poniedziałek, 22 listopada 2021

Wróć do nas 4

 

WRÓĆ DO NAS
4


Biegł korytarzem a łzy cisnące się do jego oczu przesłaniały mu widok. Ale to nie było ważne. W przeciwieństwie do jak najszybszego znalezienia się w sali treningowej. Z Jace’em. Jace’em, który mu to wszystko wyjaśni. Zaprzeczy słowom Clary.
Wpadł do środka z mocą huraganu, jednocześnie przestraszając Jace’a do tego stopnia, że nóż, którym chłopak właśnie cisnął nawet nie musnął tarczy, przelatując obok niej i padając z brzdękiem na podłogę. To tylko pokazało w jakim stanie psychicznym był młody Łowca. Normalnie nawet wtargnięcie demonów do Instytutu nie mogłoby zmusić Jace’a do spudłowania.
Max wszystko to zarejestrował w zasadzie kątem oka a i tak poczuł nieprzyjemny skurcz żołądka. Złośliwy głosik w jego głowie zaczął się z niego naśmiewać. Wypominać, że wciąż był dzieckiem, które nie potrafiło znieść prawdy.
- Max? – Głos Jace’a brzmiał dziwnie. Jakby chłopak miał podrażnione gardło. – Stało się coś? – Jeśli tak to chyba się rozsypie i nie będzie co z niego zbierać. Za dużo. Za dużo.
Chłopiec przyglądał się bratu starając się wyobrazić sobie sytuację, w której ten mógłby podnieść rękę na Aleca, a która nie byłaby treningiem.
- Max?
- Czy to prawda, że uderzyłeś Aleca?!
Jace instynktownie chwycił kolejny nóż. Zimny ciężar stali w jego dłoni go uspokajał. Dawał złudne poczucie panowania nad sytuacją.
- Skąd… - urwał. To w sumie nie było aż takie ważne. Prędzej czy później chłopiec i tak by się o wszystkim dowiedział. – Nie.
Na twarzy Maxa odmalowała się ulga i Jace poczuł się jak ostatni śmieć na myśl, że będzie musiał ją zetrzeć.
- Nie uderzyłem go. Pobiłem.
Twarz chłopca przeszła natychmiastową metamorfozę. Ulga zmieniła się w bezgraniczne zdumienie a to ewaluowało w bezbrzeżny smutek. Jego dolna warga zaczęła drżeć. Jace chciał podejść do brata, ale wiedział, że w tym momencie byłby to bardzo kiepski pomysł.
- Dlaczego?
Opuścił ramiona.
- Nie wiem. – Sam zadawał sobie to pytanie nieustannie. – Naprawdę nie wiem, Max.
Chciałby mieć jakieś wytłumaczenie. Coś na co mógłby zrzucić winę. Niestety. Był tylko on i najgorsza decyzja jaką podjął w życiu.
- Czy Alec… - Głos Maxa się łamał. – Czy Alec zrobił coś…, żeby cię sprowokować?
Mało brakowało a Jace by upadł. Spojrzał chłopcu głęboko w oczy. Błyszczała w nich nadzieja. Czy Max naprawdę podziwiał go do tego stopnia, że szukał u innych przyczyn jego błędu?
- Max… - Ostrożnie podszedł do chłopca i uklęknął przed nim, tak że ich oczy znajdowały się na tym samym poziomie.  – Posłuchaj mnie. Alec nie zrobił nic za co mógłbym go uderzyć. A nawet gdyby to i tak nie miałem prawa tego robić. To mój parabatai. I to ja spieprzyłem, Max.
Nie mógł dłużej tego słuchać. Obrócił się na pięcie i wybiegł z sali nie zastanawiając się nawet nad tym, gdzie chciałby się udać.
Jace pragnął pobiec za nim, ale ostatecznie uznał, że lepiej tego nie robić. Chłopiec potrzebował przestrzeni. A on nie zniósłby oglądania zawodu w jego oczach.
 
Alec z trudem dźwignął się z podłogi. Ostatni kwadrans spędził pochylony nad muszlą klozetową i nogi mocno mu ścierpły. Najgorsze jednak, że całe to posiedzenie nic nie dało. Nie udało mu się zwymiotować a mdłości targające jego żołądkiem prawie go zabijały. Niejasno zdawał sobie sprawę, z tego, że mógł kogoś zawołać i poprosić o jakieś leki. Więcej. Mógł napisać do Magnusa. Magia Czarownika, na pewno, poradziłaby sobie z tymi drobnymi niedogodnościami. Nie chciał jednak być dla wszystkich jeszcze większym ciężarem niż już był. Nie chciał także by Magnus poczuł się wykorzystywany. Nie. Zdecydowanie był w stanie poradzić sobie z tym wszystkim sam. Poza tym były to konsekwencje jego decyzji. Po raz kolejny pożałował, że mu się nie udało.
Trzymając się ściany ruszył ku drzwiom uważając jednocześnie by nie patrzeć w lustro. Już wcześniej popełnił ten błąd. Sam widok własnej twarzy wystarczał by pogorszyć mdłości. Nie mówiąc już o spowijającym go odorze potu i wymiocin. Marzył o kąpieli, ale wiedział, że był zbyt słaby by sobie z nią poradzić. Nie chciał też nikogo prosić o pomoc. To było zbyt intymne.
Nawet naciśnięcie klamki wymagało zbyt dużego wysiłku. Jęknął, gdy ręka zsunęła mu się z gładkiego metalu po raz trzeci. Dopiero czwarta próba zakończyła się sukcesem. Wyszedł z łazienki wciąż używając ściany jako podparcia.
Zastanawiał się właśnie czy uda mu się dotrzeć do łóżka w jednym kawałku, gdy wyczuł, że coś było nie tak. Ktoś znajdował się w pokoju. Czując wzbierającą w nim panikę rozejrzał się po pomieszczeniu. Serce niemal mu stanęło, gdy rozpoznał osobę.
- Max?
 
