WRÓĆ DO NAS
3
- Dlaczego go nie
pilnowałaś?!
Izzy wpadła do gabinetu
matki z rządzą mordu w oczach. Maryse oderwała się od studiowania dokumentów i
spojrzała na córkę wzrokiem mówiącym, że nie bardzo rozumie o co chodzi.
- Dlaczego nie pilnowałaś
Aleca?!
Twarz Łowczyni momentalnie
przybrała barwę popiołu. Gwałtownie poderwał asie z krzesła o mało go nie przewracając.
- Czy on… - Nie potrafiła
dokończyć pytania.
- Śpi u siebie. – Głos
Izzy nieco złagodniał, kiedy zobaczyła reakcję matki. – Jest z nim Clary.
Maryse z westchnieniem
ulgi opadła na krzesło. Czy już zawsze będzie reagować w ten sposób na utratę
kontroli nad życiem syna? Nie chciała tak żyć. I nie chciała, żeby Alec był do
tego zmuszony. Wiedziała, że swoją nadopiekuńczością tylko sprawi mu ból.
- Co nie zmienia faktu,
że nie dalej jak czterdzieści minut temu, szwendał się sam po Instytucie! – kontynuowała
młodsza z Łowczyń.
Jace mocniej zacisnął
palce na buteleczce schowanej w kieszeni. Nie powiedział o niej Isabelle a
teraz obawiał się czy powinien mówić matce. Obie kobiety ta informacja
prawdopodobnie by zabiła. Nie… Bedzie milczał. Przynajmniej, dopóki nie rozmówi
się z Alekiem.
- Dlaczego go nie
pilnowałaś? – Izzy powtórzyła swoje pytanie. Przez chwilę myślała, że matka
odpowie jej atakiem oraz nieśmiertelną tyradą o tym, że nie powinna zwracać się
do niej w ten sposób. Poniekąd nawet na to liczyła. Byłby to jakiś powiew normalności
w tym popierdolonym świecie. Ale nie. Maryse tylko spuściła wzrok.
- Spał, kiedy wychodziłam.
A musiałam utulić Maxa do snu.
Zarówno Jace jak i Izzy zastygli
porażeni usłyszaną wiadomością.
- Max tu jest? – Isabelle
nie mogła znieść zawodu w swoim głosie. W każdej innej sytuacji skakałaby z
radości z powodu odwiedzin młodszego brata. Ale teraz?
- Dlaczego? – zapytał
Jace. Kochał Maxa i naprawdę uwielbiał spędzać z nim czas, ale obecność młodego
w Instytucie, akurat teraz, sporo komplikowała.
Maryse westchnęła ciężko.
- Nie wiem. Robert
powiedział, że tak będzie lepiej.
- A nie powiedział
przypadkiem, jak mamy wyjaśnić dziewięciolatkowi stan Aleca?! – Jace aż gotował
się w wściekłości. – Słuchaj Max, twój starszy brat jest teraz wrakiem psychicznym
po nieudanej próbie samobójczej, którą podjął, bo nie wytrzymał wieloletniego
wykorzystywania seksualnego. Więc jak możesz, bądź miły i nie wspominaj o tych
dwóch fajnych Łowcach, których tak uwielbiasz, bo to oni…
- Zamknij się Jace! – wrzasnęła
Maryse jednocześnie uderzając otwartą dłonią o blat biurka.
Chłopak zamarł. Maryse,
do tej pory, nigdy się tak do niego nie odniosła. Nieważne co gadał przyjmowała
to z pewnym politowaniem. Nie. To złe słowo. Po prostu dała mu dyspensę na głupie
wypowiedzi. To Alec zawszy był uciszany, jeśli nie mówił zgodnie z kanonem Nocnych
Łowców.
- Nigdy więcej nie waż
się wspominać o tych zwierzętach w mojej obecności – wysyczała przez zaciśnięte
zęby. – Czy to jasne?
Pokiwał głową. Maryse
wyglądała teraz tak, że zgodziłby się na wszystko, byle tylko jeszcze bardziej
jej nie rozgniewać. Był pewien, że ten wzrok mógłby zamrozić całe Piekło i pół Czyśćca.
- To świetnie – powiedziała
już nieco spokojniejszym tonem. Widać było, że nie czuła się dobrze z powodu
wcześniejszego wybuchu, ale nie zamierzała za niego przepraszać.
- Słuchajcie. – Spojrzała
na swoje dzieci. Kiedy one tak wyrosły? Po raz kolejny dotarło do niej, że
sporo straciła jako matka. – Chociaż kocham Maxa nad życie też uważam, że jego
obecność sporo komplikuje. Ale wasz ojciec jest zdania, że dłuższe przebywanie
Maxa w Idrisie może być dla niego niebezpieczne. Przynajmniej do końca śledztwa.
Po plecach Isabelle
przebiegł zimny dreszcz.
- Podejrzewają tatę?
Maryse pokręciła głową.
- Nie. Przynajmniej
Robert tak uważa. Chodzi o coś innego – westchnęła. – Ale nie powiedział mi
dokładnie o co. – Nie znosiła tego w Robercie. Te jego sekrety niemal
zniszczyły ich małżeństwo. A teraz, gdy naprawdę powinni się wspierać i trzymać
wspólny front, on wracał do starych nawyków.
- Musimy uwierzyć mu na
słowo i jakoś sobie z tym poradzić.
Izzy miała ochotę wyć z
bezsilności. Znów wszystko waliło im się na głowy a ona mogła jedynie stać z boku
i bezsilnie patrzeć. Tak bardzo chciała zaoszczędzić Maxowi tego bólu i strachu
jaki oni przeżywali…
- Czyli co? – Wbiła paznokcie
w skórę przedramion, żeby się nie rozpłakać. – Mamy powiedzieć Maxowi, że Alec
próbował popełnić samobójstwo?
Mówienie o tym głośno
wywoływało niemal fizyczny ból.
- Chyba nie mamy wyjścia.
– Maryse też nie podobał się ten pomysł. – Max to bystre dziecko. Poza tym nie
chcę go okłamywać. Kłamstwa już wystarczająco złego zrobiły naszej rodzinie.
- Ale chyba nie powiesz mu,
dlaczego?! – do rozmowy włączył się Jace. Był przerażony tym co się właśnie
działo, tym co dopiero miało się wydarzyć…
Ścisnął mocniej
buteleczkę.
Oraz tym co mogło się
wydarzyć.
Maryse pokręciła głową.
- Nie. Na to jest zdecydowanie
za mały. Poza tym wydaje mi się, że Alec by tego nie chciał. Jeśli kiedyś
będzie gotowy na pewno opowie Maxowi o wszystkim, ale to nie my powinniśmy
decydować, kiedy to będzie.
Jace, nie wiedząc co
powiedzieć, milczał. W tej sytuacji nie było dobrego rozwiązania. Istniały
tylko takie, które można było nazwać „mniejszym złem”.
- Trzeba uprzedzić Aleca
– powiedziała nagle Izzy. – Źle by było, gdyby obecność Maxa go zaskoczyła.
Maryse przyjrzała się
córce z pewnym rodzajem dumy. Nie wiedziała dotąd jak mądre i rozsądne ma
dziecko.
- Masz rację. Jutro mu
powiem.
