UTRACONA NIEWINNOŚĆ
20
- Nareszcie koniec!
Nie wiadomo, kto cieszył
się bardziej z zakończenia zdjęć. Ekipa techniczna, której Raphael
zapowiedział, że koszty wszystkich napraw uszkodzonego sprzętu pokryją z
własnej kieszeni (uważał bowiem, iż do owych uszkodzeń mogło dojść tylko i
wyłącznie przez ich nieodpowiedzialne zachowanie), czy też aktorzy. Ci ostatni
tak bardzo dość mieli scen kręconych na plaży, że gdyby tylko istniała fobia
dotycząca piasku, na pewno by się jej nabawili. Do tego dochodziła również
nienawiść Belcourt do strojów jakie wymuszał na niej Raphael. No i problemy
Magnusa.
Gdyby to właśnie Alecowi
ktoś kazał wskazać osobę, która najbardziej cieszyła się z powrotu do domu, bez
wahania postawiłby wszystkie pieniądze właśnie na Bane’a. Dla niego kolejny
tydzień na Hawajach mógłby się skończyć przyjęciem do lokalnego szpitala na
oddział psychiatrii. Pomimo spania przy zamkniętym oknie i w zatyczkach, co noc
i tak nawiedzały go koszmary. Alec musiał go budzić a potem długo uspokajać
tłumacząc, że wszystko jest w porządku a to był tylko sen. Najgorsze jednak
miało miejsce rano, gdy Magnus przepraszał za nieprzespaną noc i uciekał
wzrokiem wstydząc się swoich słabości. Nieważne, co Alexander powiedział czy
zrobił. Zawsze kończyło się tak samo.
Dlatego Alec również cieszył
się z powrotu. Wierzył, że Nowy Jork dobrze wpłynie na Magnusa. Z drugiej
strony bał się jak cholera. Czekała ich poważna rozmowa… Z rodzaju tych,
których się nie chce, ale trzeba przeprowadzić. Coś jak tłumaczenie skąd się
biorą dzieci. W dodatku Alec wiedział, co powie podczas tej rozmowy. I już go skręcało
w środku na samą myśl.
- Co tam, brachu?
Od niespodziewanego
uderzenia w ramię aż ugięły się pod nim kolana.
- Jace! Debilu! – krzyknął
rozmasowując obolałe miejsce. – Szaleju żeś się nażarł czy zwyczajnie
zapomniałeś wziąć leki? – zapytał widząc uśmiechniętą, od ucha do ucha, twarz
brata.
- Bynajmniej. – Jace
wyszczerzył się jeszcze bardziej. – Po prostu cieszę się, że wracamy do domu.
Nawet jeśli oznacza to powrót starej Camille – dodał wiedząc, o co brat zaraz
zapyta. – Stęskniłem się za Clary.
Alec poczuł nieprzyjemne
ukłucie gdzieś w okolicy serca. Skrzywił się.
- Słuchaj… - Jace w ogóle
nie zwrócił uwagi na zmianę w zachowaniu brata. – Ja… Chciałem ci podziękować.
Brwi Aleca podjechały do
góry. Patrząc obiektywnie, Jace miał całą masę rzeczy, za które mógł, czy też
raczej powinien, podziękować. Z tym że nigdy nie robił tego tak oficjalnie.
Zwykle rzucał zdawkowe „dzięki” pewien, iż to załatwi sprawę. Alec poczuł się
zaniepokojony.
- Za co?
Jace ewidentnie się
zmieszał.
- Najpierw chciałem
powiedzieć, że za tamten wieczór, no wiesz…
- Wiem – przerwał mu
jednocześnie kątem oka obserwując kłótnie pomiędzy Raphaelem i Magnusem. Szło o
dodatkowy bagaż Bane’a. Wiedział, że to się tak skończy. I nawet ostrzegał
Magnusa, ale ten nie chciał go słuchać. Zaczął się zastanawiać kto ostatecznie
skapituluje. Ciężko było stawiać na którąkolwiek ze stron.
Jace podążył za wzrokiem
Aleca.
- Swoje ciuchy Camille
wysłała kurierem.
- Proponowałem mu to –
westchnął. – Uznał, że to byłoby zbyt proste.
- Dziwak – orzekł Jace. –
Jak cała ta pojebana ekipa. Naprawdę nie mogę się doczekać aż się od nich uwolnimy.