- Śmierdzisz.
Jeszcze miesiąc temu takie stwierdzenie wywołałoby całą lawinę reakcji, ze świętym oburzeniem na czele. Teraz dostała tylko puste spojrzenie. Bolało ją to jak cholera.
- Serio. Cuchniesz.
Tym razem Magnus zmusił się do wzruszenia ramionami.
- Naprawdę chcesz iść do Aleca tak? – Przesunęła ręką wskazując mężczyznę od góry do dołu. – Wyglądasz jak gówno.
Nie było w tym stwierdzeniu zbyt wiele przesady. Bose stopy z za długimi paznokciami, pomięte dresy, na których pyszniły się, plamy po kawie i czymś co chyba było kocim jedzeniem. Za duży sweter z dziurami, również brudny. Catarina nawet nie chciała wiedzieć od czego. Do tego ziemista cera, cienie pod oczami i tłuste włosy.
- To i tak lepiej niż się czuję.
Zignorowała go.
- Pokaż ręce.
Zanim zdążył wykonać rozkaz sam, chwyciła dłonie przyjaciela i przyjrzała się im krytycznie. Paznokcie były niepomalowane a kilka z nich obgryziono do krwi.
- Magnus! – jęknęła. – Tak nie można! Musisz wziąć się w garść. Jeśli nie dla siebie to dla Aleca. On cię teraz potrzebuje bardziej niż kiedykolwiek!
Mężczyzna spojrzał na nią przekrwionymi oczami.
- Ale to trudne, Cat.
- Wiem – zgodziła się. – Wiem, że jest ci ciężko. Ale pomyśl o Alecu. – Teraz i tak wszystkie myśli przyjaciela krążyły wokół młodego Łowcy, więc nie miała wyrzutów sumienia używając go jako karty przetargowej.
- Robię to cały czas! – prawie zdenerwował się Magnus. To „prawie” nie spodobało się Catarinie. Byłaby wdzięczna nawet za taki wybuch wściekłości jakiego doświadczył ostatnio Ragnor. Swoją drogą należało się staremu idiocie. Stulecia na karku a on dalej nie potrafił poprawnie używać słów.
- Wiem. Ale musisz zacząć to robić inaczej. Jak ci się zdaje? Co sobie pomyśli Alec, kiedy zobaczy cię w takim stanie?
Przygryzł wargę. Doskonale wiedział, ale nie chciał powiedzieć tego na głos. W przeciwieństwie do Catariny.
- Pomyśli, że to jego wina. Będzie się obwiniał. A jego psychika jest teraz naprawdę krucha. Potrzebuje kogoś kto będzie dla niego ostoją. A nie chłopaka napędzającego jego wyrzuty sumienia, których zapewne i tak ma mnóstwo.
Magnus spuścił wzrok. Catarinie naprawdę było szkoda przyjaciela, ale nie mogła pozwolić by dalej tkwił w tym swoim stanie całkowitego ignorowania świata rzeczywistego. Ostrożnie położyła dłoń na jego policzku. Tygodniowy zarost nieprzyjemnie drapał jej skórę.
- Mags… - Zmusiła go by na nią spojrzał. – Wiem, że jest ci ciężko. I nie mówię, że masz całkowicie wyzbyć się swoich emocji. Po prostu idąc do Aleca musisz udawać silniejszego niż jesteś. On musi czuć, że może się na tobie oprzeć. A kiedy wrócisz do domu masz prawo krzyczeć, płakać i ciskać meblami. A nawet jeść lody prosto z pudełka.
Uśmiechnął się słabo, co uznała za swój pierwszy mały sukces.
- Alec tego nie znosi…
- Ale ty to lubisz. – Czuła, że udało jej się przedostać przez najważniejszą linię. – I jeśli ma to ci pomóc poradzić sobie z emocjami to zrób to. W tej sytuacji też jesteś ważny, twoje emocje mają znaczenie. A jeśli będziesz potrzebował filara, na którym miałbyś się oprzeć to pamiętaj, że zawsze służę ramieniem.
Po raz pierwszy, od dawna, Magnus spojrzał na nią przytomniejszym wzrokiem.
- Dziękuję.
- Nie dziękuj. Od tego są przyjaciele. A teraz zrób coś wreszcie ze sobą, bo naprawdę śmierdzisz!
Magnus uniósł dłoń i chciał pstryknąć palcami, ale Catarina powstrzymała go łapiąc za nadgarstek.
- O nie! Nie ma chodzenia na skróty! Marsz do łazienki!
Spojrzał na nią zdziwiony, ale posłusznie pomaszerował we skazanym kierunku.
Będąc już w łazience rozejrzał się po pomieszczeniu niepewny co powinien teraz zrobić. Ostatnio przychodził tu tylko w jednym celu. Ostatecznie postanowił poddać się woli Catariny. Ściągnął spodnie oraz sweter i tylko przez moment wahał się przed wrzuceniem ich do pralki. I tak nie pachniały już Alekiem.
Wszedł pod prysznic jednocześnie odkręcając najcieplejszą wodę jaką tylko mogło znieść jego ciało. Taką na granicy prawdziwego wrzątku. Policzył do dwudziestu i ją zakręcił. Tylko po to by zaraz odkręcić zimną. Niemal krzyknął na zmianę temperatury. Od razu też zaczął szczękać zębami, ale twardo wytrzymał dwadzieścia sekund po czym znów puścił ciepłą wodę.
Cały cykl musiał powtórzyć cztery razy nim jego mózg zaczął w miarę normalnie funkcjonować. Wtedy dopiero ustawił odpowiednią temperaturę wody i sięgnąwszy po płyn o zapachu drzewa sandałowego zaczął się myć. Ze zdziwieniem odkrył, że schudł; było mu widać żebra. Na jakiś czas musiał porzucić wszystkie obcisłe koszule, jeśli nie chciał straszyć Aleca. Oraz przyjaciół.
Szum wody, dotyk ciepłych kropli na skórze, ulubiony zapach… Wszystko to sprawiło, że poczuł się nieco lepiej. Nie dobrze, ale lepiej.
Sięgnął po szampon i aż jęknął z przyjemności. Naprawdę mu tego brakowało. Był szczęściarzem mając taką przyjaciółkę jak Catarina.
 
Catarina z niepokojem czekała w salonie. Nie wiedziała czy jej słowa w ogóle dotarły do Magnusa. A nawet jeśli to czy utrzymały się w jego głowie na tyle długo by zdążył coś ze sobą zrobić.
Kiedy drzwi od sypialni otworzyły się, od razu spojrzała w tamtą stronę.
- Wow – powiedziała ze szczerym podziwem. – Wyglądasz… dobrze.
- Tak myślisz? – Magnus podszedł do lustra i krytycznie przyjrzał się odbiciu.
- Tak. A ty nie szukaj dziury w całym.
Mężczyzna posłał jej zmęczony uśmiech. Odpowiedziała mu tym samym z tym, że jej był nieco bardziej promienny. Czuła się… szczęśliwa może nie, ale na pewno zadowolona. Jej przyjaciel wracał. Co prawda luźnych jeansów i szerokiej koszuli over size w kolorze głębokiej czerwieni nie można było uznać za jego zwykły strój, ale to i tak był duży postęp i krok naprzód. Zresztą wszystko co nie było ubrudzonymi dresami było dobre. W dodatku Magnus miał na sobie makijaż. Co prawda ograniczał się on jedynie do maskującego cienie podkładu i eyelinera, ale to wciąż był makijaż. No i ułożył włosy.
- Dziękuję. – Usłyszała słowa mężczyzny.
- Nie ma za co. Od tego są przyjaciele. A teraz leć już do swojego chłopca.
Zanim otworzył Portal, Magnus, podszedł jeszcze do Catariny i mocno ją przytulił.
- Dziękuję – powtórzył. – I… Powiesz naszej kochanej kapustce, że mi przykro? Nie chciałem ciskać w niego magią…
Było mu wstyd. Wtedy, w napadzie wściekłości nieomal sięgnął po rezerwy pochodzące od jego ojca. I przeciwko komu chciał ich użyć? Najlepszemu przyjacielowi.
- On to wie. – Cat poklepała go po plecach. – Poza tym należało mu się. Może w końcu nauczy się panować nad językiem.
Pocałowała Magnusa w policzek i sama wyczarowała Portal.
- Leć.
 
Izzy wpatrywała się w resztki lakieru na kciuku. Przez ostatnie dziesięć minut obsesyjnie go zdrapywała jednocześnie zastanawiając się jak ma powiedzieć Alecowi, że Max przyjechał, żeby wyszło to, jak najbardziej, naturalnie. Chciała nawet zrzucić ten ciężar na Jace’a, ale wtedy mama powiedziała im, że Alec nie chce widzieć brata. Chłopak nie przyjął tego zbyt dobrze. Zamknął się w sali treningowej i nie wychodził z niej od kilku godzin. Izzy nawet nie miała siły oraz serca się na niego wściekać. W dodatku zastanawiało ją zachowanie Aleca. Jej brat raczej stawiał czoła problemom a nie ich unikał. To tylko pokazywało w jak opłakanym stanie była jego psychika. A teraz ona będzie musiała jeszcze go dobić mówiąc o przyjeździe Maxa. Nie miała pojęcia jak ta wiadomość wpłynie na Aleca. Ale jednego była pewna. Na pewno niezbyt dobrze.
Wtem usłyszała na korytarzu czyjeś kroki. Zaciekawiona wyjrzała z pokoju.
- Magnus! – uśmiechnęła się. Czarownik nieco bardziej przypominał siebie. Co prawda daleko mu jeszcze było do króla podziemnych imprez, ale przynajmniej nie wyglądał i nie pachniał jak ostatni kloszard.
- Isabelle. – Spróbował odwzajemnić gest, ale wyszedł mu tylko dziwny grymas. – Co u Aleca?
Nie zdziwiło jej to pytanie, ale mimo wszystko poczuła żal. Żal za tymi wszystkimi rozmowami, które prowadzili, ilekroć wpadli na siebie. Magnus zawsze potrafił docenić jej ubiór oraz makijaż. Ona zaś nie pozostawała dłużna chwaląc outfity Czarownika. Teraz, jedyne o czym mogli rozmawiać to Alec.
- Trochę lepiej. Mama była u niego rano i nawet udało jej się namówić go na śniadanie.
Przez twarz mężczyzny przebiegł błysk radości. Każdy mały krok Aleca w stronę wyzdrowienia dawał mu nadzieję, na lepsze jutro.
- Rozumiem. Pójdę…
Nie dokończył, bo przerwał mu pełen histerii krzyk dochodzący z pokoju Aleca.
Izzy i Magnus nawet na siebie nie spojrzeli tylko od razu pobiegli w tamtą stronę.

