UTRACONA NIEWINNOŚĆ
18
- Powinniśmy porozmawiać
– powiedział Magnus, ze wszystkich sił starając się, by jego głos brzmiał
pewnie. Był aktorem, do jasnej cholery! Powinien umieć udawać emocje! Jednak kolejny
raz przekonał się, że dobrze zrobił idąc w branżę porno. Gdyby poszedł w
„normalne” aktorstwo nie wzięliby go nawet jako statystę w reklamie papieru
toaletowego. Zamiast spokojnego, pewnego siebie mężczyzny przypominał raczej
rozhisteryzowaną nastolatkę, która stanęła właśnie oko w oko ze swoim crushem. I
na dodatek musi mu powiedzieć, że jest w ciąży. Innymi słowy, profesjonalizm,
jeśli kiedykolwiek istniał, wyemigrował właśnie na Syberię hodować białe
niedźwiedzie. Chociaż… Czy na Syberii żyły białe niedźwiedzie? Nagle bardzo
zapragnął to sprawdzić. A zaraz potem dowiedzieć się wszystkiego o tych zwierzakach,
nauczyć na pamięć i w ogóle zrobić doktorat z zoologii, jeśli to opóźniłoby
jego rozmowę z Alekiem.
- Powinniśmy – zgodził
się Alexander stojąc twarzą do okna. Światło sączące się z żyrandola uniemożliwiało
Magnusowi dostrzeżenie odbicia ochroniarza. Nie wątpił jednak, że jego twarz,
Alec widział bez żadnych zniekształceń. Rzeczywistość znów zagrała nie fair.
Dlaczego tylko on był tak bardzo odsłonięty?
- Więc… - zaczął i zaraz
urwał, nie mogąc znaleźć odpowiednich słów. Może gdyby odbyli tę rozmowę rano,
zaraz po przebudzeniu, a nie czekali z nią cały cholerny dzień, byłoby łatwiej.
- Więc… - powtórzył Alec
i też umilkł.
Przez chwile stali tak w
milczeniu, które z każdą minutą ciążyło im coraz bardziej. W końcu Magnus nie
wytrzymał.
- Dalej cię boli, co? –
spytał o pierwszą rzecz, jaka przyszła mu do głowy, a która nie wiązała się
bezpośrednio z ich problemem.
- Trochę – przyznał Alec
dotykając ramienia pokrytego warstwą jakiegoś białego mazidła, jakie poleciła
im aptekarka. Uprzednio o mało nie dostając zawału na widok Alexandra. Podobnie
zresztą jak reszta ekipy filmowej, o dziwo łącznie z Raphaelem. Chyba tylko
dzięki temu nie dostali opierdolu za spóźnienie na plan. A nawet pozwolono im
zwolnić się wcześniej, żeby zająć się palącym, niemal dosłownie, problemem.
Magnus nawet nie
podejrzewał, że w mniej więcej kontrolowanych warunkach, można nabawić się tak
poważnych oparzeń słonecznych. A Alecowi udało się w dodatku wyhodować
nabrzmiałe ropą pęcherze na karku. Które właśnie teraz starał się przebić
kciukiem i palcem wskazującym.
- Zostaw! – zrugał go.
- Ale to swędzi!
- To znaczy, że się goi!
– Bez zastanowienia podszedł do mężczyzny i złapał go za nadgarstek,
uniemożliwiając tym samym gmeranie przy karku. – Zostaw! – powtórzył. – Mam cię
związać? – zapytał i dopiero kiedy Alec się zarumienił, (co wyglądało nieco
komicznie przy spalonej na raka twarzy mężczyzny) dotarło do niego, jak
zabrzmiały jego słowa. Niech będzie przeklęty Raphael i jego fetyszyzm! – Ja…
Nie…
Dokładnie ten moment
wybrał Jace Herondale, aby wparować im do pokoju. Oczywiście bez pukania.
- Hej! – Stanął jak
wryty. – A co tu się dzieje?!
Fakt. Pozycja w jakiej
się znajdowali mogła budzić różne skojarzenia. Tym bardziej biorąc poprawkę na
magnusową profesję.
- Odgrywamy scenę z
jednej książki – powiedział Bane puszczając nadgarstek Aleca. – Tę, w której mega
przystojny, mądry, utalentowany i skromny książę morduje, z zimną krwią,
młodszego brata swojego szefa straży, za brak poszanowania królewskiej
prywatności.
Usiadł na łóżku i chwycił
telefon. Po chwili w pokoju rozbrzmiała tandetna melodyjka z jakiejś głupawej
gierki z gatunku tych, które gdy im tylko pozwolisz, zawładną twoją komórką i
życiem.
Jace miał minę jakby
niebo zwaliło mu się na głowę a wszechświat jeszcze je przydeptał.
- Serio jest taka
książka?
Nie po raz pierwszy Alec
zaczął się zastanawiać czy pieniądze wyłożone na edukację Jace’a nie były
przypadkiem fortuną wywaloną w błoto.
- Jeśli jeszcze nie ma,
to zapewniam cię, że wkrótce będzie – powiedział. – Zaproszę cię nawet na
wieczorek autorski. – Widząc, że brat dalej nie załapał ironii postanowił się
poddać. – Co tu robisz? Nie powinieneś pilnować Camille?
