Tytuł: Wróć do nas
Liczba rozdziałów: ???
Gatunek: romans
Para: Malec
Seria: Shadowhunters
Ograniczenia wiekowe: Brak
Info/Uwagi: Kontynuacja "Za wszelką cenę".
Alec wraca do zdrowia po próbie samobójczej, jednak nic nie wydaje się być takie samo jak wcześniej. On oraz jego bliscy muszą sobie poradzić z konsekwencjami ujawnionej prawdy.
WRÓĆ DO NAS
1
Czuł jak ciało Aleca
drżało w jego ramionach. Chłopak nadal był słaby i potrzebował odpoczynku a nie
całej karuzeli emocji jaka właśnie miała miejsce. Jednak Magnus był pewien, że
Łowca nigdy by się do tego nie przyznał. Zwłaszcza teraz, gdy już i tak pokazał
swoją słabość, przynajmniej według własnych standardów. Dlatego, nienawidząc
samego siebie, posłał w ciało ukochanego niewielką dawkę uspokajającej magii.
Nawet taka odrobina wystarczyła by Alec zwiotczał a jego umysł pogrążył się w
zdrowotnym śnie. Nim całkiem stracił kontakt z rzeczywistością Magnus szepnął
mu jeszcze:
- Kocham cię.
Po czym położył na łóżku
i otulił kołdrą po samą szyję.
Przez chwilę przyglądał
się chłopakowi. Wyglądał tak pięknie, tak spokojnie. Patrząc na niego teraz
trudno było uwierzyć, że jeszcze nie tak dawno temu próbował popełnić
samobójstwo. I prawie mu się udało.
A wcześniej…
Zacisnął oczy, pięści i
zęby. Wszystko na raz. Wciąż nie mógł uwierzyć, że nikt z Instytutu nie
zorientował się co się działo. Przez lata!
Z drugiej strony… Alec
był dobry w ukrywaniu rzeczy. W końcu on też nie dostrzegł żadnych
niepokojących sygnałów.
- Przepraszam kochanie. –
Pogłaskał chłopaka po policzku. – Przepraszam.
Ponowne wybudzenie było po
stokroć gorsze niż wszystkie poprzednie razem wzięte. Bolała go głowa. Ponadto
miał wrażenie, że ktoś założył mu na żołądek stalową obręcz i teraz starał się
sprawdzić, jak daleko mógł posunąć się w zaciskaniu jej. I było mu niedobrze.
Ale nie tak normalnie jak przy grypie żołądkowej, którą miał okazję przechodzić
dwa razy w życiu. Teraz, bez porównania, było gorzej. Miał wrażenie, że mdłości
targały całym jego jestestwem przez co nie mógł się ruszyć, żeby zwymiotować. A
w ustach już czuł smak podchodzącej do gardła żółci.
No tak. Samobójstwo mu
nie wyszło to udusi się własnymi wymiocinami. W sumie takie rozwiązanie
pasowałoby do jego życia.
Kolejna fala mdłości wstrząsnęła
jego ciałem. Spróbował odkaszlnąć licząc, że to przyniesie mu przynajmniej
niewielką ulgę. Niestety zrobiło się tylko gorzej. Usta wypełniły się żółcią
zmieszaną ze śliną a w nozdrza uderzył smród częściowo przetrawionego jedzenia.
Czyli to koniec.
Pewny, że oto natura
postanowiła dokończyć to, co jemu się nie udało, zdziwił się, gdy czyjeś
drobne, ale silne ręce wsunęły się pod niego i z wprawą obróciły go na bok.
Izzy, zdążył pomyśleć nim
płynny ogień pochłonął jego wnętrzności.
Jak przez mgłę zdawał
sobie sprawę, że wcale nie umierał w najgorszych torturach znanych człowiekowi a
jedynie wymiotował, niemal pod siebie, podczas gdy młodsza siostra podtrzymywała
mu głowę i szeptała uspokajająco.
- No już… Już… Wyrzuć to
z siebie.
Wiedział, że powinno mu
być wstyd nie tylko z powodu słabości jaką pokazał przed Isabelle, ale także dlatego,
że siostra została niejako zmuszona by oglądać ten obrzydliwy spektakl, jednak
ból przyćmiewał wszystkie inne uczucia. Ból i te cholerne mdłości.
Nie miał pojęcia jak długo
to trwało, ale kiedy wreszcie się skończyło mógł pretendować do miana najszczęśliwszego
człowieka na ziemi. I to pomimo bólu, który nie odpuścił całkowicie.
Z ulgą przyjął miękkość
poduszki i łóżka jako takiego. Jego nadwyrężony niewygodną pozycją kręgosłup
strzyknął przyjemnie.
- Alec?