Każdy kolejny dzień, w ich towarzystwie sprawia, że mam ochotę na poważnie
rozważyć karierę śmieciarza. Albo konserwatora powierzchni płaskich.
Alec znów poczuł to
znajome ukłucie. Coraz bardziej utwierdzał się w podjętej decyzji. To było
najlepsze wyjście z całej sytuacji. Co nie znaczy, że najbardziej mu się ono
podobało. Albo najmniej bolało. Rzadko to czego chcemy jest również właściwe.
- Dobra, zostawmy ich. –
Jace machnął niedbale ręką na Magnusa i Raphaela, którzy z nieznanych nikomu
przyczyn, przeszli na hiszpański. – Wracając do meritum… Najpierw chciałem ci
podziękować tylko za tamten wieczór i za to, że pozwoliłeś mi się wygadać. No i
ponarzekać na ojca.
Alec w roztargnieniu
pokiwał głową. Później już o tym nie rozmawiali i był pewien, że Jace o
wszystkim zapomniał, zważywszy na stan w jakim znajdował się pod koniec. Kac
jaki go męczył musiał być nieziemski.
- Potem doszedłem do wniosku,
że to byłoby nie fair, w stosunku do ciebie. Słuchaj Alec… Jesteś najlepszym
bratem jakiego mogłem sobie wymarzyć. Cieszę się, że cię mam. Nie wiem, co bym
bez ciebie zrobił.
Podszedł do Alexandra i
mocno go uścisnął.
- Potrzebuję cię w swoim
życiu, braciszku.
Poczuł, jak łzy napływają
mu do oczu.
- Ja ciebie też Jace.
O ile podczas podróży na Hawaje,
Alec odliczał minuty do lądowania i przeklinał w głowie cały przemysł lotniczy,
tak teraz miał nadzieję, że nigdy nie wylądują w Nowym Jorku. Nawet jeśli
miałby zapłacić za to amputacją kończyn dolnych, ułożonych teraz pod tak
nienaturalnym kątem, że z miejsca powinien otrzymać członkostwo honorowe w
każdej grupie joginów na świecie. Jednakże te niewygody były niczym w porównaniu
z szalejącym w jego głowie sztormem. Bez końca tworzył scenariusze czekającej
go rozmowy z Magnusem. Wiedział, co chciał, czy też raczej powinien, powiedzieć
mężczyźnie, z tym że nie miał bladego pojęcia jak to zrobić. Żaden z
opracowanych scenariuszy nie wydawał mu się wystarczająco dobry. Ale czy to
można w ogóle przekazać w dobry sposób?
- Hej.
Drgnął usłyszawszy czyjś
głos.
- Alexandrze? Wszystko w
porządku?
- Tak. – Spróbował się
uśmiechnąć. Wiedział, że mu to nie wyszło.
- Na pewno?
Oczywiście, że nie. W
jego życiu nigdy nic nie było w porządku. Ale przecież nie mógł powiedzieć tego
Magnusowi. Zwłaszcza teraz, gdy patrzył na niego z takim niepokojem. Znów miał
założone soczewki. Od chwili, gdy koszmar zaczął nawiedzać go co noc,
najchętniej w ogóle by ich nie zdejmował. Alec musiał się wznieść na wyżyny perswazji,
żeby zmusić Magnusa do ściągania soczewek choćby na noc. Nawet pracował w nich,
co chyba nie było aż tak dziwne, jak na początku mogłoby się Alecowi wydawać
(przecież pierwszy raz zobaczył oczy Magnusa, gdy ten zszedł z planu), bo
Ragnor tylko machnął ręką i mruknął coś o postprodukcji.
Alec, który zdążył się
już przyzwyczaić do widoku kocich oczu, czuł się nieswojo będąc zmuszonym patrzeć
na pospolity brąz. Nie mógł jednak winić Magnusa za to, że starał się odgrodzić
od wszystkiego, co tylko potęgowało traumę.
- No nie do końca –
przyznał i poruszył się w fotelu. – Nie czuję nóg.