- Max.
Alec patrzył na brata szeroko otwartymi oczami.
Początkowo w Maxie szalał gniew. To przez Aleca został zabrany od przyjaciół. Przez niego mama i Izzy były smutne. Przez niego nie mógł dłużej patrzeć na Jace’a jak na bohatera bez skazy. Alec odebrał mu najcenniejsze rzeczy jakie miał w życiu. Spokój i osobę do podziwiania.
Chciał wykrzyczeć to bratu prosto w twarz. Powiedzieć jak bardzo go w tym momencie nienawidził. Jak nim gardził. Bo kto to widział, próbować się zabić?! Nocni Łowcy tak nie postępowali.
Ale kiedy zobaczył Aleca… Tak słabego i kruchego… Miał wrażenie, że sam jego głos wystarczył by brat się połamał. Niemal cała złość z niego wyparowała. Chyba dopiero teraz zrozumiał w pełni, że nieomal stracił brata.
 
Widok Maxa mocno go zaskoczył. Przecież chłopiec powinien być w Idrisie.
- Kiedy… - zaczął i spróbował zrobić krok w stronę brata, ale wtedy nogi się pod nim ugięły i upadł na podłogę.
- Alec! – Max momentalnie znalazł się przy Alexandrze. – Wszystko dobrze?
Pokiwał głową, co było ewidentnym kłamstwem; twarz wykrzywił mu ból a każda próba podniesienia się spełzała na niczym. W końcu przestał udawać i pozwolił, żeby Max mu pomógł. Czuł się upokorzony. Potrzebował pomocy młodszego brata, żeby pokonać dystans pomiędzy łazienką a łóżkiem. To on powinien być dla Maxa podporą a nie odwrotnie. Przygryzł policzek od środka, żeby nie zacząć płakać. Jeszcze tego by brakowało.
- Dziękuje Max. – Usiłował się uśmiechać, gdy wreszcie usiadł na łóżku, ale twarz nie chciała go słuchać. Miał tylko nadzieję, że nie wystraszył brata swoim grymasem.
- Nie ma za co.
Max patrzył jak Alec praktycznie zakopywał się pod kołdrą. Sprawiał wrażenie kogoś, kto chciał w ten sposób zniknąć. Ale to nie działało. Max odkrył tę prawdę mając sześć lat. Nieważne jak głęboko wejdziemy pod kołdrę, prawdziwe życie i tak, w końcu, nas dopadnie. No i niefajnie pod taką kołdrą puścić bąka.
Fakt, że brat próbował jego własnego wybiegu ze zniknięciem ze świata oraz to, że musiał pomóc mu iść, całkowicie zniwelował złość Maxa. Nagle przyjaciele stali się nieważni. Nie ci to kolejni. A Alec był tylko jeden.
Nie mógł znieść przedłużającej się ciszy pomiędzy nimi. Musiał się odezwać. Musiał zmusić Maxa, żeby przestał wpatrywać się w niego tymi oceniającymi szarymi oczami.
- Kiedy przyjechałeś? – zapytał, bo to pierwsze, co mu przyszło do głowy.
- Wczoraj w nocy – odpowiedział chłopiec. – Kiedy Jace i Izzy byli na patrolu.
Alec przygryzł dolną wargę. Czyli kiedy on miał swój atak paniki, Max już znajdował się w Instytucie. Myśl, że brat mógłby go wtedy zobaczyć, że mógłby go wystraszyć… Miał ochotę rwać sobie włosy z głowy. Zamiast tego, mocniej opatulił się kołdrą.
- Dla… - Chciał zapytać o powód, ale chłopiec go ubiegł.
- Mama mi powiedziała, że próbowałeś się zabić.
Jęknął. W sumie nie powinno go to dziwić. Max miał prawo wiedzieć, tym bardziej, że tutaj, w Instytucie, nie dało się tego ukryć. Co innego, gdyby nadal był w Idrisie. Wtedy Alec miałby więcej czasu na przemyślenie wszystkiego i przygotowanie się do tej rozmowy. Póki co, nie radził sobie nawet z określeniem czy faktycznie chciało mu się pić, czy też nie. A co dopiero z taką sytuacją. Nagle zapragnął mieć przy sobie Magnusa. Z nim wszystko byłoby łatwiejsze.
- Max… Ja… - W sumie nie wiedział, co chciał powiedzieć, dlatego zaraz umilkł. Chłopiec też milczał przez chwilę, czekając czy brat wróci do przerwanej wypowiedzi. Kiedy nic takiego się nie stało sam postanowił zadać pytanie, które męczyło go od kiedy tylko dowiedział się prawdy.
- Czy to dlatego, że Jace cię uderzył? – Dalej odmawiał przyjęcia do wiadomości faktu, że Jace pobił Aleca. W jego wyobrażeniu był to tylko jeden cios. Z większą ilością chyba by sobie nie poradził.
Alec spojrzał na niego z przerażeniem w oczach.
- Skąd o tym wiesz? – wychrypiał przez ściśnięte gardło. Kto był na tyle głupi, że powiedział o wszystkim Maxowi?! Przecież Max kochał Jace’a nad życie! Uważał go za bohatera!
- Od Clary…
Zacisnął pięści. Złość na dziewczynę uderzyła w niego z niezwykłą intensywnością. Dlaczego znów kłapała jęzorem?! Dlaczego wyrządzała krzywdę Maxowi?!
- I Jace’a... – dodał Max a Alec otworzył usta ze zdumienia. Jego brat przyznał się do błędu? A może… Dla niego to nie był błąd? Może wciąż uważał, że dobrze zrobił… Może…
- Ale on żałuje…
Słowa Maxa dotarły do niego po dłuższej chwili.
- Co?
- Jace żałuje, że cię uderzył. – W oczach chłopca lśniły łzy. Alec bardzo pragnął sięgnąć po brata, przytulić go, ale na samą myśl o dotyku żołądek związywał mu się w supeł. – On żałuje, Alec! – Max był bliski histerii.
Zmusił się do uśmiechu, tym razem dużo bardziej udanego.
- Wiem, Max. – Nie wiedział. Ale spokój brata był dużo ważniejszy niż jego własne niepewności.
- Ale to przez niego próbowałeś się zabić.
Tym razem nie było to pytanie a stwierdzenie faktu. Alec wziął głęboki oddech. Naprawdę nie był gotowy na te rozmowę. Ale przecież tu chodziło o Maxa. Musiał się zmusić i przez to przejść, by jego brat znów mógł cieszyć się dzieciństwem i posiadaniem brata-bohatera.
- Max. – Z najwyższym trudem wyciągnął rękę spod kołdry; nagle poczuł się dziwnie odsłonięty i podatny na wszystkie ataki. W uszach zaczęło mu szumieć. Drugą rękę, wciąż schowaną pod kołdrą, zacisnął mocno na udzie, tak że szwy napięły się niemal do granic możliwości. Ból nieco osadził go w czasie i przestrzeni.
- Chodź. – Poklepał zachęcająco łóżko, tuż obok siebie. Początkowo Max patrzył na niego sceptycznie i z pewnym dystansem, ale ostatecznie wspiął się na mebel i usiadł obok brata. Nagła obecność w tak bliskim sąsiedztwie wywołała u Aleca niemal kołatanie serca. Zacisnął rękę jeszcze mocniej. Nie mógł sobie pozwolić na atak paniki. Tylko wystraszyłby Maxa.
- To prawda… Ja i Jace się pokłóciliśmy. – Do tej pory bolało go serce na wspomnienie słów jakie padły z ust brata. – I pobiliśmy…
- Jace mówi, że to on cię pobił – wtrącił Max pokazując tym samym, że nie pozwoli sobie wciskać kitu. Chciał poznać prawdę nieważne, jak bardzo bolesna by ona była.
Alec westchnął.
- Dobrze… Tak. To Jace mnie pobił. I tak… W jakiś sposób wpłynęło to na moją… - Przełknął ślinę. – Decyzję.
Max zesztywniał. Alec, w uspokajającym geście, położył mu rękę na ramieniu. Miał tylko nadzieję, że nie zacznie mu ona drżeć.
- Ale myślałem o tym już wcześniej. – Przypomniał sobie wszystkie chwile, gdy sięgał po buteleczkę i odkładał ją w ostatnim momencie. Zawsze wiedział, że przyjdzie taki dzień, w którym się złamie. – Prędzej czy później… I tak bym to zrobił.
Rozmawianie o tym było bolesne. Zwłaszcza z młodszym bratem, który i tak nie miał o nim najlepszego zdania.
- Dlaczego? – Max czuł się fizycznie i psychicznie przytłoczony. W jego życiu wydarzyło się tak wiele i to zaledwie w ciągu dwudziestu czterech godzin… Nie wiedział, czy sobie z tym poradzi. – Dlaczego chciałeś to zrobić, Alec?
Poczuł jak dłoń brata na jego plecach lekko zadrżała, jednak chłopak szybko się opanował. Mimo wszystko Max nadal był w stanie wyczuć napięcie wprost emanujące z jego ciała...
- Clary mówiła coś o złych ludziach…
Alec gwałtownie zabrał rękę i schował ją pod kołdrę. Teraz ściskał oba uda. I albo mu się zdawało, albo na którejś z rąk puściły szwy i teraz ciepła krew spływała wprost na łóżko.
- Alec? – w głosie Maxa pobrzmiewała panika. To pozwoliło mu nieco nad sobą zapanować.