Głos Izzy dochodził z
oddali.
- Alec?
Mruknął coś niewyraźnie.
Był zbyt rozbity by sformułować pełne zdanie i to, mimo iż zdawał sobie sprawę,
że powinien podziękować siostrze. A także ją przeprosić. Za wszystko. Zrobi to później. Na pewno. Chyba że kolejne
mdłości go zabiją.
Wtem poczuł na policzku
coś przyjemnie wilgotnego i zimnego. Isabelle obmywała mu twarz powolnymi,
metodycznymi ruchami, które nijak nie pasowały do tej żywiołowej dziewczyny.
To jego wina, uzmysłowił
sobie. To on do tego doprowadził.
Już otwierał usta, by
pomimo bólu, przeprosić siostrę. Nawet jeśli wciąż nie był w stanie na nią
spojrzeć. Oczy po prostu nie chciały się otworzyć, zupełnie jakby powieki nie
należały do niego.
Chyba wyczuwając zamiary
brata Isabelle położyła mu dwa palce na wargach.
- Nic nie mów – niemal
poprosiła. – Porozmawiamy później.
Zabrzmiało to jak groźba
połączona z obietnicą. Alec nie miał nic przeciwko jednemu i drugiemu.
- Mówiłaś, że może już
jeść! Że dobrze mu to zrobi!
Głos Isabelle Lightwood
był tak napastliwy, że Catarina cały czas musiała sobie przypominać, że nie ma
do czynienia z Nocną Łowczynią, której nie podoba się efekt końcowy
powierzonego Czarownicy zadania a z przestraszoną dziewczynką, której świat
właśnie stanął na głowie; żyjącej w ciągłym strachu o życie i zdrowie brata. A
także nieustannie atakowaną wyrzutami sumienia.
Zacisnęła dłoń w pięść a
iskry magii uniosły się w powietrze by po chwili zniknąć pozostawiając po sobie
zapach ozonu.
Alec nawet się nie
poruszył. Podobnie zresztą jak podczas całego badania. Jedynym śladem, że
chłopak żyje była delikatnie unosząca się klatka piersiowa.
- Ile mu dałaś? – spytała
wskazując brodą na miskę po kleiku, wciąż stojącą na szafce nocnej. Znajdująca
się w niej zawartość zdążyła stwardnieć na kamień. Dlaczego wcześniej nikt jej
nie wyniósł pozostawało dla Czarownicy zagadką.
Isabelle, przed wybuchem,
powstrzymywała jedynie świadomość, że Catarina była tą osobą, która najlepiej
mogła pomóc Alecowi. Wzięła głęboki oddech i najspokojniej jak tylko mogła,
powiedziała:
- Pół miseczki.
Tym razem to Catarina
musiała powstrzymać się przed wybuchem.
- Czyli rozumiem, że w
chłopaka, który zniszczył sobie żołądek jadem demona i który od dwóch tygodni
karmiony jest jedynie za pomocą magii, wciskasz nagle pół miski kleiku i
dziwisz się, że zwymiotował, tak?
Pożałowała swoich słów
nim tak naprawdę skończyła je wypowiadać. Znów zapomniała, z kim ma do
czynienia.
Oczy Isabelle rozszerzyły
się a sama dziewczyna zbladła, gdy dotarł do niej sens usłyszanych oskarżeń.
- To znaczy, że ja… -
Spojrzała na śmiertelnie bladego brata. – To moja wina…
Catarina zaklęła w
myślach. Choć można powiedzieć, że na leczeniu ludzi zjadła zęby (i to
dosłownie, w formie sproszkowanej, przez stulecia medycyna zaliczyła naprawdę
sporo dziwnych pomysłów) to ta sytuacja była dla niej nowa. Pierwszy raz
opiekowała się Nefilim po próbie samobójczej. I pierwszy raz coś w niej, poza
zawodową etyką i zwykłą ludzką przyzwoitością chciało, żeby pacjent wyzdrowiał.
Wiedziała, że Magnus nie przeżyłby, gdyby Alexandrowi się udało. Trochę wbrew
sobie zastanowiła się, co się stanie, gdy Łowca umrze ze starości. Jak mocno
zrani to jej przyjaciela… Najgorsze, że nie była w stanie obronić Magnusa przed
takim obrotem spraw. To była nieodłączna część umawiania się ze śmiertelnikami
i…
Uszczypnęła się w
nadgarstek by wrócić do tego co tu i teraz. Na razie tego typu myśli należały
do odległej przyszłości. Chyba że teraz coś się spierdoli.
- Trochę moja –
przyznała. – Powinnam powiedzieć wam dokładnie, ile możecie mu dać.
