poniedziałek, 7 czerwca 2021

Utracona niewinność 18

 

 

UTRACONA NIEWINNOŚĆ
 
18


- Powinniśmy porozmawiać – powiedział Magnus, ze wszystkich sił starając się, by jego głos brzmiał pewnie. Był aktorem, do jasnej cholery! Powinien umieć udawać emocje! Jednak kolejny raz przekonał się, że dobrze zrobił idąc w branżę porno. Gdyby poszedł w „normalne” aktorstwo nie wzięliby go nawet jako statystę w reklamie papieru toaletowego. Zamiast spokojnego, pewnego siebie mężczyzny przypominał raczej rozhisteryzowaną nastolatkę, która stanęła właśnie oko w oko ze swoim crushem. I na dodatek musi mu powiedzieć, że jest w ciąży. Innymi słowy, profesjonalizm, jeśli kiedykolwiek istniał, wyemigrował właśnie na Syberię hodować białe niedźwiedzie. Chociaż… Czy na Syberii żyły białe niedźwiedzie? Nagle bardzo zapragnął to sprawdzić. A zaraz potem dowiedzieć się wszystkiego o tych zwierzakach, nauczyć na pamięć i w ogóle zrobić doktorat z zoologii, jeśli to opóźniłoby jego rozmowę z Alekiem.
- Powinniśmy – zgodził się Alexander stojąc twarzą do okna. Światło sączące się z żyrandola uniemożliwiało Magnusowi dostrzeżenie odbicia ochroniarza. Nie wątpił jednak, że jego twarz, Alec widział bez żadnych zniekształceń. Rzeczywistość znów zagrała nie fair. Dlaczego tylko on był tak bardzo odsłonięty?
- Więc… - zaczął i zaraz urwał, nie mogąc znaleźć odpowiednich słów. Może gdyby odbyli tę rozmowę rano, zaraz po przebudzeniu, a nie czekali z nią cały cholerny dzień, byłoby łatwiej.
- Więc… - powtórzył Alec i też umilkł.
Przez chwile stali tak w milczeniu, które z każdą minutą ciążyło im coraz bardziej. W końcu Magnus nie wytrzymał.
- Dalej cię boli, co? – spytał o pierwszą rzecz, jaka przyszła mu do głowy, a która nie wiązała się bezpośrednio z ich problemem.
- Trochę – przyznał Alec dotykając ramienia pokrytego warstwą jakiegoś białego mazidła, jakie poleciła im aptekarka. Uprzednio o mało nie dostając zawału na widok Alexandra. Podobnie zresztą jak reszta ekipy filmowej, o dziwo łącznie z Raphaelem. Chyba tylko dzięki temu nie dostali opierdolu za spóźnienie na plan. A nawet pozwolono im zwolnić się wcześniej, żeby zająć się palącym, niemal dosłownie, problemem.
Magnus nawet nie podejrzewał, że w mniej więcej kontrolowanych warunkach, można nabawić się tak poważnych oparzeń słonecznych. A Alecowi udało się w dodatku wyhodować nabrzmiałe ropą pęcherze na karku. Które właśnie teraz starał się przebić kciukiem i palcem wskazującym.
- Zostaw! – zrugał go.
- Ale to swędzi!
- To znaczy, że się goi! – Bez zastanowienia podszedł do mężczyzny i złapał go za nadgarstek, uniemożliwiając tym samym gmeranie przy karku. – Zostaw! – powtórzył. – Mam cię związać? – zapytał i dopiero kiedy Alec się zarumienił, (co wyglądało nieco komicznie przy spalonej na raka twarzy mężczyzny) dotarło do niego, jak zabrzmiały jego słowa. Niech będzie przeklęty Raphael i jego fetyszyzm! – Ja… Nie…
Dokładnie ten moment wybrał Jace Herondale, aby wparować im do pokoju. Oczywiście bez pukania.
- Hej! – Stanął jak wryty. – A co tu się dzieje?!
Fakt. Pozycja w jakiej się znajdowali mogła budzić różne skojarzenia. Tym bardziej biorąc poprawkę na magnusową profesję.
- Odgrywamy scenę z jednej książki – powiedział Bane puszczając nadgarstek Aleca. – Tę, w której mega przystojny, mądry, utalentowany i skromny książę morduje, z zimną krwią, młodszego brata swojego szefa straży, za brak poszanowania królewskiej prywatności.
Usiadł na łóżku i chwycił telefon. Po chwili w pokoju rozbrzmiała tandetna melodyjka z jakiejś głupawej gierki z gatunku tych, które gdy im tylko pozwolisz, zawładną twoją komórką i życiem.
Jace miał minę jakby niebo zwaliło mu się na głowę a wszechświat jeszcze je przydeptał.
- Serio jest taka książka?
Nie po raz pierwszy Alec zaczął się zastanawiać czy pieniądze wyłożone na edukację Jace’a nie były przypadkiem fortuną wywaloną w błoto.
- Jeśli jeszcze nie ma, to zapewniam cię, że wkrótce będzie – powiedział. – Zaproszę cię nawet na wieczorek autorski. – Widząc, że brat dalej nie załapał ironii postanowił się poddać. – Co tu robisz? Nie powinieneś pilnować Camille?
