poniedziałek, 6 września 2021

Wątpliwości

Tytuł: Wątpliwości
Liczba rozdziałów: One Shot
Gatunek: romans, komedia
Para: MagnusxAlec
Seria: Shadowhunters
Ograniczenia wiekowe: Brak
Info/Uwagi: Kiedy Alec Lightwood-Bane odbiera w środku nocy telefon nawet nie podejrzewa jak bardzo zmieni to życie jego i jego rodziny.

 


 WĄTPLIWOŚCI
 
 
Telefon uparcie dzwonił, raz po raz przerywając nocną ciszę i Alec Lightwood-Bane, choćby nawet bardzo chciał, nie mógł go zignorować. Tym bardziej, że do jego uszu, poza irytującym dzwonkiem, doszedł także gniewny pomruk Magnusa. A to znaczyło tylko jedno. Jeszcze chwila i Czarownik spopieli mu telefon. Alec wiedział, że jego mąż był do tego zdolny, w końcu już raz się o tym przekonał. Odzyskiwanie utraconych zdjęć było koszmarem. Żeby tego uniknąć chwycił za telefon. Bardzo się zdziwił, kiedy zamiast zdjęcia Jace’a, zobaczył twarz Lily Cheng – szefowej wampirzego klanu z Nowego Jorku.
- Co się stało? – zapytał zamiast powitania, wyślizgując się z sypialni.
- Musisz natychmiast przyjść do hotelu! – Lily też nie bawiła się w uprzejmości.
Alec jęknął.
- Mówiłem ci, że dzisiaj mam wolne. – Starał się mówić cicho, żeby nie obudzić synów, to dopiero byłaby tragedia. Za doprowadzenie do której, Magnus zażądałby zadośćuczynienia. W postaci ciał kilku wampirów. – Jeśli to coś naprawdę pilnego zadzwoń do Jace’a.
Lily prychnęła i to tak głośno, że musiał, na moment, odsunąć telefon od ucha.
- To nie na nerwy złotego chłopca.
Alec znał Lily od lat i wiedział, że dziewczyna postrzegała świat nieco inaczej niż inni a mimo to poczuł lekkie ukłucie strachu. Co tam się stało?  Z czym, nawet Jace, by sobie nie poradził?
- Potrzebuję cie Alec. – Teraz wampirzyca brzmiała, jak mała wystraszona dziewczynka, a strach Aleca zmienił się w przerażenie. – Proszę, przyjdź do Dumort…
Jeśli Lily o coś prosiła to sytuacja musiała być naprawdę poważna.
- Zaraz będę – obiecał i się rozłączył.
Zaczął szukać stroju bojowego. Znalazł go dopiero za kanapą, co musiało być sprawką chłopców. Zapamiętał, żeby przeprowadzić z nimi poważną rozmowę, na temat dotykania jego służbowych rzeczy. Nie chciał, żeby Max albo Rafael, niech Anioł broni, skaleczyli się o serafickie ostrze. Albo wymalowali mu wielką uśmiechniętą buzię, na klapie bojowej kurtki. Dobrze, że plakatówki łatwo dają się sprać.
Wkładał właśnie spodnie, gdy drzwi do ich sypialni się otworzyły i stanął w nich Magnus. Tylko ten konkretny Czarownik potrafił wyglądać przerażająco mając na sobie piżamę z Psim Patrolem (nową miłością ich synów).
- A ty, dokąd? – spytał opierając ręce na biodrach.
Alec poczuł, jak robi mu się gorąco. Uwielbiał męża w tej wersji: stanowczej, złej i dominującej. Pokręcił głową, żeby pozbyć się grzesznych myśli.
- Do hotelu Dumort – powiedział podchodząc do ukochanego. – Coś się stało i Lily prosiła mnie o pomoc.
Twarz Magnusa nieco złagodniała. On także wiedział, że Lily Cheng rzadko prosiła o cokolwiek.
- A Jace? – spytał i przyciągnął męża do siebie. – To twoja pierwsza wolna noc od dawna. – Pocałował skrawek skóry tuż za uchem, Alec jęknął. – Moglibyśmy wykorzystać ją inaczej. I sprawdzić nowe zaklęcie wyciszające w sypialni… - Sięgnął do paska Aleca, ale ten złapał go za nadgarstek.
- Lily mówi, że Jace nie da rady – powiedział przepraszającym tonem. Niczego bardziej nie pragnął, jak tylko wrócić z ukochanym do łóżka i spędzić resztę nocy na wymianie pocałunków. Oraz kilku innych rzeczach. – Muszę iść. – Pocałował trzymany nadgarstek. Tym razem to Magnus jęknął.
- Wiem – przyznał odgarniając jednocześnie niesforne kosmyki z czoła męża. – Jesteś typem osoby, która zawsze spieszy z pomocą. I kocham to w tobie. Ale obiecaj mi jedno.
- Cokolwiek zechcesz. – Naparł czołem na czoło Magnusa. Teraz, bez problemu, mógł patrzeć w te cudowne kocie oczy.
- Wrócisz do mnie. Do nas.
Alec poczuł, jak coś ściska mu serce.
- Do was, zawsze.
 