Wciąż nie mogła
przywyknąć do sytuacji, w której Łowcy, z takim zaangażowaniem, opiekowali się
jednym ze swoich. Zwykle, gdy runy nie wystarczały chory był porzucany na łaskę
uzdrowicieli lub Cichych Braci. Zdarzały się co prawda wyjątki, ale były one
raczej potwierdzeniem reguły.
- Nie. – Izzy pokręciła
głową. – Sama powinnam na to wpaść. – Zacisnęła pięści tak mocno, że aż
zbielały jej knykcie. – Jestem taka głupia – powiedziała cicho a Cat odniosła
wrażenie, że wcale nie chodziło jej tylko o tę konkretną sytuację. Postanowiła
jednak w żaden sposób tego nie komentować. Już miała na głowie jedną osobę
zniszczoną psychicznie i nie zamierzała brać pod swoje skrzydła kolejnej. Tym
bardziej Nefilim. Nie była Magnusem.
- Wracając… - Postanowiła
znów wcielić się w rolę lekarza. – Na razie wszelkie pokarmy stałe czy też
półstałe są zabronione. Do picia tylko woda. Ciepła – zastrzegła. – A gdyby
znów miał nudności to tu są zioła. – Podała Łowczyni woreczek. – Pół łyżeczki
na szklankę wody.
Z satysfakcją patrzyła,
jak dziewczyna dochodzi do siebie. Dała jej coś czym mogła zająć myśli. I dobrze.
Wiedziała, że prędzej czy później wyrzuty sumienia, w związku z popełnionym
błędem powrócą, ale na szczęście jej już tu nie będzie.
Tym razem mdłości były
dużo mniej uciążliwe. Właściwie to czuł się jak wtedy, gdy w tajemnicy przed
wszystkimi, zjadł cały słoik kremu czekoladowego. Jęknął na samo wspomnienie. W
tym samym momencie przyjemnie chłodna dłoń znalazła się na jego czole.
- Izzy? – wyszeptał
pamiętając kto był przy nim ostatnio. Chciał przeprosić siostrę. Nie powinna
była widzieć go w takim stanie. Nie powinna myć go i zbierać jego wymiocin.
- Nie. – Ku ogromnemu
zdumieniu usłyszał inny znajomy głos. Zdecydowanie się go nie spodziewał.
- Mama? – Z trudem
otworzył oczy i zobaczył zatroskaną twarz Maryse Lightwood. Jego matka
wyglądała koszmarnie. Schudła dobre dziesięć kilo, niebieskie oczy wyblakły a
cienie pod nimi upodabniały ją do pandy. W dodatku w czarnych włosach pojawiły
się pierwsze siwe nitki. Alec mimowolnie zaczął się zastanawiać jak długo tu leżał.
Jeśli wierzyć wyglądowi matki to jakieś pięć lat.
- Tak kochanie. – Uśmiechnęła
się delikatnie a dłoń, do tej pory, spoczywająca na jego czole zaczęła gładzić
go po włosach. Wyraźnie czuł jej drżenie. Skrzywił się.
- Mam zawołać Isabelle? –
Ból w głosie matki robił mu niemal fizyczną krzywdę. Maryse naprawdę chciała tu
być. Przy nim.
- Nie. – Pokręcił głową i
od razu poczuł jak od tego ruchu treść żołądka podeszła mu do gardła.
- Będziesz wymiotował?
Nie miał jak
odpowiedzieć. Był pewien, że jeśli tylko otworzy usta wyleje się z nich fala
wymiocin. Na szczęście Maryse sama do tego doszła. Znów został przełożony na
bok i ułożony tak, by górna część jego ciała wystawała poza łóżko.
- Już możesz, śmiało.
Nienawidził siebie za to,
ale otworzył usta i zwymiotował. Znów bolało, lecz tym razem dużo mniej. Matka
ciągle go trzymała jedną ręką, drugą zaś przesuwała wzdłuż jego kręgosłupa.
Dawało mu to niewielką ulgę.
Kiedy nie było już co
zwrócić jęknął a Maryse ostrożnie położyła go na łóżku.
- Lepiej?
Nie odpowiedział. W
ustach wciąż czuł smak żółci. Wtedy została mu podetknięta niemal pod nos,
szklanka. Otworzył oczy (nie pamiętał, kiedy je zamknął) i spojrzał na
wypełniającą naczynie brunatną ciecz. Liczył na wodę, ale jak to już było w
jego życiu – przeliczył się.
- Znów będę rzygać –
zastrzegł.
Maryse uśmiechnęła się
smutno.
- To nie do picia –
wyjaśniła. – Przepłucz tylko usta. Później dam ci wody.
Nie był do końca
przekonany do tego pomysłu. Maryse musiała wyczytać to z jego twarzy, bo
dodała.