Nie wiedzieć czemu twarz
Jace’a rozjaśnił szeroki uśmiech.
- Chwilowo mam wolne.
Belcourt siedzi z matką Santiago i uczy się robić na drutach.
Słysząc to Magnus odłożył
komórkę nie przejmując się tym, że był o krok od pobicia rekordu życia.
- Na drutach? – upewnił
się. Musiał coś źle usłyszeć. Do tej pory jedyną wizją, w jego umyśle, łączącą
Camille i druty była ta, w której kobieta wbija ten ostro zakończony koniec w
gardło jakiegoś nieszczęśnika.
- Tak! – skwapliwie
potwierdził Jace. – Matka Santiago uważa, że każda szanująca się dama powinna
umieć robić na drutach.
Teraz Alec miał już
pewność, że Gwadelupe doskonale wiedziała czym zajmował się jej syn. I w
dodatku świetnie się bawiła grając niczego nieświadomą staruszkę. Jego szacunek
do kobiety znacznie wzrósł.
- Powiedz to Clary –
stwierdził nim zdołał ugryźć się w język. Ale trudno mu się dziwić. Był zły na
brata za wchodzenie wszędzie, jak do siebie. Przecież dobrze wiedział czym jest
prywatność, swojej bronił niczym ten smok z Hobbita. Tylko ta cudza niewiele go
obchodziła. A co by było, gdyby on i Magnus… Nie, lepiej o tym nie myśleć.
Na szczęście Jace wziął
to za nieudany żart a nie złośliwość ze strony Aleca.
- Dziękuję, ale lubię
swoje ciało takie jakim jest. A ty nawet nie wiesz, jak długie i ostro
zakończone potrafią być niektóre pędzle.
Faktycznie nie wiedział.
I wolał dalej żyć w błogiej nieświadomości.
- A tak w ogóle to
chciałeś coś? – spytał i podniósł rękę do karku. Skóra swędziała go
niemiłosiernie.
- Zostaw!
- Zostaw!
Wrzasnęli jednocześnie Magnus
i Jace a Alec zaczął się zastanawiać, którego z nich, w tym momencie,
nienawidzi bardziej.
- Odwalcie się – mruknął,
ale rękę zabrał. Tylko dlatego, że Jace był od niego silniejszy i stał
zdecydowanie zbyt blisko. – To swędzi! – poskarżył się.
- To znaczy, że się goi!
– Herondale nieświadomie powtórzył słowa Magnusa sprzed kilkunastu minut.
- Od kiedy jesteście tacy
zgodni?
- Co? – Jace zamrugał.
- Nic. – Nie miał ochoty
wdawać się w szczegóły. – Co chciałeś? – zapytał ponownie.
- Dać ci to. – Podał
bratu opakowanie tabletek. – Matka Santiago twierdzi, że to ci pomoże. Nie
będzie swędziało.
- A wiesz, że ona ma
imię? – zapytał Alec przyglądając się opakowaniu. Prawdę mówiąc spodziewał się
jakiegoś specyfiku rodem z filmu o wiedźmach a zamiast tego dostał zwykłe
wapno. No dobrze. Nie zwykłe tylko cytrynowe. Wziął od razu dwie tabletki,
ignorując tą część ulotki, która mówiła o konieczności rozpuszczenia ich w wodzie.
- Wiem. Ale matka
Santiago brzmi bardziej złowieszczo. I dzięki temu przypominam sobie, że ten
facet naprawdę jest człowiekiem a nie jakimś demonem z najczarniejszych otchłani.
Nagle do rozmowy włączył
się Magnus.
- Chciałbym tylko przypomnieć,
że zgodnie z kanonem demony też mają matkę. Lilith, mówi wam to coś?
Miny obu braci
świadczyły, że nie bardzo. Bane machnął ręką. Nie był w nastroju na dysputy
teologiczne. Zwłaszcza z kimś, kto znaczenie słowa dysputa musiałby sprawdzić w
słowniku. A potem prawdopodobnie poprosić kogoś o wytłumaczenie definicji.
- To może ja już pójdę – stwierdził
niespodziewanie Jace, gdy tylko dotarło do niego, że był o krok od poważnej
dyskusji na mądre tematy. – Trzymaj się Alec! I nie drap się!
Trzasnęły drzwi.
- Łatwo mu mówić. – Znów
sięgnął do karku, ale w porę się powstrzymał. – Swoją drogą niezły sposób na pozbycie się
go. Muszę kiedyś spróbować.
Oczywiście wiedział, że
tego nie zrobi. To w końcu Jace. A on był tylko Alekiem. Ale sam fakt, że w
ogóle o tym pomyślał to już jakiś progres.
- Nigdy nie myślałem, że
to powiem, ale zgadzam się ze Złotowłosą.
Magnus wstał, podszedł do
Aleca i odciągnął jego dłoń od karku. Mężczyzna wydał z siebie pisk
zaskoczenia. Nawet nie zauważył, kiedy ponownie ruszył ręką.
- Nie drap się.