Isabelle skrzywiła się na
te słowa.
- Nie obraź się, ale
chyba lepiej będzie, jeśli ja to zrobię.
Nie chciała skrzywdzić
matki, ale w tym momencie komfort Aleca był na pierwszym miejscu. A ona miała z
bratem dużo lepszy kontakt i potrafiła złe wieści przekazywać subtelnie.
Przez moment myślała, że
Maryse zaprotestuje, ale Łowczyni tylko opuściła ramiona w geście poddania i
mruknęła:
- Masz rację.
W sumie nie było już nic
więcej do dodania.
To Jace pierwszy wyszedł
z gabinetu. Czy też raczej prawie wybiegł. Musiał to zrobić. Jeszcze chwila a
powiedziałby o fiolce w jego kieszeni.
Będąc już we własnej
sypialni wyjął naczynie i ze wstrętem rzucił je na łóżko, czarny płyn zafalował
niemal doprowadzając chłopaka do mdłości. Ale nie tylko. Także dziwnie
zafascynował. Podniósł buteleczkę i kilka razy obrócił ją w dłoni przyglądając
się cieczy. Nie była do końca płynna, przypominała raczej na wpół rozpuszczone
lody. Ciekawe jak smakowała… Wystarczyło tylko kilka ruchów i spłynęłaby mu do
gardła…
- NIE!
Uderzył pięścią w ścianę
nie przejmując się tym, że może zrobić sobie krzywdę. Musiał pozbyć się tych
myśli z głowy. Tym bardziej, że nie należały do niego, tylko do Aleca.
Przeraziło go to. Jak bardzo brat pragnął tej butelki, skoro to uczucie przedostało
się przez więź parabatai? Nic takiego nigdy wcześniej nie miało miejsca.
A oboje z Alekiem pragnęli różnych rzeczy.
Nie do końca sobie ufając
przykrył buteleczkę jedną z poduszek. Tą z wielką kaczką, którą dostał od Aleca
na czternaste urodziny, a której nie potrafił wyrzucić nawet jeśli patrząc na nią
czuł się nieswojo.
Podszedł do okna i otworzył
je na oścież. Wciągnął w płuca nocne powietrze. W czymkolwiek miało mu to pomóc
– nie podziałało. Nadal był skołowany i rozbity. Z jednej strony chciał pójść
do sali treningowej i rozpieprzyć wszystko co się tam znajdowało w drobny mak.
Z drugiej – nie marzył o niczym innym jak tylko położyć się do łóżka, zasnąć i
już nigdy się nie obudzić.
Wiedział, że ta druga
część pochodziła od Aleca. Po prostu wiedział. Co tylko wszystko pogarszało. Bo
przez to ciągle miał świadomość, że brat… Pewnego dnia będzie chciał spróbować
ponownie. I tym razem mogą nie zdążyć. Jego wzrok automatycznie powrócił do
poduszki, pod którą znajdowała się buteleczka. Może mógłby…
- NIE!
Wbił paznokcie w skórę
tak mocno, że na jej powierzchni pojawiły się sine półksiężyce. Musiał szybko
pozbyć się tego cholerstwa i to na dobre. A potem przetrząsnąć cały Instytut w
poszukiwaniu kolejnych. I znajdzie je. Choćby miał rozebrać cały ten pieprzony
budynek cegła po cegle.
Ale jeden problem na raz.
Sięgnął po telefon. Wybór osoby, którą miał zamiar poprosić o pomoc nie wydawał
mu się zbyt trafny, ale w ten sposób przynajmniej utrzyma Izzy z dala od całej
sprawy. Teraz chronienie jej spadło na jego barki.
- Magnus?
- Możesz łaskawie przestać
bawić się w Drama Queen i zacząć robić to, za co ludzi ci płacą? Albo czego
wymaga od ciebie twoja pozycja? A jak to przekracza twoje możliwości, to
chociaż to, czego wymagałaby podstawowa higiena osobista!
Raphael patrzył na
Magnusa z typową dla siebie pogardą.
- Serio, Bane! Jesteś
obrzydliwy! Nie myślałem, że kiedyś to powiem, ale rzuć ten swój pieprzony urok
na włosy i zacznij żyć!
Jedyną odpowiedzią
Magnusa było przejechanie dłonią po zlepionych czarnych kosmykach. Kiedy
ostatnio mył głowę? Nie pamiętał. W sumie wystarczyłoby proste zaklęcie, ale…
nie miał na to siły. Ani ochoty. Odkąd w nocy obudził go Jace i niemal zażądał
otworzenia Portalu, jedyne o czym mógł myśleć to to, że Alec chciał spróbować
ponownie.
Obrócił w dłoniach małą
buteleczkę, którą dał mu blondyn. Jak wiele rzeczy zrobił źle, skoro jego
ukochany był gotowy posunąć się tak daleko?
Raphael wyrzucił ręce w
górę w dramatycznym geście, tak bardzo niepasującym do wampira, że gdyby Magnus
skupił się na czymś poza własnymi wyrzutami sumienia zapewne poczułby się zaniepokojony.
- Dios! Może ty
przemówisz mu do rozumu! – zwrócił się do siedzącego w fotelu Ragnora. Czarownik
odłożył przeglądaną, od dłuższego czasu, księgę zaklęć na stolik i splótł palce
w profesorskim geście.
- Magnus… Raphael ma
rację. – Starał się mówić spokojnie choć nerwy miał napięte jak postronki. Oglądanie
przyjaciela w takim stanie bolało. Było nawet gorzej niż po zerwaniu z Camille
a teraz, w dodatku, nie mógł rzucić swojego słynnego „a nie mówiłem?”. Jakimś
cudem nigdy, bezpośrednio, nie wyśmiał związku przyjaciela z Nocnym Łowcą.
- Musisz w końcu wrócić
do żywych, do swoich obowiązków. Naprawdę mam dość bycia p. o. Wysokiego Czarownika
Brooklynu! – Gdyby nie prośba Catariny nigdy by się na coś takiego nie zgodził.
Miał dość urzędowania po Londynie.
- To nim nie bądź. –
Odpowiedź Magnusa była prosta a Ragnor miał ochotę rzucić w niego kulą energii.
- Może nie zauważyłeś,
ale Podziemni potrzebują lidera. Muszą mieć świadomość, że w razie czego mają
się do kogo zwrócić. Tym kimś jesteś ty Magnusie Bane! Czy ci się to podoba czy
nie! Nawet jeśli zdecydujesz się zrezygnować z funkcji – a patrząc na
przyjaciela Ragnor był pewien, że Magnus, choćby przez chwilę, ale rozważał ten
pomysł – ludzie i tak będą zwracać się do ciebie! Przyzwyczaiłeś ich do tego! Więc
spinaj dupę i wracaj do nich!
Magnus nie wyglądał jakby
przemowa przyjaciela w jakikolwiek sposób go ruszyła.
- Wrócę, kiedy Alec wróci
do mnie.
Ragnor miał ochotę wyć z
bezsilności. Od wieków wiedział, że jego przyjaciel był niepoprawnym
romantykiem, ale to co się teraz działo przechodziło wszelkie pojęcie.
