poniedziałek, 21 czerwca 2021

Utracona niewinność 20

 

 

UTRACONA NIEWINNOŚĆ
 
20

 

- Nareszcie koniec!
Nie wiadomo, kto cieszył się bardziej z zakończenia zdjęć. Ekipa techniczna, której Raphael zapowiedział, że koszty wszystkich napraw uszkodzonego sprzętu pokryją z własnej kieszeni (uważał bowiem, iż do owych uszkodzeń mogło dojść tylko i wyłącznie przez ich nieodpowiedzialne zachowanie), czy też aktorzy. Ci ostatni tak bardzo dość mieli scen kręconych na plaży, że gdyby tylko istniała fobia dotycząca piasku, na pewno by się jej nabawili. Do tego dochodziła również nienawiść Belcourt do strojów jakie wymuszał na niej Raphael. No i problemy Magnusa.
Gdyby to właśnie Alecowi ktoś kazał wskazać osobę, która najbardziej cieszyła się z powrotu do domu, bez wahania postawiłby wszystkie pieniądze właśnie na Bane’a. Dla niego kolejny tydzień na Hawajach mógłby się skończyć przyjęciem do lokalnego szpitala na oddział psychiatrii. Pomimo spania przy zamkniętym oknie i w zatyczkach, co noc i tak nawiedzały go koszmary. Alec musiał go budzić a potem długo uspokajać tłumacząc, że wszystko jest w porządku a to był tylko sen. Najgorsze jednak miało miejsce rano, gdy Magnus przepraszał za nieprzespaną noc i uciekał wzrokiem wstydząc się swoich słabości. Nieważne, co Alexander powiedział czy zrobił. Zawsze kończyło się tak samo.
Dlatego Alec również cieszył się z powrotu. Wierzył, że Nowy Jork dobrze wpłynie na Magnusa. Z drugiej strony bał się jak cholera. Czekała ich poważna rozmowa… Z rodzaju tych, których się nie chce, ale trzeba przeprowadzić. Coś jak tłumaczenie skąd się biorą dzieci. W dodatku Alec wiedział, co powie podczas tej rozmowy. I już go skręcało w środku na samą myśl.
- Co tam, brachu?
Od niespodziewanego uderzenia w ramię aż ugięły się pod nim kolana.
- Jace! Debilu! – krzyknął rozmasowując obolałe miejsce. – Szaleju żeś się nażarł czy zwyczajnie zapomniałeś wziąć leki? – zapytał widząc uśmiechniętą, od ucha do ucha, twarz brata.
- Bynajmniej. – Jace wyszczerzył się jeszcze bardziej. – Po prostu cieszę się, że wracamy do domu. Nawet jeśli oznacza to powrót starej Camille – dodał wiedząc, o co brat zaraz zapyta. – Stęskniłem się za Clary.
Alec poczuł nieprzyjemne ukłucie gdzieś w okolicy serca. Skrzywił się.
- Słuchaj… - Jace w ogóle nie zwrócił uwagi na zmianę w zachowaniu brata. – Ja… Chciałem ci podziękować.
Brwi Aleca podjechały do góry. Patrząc obiektywnie, Jace miał całą masę rzeczy, za które mógł, czy też raczej powinien, podziękować. Z tym że nigdy nie robił tego tak oficjalnie. Zwykle rzucał zdawkowe „dzięki” pewien, iż to załatwi sprawę. Alec poczuł się zaniepokojony.
- Za co?
Jace ewidentnie się zmieszał.
- Najpierw chciałem powiedzieć, że za tamten wieczór, no wiesz…
- Wiem – przerwał mu jednocześnie kątem oka obserwując kłótnie pomiędzy Raphaelem i Magnusem. Szło o dodatkowy bagaż Bane’a. Wiedział, że to się tak skończy. I nawet ostrzegał Magnusa, ale ten nie chciał go słuchać. Zaczął się zastanawiać kto ostatecznie skapituluje. Ciężko było stawiać na którąkolwiek ze stron.
Jace podążył za wzrokiem Aleca.
- Swoje ciuchy Camille wysłała kurierem.
- Proponowałem mu to – westchnął. – Uznał, że to byłoby zbyt proste.
- Dziwak – orzekł Jace. – Jak cała ta pojebana ekipa. Naprawdę nie mogę się doczekać aż się od nich uwolnimy. Każdy kolejny dzień, w ich towarzystwie sprawia, że mam ochotę na poważnie rozważyć karierę śmieciarza. Albo konserwatora powierzchni płaskich.
Alec znów poczuł to znajome ukłucie. Coraz bardziej utwierdzał się w podjętej decyzji. To było najlepsze wyjście z całej sytuacji. Co nie znaczy, że najbardziej mu się ono podobało. Albo najmniej bolało. Rzadko to czego chcemy jest również właściwe.
- Dobra, zostawmy ich. – Jace machnął niedbale ręką na Magnusa i Raphaela, którzy z nieznanych nikomu przyczyn, przeszli na hiszpański. – Wracając do meritum… Najpierw chciałem ci podziękować tylko za tamten wieczór i za to, że pozwoliłeś mi się wygadać. No i ponarzekać na ojca.
Alec w roztargnieniu pokiwał głową. Później już o tym nie rozmawiali i był pewien, że Jace o wszystkim zapomniał, zważywszy na stan w jakim znajdował się pod koniec. Kac jaki go męczył musiał być nieziemski.
- Potem doszedłem do wniosku, że to byłoby nie fair, w stosunku do ciebie. Słuchaj Alec… Jesteś najlepszym bratem jakiego mogłem sobie wymarzyć. Cieszę się, że cię mam. Nie wiem, co bym bez ciebie zrobił.
Podszedł do Alexandra i mocno go uścisnął.
- Potrzebuję cię w swoim życiu, braciszku.
Poczuł, jak łzy napływają mu do oczu.
- Ja ciebie też Jace.
 