- Max… Ja… Nie jestem w stanie teraz o tym mówić – wyrzucił na jednym wydechu. – Proszę… Nie zmuszaj mnie. Kiedyś ci wszystko powiem, obiecuję, ale nie teraz… Proszę…
W normalnych okolicznościach by naciskał, ale nie w tym momencie. Teraz widział, że Alec zwyczajnie nie daje rady o tym wszystkim myśleć. Miał rozbiegany wzrok i tak mocno przygryzł wargę, że pojawiła się na niej krew. Wciąż był dzieckiem, ale wiedział, kiedy odpuścić.
- Porządku. – Coś mu mówiło, że teraz lepiej nie dotykać Aleca. Kierowany tym samym przeczuciem, zszedł z łóżka i usiadł w fotelu, tuż obok. Alec spojrzał na niego z wdzięcznością. Wyglądało na to, że odsunięcie się Maxa jakoś mu pomogło. Chłopiec, wbrew wszystkiemu poczuł się urażony.
- Dziękuję, Max.
Wzruszył ramionami i nic nie powiedział. Przez następne kilka minut siedzieli w ciszy. Max – bo nie wiedział co właściwie miałby powiedzieć, Alec zaś, bo musiał uspokoić oddech, który niebezpiecznie przyspieszył oraz poradzić sobie z natłokiem wspomnień, atakujących go z jego podświadomości. Max niechcący otworzył do nich furtkę wspominając o „złych ludziach”. Nie mógł pozwolić tym myślom sobą zawładnąć. Nie, teraz gdy tuż obok znajdował się jego mały braciszek.
- Max – powiedział wolno jakby każda litera z osobna raniła jego gardło.
- Tak?
- Proszę… Nie bądź zły na Jace’a.
Max zamrugał. Nie to spodziewał się usłyszeć.
- Ja… Zrobiłem coś co mogło go zdenerwować… a ludzie różnie reagują w gniewie. Zwłaszcza jeśli dodamy do tego miłość.
- Nie rozumiem – przyznał chłopiec. Alec pokręcił głową.
- To nie jest coś, co mógłbym ci wyjaśnić… Zrozumiesz dopiero, kiedy sam się zakochasz. – Pierwszy raz na ustach Alexandra pojawił się lekki uśmiech i Max zrozumiał, że jego brat myślał o tym tajemniczym Magnusie, którego do tej pory nie udało mu się poznać. – I wcale nie próbuję cię zbyć… Po prostu… Wiem z własnego doświadczenia, że póki sam tego nie poczujesz, nie zrozumiesz w pełni uczuć innej osoby… Jace zareagował… Impulsywnie, ale miał do tego prawo. To ja skopałem sprawę…
Max nie chciał się przyznać, że nie wie, co znaczy słowo „impulsywnie”. Poza tym dalsza część wypowiedzi brata uderzyła go zdecydowanie bardziej niż używanie dziwnych, dorosłych słów. Wcześniej to Jace wziął winę na siebie.
- Ale wciąż jesteście parabatai! Nie powinien cię uderzyć!
Alec pokręcił głową.
- A ja powinienem w kilku sprawach postąpić inaczej. – Spojrzał bratu w oczy. Max aż się wzdrygnął. W niebieskich tęczówkach Aleca było tyle bólu… - Każdy popełnia błędy, co nie znaczy, że od razu stajemy się złymi osobami. Jace, mimo wszystko, nadal jest twoim bratem, doskonałym Nocnym Łowcą i zasługuje na to, żebyś go podziwiał. Rozumiesz?
Chłopiec zastanowił się przez chwilę. To, co mówił Alec… Z jednej strony nie miało sensu. Z drugiej dawało mu szansę na utrzymanie przynajmniej jednej stałej rzeczy w jego życiu. Kusiło. Kusiło uwierzyć słowom brata i dalej podziwiać Jace’a.
To nie była jego najlepsza mowa. Spierdolił ją w co najmniej siedemdziesięciu procentach. Mimo to liczył, że Max zrozumie, co chciał mu przekazać. I nie przestanie podziwiać Jace’a. To było ważne dla nich obu. Max potrzebował wzorca. A Jace kogoś, kto będzie go podziwiał. I tym kimś nie mógł być dłużej Alec. Teraz blondyn musiał zadowolić się jedynie zachwytem młodszego brata.
- Max…
- Rozumiem – skłamał, bo to było łatwiejsze.
Alec odetchnął z ulgą i opadł na poduszki wyczerpany zarówno fizycznie jak i psychicznie. Nadal trzymał ręce pod kołdrą, bo coraz bardziej nabierał przekonania, że kilka szwów puściło. Ale przynajmniej nie musiał już desperacko ściskać ud, żeby zachować trzeźwy umysł.
- Cieszę się. – Posłał bratu uśmiech. – Wiesz… Mimo wszystko… Dobrze, że przyjechałeś.
- Ja też się cieszę. – Mówił szczerze. Jeszcze godzinę temu był wściekły. Teraz… Naprawdę cieszył się, że tata go odesłał. Nieważne jak źle się działo w jego rodzinie chciał być częścią tego. – Szkoda tylko, że tata nie mógł wrócić razem ze mną. – Wolał mieć przy sobie wszystkich bliskich.
Alec drgnął.
- Tata jest w Idrisie? – Nikt mu nie powiedział. Czyżby zawiadomił Clave o jego próbie? Czy czekało go przesłuchanie z udziałem Miecza Anioła? Albo obdarcie z run, bez procesu w ogóle? W końcu przeciwstawił się prawom Nefilim…
Poczuł, jak wraca do niego panika. Max jednak zdawał się tego nie zauważać, bo kontynuował jakby nigdy nic.
- No. Został wezwany w związku z procesem.
Zimny prąd przeszedł mu po kręgosłupie. Wiedział, że bardzo zawiódł rodziców, ale żeby od razu donosili na niego do Clave. Czy ojciec aż tak nim gardził?
- Procesie? – Usta miał zupełnie suche i znów musiał wciskać palce w udo, żeby pozostać przytomnym.
- Nie powiedzieli ci? – Max wyglądał na zaskoczonego. W jego mniemaniu cała sytuacja była na tyle ważna, że nawet Alec powinien o niej wiedzieć, pomimo swojego stanu. – Raj i Edgar nie żyją.
Z ust Aleca wyrwał się niemal zwierzęcy jęk. Max zinterpretował go po swojemu.
- No, szkoda. – Spuścił wzrok. – Podobno wpadli w jakąś zasadzkę demonów, ale Clave uważa, że ktoś to zaaranżował i teraz szukają winnych. A tata im pomaga! – ostatnie zdanie wypowiedział z dumą, która prawie zabiła Aleca.
Jego własny ojciec szukał winnych śmierci ludzi, którzy zniszczyli mu życie. Robił to wiedząc, co go spotkało. Ta informacja dotknęła go chyba bardziej nawet niż sama śmierć znienawidzonych Łowców. Bo w nią był w stanie uwierzyć. Zaś ostateczne pozbycie się Raja i Edgara… Wydawało się snem, z którego zaraz ktoś go obudzi. Ile razy marzył o takim rozwiązaniu. Przy każdej misji liczył, że tym razem nie wrócą żywi. Oni albo… on. Więc dlaczego teraz, jego największe marzenie miałoby się spełnić? Max na pewno coś źle zrozumiał.
- Raj i Edgar nie żyją? – Słowa same opuściły jego usta. Nie myślał nad nimi.
- Tak. – Chłopiec wyglądał na zasmuconego a Alec jeszcze mocniej zacisnął palce na udzie. Zaczynało mu ciemnieć przed oczami. Nie żyją, nie żyją, nie żyją… Umarli. Nie potrafił się z tym pogodzić. Aż musiał usiąść, choć całe ciało krzyczało o odpoczynek.
- Niestety… - Max spuścił wzrok. – A obiecali, że zabiorą mnie kiedyś na misję…
Alec dosłownie zapomniał, jak się oddycha. Te potwory miałyby… Maxa… Jego małego braciszka? Wciąż pamiętał ten niewielki tobołek, który dała mu do potrzymania matka. I jak bardzo wtedy płakał. Z radości. Bo to małe coś w środku wydało mu się istnym cudem. I oni mieliby położyć łapy na tym cudzie?! Zrobić mu to, co zrobili jemu?!
Do tej pory nawet o tym nie myślał, pewien, że przebywając głównie w Idrisie, Max, jest bezpieczny. Jak się okazało – oszukiwał się. A Raj i Edgar potrafili dotrzeć wszędzie. Najgorsze, że nie miałby, jak chronić brata. Nie tam…
Zawiódł… Po raz kolejny zawiódł.
Max z przerażeniem patrzył jak Alec najpierw w ogóle przestaje oddychać tylko po to by, po chwili, zacząć spazmatycznie łapać powietrze. Robił to zdecydowanie zbyt szybko. Jego oczy stały się szkliste, wpatrzone w coś, czego sam chłopiec nie mógł dostrzec.
- Alec?
Nastolatek nie zareagował. Za to wyciągnął ręce spod kołdry i przycisnął mocno zaciśnięte pięści do skroni. Max zauważył, że lewa ręka była cała we krwi.
- Alec?
Chłopak zaczął się kołysać w przód i w tył wciąż oddychając zbyt szybko. Max wiedział, że tak nie powinno być. Z jego bratem działo się coś złego. Coś co go przerażało. Zapragnął, by znalazł się obok nich ktoś dorosły.
- ALEC! – wrzasnął, ile sił w płucach.
 
