WRÓĆ DO NAS
2
Jace syknął patrząc na
swoje dłonie. I wcale nie chodziło o to, że ból z poobcieranych do krwi palców,
w końcu, dotarł do otumanionego endorfinami mózgu. Wręcz przeciwnie. Wciąż
pozostawał gdzieś daleko, na skraju jego własnego związku z rzeczywistością. Do
niego po prostu dotarło, że przecież Alec mógł to poczuć. Być może,
nieświadomie i niechcący sprawił bratu ból. Ich więź parabatai ostatnimi
czasy wyczyniała cuda. Czasami zupełnie nie czuł Aleca, tak jakby ten… nie żył.
Wtedy, kompletnie spanikowany, biegł do pokoju brata by na miejscu przekonać
się, że wszystko było w porządku. Przynajmniej na tyle, na ile było to możliwe
w obecnej sytuacji. Zwykle wtedy okazywało się, że Alec po prostu spał otulony
magią Magnusa lub Catariny.
Bywało też tak, że był świadom
każdego oddechu brata. Wiedział nawet kiedy Aleca zaswędział nos i sam drapał
się do tego momentu aż dotarło do niego, że to uczucie przecież nie jest jego.
Nikt nie wiedział,
dlaczego tak się działo a nie mieli kogo spytać. Nie, bez wzbudzania podejrzeń.
Jace uznał, że był w stanie z tym żyć, jeśli tylko zapewniało to bezpieczeństwo
Alecowi. Drobna niedogodność nie stanowiła zbyt wygórowanej ceny za spokój
brata. Poza tym liczył, że kiedy Alec dojdzie już do siebie wszystko się
unormuje.
Wsłuchał się w siebie.
Teraz więź zdawała się funkcjonować normalnie, więc może Alec nie odczuł
zbytnio jego wyżywania się na worku.
Z tą myślą sięgnął po
stelę i nakreślił sobie kilka iratze. Skrzywił się. Samodzielne
nakładanie run nijak miało się do tego, jak robił to Alec. Wtedy odczuwał nawet
coś na kształt przyjemności. Teraz zaś była to mechaniczna czynność, typowa dla
Nocnych Łowców i jako taka – bolała. Może nie jakoś mocno, ale jednak.
Westchnął. Naprawdę brakowało mu brata. Jego parabatai. Części duszy i
najlepszego przyjaciela. Naprawdę miał nadzieję, że Alec wkrótce do nich wróci.
Kiedy palce mu się goiły
zabrał się za zmywanie krwi z worka bokserskiego. Jeszcze tego brakowało, żeby
Izzy ją zobaczyła i zmyła mu głowę. A może to byłoby dobre? Przynajmniej
dziewczyna miałaby poczucie, że coś robi. Znał siostrę i wiedział, że to
bezczynne czekanie na rozwój wypadków ją dobija. Jego w sumie też. Tym
bardziej, że nie wiedzieli na czym stali. Od jakiegoś czasu Alec zaczął się
budzić, ale zawsze były to krótkie, nic nieznaczące epizody, podczas których
kontakt z nim był praktycznie zerowy. Zupełnie jakby Alec nie zdawał sobie
sprawy z tego, co działo się wokół albo był zbyt słaby by stawić temu czoło. Jace
nie wiedział, która opcja byłaby lepsza. Ani też czy chce by brat już teraz do
nich wrócił. To było paskudne z jego strony, ale sama myśl, że miałby stawić
Alecowi czoło po tym wszystkim co zrobił sprawiała, że przewracały mu się
wnętrzności. Potrzebował czasu, żeby wymyślić, jak przeprosi brata. Padnięcie
na kolana wydawało się dobrym początkiem, jednak nie miał pojęcia, co dalej.
Piknął jego telefon.
Sięgnął po urządzenie i sprawdził wyświetlacz.
- Kurwa.
Musiał iść zastąpić Izzy
przy Alecu. Ostatnio czas stanowił dla niego koncepcję raczej abstrakcyjną,
więc zapisywanie sobie tego typu rzeczy stanowiło niejako konieczność.
Krytycznie przyjrzał się
workowi. Krwi już prawie nie było widać, Izzy nie powinna mieć się do czego przyczepić.
A nawet jeśli to zniesie to jak mężczyzna.
Siostrę zastał podczas
malowania sobie paznokci. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, iż to
samo robiła wczoraj. I przedwczoraj. Nawet dwa razy. Zaczynał podejrzewać, że
Izzy straciła nad tym kontrolę, ale nie zamierzał być tym, który jej o tym
powie.
- Cześć – przywitał się i
usiadł na podłodze obok łóżka Aleca. Wyjął z kieszeni mały nóż do rzucania i
zaczął się nim bawić. Isabelle zmierzyła go zimnym spojrzeniem, nie podobało
jej się, że wnosił do pokoju Aleca ostre przedmioty. Zupełnie jakby chłopak
akurat ich potrzebował, żeby spróbować ponownie. A Jace wiedział, że spróbuje.
Czuł, że brat miał przygotowany plan awaryjny a im nie udało się go po prostu
odkryć. Nawet po przeszukaniu całego pokoju z pomocą run i magii. To nie mogła
być tylko jedna buteleczka. Znał swojego brata i wiedział, że ten nie
poprzestałby tylko na tym. Gdzieś musiał być plan B, może nie w tym pokoju, ale
w Instytucie na pewno. Wiedział też, że oni sami go nie znajdą, nie jeśli Alec
nie będzie tego chciał.
Postanowił, że namówi
brata by powiedział mu, gdzie jest druga buteleczka. Niech tylko Alec się
obudzi.
- Nie zapomnij zabrać
tego ze sobą, jak będziesz wychodził – warknęła Izzy zamykając buteleczkę z
żółtym lakierem. Jeszcze rano jej paznokcie były zielone.
Chciał coś odpyskować,
ale w porę ugryzł się w język. Pamiętał, że wciąż był na cenzurowanym. Oraz o
zaróżowionej skórze na dłoniach.
- Nie zapomnę.
Siostra spojrzała na
niego z trudną do zinterpretowania miną. Po plecach przebiegł mu dreszcz.
- Obiecuję.
Izzy mruknęła pod nosem
coś co zabrzmiało jak „debil”, pocałowała Aleca w policzek i wyszła z pokoju.