Magnus uśmiechnął się
grzecznie, dając do zrozumienia, że docenił żart, jednak w głębi serca nie dał
się zwieść. Alexander czymś się martwił. Coś go gryzło. I miał niejasne
wrażenie, że wiązało się to z rozmową, jaką obiecali sobie przeprowadzić. On
też się denerwował. Wiedział, co sam chciał powiedzieć, co zaproponować i na co
się zgodzić. Nie miał jednak pojęcia, jaką usłyszy odpowiedź. Czy Alexander
okaże się, gotowy na przygotowany przez niego układ? A może za dużo sobie
wyobrażał? Cóż… Wkrótce się dowie. Chyba że wcześniej umrze na zator żylny. Czy
na co się tam umiera po zatrzymaniu krążenia w nogach.
- Przysięgam, że kiedyś
zamknę tego kurdupla w walizce i wyśle na drugi koniec globu. W przesyłce ekonomicznej!
- Nie radzę. Raphael to
typ człowieka, który przetrwa wszystko. Łącznie z pracą katorżniczą na Syberii
i maratonem Pięćdziesięciu twarzy Greya na przemian z Boku no Pico,
tylko po to, żeby się zemścić.
- Mówisz, jakbym sam o
tym nie wiedział. – Magnus spojrzał na Ragnora z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
Równie dobrze mógł się cieszyć, jak również planować morderstwo. Albo obydwie
rzeczy na raz. – A tak w ogóle to nie powinieneś siedzieć gdzieś z tyłu? –
Machnął ręką za siebie. – I nie przysłuchiwać się prywatnym rozmowom?
Mężczyzna przewrócił
oczami.
- Twoja prywatność i tak
ostatecznie znajdzie swój koniec na Instagramie.
- To był tylko jeden raz
i…
- A poza tym wyobraź
sobie, że ludzie muszą chodzić do toalety. I od tego nie ma wyjątków. Chyba że…
ty masz jakiś dziwny fetysz. Jeśli tak, daj znać. Pomyślimy o tym w kolejnym
scenariuszu.
Odszedł odprowadzany
przez dwie pary oczu.
- To było… nieco niesmaczne
– stwierdził Alec a Magnus tylko smętnie pokiwał głową.
- Cóż… Ragnor nie ma zbyt
dużego doświadczenia, jeśli chodzi o żarty i czasem wychodzą mu takie kwiatki. Ale
są ludzie, którym tego typu poczucie humoru odpowiada. Kilka jego żartów
sprzedałem początkującym stand upowcom i do tej pory publiczność ich nie
wybuczała.
- Nie rozumiem, dlaczego.
- Ja też nie. – Wzruszył
ramionami na tyle, na ile pozwalała mu ograniczona przestrzeń. – A! I nie mów
mu tego, bo jeszcze gotowy założyć sprawę o prawa autorskie.
W Nowym Jorku wylądowali
z niemal godzinnym opóźnieniem wywołanym awarią w wieży kontroli lotów.
Na wieść o dodatkowym
czasie spędzonym w powietrzu część pasażerów niemal wpadła w panikę i
stewardesy musiały im podać coś na uspokojenie. Jedną z takich osób był Jace.
Alec wiedział, że brat nienawidził latać i w ogóle wszystkie odstępstwa od
planu podróży wywoływały u niego palpitacje serca. Biorąc pod uwagę to, jak
zginął jego ojciec oraz to, że Lightowoodowie nigdy nie zainwestowali w
prawdziwą terapię (coś takiego mogłoby zniszczyć ich wizerunek) nie było w tym
nic dziwnego. Z poczuciem winy wielkości Mount Everestu poprosił Magnusa o
możliwość zmiany miejsca. Bane zgodził się, choć niechętnie. A kiedy jego
własne zajęła Belcourt, dziwnie zadowolona z całego zamieszania, w ogóle miał ochotę
wyskoczyć z samolotu. Dlaczego bycie lojalnym wobec dwóch osób było takie
trudne?
Starając się wyrzucić z
głowy nieszczęśliwą minę Magnusa, zajął się uspokajaniem brata. Nieco
przeszkadzały mu w tym, rzucane przez Raphaela, groźby pod adresem przemysłu
lotniczego. Gdyby wierzyć mu na słowo, miał zamiar podać do sądu wszystkich,
łącznie z personelem firmy sprzątającej lotnisko. Alec wcale by się nie
zdziwił, gdyby krewki Hiszpan spróbował wcielić swój plan w życie. Albo
przynajmniej podzielił się nim z zarządem linii lotniczych będących właścicielem
tego samolotu. I tak ich przy tym wystraszył, że bez sprawy w sądzie dostałby
sowite odszkodowanie oraz bon na darmowe przeloty do końca życia.