Izzy dopadła do pokoju brata pierwsza, jednak już w drzwiach stanęła jak wryta. Jej mózg zignorował wszystko co działo się dookoła, skupiając się na krwi barwiącej rękę Aleca. Znów poczuła się jak wtedy, gdy znalazła brata niemal na skraju śmierci a wszystko dookoła skąpane było w czerwieni. To nie miało prawa wydarzyć się ponownie! Nie! Nie! I jeszcze raz nie! Przecież Alec…
- Izzy!
Została niemal przewrócona na ziemię przez Maxa, który wpadł na nią z całym impetem dziewięciolatka. Objął ją w pasie i schowawszy twarz w jej brzuchu załkał żałośnie.
- Izzy! Co jest Alecowi?
Strach w głosie młodszego braciszka pozwolił jej nieco się otrząsnąć. Przytuliła chłopca do siebie jednocześnie przyglądając się Alecowi. Chłopak znów miał atak paniki, tym razem dużo gorszy niż ostatnio. Powinna mu pomóc, a przynajmniej spróbować. Tak jak ostatnio zrobiła to Clary. Z tym że nie mogła się ruszyć. Max trzymał ją w miejscu. Sama też nie wyobrażała sobie puszczenia brata.
Nagle w powietrzu dało się poczuć zapach ozonu a ciało Aleca otoczyła jasnoniebieska poświata. Magia delikatnie przylgnęła do chłopaka i zaczęła pulsować w powolnym równym rytmie.
- Magnus! – Izzy z wdzięcznością spojrzała na wchodzącego do pokoju Czarownika. Jego brwi były zmarszczone a na twarzy malowało się podszyte zmartwieniem napięcie.
- Zajmę się nim – powiedział mężczyzna podchodząc do łóżka Aleca i kucając przy nim. – Ty zaopiekuj się Maxem.
Kiwnęła głową, choć przecież Czarownik nie był w stanie tego zobaczyć. Cała jego uwaga skupiona była na Alecu, który wciąż hiperwentylował. Otaczająca go magia nadal pulsowała delikatnie i nawet stąd Izzy mogła wyczuć jej uspokajającą aurę. To tylko upewniło ją, że brat zostawał w dobrych rękach. Ona musiała zająć się drugim.
- Chodź, Max.
Delikatnie pociągnęła chłopca w stronę wyjścia. On chyba też skorzystał na uspokajającej aurze magii Magnusa, bo nie trzymał jej aż tak kurczowo. A nawet zaryzykował spojrzenie na samego Czarownika.
Pomimo strachu i zdenerwowania Max nie mógł oprzeć się pokusie spojrzenia na Podziemnego, o którym tyle słyszał. Magnus, jako osoba, nie zrobił na nim jakiegoś piorunującego wrażenia, nijak nie przypominał tej kolorowej wersji, którą namalowała Clary. Za to jego magia… To było naprawdę coś. Gdy tylko zobaczył niebieski dym, poczuł się nieco spokojniej.
- Chodź Max.
Posłusznie dał się wyprowadzić z pokoju.
 