- Proszę, synku. To
pomoże.
Zamarł. Kiedy ostatni raz
Maryse nazwała go synkiem? Nie pamiętał. Podobnie jak nie pamiętał, kiedy
ostatni raz tak się nim opiekowała. Chyba z powodu szoku, bez dalszych
protestów dał się napoić dziwnym wywarem. Ku jego uldze napój nie miał smaku.
Szybko przepłukał usta i wypluł wszystko do podanej mu przez matkę miski. Co
dziwne zrobiło mu się dużo lepiej a nieprzyjemny posmak zniknął.
- Chcesz wody?
Był o krok od kiwnięcia głową,
gdy przypomniał sobie konsekwencje ostatniego razu.
- Tak – wyszeptał.
Tym razem Maryse włożyła
mu do ust słomkę. Pociągnął kilka łyków. Woda była przyjemnie ciepła i nie podrażniała,
zdartego od wymiotowania, gardła.
- Dziękuję – wyszeptał
skończywszy pić i wypluwszy słomkę. Maryse z niezadowoleniem spojrzała na
niemal pełną szklankę. Alexander wypił, co najwyżej trzy niezbyt duże łyki.
Catarina ostrzegała, że tak to będzie wyglądało, ale ona – jak każda matka –
wolała wierzyć, że akurat jej dziecko będzie zdrowiało szybciej. Rzeczywistość okazała
się okrutna.
- Potrzebujesz jeszcze
czegoś?
Alec spojrzał na matkę.
Wciąż nie docierało do niego, że Maryse Lightwood mogła wyglądać na tak
zmartwioną. Nie wiedział tylko czy chodziło o jego zdrowie i życie czy też o
konieczność tłumaczenia się Clave z próby samobójczej jednego z Nefilim,
pozostającego pod jej opieką. Bardzo chciał wierzyć, że o to pierwsze, ale ten
uparty głos w jego głowie bez przerwy przypominał mu, że Nocni Łowcy powinni
być przecież silni. A Maryse i Robert chcieli zrobić z niego dobrego Nocnego
Łowcę. I zawsze bali się gniewu Clave.
- Alexa… - urwała. –
Alec?
Może jednak niewłaściwie
ją ocenił?
- Możesz mi zaśpiewać? –
zapytał cicho. Wiedział, że wkrótce przyjdzie mu zmierzyć się ze światem i
konsekwencjami tego, co zrobił, ale na razie chciał udawać, że wszystko jest w
porządku. Że po prostu się rozchorował a Maryse, jak na dobrą matkę przystało,
się nim opiekuje.
- Oczywiście. –
Pogłaskała go po głowie po czym zaczęła śpiewać jego ukochaną kołysankę z
dzieciństwa.
Poczuł jak pod powiekami zbierają
mu się łzy. Wielokrotnie ta piosenka pomagała mu przetrwać po misji z Rajem i
Edgarem. Matka myśląc, że to strach przed ciemnością nie pozwala mu spać,
przychodziła do niego w nocy i mu ją śpiewała, choć przecież był już na to
zdecydowanie za duży. Ten jeden przejaw troski trzymał go przy życiu.
Wsłuchany w dobrze znane
sobie słowa powoli zapominał o koszmarze rzeczywistości, wmawiał sobie, że to
co się wydarzyło było tylko złym snem. Nikt go nie dotykał. Nikt…
Teraz chciał zrobić to
samo. Zapomnieć. Udać, że całe zło świata wydarzyło się tylko w koszmarze.
Chciał, ale nie mógł. Kołysanka nie pozwalała zapomnieć. Wręcz przeciwnie.
Przywoływała wspomnienia, każdy cholerny raz jaki leczył za jej pomocą.
Nawet nie wiedział, kiedy
zaczął płakać. Maryse od razu umilkła i nie zważając na wszystko usiadła na
łóżku syna biorąc go w ramiona, jakby znów był małym chłopcem. Jedną ręką
trzymała go w pasie a drugą gładziła po głowie. Alec schował twarz w
zagłębieniu jej szyi. Ostatni raz siedział tak chyba jeszcze przed narodzinami
Maxa. Tak… Podsłuchał wtedy jedną z kłótni rodziców i wystraszył się, że się
rozwiodą a on i Izzy zostaną rozdzieleni. Matka zapewniała go wtedy, że nic
takiego nie będzie miało miejsca. Wkrótce potem poinformowała ich o ciąży.
Teraz Maryse nie starała
się go uspokoić. Co więcej, zachęcała do płaczu.
- Tak kochanie. Wyrzuć to
z siebie. Płacz Alec, płacz.