O ile podczas podróży na Hawaje, Alec odliczał minuty do lądowania i przeklinał w głowie cały przemysł lotniczy, tak teraz miał nadzieję, że nigdy nie wylądują w Nowym Jorku. Nawet jeśli miałby zapłacić za to amputacją kończyn dolnych, ułożonych teraz pod tak nienaturalnym kątem, że z miejsca powinien otrzymać członkostwo honorowe w każdej grupie joginów na świecie. Jednakże te niewygody były niczym w porównaniu z szalejącym w jego głowie sztormem. Bez końca tworzył scenariusze czekającej go rozmowy z Magnusem. Wiedział, co chciał, czy też raczej powinien, powiedzieć mężczyźnie, z tym że nie miał bladego pojęcia jak to zrobić. Żaden z opracowanych scenariuszy nie wydawał mu się wystarczająco dobry. Ale czy to można w ogóle przekazać w dobry sposób?
- Hej.
Drgnął usłyszawszy czyjś głos.
- Alexandrze? Wszystko w porządku?
- Tak. – Spróbował się uśmiechnąć. Wiedział, że mu to nie wyszło.
- Na pewno?
Oczywiście, że nie. W jego życiu nigdy nic nie było w porządku. Ale przecież nie mógł powiedzieć tego Magnusowi. Zwłaszcza teraz, gdy patrzył na niego z takim niepokojem. Znów miał założone soczewki. Od chwili, gdy koszmar zaczął nawiedzać go co noc, najchętniej w ogóle by ich nie zdejmował. Alec musiał się wznieść na wyżyny perswazji, żeby zmusić Magnusa do ściągania soczewek choćby na noc. Nawet pracował w nich, co chyba nie było aż tak dziwne, jak na początku mogłoby się Alecowi wydawać (przecież pierwszy raz zobaczył oczy Magnusa, gdy ten zszedł z planu), bo Ragnor tylko machnął ręką i mruknął coś o postprodukcji.
Alec, który zdążył się już przyzwyczaić do widoku kocich oczu, czuł się nieswojo będąc zmuszonym patrzeć na pospolity brąz. Nie mógł jednak winić Magnusa za to, że starał się odgrodzić od wszystkiego, co tylko potęgowało traumę.
- No nie do końca – przyznał i poruszył się w fotelu. – Nie czuję nóg.
Magnus uśmiechnął się grzecznie, dając do zrozumienia, że docenił żart, jednak w głębi serca nie dał się zwieść. Alexander czymś się martwił. Coś go gryzło. I miał niejasne wrażenie, że wiązało się to z rozmową, jaką obiecali sobie przeprowadzić. On też się denerwował. Wiedział, co sam chciał powiedzieć, co zaproponować i na co się zgodzić. Nie miał jednak pojęcia, jaką usłyszy odpowiedź. Czy Alexander okaże się, gotowy na przygotowany przez niego układ? A może za dużo sobie wyobrażał? Cóż… Wkrótce się dowie. Chyba że wcześniej umrze na zator żylny. Czy na co się tam umiera po zatrzymaniu krążenia w nogach.
- Przysięgam, że kiedyś zamknę tego kurdupla w walizce i wyśle na drugi koniec globu. W przesyłce ekonomicznej!
- Nie radzę. Raphael to typ człowieka, który przetrwa wszystko. Łącznie z pracą katorżniczą na Syberii i maratonem Pięćdziesięciu twarzy Greya na przemian z Boku no Pico, tylko po to, żeby się zemścić.
- Mówisz, jakbym sam o tym nie wiedział. – Magnus spojrzał na Ragnora z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Równie dobrze mógł się cieszyć, jak również planować morderstwo. Albo obydwie rzeczy na raz. – A tak w ogóle to nie powinieneś siedzieć gdzieś z tyłu? – Machnął ręką za siebie. – I nie przysłuchiwać się prywatnym rozmowom?
Mężczyzna przewrócił oczami.
- Twoja prywatność i tak ostatecznie znajdzie swój koniec na Instagramie.
- To był tylko jeden raz i…
- A poza tym wyobraź sobie, że ludzie muszą chodzić do toalety. I od tego nie ma wyjątków. Chyba że… ty masz jakiś dziwny fetysz. Jeśli tak, daj znać. Pomyślimy o tym w kolejnym scenariuszu.
Odszedł odprowadzany przez dwie pary oczu.
- To było… nieco niesmaczne – stwierdził Alec a Magnus tylko smętnie pokiwał głową.
- Cóż… Ragnor nie ma zbyt dużego doświadczenia, jeśli chodzi o żarty i czasem wychodzą mu takie kwiatki. Ale są ludzie, którym tego typu poczucie humoru odpowiada. Kilka jego żartów sprzedałem początkującym stand upowcom i do tej pory publiczność ich nie wybuczała.
- Nie rozumiem, dlaczego.
- Ja też nie. – Wzruszył ramionami na tyle, na ile pozwalała mu ograniczona przestrzeń. – A! I nie mów mu tego, bo jeszcze gotowy założyć sprawę o prawa autorskie.
 