Alec pożałował, że swoją piłeczkę
antystresową zostawił w biurze, w Nowym Jorku. Byłaby, jak znalazł, żeby zająć czymś
ręce. Pomyślał o zamienniku i jakoś od razu stanęły mu przed oczami włosy
Magnusa. Mógłby je przeczesywać, gładzić mężczyznę po głowie, masować kark…
STOP! Alec, przestań! To idzie w bardzo złą stronę!
Westchnął.
- To raczej nie jest
atmosfera na poważną rozmowę.
Magnus wykonał nieokreślony
gest głową. Miał wrażenie, że świat sprzysiągł się przeciwko niemu. Przeciwko
nim. Widział, jak wizyta Jace’a wpłynęła na Aleca. I wiedział, że cokolwiek mężczyzna
postanowił wcześniej, właśnie przestało mieć rację bytu. Przez jednego, kurwa,
debila!
- Może przełożymy to aż
nie wrócimy do… - zawahał się. – Nowego Jorku. – Tak bardzo chciał powiedzieć
„domu”, że aż go to zaskoczyło.
Zaproponowane rozwiązanie
wydawało mu się najgorszym z możliwych, ale jednocześnie najlepszym, na jakie
mogli sobie teraz pozwolić. Poziom zaistniałego absurdu tak rozbawił Magnusa, że
musiał markować atak kaszlu, żeby się nie roześmiać. Najlepszy dowód na to, jak
mocno zszargane miał nerwy.
- Myślę, że… -
odchrząknął. – Że tak trzeba. – Żadna część niego nie chciała przyznać, że
takie rozwiązanie mu się podoba. Dziwne, nigdy nie miał problemów z kłamaniem.
– Ale…
Alec miał minę, jakby zaraz
ktoś miał go uderzyć. Albo już to zrobił a teraz szykował się do powtórki. To
„ale” w środku wypowiedzi źle mu się kojarzyło. Zwykle w ten właśnie sposób
rodzice ustawiali go do pionu, gdy poczuł się zbyt pewnie w życiu. Na przykład:
„dobrze ci poszedł ten test z angielskiego, ale do chemii mógłbyś się bardziej
przyłożyć. Tylko trójka?”. Albo: „dobrze wyglądasz, ale z tymi włosami musisz
coś zrobić. I przestań się wreszcie garbić!”. Przykłady mógłby mnożyć. I nawet
obudzony w środku nocy rzuciłby trzema, czterema, nim w ogóle zainteresowałoby go,
dlaczego ktoś wlazł do jego sypialni. Częściowo poradził już sobie z traumą
tego całego „ale” jednak, gdy używała go osoba, na której mu zależało – Jace
lub Izzy – cienie przeszłości potrafiły wrócić. Fakt, że zareagował w ten
sposób na Magnusa jasno pokazywał, jak głęboko zabrnął w tę relację. I
przerażało go to.
- W porządku? – Magnus
przyjrzał mu się uważnie.
- Tak. – Nie miał ochoty
wdawać się w szczegóły oraz odsłaniać kolejnej części swojej zwichrowanej
psychiki. – To o jakim „ale” mówiłeś? – Nawet we własnych ustach to słowo brzmiało
nieprzyjemnie i zostawiało gorycz na języku.
Magnus przygryzł wargę.
Bardzo nie chciał tego mówić. Spowiadać się Alecowi z najgorszej rzeczy jaką
zrobił w życiu. Tej, która będzie ciągnęła się za nim już zawsze i nigdy się od
niej nie uwolni. Bał się, że Alec go za to znienawidzi, miałby do tego prawo. Z
drugiej strony, nieważne jak potoczyłaby się dalej ich relacja, bez tej wiedzy już
zawsze będzie miał wrażenie, że okłamuje Alexandra. Dziwne. Pierwszy raz czuł
tak silny wewnętrzny przymus, by podzielić się tą historią. Do tej pory było to
raczej coś na zasadzie pragnienia, które łatwo można było zagłuszyć alkoholem.
Albo kolejną głupią historyjką.
- O moich koszmarach. O
tym, co je powoduje. – Nigdy nie zaczynał tej rozmowy z własnej woli, bez
wcześniejszych sesji terapeutycznych, które miały „nawiązać więź” pomiędzy nim
a terapeutą. Przez lata odwiedził ich niemal cały zakon. I prawdę mówiąc
najbardziej polubił tych, którzy niemal nigdy się nie odzywali. Ale nawet pół
dzieciństwa spędzonego na kozetce nie nauczyło go dzielić się przeszłością z
innymi. Nie potrafił znaleźć właściwych słów.
Alec musiał wyczuć to w jego głosie, bo zrobił zaniepokojoną minę.
- Nie musisz mówić, jeśli
nie chcesz. – Zabrzmiało to szczerze. Jakby Alexander naprawdę mu wybaczył,
gdyby się teraz wycofał. Z jakiegoś powodu było mu przez to jeszcze trudniej.
- Nie. – Pokręcił głową. –
Właśnie w tym sęk, że muszę. Bo chcę… Bo muszę wiedzieć, że masz pełny obraz
mojej osoby. – Dlaczego tak mu na tym zależało? Przecież był już w związkach i do
tej pory żaden partner nie wiedział o nim wszystkiego. Nawet Camille. Ale Alec
był inny… Inny niż wszyscy. I chyba o to właśnie chodziło. Alexander nigdy go
nie okłamywał, mówił wprost to, co myślał. I Magnus chciał mu się odwdzięczyć
tym samym.