- Nie rozumiem o co tyle
hałasu. – Skrzyżował ręce na piersi. – On i tak prędzej czy później umrze. To
śmiertelnik…
Nim tak naprawdę skończył
zdanie już wiedział, że użył bardzo niewłaściwych słów. Chciał tylko nieco
zdenerwować Magnusa, by wyrwać go z marazmu, w jaki wpadł a wywołał prawdziwą
furię syna Księcia Piekła.
Postać Czarownika
otoczyły niebieskie wyładowania magii a temperatura w pokoju spadła o dobre
kilkanaście stopni. Ragnor widział parę unoszącą się z jego ust zaś skóra
Raphaela widocznie zsiniała. Przynajmniej tyle Czarownik był w stanie zaobserwować,
gdy wampir kręcąc głową, z rozczarowaniem w oczach, dyskretnie wycofał się z
loftu. Innymi słowy zostawił go na łasce Bane’a. W sumie… Nie mógł winić za to
przyjaciela. Sam się wkopał.
Furia Magnusa narastała.
Po całym pomieszczeniu zaczęły latać papiery, drzwi od szafek uderzały o siebie
czyniąc niemożebny hałas. Prezes Miau czmychnął do sypialni swojego właściciela
by schować się pod łóżkiem.
Ragnor myślał, że widział
już Magnusa w porywie furii. Teraz przekonał się w jakim był błędzie.
- Wynoś się – wycedził
Bane zaciskając zęby. – Przez wzgląd na naszą przyjaźń… Po prostu się wynoś.
Mężczyźnie nie trzeba
było dwa razy tego powtarzać.
- Przepraszam – wyszeptał
i wyczarowawszy portal, przeszedł przez niego.
Kiedy przejście zniknęło,
z Magnusa jakby opadła cała energia. Jego furia, ot tak, zniknęła. Magia
przestała iskrzyć a wszystkie przedmioty, do tej pory znajdujące się w
powietrzu, opadły na ziemię. Razem z Magnusem, który ukrył twarz w dłoniach i
zaczął płakać.
Robert Lightwood rzadko
odczuwał coś takiego jak poczucie winy. Nawet kiedy zdradzał żonę udało mu się wmówić
sobie, że przecież nie robi nic złego. Natomiast teraz… Wyrzuty sumienia nie
dawały mu żyć. Nie było to miłe uczucie, zwłaszcza że nie miał ich czym
zagłuszyć. Spierdolił tak wiele spraw… Ponadto zamiast pomagać rozwiązać
problem do powstania, którego sam się przyczynił, tylko pogarszał sprawę. Wiedział,
że wysłanie Maxa do Nowego Jorku spowoduje szereg komplikacji i narazi na stres
wszystkich, łącznie z Alekiem. Jednak po tym co wczoraj usłyszał, nie mógł
pozwolić by jego syn pozostał w tym toksycznym środowisku choćby o dzień
dłużej. Więcej. Poprzysiągł sobie, że noga Maxa niepostanie w Idrisie
przynajmniej do dnia, w którym chłopiec nie osiągnie pełnoletności. Zamknął
oczy i choć wcale nie chciał, wrócił myślami do wczorajszego wieczoru.
Kolejne przesłuchanie nic
nie dało. I bardzo dobrze. Robert naprawdę miał nadzieję, że wkrótce im się
znudzi i zakwalifikują wszystko jako wypadek. Nie bał się powiązania go z tą
sprawą, zapewnił sobie alibi nie do podważenia, ale chciał jak najszybciej
wrócić do Nowego Jorku. Tam był bardziej potrzebny.
- Nie wiem, po chuj, się
tak staracie!
Przystanął słysząc czyjś
wzburzony krzyk. Powinien go zignorować i ruszyć dalej, ale coś kazało mu
zostać i słuchać. Aktywował runę ciszy i ostrożnie przywarł do ściany; nie
odważył się wychylić głowy, dlatego, po chwili wahania, narysował sobie również
runę słuchu. Gdyby ktoś go teraz zobaczył, miałby się z pyszna.
- Ponieważ sprawca
powinien zostać ukarany!
Znał ten głos, należał on
do jednego z członków Rady, którego w tajemnicy podziwiał. Ten człowiek cieszył
się nienaganną opinią i nigdy nie przeciwstawił się Clave.
- Przez niego życie
straciło dwóch wspaniałych Łowców.
Robertowi pot spłynął po
plecach. Po raz pierwszy zaczął się bać, że zostanie odkryty.
- Powinieneś to wiedzieć,
synu.
Nie miał pojęcia, że
mężczyzna posiadał jakiegokolwiek potomka. To było raczej… Niespotykane.
- No właśnie nie
rozumiem!
W głosie młodszego z
Łowców słychać było dziwną nutę.
- Według mnie sprawca,
jeśli w ogóle istnieje a wy nie gonicie za własnym ogonem, powinien dostać
gratulacje, medal, kosz słodyczy i pomnik w samym środku miasta!
- Jonathanie!
Chłopak zdawał się nie
słyszeć słów ojca.
- Poza tym życia nie
straciło dwóch Łowców tylko dwóch pieprzonych pedofili!
Serce Roberta na moment
przestało bić. Czyżby miał przed sobą inną ofiarę Raja i Edgara? Oparł się
pokusie wychylenia głowy za róg. Nie chciał zostać dostrzeżony. Nie w takim
momencie.
- Już dawno ktoś powinien
rzucić ich demonom na pożarcie! – krzyczał dalej chłopak, lecz nagle gwałtownie
umilkł a powietrze przeszył charakterystyczny dźwięk. Robert doskonale
wiedział, co się stało. Ojciec spoliczkował syna.
- Zabraniam ci tak mówić!
To byli wspaniali Łowcy!
- To były śmiecie, które
zgwałciły twojego syna! – Chłopak ewidentnie był na skraju histerii. – Jak
możesz ich jeszcze bronić?!
Robert chciał uciec, ale
nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Stał jak wmurowany. To wszystko tak bardzo przypominało
mu jego sytuację… Nagle zapragnął przytulić Aleca.
- Przecież nie stała ci
się żadna wielka krzywda.
Robert poczuł, jak
zaczyna mu brakować powietrza.
- To był tylko jeden raz.
Poza tym to czego się od nich nauczyłeś, warte było chwili dyskomfortu.
To było dla niego za
dużo. Nie przejmując się tym, że runy prawdopodobnie przestały działać, obrócił
się na pięcie i pognał do swojego mieszkania.
Będąc w środku od razu ruszył
do łazienki, gdzie pochylony nad muszlą zaczął wymiotować. Słowa mężczyzny
tłukły mu się po głowie przez cały czas, tylko napędzając mdłości. To właśnie
wtedy zdecydował się odesłać Maxa. Wiedział, że powinien wyjaśnić wszystko
Maryse, ale wolał zrobić to osobiście. Miał tylko nadzieję, że jego żona
sprosta zadaniu, jakie przed nią postawił.
Teraz, siedząc w fotelu i
sącząc whisky, usłyszane słowa wciąż go prześladowały. Ten chłopak miał dość
odwagi, żeby powiedzieć ojcu o gwałcie. A tamten nic z tym nie zrobił. Więcej!
Bronił sprawców. Czy Alexander bał się, że Robert postąpi tak samo? Dlatego
milczał? I co najważniejsze… Jak faktycznie by postąpił, gdyby Alexander
przyszedł do niego po pierwszym razie?