Był pewien, że gdyby nie śpiący brat, trzasnęłaby drzwiami.
- Wiesz co, Alec? –
Trącił zwisającą z łóżka dłoń chłopaka. Starał się przy tym nie patrzeć na opatrunki
oplatające całe przedramię. – Wróć do nas, bo nam Izzy Instytut rozpierdoli. Ja
wiem, że ty masz gdzie się podziać, ale pomyśl o nas. Chyba nie chcesz żebyśmy
wszyscy zwalili się Magnusowi na głowę. Brooklyn mógłby tego nie wytrzymać.
Starał się żartować choć
wiedział, że szło mu to raczej kiepsko. Widok brata w takim stanie bolał. Nie
wspominając już o targającym nim poczuciu winy. Wciąż nie mógł uwierzyć, że był
tak głupi by gloryfikować potwory, które… gwałciły jego brata. Musiał w końcu
oswoić się z tym słowem. Wszelkie eufemizmy jakie stosowały mama z Isabelle
wydawały mu się nie na miejscu. Miał wrażenie, że umniejszają w ten sposób
tragedię jaką przeżył Alec.
Po raz kolejny zastanowił
się co by było, gdyby to on poszedł pierwszy na misję z Rajem i Edgarem.
Najgorsze, że tak właśnie miało być. Alec leżał wtedy chory w łóżku, z okropną
grypą i choć bardzo mu się to nie podobało, oddał swoje miejsce na misji
Jace’owi. Ale wtedy do gry wkroczył Robert. Wygłosił długą tyradę o tym, że
Nocni Łowcy nie rezygnują z misji tylko z powodu głupiego przeziębienia i
niemal siłą wypchnął syna ze starszymi Nefilim. Nie miało dla niego znaczenia,
że Alec wyglądał i czuł się jak kupka nieszczęścia. Dlatego Jace’a nawet nie
zdziwiło to, że po powrocie brat zamknął się w pokoju i odmówił jakichkolwiek komentarzy.
Potrafił też zrozumieć to, że następnego dnia sam garnął się do misji. I
kolejnego. Jemu też słowa Roberta siadły na psychikę a wiedział, że Alec wziął
je do siebie sto razy bardziej.
Zaczął mieć pretensje do
brata dopiero podczas drugiej wizyty starszych Łowców. Byli już po przysiędze parabatai
i doskonale wyczuwał strach Aleca na samą myśl, że on – Jace – miałby pójść na
patrol z Rajem i Edgarem. Wtedy myślał, że brat nie chciał pozwolić mu stać się
jeszcze lepszym Nocnym Łowcą, co skutkowałoby większym uznaniem Roberta.
Teraz, gdy znał już
prawdę, nienawidził siebie za każdą z tych myśli. A także nie mógł się
powstrzymać przed analizowaniem „co by było, gdyby”. Gdyby Robert się nie wtrącił?
Gdyby to on wtedy poszedł z tymi zboczeńcami?
Bardzo chciałby wierzyć,
że nigdy nie pozwoliłby się nikomu dotknąć, w ten sposób. A nawet jeśli
zmusiliby go do tego siłą, od razu by powiedział Maryse i Robertowi zakańczając
gehennę nim ta w ogóle się rozpoczęła. Wiedział jednak, że szansa na to była
znikoma. Raj i Edgar potrafili manipulować i zapewne znaleźliby sposób, żeby zapewnić
sobie jego milczenie. Oraz pozwolenie na dalsze wykorzystywanie. Pozostawało
tylko pytanie, czy byłby w stanie, tak jak zrobił to Alec, wziąć wszystko na
siebie i cierpieć przez lata w milczeniu byle tylko oszczędzić krzywdy
rodzeństwu. I czy szybciej by go to nie zniszczyło…
Nawet przed samym sobą
nie potrafił udzielić szczerej odpowiedzi.
- Alec… - Znów trącił
jego dłoń. – Kocham cię, wiesz?
Sześć demonów Drevak znalezionych
i zniszczonych w okolicy Central Parku. Bez strat własnych i okolicznej
ludności. Niewielkie obrażenia odniesione przez małoletniego Łowcę Alexandra Lightwooda,
którego udział w misji został zatwierdzony przez Maryse Lightwood – szefową
Instytutu Nowojorskiego.
Konieczne okazało się
zastosowanie iratze. Małoletni Alexander Lightwood nie wykazuje oznak trwałego
urazu…
Maryse znała treść
raportu tak dobrze, że obudzona w środku nocy mogłaby recytować go akapit po
akapicie. Podobnie jak wszystkie inne napisane przez Edgara podczas jego służby
w Nowym Jorku. Zresztą nie różniły się one znowu tak bardzo. Jedyną zmienną
było miejsce i rodzaj demonów. Reszta pozostawała stała.
Demony pokonane. Bez
strat własnych i wśród Przyziemnych. Małoletni Alexander Lightwood zostaje
lekko ranny.
Na Anioła! Jak ona
wściekała się na Alexandra przy każdym takim raporcie! Czuła, że jego wieczne
potknięcia stawiają ją w złym świetle, jako Nocną Łowczynię. Że wszyscy patrzą
na nią poprzez pryzmat umiejętności jej syna. Dlatego też, bez mrugnięcia
okiem, przyklepywała każdą kolejną prośbę Aleca o udział w misji z Rajem i
Edgarem. Liczyła, że chłopak w końcu czymś się wykaże.
Teraz miała ochotę cofnąć
się w czasie i nabić samą siebie, z przeszłości na pal. Jak mogła być tak
głupia i zaślepiona?! Przecież znała swoje dziecko! Wiedziała, że Alec był
dobrym wojownikiem; nawet pomimo swojego młodego wieku. Więc dlaczego, tak
łatwo, przyjmowała do wiadomości informacje o jego porażkach? Za pierwszym
razem może i faktycznie nie powinno jej to dziwić; w końcu atmosfera pierwszej
prawdziwej misji na każdego wpływa inaczej. Poza tym Alec był wtedy chory, w
ogóle nie powinien iść na patrol. Ale Robert się uparł a ona nic z tym nie
zrobiła…
Tak. Pierwszy raz mogła sobie wybaczyć. Kolejnych już nie. Nawet nie porozmawiała z Alekiem o całej tej sytuacji. Nie interesował jej jego punkt widzenia, tylko to jak inni go widzą.