Nie wiedzieć czemu twarz Jace’a rozjaśnił szeroki uśmiech.
- Chwilowo mam wolne. Belcourt siedzi z matką Santiago i uczy się robić na drutach.
Słysząc to Magnus odłożył komórkę nie przejmując się tym, że był o krok od pobicia rekordu życia.
- Na drutach? – upewnił się. Musiał coś źle usłyszeć. Do tej pory jedyną wizją, w jego umyśle, łączącą Camille i druty była ta, w której kobieta wbija ten ostro zakończony koniec w gardło jakiegoś nieszczęśnika.
- Tak! – skwapliwie potwierdził Jace. – Matka Santiago uważa, że każda szanująca się dama powinna umieć robić na drutach.
Teraz Alec miał już pewność, że Gwadelupe doskonale wiedziała czym zajmował się jej syn. I w dodatku świetnie się bawiła grając niczego nieświadomą staruszkę. Jego szacunek do kobiety znacznie wzrósł.
- Powiedz to Clary – stwierdził nim zdołał ugryźć się w język. Ale trudno mu się dziwić. Był zły na brata za wchodzenie wszędzie, jak do siebie. Przecież dobrze wiedział czym jest prywatność, swojej bronił niczym ten smok z Hobbita. Tylko ta cudza niewiele go obchodziła. A co by było, gdyby on i Magnus… Nie, lepiej o tym nie myśleć.
Na szczęście Jace wziął to za nieudany żart a nie złośliwość ze strony Aleca.
- Dziękuję, ale lubię swoje ciało takie jakim jest. A ty nawet nie wiesz, jak długie i ostro zakończone potrafią być niektóre pędzle.
Faktycznie nie wiedział. I wolał dalej żyć w błogiej nieświadomości.
- A tak w ogóle to chciałeś coś? – spytał i podniósł rękę do karku. Skóra swędziała go niemiłosiernie.
- Zostaw!
- Zostaw!
Wrzasnęli jednocześnie Magnus i Jace a Alec zaczął się zastanawiać, którego z nich, w tym momencie, nienawidzi bardziej.
- Odwalcie się – mruknął, ale rękę zabrał. Tylko dlatego, że Jace był od niego silniejszy i stał zdecydowanie zbyt blisko. – To swędzi! – poskarżył się.
- To znaczy, że się goi! – Herondale nieświadomie powtórzył słowa Magnusa sprzed kilkunastu minut.
- Od kiedy jesteście tacy zgodni?
- Co? – Jace zamrugał.
- Nic. – Nie miał ochoty wdawać się w szczegóły. – Co chciałeś? – zapytał ponownie.
- Dać ci to. – Podał bratu opakowanie tabletek. – Matka Santiago twierdzi, że to ci pomoże. Nie będzie swędziało.
- A wiesz, że ona ma imię? – zapytał Alec przyglądając się opakowaniu. Prawdę mówiąc spodziewał się jakiegoś specyfiku rodem z filmu o wiedźmach a zamiast tego dostał zwykłe wapno. No dobrze. Nie zwykłe tylko cytrynowe. Wziął od razu dwie tabletki, ignorując tą część ulotki, która mówiła o konieczności rozpuszczenia ich w wodzie.
- Wiem. Ale matka Santiago brzmi bardziej złowieszczo. I dzięki temu przypominam sobie, że ten facet naprawdę jest człowiekiem a nie jakimś demonem z najczarniejszych otchłani.
Nagle do rozmowy włączył się Magnus.
- Chciałbym tylko przypomnieć, że zgodnie z kanonem demony też mają matkę. Lilith, mówi wam to coś?
Miny obu braci świadczyły, że nie bardzo. Bane machnął ręką. Nie był w nastroju na dysputy teologiczne. Zwłaszcza z kimś, kto znaczenie słowa dysputa musiałby sprawdzić w słowniku. A potem prawdopodobnie poprosić kogoś o wytłumaczenie definicji.
- To może ja już pójdę – stwierdził niespodziewanie Jace, gdy tylko dotarło do niego, że był o krok od poważnej dyskusji na mądre tematy. – Trzymaj się Alec! I nie drap się!
Trzasnęły drzwi.
- Łatwo mu mówić. – Znów sięgnął do karku, ale w porę się powstrzymał.  – Swoją drogą niezły sposób na pozbycie się go. Muszę kiedyś spróbować.
Oczywiście wiedział, że tego nie zrobi. To w końcu Jace. A on był tylko Alekiem. Ale sam fakt, że w ogóle o tym pomyślał to już jakiś progres.
- Nigdy nie myślałem, że to powiem, ale zgadzam się ze Złotowłosą.
Magnus wstał, podszedł do Aleca i odciągnął jego dłoń od karku. Mężczyzna wydał z siebie pisk zaskoczenia. Nawet nie zauważył, kiedy ponownie ruszył ręką.
- Nie drap się.