Nie chciał udawać.
Przynajmniej nie przed samym sobą. Być może postąpiłby tak samo jak tamten mężczyzna.
Kazałby Alecowi zagryźć zęby i zapłacić tę cenę, za możliwość uczenia się od
najlepszych. Tym bardziej, że kiedy usłyszał o próbie samobójczej Alexandra
jego pierwszą myślą nie było to, że mógł stracić syna. Nie. Jego interesowało,
jak wyjaśni całą sprawę Clave.
- Max!
- Izzy!
Chłopiec z piskiem
radości wpadł w rozłożone ramiona siostry. Dziewczyna, z zadziwiającą łatwością,
uniosła brata i obróciła się z nim kilka razy. Max, pomimo pisków radości,
udawał oburzonego.
- Przestań! Nie jestem
małym dzieckiem!
- Fakt – do rozmowy włączył
się Jace. – Teraz bliżej ci do młodego mężczyzny.
- Jace!
Chłopiec wyplątał się z
objęć siostry i pognał do przyrodniego brata, żeby go przytulić. Ten jednak
wyciągnął przed siebie rękę w bardzo oficjalnym geście. Max łypnął na niego
podejrzliwie, ale kiedy zobaczył wesołe iskierki w złotych oczach odetchnął z
ulgą. Starając się zachować powagę uścisnął dłoń brata tylko po to by zaraz
zostać przyciągniętym do uścisku i potarganym po włosach.
- Hej! Układałem to!
- Nie widać.
- Teraz to już na pewno
nie! – Pokazał bratu język.
- Max! – Maryse odwróciła
się od kuchenki. – Zachowuj się. I przywitaj się z Clary.
Chłopiec jakby dopiero teraz
zauważył dziewczynę.
- Cześć! – Podbiegł do
niej i mocno ją przytulił. – Masz jakieś nowe mangi?
- Cześć. Coś się znajdzie.
Nie zdążyła jednak
powiedzieć nic więcej, bo Maryse zagnała wszystkich do stołu. Max przyglądał
się temu z pewnym zaciekawieniem, ale też niepewnością. To nie było normalne.
Nie jadali wspólnie a mama nie gotowała. A już na pewno nie przygotowywała
naleśników na śniadanie. Może i był dzieckiem, ale swój rozum miał. Wiedział,
że stało się coś złego; coś co próbowano przed nim ukryć myśląc, że nie
zrozumie.
Mógłby zacząć dociekać
już teraz, ale wtedy straciłby naleśniki. A to podchodziłoby pod świętokradztwo.
Poza tym, jak mawiał Jace, darowanemu koniowi w zęby się nie zagląda.
Zaczął pałaszować swoją
porcję jednocześnie bacznie obserwując pozostałych. Mama wyglądała… staro.
Tylko tak umiał to określić. Clary zdawała się być myślami gdzie indziej a Jace
i Izzy… Sam nie wiedział, jak to nazwać. Kiedyś usłyszał zwrot „złamany” i jego
rodzeństwo zdawało się idealnie do niego pasować. A przynajmniej do wyobrażenia
jakie on sam miał odnośnie tego słowa. Starali się uśmiechać nawet nie wiedząc
jak sztucznie im to wychodziło. W dodatku prawie nic nie zjedli. A Jace
przecież uwielbiał naleśniki! Zawsze podbierał je Alecowi. Alec… Nieobecność
najstarszego brata była zagadką; przecież zawsze kręcił się obok Jace’a. Czyżby
to był powód dziwnego zachowania wszystkich? Może Alec…
Poruszył się niespokojnie
na krześle. Nagle śniadanie przestało mu smakować.
- Gdzie Alec? – zapytał
nim zdążył się zastanowić, czy faktycznie chce znać odpowiedź.
Atmosfera widocznie
zgęstniała. Jace nawet przestał udawać, że je.
- Nie chciał się ze mną
zobaczyć?
Izzy, z wrażenia, aż upuściła
widelec, który z brzdękiem upadł na podłogę; nikt się nim nie przejął.
Chciała podbiec do brata,
przytulić go i… w sumie sama nie wiedziała co jeszcze, ale uprzedziła ją matka.
Maryse po prostu rzuciła
łopatką do naleśników, nie przejmując się tym czy trafi do zlewu czy na, wciąż włączony,
palnik i klęknęła przy najmłodszym dziecku.
- Max, kochanie. –
Kobieta wzięła ręce dziecka we własne. Izzy pierwszy raz widziała matkę taką.
Jakby świat, w końcu, zrobił coś co ją pokonało. – Alec… on… - Kobieta
ewidentnie nie potrafiła znaleźć słów a Max jej tego nie ułatwiał wpatrując się
w nią tymi swoimi szarymi oczami.
Jace nie mógł znieść tego
spojrzenia. Wstał i podszedł do kuchenki. Wyłączył gaz po czym sam, z własnej
woli, zaczął zmywać. Izzy pozazdrościła mu refleksu.
- Alec… - Maryse spróbowała
znowu. – Gdyby tylko mógł na pewno by się z tobą przywitał.
Nie był to najbardziej
fortunny wstęp i Izzy aż się skrzywiła.
- A nie może? – Oczy Maxa
jeszcze bardziej się rozszerzyły, tym razem ze strachu. Jego i Aleca łączyła
raczej specyficzna więź. Nigdy nie udawał, że nie woli Jace’a, ale kochał Aleca
i nie wyobrażał sobie go stracić.
- Nie… - Maryse pokręciła
głową. – Alec… Jest chory.
Częściowo odetchnął z
ulgą. W świecie Nocnych Łowców ciągle ktoś był chory lub ranny. Jednak coś w
postawie zarówno matki jak i rodzeństwa mówiło mu, że chodziło o coś więcej niż
tylko zaatakowanie przez demony.
- Został ranny na misji?
– zapytał, żeby sprowokować dalsze wyjaśnienia.
- Nie. – Maryse
przygryzła wargę a Jace syknął przez zęby. – Alec… - zaczęła Łowczyni i urwała.
– Pamiętaj Max, że Alec jest naprawdę wspaniałym Łowcą.
Tym razem syknęła
Isabelle.
- A także cudownym
człowiekiem.
Max patrzył na matkę i nic
nie rozumiał. Ten wstęp wydawał mu się dziwny. Ponadto budził w nim niepokój.
- Max… Alec jest po
próbie samobójczej.
Zamrugał. Słowa matki do
niego dotarły, ale nie potrafił w pełni ogarnąć ich sensu.
- To znaczy… - Przełknął
ślinę. – Alec chciał się zabić? – zapytał cicho. Jako Nocny Łowca był zaznajomiony
z ideą śmierci. Nefilim, od najmłodszych lat, oswajano z nią i przekonywano, że
oddanie życia na polu bitwy zapewnia wieczną chwałę i jest miłe Aniołom. Więc
Max, czy tego chciał czy nie, wielokrotnie zastanawiał się, jakby to było
stracić któregoś z członków rodziny. Jednak, w całym tym kulcie śmierci, nie
było miejsca dla samobójców. Takich ludzi uważano za słabych i żałosnych.