Odkąd Lily odnowiła hotel, Alec miał wrażenie, że liczba mieszkających w nim wampirów stale rosła. Nigdy nie podejrzewał przyjaciółki, ani żadnego innego członka klanu o tworzenie nowych Dzieci Nocy (za bardzo bali się Lily, czy też raczej tego, że zrzeknie się stanowiska i na swoje miejsce mianuje Elliotta). Po prostu… Chyba nagle wszystkie wampiry, z Nowego Jorku i okolic, (z tygodnia na tydzień coraz dalszych okolic), nagle zapragnęły mieszkać w miejscu, jakby żywcem wyjętym z lat dwudziestych. Nie sposób było przyjść do Dumort i nie trafić na jakiegoś nowego krwiopijcę. Nie mówiąc już o Przyziemnych, którzy z nieznanych Alecowi powodów, dobrowolnie, postanowili zostać wampirzym pokarmem.
Dlatego dzisiaj, kiedy wszedł do hotelu i nie natknął się na nikogo, w jego głowie zapaliła się czerwona lampka.
- Lily?! – krzyknął.
- Nareszcie jesteś!
Aż podskoczył, gdy tuż za nim pojawiła się Charlotte – jedna z podwładnych Lily.
- Szefowa już na ciebie czeka. Musisz nam pomóc.
To wszystko wyglądało coraz gorzej.
Dał się poprowadzić do sali balowej, która gdy wampiry nie organizowały potańcówek, (kilka z nich prowadził sam Magnus) stanowiła coś w rodzaju pokoju dziennego. A może raczej nocnego? W końcu wampiry egzystowały nocą… To, od lat, nie dawało Alecowi spokoju. A Magnus śmiał się za każdym razem, gdy tylko zaczynał temat.
Teraz sala balowa pękała w szwach. Zgromadziły się w niej chyba wszystkie wampiry, na stałe zamieszkujące Dumort oraz kilka przyjezdnych. Szmer setek prowadzonych szeptem rozmów wypełniał pomieszczenie i przyprawiał Aleca o ból głowy. Ale nawet wśród tej kakofonii dźwięków, zdołał wyłapać jeden znajomy. Bardzo znajomy. Jego serce biło, jak oszalałe, kiedy przepychał się ku środkowi sali. Wampiry rozstępowały się, robiąc mu przejście. Rozmowy przybrały na sile, ale on wciąż słyszał ten jeden dźwięk.
Płacz dziecka.
W końcu dotarł tam, gdzie chciał. I stanął, jak wryty. Na samym środku pomieszczenia, w wielkim pluszowym fotelu, siedziała Lily z… niemowlęciem na ręku. Próbowała kołysać dziecko, jednocześnie drąc się na Elliotta.
- Nie! Nie możesz jej potrzymać! Upuścisz ją!
- Przynajmniej przestanie płakać!
- Ale za to ty zaczniesz! Rzewnymi łzami!
Elliott przełknął ślinę. Doskonale wiedział na co stać było Lily. Wzorowała się w końcu, na Raphaelu Santiago.
Nie wiadomo, jak skończyłaby się ta kłótnia, gdyby Alec nie chrząknął, tym samym zwracając na siebie uwagę.
- Alec! – krzyknęła radośnie Lily podrywając się z fotela. Lekkim krokiem, zupełnie jakby płynęła, pokonała dzielącą ich odległość i, bez żadnego ostrzeżenia, wcisnęła w jego ramiona płaczące niemowlę. Nawet o tym nie myśląc, automatycznie zaczął je kołysać. Zadziałał odruch wyrobiony podczas opiekowania się Maxem. Syn nieźle go wyszkolił.
Wkrótce dziecko, chyba rozumiejąc, że wreszcie jest w kompetentnych rękach, uspokoiło się i zasnęło. A wszystkie wampiry odetchnęły z ulgą (chociaż oddychać wcale nie musiały).
- Dowiem się, co tu się dzieje? – Odruchowo ściszył głos. Pamiętał, że Maxa, kiedy miał zły dzień, potrafił obudzić najlżejszy szmer. – I co to za dziecko?
Lily dała znak ręką i wszystkie wampiry, poza Elliottem, opuściły salę balową. Niektóre dość niechętnie, ale żaden nie był na tyle głupi, by sprzeciwić się szefowej. Która miała, w szybkim wybieraniu, numer do Konsula.
Dopiero kiedy zostali sami Lily powiedziała:
- To dziewczynka. – Zrobiła to tonem sugerującym przynajmniej ułomność Aleca, w stopniu znacznym, skoro nie potrafił dostrzec w zawiniątku młodego okazu płci pięknej.
Łowca spojrzał na trzymany tobołek. Dziecko, jak dziecko. Nie miał jednak zamiaru sprawdzać słów przyjaciółki empirycznie. Złota zasada rodzicielstwa brzmiała: jeśli dziecko śpi, rób wszystko, by ten stan trwał, jak najdłużej.
- Dobrze. No to, co to za dziewczynka?
Lily i Elliott spojrzeli po sobie a potem zgodnie wzruszyli ramionami.
- Nie wiemy – przyznał wampir.
- Ktoś ją nam podrzucił – uzupełniła dziewczyna. Sens jej słów dotarł do Aleca, dopiero po dłuższej chwili. Łowca zadrżał.
- Ktoś podrzucił dziecko do hotelu Dumort? Legowiska wampirów? – Nawet zdenerwowany, ani na moment, nie podniósł głosu. Był lepiej wytresowany niż myślał.
Oba wampiry zgodnie pokiwały głowami a Alec miał wrażenie, że śni jeden z tych porypanych koszmarów, które nawiedzały go, za każdym razem, gdy ulegał dzieciakom i serwował pizzę na kolację.
- Ale to nie wszystko. – Lily miała minę, jakby pojawienie się niemowlęcia na progu domu Dzieci Nocy nie było najgorszą częścią historii. – Ktoś przyczepił do jej kocyka to. – Podała Alecowi złożoną kartkę. Łowca przeżył deja vu. Podobny list znaleźli przy Maxie. Czyżby to oznaczało, że dziewczynka była Czarownicą? Ale nie widział u niej żadnego znamienia. Przynajmniej na pierwszy rzut oka.
Rozłożył kartkę i zamarł. Przestał nawet kołysać małą, co spotkało się z jej sprzeciwem. Zakwiliła cicho, tym samym przywracając Aleca do rzeczywistości. Znów zaczął ją bujać, z ulgą dostrzegając, że twarz dziecka się rozpogadza. Była taka malutka, bezbronna a ktoś… Wziął kilka głębokich oddechów, żeby się uspokoić i ponownie spojrzał na kartkę. Upiorne słowo nie zniknęło.
Smacznego.
- Ktoś chciał, żeby wampiry ją zjadły. – Ni to zapytał ni to stwierdził a Lily wraz z Elliottem zgodnie pokiwali głowami. Wyglądali na naprawdę przejętych. Nawet wśród wampirów, pożywianie się dziećmi uchodziło za coś niemoralnego.
- Zapewniam cię, że nikt jej nie tknął! – powiedziała Lily a Alec położył jej dłoń na ramieniu, w uspokajającym geście.
- Wiem. Nigdy byś na to nie pozwoliła.
Wampirzyca uśmiechnęła się smutno patrząc na dziewczynkę. Łowca mógł się tylko domyślać o czym myślała.
- To Przyziemna – odezwała się w końcu. – Przyniósł ją też Przyziemny. Czuję to – odpowiedziała na niezadane pytanie. – Musicie go znaleźć.
Alec pokiwał głową. Jeśli to faktycznie był Przyziemny, a wampirzemu węchowi raczej mógł ufać, to musiał znać prawdę o Świecie Cieni i doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak mogła skończyć dziewczynka. Zresztą kartka, którą zostawił, była na to niezbitym dowodem. Nie mógł jako Konsul, jako ojciec i jako człowiek, tego tak zostawić. Tym bardziej, że nie wiedział, skąd właściwie sprawca miał dziecko. Jeśli je porwał, z jakiejś zwykłej przyziemnej rodziny to, w każdej chwili, mógł to powtórzyć i prędzej czy później, dojdzie do tragedii. Na przykład nikt nie znajdzie dziecka na czas.
Zimny dreszcz strachu przebiegł mu po kręgosłupie. Mocniej przytulił do siebie dziewczynkę a ona wtuliła się w niego tak ufnie, jak tylko dzieci potrafią.
- Zajmę się tym – obiecał.
 