Alec pożałował, że swoją piłeczkę antystresową zostawił w biurze, w Nowym Jorku. Byłaby, jak znalazł, żeby zająć czymś ręce. Pomyślał o zamienniku i jakoś od razu stanęły mu przed oczami włosy Magnusa. Mógłby je przeczesywać, gładzić mężczyznę po głowie, masować kark… STOP! Alec, przestań! To idzie w bardzo złą stronę!
Westchnął.
- To raczej nie jest atmosfera na poważną rozmowę.
Magnus wykonał nieokreślony gest głową. Miał wrażenie, że świat sprzysiągł się przeciwko niemu. Przeciwko nim. Widział, jak wizyta Jace’a wpłynęła na Aleca. I wiedział, że cokolwiek mężczyzna postanowił wcześniej, właśnie przestało mieć rację bytu. Przez jednego, kurwa, debila!
- Może przełożymy to aż nie wrócimy do… - zawahał się. – Nowego Jorku. – Tak bardzo chciał powiedzieć „domu”, że aż go to zaskoczyło.
Zaproponowane rozwiązanie wydawało mu się najgorszym z możliwych, ale jednocześnie najlepszym, na jakie mogli sobie teraz pozwolić. Poziom zaistniałego absurdu tak rozbawił Magnusa, że musiał markować atak kaszlu, żeby się nie roześmiać. Najlepszy dowód na to, jak mocno zszargane miał nerwy.
- Myślę, że… - odchrząknął. – Że tak trzeba. – Żadna część niego nie chciała przyznać, że takie rozwiązanie mu się podoba. Dziwne, nigdy nie miał problemów z kłamaniem. – Ale…
Alec miał minę, jakby zaraz ktoś miał go uderzyć. Albo już to zrobił a teraz szykował się do powtórki. To „ale” w środku wypowiedzi źle mu się kojarzyło. Zwykle w ten właśnie sposób rodzice ustawiali go do pionu, gdy poczuł się zbyt pewnie w życiu. Na przykład: „dobrze ci poszedł ten test z angielskiego, ale do chemii mógłbyś się bardziej przyłożyć. Tylko trójka?”. Albo: „dobrze wyglądasz, ale z tymi włosami musisz coś zrobić. I przestań się wreszcie garbić!”. Przykłady mógłby mnożyć. I nawet obudzony w środku nocy rzuciłby trzema, czterema, nim w ogóle zainteresowałoby go, dlaczego ktoś wlazł do jego sypialni. Częściowo poradził już sobie z traumą tego całego „ale” jednak, gdy używała go osoba, na której mu zależało – Jace lub Izzy – cienie przeszłości potrafiły wrócić. Fakt, że zareagował w ten sposób na Magnusa jasno pokazywał, jak głęboko zabrnął w tę relację. I przerażało go to.
- W porządku? – Magnus przyjrzał mu się uważnie.
- Tak. – Nie miał ochoty wdawać się w szczegóły oraz odsłaniać kolejnej części swojej zwichrowanej psychiki. – To o jakim „ale” mówiłeś? – Nawet we własnych ustach to słowo brzmiało nieprzyjemnie i zostawiało gorycz na języku.
Magnus przygryzł wargę. Bardzo nie chciał tego mówić. Spowiadać się Alecowi z najgorszej rzeczy jaką zrobił w życiu. Tej, która będzie ciągnęła się za nim już zawsze i nigdy się od niej nie uwolni. Bał się, że Alec go za to znienawidzi, miałby do tego prawo. Z drugiej strony, nieważne jak potoczyłaby się dalej ich relacja, bez tej wiedzy już zawsze będzie miał wrażenie, że okłamuje Alexandra. Dziwne. Pierwszy raz czuł tak silny wewnętrzny przymus, by podzielić się tą historią. Do tej pory było to raczej coś na zasadzie pragnienia, które łatwo można było zagłuszyć alkoholem. Albo kolejną głupią historyjką.
- O moich koszmarach. O tym, co je powoduje. – Nigdy nie zaczynał tej rozmowy z własnej woli, bez wcześniejszych sesji terapeutycznych, które miały „nawiązać więź” pomiędzy nim a terapeutą. Przez lata odwiedził ich niemal cały zakon. I prawdę mówiąc najbardziej polubił tych, którzy niemal nigdy się nie odzywali. Ale nawet pół dzieciństwa spędzonego na kozetce nie nauczyło go dzielić się przeszłością z innymi. Nie potrafił znaleźć właściwych słów.  Alec musiał wyczuć to w jego głosie, bo zrobił zaniepokojoną minę.
- Nie musisz mówić, jeśli nie chcesz. – Zabrzmiało to szczerze. Jakby Alexander naprawdę mu wybaczył, gdyby się teraz wycofał. Z jakiegoś powodu było mu przez to jeszcze trudniej.
- Nie. – Pokręcił głową. – Właśnie w tym sęk, że muszę. Bo chcę… Bo muszę wiedzieć, że masz pełny obraz mojej osoby. – Dlaczego tak mu na tym zależało? Przecież był już w związkach i do tej pory żaden partner nie wiedział o nim wszystkiego. Nawet Camille. Ale Alec był inny… Inny niż wszyscy. I chyba o to właśnie chodziło. Alexander nigdy go nie okłamywał, mówił wprost to, co myślał. I Magnus chciał mu się odwdzięczyć tym samym.