Przecież ich celem istnienia była walka z demonami, w której liczył się każdy
żołnierz. Więc o życie należało dbać. Po to by móc poświęcić je dla wyższego
celu.
W takiej wierze Max
został wychowany. Teraz zaś czuł, że wszystkie przekonania jakie wpajano mu od
kołyski, walą się jak domek z kart. Jego starszy brat próbował odebrać sobie
życie i nikt nie był z tego powodu zły. Nawet mama, która ponad wszystko stawiała
zawsze powinność Nefilim i prawa Clave, wydawała się raczej zasmucona. Poza tym
Alec na pewno nie był słaby! Co prawda Jace bił go na głowę, ale i tak nadal pozostawał
prawdziwym Nocnym Łowcą, z krwi i kości. Więc dlaczego?
- Tak. – Usłyszał głos
brata.
Spojrzał na Jace’a. Chłopak
wyglądał bardzo źle, jakby opadła z niego maska jaką nałożył by go powitać. Nigdy
nie widział brata takiego. Pierwszy raz był świadkiem sytuacji, w której wielki
Jace Herondale wydawał się złamanym przez życie nastolatkiem. Przez jeden krótki
moment znienawidził Aleca za to, że do tego doprowadził.
- Tak – powtórzył Jace. –
Alec próbował się zabić, ale na szczęście mu się nie udało.
- Dlaczego?
Nastała cisza. Mama
uciekła wzrokiem a w oczach Izzy pojawiły się łzy. Za to Jace wyglądał jak ktoś
kto ostatkiem sił powstrzymuje się przed wybuchem.
- To… skomplikowane – powiedziała
w końcu Maryse a Max, od razu, wyrwał swoje dłonie z jej uścisku. Zeskoczył z
krzesła i stanął na środku kuchni patrząc na rodzeństwo i matkę wzrokiem pełnym
furii.
- Mam prawo wiedzieć!
Przestańcie traktować mnie jak dziecko tylko dlatego, że jestem najmłodszy!
- Max… - odezwała się
Izzy. – To… Naprawdę skomplikowane. I najlepiej, żeby sam Alec ci powiedział. O
ile zechce – zastrzegła od razu. – To… Bardzo intymna sprawa.
- Ale wy wiecie! – Nie
ustępował chłopiec.
- Tak. Ale dowiedzieliśmy się o tym wbrew woli Aleca. – Spojrzała na Clary. Dziewczyna momentalnie się spięła, lecz w oczach Izzy nie było wyrzutu. Jedynie smutek i żal, że ktoś obcy, pierwszy poznał straszliwy sekret jej brata i jeszcze musiał mówić o nim publicznie.
- Tak. Ale dowiedzieliśmy się o tym wbrew woli Aleca. – Spojrzała na Clary. Dziewczyna momentalnie się spięła, lecz w oczach Izzy nie było wyrzutu. Jedynie smutek i żal, że ktoś obcy, pierwszy poznał straszliwy sekret jej brata i jeszcze musiał mówić o nim publicznie.
- Więc dlaczego ja nie
mogę? – Max sam już nie wiedział czy dalej walczył po poznanie prawdy czy też o
traktowanie go jak dorosłego.
- Bo wystarczy, że my
pogwałciliśmy jego prywatność! – huknął nagle Jace. – Ty już nie musisz!
Max poczuł nieprzyjemny
ucisk w żołądku. Jace nigdy się tak do niego nie zwracał. I choćby dlatego,
postanowił się dalej nie upierać.
- Ale posłuchaj Max. –
Nie wiadomo, kiedy brat pojawił się, przy nim, zastępując Maryse, która stanęła
przy kuchence. Mieszała teraz w garnku z dziwnie wyglądającą zawartością. Max
pożałował każdego kto będzie zmuszony to zjeść.
- To, co pchnęło Aleca do
tego, co zrobił… - Znów skupił uwagę na Jassie. Uderzył go ból w oczach brata.
Wykraczał on poza zwykły niepokój o rodzinę czy też parabatai i Max
poczuł jak po raz kolejny rośnie w nim złość na Aleca. – To… - blondyn zawahał
się. – To złamałoby wielu dorosłych Nocnych Łowców. Więc nie masz prawa myśleć,
że twój brat jest słaby! Rozumiesz?
Automatycznie pokiwał
głową, choć daleko mu było do zrozumienia czegokolwiek.
- To świetnie. – Jace
poklepał go po ramieniu. Po męsku. Tak jak Max lubił. – A teraz wracajmy do
śniadania. Kto wie, kiedy znowu zaznamy takiego zaszczytu.
Maryse postanowiła
zignorować przytyk i udawać, że odbyta rozmowa załatwia sprawę.
- Ktoś chce dokładkę?
Bawił się zapięciem
bandaża. Rana pod spodem pulsowała tępym bólem, co nie tylko go obudziło, ale
też nie pozwoliło wyłączyć się z rzeczywistości. Żeby nie myśleć o wszystkim
innym zaczął się zastanawiać jak duże i jak dobrze widoczne będą blizny na jego
przedramionach. Wiedział, że nie dało się ich uniknąć. Nawet magia Czarowników
miała swoje ograniczenia. Żałował, że jednak nie mniejsze. Wtedy nie siedziałby
w łóżku jak ostatni idiota i nie zastanawiał się jak bardzo zawiódł wszystkich
dookoła.
Wtem, od strony drzwi,
dotarło do niego ciche syknięcie i runa blokująca dostęp zniknęła. Do pokoju
weszła Maryse. W ręku trzymała tacę. Żaden, ze znajdujących się na niej przedmiotów,
nie budził jego entuzjazmu. Zwłaszcza miska, jego prywatna, w odcieniu zgniłej
szarości jak to kiedyś określiła Izzy, z której unosił się zapach wykręcający
mu żołądek. Choć może był niesprawiedliwy. Teraz wszystko wykręcało mu żołądek.
- Cześć. – Wydawała się zdziwiona
tym, że nie spał. Podobnie zresztą jak sam Alec. – Jak się czujesz, synku?
To słowo brzmiało
fałszywie w jej ustach, choć Alec zdawał sobie sprawę, że winna jest raczej
jego wyobraźnia. A to znów sprawiało, że poczucie winy boleśnie ściskało mu
klatkę piersiową. Chciał komuś o tym powiedzieć, zrzucić ten ciężar z pleców.
Wiedział jednak, że nie miał prawa obarczać innych swoimi problemami. Zwłaszcza
teraz gdy i tak zrobił im ogromną krzywdę.
- Nie jestem więźniem – burknął
w końcu, zamiast wykrzyczeć wszystkie swoje bolączki.
Ku jego zdumieniu twarz
matki przybrała odcień szkarłatu a w oczach pojawiło się coś jakby zmieszanie. Nie
wiedział nawet, że była zdolna do odczuwania tego typu emocji.
- Przepraszam.
Drgnął. Nigdy nie słyszał od matki tego słowa.
- Po tym, co stało się w
nocy nie chcieliśmy, żebyś sam chodził po Instytucie. – Nie patrzyła na niego.
I bardzo dobrze, bo Alec czuł, jak blednie. Nagle zrobiło mu się cholernie
niedobrze. Nie dość, że urządził scenę godną rozhisteryzowanego czterolatka i
Clary musiała go uspokajać, to jeszcze zrobił to z powodu dotyku swojego parabatai.