Magnus poczuł, jak ktoś szarpie go za ramię. Wymamrotał pod nosem jakieś przekleństwo i schował twarz w poduszkę. Do jego uszu doszło pełne irytacji prychnięcie.
- Magnus! – Alec nie zamierzał się poddawać. Musiał obudzić męża, potrzebował jego pomocy.
Głos ukochanego odgonił resztki snu, ale Czarownik nie chciał, tak łatwo, rezygnować z odpoczynku. Nie po całym tygodniu robienia rzeczy, na które nie miał ochoty, a których od niego oczekiwano.
- Bez odpowiedniej zachęty nie wstaję – burknął i obrócił się na plecy, żeby dać do zrozumienia mężowi, czego oczekuje w zamian za opuszczenie ciepłego łóżka.
Alec przewrócił oczami. Czasem odnosił wrażenie, że ma w domu nie dwoje a troje dzieci. I niestety, nie na wszystkie działała groźba utraty deseru.
Już się pochylał, żeby pocałować ukochanego, gdy dziecko w jego ramionach zaczęło płakać. Głośno, rozpaczliwie. Na ten dźwięk Magnus poderwał się do siadu. Tylko nadludzki refleks Łowcy uratował ich obu, przed zderzeniem się głowami.
Czarownik zamrugał. Raz. Drugi. Trzeci. Jednak obraz, przed jego oczami, nie chciał się zmienić. Nadal widział Aleca, co było dobre oraz niemowlę, co było… dziwne.
- Alexandrze… - zaczął, ale zaraz urwał, żeby odchrząknąć. Niemowlę nadal płakało. – Co to za dziecko?
Po minie męża zorientował się, że odpowiedź na to pytanie mu się nie spodoba.
- Wszystko ci wyjaśnię, obiecuję, tylko proszę, wyczaruj mleko i pieluchy…
Magnus zrobił to, o co go poproszono. A nawet więcej. Wziął maleństwo od Aleca i sprawnie je przebrał. Ze zdziwieniem stwierdził, że trzyma w ramionach dziewczynkę. Odebrał, od Aleca, butelkę i zaczął karmić małą. W jego przypadku też zadziałał odruch wypracowany przy młodszym synu.
Kiedy dziecko zaczęło jeść nastała błoga cisza a oni odetchnęli z ulgą. Nie żeby bali się, że płacz obudzi Rafaela i Maxa. Ich sypialnia była wyciszona naprawdę dobrym zaklęciem (ostatnio nawet mocno podrasowanym, jednak nie dane im było jeszcze przetestować usprawnień). Tak na wszelki wypadek, gdyby nieco poniosło ich przy igraszkach. Mimo wszystko, obaj czuli się niekomfortowo słysząc dziecięcy płacz. Jak chyba wszyscy rodzice na ziemi.
- Powiesz mi teraz, co się stało?
Alec smętnie pokiwał głową, po czym opowiedział wszystko, co wydarzyło się w hotelu Dumort. Kiedy skończył Magnus aż trząsł się z wściekłości i tylko dziecko na rękach powstrzymywało go, przed rzucaniem na prawo i lewo losowymi przedmiotami.
- Sukinsyn – warknął odruchowo przytulając dziecko o siebie. Mała wypluła smoczek i spojrzała na Magnusa wielkimi niebieskimi oczami. Czarownik poczuł ucisk w sercu. Jak ktoś mógł chcieć skazać to maleństwo na śmierć? Ze zdziwieniem odkrył, że jest bardziej wściekły niż wtedy, gdy znaleźli Maxa. Tamtą sytuację mógł jeszcze poniekąd zrozumieć. Narodzinom Czarowników zawsze towarzyszył ból i smutek, poza tym Max dostał szansę, którą tej małej ktoś chciał odebrać.
- Tak – zgodził się Alec i wziął dziewczynkę z rąk Magnusa. Mała ziewnęła. – Chyba jest śpiąca. – Spojrzał wyczekująco na męża. Magnus pstryknął palcami i w pokoju pojawiło się stare łóżeczko Maxa. Alec delikatnie ułożył w nim dziecko, które zasnęło niemal od razu.
- Co teraz zrobisz? – spytał Magnus podchodząc do ukochanego. Sytuacja mocno wytrąciła go z równowagi i potrzebował się uspokoić. A nie znał lepszego sposobu na zszargane nerwy niż schowanie się w silnych ramionach męża. Łowca objął mężczyznę w pasie i mocno przycisnął do siebie. On też potrzebował swojej dawki spokoju. Zauważył, że odkąd został ojcem, wszystkie sprawy dotyczące dzieci, odbierał bardziej personalnie. Zawsze zastanawiał się, co by było, gdyby to spotkało jego synów. Nienawidził się za te myśli, ale one i tak się pojawiały. Teraz też. Myślał, co by było, gdyby Max nie został podrzucony na próg Akademii a do legowiska wampirów. Takich bez skrupułów… Zadrżał.
- Spokojnie. – Magnus pogładził go po policzku. – Max jest z nami. – Dobrze znał swojego męża i wiedział w jaką stronę poszybowały myśli mężczyzny.
- Wiem. – Wtulił twarz w dłoń ukochanego i uśmiechnął się z wdzięcznością. W takich chwilach dziękował wszystkim możliwym siłom za to, że postawiły na jego drodze tego mężczyznę. Gdyby nie Magnus, złamałby się już dawno temu.
- Co teraz zrobisz? – powtórzył pytanie Czarownik.
- Rano pójdę do Instytutu i porozmawiam z Jace’em. Musimy dowiedzieć się, kto za tym stoi. I czy próbował pozbyć się własnego dziecka. – Ponownie zadrżał. – Czy też porwał je, z jakiejś przyziemnej rodziny. Dopiero wtedy będziemy mogli zadecydować, co zrobić z małą – uprzedził następne pytanie męża. – A póki co… - Wzruszył ramionami.
- Póki co, to chodź do łóżka – zdecydował Magnus. – Może uda nam się złapać jeszcze kilka godzin snu. – Bez nadziei spojrzał na śpiącą dziewczynkę.
 