Tak. Pierwszy raz mogła sobie wybaczyć. Kolejnych już nie. Nawet nie porozmawiała z Alekiem o całej tej sytuacji. Nie interesował jej jego punkt widzenia, tylko to jak inni go widzą.
Ukryła twarz w dłoniach.
Jakim cudem przeistoczyła się z tej szczęśliwej kobiety, wprost niemogącej się
doczekać przyjścia na świat swojego pierwszego dziecka, w zimnokrwistą tyrankę,
której to dziecko nie obchodzi?
Wciąż pamiętała uczucie
noszenia Aleca pod sercem. To było takie cudowne mieć świadomość, że tam w
środku, w niej, rozwija się nowe życie.
Za to bardzo starała się
zapomnieć o innych aspektach ciąży, o których nikt wcześniej jej nie mówił i na
które nie była gotowa. Wieczne nudności, puchnięcie stawów i permanentne
zmęczenie. Oraz to uczucie odstawienia na boczny tor. Bo przecież będąc w
zaawansowanej ciąży nie mogła chodzić na patrole. To było logiczne. A i tak
odebrała to jako personalny atak. Informację, że nie jest wystarczająco dobrą
Łowczynią.
A potem nastąpił poród,
który wspominała jako najbardziej traumatyczne wydarzenie w jej życiu.
Przynajmniej do niedawna. Przy ostatnich wydarzeniach nawet tamten ból wydawał
się niczym.
Co dziwne przy Isabelle i
Maxie było łatwiej…
Teraz, po raz tysięczny,
przeglądając raporty, zaczęła się zastanawiać czy aby na pewno o niczym nie
wiedziała. Może podświadomie czuła, że z jej dzieckiem działo się coś
niedobrego, ale postanowiła nie reagować, żeby ukarać Aleca za to jak się czuła
będąc w ciąży?
Z jednej strony wiedziała,
że to głupie a takie myślenie nie przyniesie niczego dobrego.
Z drugiej… Nie potrafiła
tak do końca wyrzucić tych myśli z głowy.
Sięgnęła po kolejne akta,
ale nie zdążyła nic z nich przeczytać, bo przeszkodziło jej pukanie.
- Proszę! – krzyknęła i
dopiero wtedy zdała sobie sprawę z tego, że płakała. A jak na złość nie miała pod
ręką żadnej chusteczki ani nic czym mogłaby przetrzeć twarz. Dlatego niemal
odetchnęła z ulgą, gdy do gabinetu weszła Catarina Loss. Kiedyś umarłaby ze
wstydu na samą myśl, że jakikolwiek Podziemny mógłby ją zobaczyć w chwili
słabości. Teraz miała to gdzieś. Tym bardziej biorąc pod uwagę, ile zawdzięczała
Czarownicy.
- Coś z Alekiem? –
spytała instynktownie, choć było to głupie. Gdyby cokolwiek działo się z jej
synem to… Nieważne. Nie powinna w ogóle o tym myśleć.
- Nie. – Czarownica
wyglądała na kogoś kto czuł się bardzo niekomfortowo w miejscu, w którym
przyszło mu przebywać. I cóż, Maryse nie mogła jej za to winić. – Ale sprawa go
dotyczy. Chciałam porozmawiać o dalszym leczeniu.
Łowczyni pokiwała głową.
- W porządku… Dasz mi
chwilę? – spytała. Mimo wszystko wolała wyglądać profesjonalnie. Nie mówiąc już
o tym, że naprawdę musiała wydmuchać nos.
Catarina uspokajająco
machnęła ręką i Łowczyni zniknęła w łazience,
Kiedy z niej wyszła
zastała Czarownicę przeglądającą zgromadzone na biurku dokumenty. Zawrzał w
niej gniew, który jednak szybko wygasł. Catarina powinna przejrzeć te akta.
Wszyscy powinni się z nimi zapoznać, żeby przekonać się jak złą matką była.
Czarownica dostrzegłszy
powrót gospodyni odłożyła trzymaną kartkę na stosik innych. Nie wyglądała na
zmieszaną przyłapaniem na grzebaniu w cudzych papierach. Już bardziej na
zaniepokojoną.
- Więc o co dokładnie
chodzi? – Jednym ruchem zgarnęła wszystkie papiery i cisnęła je do szuflady,
nie przejmując się chronologią. Będzie mogła zająć się tym później.
Przez moment Catarina wahała
się jakby chciała powiedzieć coś co nie spodoba się Maryse, ale ostatecznie
zrezygnowała. Zaczęła mówić o dalszych krokach jakie należało podjąć w leczeniu
Alexandra. Według niej chłopak powinien niedługo całkiem się wybudzić i wrócić
do, w miarę normalnego funkcjonowania, bez przesypiania większej części dnia.
Co wcale nie znaczyło, że wyzdrowiał w pełni. Nadal miał zakaz nie tylko chodzenia
na misje, ale także podejmowania jakiejkolwiek większej aktywności fizycznej.
Co oznaczało zero treningów. Tak po prawdzie najlepiej, żeby wychodził z łóżka
jedynie do łazienki i z powrotem.
- Jad demona wyrządził
spore szkody w jego organizmie i potrzeba czasu, żeby się z nimi uporać –
argumentowała Catarina celowo ani słowem nie zająknąwszy się o psychice
Alexandra.
Maryse nie miała zamiaru
się z nią kłócić. Więcej. Skwapliwie notowała wszystkie wytyczne, łącznie ze
sposobem rozszerzenia Alecowej diety. Podczas pisania dotarło do niej, że znów
będzie musiała gotować dla swojego dziecka. Minęły lata, odkąd robiła to po raz
ostatni i nie była pewna czy nadal potrafi.
- Tu są leki oraz zioła.
– Na zakończenie Catarina położyła na biurku kilka nieprzezroczystych
buteleczek wypełnionych płynami o różnej konsystencji oraz dwa skórzane
woreczki. – Oczywiście będę wpadać co jakiś czas, żeby skontrolować postępy w
regeneracji. – Naprawdę nie chciała by zabrzmiało to jak groźba a, mimo wszystko,
przez twarz Maryse przebiegł cień.
Łowczyni przygryzła
wargę. Wiedziała, że Alec odziedziczył ten gest po niej i w jakiś sposób
napawało ją to dumą i niosło pociechę.