Już nigdy nie zdoła spojrzeć Jace’owi w oczy. Więcej! To Jace nigdy nie będzie
chciał na niego spojrzeć. Wtedy uderzyła go inna myśl. Taka, która sprawiła, że
skóra mu ścierpła.
- Czy… Izzy i Jace… Oni… -
Nie potrafił ubrać własnych obaw w słowa. O dziwo matka zdawała się go
rozumieć.
- Nic poza kilkoma
siniakami i otarciami. Nic z czym iratze nie poradziłoby sobie w
dziesięć minut. Najbardziej chyba ucierpiało ego Jace’a.
Widziała jak ciało Aleca
rozluźnia się po usłyszeniu tej informacji. Nagle poczuła niesamowitą wręcz dumę
z syna. Był naprawdę fantastycznym przywódcą, który zawsze, w każdej sytuacji,
najpierw martwił się o swój zespół.
- No i zużyli całą ciepłą
wodę w Instytucie.
Uśmiechnęła się do syna,
ale ten nie odwzajemnił gestu. Zaczął, jeszcze intensywniej, skubać opatrunek
na nadgarstku. Maryse odstawiła tacę i ostrożnie odsunęła rękę chłopaka od
bandaża. Spojrzał na nią z paniką jakby się bał, że zaraz go skarci. Zamiast
tego, bez słowa, poprawiła opatrunek.
- Catarina mówi, że
ładnie się goi – oznajmiła, gdy odsunęła się już na bezpieczną odległość.
Pokiwał bez przekonania,
głową.
- Twierdzi też, że być
może uda się uniknąć blizn. Tylko najpierw musi skontaktować się z jakimś
przyjacielem z Australii.
Na wspomnienie blizn coś
w Alecu zgasło i Maryse pożałowała, że w ogóle zaczęła ten temat.
- Alec…
- Gdybym poszedł z nimi
nic by im się nie stało.
Początkowo Maryse nie
była w stanie zrozumieć o czym mówił jej syn. Dopiero po czasie wyłapała
nawiązanie do poprzedniego tematu.
- Tego nie wiesz.
Skulił się w sobie jakby
właśnie smagnęła go biczem. Czy naprawdę była takim potworem, że każde z jej
słów Alexander odbierał jak atak?
- Synku…
Przysiadła w nogach łóżka
i zaczęła gładzić, ukrytą pod kołdrą, stopę chłopaka. Uważnie przy tym obserwowała
jego reakcje. Przy najmniejszej oznace dyskomfortu zamierzała się wycofać. Lecz
twarz Aleca pozostawała pusta.
- Mogę to robić? –
zapytała cicho.
Alec spojrzał na nią a w
jego niebieskich oczach kryło się zaskoczenie. Najwyraźniej pytanie go o zgodę
było dla niego nowością. Zmarszczył brwi jak wtedy, gdy się nad czymś głęboko zastanawiał.
W końcu odpowiedział.
- Tak.
Pytanie matki zaskoczyło
go i sam nie wiedział co o tym myśleć. Posiadanie kontroli, prawdę mówiąc, go
przerażało. A myśl o przeciwstawieniu się matce uwierała w tę część duszy,
której zwykle nie pokazywał światu. Chłopca pragnącego miłości i akceptacji rodziców.
Dlatego, choć skóra nieprzyjemnie mrowiła pod naciskiem, powiedział „tak”.
Matka nawet nie pomyślała, że mógł kłamać. Czy to źle świadczyło o niej jako
matce czy o nim jako synu? Nie wiedział. I chyba nawet nie chciał wiedzieć.
- Synku… - podjęła znowu
Maryse. – Nie musisz brać na siebie każdego niepowodzenia podczas misji.
Jeśli wcześniej był zdziwiony
to teraz szok wstrząsnął całym jego jestestwem. Co innego zawsze mu powtarzano.
Czego innego był uczony. I czego innego od niego wymagano.
Maryse, widząc minę syna,
nabrała ochoty by uderzyć głową w ścianę.
- Wiem, jak to brzmi w
kontekście… No wszystkiego co robiłam i mówiłam wcześniej… Ale przemyślałam kilka
spraw, Alec. I doszłam do wniosku, że w wielu rzeczach, po prostu, się myliłam.
Postaram się to naprawić, jeśli tylko dasz mi szanse.
Delikatnie ścisnęła
kostkę syna. Alec syknął i wyrwawszy nogę z uścisku podciągnął ją pod samą
brodę. Kiedy dotarło do niego to co zrobił spuścił wzrok i się zarumienił.
- Przepraszam.
- Nie mogłeś powiedzieć,
że ci to przeszkadza?!
Słysząc krzyk matki
jeszcze bardziej skulił się w sobie. Znów ją zawiódł. Nawet w takiej sytuacji potrafił
być rozczarowaniem.
Maryse zacisnęła dłonie w
pięści. Nie chciała krzyczeć, Anioł jej świadkiem! I tak po prawdzie sama nie
wiedziała czemu to zrobiła. Zareagowała instynktownie a to wiele mówiło o niej
zarówno jako o matce jak i człowieku.
- To ja przepraszam –
szepnęła a Alec niepewnie podniósł wzrok. – Nie powinnam była krzyczeć. Alec,
zrozum. – Zdusiła w sobie chęć pogłaskania syna po głowie. W tym momencie na
pewno zostałoby to źle odebrane. – Musisz nauczyć się stawiać granice. Jeśli
nie chcesz być w jakikolwiek sposób dotykany musisz o tym mówić. Nikt nie ma
prawa być na ciebie zły za to, że bronisz swoich granic.
- Nawet ty? – zapytał cicho,
bo nie wyobrażał sobie, że matka mogłaby, ot tak, przyjąć jakąkolwiek odmowę.
Najlepszy dowód miał przed chwilą.
- Ja – zgodziła się. –
Twój ojciec. Izzy. Jace. A nawet Magnus.
Chłopak niemal poderwał
się z łóżka słysząc te słowa.
- Magnus nigdy by… - Nic
więcej nie chciało mu przejść przez gardło. Już sama myśl, że Magnus, jego
wspaniały Magnus, dzięki któremu przetrwał tak długo, miałby zachować się jak Oni
wydawała mu się bluźnierstwem. Czy jego matka aż tak nienawidziła Czarownika?
- Wiem. – Jej słowa go zdziwiły.
– I wcale nie mówię, że jest inaczej. Chciałam po prostu uzmysłowić ci, że
każdy ma obowiązek szanować twoje granice. Nawet twój chłopak.
- On to robi – niemal
wyszeptał. To była prawda. Magnus nawet zdawał się wiedzieć lepiej z jakimi
rodzajami dotyku Alec będzie się czuł dobrze a z jakimi nie. I nigdy nie zrobił
nic co by mu się nie spodobało.
- Na jego szczęście. –
Maryse uśmiechnęła się do syna. W jej mniemaniu miało to być coś w rodzaju
żartu, jednak Alec odebrał jej słowa jako atak i skulił się w sobie. Kobieta
westchnęła. Rozmowa z Alexandrem była naprawdę wykańczająca psychicznie.