Kiedy w końcu zostali sami Magnus odetchnął z ulgą. Alec potrzebował teraz jak najmniej bodźców z zewnątrz. Poza tym to coś co zrobił Max wywołało u chłopaka atak paniki. W żadnym razie nie oskarżał młodego Łowcy, ale dla wszystkich byłoby lepiej, gdyby trzymał się od Aleca z daleka. Przynajmniej przez najbliższe kilkadziesiąt minut.
- Alexandrze – powiedział łagodnie starając się by sam ton jego głosu przedarł się do umysłu chłopaka. – Kochanie. Proszę… Musisz się uspokoić. Wszystko jest dobrze. Jesteś bezpieczny. Skup się na pulsowaniu mojej magii. Oddychaj razem z nią. Alexandrze, proszę.
Tak bardzo pragnął przytulić teraz chłopaka, wiedział jednak, że akurat tego nie wolno mu było zrobić. Dlatego klęczał przy łóżku starając się przekazać całą swoją miłość poprzez magię.
Trwało to całą wieczność, ale w końcu oddech Aleca zaczął się uspokajać. Chłopak starał się oddychać zgodnie z pulsowaniem magii Czarownika, więc Magnus zwiększył nieco jej nacisk na Alexandra chcąc dać ukochanemu trwalszą kotwicę, której mógł się chwycić.
Minęły wieki nim Alec zamrugał i spojrzał niemal przytomnym wzrokiem na Magnusa. Wtedy pozwolił swojej magii zniknąć.
- Cześć kochanie. – Czarownik posłał mu delikatny uśmiech. Alec nie odpowiedział tym samym a Magnus musiał zrobić co w jego mocy by jego głupie serce przestało boleć z tego powodu.
- Mags? – Głos Aleca brzmiał cicho, niepewnie.
- To ja, kochanie. – Wbił paznokcie w skórę, tym gestem powstrzymując się przed sięgnięciem do policzka chłopaka. – Jak się czujesz?
Alec zdawał się nie słyszeć pytania. Zaczął nerwowo rozglądać się po pokoju.
- Max… On…
- Izzy go zabrała – wyjaśnił Magnus. Dopiero wtedy chłopak zwrócił na niego większą uwagę.
- Wystraszyłem go. – Ukrył twarz w dłoniach i zaczął płakać. Magnusowi krajało się serce na ten widok. Dlaczego wszystko szło nie tak jak powinno? Dlaczego świat był dla nich aż tak okrutny?
- Nic mu nie będzie – zapewnił Czarownik. – Izzy się nim zajmie.
Alec nic nie odpowiedział.
- Alexandrze… - W jego głosie pojawiła się błagalna nuta. – Proszę. Spójrz na mnie.
Chłopak niechętnie oderwał ręce od twarzy i przyjrzał się mężczyźnie zaczerwienionymi od płaczu oczami. Magnus w duchu jęknął.
- Maxowi nic nie będzie – powtórzył nieco bardziej dobitnie. – Izzy się nim zajmie. A ty musisz pomyśleć o sobie. Krwawisz.
Alec ponownie zamrugał i spojrzał na własne ręce. Faktycznie. Krew ciągle płynęła. Przez ułamek sekundy korciło go by pozwolić na to, ale ostatecznie zaczął ściągać bandaż. A przynajmniej spróbował, bo obie ręce tak mu się trzęsły, że nawet gdyby miał przy sobie swoją stelę i tak nie byłby w stanie poprawnie narysować żadnej z run.
- Pozwól mi – poprosił Magnus widząc zmagania ukochanego. Alec najpierw zakrył przeciekającą część bandaża drugą ręką, by po chwili wahania wyciągnąć ją do Magnusa. W tym geście było tyle niepewności, że Czarownik zdecydował się najpierw upewnić co do jednego.
- Alexandrze… Czy mogę cię dotknąć?
Chłopak wciągnął ze świstem powietrze.
- Tak…
Magnus wyciągnął dłoń.
- Nie!
Alec cofnął własną rękę.
- Nie wiem!
Znów przycisnął obie pięści do skroni i zaczął się kołysać. Na szczęście tym razem oddychał dużo spokojniej, więc Magnus, przynajmniej na razie, nie martwił się o nawrót paniki.
- Alexandrze…
- Przepraszam – załkał chłopak. – Jestem takim bałaganem…
- Nie przepraszaj, kochanie. W porządku, jeśli nie wiesz jak się czujesz. I w porządku, jeśli nie chcesz, żebym cię dotknął. – Starał się przekonać nie tylko Aleca, ale też własne głupie serce, które będąc łamane tyle razy, teraz też przygotowywało się na cios. – Mogę użyć magii, co ty na to?
Wydawało się, że ta forma kontaktu nie przeszkadza Alecowi. Chłopak pociągnął nosem i ostatecznie kiwnął głową.
- W takim razie daj mi rękę.
Chłopak wykonał rozkaz jednocześnie upewniając się, że jego dłoń pozostanie w bezpiecznej odległości od Magnusa. Nienawidził siebie za to, ale w tym momencie myśl, że ktokolwiek miałby go dotknąć wywoływała niemal nudności. I znów miał ochotę zacząć hiperwentylować. A mimo to pragnął by Czarownik go przytulił i zapewnił, że wciąż go kochał. Mimo wszystko.
Magnus pstryknął palcami i niebieska poświata otuliła przedramię Aleca. Przez ciało chłopaka przeszedł dreszcz.
- W porządku? – zaniepokoił się Magnus.
- Tak… To… przyjemne. – Policzki Aleca pokryły się czerwienią. – Dotyk twojej magii na mojej skórze… Czy… Kiedy… skończysz… - Wskazał na poświatę bijącą spod zakrwawionego bandaża. – Możesz jej nie zabierać? – Wiedział, że prosił o wiele. Magnus, choć był naprawdę potężnym Czarownikiem, miał ograniczone zapasy magii. I to było samolubne ze strony Aleca, ale nie mógł się powstrzymać. Wiedział, że później będzie miał z tego powodu wyrzuty sumienia, ale postanowił zaryzykować. Bał się, że bez tego rozleci się na kawałki.
Serce Magnusa drgnęło. Czyli nie został odrzucony w pełni. Chyba nigdy wcześniej nie kochał swojej magii tak jak teraz.
- Oczywiście kochanie. Wszystko, czego chcesz…
Przez następne dziesięć minut Magnus zajmował się leczeniem pozrywanych szwów, podczas gdy Alec z fascynacją przyglądał się niebieskiej otoczce magii. Kiedy Czarownik skończył pozwolił by błękitna poświata otoczyła dłoń chłopaka. Ostrożnie też przesączył przez nią nieco swoich uczuć. Głównie była to miłość, ale też akceptacja i zrozumienie. Alec chyba zdołał to wyczuć, bo spojrzał Czarownikowi prosto w oczy, czego do tej pory unikał.
- Za dużo? – zapytał Magnus.
Pokręcił głową.
- Nie. Jest idealnie. Dziękuję.
- Nie masz za co dziękować.
- Mam. – Chłopak znów utkwił spojrzenie w magii. Teraz zrobił to tylko po to by nie musieć patrzeć na Magnusa. Jego chłopak, przynajmniej miał nadzieję, że ciągle mógł go tak nazywać, wyglądał pięknie, jak zawsze, ale Alec widział rany jakie mężczyzna próbował zakryć szczątkowym makijażem i w miarę normalnym strojem. Skrzywdził go. Nigdy nie pomyślał o tym jak jego decyzja wpłynie na innych. Przynajmniej nie do końca. W jego wyobrażeniach wszyscy zawsze, prędzej czy później, wracali do siebie. I nigdy nie wiązało się to z bólem, jaki teraz widywał w ich oczach. Poza tym Magnus miał jeszcze jeden powód by czuć się zranionym. I zdradzonym przez Aleca. W każdy możliwy sposób. – I powinienem cię przeprosić… Za… wszystko.