Alec czuł, że to co zaraz usłyszy nie będzie przyjemne, ani dla niego, ani tym bardziej dla Magnusa. Zrobił krok w stronę mężczyzny, by w razie potrzeby móc go dotknąć, jednak Bane cofnął się, dając tym samym do zrozumienia, że pragnie pozostać poza zasięgiem ramion Alexandra. Ten przyjął to spokojnie. Znał tę potrzebę dystansu. Kiwnął głową na znak, że rozumie i w żaden sposób nie czuje się urażony. A jeśli Magnus faktycznie chce mu coś powiedzieć, to on, z chęcią, go wysłucha.
Długo zastanawiał się jak zacząć i żadna z dostępnych opcji nie wydawała mu się tą właściwą. Każda niosła za sobą ryzyko nadinterpretacji albo odwrotnie – niedopowiedzeń. Wszystkie były, na swój sposób złe, ale każda była też dobra. Bo koniec końców obnażała jego historię. I jego. Pokazywała, jak potwornym człowiekiem był.
Ostatecznie zdecydował się na najprostszą z opcji. Tą, która dochodziła do sedna już w pierwszym zdaniu.
- Zabiłem swojego ojca – powiedział a jego głos zabrzmiał dziwnie głucho. Nawet dla niego. – Kiedy miałem dziewięć lat – doprecyzował tym samym pozbawionym emocji tonem. Co było dziwne, bo w środku cały aż się trząsł. Jakim cudem, na zewnątrz, udawało mu się zachować taki spokój?
Z przestrachem spojrzał na Aleca. Bał się, co takiego może zobaczyć na jego twarzy. Spotkał się już z najróżniejszymi emocjami. Wśród nich dominowała niechęć oraz strach. Bo skoro, już jako dziecko potrafił odebrać życie teoretycznie najbliższej osobie, to jakim czyniło go to nastolatkiem a później dorosłym?
Jednak na twarzy Aleca malowało się głównie współczucie. I zwykła ludzka ciekawość, za którą przecież nie mógł go winić. Gdyby historia dotyczyła kogoś innego a on zostałby uraczony właśnie takim wstępem, sam chciałby poznać ciąg dalszy.
- Urodziłem się w Dżakarcie w rolniczej rodzinie. Takiej z tradycjami. Nie byliśmy może biedni, ale do bogactwa było nam daleko – urwał, bo wspomnienia z dzieciństwa zaczęły napływać do niego falami. Praca w polu, kołysanki śpiewane przez mamę, poczucie, że świat to właśnie to: niebo nad głową i pola dookoła. A przede wszystkim szum fal oceanu słyszany bez przerwy.
Musiał zrobić jakąś specyficzną minę, bo Alec się odezwał.
- W porządku? – Brzmiał jakby naprawdę go to interesowało.
- Tak. – Przetarł oczy wierzchem dłoni. Dawno, z własnej woli, nie wracał do tamtych wydarzeń i nie spodziewał się, jak wielki ładunek emocjonalny to za sobą poniesie.
- Moi rodzice nie byli zbyt dobrze wykształceni – podjął przerwaną opowieść – za to nadrabiali pobożnością. I wiarą we wszystkie możliwe zabobony. Jakim cudem te dwie sprawy nie wykluczały się wzajemnie w ich światopoglądzie, nie mam pojęcia. – Spróbował się uśmiechnąć, ale mu nie wyszło. – Podejrzewam też, że mama była chora psychicznie… - Zaczął wyłamywać sobie palce. – Przynajmniej na to wskazuje kilka jej zachowań, które udało mi się zapamiętać. Albo zwyczajnie to sobie wmówiłem, bo wtedy przynajmniej część z tego, co się stało, miałaby sens.
Znów spojrzał na Alexandra. Ten nadal słuchał z uwagą i coraz większym niepokojem. Magnus mógł się założyć, że gdyby teraz poprosił, żeby go przytulono, Alec nie wahałby się ani chwili. Jednak przez to, co chciał powiedzieć musiał przejść sam.
- Moje oczy, od początku ich niepokoiły, ale w trochę inny sposób niż normalnych rodziców. Nie skontaktowali się z żadnym lekarzem a przynajmniej ja nie pamiętam żadnej wizyty. Za to woleli skonsultować mój przypadek z lokalnym księdzem. Który chyba miał tak samo nasrane w głowie, jak oni. – Skrzywił się na samo wspomnienie dziwnych rytuałów, jakie odprawiał nad nim kapłan. Do tej pory, od zapachu kadzidła chciało mu się wymiotować. Poza tym wciąż nie był pewien czy mężczyzna naprawdę przeszedł jakiekolwiek szkolenie teologiczne czy też kupił sutannę i koloratkę w pierwszym lepszym sklepie z kostiumami. – Szukali też odpowiedzi w świętych książkach i opowieściach sąsiadów. Wiesz, na zasadzie: córka syna koleżanki przyjaciółki mojej stryjecznej ciotki widziała coś takiego. – Pokręcił głową. Oczywiście nie znał wszystkich fantastycznych teorii na temat jego oczu, ale te najciekawsze i najbardziej makabryczne okoliczne dzieciaki, z chęcią mu przekazywały. Najczęściej w formie żartów i obelg. Stanowił coś na kształt lokalnej atrakcji, czy też może kozła ofiarnego, na którego można było zwalić każde niepowodzenia. Od nieurodzajnych plonów, po pałę z matematyki ukochanego syna. A kiedy próbował się tłumaczyć nikt mu nie wierzył. Był przecież inny.