Przychodząc tu chciała poruszyć jeszcze kilka ważnych tematów, ale prawdę
mówiąc nie miała już na to siły. A patrząc na Aleca – on również. Dlatego
chwyciła się swojego koła ratunkowego.
- Przyniosłam ci
śniadanie.
Alec zamrugał zaskoczony
samą ideą po czym spojrzał na przyniesioną przez Maryse tacę. Jego twarz
wykrzywił grymas. Kobieta nie mogła powstrzymać uśmiechu. Dokładnie w ten sam
sposób patrzył na brukselkę, kiedy miał pięć lat. A jadł ją tylko dlatego, że
Izzy nie miała z tym najmniejszego problemu. Niestety, w drugą stronę to nie
działało. Do dzisiaj Isabelle nawet nie zbliży się do kalafiora.
- Smakuje lepiej niż
wygląda i pachnie – zapewniła biorąc miskę. – Testowane na Jessie.
Nie był to jej pomysł.
Chłopak sam chciał sprawdzić czym będzie karmiony jego parabatai.
Alec najpierw się
uśmiechnął a potem zmarkotniał. Wspomnienie brata wywołało u niego wstyd w
związku z tym, jak zachował się w nocy.
- Wiem. – Maryse źle
zinterpretowała jego zmianę nastroju. – Ale musisz zacząć jeść. –Zamieszała w
misce. Trochę niepokoił ją zielonkawy kolor dania, ale postanowiła zaufać Czarownicy.
W końcu chyba wiedziała co robi dając jej ten przepis. – Tak twierdzi Catarina.
Alec nie wyglądał na
przekonanego.
- Jedna łyżeczka? – Na potwierdzenie
swoich słów pokazała mu łyżeczkę do herbaty. Zastanowił się. Tyle chyba był w
stanie w siebie wcisnąć. Pokiwał głową i chciał wziąć od matki łyżeczkę, ale ta
była szybsza i sama go nakarmiła. Był tak zaskoczony, że automatycznie, bez żadnego
sprzeciwu, otworzył usta. Kleik smakował… Dziwnie. Nie niedobrze, tylko właśnie
dziwnie. Przełknął rozkoszując się ciepłem spływającym mu po przełyku. Choć
było to miłe wiedział, że kolejna łyżka go zabije.
- Dzielny chłopiec.
Zarumienił się.
- Nie jestem małym
dzieckiem! – Chociaż… Miło było usłyszeć pochwałę, nawet tak infantylną.
Wiem. – Maryse uśmiechnęła się do niego w
sposób jakiego nie widział od lat. Ostatni raz chyba zaraz po tym jak dostał
swoją pierwszą runę. Czy tak wyglądała duma? – Na drugą raczej nie mam co
liczyć? – Ponownie zamieszała w miseczce.
Pokręcił głową. Bał się
kolejnego wybuchu, ale Maryse poprzestała jedynie na uspokajającym kiwnięciu.
- W porządku. Może jutro
się uda. Potrzebujesz czegoś?
W odpowiedzi
przeszkodziło mu ziewnięcie.
- Rozumiem. Prześpij się.
Chciała zostać i otulić
go kołdrą, lecz zamiast tego wzięła tace i ruszyła do drzwi. W progu zatrzymał
ją jeszcze głos Aleca.
- Mamo…
- Tak? – Odwróciła się,
ale syn na nią nie patrzył. Wzrok miał utkwiony w przeciwległej ścianie, kołdrę
zaś mocno przycisnął do piersi, niczym tarczę.
- Czy możesz powiedzieć
Jace’owi, żeby tu nie przychodził?
Zdziwiło ją to. Myślała,
że kogo jak kogo, ale swojego parabatai Alec będzie chciał widywać.
Jednak starała się by jej zdziwienie nie zostało przez Alexandra zauważone.
- Oczywiście. Co tylko
zechcesz.
Nie odpowiedział za to
mocno zacisnął powieki. Powstrzymywał płacz. Maryse widywała już u niego tę
minę, gdy był młodszy a Robert postanowił wyrazić swoje niezadowolenie z jego
postępów. Z czasem Alec nauczył się lepiej panować nad emocjami. Teraz znów był
na etapie kilkuletniego dziecka i mocno przeżywał wszystko co działo się nie
tylko dookoła ale także w jego głowie.
Jakaś część niej, ta
należąca do posłusznego żołnierza Clave chciała w tym momencie krzyknąć i kazać
mu przestać się mazać. Mocno zagryzła policzek od środka, by zatrzymać słowa
wewnątrz własnej głowy. Alec musiał się wypłakać i miał do tego pełne prawo.
Bojąc się, że nie będzie
w stanie dłużej panować nad własnymi odruchami szybko wyszła z pokoju a korytarz
dzielący ją od kuchni pokonała niemal biegiem. Wrzuciła całą tacę do zlewu,
obiecując sobie, że posprząta później i udała się do gabinetu. Tam od razu
usiadła przy biurku, lecz kiedy miała otworzyć szufladę jej determinacja nieco
osłabła. Lata surowego wychowania próbowały odwieźć ją od podjętej decyzji i
dopiero wspomnienia jak nakrzyczała i prawie nakrzyczała na syna pozwoliły jej
ruszyć dalej. Otworzyła szufladę i wygrzebawszy wizytówkę, niemal bez udziału świadomości
wybrała znajdujący się na niej numer.
Max długo się zastanawiał,
czy powinien to zrobić. Jednak dość miał traktowania go jak dziecko albo mebel,
który bez problemu można przesunąć, jeśli ktoś potknie się o niego zbyt wiele
razy. Tak. Był zły na tatę za to, że bez żadnego ostrzeżenia odesłał go z
Idrisu. I to akurat wtedy, gdy znalazł sobie przyjaciół w swoim wieku. Tak samo
nierozumianych jak on, najmłodszych z rodziny. Wiedział, że jego ekspresowa przeprowadzka
miała jakiś związek z Alekiem i tym co zrobił. Samobójstwo. Słowo odbijało się
w głowie Maxa echem. Tak do końca nie potrafił połączyć go z konsekwencjami i
własnym bratem. Nie potrafił też znaleźć powodów, dla których ktoś miałby coś
takiego robić. Przecież śmierć wywoływała tylko smutek. Brał już udział w ceremoniach
pogrzebowych i wiedział. Widział zalane łzami twarze ludzi. Więc dlaczego?
Wiedział, że Alec na pewno mu nie powie. Brat zawsze odnosił się do niego z
dystansem, więc teraz tym bardziej nie potraktuje go jak kogoś równego sobie,
kto powinien znać prawdę.
Na szczęście w Instytucie
była jeszcze jedna osoba, której też zawsze broniono dostępu do informacji.
Tak. Clary powinna go zrozumieć. I chociaż trochę rozjaśnić sytuację.
Będąc już przed drzwiami
pokoju dziewczyny stracił niemal całą odwagę. Może faktycznie nie powinien tego
robić? Zaraz jednak przypomniał sobie słowa ojca. Nocny Łowca nigdy nie cofa
się z raz obranej ścieżki.
Wziął głęboki oddech i
zapukał. Usłyszał jakiś hałas, coś spadło na podłogę, drzwi się otworzyły i
stanęła w nich Clary. Dziewczyna wyglądała jakby wyrwano ją z twórczego szału.