Więc płakał. Tym
bardziej, że łzy naprawdę przynosiły ulgę zranionej duszy. Nawet jeśli
wykańczały ciało. Pozwalały wyrzucić z siebie nagromadzone emocje. Cały żal i
poczucie krzywdy. Część niego wiedziała, że nie zachowywał się jak na Nocnego
Łowcę przystało, ale pierwszy raz go to nie obchodziło. Może dlatego, że nareszcie
miał aprobatę matki?
W końcu łzy przestały
płynąć pozostawiając po sobie jedynie zasmarkany nos i lekką czkawkę.
Maryse łagodnym gestem
otarła synowi twarz. Mimo iż był już dorosły to teraz przypominał jej małego
chłopca, którego dorastanie chyba przegapiła.
Kiedyś zdenerwowałby ją
ten pokaz słabości, teraz cieszyła się z niego, bo oznaczał, iż wciąż miała
syna.
- Napij się trochę wody –
poprosiła po kolejnym czknięciu.
- Nie chcę.
- Pomoże ci –
przekonywała. Czuła się dziwnie z tym, że Alexander nie wykonywał jej rozkazów,
że się stawiał. Nawet jeśli chodziło o tak błahą rzecz jak wypicie wody.
Alec czknął po raz
kolejny.
- Nie chcę.
Postanowiła nie naciskać.
- Dobrze – dała za
wygraną a przez ciało chłopaka przeszedł dziwny dreszcz. Chyba się tego nie
spodziewał.
- A co chcesz? –
zapytała.
- Magnusa – odpowiedział
nim zdążył pomyśleć. Był pewien, że matka się wścieknie, ale Maryse tylko
westchnęła.
- W porządku. – W jej
głosie pobrzmiewał trudny do opisania smutek. Naprawdę żałowała, że tak bardzo
skopała bycie matką, iż w chwili słabości jej rodzony syn wolał mieć przy sobie
swojego chłopaka niż ją.
Wybierając numer
Czarownika zastanawiała się czy dane jej będzie to jeszcze naprawić.
Alec wprost nie mógł
uwierzyć w to co słyszał. Jego własna matka dzwoniła do jego chłopaka i prosiła,
żeby przyszedł do Instytutu. I to tylko dlatego, że on o to poprosił.
- Zaraz tu będzie.
Nim na dobre skończyła
mówić tuż przy łóżku pojawił się Portal i przeszedł przez niego Magnus. Alecowi
serce zabiło mocniej. Maryse wyglądała źle, ale Czarownik bił ją na głowę. Jego
włosy były brudne i opadały tłustymi strąkami na ramiona. Skóra mu poszarzała a
na policzkach pysznił się co najmniej tygodniowy zarost. Usta miał popękane.
Ubiór nijak nie nawiązywał do tak uwielbianej przez mężczyznę ekstrawagancji.
Kiedy Alec uważniej przyjrzał się ubraniom ukochanego rozpoznał w nich swoje
dresowe spodnie i sweter, który podobno zaginął w tajemniczych okolicznościach.
Nie dostrzegł za to żadnej biżuterii. Poczucie winy zaczęło go niemal dławić i prawie
zapragnął mieć pod ręką drugą buteleczkę.
Na jego widok Czarownik
uśmiechnął się szeroko, choć uśmiech ten nie sięgnął oczu. A przynajmniej nie
do końca. Kocie tęczówki pozostawały czujne.
- Cześć kochanie. –
Mężczyzna podszedł do łóżka i klęknął obok. Niechcący trącił przy tym Maryse
łokciem. – Wybacz.
Kobieta zbyła to
wzruszeniem ramion, gdzie jeszcze nie tak dawno potrafiła zrobić z tego powodu
awanturę. Alec był pod wrażeniem i dopiero po chwili dotarło do niego, że wciąż
tkwił w uścisku matki. Gdy Czarownik całował go po dłoniach zastanawiał się
gorączkowo jak się z niego wyplątać nie przysparzając kobiecie jeszcze więcej zmartwień.
Na szczęście Maryse Lightwood wiedziała co to takt i sama wypuściła syna.
- Zostawię was – powiedziała
poprawiając mu poduszki. – Zajrzę później. – Pocałowała Aleca w czoło i wyszła
walcząc ze łzami.
-Wejdź.
Magnus zamarł z ręką
uniesioną i gotową zapukać w solidne dębowe drzwi gabinetu szefowej Instytutu. Kilkukrotnie
rozwarł i zacisnął pięści by w końcu wkroczyć do pokoju.
- Używasz na mnie runy
tropiącej? – spytał, co poniekąd miało być żartem. A poniekąd nie.
Maryse podniosła głowę
znad papierów. Wyglądała okropnie. Zaczerwienione oczy świadczyły o tym, że
płakała. Litościwie postanowił tego nie komentować.