- A co z… - Głos uwiązł
jej w gardle. Musiała odchrząknąć kilka razy nim znów była w stanie mówić. – Co
z zapłatą?
Do tej pory nie poruszała
tematu wynagrodzenia Catariny. Nie dlatego, że nie chciała jej zapłacić. Gdyby
tylko kobieta zażądała oddałaby jej wszystkie fundusze jakimi dysponował
Instytut Nowojorski. Oraz cały skarbiec Idrisu. Nawet jeśli musiałaby zmusić
Roberta, żeby się tam włamał.
Nie, pieniądze nie
stanowiły problemu. Po prostu nie wiedziała, kiedy i jak poruszyć ich temat.
Catarina spojrzała na nią
z trudnym do zidentyfikowania wyrazem twarzy.
Cat właściwie nie wiedziała
co odpowiedzieć. Nigdy nie zależało jej na pieniądzach a najlepszą nagrodą było
kolejne uratowane życie. A już szczególnie w tym przypadku nie wyobrażała sobie
przyjąć zapłaty. Przecież robiła to dla Magnusa. Z drugiej strony wiedziała, że pieniądze
stanowią jedyną formę podziękowania Podziemnym jaką znają Nocni Łowcy. A rozumiała,
że Maryse Lightwood bardzo chce wyrazić swoją wdzięczność. Coś w tej złamanej
kobiecie kazało jej powstrzymać wszystkie złośliwości jakimi pragnęła ją
uraczyć.
- Na razie oddaj mi tylko
za składniki leków – powiedziała w końcu. – A za resztę rozliczymy się, gdy
Alec już do nas wróci.
Specjalnie nie użyła słowa
wyzdrowieje; bała się, że to nigdy nie nastąpi. Przynajmniej
psychicznie. Fizycznie pewnie wróci do normy, był w końcu Nocnym Łowcą a ci,
żeby zacytować jej starego przyjaciela, byli odporni na wiedzę i trudni do
zajebania, jednak psychika chłopaka już na zawsze pozostanie złamana. Współczuła
Magnusowi, że zakochał się akurat w kimś takim. Najlepszym rozwiązaniem byłoby
zerwanie tej dwójki, wiedziała jednak, że na to nie ma szans. I nie tylko z
powodu przyzwoitości Magnusa. Jej przyjaciel naprawdę kochał tego chłopaka. Kiedy
byli razem Magnus uśmiechał się w ten charakterystyczny sposób, którego nie
widziała u niego od dziesięcioleci.
Miłość naprawdę potrafiła
być przekleństwem jak się nad tym dłużej zastanowić.
- Ile?
Z zamyślenia wyrwał ją
głos Maryse Lightwood. Podała jakąś losową kwotę a Łowczyni nawet nie drgnęła powieka,
gdy ją odliczała.
Wziąwszy pieniądze Catarina
spojrzała jeszcze na szufladę, w której zniknęły przeglądane przez nią
wcześniej papiery.
- To – wskazała ją brodą
– nie jest zdrowe.
Widziała jak Maryse
zagryza wargi, żeby czegoś nie odszczeknąć. Wbrew sobie doceniła ten gest.
- Proszę. – Machnęła w
powietrzu ręką i na biurku pojawiła się wymięta wizytówka. – Rozmowa z nią
powinna pomóc.
Maryse z wahaniem
sięgnęła po kartonik. Dłuższą chwilę wpatrywała się w wizytówkę jakby nie była
w stanie poprawnie odczytać znajdujących się na niej słów. Przez twarz Łowczyni
przebiegło całe spektrum emocji. Kolejny dowód na to, w jak złym stanie była.
Stara Maryse Lightwood nigdy nie pozwoliłaby sobie na choćby uchylenie maski
opanowania przed jakimś Podziemnym. Catarina zaczynała coraz bardziej jej
współczuć. Ragnor zawsze powtarzał, że ma za miękkie serce.
- To Przyziemna –
skonstatowała w końcu Łowczyni. – Przyziemna… Lekarka? – ostatnie słowo wypowiedziała
jakby z wahaniem. Catarina rozumiała to. Nefilim raczej nie znali koncepcji
psychologa czy też psychiatry. Większość z nich uważała, że problemy rodzące
się w głowie są oznaką słabości i należy się ich pozbyć ciężką pracą.
- Tak. Ale wie o świecie
cieni, więc jeśli ci się coś wymsknie nie będzie zdziwiona.
- Nocnym Łowcom nie wolno
korzystać z pomocy Przyziemnych lekarzy.
Catarina tyko cudem
powstrzymała się od prychnięcia.
- Wiem. – I to bardzo
dobrze, dodała w myślach. – Ale są rzeczy, dla których warto porzucić zasady.
Rozmowa z nią na pewno pomogłaby wam wszystkim. Łącznie, jeśli nie głównie, z
Alekiem.
Maryse nie odpowiedziała
a Czarownica postanowiła nie naciskać. Łowczyni i tak poczyniła spore postępy w
wychodzeniu naprzeciw światu.
- Chociaż pomyśl nad tym –
poprosiła.
Ku jej ogromnemu
zdumieniu kobieta nie wyrzuciła wizytówki a schowała ją do szuflady biurka. Co prawda
pod stertę innych papierów, ale to potrafiła zrozumieć. Lepiej, żeby nie wpadła
w niepowołane ręce.
Alec nie spał. Jace mógł
to stwierdzić z całą stanowczością. Mówiły mu o tym nie tylko wzmocnione zmysły
Nocnego Łowcy, ale także więź parabatai. Z powodów blondynowi całkiem niezrozumiałych,
jego brat udawał, że śpi zamiast, jak człowiek, z nim porozmawiać.
Chociaż… Po dłuższym zastanowieniu
nie dziwił się Alecowi.
Brat mógł być zwyczajnie
niegotowy na konfrontacje akurat z nim. Bolało, ale starał się to zrozumieć. A
kiedy do głosu dochodziło urażone ego przypominał sobie twarz Aleca po ich
ostatniej „rozmowie”.
Po dłuższym wahaniu i
walce sam ze sobą, wziął kawałek kartki i nabazgrawszy na niej kilka słów
wysłał ognistą wiadomość.