W Nowym Jorku wylądowali z niemal godzinnym opóźnieniem wywołanym awarią w wieży kontroli lotów.
Na wieść o dodatkowym czasie spędzonym w powietrzu część pasażerów niemal wpadła w panikę i stewardesy musiały im podać coś na uspokojenie. Jedną z takich osób był Jace. Alec wiedział, że brat nienawidził latać i w ogóle wszystkie odstępstwa od planu podróży wywoływały u niego palpitacje serca. Biorąc pod uwagę to, jak zginął jego ojciec oraz to, że Lightowoodowie nigdy nie zainwestowali w prawdziwą terapię (coś takiego mogłoby zniszczyć ich wizerunek) nie było w tym nic dziwnego. Z poczuciem winy wielkości Mount Everestu poprosił Magnusa o możliwość zmiany miejsca. Bane zgodził się, choć niechętnie. A kiedy jego własne zajęła Belcourt, dziwnie zadowolona z całego zamieszania, w ogóle miał ochotę wyskoczyć z samolotu. Dlaczego bycie lojalnym wobec dwóch osób było takie trudne?
Starając się wyrzucić z głowy nieszczęśliwą minę Magnusa, zajął się uspokajaniem brata. Nieco przeszkadzały mu w tym, rzucane przez Raphaela, groźby pod adresem przemysłu lotniczego. Gdyby wierzyć mu na słowo, miał zamiar podać do sądu wszystkich, łącznie z personelem firmy sprzątającej lotnisko. Alec wcale by się nie zdziwił, gdyby krewki Hiszpan spróbował wcielić swój plan w życie. Albo przynajmniej podzielił się nim z zarządem linii lotniczych będących właścicielem tego samolotu. I tak ich przy tym wystraszył, że bez sprawy w sądzie dostałby sowite odszkodowanie oraz bon na darmowe przeloty do końca życia.
Biorąc to wszystko pod uwagę Alec, który do tej pory marzył, żeby zostać w powietrzu na zawsze, teraz nie mógł doczekać się lądowania.
 