Alec czuł, że to co zaraz
usłyszy nie będzie przyjemne, ani dla niego, ani tym bardziej dla Magnusa. Zrobił
krok w stronę mężczyzny, by w razie potrzeby móc go dotknąć, jednak Bane cofnął
się, dając tym samym do zrozumienia, że pragnie pozostać poza zasięgiem ramion
Alexandra. Ten przyjął to spokojnie. Znał tę potrzebę dystansu. Kiwnął głową na
znak, że rozumie i w żaden sposób nie czuje się urażony. A jeśli Magnus
faktycznie chce mu coś powiedzieć, to on, z chęcią, go wysłucha.
Długo zastanawiał się jak
zacząć i żadna z dostępnych opcji nie wydawała mu się tą właściwą. Każda niosła
za sobą ryzyko nadinterpretacji albo odwrotnie – niedopowiedzeń. Wszystkie
były, na swój sposób złe, ale każda była też dobra. Bo koniec końców obnażała
jego historię. I jego. Pokazywała, jak potwornym człowiekiem był.
Ostatecznie zdecydował
się na najprostszą z opcji. Tą, która dochodziła do sedna już w pierwszym
zdaniu.
- Zabiłem swojego ojca –
powiedział a jego głos zabrzmiał dziwnie głucho. Nawet dla niego. – Kiedy
miałem dziewięć lat – doprecyzował tym samym pozbawionym emocji tonem. Co było
dziwne, bo w środku cały aż się trząsł. Jakim cudem, na zewnątrz, udawało mu
się zachować taki spokój?
Z przestrachem spojrzał
na Aleca. Bał się, co takiego może zobaczyć na jego twarzy. Spotkał się już z najróżniejszymi
emocjami. Wśród nich dominowała niechęć oraz strach. Bo skoro, już jako dziecko
potrafił odebrać życie teoretycznie najbliższej osobie, to jakim czyniło go to
nastolatkiem a później dorosłym?
Jednak na twarzy Aleca malowało
się głównie współczucie. I zwykła ludzka ciekawość, za którą przecież nie mógł
go winić. Gdyby historia dotyczyła kogoś innego a on zostałby uraczony właśnie
takim wstępem, sam chciałby poznać ciąg dalszy.
- Urodziłem się w
Dżakarcie w rolniczej rodzinie. Takiej z tradycjami. Nie byliśmy może biedni,
ale do bogactwa było nam daleko – urwał, bo wspomnienia z dzieciństwa zaczęły napływać
do niego falami. Praca w polu, kołysanki śpiewane przez mamę, poczucie, że
świat to właśnie to: niebo nad głową i pola dookoła. A przede wszystkim szum
fal oceanu słyszany bez przerwy.
Musiał zrobić jakąś
specyficzną minę, bo Alec się odezwał.
- W porządku? – Brzmiał
jakby naprawdę go to interesowało.
- Tak. – Przetarł oczy
wierzchem dłoni. Dawno, z własnej woli, nie wracał do tamtych wydarzeń i nie
spodziewał się, jak wielki ładunek emocjonalny to za sobą poniesie.
- Moi rodzice nie byli
zbyt dobrze wykształceni – podjął przerwaną opowieść – za to nadrabiali
pobożnością. I wiarą we wszystkie możliwe zabobony. Jakim cudem te dwie sprawy
nie wykluczały się wzajemnie w ich światopoglądzie, nie mam pojęcia. –
Spróbował się uśmiechnąć, ale mu nie wyszło. – Podejrzewam też, że mama była
chora psychicznie… - Zaczął wyłamywać sobie palce. – Przynajmniej na to
wskazuje kilka jej zachowań, które udało mi się zapamiętać. Albo zwyczajnie to
sobie wmówiłem, bo wtedy przynajmniej część z tego, co się stało, miałaby sens.
Znów spojrzał na
Alexandra. Ten nadal słuchał z uwagą i coraz większym niepokojem. Magnus mógł się
założyć, że gdyby teraz poprosił, żeby go przytulono, Alec nie wahałby się ani
chwili. Jednak przez to, co chciał powiedzieć musiał przejść sam.
- Moje oczy, od początku
ich niepokoiły, ale w trochę inny sposób niż normalnych rodziców. Nie
skontaktowali się z żadnym lekarzem a przynajmniej ja nie pamiętam żadnej wizyty.
Za to woleli skonsultować mój przypadek z lokalnym księdzem. Który chyba miał
tak samo nasrane w głowie, jak oni. – Skrzywił się na samo wspomnienie dziwnych
rytuałów, jakie odprawiał nad nim kapłan. Do tej pory, od zapachu kadzidła
chciało mu się wymiotować. Poza tym wciąż nie był pewien czy mężczyzna naprawdę
przeszedł jakiekolwiek szkolenie teologiczne czy też kupił sutannę i koloratkę
w pierwszym lepszym sklepie z kostiumami. – Szukali też odpowiedzi w świętych
książkach i opowieściach sąsiadów. Wiesz, na zasadzie: córka syna koleżanki
przyjaciółki mojej stryjecznej ciotki widziała coś takiego. – Pokręcił głową.