Na reakcję nie musiał
długo czekać. Po niespełna dziesięciu minutach drzwi do pokoju się otworzyły i stanęła
w nich Clary. Serce Jace’a zabiło mocniej. Kochał tę dziewczynę a ona trzymała
go na dystans, od czasu tej niefortunnej kłótni z Alekiem. Wiedział, że przesadził
i zasłużył na karę, ale ignorowanie ze strony brata wydawało mu się wystarczające.
Clary mogłaby mu darować. Tym bardziej, że naprawdę potrzebował wsparcia.
- Cześć. – Dziewczyna
uśmiechnęła się niepewnie. Jace zauważył, że pod pachą trzymała szkicownik i pudełko
kredek. Czyli wszyscy zaczynali traktować dyżury przy Alecu jako stały element rzeczywistości.
- Cześć – odpowiedział.
Chciał dodać „dzięki, że przyszłaś”, ale wtedy wyszłoby na jaw, że poprosił dziewczynę
o skrócenie jego dyżuru. Nie chciał by Alec poczuł się winny.
- To ja będę się zbierał
– powiedział wstając. Rzucił jeszcze ostatnie szybkie spojrzenie w stronę Aleca
i nim którakolwiek część jego umysłu zdołała mu przetłumaczyć jak zły był to
pomysł, pocałował chłopaka w czoło.
- Trzymaj się bracie.
Niemal wybiegł z pokoju
zapominając zamknąć za sobą drzwi. Clary zrobiła to za niego ciężko przy tym
wzdychając.
- Głupek.
Kąciki ust Aleca
powędrowały do góry. Postanowiła udawać, że tego nie widzi. Jeśli chłopak
chciał zachować dystans to miał do tego prawo.
- Cześć Alec –
powiedziała i siadła w zwolnionym przez Jace’a fotelu. Przez jakiś czas
obserwowała Aleca, ale kiedy ten wciąż udawał, że śpi wzięła się za rysowanie.
Zajęcie pochłonęło ją do
tego stopnia, że niemal całkiem straciła kontakt z otaczającym ją światem,
dlatego prawie podskoczyła słysząc głos Aleca.
- Co rysujesz?
- Boże! Alec! – Złapała
się za pierś w okolicy serca. – Przestraszyłeś mnie.
- Będąc Nocnym Łowcą
powinnaś mówić „Na Anioła”.
Chwilę zajęło jej
zrozumienie, że chłopak spróbował zażartować.
- Postaram się
zapamiętać. – Posłała mu uśmiech. – Jak się czujesz?
Przygryzł wargę jakby się
nad czymś głęboko zastanawiał.
- Co rysujesz? – powtórzył
swoje pytanie a Clary zdusiła westchnięcie. Dotarcie do Aleca mogło okazać się
dużo trudniejsze niż początkowo zakładali.
Sięgnęła po upuszczony
rysunek i obróciła go w stronę chłopaka. Ten wydał z siebie zduszony jęk.
Dziewczyna zachichotała.
- Rozumiem, że ci się podoba.
W odpowiedzi tylko pokiwał głową, niezdolny wydobyć
z siebie głosu. Rysunek go oczarował. Przedstawiał Magnusa rzucającego jakieś
zaklęcie. Jego chłopak wyglądał oszałamiająco. Clary doskonale uchwyciła wszystkie
szczegóły. Łącznie z tym specyficznym odcieniem niebieskiego jaki miała magia
Magnusa.
- Jak chcesz mogę ci go dać,
kiedy skończę – zaproponowała dziewczyna, pod wpływem impulsu. Chyba jeszcze
nikt, wliczając w to mamę i Luke’a, nie patrzył na jej rysunek z takim
zachwytem. Dlatego nie czuła żalu na myśl, że miałaby się z nim rozstać. Nawet
jeśli zwykle nie obdarowywała innych swoimi pracami. Zwłaszcza takimi, z
których była dumna. Jednak Alec na to zasługiwał. Na to i na wiele więcej.
- Mówisz poważnie? –
Przeniósł wzrok na nią. W jego oczach błyszczało coś dziwnego. Jakby spodziewał
się, że zaraz powie, iż żartowała a on nigdy więcej nie zobaczy tego rysunku.
Jak często musiano mu odmawiać tego czego chciał, skoro nawet w tak prostej
propozycji doszukiwał się drugiego dna? Zabolało ją serce na samą myśl.
- Oczywiście! – zapewniła
nieco zbyt gorliwie. – A jeśli chcesz to mogę nawet narysować was razem. Co ty
na to?
Alec gwałtownie pokręcił
głową.
- Nie… Nie rysuj mnie… -
poprosił. Brzmiał przy tym tak smutno, że Clary miała ochotę przeciwstawić się
mu i stworzyć jego portret pokazując go światu takim, jakim ona go widziała.
Jednego z najsilniejszych ludzi na ziemi. Wiedziała jednak, że Alec uznałby to
raczej za rodzaj szyderstwa niż faktyczny komplement.
- W porządku. A więc sam
Magnus.
Kiwnął głową a jego twarz
nieco się rozpogodziła.
Chciała wrócić do rysowania,
ale jedna rzecz nie dawała jej spokoju.
- Alec… Potrzebujesz czegoś?
Wody? A może jesteś głodny?
Pokręcił przecząco głową
by po sekundzie czy dwóch rozchylić usta w niemym pytaniu.
- O co chodzi? – spytała
a widząc jego minę szybko dodała. – Co by to nie było, nie będę zła.
Alec nie wyglądał na przekonanego
a mimo to odważył się, zadać pytanie.
- Czy mogę patrzeć, jak
rysujesz?
Na końcu języka miała
odmowę, proces twórczy był dla niej bardzo osobistym przeżyciem i rzadko komu pozwalała
w nim uczestniczyć. Zaraz jednak przypomniała sobie z kim rozmawia.
- Pewnie.
Wstała z fotela i
przestawiła go tak by Alec, siedząc na łóżku miał możliwość spoglądać jej przez
ramię. Po czym pomogła chłopakowi usiąść i oprzeć się o poduszki. Łowca
wyglądał na zawstydzonego i podekscytowanego jednocześnie.
- W porządku? – zapytała,
gdy zajęła już miejsce i ustawiła szkicownik.
Alec poprawił się kilka
razy na poduszkach.
- Tak – odpowiedział w
końcu. – Dziękuję.
Uśmiechnęła się do niego
po czym wróciła do rysowania.