- Nie. W Instytucie echo
dobrze się niesie a ja znam odgłos kroków wszystkich mieszkańców.
Ciekawe czy twoje dzieci
o tym wiedzą, pomyślał Czarownik. To też postanowił zachować dla siebie.
- Co z Alekiem? – spytała
a z tonu jej głosu można było wywnioskować, że syn mocno ją zranił. Wbrew sobie
Magnus poczuł do kobiety odrobinę współczucia. Nie za dużo. Akurat tyle by nie
wyjść na potwora bez serca.
- Śpi. Właściwie zasnął
zaraz po tym jak wyszłaś.
Przypomniał sobie te
kilka minut sam na sam z Alekiem, podczas których chłopak przyglądał mu się
intensywnie jakby czegoś szukał. Przestał dopiero wtedy, gdy Magnus pocałował
go w czoło i szepnął, że go kocha. W tym momencie jakby na chłopaka słynęła
ulga. Zamknął oczy i dwa uderzenia serca później już spał. A sam Magnus upewnił
się, że sen będzie długi. O tym małym zaklęciu także postanowił nie informować
Maryse.
- Wyleczyłem mu czkawkę –
powiedział Czarownik. – I posprzątałem.
Maryse przygryzła wargę w
taki sposób jaki widywał u Aleca.
- Nie zdążyłam…
Przerwał jej machnięciem
ręki. Nie czuł potrzeby odsuwania go od tej fizycznie nieprzyjemnej części
zdrowienia Alexandra. Innymi słowy nie miał nic przeciwko sprzątaniu wymiocin,
jeśli tylko oznaczało to, że Alec wciąż żył.
Przez dłuższą chwilę
wpatrywali się w siebie. Na dobrą sprawę dwoje kompletnie obcych sobie ludzi,
pochodzących z zupełnie innych światów a jednak połączonych tragedią, która
oboma tymi światami zatrzęsła w posadach.
To Maryse pierwsza się
odezwała.
- Dziękuję, że ciągle
przy nim trwasz.
- Kocham go – powiedział
po prostu, jakby to miało wszystko wyjaśnić.
- Wiem. Wiem też, że są
sytuacje, w których miłość nie wystarcza. A nawet takie, które tę miłość
niszczą.
Nie wiedział co odpowiedzieć,
dlatego instynktownie zaczął rozglądać się po pomieszczeniu w poszukiwaniu
czegoś co dałoby mu jakiś punkt zaczepienia i pozwoliłoby sprowadzić rozmowę na
inne tory, dość swobodnie.
Wtem jego wzrok padł na
papiery zaścielające biurko. Wyglądały jakby przeglądano je wielokrotnie. Z
umieszczonych na nich fotografii spoglądały twarze najbardziej znienawidzonych
przez niego osób.
- CO? TO? JEST?
Maryse podążyła za jego spojrzeniem.
Przez jej twarz przebiegł cień, gdy dotarła do fotografii.
- Akta Raja i Edgara –
wyjaśniła starając się zapanować nad drżeniem głosu. – Ze wszystkich misji
jakich podjęli się w tym Instytucie.
Magnus spojrzał na kobietę
z niedowierzaniem.
- Co one tu robią?
Maryse westchnęła. Widać
było, że z jednej strony rozmowa z nim była jej bardzo nie na rękę. W końcu stali
po dwóch stronach barykady a ona wychowała się w nienawiści do Podziemnych.
Nawet tak wielka tragedia jakiej oboje byli częścią nie mogła, ot tak,
zniwelować lat uprzedzeń.
Z drugiej Maryse
wyglądała jakby chciała z kimś porozmawiać. I to z takim kimś, przy którym nie
musiała udawać silnej, radzącej sobie ze wszystkim Szefowej Instytutu.
Idealnego żołnierza Clave.
Gdzie, do cholery,
podziewa się Robert, przeszło mu przez myśl.
- Sprawdzam je –
powiedziała w końcu dziwnie bezbarwnym tonem. – Chcę wiedzieć, ile razy, jednym
podpisem, wysłałam mojego syna do piekła.
Zatkało go. Dosłownie.
Nie miał pojęcia co powiedzieć. Za to w głowie mu wirowało od natłoku myśli.
To nie tak, że nie
obwiniał Maryse o to co się stało. Nie przypuszczał jednak, że i ona ma do
siebie tyle żalu. Podejrzewał raczej, że wzorem Nocnych Łowców szukała winy u
innych a nie w sobie.
- Już nie rób takiej
miny! – fuknęła kobieta jednocześnie uderzając dłońmi o blat biurka. – Oboje
wiemy, że to moja wina! To ja wysyłałam Aleca z tymi potworami na misję! I
jeszcze cieszyłam się, że zdobywa doświadczenie u najlepszych! Nigdy nawet
przez myśl mi nie przeszło, że… - urwała i opadła na krzesło ukrywając twarz w
dłoniach.