Włosy miała potargane a na policzkach kolorowe smugi. Na jego widok uśmiechnęła
się szeroko.
- Cześć.
Odwzajemnił uśmiech.
- Cześć. Mogę wejść?
Clary wyraźnie się
stropiła.
- Jeśli tylko nie
przeszkadza ci bałagan…
Chłopiec spojrzał na nią
z pobłażaniem. Widział pokój Izzy, gdy ta szykowała się na randkę. Ten widok
uodpornił go prawdopodobnie nawet na efekt działalności demonów. Pewnie wszedł
do środka i rozejrzał się dookoła. Miał rację. Pokój Clary można było uznać
raczej za średnio zagracony. I to nawet biorąc pod uwagę stertę ciuchów na
podłodze.
- Uważaj, bo Church może
użyć ich jako toalety. – Wskazał ubrania palcem. Clary zbladła. Nie uśmiechała
jej się taka perspektywa.
Kiedy dziewczyna, w
panice, zabrała się za upychanie ubrań po szafkach on uważniej przyjrzał się
pomieszczeniu.
Wszędzie walały się
kredki, pędzle, puste kartki, kilka zgniecionych prac, które nie okazały się
dość dobre, by poświęcać im więcej uwagi. Centralnym punktem tego, nieco
kontrolowanego, chaosu była sztaluga. Znajdujący się na niej rysunek (wykonany
kredkami, co zdziwiło Maxa, ale może po prosu się nie znał) przedstawiał
Magnusa Bane’a rzucającego jakiś czar.
- Podoba ci się? –
spytała Clary niby neutralnie, ale widać było, że podskórnie czuła zdenerwowanie.
- Jest świetny. – Co
prawda nigdy nie spotkał Czarownika osobiście (kolejny dowód na to, że Alec nie
traktował go poważnie), ale jeśli porównać rysunek do zdjęć jakie oglądał to…
Wow! Tylko pozazdrościć talentu.
- To prezent dla Aleca – wyjaśniła
dziewczyna a głos jej zmiękł. Max
przyjrzał się koleżance uważniej. Przecież ona i Alec się nie lubili! Poza tym
Clary była dziewczyną Jace’a! O tak wielu rzeczach mu nie powiedziano! Znowu!
- Dlaczego? – spytał.
Zamrugała.
- Co?
- Dlaczego chcesz mu to
dać?
Jej twarz przybrała
trudny do zinterpretowania wyraz.
- Bardzo wiele
zawdzięczam twojemu bratu.
Brzmiała dziwnie i Maxowi
dreszcz przeszedł po plecach.
- Nigdy nie zdołam mu się
odwdzięczyć, ale będę próbować.
To było zagmatwane. Nie
rozumiał tego. Nie pojmował.
- Czy to ma związek z
tym, że Alec próbował się zabić?
Mógłby przysiąc, że Clary
na moment przestała oddychać. Na
sztywnych nogach podeszła do łóżka i opadła na nie, nie przejmując się tym, że
trafiła na pudełko kredek. Kilka z nich trzasnęło nieprzyjemnie.
- Czyli tak.
Mógł być młody, ale nie
był głupi.
- Max… - Głos Clary
brzmiał głucho. Kiedyś podsłuchał jak takim samym tonem, jego kolegę
poinformowano o śmierci babci. Wzdrygnął się na samo wspomnienie. – To… Jest skomplikowane.
Nienawidził tego w
dorosłych. Wszystko sami komplikowali a później nie chcieli mu nic powiedzieć,
bo „nie zrozumie”.
- Wcale nie! – Tupnął
nogą. – Albo ma związek, albo nie ma!
Clary westchnęła. Cóż… W
czarno-białym świecie dziecka być może faktycznie tak było.
- Dobrze, Max. Faktycznie
ma.
Bolało ją serce na samą
myśl.
- Co? – Chciał wiedzieć.
O mało nie zaklął nowo poznanym słowem widząc, że dziewczyna spuszcza wzrok.
Zamiast tego podszedł do łóżka i wspiął się na nie, siadając obok Clary.
- Proszę… Dobrze wiesz,
że Alec nic mi nie powie. – Wspomnienie brata jakoś dziwnie zakłuło go w piersi.
Wciąż myśl o stracie go wydawała mu się abstrakcyjna. – A ja musze wiedzieć.
- Max…
- Przecież wiesz, jak to jest,
kiedy inni decydują o tym co powinnaś wiedzieć a czego nie!
Trafił w sedno i Clary
nie mogła mu teraz odmówić nie wychodząc na hipokrytkę. Przecież jeszcze nie
tak dawno sama wkurzała się na mamę za ukrywanie przed nią ważnych informacji.
- Dobrze – westchnęła. –
Nie mogę ci powiedzieć dokładnie o co chodzi, bo to wciąż tajemnica Aleca, ale…
- zawahała się. – Wydaje mi się, że ogólny obraz sytuacji powinieneś znać.
Max wbił w nią swoje
szare oczy, ale ona tego nie widziała. Skupiła wzrok na portrecie Magnusa.
- Alec… - podjęła w końcu
wątek. – On został bardzo skrzywdzony przez bardzo złych ludzi.
- Kogo?! Jak?! – Chciał
wiedzieć wszystko a nie tylko ogólniki, ale Clary pokręciła głową.
- To może powiedzieć ci
tylko Alec. Ale chodziło o coś naprawdę złego. Ci sami ludzie chcieli też, tak
samo, skrzywdzić mnie. – Zadrżała. Do Maxa dotarło, że chodziło o coś NAPRAWDĘ
złego. – Alec im na to nie pozwolił.
Zastanowiła się czy poruszyć
dalszą część historii. Ostatecznie uznała, że Max powinien wiedzieć. Nie miała
też zamiaru kryć Jace’a.
- Ale zrobił to w
tajemnicy i Jace o niczym nie wiedział.
Max poruszył się
niespokojnie. Skąd w tej historii nagle Jace?
- Źle zinterpretował
zachowanie Aleca i… uderzył go – słowo pobił nie chciało jej przejść
przez gardło – oraz podważył zasadność ich więzi parabatai.
Max gwałtownie poderwał
się z łóżka i stanął przed Clary. W jego oczach błyszczała panika.
- Nie! Jace nigdy by nic
takiego nie zrobił! On kocha Aleca! – Część o bracie zdecydowanie mocniej do
niego trafiła niż enigmatyczne opowieści o jakiś złych ludziach, których nawet nie
znał.
Clary smutno pokręciła
głową.
- Niestety…
- Kłamiesz!
Chłopiec wybiegł z pokoju
trzaskając drzwiami. Początkowo Clary chciała za nim pobiec, ale ostatecznie
zrezygnowała. Wiedziała, że chłopiec powinien w samotności przetrawić swoje
emocje. Ktoś właśnie zrzucił z piedestału, w najgorszy możliwy sposób, jego
brata.
Westchnęła.
Jak wiele zła jeszcze
czekało tę rodzinę? I do jakiej jego części ona sama się przyczyni?
Trzymasz w niepewności ❤️ Magnus musi się ogarnąć!! Uwielbiam ten rozdział chociaż ten drugi sezon jest zdecydowanie cięższy. Podziwiam cię za pisanie go. Dużo weny ściskam mocno😉❤️
OdpowiedzUsuń