- Ostateczna diagnoza nastąpiła, kiedy miałem dziewięć lat. – Wziął głęboki oddech. Dochodzili do najgorszej części historii. Najchętniej teraz by przerwał i poszedł pić. Ostatniemu psychologowi powiedział wszystko, kiedy był kompletnie zalany i niemal nie kontaktował. Na szczęście lekarz okazał się równym gościem i nie nakablował na niego władzom sierocińca. Więcej. Pozwolił mu u siebie zostać i na spokojnie wyleczyć kaca. Wtedy alkohol mu pomógł, ale teraz nie chciał do niego uciekać. Z jakiegoś powodu wydało mu się to niewłaściwe.
- Ksiądz orzekł, że moi rodzice popełnili w przeszłości ciężki grzech i ja byłem za niego karą. – Niemal wypluł to słowo. – Znaczy grzech popełniła matka bratając się z demonem i rodząc jego dziecko. Jasno dał do zrozumienia o jakim brataniu była mowa. Wszyscy przecież wiedzą, skąd się biorą dzieci. Okazuje się, że czarcie pomioty mają podobne pochodzenie.
Usłyszał jak Alec ze świstem wciąga powietrze.
- Naprawdę cię tak nazwał?
Wzruszył ramionami. Pozornie błahy gest sporo go kosztował.
- Też. Ale nie szczędził również gorszych określeń. Dzieciakom szczególnie spodobało się plugastwo oraz bękart Belzebuba, choć mi nigdy nie przypadło to do gustu. Jeśli miałbym wybierać, wolałbym żebym moim demonicznym ojcem był Asmodeusz. Trzeba mieć ambicje.
Alec już chciał go zrugać za niewybredne żarty, ale w porę przypomniał sobie, że był to sposób Magnusa na radzenie sobie ze stresem.
- I co było potem? – Podskórnie czuł, że do najgorszej części nawet się nie zbliżyli. Bardzo chciał przytulić Magnusa, ale wiedział, że mężczyzna postanowił przejść przez to sam.
- Dziwnym trafem zaraz potem ksiądz zniknął a jego miejsce zajął nowy kapłan. Kiedy rodzice zwrócili się do niego z prośbą o pomoc, pierwsze co im zaproponował to zabranie mnie do okulisty. Możesz się domyślić, że nie o to im chodziło…
Alec kiwnął głową, choć wcale nie było to pytanie.
- Uznali, że ksiądz jest młody i nic nie wie. A oni sami załatwią sprawę.
Alec domyślał się, że to co zaraz usłyszy wcale mu się nie spodoba. Tak jakby którakolwiek część tej spowiedzi mu się podobała, pomyślał gorzko.
- To znaczy?
Magnus ponownie przetarł twarz. Naprawdę potrzebował alkoholu, jednak w klitce wynajętej dla nich przez Raphaela nie było mini baru. Może to i lepiej… Bo gdyby teraz zaczął pić, mógłby nie skończyć…
- To znaczy, że moja matka uznawszy, iż nie jest w stanie dłużej żyć ze świadomością, wydania na świat potwora, za co i tak czeka ją wieczne potępienie, popełniła samobójstwo. – Nagle jego głos stał się pusty i zimny, jakby ktoś wyprał go ze wszystkich emocji. Działo się tak zawsze, gdy mówił o matce, nawet jeśli chodziło o podanie jej danych w formularzu dla banku. To był swego rodzaju mechanizm obronny.
- Powiesiła się w stodole na jednej z belek. Znalazłem ją i… – Pomimo usilnych prób, by odsunąć od siebie emocje, głos zaczął mu się łamać. Znów widział ciało matki zwisające z sufitu. Jej poplamioną sukienkę, bladą skórę i nabrzmiały język wystający z popękanych ust. W niczym nie przypominała tej pięknej kobiety, która gdy się zapomniała, tuliła go niemal do utraty tchu.
Wziął kilka głębokich, szybkich oddechów oraz odpędził ręką Aleca, który zbliżył się niebezpiecznie.
- Magnus, naprawdę nie…
- Nie każ mi teraz przerywać! – warknął ostrzej niż zamierzał. – Nie, kiedy zabrnąłem tak daleko!
Jeśli teraz przerwie, to zwariuje. A wspomnienie trupa matki będzie go prześladować zarówno w snach, jak i na jawie.