Kiedy samolot w końcu dotknął ziemi a oni wyszli zwycięsko z bitwy przy bramkach każdy odetchnął z ulgą. Teraz wszystko miało stać się prostsze. Oczywiście wszelkie katastrofy nadal mogłyby mieć miejsce, ale tym razem na ich warunkach. No dobra, częściowo. W miejscu, które znali. Ostatecznie przecież lepiej złamać nogę w swoim domu, nawet jeśli w konsekwencji ma cię zeżreć twój własny kot, niż gdzieś na wygnaniu. Tam nawet kota nie można być pewnym.
Przynajmniej taką teorią raczył ich jeden z członków ekipy technicznej. Alec za nic nie potrafił sobie przypomnieć jego imienia. I zamiast wydobywać je z czeluści umysłu, dumał czy nie sprawić sobie kota. Istniała szansa, że wydawane przez zwierzaka dźwięki zwabiłyby kogoś do jego mieszkania, a jemu uratowały życie. W najgorszym razie, znaczy się. Chociaż… Pies chyba byłby lepszy. Kot za bardzo kojarzyłby mu się z Magnusem i Prezesem Miau, do którego zdążył się już przywiązać. Nawet jeśli wszystkie jego ciuchy pokrywała gruba warstwa sierści. Postanowione! Kupi sobie psa! Wilczarza irlandzkiego, takiego samego jak ma jego szef. Jeśli nawet nikogo nie zaalarmuje szczekanie tego potwora, to przynajmniej zwierzę pożre go w całości, co zaoszczędzi rodzinie kosztów pogrzebu.
Jego rozmyślania przerwało pojawienie się Luke’a. Luke’a w mundurze. Luke’a w mundurze na lotnisku. Poczuł zimny dreszcz strachu pełzający mu po kręgosłupie. Jego serce zaczęło bić jak szalone a umysł zalała fala paniki. I chyba nie był w tych odczuciach osamotniony.
Nim jemu, w ogóle, udało się stworzyć w głowie jakąś spójną myśl, którą mógłby podzielić się ze światem, bez narażania siebie i całego gatunku ludzkiego na śmieszność, Jace już stał przy policjancie i tylko centymetry dzieliły jego zaciśnięte pięści od idealnie wyprasowanego munduru.
- Coś się stało Clary?
Ostatni raz Alec słyszał brata tak zdenerwowanego, gdy poinformowano ich o śmierci Maxa. Jego żołądek zwinął się w ciasny supeł.
Zaskoczony takim powitaniem Luke zamrugał kilkukrotnie. Zrozumienie całego zajścia zajęło mu niemal minutę, co zdaniem Magnusa, nie najlepiej świadczyło o stanie nowojorskiej policji.
- Nie. Z Clary wszystko dobrze. – Uśmiechnął się szeroko błyskając białymi zębami. Alec nie pierwszy raz pomyślał, że Luke mógłby wziąć udział w reklamie jakiejś pasty. – I ja też mam dobre wieści. Dla was wszystkich. – Zrobił pauzę, żeby zwrócić na siebie uwagę całej załogi. Łącznie z matką Raphaela, na której widok policjanta nie zrobił żadnego wrażenia.
- Mamy go! – oznajmił dumny z siebie Luke. Jeśli spodziewał się, że kogokolwiek ucieszy ta wiadomość to się mocno rozczarował. Nikt nie zareagował wybuchem entuzjazmu, nawet Jace wciąż oswajający się z myślą, że Clary była cała i zdrowa.
Jedyną reakcją, jaką Luke’owi udało się uzyskać było pełne pogardy prychnięcie ze strony Raphaela.
- Najwyższy czas. Już miałem złożyć na was donos do komendy głównej, że z nim współpracujecie.
 