Oczywiście nie znał wszystkich fantastycznych teorii na temat jego oczu, ale te
najciekawsze i najbardziej makabryczne okoliczne dzieciaki, z chęcią mu
przekazywały. Najczęściej w formie żartów i obelg. Stanowił coś na kształt
lokalnej atrakcji, czy też może kozła ofiarnego, na którego można było zwalić
każde niepowodzenia. Od nieurodzajnych plonów, po pałę z matematyki ukochanego
syna. A kiedy próbował się tłumaczyć nikt mu nie wierzył. Był przecież inny.
- Ostateczna diagnoza
nastąpiła, kiedy miałem dziewięć lat. – Wziął głęboki oddech. Dochodzili do najgorszej
części historii. Najchętniej teraz by przerwał i poszedł pić. Ostatniemu
psychologowi powiedział wszystko, kiedy był kompletnie zalany i niemal nie
kontaktował. Na szczęście lekarz okazał się równym gościem i nie nakablował na
niego władzom sierocińca. Więcej. Pozwolił mu u siebie zostać i na spokojnie
wyleczyć kaca. Wtedy alkohol mu pomógł, ale teraz nie chciał do niego uciekać.
Z jakiegoś powodu wydało mu się to niewłaściwe.
- Ksiądz orzekł, że moi
rodzice popełnili w przeszłości ciężki grzech i ja byłem za niego karą. –
Niemal wypluł to słowo. – Znaczy grzech popełniła matka bratając się z demonem
i rodząc jego dziecko. Jasno dał do zrozumienia o jakim brataniu była mowa.
Wszyscy przecież wiedzą, skąd się biorą dzieci. Okazuje się, że czarcie pomioty
mają podobne pochodzenie.
Usłyszał jak Alec ze świstem
wciąga powietrze.
- Naprawdę cię tak
nazwał?
Wzruszył ramionami. Pozornie
błahy gest sporo go kosztował.
- Też. Ale nie szczędził
również gorszych określeń. Dzieciakom szczególnie spodobało się plugastwo oraz
bękart Belzebuba, choć mi nigdy nie przypadło to do gustu. Jeśli miałbym
wybierać, wolałbym żebym moim demonicznym ojcem był Asmodeusz. Trzeba mieć
ambicje.
Alec już chciał go zrugać
za niewybredne żarty, ale w porę przypomniał sobie, że był to sposób Magnusa na
radzenie sobie ze stresem.
- I co było potem? – Podskórnie
czuł, że do najgorszej części nawet się nie zbliżyli. Bardzo chciał przytulić
Magnusa, ale wiedział, że mężczyzna postanowił przejść przez to sam.
- Dziwnym trafem zaraz
potem ksiądz zniknął a jego miejsce zajął nowy kapłan. Kiedy rodzice zwrócili się
do niego z prośbą o pomoc, pierwsze co im zaproponował to zabranie mnie do
okulisty. Możesz się domyślić, że nie o to im chodziło…
Alec kiwnął głową, choć
wcale nie było to pytanie.
- Uznali, że ksiądz jest
młody i nic nie wie. A oni sami załatwią sprawę.
Alec domyślał się, że to
co zaraz usłyszy wcale mu się nie spodoba. Tak jakby którakolwiek część tej
spowiedzi mu się podobała, pomyślał gorzko.
- To znaczy?
Magnus ponownie przetarł
twarz. Naprawdę potrzebował alkoholu, jednak w klitce wynajętej dla nich przez
Raphaela nie było mini baru. Może to i lepiej… Bo gdyby teraz zaczął pić,
mógłby nie skończyć…
- To znaczy, że moja
matka uznawszy, iż nie jest w stanie dłużej żyć ze świadomością, wydania na
świat potwora, za co i tak czeka ją wieczne potępienie, popełniła samobójstwo. –
Nagle jego głos stał się pusty i zimny, jakby ktoś wyprał go ze wszystkich
emocji. Działo się tak zawsze, gdy mówił o matce, nawet jeśli chodziło o
podanie jej danych w formularzu dla banku. To był swego rodzaju mechanizm
obronny.
- Powiesiła się w stodole
na jednej z belek. Znalazłem ją i… – Pomimo usilnych prób, by odsunąć od siebie
emocje, głos zaczął mu się łamać. Znów widział ciało matki zwisające z sufitu.
Jej poplamioną sukienkę, bladą skórę i nabrzmiały język wystający z popękanych
ust. W niczym nie przypominała tej pięknej kobiety, która gdy się zapomniała,
tuliła go niemal do utraty tchu.
Wziął kilka głębokich, szybkich
oddechów oraz odpędził ręką Aleca, który zbliżył się niebezpiecznie.
- Magnus, naprawdę nie…
- Nie każ mi teraz przerywać!
– warknął ostrzej niż zamierzał. – Nie, kiedy zabrnąłem tak daleko!
Jeśli teraz przerwie, to zwariuje.
A wspomnienie trupa matki będzie go prześladować zarówno w snach, jak i na
jawie.