- To pozwól się chociaż złapać za rękę! – Nawet nie próbował sobie wyobrazić bólu i rozpaczy, jakie czuł Magnus. Teraz, gdy do tego wszystkiego wracał oraz wtedy, kiedy był małym chłopcem. Dzieckiem, które znalazło swoją matkę martwą. I wiedziało, że to z jego powodu. On sam pamiętał paskudne poczucie winy, za każdym razem, gdy Maryse dawała mu do zrozumienia, że ją zawiódł i jest nim rozczarowana. Uczucia Magnusa musiały być tysiąc razy gorsze. Nie chciał, żeby mężczyzna musiał przechodzić przez to sam. Nawet jeśli tak zadecydował. To byłoby zbyt okrutne.
Po krótkim zastanowieniu Magnus wyciągnął rękę w stronę Aleca a ten momentalnie ją chwycił i zamknął w mocnym uścisku. Bane przyjrzał się ich złączonym dłoniom i zaczął się zastanawiać, jak coś tak małego, niemal nic nieznaczący gest, może mieć taką siłę. Bo od razu poczuł się lepiej. Może nie jakoś spektakularnie, ale przynajmniej przestał marzyć o drinku. Teraz to była tylko chęć.
- Ojciec odnalazł nas wkrótce potem – podjął przerwaną opowieść cały czas wpatrując się w ich dłonie. – Kiedy zobaczył matkę miałem wrażenie, że właśnie zawalił mu się cały świat. Nie płakał, nie krzyczał… Tylko patrzył. I z każdą mijającą minutą starzał się o kolejne dziesięć lat. Byłem pewny, że w końcu się ocknie i zacznie na mnie wrzeszczeć. Jednak nic takiego się nie stało. Czas mijał a on tylko stał. A ja obok niego. Zapłakany, zasmarkany i kompletnie przerażony.
Mocniej ścisnął dłoń Aleca.
- Nie wiem, ile czasu minęło nim ojciec otrząsnął się ze stuporu. Pamiętam tylko, że wciąż było jasno, kiedy drgnął i wszedł do szopy. Byłem pewny, że będzie chciał zdjąć… - Przełknął ślinę. – Zdjąć mamę z belki, żebyśmy mogli ją pochować – umilkł. Rosnąca w gardle gula skutecznie uniemożliwiała mu dalsze mówienie. Nawet z oddychaniem miał problem. Musiał zmusić się, żeby wepchnąć powietrze do płuc. Gdyby nie pocieszające ciepło płynące z dłoni Alexandra mógłby się nawet udusić.
- Ale zamiast tego ojciec wyjął z szopy kanister, w którym trzymaliśmy benzynę, na tak zwany nagły wypadek, i zaczął polewać nią cały budynek. Śmierdziało niemiłosiernie… - Zabawne, jakie elementy wydarzeń najbardziej utrwalają się w mózgu po latach. Magnus za nic nie przypomniałby sobie twarzy ojca, gdy obchodził szopę, ale z całą wyrazistością pamiętał duszący zapach benzyny. Przez niego długo zmagał się z chorobą lokomocyjną. Którą ostatecznie udało mu się pokonać. Przynajmniej jedna trauma odeszła w cień. – Byłem przerażony. Domyślałem się, co chce zrobić, ale nijak nie potrafiłem zrozumieć, dlaczego. – Do tej pory nie rozumiał. Nawet po tylu latach postępowanie ojca wydawało mu się szaleństwem. Kto wie… Może faktycznie mężczyzna zwariował. Miał ku temu całkiem sporo powodów.
- Kiedy cała szopa stanęła w płomieniach uciekłem. Nie chciałem patrzeć na ten stos pogrzebowy. Słyszeć trzasku ognia, patrzeć, jak pożera zniekształcone śmiercią ciało mojej matki, czuć smrodu palonych włosów i skóry… - Wzdrygnął się na to wspomnienie. Przez chwilę znów to poczuł. W ustach zebrała mu się żółć. Wolną ręką sięgnął po chusteczkę i wypluł w nią gorzką ślinę. Nie obchodziło go, że mógł w ten sposób obrzydzić Aleca. Byłoby dużo gorzej, gdyby narzygał mężczyźnie na buty. A nie mógł tego wykluczyć…
Wyczuwając zmianę w głosie Magnusa Alec ostrożnie pociągnął go w swoją stronę, ale mężczyzna delikatnie pokręcił głową. To jeszcze nie był czas, gdy mógł dać się zamknąć w objęciach i udawać, że zostawił przeszłość za sobą.
- Godzinami błąkałem się po okolicy. Wszyscy sąsiedzi, jakich spotkałem odwracali na mój widok wzrok a kilku nawet splunęło mi pod nogi… W małych społecznościach wieści szybko się rozchodzą – uśmiechnął się krzywo.