Biorąc to wszystko pod
uwagę Alec, który do tej pory marzył, żeby zostać w powietrzu na zawsze, teraz
nie mógł doczekać się lądowania.
Kiedy samolot w końcu
dotknął ziemi a oni wyszli zwycięsko z bitwy przy bramkach każdy odetchnął z
ulgą. Teraz wszystko miało stać się prostsze. Oczywiście wszelkie katastrofy
nadal mogłyby mieć miejsce, ale tym razem na ich warunkach. No dobra,
częściowo. W miejscu, które znali. Ostatecznie przecież lepiej złamać nogę w
swoim domu, nawet jeśli w konsekwencji ma cię zeżreć twój własny kot, niż
gdzieś na wygnaniu. Tam nawet kota nie można być pewnym.
Przynajmniej taką teorią
raczył ich jeden z członków ekipy technicznej. Alec za nic nie potrafił sobie
przypomnieć jego imienia. I zamiast wydobywać je z czeluści umysłu, dumał czy
nie sprawić sobie kota. Istniała szansa, że wydawane przez zwierzaka dźwięki
zwabiłyby kogoś do jego mieszkania, a jemu uratowały życie. W najgorszym razie,
znaczy się. Chociaż… Pies chyba byłby lepszy. Kot za bardzo kojarzyłby mu się z
Magnusem i Prezesem Miau, do którego zdążył się już przywiązać. Nawet jeśli wszystkie
jego ciuchy pokrywała gruba warstwa sierści. Postanowione! Kupi sobie psa!
Wilczarza irlandzkiego, takiego samego jak ma jego szef. Jeśli nawet nikogo nie
zaalarmuje szczekanie tego potwora, to przynajmniej zwierzę pożre go w całości,
co zaoszczędzi rodzinie kosztów pogrzebu.
Jego rozmyślania
przerwało pojawienie się Luke’a. Luke’a w mundurze. Luke’a w mundurze na
lotnisku. Poczuł zimny dreszcz strachu pełzający mu po kręgosłupie. Jego serce
zaczęło bić jak szalone a umysł zalała fala paniki. I chyba nie był w tych
odczuciach osamotniony.
Nim jemu, w ogóle, udało
się stworzyć w głowie jakąś spójną myśl, którą mógłby podzielić się ze światem,
bez narażania siebie i całego gatunku ludzkiego na śmieszność, Jace już stał przy
policjancie i tylko centymetry dzieliły jego zaciśnięte pięści od idealnie
wyprasowanego munduru.
- Coś się stało Clary?
Ostatni raz Alec słyszał
brata tak zdenerwowanego, gdy poinformowano ich o śmierci Maxa. Jego żołądek zwinął
się w ciasny supeł.
Zaskoczony takim
powitaniem Luke zamrugał kilkukrotnie. Zrozumienie całego zajścia zajęło mu
niemal minutę, co zdaniem Magnusa, nie najlepiej świadczyło o stanie
nowojorskiej policji.
- Nie. Z Clary wszystko
dobrze. – Uśmiechnął się szeroko błyskając białymi zębami. Alec nie pierwszy
raz pomyślał, że Luke mógłby wziąć udział w reklamie jakiejś pasty. – I ja też
mam dobre wieści. Dla was wszystkich. – Zrobił pauzę, żeby zwrócić na siebie
uwagę całej załogi. Łącznie z matką Raphaela, na której widok policjanta nie
zrobił żadnego wrażenia.
- Mamy go! – oznajmił
dumny z siebie Luke. Jeśli spodziewał się, że kogokolwiek ucieszy ta wiadomość
to się mocno rozczarował. Nikt nie zareagował wybuchem entuzjazmu, nawet Jace
wciąż oswajający się z myślą, że Clary była cała i zdrowa.
Jedyną reakcją, jaką
Luke’owi udało się uzyskać było pełne pogardy prychnięcie ze strony Raphaela.
- Najwyższy czas. Już
miałem złożyć na was donos do komendy głównej, że z nim współpracujecie.