Myślała, że to będzie trudne,
z Alekiem wciąż patrzącym jej przez ramię. Okazało się, że nie miała racji. Rysowanie
w towarzystwie Aleca było jedną z najłatwiejszych rzeczy pod słońcem. W ogóle
nie czuła presji, która zwykle towarzyszyła jej podczas pokazywania swoich prac
innym. Tak jakby wiedziała, że ma w chłopaku pełne poparcie. Że nie skrytykuje
jej nawet jeśli efekt końcowy będzie daleki od zadowalającego. Po prostu pokaże
co mogłaby zrobić lepiej i zachęci do spróbowania ponownie. Taki właśnie był
Alec dla ludzi, których kochał. Nie wytykał błędów. Pokazywał im je,
jednocześnie namawiając do kolejnej próby. A także z całych sił pomagał by w przyszłości
można było ich uniknąć. A to wszystko w tak miły i taktowny sposób, że
człowiekowi robiło się ciepło na sercu. Naprawdę żałowała swojego pierwotnego
podejścia do chłopaka. Gdyby nie była tak zaślepiona urodą i wdziękiem Jace’a…
Ona i Alec mogliby dogadać się dużo wcześniej. I być może tego wszystkiego dałoby
się uniknąć.
Zerknęła kątem oka na
chłopaka. Patrzył w jej rysunek jak urzeczony, oczy mu błyszczały i widać było,
że naprawdę pragnie zobaczyć efekt końcowy. Był trochę jak dziecko, które czeka
na rozpakowanie gwiazdkowego prezentu.
Dlaczego tyle zła musiało
spaść na tak dobrą osobę?
- Powiedziałaś im.
Z rozmyślań wyrwały ją
słowa Alexandra. Wiedziała o czym mówił. Dla każdego byłoby to oczywiste. Poczuła,
jak żołądek związuje jej się w supeł. Wtedy, gdy wszyscy czuwali przy
nieprzytomnym Alecu wyjawienie prawdy wydawało jej się jedyną słuszną decyzją
jaką mogła podjąć. Teraz – widząc minę Alexandra – nie była już tego taka
pewna. To śmieszne, w ten najgorszy możliwy sposób, ale wydawało jej się, że chłopak
szybciej by doszedł do siebie, gdyby prawda nie wyszła na jaw. I wszystko
byłoby normalnie. Przynajmniej do następnej wizyty Raja i Edgara. Albo kolejnej
głupiej kłótni z Jace’em.
- Tak – potwierdziła
starając się brzmieć pewnie i stanowczo. – Musiałam.
Alec smętnie pokiwał
głową jakby w ogóle jej nie wierzył, ale był przyzwyczajony do tego, że jego
życiem kierują decyzje wyższej wagi.
- Powiedz… - Podciągnął
kolana pod brodę i objął je ramionami. Syknął, gdy naruszył jeden z opatrunków.
Na szczęście żadna z ran się nie otworzyła. Clary była pewna, że sama nie
zatamowałaby krwawienia a wzywanie teraz kogokolwiek wydawało jej się złym posunięciem.
- Powiedz… - odezwał się
znowu Alec. – Jak bardzo, oni wszyscy, teraz mną gardzą?
W pierwszej chwili do
Clary nie dotarło to, co właśnie usłyszała. Miała wrażenie, że mózg płata jej
figla każąc słyszeć słowa, które nie miały prawa paść. Patrzyła na Aleca
zszokowana, ale zacięty wyraz jego twarzy upewnił ją, że to wcale nie były
halucynacje. On naprawdę o to zapytał.
- O czym ty…
- Po prostu odpowiedz –
przerwał jej. – Tylko szczerze. Nie musisz kłamać.
Widziała jak jego ramiona
drżały od powstrzymywanego płaczu.
On naprawdę w to wierzy, dotarło
do niej. Alec naprawdę wierzył, że rodzina gardziła nim, bo był wykorzystywany
seksualnie. Jak mocno skrzywdzono tego chłopca w przeszłości, że w ogóle
dopuszczał do siebie tego typu myśli?
- Alec… - Odłożyła szkicownik i usiadła przy Łowcy.
Ten jeszcze bardziej skulił się w sobie. Wyglądał teraz na zdecydowanie
mniejszego niż mógłby być nastolatek jego postury. Ta reakcja nieco ją otrzeźwiła
i zrezygnowała z przytulenia go. Musiała pamiętać, że Alexander nie potrafił odmawiać
dotyku. Zatracił umiejętność stawiania granic i szanowania własnej przestrzeni
osobistej.
- Nikt tobą nie gardzi – powiedziała
spokojnie choć w środku cała aż się gotowała z wściekłości. Na Jace’a, na Isabelle,
na rodziców Aleca, na Nocnych Łowców w ogóle i w końcu na świat, który pozwolił
by coś tak złego przytrafiło się komuś tak dobremu jak Alexander Lightwood.
- Mówiłem, że nie musisz
kłamać. – Cały czas wzrok skupiony miał na kołdrze i ani razu go nie podniósł.
- Nie kłamię! – krzyknęła
a Alec mocniej zacisnął palce na rękawach piżamy. – Przepraszam – zmitygowała
się. – Ale naprawdę nie kłamię. – Znów wróciła chęć przytulenia chłopaka, ale
ponownie udało jej się ją powstrzymać. Ostatnio Alec poprosił o przytulenie.
Jeśli będzie go potrzebował zrobi to ponownie. Albo zwyczajnie jej na to pozwoli.
- Czy mogę cię przytulić?
Po chwili zastanowienia
Alec kiwnął głową i Clary objęła go ramieniem. Początkowo siedział sztywno
jakby obcy dotyk go bolał, ale w końcu rozluźnił się do tego stopnia, że
położył jej głowę na ramieniu.
- Nikt tobą nie gardzi – powiedziała
przeczesując mu włosy. – Wszyscy są pod wrażeniem twojej siły.
Nic na to nie odpowiedział.
Clary miała wrażenie, że w ogóle jej nie uwierzył.
Choć do tej pory wydawało
się to niemożliwe, drzwi Instytutu Nowojorskiego trzasnęły z hukiem, który wstrząsnął
całym budynkiem. A wszystko to za sprawą Isabelle Lightwood, która przeszła
przez nie niczym jedno wielkie, wściekłe tornado.