- Szopa przestała się palić dopiero następnego dnia. Nie mam pojęcia, jakim cudem cała wioska nie poszła z dymem. Chyba tylko dzięki bożej opatrzności. – O dziwo nie powiedział tego z ironią. – Byłem na polu, kiedy ojciec mnie znalazł. Już nie płakałem, straciłem łzy w nocy błąkając się po okolicy. Za to on jeszcze nie zaczął opłakiwać żony… Wyglądał jak starzec. W ciągu tej jednej nocy posiwiał całkowicie, jego skóra poszarzała a w oczach tliło się szaleństwo. Chyba pierwszy raz, tak naprawdę, się go bałem… - Rzadko przyznawał się do tego, nawet przed samym sobą, ale w ciągu tych wszystkich lat, strach jaki czuł tamtego dnia ewoluował i teraz nie bał się już ojca a tego, że mógłby skończyć jak on. Złamany utratą miłości życia. Obłąkany przez chęć zemsty. Na kimkolwiek lub czymkolwiek. – Złapał mnie za rękę, niemal łamiąc kości i bez słowa zaciągnął w stronę domu. Nie miałem pojęcia, co zamierza. To jego milczenie było upiorne. – Zaczął drżeć przypomniawszy sobie wszystkie emocje jakie targały nim tamtego dnia. A mimo to nadal opierał się namowom Aleca i nie dał się przytulić. To byłoby oszustwo.
- Zaciągnął mnie do beczki, w której trzymaliśmy deszczówkę. Wtedy odezwał się po raz pierwszy. „Należało zrobić to już dawno temu. Gdyby mnie posłuchała, nadal by żyła”. Dokładnie tak powiedział, pamiętam każde słowo. Zaraz potem dodał: „To dla twojego dobra. Woda cię oczyści”. Nim zrozumiałem, co się dzieje, złapał mnie za kark i zaczął topić w tej cholernej beczce.
Dla Aleca to było zdecydowanie zbyt wiele. Nie zważając na protesty Magnusa, siłą przyciągnął go do siebie i zamknął w uścisku. Zaczął gładzic mężczyznę po plecach, włosach, karku… Złożył kilka pocałunków na skroni i czole… Sam nie wiedział czy w ten sposób bardziej uspakaja Magnusa czy siebie. Nagle zrobiło mu się wstyd. Tak bardzo najeżdżał na swoich rodziców. I to jeszcze przed Bane’em. Wyszedł na rozhisteryzowanego dzieciaka, który nie zdaje sobie sprawy z tego, że jego problemy są niczym, w porównaniu z tragediami innych. Idiota!
Nie chciał nawet próbować sobie wyobrazić, jak wielki bagaż emocjonalny niósł ze sobą Magnus. Przytulił go mocniej. Nie miał pojęcia, co jeszcze mógłby zrobić.
Magnus poddawał się tym zabiegom z przerażającym spokojem i obojętnością. Już nawet nie drżał a jego serce biło równo i spokojnie. Alec mógł to wyczuć.
- Alexandrze… Proszę. To jeszcze nie koniec opowieści. – Delikatnie wyswobodził się z uścisku. – Chodź dochodzimy do momentu, o którym niewiele mogę powiedzieć. – Nie patrząc na Aleca odsunął się od niego, ale dłoni nie puścił. Ze wzrokiem wbitym w podłogę podjął opowieść. – Ojciec próbował mnie utopić a ja się szarpałem. Chciałem się wyrwać za wszelką cenę. Wiedziałem, że jeśli nic nie zrobię, to umrę i spotkam się z mamą. A tego bałem się najbardziej na świecie. Nie chciałem, żeby powiedziała mi prosto w oczy, że to wszystko moja wina. – Mówił tak, jakby relacjonował niedawno obejrzany film a nie własne życie. Alec podejrzewał, że dystans do wspomnień był wypracowanym przez lata mechanizmem obronnym i tylko on pozwolił Magnusowi nie zwariować.
- Tak naprawdę nie wiem, co się stało. Pamiętam tylko, że szarpnąłem się nieco mocniej, bo zaczynało mi brakować powietrza i górę wziął pierwotny instynkt przetrwania. Zaraz potem uścisk ojca zelżał, aby ostatecznie całkiem zniknąć. Nie zastanowiło mnie to. Najważniejsze, że mogłem wyleźć z tej cholernej beczki i znów oddychać normalnie. Łapałem ten zbawienny oddech dobrych kilka minut zapominając o ojcu, matce, spalonej szopie… Wszystkim. Poza oddychaniem. Dopiero kiedy moje ciało, jako tako, wróciło do normy rozejrzałem się dookoła. I zobaczyłem ojca. Leżał na ziemi, tuż obok mnie i… nie oddychał. Z rozbitej głowy wciąż sączyła się krew. Podejrzewam, że kiedy ja się szarpnąłem, on wykończony nocą bez snu oraz ciężarem emocji jaki na niego spadł, stracił równowagę i upadł. Prosto na jakiś kamień. Nie wiem, czy gdybym zareagował wcześniej dałoby się go ocalić… - Nagle głos mu się załamał. – Zabiłem własnego ojca Alexandrze!
Alec miał inne zdanie na ten temat.
- To był wypadek! A ty byłeś dzieckiem! Broniłeś się!
Odpowiedział mu suchy śmiech.
- W prawie to się nazywa nieumyślne spowodowanie śmierci. – Pomimo goryczy w głosie Magnusa słychać było, że był na granicy płaczu. – Jest o tym cały paragraf.