- Max! Jedz normalnie! – Magnus skarcił syna, który próbował wypić mleko z płatków, za pomocą języka.
- Ale Prezes tak może! – Chłopiec wskazał na kota, całkowicie pochłoniętego swoim posiłkiem.
- Bo Prezes nie utrzyma łyżki. Wierz mi, na pewno też wolałby jeść, jak człowiek. – Starał się nie zwracać uwagi na, pełne dezaprobaty, spojrzenia pupila.
Max westchnął w sposób, jaki podpatrzył u Aleca i sięgnął po łyżkę.
Tymczasem Rafael skończył swoje płatki i teraz patrzył na papę z wyczekiwaniem. Magnus wiedział, co zaraz nastąpi; w duchu zaczął liczyć do dziesięciu.
- Rafe, odstaw miseczkę do zmywarki.
Chłopiec pokręcił głową. Magnus zaczął się zastanawiać, czy jako dziecko też był tak nieznośny.
- Nie umyję jej za pomocą magii – oświadczył a młody Łowca zrobił naburmuszoną minę. – Wstaw miseczkę do zmywarki.
- Nie!
- Słuchaj papy! – Do kłótni włączył się Alec, który właśni wyszedł z sypialni. Twarz miał nadal zapuchniętą od snu i musiał mrugać, żeby całkiem się dobudzić. Na ręku trzymał kwilące niemowlę.
Obaj chłopcy widząc ojca, z niecodziennym obciążeniem, otworzyli szeroko oczy i, zupełnie zapominając o śniadaniu, rzucili się na niego, przekrzykując jeden drugiego.
- Tato!
- Tatusiu!
- Co to jest?!
- Skąd to masz?!
- Czy to nowy braciszek?!
Słysząc te słowa z ust Maxa, Rafael lekko się spiął a jego entuzjazm, względem nieznanego dziecka, nieco osłabł.
Zmiana zachowania syna nie uszła uwagi Aleca. Szybko klęknął, żeby pokazać dzieciom maleństwo.
- To nie braciszek – wyjaśnił. – To dziewczynka.
- Czyli siostra? – Oblicze młodego Czarownika emanowało szczęściem. Rafael nadal pozostawał nieufny, ale na słowo „siostra” nieco złagodniał. Zaciekawiony pochylił się nad zawiniątkiem.
- Też nie. – Zaśmiał się Alec i zmierzwił synowi włosy. – Mała zgubiła rodziców i musimy pomóc jej ich znaleźć.
Rafael pokiwał głową wyraźnie uspokojony, za to usta Maxa wygięły się w podkówkę. Naprawdę chciałby mieć jeszcze więcej rodzeństwa.
- A mogę ją potrzymać? – zapytał i w tym momencie mała zaczęła przeraźliwie płakać. Max odskoczył przestraszony. – Przepraszam!
- To nie twoja wina. – Magnus podszedł do rodziny i wyjął dziecko z ramion męża. – Po prostu jest głodna. Wy już dostaliście śniadanie a ona nie. – Podał dziecku przygotowaną wcześniej butelkę.
Twarz Maxa znów rozjaśnił uśmiech.
- A jak zje, będę mógł ją potrzymać?
- Pod warunkiem, że sam zjesz – zastrzegł Alec wskazując prawie pełną miskę płatków. Chłopiec niemal rzucił się na jedzenie. A Rafael, ku ogólnemu zdumieniu wszystkich, bez słowa, zaniósł własne naczynia do zmywarki. Potem usiadł przy stole i z niemal nabożną czcią patrzył, jak Magnus karmił małą.
- Dlaczego mnie nie obudziłeś? – spytał Alec obejmując męża w pasie, jedną ręką.
- Czeka cię ciężki dzień. Uznałem, że powinieneś się wyspać.
Alec uśmiechnął się z wdzięcznością.
- Kocham cię.
 
- Co za potwór mógł zrobić coś takiego? – zapytała Maryse pochylając się nad nosidełkiem. Śpiąca w nim dziewczynka wykrzywiła buzię w zabawnym grymasie. Stojąca obok Isabelle aż pisnęła z zachwytu, który wcale nie spodobał się Simonowi.  Kochał swoją narzeczoną najbardziej na świecie, ale nie odczuwał jeszcze potrzeby bycia ojcem. A Izzy chyba powoli odnajdywała w sobie instynkt macierzyński.
- Jak to jest braciszku – Isabelle zostawiła niemowlę i podeszła do Aleca, – że dzieci spadają ci z nieba?
Łowca posłał jej wściekłe spojrzenie.
- Nie spadają. A ta mała ma rodziców, których musimy odnaleźć.
- Chyba, że to oni próbowali zrobić z niej karmę dla wampirów – wtrącił Jace, za co dostał w łeb od swojej narzeczonej. – Hej! Tak tylko mówię! To nie jest niemożliwe!
- Niestety – zgodził się Alec. – Ale musimy to sprawdzić.
 
Następną godzinę zajęło im obmyślanie planu poszukiwań. Wszystkim kierować miał Jace, jako szef Instytutu. Postanowili także poprosić o pomoc Podziemnych, byli pewni, że każda z ras chętnie przyłączy się do poszukiwań potencjalnego dzieciobójcy. Poza tym wampiry na pewno będą chciały udowodnić, że nie popierają jedzenia dzieci. Największy problem stanowiło to, co zrobić z małą, do czasu wyjaśnienia całej sprawy. Wszyscy zgodnie stwierdzili, że maleństwo powinno zostać u Aleca i Magnusa.
- Macie największe doświadczenie – przekonywała Izzy a Simon nawet nie próbował ukryć westchnienia ulgi.
- Myślę, że mama ma większe. – Spojrzał na Maryse, która zajęta była bujaniem nosidełka. Słysząc słowa syna, od razu porzuciła to zajęcie. Na szczęście dziecko spało na tyle mocno, że nie zrobiło jej to różnicy.
- O nie! Ja już jestem na to za stara! Co najwyżej mogę pomóc.
Alec spojrzał na Jace’a. Tak właściwie to tylko dla formalności, znał swojego parabatai i wiedział, że ten miał już przygotowaną wymówkę.
- Jeśli mam zająć się poszukiwaniami, to nie będę miał czasu na niańczenie dziecka. – Uniósł ręce w obronnym geście. Stojąca obok Clary skwapliwie pokiwała głową.
Alec westchnął.
- Magnus mnie zabije.
 