Młoda Łowczyni cała, od
czubka głowy po obcasy absurdalnie wysokich szpilek, ociekała demoniczną
posoką. W dodatku jej strój bojowy przypominał obraz nędzy i rozpaczy. Kurtce
brakowało rękawa, na plecach ziały trzy wielkie dziury a spodnie wyglądały
jakby dorwał się do nich wyjątkowo nadpobudliwy szczeniak.
W niewielkiej odległości
za dziewczyną kroczył Jace Herondale. On wcale nie wyglądał lepiej. Nawet jego
wrodzony urok niegrzecznego chłopca nie był w stanie zniwelować ogólnego obrazu
rzeczywistości pod tytułem „spieprzyłem sprawę”. Bo trudno wyglądać dobrze i fajnie,
gdy z włosów ścieka brunatna maź będąca niedawno częścią wnętrzności demona.
Na końcu dreptała Clary z
miną mówiącą „mamo ja chcę do domu”. Ona też była cała w posoce a jej strój
bojowy nadawał się tylko do śmieci. W dodatku to czego nie tak dawno była
świadkiem sprawiło, że prawie posikała się w majtki. Jeśli tak wyglądało życie Nocnych
Łowców to niech ktoś zatrzyma ten pociąg, ona wysiada.
Atmosfera była tak gęsta,
że można było ją kroić nożem. I trzeba by uważać, żeby tego noża nie złamać. Lepiej
nadawałoby się do tego serafickie ostrze.
W końcu Izzy nie
wytrzymała. Stanęła na środku korytarza, położyła dłonie na biodrach i odwróciła
się w stronę Jace’a.
- Jesteś cholernym
idiotą!
Brat spojrzał na nią spod
byka.
- Ja? To ty rzuciłaś się
na tego demona bez żadnego planu!
- Miałeś mnie osłaniać!
- Skąd mogłem wiedzieć?!
Nic nie powiedziałaś!
- Alec by wiedział!
Po tych słowach nastała
nieprzyjemna cisza. Clary, która do tej pory przysłuchiwała się całej kłótni z
boku bała się nawet głośniej odetchnąć. Rodzeństwo patrzyło się na siebie z
mieszaniną złości i poczucia winy. W końcu Izzy się przełamała.
- Przepraszam – szepnęła
i opuściła ramiona. Tak naprawdę nie była zła na Jace’a. Przecież nie
zachowywał się inaczej niż zwykle. Podobnie jak ona. Oboje rzucili się w wir
walki nie myśląc o konsekwencjach, przyzwyczajeni do tego, że ktoś – Alec –
czuwa. Kiedy zabrakło ochrony starszego brata dotarło do nich jak słabymi Nocnymi
Łowcami byli. Kurwa mać! Właśnie o mało nie pokonało ich stadko pomniejszych
demonów! Bez Aleca, który łączył wszystko w całość i panował nad strategią, ich
osobiste talenty niewiele dawały w prawdziwej walce.
- Brakuje mi go –
powiedziała cicho Łowczyni. I wcale nie chodziło jej tylko o ten jeden
konkretny patrol. Brakowało jej Aleca na co dzień. Jego burczenia przy
śniadaniu, nim wypił swoją kawę, marudzenia, gdy znienacka wparowywała do jego
pokoju, żartów podczas treningu, tego, że zawsze miał dla niej dobre słowo i ciepły
uśmiech nawet jeśli wcześniej podniosła mu ciśnienie. Nie potrafiła przejść do
porządku dziennego z tym, że jej starszy brat, jej ostoja, teraz sam potrzebował
pomocy.
- Mi też – powiedział
Jace i podszedł do siostry. Po krótkim zastanowieniu mocno ją przytulił. –
Nawet nie wiesz jak bardzo.
Nikt nie wiedział. Jego
runa parabatai, bez względu na to czy wyczuwał Aleca czy też nie, bez
przerwy pulsowała tępym bólem. Cały czas. Ciągle przypominała mu, że jego brat
leży złamany w swoim pokoju a on nie może zrobić nic by mu pomóc.
- Ale postaram się go
godnie zastępować, do jego powrotu – obiecał. – Już nigdy nie pozwolę żebyś naraziła
się na jakiekolwiek niebezpieczeństwo.
Nawet nie chciał myśleć o
tym, co by mu zrobił Alec, gdyby Izzy stała się jakaś krzywda, kiedy była pod
jego opieką. Sam też nigdy by sobie tego nie wybaczył.
Izzy chciała odwarknąć, że
wcale nie potrzebuje opieki, ale głos uwiązł jej w gardle. Bo prawda była taka,
że… potrzebowała. I to bardzo. Do tej pory świadomość, że zawsze będzie ktoś
kto ją obroni stanowiła integralny element jej egzystencji. Nie znała innego
życia. Życia bez Aleca. Uzależniła się od tego i kiedy zabrakło starszego brata
poczuła jakby straciła część siebie.
- Dziękuję.
Jace nie był Alekiem, ale
na pewno bardzo się starał.
Naraz w korytarzu dało
się słyszeć czyjeś powolne kroki. Cała trójka, jak na komendę, odwróciła się w
tamtą stronę. Tylko po to by zobaczyć…
- Alec?! – Izzy nie mogła
uwierzyć własnym oczom. – Co ty tu robisz? Powinieneś odpoczywać!
Widok brata sprawił jej
niemal fizyczny ból. Alec wydawał się tak bardzo nie na miejscu stojąc boso na
korytarzu, ubrany jedynie w piżamę w misie. Wyglądał trochę jak dziecko, które
się zgubiło a trochę jak pacjent intensywnej terapii z rozczochranymi, brudnymi
włosami, śmiertelną niemal bladością i wielkimi worami pod oczami.
- Alec? – Zrobiła krok w
jego stronę, ale brat w tym samym momencie się cofnął, nie pozwalając jej się
zbliżyć. – Alec? – powtórzyła starając się ukryć ból wypełniający ją od środka.
– Co się stało?
Dopiero po chwili
zobaczyła, że chłopak miał szeroko otwarte z przerażenia oczy. Wyglądał jak
ktoś przyłapany na gorącym uczynku.
Jace czuł podskórnie, że
coś tu było nie w porządku. Jego runa parabatai pulsowała mocniej niż
zwykle a wewnętrzny zmysł przetrwania bił na alarm silniej niż podczas
polowania. Całe ciało krzyczało, że musi ratować brata. Swojego parabatai.