- Jestem beznadziejną
matką. Powinnam była coś zauważyć.
Magnus z dziwną dziurą w
sercu patrzył na złamaną kobietę przed sobą. Część z tego, co powiedziała sam
uważał za prawdę. Nie był jednak aż takim potworem by powiedzieć to głośno. A
jego wcześniejsze doświadczenia z Maryse Lightwood uniemożliwiały mu kłamanie i
pocieszanie kobiety.
Po raz kolejny zastanowił
się, gdzie podziewał się Robert. Rodzina go potrzebowała a on gdzieś się
szwendał.
- Alec nie pozwolił
nikomu nic zauważyć.
Żadne z nich nie dostrzegło,
kiedy do gabinetu weszła Isabelle. Ona, w przeciwieństwie do swojej matki i
Magnusa, wyglądała tak samo oszałamiająco jak zwykle. Krótka obcisła sukienka i
piętnastocentymetrowe szpilki prezentowały się na niej świetnie. Poza tym miała
zrobiony pełny makijaż. Uwagi Magnusa nie uszedł jednak fakt, iż warstwa
podkładu była zdecydowanie zbyt gruba.
Isabelle Lightwood, za wszelką
cenę, starała się wyglądać i zachowywać normalnie, w ten sposób walcząc ze
zgrozą rzeczywistości. Magnus ją za to podziwiał. On ledwie znajdował w sobie
siłę by wstać z łóżka, czasem nawet nie mył zębów, a lista spraw jakimi
powinien się zająć jako Wysoki Czarownik Brooklynu, rosła w zastraszającym
tempie. Najgorsze było jednak to, że wcale go to nie obchodziło. W tej chwili
cały podziemny świat mógł pogrążyć się w wojnie domowej a on przyjąłby to z
takim samym spokojem jak fakt, iż skończyło się mleko.
- Alec nie pozwolił
nikomu nic zauważyć – powtórzyła dziewczyna mylnie interpretując nastałą ciszę.
– Nie było szans, żeby dowiedzieć się prawdy!
Magnus nie wiedział czy
faktycznie wierzyła w swoje słowa czy też wmawiała to sobie licząc, że w ten
sposób zagłuszy wyrzuty sumienia.
- Po każdej misji pytałam
się go jak było! A on mi odpowiadał! Ze szczegółami opowiadał, gdzie byli i na
jakie demony trafili! Wyjaśniał w jaki sposób oni – przy tym słowie niemal
splunęła – prowadzili walkę!
Zaczęła płakać a łzy
rozmazywały zbyt krzykliwy makijaż.
- Za każdym cholernym
razem! Więcej! Uczył nas niektórych ruchów, które oni mu pokazali! Zdarzało mu
się nawet ich chwalić! Jakby poza walką z demonami nic więcej nie miało
miejsca!
Maryse w końcu pokonała
szok i dwoma susami znalazła się tuż obok córki. Początkowo Isabelle próbowała
odepchnąć matkę, ale ostatecznie pozwoliła jej zamknąć się w uścisku. Wtedy Magnus
uznał, że pora na niego. Dyskretnie wycofał się z gabinetu i zamknąwszy za sobą
drzwi stanął na korytarzu niepewny co powinien teraz zrobić. Mógłby otworzyć
Portal i wrócić do domu, gdzie czekała na niego otwarta butelka whisky. Oraz
wściekły Ragnor, którego zostawił w połowie monologu o tym jak bardzo żałośnie
się zachowywał.
Uznał, że przed
konfrontacją z przyjacielem musi jeszcze raz zobaczyć Alexandra.
W pokoju, poza Alekiem
był też Jace. Blondyn siedział na podłodze a wokół niego piętrzyła się seraficka
broń. Magnusa ścisnęło w dołku na widok łuku i strzał Aleca.
- Przyda im się
czyszczenie – wyjaśnił chłopak jednocześnie pucując jakiś niewielki sztylet.
Magnusa jakoś nie zdziwił
fakt, iż akurat konserwacja broni była tym, co uspokajało Jace’a. Mimo to czuł
pewien dyskomfort widząc tak wiele ostrych narzędzi w towarzystwie Aleca. Nawet
jeśli chłopak był nieprzytomny.
- Nie pozwolę mu się do
nich zbliżyć. – Jace zdawał się doskonale wiedzieć jakimi torami podążały myśli
Czarownika.
Mężczyzna kiwnął głową.