- Wróciłem!
- Tatusiu!
- Tatusiu!
Już od progu został zaatakowany przez dziecięcy entuzjazm synów. Uśmiechając się odstawił nosidełko i wziął chłopców na ręce. Rafael wtulił się w jego szyję a Max zaczął piszczeć z radości. Okręcił się z nimi kilka razy wokół własnej osi, co wywołało uśmiech nawet u starszego syna.
- A ja? – W drzwiach kuchni pojawił się Magnus z figlarnym uśmiechem na ustach.
Alec popatrzył na chłopców a ci zgodnie pokiwali głowami. Odstawił ich ostrożnie na podłogę i podszedł do męża. Magnus nadstawił policzek do całusa, jednak Alec zignorował zachętę. Złapał zdezorientowanego Czarownika w pasie, po czym uniósł kilka centymetrów nad ziemię. Magnus pisnął, jak mała dziewczynka, co wywołało chichot u obu chłopców.
- Postaw mnie! – zażądał, ale Łowca zamiast spełnić rozkaz uśmiechnął się szelmowsko i zaczął kręcić się w kółko, nadal trzymając męża w powietrzu.
Magnus pomyślał, że posiadanie Nefilim za partnera, miało jednak pewne minusy. Jeden z nich był taki, że ukochany zawsze będzie silniejszy od niego i jeśli zechce, żeby jego błędnik oszalał – tak, jak teraz – to, to zrobi. A on nie będzie w stanie go powstrzymać.
Nie wiadomo, ile jeszcze trwałyby jego męczarnie, gdyby nie płacz, który nagle wydobył się z zapomnianego przez wszystkich nosidełka. Chłopcy momentalnie porzucili rodziców i przyklękli przy dziewczynce. Na swój dziecięcy sposób próbowali ją uspokoić.
- Jest głodna – powiedział Alec, który zdążył już postawić Magnusa i posłać mu spojrzenie pod tytułem „porozmawiamy później”.
- Mogę ją nakarmić? – spytał Max, kiedy tata wyjmował dziecko z nosidełka. Alec zauważył, że poszło mu sprawniej niż wtedy, gdy Maxwell był mały. Co znaczy doświadczenie…
- Nie, kochanie. – Poczochrał włosy syna. – Jesteś za mały.
Chłopiec zrobił naburmuszoną minę i objął się drobnymi ramionkami, demonstrując w ten sposób światu, swoje niezadowolenie. Zaraz jednak zapomniał o złości, bo Rafael zadał dużo ciekawsze pytanie.
- Czy to znaczy, że Madzie z nami zostaje?
- Madzie? – spytali Alec i Magnus jednocześnie.
- No… - Chłopiec wzruszył ramionami. – Wygląda, jak Madzie.
Mężczyźni postanowili nie dyskutować z tak żelazną logiką. Zamiast tego skupili się na innej części pytania.
- Nie synku. Madzie z nami nie zostaje – wyjaśnił Alec a Magnus go poparł. – Zajmujemy się nią tylko do czasu, aż wujek Jace nie znajdzie jej rodziców.
Rafael wygiął usta w podkówkę, co zdziwiło obu mężczyzn. Jeszcze rano niezbyt entuzjastycznie odnosił się do niemowlęcia. Nie mieli jednak czasu się nad tym zastanawiać, bo dziewczynka, nosząca robocze imię Madzie, płakała coraz głośniej. Magnus wyczarował butelkę a Alec zaczął ją karmić. Chłopcy, z niemal nabożną czcią patrzyli, jak maleństwo ssało smoczek. Nie odstępowali ani na krok ojca, gdy ten chodził po mieszkaniu starając się uśpić małą, skutecznie uniemożliwiając dorosłym odbycie poważnej rozmowy. Z czego Alec się nawet cieszył. Wiedział, że Magnus był nim rozczarowany.
Dopiero kiedy Madzie zasnęła a malcy uznali, że będą pełnić straż przy jej łóżeczku, małżonkowie znaleźli chwilę dla siebie. Normalnie spędziliby ten czas na kanapie, rozmawiając, kradnąc sobie czułe pocałunki i ciesząc się, tak rzadką w tym domu, ciszą. Jednak dzisiaj nie było im to dane.
- Przepraszam – bąknął Alec, gdy mąż postawił przed nim kubek z herbatą. – Ja…
- Nie miałeś wyboru. – O dziwo Magnus nie wydawał się zły. – Wiedziałem, że tak będzie.
Alec się zaczerwienił. Zrozumiał przytyk – był zbyt miękki dla swojej rodziny.
- Przepraszam – powtórzył, bo nic innego nie przyszło mu do głowy. – Postaram się, jak najmniej cię tym obciążać – zapewnił. – Będę małą zabierał do pracy, mama obiecała, że może wtedy się nią zajmować. I będę… - urwał, bo Magnus zamknął mu usta pocałunkiem. Czarownik, z doświadczenia wiedział, że to najlepszy sposób, żeby przerwać słowotok ukochanego. Całowali się chwilę, zupełnie jak na początku znajomości. Alec pomyślał, że tak wygląda szczęście.
- Nie przepraszaj – powiedział Magnus, kiedy oderwali się od siebie. – Dobrze wiesz, że twoje sprawy są moimi. Poza tym wychowaliśmy Maxa, damy radę zająć się kilka dni małą dziewczynką. Ona przynajmniej nie będzie podpalać losowych rzeczy w domu. – Puścił mu oczko a Alec, po prostu, musiał parsknąć śmiechem
- Kocham cię – powiedział opierając swoje czoło o czoło ukochanego. – Najbardziej na świecie.
- Ja ciebie też.
Już mieli ponownie się pocałować, gdy do pokoju wpadł zarumieniony z emocji Max.
- Tato! Papo! Madzie zrobiła śmieszną minę! Musicie to zobaczyć!
 
Następne dni mijały raczej spokojnie. Alec co prawda nie angażował się za bardzo w poszukiwania rodziców Madzie (imię wszystkim się spodobało i trafiło do powszechnego użytku) – jako Konsul i tak miał sporo na głowie – ale trzymał rękę na pulsie i cały czas wszystko monitorował. Niestety efekty były raczej mizerne, ktokolwiek podrzucił dziecko do hotelu Dumort wiedział, jak się ukrywać i nawet pomoc Podziemnych na niewiele się zdała. Na szczęście nic podobnego nie miało już miejsca. Ani w Nowym Jorku ani w innych miastach (Alec wysłał ogniste wiadomości do wszystkich Instytutów, żeby uczulić ich na potencjalne zagrożenie), co pozwalało przypuszczać, że Madzie była odosobnionym przypadkiem. Jednak Alec ani trochę nie czuł się uspokojony. Wiedział, że póki nie znajdą winnego, niebezpieczeństwo nadal wisiało w powietrzu. A sama myśl o kolejnym porzuconym niemowlęciu ścinała mu krew w żyłach.
- Co robisz tatusiu?
Z zamyślenia wyrwał go głos Maxa. Chłopcu, zza biurka, wystawał tylko czubek głowy, mimo iż stawał na palcach. Alec zachichotał.
Już miał odpowiedzieć i zaproponować synowi, by usiadł mu na kolanach, gdy do gabinetu, dosłownie wpadła Maryse z Madzie na rękach. Dziewczynka gaworzyła wesoło, zachwycona szybko zmieniającą się perspektywą (Alec zaczął się zastanawiać, czy z nim mama też tak biegała. A jeśli, to ile razy jej przy tym upadł…). Zaraz za babcią do pokoju wślizgnął się Rafael. Chłopiec miał poważną minę i bacznie obserwował Maryse, jakby bojąc się, że kobieta może upuścić trzymane niemowlę.
- Max! – Maryse, dla żartu, złapała Czarownika za ucho. Chłopiec się roześmiał. – Co mówiłam? Nie wolno przeszkadzać tacie! I znikać, kiedy nie patrzę!
- Max! Nie wolno uciekać babci! – skarcił syna Alec a chłopiec zrobił skruszoną minę.
- Przepraszam – bąknął. – Już nie będę.
- Wybacz, kochanie. – Maryse podeszła do syna i pogładziła go po włosach, jak wtedy, gdy był małym dzieckiem. – Wiem, że masz sporo pracy. Już zabieram te dwa diabły wcielone.
Obaj chłopcy zrobili minę, jakby babcia wcale nie mówiła o nich. Alec pokręcił z dezaprobatą głową. Trzeba pomyśleć o jakimś rygorze, czy coś… Ale to później. I może lepiej niech Magnus się tym zajmie.
- Nic się nie stało – zapewnił po czym wstał i wziął Maxa na barana. – I tak przydałaby mi się przerwa. Już sam nie wiem, co czytam.
Na dźwięk słowa „przerwa” Rafaelowi zaświeciły się oczy i na chwilę zapomniał o babci oraz Madzie.
- Lody? – zapytał z nadzieją.
- Tak! – podchwycił Max i zaczął uderzać piętami w pierś ojca. – Lody!
Alec westchnął.
- Chyba zostałem przegłosowany.
Maryse spojrzała na syna z czułością. Nie pierwszy raz zastanawiała się, jakim cudem Alec – mając takich rodziców, jak ona i Robert – wyrósł na tak wspaniałego ojca. Nie miała oporów, żeby przyznać się do błędów wychowawczych i wiedziała, że nie przyznano by jej tytułu Matki Roku. Żałowała, że nie można cofnąć czasu, wtedy postąpiłaby zupełnie inaczej. W wielu kwestiach. Niestety nawet Czarownicy nie posiadali takich zdolności, dlatego starała się odpokutować za błędy, będąc najlepszą babcią na świecie.
- Rozpieszczasz ich. – Pogładziła syna po policzku. – A to przywilej babć.
- I cioć, i wujków – dodał Alec, który słyszał ten argument już chyba z tysiąc razy, zarówno od Izzy, jak i Jace’a. Którzy pozwalali robić chłopcom wszystko, co tylko im się żywnie podoba. Łącznie z pofarbowaniem włosów Rafaela na zielono. Wolał tego nie pamiętać. Magnus musiał użyć magii, żeby przywrócić syna do stanu początkowego.
- Dokładnie. – Maryse pokiwała głową. – No idźcie już na te lody. Ja położę małą spać.
Alec pochylił się i pocałował matkę w policzek.
- Dziękuję, że się nimi zajmujesz.
Początkowo Maryse miała opiekować się tylko Madzie. Co prawda Magnus twierdził, że da sobie radę z trójką maluchów, ale Alec źle by się z tym czuł. Poza tym miałby wrażenie, że wykorzystuje w ten sposób, męża. Dlatego postanowił zabierać Madzie ze sobą do pracy i oddawać pod opiekę matki. Jednak plany sobie a rzeczywistość sobie. W ich przypadku rzeczywistość przybrała postać dwóch chłopców, niemal bez pamięci zakochanych w niemowlęciu.
Zarówno Max jak i Rafael zgodnie stwierdzili, że oni chcą być przy Madzie, nijak nie dało im się tego wyperswadować. Magnus posunął się nawet do przekupstwa, ale chłopcy pozostali nieugięci. Oni idą z tatą oraz Madzie i koniec! Ku zdziwieniu Aleca Maryse, poparła wnuki oświadczając, że nie ma nic przeciwko opiekowaniu się całą trójką.
Po krótkiej dyskusji małżonkowie postanowili skorzystać z propozycji. Magnus uznał, że to świetna okazja, żeby popracować nad zaklęciem, które już dawno powinien skończyć. Kto by przypuszczał, że bycie ojcem na pełen etat jest takie czasochłonne?
- Przecież wiesz, że zawsze chętnie się nimi zajmę. – Maryse się uśmiechnęła. Zauważyła, iż odkąd zaakceptowała Alexandra takim, jakim był i nie stawiała mu wymagań ponad jego siły, ich relacje mocno się poprawiły.
Alec chciał coś odpowiedzieć, ale Rafael złapał go za nogawkę.
- Lody – powiedział i zrobił swoją najbardziej proszącą minkę. Nawet dolna warga zaczęła mu drżeć. Niewątpliwie nauczył się tego od Izzy.
- Już idziemy.
 