Przyglądał się bratu z niepokojem.
Wiedział, po prostu wiedział, o co chodziło. W końcu to dostrzegł. Mały
rozbłysk światła na tym co Alec trzymał w dłoni. Nie myślał, zadziałał
instynktownie. Odepchnął Izzy i złapał brata za nadgarstek. Chłopak krzyknął z
bólu i szoku a jego oczy rozszerzyły się jeszcze bardziej.
- Nie… - wyszeptał
bezskutecznie starając się uwolnić rękę. Jace odruchowo wzmocnił uścisk.
Zadziałały instynkty Nocnego Łowcy.
- Nie… proszę… Zostaw… -
Alec zaczął niemal skomleć. Wciąż się szamotał, ale nie było w tym grama siły.
– Nie rob tego… Błagam…
Nagle umilkł i zaczął
oddychać tak szybko, że Izzy od samego patrzenia kręciło się w głowie. I chyba
to pomogło jej przezwyciężyć marazm w jaki wpadła. Sama wyrwała rękę Aleca z
uścisku Jace’a po czym złapała brata za ramiona. Poczuła się nieswojo. Nie
musiała w ogóle używać siły. Alec był bezbronny jak nowonarodzone kocię.
- Alec… - powiedziała
głośno i wyraźnie starając się przebić przez spazmatyczne wdechy brata. –
Słyszysz mnie?
Spróbował jej się wyrwać
co bardziej zobaczyła niż poczuła. Pozwoliła mu na to; w tej chwili nie było
dla niego nic gorszego niż niechciany dotyk.
- Alec.
Z rozpaczą patrzyła, jak
brat obejmuje się ramionami i wciąż hiperwentylując opada na kolana, wprost na
kamienną podłogę. Dało się słyszeć nieprzyjemne chrupnięcie. Alec nawet się nie
skrzywił. Nadal patrzył przed siebie niewidzącym wzrokiem. Mentalnie nie było
go w Instytucie, utknął gdzieś wśród swoich koszmarów.
- Alec! Proszę! Wróć do
nas! Wszystko jest w porządku! Już nikt cię nie skrzywdzi.
Brat nie reagował,
zupełnie jakby jej nie słyszał a ona nie wiedziała jak do niego dotrzeć.
Spojrzała na Jace’a, ale on też wyglądał jakby utknął we własnym świecie. Być
może runa parabatai przekazywała mu część paniki Aleca. Tak czy inaczej
nie miała z niego żadnego pożytku.
Nieoczekiwanie pomoc
nadeszła od Clary. Dziewczyna klęknęła obok Alexandra. Widać było, że się boi,
ale przezwyciężyła strach i ostrożnie wzięła chłopaka za rękę.
- Już dobrze – uspokoiła go,
gdy się szarpnął. – Jesteś bezpieczny Alec.
Położyła jego rękę na
swojej piersi, tam, gdzie biło jej serce.
- Widzisz? Wszystko jest
dobrze. Wsłuchaj się i oddychaj razem ze mną.
Zaczęła oddychać spokojnie
i głęboko. Początkowo Alec nie reagował. Dopiero po dłuższej chwili zaczął
naśladować oddechy dziewczyny jednocześnie się uspokajając. Oddech mu się
wyrównał a w oczach pojawiło zrozumienie. Za którym przyszło przerażenie i
wstyd.
- Clary?
- Tak. – Dziewczyna
uśmiechnęła się jednocześnie puszczając rękę Aleca. – Wszystko jest dobrze. –
Wstała pozwalając zająć swoje miejsce Izzy. Wiedziała, że teraz lepiej będzie,
jeśli Alec będzie miał teraz przy sobie kogoś komu ufa.
- Izzy? – W oczach Aleca pojawiła
się niewielka ulga. – Ja…
- Ciiii… - Uspokoiła go.
– Jest dobrze.
Nie było. Wiedział to.
Znów okazał się słaby. I to w momencie, gdy po raz kolejny zdecydował podjąć
walkę. Ale żeby to zrobić musiał załatwić jeszcze jedną sprawę. Wiedział, kiedy
rodzeństwo wyszło na misję i wtedy wymknął się z pokoju. Liczył, że wróci nim
ktokolwiek dostrzeże jego nieobecność. Niestety osłabione ciało pokrzyżowało
jego plany i został złapany podczas szwendania się po Instytucie. A potem było
już tylko gorzej. Zobaczył rodzeństwo niemal skąpane w posoce. Nie wyglądali na
rannych, ale jego mózg już zaczął snuć fantastyczne teorie na temat ich
śmierci. I oczywiście to on byłby temu winien. Bo zamiast iść z nimi wylegiwał
się w łóżku.
Tak bardzo zagłębił się w
świat koszmarów, że niemal całkiem stracił kontakt z rzeczywistością. Przynajmniej
do momentu, gdy Jace chwycił go za nadgarstek. Wtedy jego mózg przełączył się
na wyższy poziom horroru. Znów był dzieckiem. Znów Raj i Edgar zaciągali go w
zaułek, żeby…
Nie pozwolił reszcie
wspomnień wydostać się na powierzchnię. Zanurkował w ciemność. Z której wydostało
go dopiero bicie serca Clary.
- Przepraszam – wyjąkał.
- Nie masz za co. –
Dziewczyna wciąż przy nim kucała. – Czy mogę cię dotknąć? Pomogę ci wstać –
wyjaśniła widząc jego zdezorientowaną minę.
Zastanowił się czy był
gotów na dotyk.
- Chyba tak – wyszeptał.
Izzy ostrożnie dotknęła
jego ramienia. Wzdrygnął się, lecz była to jedyna reakcja. Siostra pomogła mu
wstać a potem pozwoliła mu na sobie zawisnąć. Nie był w stanie ustać na nogach.
- Chodź, zaprowadzę cię
do pokoju.
Ruszyli powolnym krokiem.
Clary dreptała za nimi jako ciche wsparcie.
Jace ledwie zarejestrował
całe zdarzenie. Ciągle gapił się w to co wypadło z ręki Aleca, gdy go chwycił.
Mała szklana buteleczka wypełniona
czarnym płynem.
O mamo...uwielbiam to opowiadanie...jest takie...z jednej strony smutne ale z drugiej w jakiś sposób tak mocno wciągające. Czekam na kolejny rozdział ❤️
OdpowiedzUsuń