkich znanych mi przekleństw, w
stosunku do Roberta? – Z uwagą wpatrywał się w brata.
Alec pokręcił głową z
udawaną rezygnacją.
- Oczywiście, że będę cię
w tym wspierać. I pilnować żebyś nie robił tego zbyt głośno. Nie mam ochoty
wyciągać cię z aresztu, gdzie trafisz za zakłócanie ciszy nocnej i nieobyczajne
zachowanie.
Użycie wszystkich
przekleństw zajęło Jace’owi dwie godziny i kolejny sześciopak piwa, po którym
nie potrafił ustać prosto. Alec naprawdę nie chciał wiedzieć czym wcześniej
zaprawił się jego brat. Chociaż, z drugiej strony… Mógłby wykupić cały zapas
tego cholerstwa, co uchroniłoby go przed ponownym wciąganiem ledwo
kontaktującego Jace’a po schodach. Że też Raphael musiał ulokować go tak
wysoko…
Początkowo chciał po
prostu wrzucić Jace’a do pokoju, ale wrodzone czy też raczej nabyte poczucie
obowiązku wzięło górę i zgodnie z tym, jak postąpiłby dobry starszy brat
rozebrał blondyna do bielizny, zapakował do łóżka i otulił kołdrą. Zaraz potem
postawił na szafce szklankę z wodą i nastawił budzik w komórce na odpowiednią
godzinę. Oczywiście doliczył czas potrzebny skacowanemu umysłowi na ogarnięcie,
co właściwie się dzieje.
Dopiero zrobiwszy to wszystko
poczuł, że może wrócić do siebie.
Ledwie przekroczył próg
pokoju a wyrzuty sumienia zaatakowały go ciosem tak silnym, że aż się zatoczył.
Magnus leżał na łóżku
zwinięty w kłębek z rękami zaciśniętymi na prześcieradle. Drżał.
- Magnus… - Potrząsnął
nim delikatnie. – Magnus…
O dziwo mężczyzna szybko wybudził
się ze snu. A kiedy jego rozbiegane oczy spoczęły na Alecu jakby cały się
odprężył. Bez słowa rzucił się mężczyźnie na szyję i przylgnął do niego tak
mocno, że ten mógł wyczuć bicie jego serca. Biło szybko. Jak u kota.
- Alexandrze… - wyszeptał
Magnus, gdy dotarło do niego, że ratunek był prawdziwy.
- Jestem tu. – Przytulił
go. – Jestem.
Utulił Magnusa do snu,
samemu nie zmrużając już oka do samego świtu.
Opieka w stosunku do Magnusa mnie rozczula. Kocham ❤️
OdpowiedzUsuń