- To pozwól się chociaż
złapać za rękę! – Nawet nie próbował sobie wyobrazić bólu i rozpaczy, jakie
czuł Magnus. Teraz, gdy do tego wszystkiego wracał oraz wtedy, kiedy był małym
chłopcem. Dzieckiem, które znalazło swoją matkę martwą. I wiedziało, że to z
jego powodu. On sam pamiętał paskudne poczucie winy, za każdym razem, gdy
Maryse dawała mu do zrozumienia, że ją zawiódł i jest nim rozczarowana. Uczucia
Magnusa musiały być tysiąc razy gorsze. Nie chciał, żeby mężczyzna musiał
przechodzić przez to sam. Nawet jeśli tak zadecydował. To byłoby zbyt okrutne.
Po krótkim zastanowieniu Magnus
wyciągnął rękę w stronę Aleca a ten momentalnie ją chwycił i zamknął w mocnym
uścisku. Bane przyjrzał się ich złączonym dłoniom i zaczął się zastanawiać, jak
coś tak małego, niemal nic nieznaczący gest, może mieć taką siłę. Bo od razu
poczuł się lepiej. Może nie jakoś spektakularnie, ale przynajmniej przestał
marzyć o drinku. Teraz to była tylko chęć.
- Ojciec odnalazł nas
wkrótce potem – podjął przerwaną opowieść cały czas wpatrując się w ich dłonie.
– Kiedy zobaczył matkę miałem wrażenie, że właśnie zawalił mu się cały świat.
Nie płakał, nie krzyczał… Tylko patrzył. I z każdą mijającą minutą starzał się
o kolejne dziesięć lat. Byłem pewny, że w końcu się ocknie i zacznie na mnie
wrzeszczeć. Jednak nic takiego się nie stało. Czas mijał a on tylko stał. A ja
obok niego. Zapłakany, zasmarkany i kompletnie przerażony.
Mocniej ścisnął dłoń
Aleca.
- Nie wiem, ile czasu minęło
nim ojciec otrząsnął się ze stuporu. Pamiętam tylko, że wciąż było jasno, kiedy
drgnął i wszedł do szopy. Byłem pewny, że będzie chciał zdjąć… - Przełknął
ślinę. – Zdjąć mamę z belki, żebyśmy mogli ją pochować – umilkł. Rosnąca w
gardle gula skutecznie uniemożliwiała mu dalsze mówienie. Nawet z oddychaniem
miał problem. Musiał zmusić się, żeby wepchnąć powietrze do płuc. Gdyby nie pocieszające
ciepło płynące z dłoni Alexandra mógłby się nawet udusić.
- Ale zamiast tego ojciec
wyjął z szopy kanister, w którym trzymaliśmy benzynę, na tak zwany nagły
wypadek, i zaczął polewać nią cały budynek. Śmierdziało niemiłosiernie… -
Zabawne, jakie elementy wydarzeń najbardziej utrwalają się w mózgu po latach. Magnus
za nic nie przypomniałby sobie twarzy ojca, gdy obchodził szopę, ale z całą
wyrazistością pamiętał duszący zapach benzyny. Przez niego długo zmagał się z
chorobą lokomocyjną. Którą ostatecznie udało mu się pokonać. Przynajmniej jedna
trauma odeszła w cień. – Byłem przerażony. Domyślałem się, co chce zrobić, ale nijak
nie potrafiłem zrozumieć, dlaczego. – Do tej pory nie rozumiał. Nawet po tylu
latach postępowanie ojca wydawało mu się szaleństwem. Kto wie… Może faktycznie mężczyzna
zwariował. Miał ku temu całkiem sporo powodów.
- Kiedy cała szopa
stanęła w płomieniach uciekłem. Nie chciałem patrzeć na ten stos pogrzebowy.
Słyszeć trzasku ognia, patrzeć, jak pożera zniekształcone śmiercią ciało mojej
matki, czuć smrodu palonych włosów i skóry… - Wzdrygnął się na to wspomnienie. Przez
chwilę znów to poczuł. W ustach zebrała mu się żółć. Wolną ręką sięgnął po
chusteczkę i wypluł w nią gorzką ślinę. Nie obchodziło go, że mógł w ten sposób
obrzydzić Aleca. Byłoby dużo gorzej, gdyby narzygał mężczyźnie na buty. A nie
mógł tego wykluczyć…
Wyczuwając zmianę w głosie
Magnusa Alec ostrożnie pociągnął go w swoją stronę, ale mężczyzna delikatnie
pokręcił głową. To jeszcze nie był czas, gdy mógł dać się zamknąć w objęciach i
udawać, że zostawił przeszłość za sobą.
- Godzinami błąkałem się
po okolicy. Wszyscy sąsiedzi, jakich spotkałem odwracali na mój widok wzrok a
kilku nawet splunęło mi pod nogi… W małych społecznościach wieści szybko się
rozchodzą – uśmiechnął się krzywo.