W lodziarni czekał na nich Magnus, któremu Alec wysłał ognistą wiadomość z zaproszeniem.
- Papa!
- Papa!
Chłopcy rzucili się w objęcia drugiego rodzica a Alec dyskretnie zrobił im zdjęcie. Szykował dla ukochanego prezent na Dzień Ojca. Musiał przyznać, że rozmowy z Clary czasem bywały przydatne.
- Cześć. – Podszedł do męża i pocałował go w policzek.
- Cześć. – Magnus odwzajemnił gest, chociaż miał ochotę przyciągnąć mężczyznę do siebie i całować tak długo, aż obaj nie padną z wycieńczenia. Wiedział jednak, że Alec takiego wstydu by mu nie wybaczył. No i nie chciał gorszyć synów, na historyjki o ptaszkach i pszczółkach jeszcze przyjdzie czas.
Po krótkiej kłótni, co do wielkości porcji, cała rodzina usiadła przy stoliku. Magnus od razu złapał Aleca za rękę. Łowca odwzajemnił uścisk. Czując znane sobie ciepło, zapach drzewa sandałowego oraz słuchając wesołego szczebiotania synów, nie pierwszy raz dotarło do niego, że znalazł swoje miejsce na ziemi. Ale pierwszy raz poczuł, że czegoś w tym wszystkim brakowało. Tak jakby jakiś element układanki wypadł a on nie potrafił powiedzieć skąd, kiedy ani jak wyglądał. Wiedział, że Magnus też to poczuł. Kocie oczy Czarownika były zmrużone a jego kciuk wybijał nerwowy rytm na dłoni Aleca. Łowca chciał o tym porozmawiać, ale po dłuższym zastanowieniu uznał, że to nie była najlepsza pora. Kiedy wróci do domu, położą dzieci spać i naleją sobie po lampce wina. Wtedy poruszy ten temat. Teraz postanowił cieszyć się rodzinną atmosferą.
 
- Przysięgam, że kiedyś zamienię Jace’a w skrzynkę pocztową – powiedział Magnus wchodząc do salonu. – Wiesz, co twój ukochany parabatai naopowiadał naszemu synowi?
Alec pokręcił głową. Gardło miał niemal zdarte od czytania bajek. Jeśli było coś, co bez wahania zmieniłby w Maxie, to właśnie niechęć chłopca do kładzenia się spać.
Magnus opadł na kanapę obok męża i mocno się do niego przytulił.
- Ten idiota – podjął wątek – próbuje wmówić Rafaelowi, że sen jest dla słabych. I Nocni Łowcy nie kładą się spać. A przynajmniej nie przed czwartą rano!
Alec westchnął. Dlaczego Jace musiał być taki głupi?
- Jutro z nim porozmawiam – obiecał.
W tym momencie dziewczynka, leżąca w kołysce, tuż obok kanapy, zakwiliła cicho. Magnus wzniósł oczy ku niebu a Alec poczuł, jak rośnie w nim poczucie winy. To on sprowadził im na głowę kolejny kłopot. Chciał wziąć dziecko, ale ku jego ogromnemu zdumieniu, Czarownik go ubiegł. Wyjął Madzie z łóżeczka i uśmiechnął się do niej ciepło. Mlecznobiała skóra dziecka pięknie kontrastowała z karmelową karnacją Magnusa.
- Nie mów, że ty też przystąpisz do tego całego ruchu „nie śpię, bo wkurzam rodziców”. – zaśmiał się posyłając w stronę dziecka kilka błękitnych iskierek. Mała zaczęła energicznie machać rączkami i nóżkami, jakby próbowała je złapać.
Alec się uśmiechnął, jednak gdzieś z tyłu głowy czuł niepokój. Z jakiegoś powodu to „rodziców”, z ust Magnusa, napełniło go lękiem i tkliwością jednocześnie. Nigdy czegoś takiego nie czuł. Nawet wtedy, gdy przyprowadził do domu Rafaela.
Chciał podzielić się swoimi wątpliwościami z mężem, ale ten był zbyt pochłonięty zabawianiem Madzie. Wiedziony bardziej wyuczonym odruchem niż świadomą reakcją sięgnął po telefon, żeby zrobić ukochanemu kilka zdjęć. Udało mu się cyknąć dwa, gdy komórka zawibrowała (nauczył się wyłączać dźwięki, kiedy jeszcze Max był niemowlęciem).
- Alec? – Usłyszał głos Jace’a i wcale nie spodobał mu się jego ton. – Musicie tu przyjechać. Obaj. Chyba ich znaleźliśmy.
 