Drgnął.
- Alexandrze, ja…
- Nie chciałem cię skrzywdzić – przerwał mu. – Nie myślałem… Nie wiedziałem…
Kilka łez popłynęło po jego policzku. Poczuł jak coś je ściera. Magnus znów użył swojej magii.
- Kochanie… - To nie był czas na takie rozmowy, ale skoro Alec już zaczął to on nie miał prawa się wycofać. – Jedynym, który powinien w tym momencie przepraszać, jestem ja.
Delikatny nacisk na usta Aleca zmusił chłopaka do milczenia.
- Nie byłem w stanie pokazać ci, że w każdej sytuacji możesz na mnie liczyć. Że możesz mi powiedzieć wszystko a ja i tak stanę po twojej stronie. Przepraszam, że nie byłem wystarczająco dobrym chłopakiem. I za to, że musiałeś się z tym mierzyć sam. Ale teraz już na to nie pozwolę! Będę przy tobie nieważne, co by się miało wydarzyć. Nie pozwolę by twoje problemy, były tylko twoimi. Jesteśmy parą i jesteśmy w tym wszystkim razem. Będę cię wspierał i chronił. Przejdziemy przez to wspólnie. Kocham cię, Alexandrze.
Zacisnął magię wokół dłoni Aleca naśladując tym samym pokrzepiający uścisk, który dzielili tysiące razy.
- Kocham – powtórzył.
Alec poczuł jak znów zbiera mu się na płacz.
- Nawet po tym wszystkim? – zapytał głucho.
- Nawet – zapewnił.
- Ale przecież okazałem się słaby… - Żałosny, niegodny miłości kogoś takiego jak ty, chciał dodać, ale gardło ścisnęło mu się tak bardzo, że ledwie mógł oddychać. Bał się, że jeśli powie to głośno, Magnus się z tym zgodzi. A to złamałoby mu serce.
- Nieprawda. Okazałeś się jedną z najsilniejszych osób jakie znam. Sam… Myślę, że złamałbym się już dawno temu. Poza tym… - zawahał się. Czy powinien teraz o tym wspominać? Może zamiast pomóc Alecowi jeszcze bardziej mu zaszkodzi? Z drugiej strony chciał pokazać, że wszyscy mierzą się z czarnymi myślami i że nie jest to oznaka słabości. –
Rozumiem lepiej niż inni, że życie czasem może przytłoczyć i śmierć wydaje się jedynym sensownym rozwiązaniem.
Alec poderwał głowę i spojrzał prosto w oczy Czarownika. Zobaczył w nich ten sam ból jaki gnieździł się w nim samym za każdym razem, gdy odkładał buteleczkę z jadem z powrotem do szuflady. I zrozumiał, że Magnus też ma czarne plamy na swojej historii.
- Czy… Czy ty…- Nie był w stanie powiedzieć tego głośno.
Kiwnął głową. Nigdy nie chciał mówić o tym Alecowi. Nie chciał, żeby chłopak patrzył na niego w inny sposób, żeby go żałował. Teraz jednak postanowił podzielić się z ukochanym swoim mrocznym sekretem. To był jego sposób na pomoc Alecowi.
- Tak… Prawie dwieście lat temu stanąłem na moście i niemal skoczyłem. – Szczegóły nie były ważne. Może kiedyś opowie tę historię dokładniej, teraz jednak liczył się ogólny sens.
W głowie Alexandra wirowało. Serce zaś bolało na samą myśl, że ukochany czuł się kiedyś w podobny sposób co on. Nikomu tego nie życzył. A już szczególnie komuś tak dobremu jak Magnus.
- Mags… - Wykonał gest jakby chciał dotknąć Czarownika, ale w ostatniej chwili się wycofał. Jego ciało płonęło na samą myśl. Wiedział, że jeśli zmusi się do tego, znów wpadnie w panikę a nie wyglądałoby to najlepiej w kontekście opowieści Magnusa.
- W porządku, Alexandrze. To już za mną. – Znów widmowo ścisnął jego dłoń. – Nie zrobiłem tego tylko dlatego, że ktoś dla mnie ważny powstrzymał mnie w ostatnim momencie. – Miał nadzieję, że Alec nie zapyta kto dokładnie. Nie chciał wplątywać w to wszystko Camille. Alexander reagował na nią alergicznie i nie mógł mieć mu tego za złe. – Żałuję, że nie mogłem być taką osobą dla ciebie. – Wciąż nie wybaczył sobie ich ostatniej rozmowy telefonicznej. Gdyby zadał sobie choć trochę trudu i dokładniej wsłuchał się w głos Alexandra…– Przepraszam.
- Nie przepraszaj. – Chłopak podciągnął kolana pod brodę i oparł o nie czoło. – Ja… Chyba nigdy bym ci nie pozwolił być kimś takim…
Zabolało.
- Bo wtedy musiałbym powiedzieć ci o… wszystkim. – Wzdrygnął się. – O Raju i Edgarze. – Te imiona brzmiały w ustach Aleca jak największe przekleństwo i Magnus poczuł jak jego własna magia zaczyna buntować się wewnątrz niego. Łowcy naprawdę mieli szczęście, że już nie żyli. – A wiedziałem, że wtedy… Nie będziesz już mnie chciał. – Usta zaczęły mu drżeć. Przegryzł wargę, żeby to powstrzymać. – Zrozumiesz jak żałosny jestem… Brzydziłbyś się mną.
- Alexandrze!
Chłopak skulił się w sobie słysząc krzyk. Magnus wiedział, że powinien być zawstydzony swoim wybuchem, ale jakoś nie potrafił wywołać u siebie tego uczucia.
- Nie ma takiej rzeczy na ziemi, Niebie lub Piekle, która sprawiłaby, że już bym cię nie chciał. Kocham cię! Uwielbiam cię! I nigdy bym się tobą nie brzydził! Uważam też…
- Przestań! – krzyknął Alec podnosząc nagle głowę. Z oczu płynęły mu łzy. – Nie wiesz o czym mówisz!
- Wiem doskonale! Kocham cię!
- Przestań to powtarzać! – Zabrzmiało to niczym błaganie, ale Magnus postanowił go nie spełniać.
- Kocham! Kocham! Kocham! Kocham cię Alexandrze Gideonie Lightwood! Nie brzydzę się tobą. Nikt nie ma prawa patrzeć na ciebie przez pryzmat tego, co oni ci zrobili. To nimi trzeba gardzić! Oni są obrzydliwi!
- Byli – kwaśno poprawił go Alec.
- Wcale nie. Są. W takich przypadkach wina nie znika wraz ze śmiercią. – Nawet nie zastanowiło go, skąd Alec o tym wie –To nimi należy gardzić. Byłeś tylko ich ofiarą…
Alec położył dłoń na tej ręce, którą otulała magia Magnusa. Zaczął bawić się poświatą. Czarownik szybko zmodyfikował zaklęcie tak by reagowało na dotyka Aleca, przekazując mu nieco ciepła chłopaka. Ponadto wszędzie tam gdzie Łowca musnął magię zaczynała ona lekko migotać. Efekt musiał spodobać się chłopakowi, bo na jego ustach pojawił się cień uśmiechu. Zaraz jednak zniknął.
- Pozwalałem im na to… Czasem nawet mi się podobało…
- Alec…
Chłopak zapatrzył się w rozbłyski magii na swojej skórze.
- Pozwalałem im na to… - powtórzył. – Czasem nawet byłem twardy – wyszeptał jak największą tajemnicę. – Potrafiłem też dojść. – Głos mu się załamał; wybuchnął płaczem. – Jak popierdolonym trzeba być, żeby szczytować w momencie gwałtu?!