- Zaczynam żałować, że go złapali –oświadczył Magnus grobowym tonem i wrócił do wpatrywania się w papierowy kubek, który zawierał coś, co zdaniem automatu, miało być kawą. Bane podejrzewał jednak, iż owa ciecz lepiej sprawdziłaby się jako element dekoracyjny domu utopca, ewentualnie składnik wiedźmowych naparów, dodawany zwykle zaraz po oku traszki. Chociaż nie… Istniała szansa, że breja owo oko już zawierała. Jeśli faktycznie to pili wszyscy policjanci w Nowym Jorku, to wcale im się nie dziwił, że zawsze byli wkurzeni.
Odpowiedział mu zbiorowy pomruk aprobaty. Może nie byłby on tak entuzjastyczny, gdyby wszyscy nie zostali zaciągnięci na komisariat prosto z lotniska. No dobrze. Nie wszyscy. Osobą, której jak zwykle się upiekło, był oczywiście Raphael. Hiszpan, nie przejmując się zbaraniałą miną Luke’a oświadczył, że musi odwieźć mamę, która z całą sprawą nie ma nic wspólnego i nie pozwoli, żeby porządna obywatelka była bezpodstawnie ciągana po komisariatach. Zakończywszy wywód, po prostu ominął policjanta i wyszedł z lotniska. A Gwadelupe tuż za nim. Nikt nie odważył się powiedzieć na ten temat choćby słowa.
 
Na komisariat Raphael przybył ponad dwie godziny później, gdy oni wciąż czekali na rozpoczęcie jakichkolwiek działań (coś się zepsuło, ktoś został wezwany na pilną interwencję a kogoś zwyczajnie wcięło i nikt nie wiedział, gdzie można go znaleźć). Przebrany, odświeżony, wciąż pachnący morskim żelem pod prysznic z kubkiem termicznym, z którego unosił się aromat świeżej kawy, budził tylko dwa uczucia. Zazdrość i nienawiść. Nikt jednak nie wyraził ich głośno. Nawet Jace, który już kilkukrotnie zastanawiał się czy w celu uwolnienia duszy i ciała od Belcourt nie zapłacić jakiemuś bezdomnemu, by ten przyznał się, do napisania anonimów, teraz wyglądał jakby wolał spędzić kolejny miesiąc na ochronie sypialni Camille niż następną godzinę na komisariacie.
- Nie rozumiem czemu wszyscy mamy tu siedzieć – powiedział nagle jeden z dźwiękowców. – Przecież cała sprawa w ogóle nas nie dotyczy.
- Jak już zaczną cię przesłuchiwać możesz ich o to zapytać – zaproponował usłużnie Ragnor, tonem zniechęcającym do jakiejkolwiek dyskusji.
Znów nastała cisza przerywana jedynie odgłosami siorbania. Magnus zdecydował, że potrzebuje kofeiny w jakiejkolwiek postaci. A ta breja przecież nie może być trująca. Co najwyżej dostanie rozstroju żołądka. Nic z czym mocny drink by sobie nie poradził.
 
 
Niemal półtorej godziny później zjawił się Luke. Dziwnie uśmiechnięty. Magnus zaczął się zastanawiać, czy niektórzy policjanci nie dodają sobie czegoś do tej kawy. Jakichś proszków zarekwirowanych podrzędnym dilerom na ten przykład… Uśmiech byłby ostatnią rzeczą jaka gościłaby na jego twarzy, gdyby tu pracował. Serio. Nawet pod koniec zmiany czułby raczej ulgę niż radość.
- Dobrze! – Policjant klasnął w dłonie, co Alecowi skojarzyło się z pewnym nauczycielem, z podstawówki. Nie było to miłe skojarzenie. Mężczyzna uczył francuskiego. I był cholernie ambitny.
- Przepraszam, że tyle czekaliście, ale wszystko już ogarnęliśmy i możemy się zabrać za przesłuchiwania. Kto pierwszy?
Nim ktokolwiek zdążył się odezwać, z jednego z krzeseł wstał Raphael.
- Ja. I tak straciłem tu zbyt dużo czasu.
Gdyby wzrok mógł zabijać wszyscy pozostali dostaliby krzesło elektryczne za morderstwo ze szczególnym okrucieństwem.

 

 



1 komentarz:

  1. Nie nie nie....jak to...Alec nie będzie pilnował Maggiego? 😢czekam na kolejne

    OdpowiedzUsuń