Alec, w swoim życiu, widział całą masę okropieństw. Był w Piekle, do cholery! Jednak, mógł się założyć, że to, co zobaczył w małym domku na przedmieściach, będzie mu się śniło po nocach.
Krew była wszędzie. Zachlapała nawet sufit. Pośrodku tej rzezi leżały dwa ciała – kobiety i mężczyzny. Ona umarła z wyrazem przerażenia na twarzy, on… chyba radości. Alecowi trudno było stwierdzić, bo część zwłok była lekko nadpalona, zapewne od porozstawianych wszędzie świeczek.
- To cud, że wszystko się nie sfajczyło – stwierdził Jace, zasłaniając nos oraz usta koszulką. Ciała zaczynały się rozkładać, czemu towarzyszył przeraźliwy fetor. Gorszy nawet od smrodu niektórych demonów. Na szczęście Alec miał za męża Czarownika i wystarczyło jedno pstryknięcie palcami, by całkiem pozbawić go węchu.
- I co? – Podszedł do Magnusa, który przeglądał wielką czarną księgę. Znaleźli ją w pobliżu zwłok i tylko szczęśliwy traf sprawił, że nie podzieliła ich losu i ogień ją ominął. Za to pentagram, (czy też jakaś jego wariacja), w środku, którego leżała, nie miał tyle szczęścia. Niektórych symboli nie dało się odszyfrować. Pozostałe zaś żadnemu z Nefilim nic nie mówiły. Dlatego potrzebny był im Czarownik. Żeby zweryfikować czy księga i rytuał były prawdziwe a oni znaleźli pozostałość po wezwaniu demona.
- To jakaś przyziemna podróbka – oświadczył zamykając wolumin. – Nie ma nic wspólnego z magią.
Alec odetchnął z ulgą. Ale tylko na moment. Bo chociaż rytuał nie stanowił zagrożenia dla Świata Cieni – żaden potężniejszy demon nagle nie wylezie z Edomu i nie zacznie mordować – to nie można było tego powiedzieć o tym zwyczajnym. Musieli się tym zająć. Nie mogli pozwolić, żeby gdziekolwiek, nawet wśród Przyziemnych, krążył rytuał, do przeprowadzenia którego niezbędne było poświęcenie niemowlęcia. Od razu pomyślał o Madzie. Malutka musiała mieć prawdziwego pecha, żeby urodzić się akurat w tej rodzinie.
- Jutro pójdę na Nocny Targ – powiedział Magnus widząc minę męża. Znał go na tyle, żeby wiedzieć o czym mężczyzna myślał. – Nie zostawimy tego tak.
- Dziękuję. – Chętnie by go pocałował, ale okoliczności raczej nie sprzyjały czułościom.
- Co zrobimy z tym? – Podszedł do nich Jace. Był niemal zielony i Alec widział, że resztkami sił powstrzymywał mdłości. Kopnął Magnusa w kostkę. Czarownik przewrócił oczami, ale posłusznie machnął ręką pozbawiając szwagra węchu.
Herondale, od razu, wziął głęboki oddech. Z niedotlenienia zaczynało mu się już kręcić w głowie. Zaraz potem spojrzał na Magnusa, jakby chciał go opierdolić, ale ugryzł się w język. Dlaczego jego parabatai musiał wybrać sobie, na życiowego partnera, kogoś tak przerażającego?
- Myślę, że najlepiej będzie spalić to do gołych fundamentów – powiedział Magnus upuszczając księgę na ziemię. – Im mniej informacji dotrze do Przyziemnych tym lepiej.
Zgodzili się z nim i wkrótce cały budynek płonął magicznie podsycanym ogniem.
 
Do mieszkania wrócili w posępnych humorach. Alec był pewien, że pomimo wysiłków Magnusa, całe jego ubranie przesiąkło wonią spalenizny i rozkładu. Jedyne o czym teraz marzył to prysznic, łóżko oraz długi sen bez snów. Niestety czekała ich jeszcze rozmowa z Clary, która zgodziła się zostać z dziećmi. Czy też raczej skorzystała z pierwszej nadarzającej się okazji, żeby uniknąć oglądania tej masakry.
Zastali ją na kanapie z Madzie na rękach. Bujała małą a ta cichutko posapywała.
- Pasuje ci – powiedział Alec siadając obok.
Clary wystawiła mu język.
- Tobie bardziej. – Niemal wcisnęła niemowlę w jego ramiona. Kiedy poczuł znajomy ciężar przeszedł go dziwny dreszcz. – I co?
Opowiedzieli jej wszystko pomijając tylko nieco drastyczniejsze szczegóły. Pod koniec opowieści była blada, jak ściana.
- Czyli to nie koniec – westchnęła.
- Niestety. – Magnus smutno pokiwał głową. Nie pierwszy raz widział, jak Przyziemni igrali z mocami, o których nie mieli pojęcia. Nigdy nie kończyło się to dobrze.
- A co z Madzie? – spytała Clary patrząc na dziewczynkę ufnie śpiącą w ramionach Aleca. Żal jej było tego dziecka. Nieciekawie zaczęła przygodę na tym świecie. – Wiecie już co z nią zrobicie?
Magnus wzruszył ramionami. Nigdy o tym nie rozmawiali, w sumie sam nie wiedział, dlaczego. Może bali się zapeszać? Liczyli, że omijając temat, w jakiś sposób zaczarują rzeczywistość?
- A co się dzieje z przyziemnymi sierotami? – spytał Alec, który jeszcze nie do końca orientował się w tym drugim świecie.
- Trafiają do Domu Dziecka – wyjaśniła Clary ubiegając Magnusa. Widząc kolejne, nieme pytanie na twarzy Łowcy opowiedziała, na czym polega wspomniana instytucja i jakie perspektywy mają, wychowujące się w niej dzieci. Widziała, że z każdym jej słowem, Alec mocniej przyciskał Madzie do piersi. Nie dziwiła mu się. Też nie chciała dla małej takiego losu.
Kiedy skończyła mówić nastała nieprzyjemna cisza przerywana jedynie cichymi sapnięciami dziecka.
- Muszę iść. – Clary nie mogła znieść tej atmosfery. – Jak znam Jace’a pewnie nawet nie zabrał się za raporty. Przez niego ciągle mamy bałagan w papierach. – Zebrała się błyskawicznie i wybiegła z mieszkania zostawiając małżonków samych.
Magnus jednym ruchem ręki zakluczył drzwi i usiadł obok Aleca. Pogładził małą po główce.
- Co teraz? – spytał.
- Nie wiem… - Alec wzruszył ramionami.
- Chcesz ją tam oddać?
- Nie. – Tego akurat był pewien. – A ty?
- Nie. – Magnus był tego samego zdania. – To, co z nią zrobimy?
Alec spojrzał ukochanemu w oczy.
- Chcesz ją zatrzymać? – spytał a jego głos lekko drżał.
Magnus westchnął ciężko, widząc na twarzy męża odbicie własnych uczuć.
- Nie wiem. – Było zupełnie inaczej niż przy Maxie i Rafaelu. Wtedy przynajmniej jeden z nich miał pewność. Teraz nie miał jej żaden. – A ty? – Musiał spytać. Po prostu musiał. Choć znał odpowiedź.
- Nie wiem… - Dlaczego to było takie trudne? Z jednej strony nie wyobrażał sobie oddać Madzie gdziekolwiek. Z drugiej myśl, że miałby ją wychowywać, być za nią odpowiedzialny napawała go lękiem, jakiego nie czuł chyba nigdy w życiu.
- Mamy już dwoje dzieci – zauważył Magnus.
- Moja mama wychowała czwórkę – przypomniał mu Alec. – Ale to dziewczynka…
- Myślę, że mamy wokół wystarczająco kobiet, które chętnie nauczyłyby ją, co i jak. Jednak to Przyziemna. Nie wiadomo, czy ma Widzenie – skonstatował Magnus.
- Reaguje na twoją magię. I ciągnie Maxa za rogi. Ale chłopcy… - Alec chciał podać kolejny argument, lecz Magnus powstrzymał go ruchem dłoni.
- Prześpijmy się z tym – zaproponował. – Porozmawiamy jutro. Myślę, że żaden z nas nie jest dzisiaj, w stanie, podejmować racjonalnych decyzji.
 