- Magnus! – Głos Alexandra zabrzmiał dziwnie ostro. Jeśli Magnus miałby być ze sobą szczery to nie tego się spodziewał. Do tej pory nikt, żaden z psychologów i psychiatrów do jakich go wysłano, by poradził sobie z traumą, nie odezwał się do niego w ten sposób. Fakt, iż zrobił to właśnie Alexander utwierdził go w przekonaniu, że nigdy, nikomu nie powinien o tym mówić. Chciał zachować się fair i co mu z tego przyszło?
- Magnus! – powtórzył Alec tym samym tonem. – Spójrz na mnie – zażądał. I chociaż Magnus wolałby w tym momencie nawiązać bliższą relację ze stadem piranii, posłuchał.
Zdziwił się, kiedy dojrzał na twarzy mężczyzny współczucie i smutek. Nijak nie łączyło mu się to we wspólną całość z głosem, który słyszał.
- Magnus. – Tym razem Alec brzmiał łagodnie i Bane już wiedział, że padł ofiarą manipulacji. Gdyby mężczyzna był miły, nigdy by na niego nie spojrzał. Stawałby okoniem na każdą prośbę interakcji, lecz teraz, kiedy już został zahipnotyzowany przez te cudowne oczy, nie było nawet mowy, żeby się wycofał.
Tymczasem Alec podszedł do niego i wolną dłoń położył mu na policzku.
- Hej – niemal szepnął. – To nie była twoja wina – powiedział cicho i spokojnie. – Nic z tego, co się wydarzyło nie było twoją winą. To ty tu jesteś największą ofiarą. – Zaczął gładzić policzek kciukiem. – Masz prawo czuć się z tym źle, ale nigdy, przenigdy nie powinieneś się za to obwiniać, rozumiesz?
Magnus wtulił twarz w dłoń Alexandra. Podobne słowa, w różnych konfiguracjach słyszał już setki, jeśli nie tysiące razy. Każdy z odwiedzonych przez niego psychologów, psychiatrów, każda opiekunka, w każdym Domu Dziecka, w jakim przyszło mu mieszkać… Wszyscy mieli swoją wariację na ich temat. Jednak dla niego to zawsze były puste słowa. Coś, co należało powiedzieć, bo uczono tego na studiach albo tak zwyczajnie wypada. Przecież oficjalne oskarżenie dziecka o śmierć rodziców byłoby bardzo źle widziane.
Dopiero usłyszawszy to z ust Aleca poczuł, że ktoś powiedział na głos, to co tak naprawdę myślał. No bo przecież nie można jednocześnie kłamać i patrzeć się w taki sposób. To niewykonalne!
- Rozumiesz? – powtórzył Alec.
Magnus wiedział, że jeśli teraz otworzy usta nie wydobędzie się z nich nic ponad szloch. Nie był nawet pewny, czy uda mu się kiwnąć głową, dlatego zrobił jedyną rzecz, na jaką było go stać. Lekko pochylił się w stronę Aleca licząc, że ten zrozumie aluzję i go przytuli. Nie przeliczył się. Chwilę później stał opleciony silnymi ramionami, wsłuchując się w miarowe bicie serca.
- Możesz płakać, jeśli chcesz – usłyszał tuż przy uchu.
Nie chciał, ale łzy i tak popłynęły. Same z siebie. Bez jego udziału. Pozwolił im na to. Pierwszy raz tak naprawdę opłakiwał rodziców. I siebie.
 
Opowieść Magnusa mocno nim wstrząsnęła. W sumie nic dziwnego. To była historia, którą prędzej spodziewałby się zobaczyć na kartach książki, albo w kinie, niż w prawdziwym życiu.
Nie był głupi, wiedział jak bardzo okrutny potrafi być świat a mimo wszystko, to co spotkało Magnusa wydawało mu się takie… nierealne. Jakby Bóg, jeśli gdzieś tam był, zrzucił na tego biednego człowieka zbyt dużo. Nagle wiele zachowań Magnusa stało się dla niego jasnych. Ukrywanie oczu, depresja, próba samobójcza i to ciągłe szukanie akceptacji, choćby fizycznej, z którego nawet sam Magnus nie zdawał sobie sprawy.
Ponownie wrócił myślami do rodziców. I znów wstyd o mało nie rozsadził go od środka. Zrobił Magnusowi cały wykład o tym, jak źli byli, podczas gdy Bane zmagał się z czymś dużo gorszym. Przy tym Maryse i Robert wydawali się pretendentami do nagrody Rodzice Roku. Poczucie, że wyszedł w oczach Magnusa na rozhisteryzowanego bachora, płaczącego tylko dlatego, że mama i tata nie chcą mu kupić nowej zabawki, niemal go rozsadzało. Jak źle musiał czuć się wtedy Bane? Dlaczego wciąż go nie nienawidził? Miał ochotę natychmiast przeprosić, ale wiedział, że wtedy wyszedłby na egocentryka.
Starając się wyrzucić z głowy własną głupotę mocniej przytulił Magnusa. Zamierzał stać tak do samego końca świata, jeśli tego właśnie potrzebowałby Bane.

1 komentarz:

  1. Jak zwykle cudo... uwielbiam cię za te rozdziały i czekam dluuuugi tydzień na kolejny 😘❤️

    OdpowiedzUsuń