- Szopa przestała się
palić dopiero następnego dnia. Nie mam pojęcia, jakim cudem cała wioska nie
poszła z dymem. Chyba tylko dzięki bożej opatrzności. – O dziwo nie powiedział
tego z ironią. – Byłem na polu, kiedy ojciec mnie znalazł. Już nie płakałem,
straciłem łzy w nocy błąkając się po okolicy. Za to on jeszcze nie zaczął
opłakiwać żony… Wyglądał jak starzec. W ciągu tej jednej nocy posiwiał
całkowicie, jego skóra poszarzała a w oczach tliło się szaleństwo. Chyba
pierwszy raz, tak naprawdę, się go bałem… - Rzadko przyznawał się do tego,
nawet przed samym sobą, ale w ciągu tych wszystkich lat, strach jaki czuł
tamtego dnia ewoluował i teraz nie bał się już ojca a tego, że mógłby skończyć
jak on. Złamany utratą miłości życia. Obłąkany przez chęć zemsty. Na kimkolwiek
lub czymkolwiek. – Złapał mnie za rękę, niemal łamiąc kości i bez słowa
zaciągnął w stronę domu. Nie miałem pojęcia, co zamierza. To jego milczenie
było upiorne. – Zaczął drżeć przypomniawszy sobie wszystkie emocje jakie targały
nim tamtego dnia. A mimo to nadal opierał się namowom Aleca i nie dał się
przytulić. To byłoby oszustwo.
- Zaciągnął mnie do
beczki, w której trzymaliśmy deszczówkę. Wtedy odezwał się po raz pierwszy.
„Należało zrobić to już dawno temu. Gdyby mnie posłuchała, nadal by żyła”. Dokładnie
tak powiedział, pamiętam każde słowo. Zaraz potem dodał: „To dla twojego dobra.
Woda cię oczyści”. Nim zrozumiałem, co się dzieje, złapał mnie za kark i zaczął
topić w tej cholernej beczce.
Dla Aleca to było
zdecydowanie zbyt wiele. Nie zważając na protesty Magnusa, siłą przyciągnął go
do siebie i zamknął w uścisku. Zaczął gładzic mężczyznę po plecach, włosach,
karku… Złożył kilka pocałunków na skroni i czole… Sam nie wiedział czy w ten
sposób bardziej uspakaja Magnusa czy siebie. Nagle zrobiło mu się wstyd. Tak
bardzo najeżdżał na swoich rodziców. I to jeszcze przed Bane’em. Wyszedł na
rozhisteryzowanego dzieciaka, który nie zdaje sobie sprawy z tego, że jego
problemy są niczym, w porównaniu z tragediami innych. Idiota!
Nie chciał nawet próbować
sobie wyobrazić, jak wielki bagaż emocjonalny niósł ze sobą Magnus. Przytulił
go mocniej. Nie miał pojęcia, co jeszcze mógłby zrobić.
Magnus poddawał się tym
zabiegom z przerażającym spokojem i obojętnością. Już nawet nie drżał a jego
serce biło równo i spokojnie. Alec mógł to wyczuć.
- Alexandrze… Proszę. To
jeszcze nie koniec opowieści. – Delikatnie wyswobodził się z uścisku. – Chodź
dochodzimy do momentu, o którym niewiele mogę powiedzieć. – Nie patrząc na
Aleca odsunął się od niego, ale dłoni nie puścił. Ze wzrokiem wbitym w podłogę
podjął opowieść. – Ojciec próbował mnie utopić a ja się szarpałem. Chciałem się
wyrwać za wszelką cenę. Wiedziałem, że jeśli nic nie zrobię, to umrę i spotkam
się z mamą. A tego bałem się najbardziej na świecie. Nie chciałem, żeby powiedziała
mi prosto w oczy, że to wszystko moja wina. – Mówił tak, jakby relacjonował
niedawno obejrzany film a nie własne życie. Alec podejrzewał, że dystans do
wspomnień był wypracowanym przez lata mechanizmem obronnym i tylko on pozwolił Magnusowi
nie zwariować.
- Tak naprawdę nie wiem,
co się stało. Pamiętam tylko, że szarpnąłem się nieco mocniej, bo zaczynało mi
brakować powietrza i górę wziął pierwotny instynkt przetrwania. Zaraz potem
uścisk ojca zelżał, aby ostatecznie całkiem zniknąć. Nie zastanowiło mnie to.
Najważniejsze, że mogłem wyleźć z tej cholernej beczki i znów oddychać
normalnie. Łapałem ten zbawienny oddech dobrych kilka minut zapominając o ojcu,
matce, spalonej szopie… Wszystkim. Poza oddychaniem. Dopiero kiedy moje ciało,
jako tako, wróciło do normy rozejrzałem się dookoła. I zobaczyłem ojca. Leżał
na ziemi, tuż obok mnie i… nie oddychał. Z rozbitej głowy wciąż sączyła się
krew. Podejrzewam, że kiedy ja się szarpnąłem, on wykończony nocą bez snu oraz
ciężarem emocji jaki na niego spadł, stracił równowagę i upadł. Prosto na jakiś
kamień. Nie wiem, czy gdybym zareagował wcześniej dałoby się go ocalić… - Nagle
głos mu się załamał. – Zabiłem własnego ojca Alexandrze!
Alec miał inne zdanie na
ten temat.
- To był wypadek! A ty
byłeś dzieckiem! Broniłeś się!
Odpowiedział mu suchy
śmiech.
- W prawie to się nazywa nieumyślne
spowodowanie śmierci. – Pomimo goryczy w głosie Magnusa słychać było, że był na
granicy płaczu. – Jest o tym cały paragraf.