- Zaczynam żałować, że go
złapali –oświadczył Magnus grobowym tonem i wrócił do wpatrywania się w
papierowy kubek, który zawierał coś, co zdaniem automatu, miało być kawą. Bane
podejrzewał jednak, iż owa ciecz lepiej sprawdziłaby się jako element
dekoracyjny domu utopca, ewentualnie składnik wiedźmowych naparów, dodawany
zwykle zaraz po oku traszki. Chociaż nie… Istniała szansa, że breja owo oko już
zawierała. Jeśli faktycznie to pili wszyscy policjanci w Nowym Jorku, to wcale
im się nie dziwił, że zawsze byli wkurzeni.
Odpowiedział mu zbiorowy
pomruk aprobaty. Może nie byłby on tak entuzjastyczny, gdyby wszyscy nie
zostali zaciągnięci na komisariat prosto z lotniska. No dobrze. Nie wszyscy.
Osobą, której jak zwykle się upiekło, był oczywiście Raphael. Hiszpan, nie przejmując
się zbaraniałą miną Luke’a oświadczył, że musi odwieźć mamę, która z całą
sprawą nie ma nic wspólnego i nie pozwoli, żeby porządna obywatelka była
bezpodstawnie ciągana po komisariatach. Zakończywszy wywód, po prostu ominął policjanta
i wyszedł z lotniska. A Gwadelupe tuż za nim. Nikt nie odważył się powiedzieć
na ten temat choćby słowa.
Na komisariat Raphael
przybył ponad dwie godziny później, gdy oni wciąż czekali na rozpoczęcie
jakichkolwiek działań (coś się zepsuło, ktoś został wezwany na pilną interwencję
a kogoś zwyczajnie wcięło i nikt nie wiedział, gdzie można go znaleźć).
Przebrany, odświeżony, wciąż pachnący morskim żelem pod prysznic z kubkiem termicznym,
z którego unosił się aromat świeżej kawy, budził tylko dwa uczucia. Zazdrość i
nienawiść. Nikt jednak nie wyraził ich głośno. Nawet Jace, który już kilkukrotnie
zastanawiał się czy w celu uwolnienia duszy i ciała od Belcourt nie zapłacić
jakiemuś bezdomnemu, by ten przyznał się, do napisania anonimów, teraz wyglądał
jakby wolał spędzić kolejny miesiąc na ochronie sypialni Camille niż następną
godzinę na komisariacie.
- Nie rozumiem czemu
wszyscy mamy tu siedzieć – powiedział nagle jeden z dźwiękowców. – Przecież
cała sprawa w ogóle nas nie dotyczy.
- Jak już zaczną cię
przesłuchiwać możesz ich o to zapytać – zaproponował usłużnie Ragnor, tonem zniechęcającym
do jakiejkolwiek dyskusji.
Znów nastała cisza
przerywana jedynie odgłosami siorbania. Magnus zdecydował, że potrzebuje
kofeiny w jakiejkolwiek postaci. A ta breja przecież nie może być trująca. Co
najwyżej dostanie rozstroju żołądka. Nic z czym mocny drink by sobie nie
poradził.
Niemal półtorej godziny
później zjawił się Luke. Dziwnie uśmiechnięty. Magnus zaczął się zastanawiać,
czy niektórzy policjanci nie dodają sobie czegoś do tej kawy. Jakichś proszków
zarekwirowanych podrzędnym dilerom na ten przykład… Uśmiech byłby ostatnią
rzeczą jaka gościłaby na jego twarzy, gdyby tu pracował. Serio. Nawet pod
koniec zmiany czułby raczej ulgę niż radość.
- Dobrze! – Policjant
klasnął w dłonie, co Alecowi skojarzyło się z pewnym nauczycielem, z
podstawówki. Nie było to miłe skojarzenie. Mężczyzna uczył francuskiego. I był
cholernie ambitny.
- Przepraszam, że tyle
czekaliście, ale wszystko już ogarnęliśmy i możemy się zabrać za przesłuchiwania.
Kto pierwszy?
Nim ktokolwiek zdążył się
odezwać, z jednego z krzeseł wstał Raphael.
- Ja. I tak straciłem tu
zbyt dużo czasu.
Gdyby wzrok mógł zabijać
wszyscy pozostali dostaliby krzesło elektryczne za morderstwo ze szczególnym okrucieństwem.
Nie nie nie....jak to...Alec nie będzie pilnował Maggiego? 😢czekam na kolejne
OdpowiedzUsuń