Nie dlatego, że ufał chłopakowi. Po prostu wiedział, że zaklęcie jakie rzucił
na Aleca będzie trwało jeszcze kilkanaście godzin i do tego czasu Jace zdąży
się wynieść razem z tą małą zbrojownią. Czy to sam czy też z pomocą Izzy lub
Clary.
Przeniósł wzrok na
ukochanego. Biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności chłopak wyglądał całkiem
nieźle; chyba najlepiej z nich wszystkich. Jeszcze trochę i nie będzie potrzebował
tyle snu a to oznaczało, że czeka ich piekło.
- Gdzie Robert – zapytał
nim zdążył pomyśleć. Z jakiegoś powodu czuł, że to pytanie mógł zadać tylko
Jace’owi.
Łowca przygryzł wargę i
odłożył sztylet. Po chwili wahania sięgnął po miecz i to go zaczął czyścić. Magnus
zrozumiał przekaz. Nie miał zamiaru naciskać. Nawet jeśli serce rozdzierała mu
myśl, że Alec będzie się musiał zmierzyć z rzeczywistością bez wsparcia jednego
z rodziców.
- W Idrisie.
Odpowiedź Jace’a
zaskoczyła go. Nie tylko samym pojawieniem się, ale także treścią. Gapił się na
chłopaka jakby ten użył nieznanego mu dialektu.
- Co on tam jeszcze robi?
Już dawno powinien wrócić.
Zamiast odpowiedzieć Jace
spojrzał na Aleca. Magnus zrozumiał w czym rzecz. Dreszcz niepokoju przebiegł
mu po kręgosłupie.
- Nie słyszy nas –
zapewnił a Jace odetchnął.
- Robert czeka na proces.
Krew niemal zamarzła Magnusowi
w żyłach. Od razu połączył fakty. Niespodziewane pojawienie się Roberta
Lightwooda w Idrisie. Tajemnicze okoliczności śmierci dwóch szanowanych Łowców…
Powinien się domyślić, że Clave tak tego nie zostawi.
Zrobiło mu się jeszcze
zimniej. Nie dlatego, że los Roberta, w jakikolwiek sposób, go obchodził.
Martwił się o Aleca. Jak zareaguje jego ukochany, gdy dowie się o skazaniu
własnego ojca, bo ten postanowił się za niego zemścić? Zwłaszcza, że tyle lat
trzymał wszystko w sobie, byle tylko nikt nie oberwał rykoszetem. Nagle dotarła
do niego jego własna hipokryzja. Wbrew sobie zaczął odczuwać pewnego rodzaju
wdzięczność w stosunku do Roberta Lightwooda. Nie podobało mu się to uczucie.
- Czy jest o coś
oskarżony? – Usłyszał swój własny głos.
Jace pokręcił głową.
- Na razie nikt nie powiązał
go z tą sprawą, ale dziwnie by wyglądało, gdyby teraz nagle opuścił Idris. Bez
naprawdę ważnego powodu. A chory syn na pewno się do takich nie zalicza –
prychnął. – Tym bardziej jeśli mówimy o Robercie. Ktoś mógłby zacząć coś
podejrzewać. Albo zacząć, za bardzo, interesować się Alekiem. – Twarz Jace’a
wykrzywił nieprzyjemny grymas. Magnus zrozumiał od razu. Dziwne, nigdy
wcześniej tak dobrze nie dogadywał się z blondynem.
- Nocny Łowca po próbie
samobójczej nie będzie miał lekko.
Chłopak, bez słowa,
pokiwał głową. Stosunek Nefilim do samobójstwa był dość… negatywny. Najgorsze,
że jeszcze niedawno sam Jace podzielał ten pogląd. Nie potrafił zrozumieć, jak
ktoś chciałby móc się zabić. Jak słaby musiał być, by nie poradzić sobie z życiem.
Przecież on też nie miał lekko a jakoś udało mu się wyjść na prostą.
A potem zrobił to Alec.
Alec, który na pewno nie był słaby, nieważne co twierdzili inni.
Wstyd zżerał Jace’a od
środka.
Magnus domyślał się
rozterek targających młodym Łowcą. Nie potrafił się jednak zdobyć na jedno
współczujące słowo. Wciąż pamiętał jak wyglądała twarz Alexandra po pobiciu
przez brata. Wiedział też, że owo pobicie było jedną z kropli przelewających
czarę goryczy Aleca, co doprowadziło ich wszystkich do tego właśnie miejsca.
Bez słowa pocałował
Alexandra w czoło i policzek po czym otworzył Portal i zniknął.
___________________
Nie bijcie...
Na bicie nie zasługujesz tylko na pokłony, że dzielisz się swoimi pracami.
OdpowiedzUsuńXX
Och...dziękuję za rozdział ❤️ nie mogę się doczekać aż rozwiniesz dalej tą historię
OdpowiedzUsuń