- Magnus! – Głos
Alexandra zabrzmiał dziwnie ostro. Jeśli Magnus miałby być ze sobą szczery to nie
tego się spodziewał. Do tej pory nikt, żaden z psychologów i psychiatrów do
jakich go wysłano, by poradził sobie z traumą, nie odezwał się do niego w ten
sposób. Fakt, iż zrobił to właśnie Alexander utwierdził go w przekonaniu, że
nigdy, nikomu nie powinien o tym mówić. Chciał zachować się fair i co mu z tego
przyszło?
- Magnus! – powtórzył
Alec tym samym tonem. – Spójrz na mnie – zażądał. I chociaż Magnus wolałby w
tym momencie nawiązać bliższą relację ze stadem piranii, posłuchał.
Zdziwił się, kiedy
dojrzał na twarzy mężczyzny współczucie i smutek. Nijak nie łączyło mu się to
we wspólną całość z głosem, który słyszał.
- Magnus. – Tym razem
Alec brzmiał łagodnie i Bane już wiedział, że padł ofiarą manipulacji. Gdyby
mężczyzna był miły, nigdy by na niego nie spojrzał. Stawałby okoniem na każdą
prośbę interakcji, lecz teraz, kiedy już został zahipnotyzowany przez te
cudowne oczy, nie było nawet mowy, żeby się wycofał.
Tymczasem Alec podszedł
do niego i wolną dłoń położył mu na policzku.
- Hej – niemal szepnął. –
To nie była twoja wina – powiedział cicho i spokojnie. – Nic z tego, co się
wydarzyło nie było twoją winą. To ty tu jesteś największą ofiarą. – Zaczął
gładzić policzek kciukiem. – Masz prawo czuć się z tym źle, ale nigdy,
przenigdy nie powinieneś się za to obwiniać, rozumiesz?
Magnus wtulił twarz w
dłoń Alexandra. Podobne słowa, w różnych konfiguracjach słyszał już setki,
jeśli nie tysiące razy. Każdy z odwiedzonych przez niego psychologów,
psychiatrów, każda opiekunka, w każdym Domu Dziecka, w jakim przyszło mu
mieszkać… Wszyscy mieli swoją wariację na ich temat. Jednak dla niego to zawsze
były puste słowa. Coś, co należało powiedzieć, bo uczono tego na studiach albo
tak zwyczajnie wypada. Przecież oficjalne oskarżenie dziecka o śmierć rodziców
byłoby bardzo źle widziane.
Dopiero usłyszawszy to z
ust Aleca poczuł, że ktoś powiedział na głos, to co tak naprawdę myślał. No bo
przecież nie można jednocześnie kłamać i patrzeć się w taki sposób. To
niewykonalne!
- Rozumiesz? – powtórzył
Alec.
Magnus wiedział, że jeśli
teraz otworzy usta nie wydobędzie się z nich nic ponad szloch. Nie był nawet
pewny, czy uda mu się kiwnąć głową, dlatego zrobił jedyną rzecz, na jaką było
go stać. Lekko pochylił się w stronę Aleca licząc, że ten zrozumie aluzję i go
przytuli. Nie przeliczył się. Chwilę później stał opleciony silnymi ramionami,
wsłuchując się w miarowe bicie serca.
- Możesz płakać, jeśli
chcesz – usłyszał tuż przy uchu.
Nie chciał, ale łzy i tak
popłynęły. Same z siebie. Bez jego udziału. Pozwolił im na to. Pierwszy raz tak
naprawdę opłakiwał rodziców. I siebie.
Opowieść Magnusa mocno
nim wstrząsnęła. W sumie nic dziwnego. To była historia, którą prędzej spodziewałby
się zobaczyć na kartach książki, albo w kinie, niż w prawdziwym życiu.
Nie był głupi, wiedział
jak bardzo okrutny potrafi być świat a mimo wszystko, to co spotkało Magnusa
wydawało mu się takie… nierealne. Jakby Bóg, jeśli gdzieś tam był, zrzucił na
tego biednego człowieka zbyt dużo. Nagle wiele zachowań Magnusa stało się dla
niego jasnych. Ukrywanie oczu, depresja, próba samobójcza i to ciągłe szukanie
akceptacji, choćby fizycznej, z którego nawet sam Magnus nie zdawał sobie
sprawy.
Ponownie wrócił myślami
do rodziców. I znów wstyd o mało nie rozsadził go od środka. Zrobił Magnusowi
cały wykład o tym, jak źli byli, podczas gdy Bane zmagał się z czymś dużo
gorszym. Przy tym Maryse i Robert wydawali się pretendentami do nagrody Rodzice
Roku. Poczucie, że wyszedł w oczach Magnusa na rozhisteryzowanego bachora, płaczącego
tylko dlatego, że mama i tata nie chcą mu kupić nowej zabawki, niemal go
rozsadzało. Jak źle musiał czuć się wtedy Bane? Dlaczego wciąż go nie nienawidził?
Miał ochotę natychmiast przeprosić, ale wiedział, że wtedy wyszedłby na egocentryka.
Starając się wyrzucić z głowy
własną głupotę mocniej przytulił Magnusa. Zamierzał stać tak do samego końca
świata, jeśli tego właśnie potrzebowałby Bane.
Jak zwykle cudo... uwielbiam cię za te rozdziały i czekam dluuuugi tydzień na kolejny 😘❤️
OdpowiedzUsuń