Magnus był o krok od rozpieprzenia całego Instytutu w drobny mak. Z jak wieloma traumami i problemami zmagał się jego biedny chłopiec? I widać było, że nie miał z kim porozmawiać. Nie po raz pierwszy pożałował, że przyziemny psycholog znajdował się poza zasięgiem Alexandra.
- Kochanie… Wystarczy być normalnym zdrowym mężczyzną.
Alec drgnął, ale nie podniósł wzroku.
- Są sytuacje, w których twoje ciało reaguje samo na bodźce z zewnątrz i niestety nie można go kontrolować. To jest jedna z nich. Umysł może krzyczeć, że dzieje się krzywda, tobie może się to wszystko nie podobać a ciało i tak będzie podatne na stymulacje. Niestety, tak działa biologia. Nawet Nocni Łowcy są na nią podatni. – Dobrze, że Catarina wcisnęła mu kilka książek związanych z traumami na tle seksualnym. Tylko dzięki nim wiedział teraz co powiedzieć. – To w jaki sposób zareagowałeś na… gwałt… - Nie chciał tego powiedzieć. Ale Alec najwidoczniej potrzebował nazywać rzeczy po imieniu. – Nie czyni z ciebie złej albo chorej osoby.
Przez dłuższy czas panowała między nimi cisza. Magnus chciał, żeby Alec przetrawił sobie to, co właśnie od niego usłyszał. Poukładał w głowie pozyskane informacje i, być może, pierwszy raz pozwolił by wina spłynęła na innych.
- Nie kłamiesz? – Głos chłopaka był tak cichy, że Magnus o mało go nie przeoczył. – Mówisz prawdę?
Spojrzał wprost na Czarownika. Wiedział, że w jego oczach tliła się nadzieja, ale Magnus, po raz pierwszy dał mu choćby jej najmniejszy skrawek. Jeśli faktycznie to, co mówił mężczyzna było prawdą… Być może udałoby mu się pozbyć choćby części obrzydzenia do samego siebie.
- Nigdy bym cię nie okłamał. A już szczególnie nie w takiej sprawie. Jeśli chcesz mogę przynieść ci książki o tym. Może to pomoże ci lepiej zrozumieć…
Chłopak gwałtownie pokręcił głową.
- Nie… Na razie nie – uzupełnił. Nie czuł się na siłach czytać o tym co go spotkało ujętym w formie jakiegoś naukowego bełkotu. Wystarczająco trudne były same wspomnienia.
- W porządku. Kiedy tylko będziesz gotów. – Posłał mały impuls magii ku policzkowi Łowcy. Miało to imitować pocałunek. Alec zarumienił się. – Kocham cię Alexandrze.
- I nadal chcesz być ze mną? – zadał w końcu pytanie, które tłukło mu się po głowie, od momentu swojego pierwszego wybudzenia, gdy Magnus wziął go w ramiona. – Pomimo tego co mi zrobili… Pomimo tego co ja sam zrobiłem… - Pogładził bandaż. – Pomimo tego co robię?
Magnus, któremu ścierpły kolana wstał i usiadł na brzegu łóżka, wystarczająco daleko od Aleca by nie przytłoczyć chłopaka.
- Kochanie. – Znów zamachał rękami i teraz niebieska poświata otulała obie dłonie Alexandra. Chłopak wyraźnie czuł wzbierające w niej ciepło. Podobało mu się. – Mówiłem to już dzisiaj wielokrotnie, ale powtórzę jeszcze tyle razy, ile będzie trzeba, żebyś mi uwierzył. A także za każdym razem, kiedy uznam, że potrzebujesz przypomnienia. Kocham cię. I chcę spędzić z tobą całe twoje życie. Jeśli ty oczywiście też tego pragniesz. Przysięgam na Edom, że gdybym miał teraz pierścionek, oświadczyłbym ci się.
Oczy Alexandra się rozszerzyły do rozmiarów niemal zaprzeczających nauce.
- Magnus… Mówisz… Poważnie?
- Jak najbardziej. – Na Lilith! Jak on pragnął przytulić Alexandra do piersi i utulić zapewniając wciąż i wciąż o swojej miłości. – I jeśli kiedyś mi na to pozwolisz, zrobię to.
Alec nic nie odpowiedział i Magnus zaczynał podejrzewać, że powiedział nieco za dużo. Przytłoczył chłopaka, który i tak miał zbyt wiele wrażeń jak na jeden dzień. Zaczął sobie wyrzucać w myślach od największych idiotów, kiedy niespodziewanie Alexander się odezwał.
- Pocałuj mnie.
Zamrugał. Prośba, przy wcześniejszej odmowie dotyku wydała mu się dziwna. Nie żeby nie chciał tego zrobić. Wręcz przeciwnie, pragnął ust Aleca tak mocno, że aż bolało. Nie był jednak pewien, czy ulegnięcie temu pragnieniu będzie dobre dla Alexandra.
Alec inaczej zinterpretował jego wahanie.
- W porządku, jeśli nie chcesz… - Jak mógł być tak głupi?! Przecież to oczywiste, że Magnus nie będzie już chciał się całować. Musiał się domyślić, co Alec robił ustami, kiedy był z Rajem i Edgarem… Więc jak teraz…
- Oczywiście, że chcę! – Spiralę nieprzyjemnych myśli przerwały słowa Magnusa. – Tylko czy to dla ciebie będzie w porządku. – Wskazał na magię wciąż otulającą dłonie chłopaka. – Nie będzie… za dużo?
Zastanowił się.
- Nie, jeśli nie będziesz mnie dotykał… - powiedział w końcu mocno zawstydzony.
- Tylko usta? – upewnił się Czarownik.
- Tak…
Więcej nie potrzebował. Pochylił się i złączył ich wargi w delikatnym pocałunku. Początkowo było to ledwie muśnięcie, tak by Alec mógł się przekonać czy faktycznie nie ma nic przeciwko. Kiedy chłopak z pomrukiem wdzięczności przyjął pieszczotę Czarownik nieco pogłębił pocałunek. Nie dużo, ale jednak. Nadal jednak była to subtelna pieszczota bez żadnego podtekstu erotycznego. Chciał, żeby było uroczo i słodko.
I chyba mu się udało, bo kiedy oderwali się od siebie Alec uśmiechał się nieśmiało.
- Wow… - wychrypiał. – Tęskniłem za tym – wyznał.
- Ja też. – Magnus również się uśmiechał. – Kocham cię Alexandrze.
- A ja ciebie, Magnusie.
Nic piękniejszego nie mógł dzisiaj usłyszeć.
- Możesz coś jeszcze dla mnie zrobić? – zapytał cicho chłopak.
- Co tylko zechcesz – obiecał. Dusza mu śpiewała po nieoczekiwanym wyznaniu ukochanego i czuł się niemal jak na haju, pomimo całego wyczerpania psychicznego jakie właśnie przeżywał.
- Posiedź ze mną chwilę. W ciszy… Bez dotykania. Po prostu posiedź – poprosił. – Nie chcę być jeszcze sam.
- Co tylko zechcesz – powtórzył Magnus.
- A kiedy wyjdziesz… - Głos uwiązł mu w gardle. Nie wierzył w to, co właśnie zamierzał zrobić. Jeśli faktycznie się na to odważy, nie będzie już odwrotu. Wyznaczy swoją przyszłość. Ale ta przyszłość, nieważne jak trudna, będzie z Magnusem. – Idź do zbrojowni… Za stojakiem z halabardami jest jedna luźna cegła. Wyjmij ją a to, co znajdziesz w skrytce… Zniszcz… Proszę…

1 komentarz:

  1. Bardzo emocjonalny rozdział, uwielbiam cię za te wszystkie zdania tworzące ta opowieść. Dziękuję za to że tworzysz to uniwersum fanfikowe

    OdpowiedzUsuń