Obudzili się późno (na tyle, że zaraz po przebudzeniu Alec wysłał ognistą wiadomość do Instytutu z informacją, że jest dzisiaj niedostępny) oraz całkowicie niewyspani. Mała Madzie, jakby wyczuwając, że warzą się jej losy, płakała niemal całą noc. Przestała dopiero kiedy Alec wziął ją do łóżka i położył między nimi.
Otoczona zewsząd przyjaznym ciepłem od razu usnęła. Za to oni nie potrafili. Bo nachodziły ich coraz to nowe wątpliwości, niektóre bez jakichkolwiek kontrargumentów.
Przecierając zaspane oczy ruszyli do kuchni pewni, że chłopcy zdążyli doprowadzić ją do ruiny i bez użycia magii się nie obędzie. Okazało się jednak, że pomieszczenie było w nienaruszonym stanie, za to ich synów… nie było nigdzie. Pełni najgorszych przeczuć – chłopcy rzadko spali dłużej niż do ósmej, a dochodziła dwunasta – puścili się biegiem w stronę ich pokoi.
Otworzywszy drzwi do królestwa Rafaela zamarli w niemal całkowitym bezruchu. Pomieszczenie wyglądało, jakby przeszedł przez nie tajfun. I to nie byle jaki. Wszędzie walały się zabawki i ubrania… Maxa! Sam chłopiec zaś, spał zwinięty w kłębek w nogach łóżka brata.
- On tu przyniósł wszystko? – szepnął Alec ostrożnie zamykając drzwi. Jako rodzic doskonale wiedział, że chwile spokoju, jakie dają śpiące dzieci należy utrzymywać, jak najdłużej.
- Chyba tak – odszepnął Magnus. To było raczej dziwne, bo Rafael, pomimo całej miłości jaką darzył brata, posiadał silny instynkt terytorialny.
Wiedzeni czystą ciekawością postanowili zajrzeć jeszcze do pokoju Maxa. Dopiero tam przeżyli prawdziwy szok. Stali w progu, niezdolni się ruszyć ani tym bardziej wydobyć z siebie jakiegokolwiek dźwięku.
W końcu ciszę przerwał Alec.
- Chyba… - urwał, żeby przełknąć ślinę. Myślał, że w ten sposób pozbędzie się rosnącej w gardle guli. Nic z tego. – Chyba nie mamy się nad czym zastanawiać.
Magnus nie odpowiedział tylko przytulił męża i położył głowę na jego ramieniu. Nie mógł oderwać wzroku, od widoku przed sobą. I wcale nie chodziło o to, że czekało go uzupełnienie kosmetyczki.
Cały pokój tonął w brokacie. Jego brokacie kosmetycznym, który nie powinien być używany do ozdabiania ścian, ale to nieważne. Na kilku półkach (jak oni się tam dostali?!) stały wycięte z kartonu kwiaty (trochę krzywe; żaden z chłopców nie przyswoił jeszcze w pełni obsługi nożyczek). Lampka nocna oklejona była różową bibułą, podobnie, jak inne elementy wystroju, które prawdopodobnie, zdaniem malców, były zbyt chłopięce. Na łóżku leżało kilka lalek. Część z nich Alec pamiętał – należały do Izzy i był czas, gdy niemal siłą zmuszała go do zabawy nimi. Nie miał pojęcia, że mama je zachowała. Jednak jedna czy dwie zabawki były wyraźnie nowe. Wtedy zrozumiał, że padli ofiarą podstępu na dużą skalę.
Jednak, pomimo tego chaosu, najbardziej przykuwał uwagę, wykonany różowym cieniem do powiek, napis na przeciwległej ścianie.
MADZIE
Zapatrzeni nie zauważyli nawet kiedy tuż obok pojawili się ich synowie.
- Tato!
- Papo!
Malcy dopadli do rodziców i opletli ich swoimi drobnymi rączkami.
- Jak wam się podoba? – spytał Max, wyraźnie dumny ze swojego dzieła. – Teraz Madzie musi zostać z nami!
Rafe był trochę bardziej wycofany. Wiedział, że złamali kilka zasad dobierając się do kosmetyczki papy i zapewne nie ominie ich za to kara. Jednak na jego poważnej buzi malowała się determinacja.
- Nie możecie jej oddać! – oświadczył z całą stanowczością dziecka. – Ona jest nasza!
Magnus spojrzał na Aleca. W błękitnych oczach pobłyskiwała pewność, której wczoraj tak usilnie szukali. Wiedział, że sam wygląda podobnie. Widział to zarówno w twarzy ukochanego jak i lekkim skinięciu głowy. „Jeśli ty jesteś gotowy, to ja też” mówił ten gest. Czarownik uśmiechnął się szeroko i wziął Rafaela na ręce. Alec zrobił to samo z Maxem.
- Oczywiście, że jej nie oddamy – zapewnił obu synów a ci aż krzyknęli z radości. Czym obudzili Madzie; dziewczynka od razu uderzyła w płacz.
Alec spojrzał na Magnusa z dziwnym przestrachem, ale także typowym dla siebie uporem.
- Nie będzie łatwo – powiedział stawiając Maxa na ziemi.
- Ale damy radę – wszedł mu w słowo Magnus.
- Razem – przytaknął Łowca.
Czarownik cmoknął go w policzek.
- Z nikim innym nawet nie chciałbym próbować.
Madzie zaczęła płakać coraz głośniej, Alec wziął dwa głębokie wdechy.
- Już kochanie! Tata już idzie! – I poszedł. A tuż za nim podreptali Max oraz Rafael, który zdążył wyplątać się z objęć Magnusa.
Czarownik patrzył za oddalającą się rodziną i myślał, że jeśli wszystko, co do tej pory przeżył, miało go zaprowadzić do tego właśnie momentu, to nie zmieniłby ani jednego dnia.
 
- Jak jej damy na drugie imię? – spytał Magnus, gdy Madzie spała już w swojej nowej kołysce, w swoim nowym pokoju. Chłopcy niechętnie przystali na to rozwiązanie, pod warunkiem, że napis zostanie. I Magnus zgodził się, przenosząc go i dodatkowo zabezpieczając magicznie, żeby się nie starł. Kiedyś opowiedzą Madzie jego historię pokazując tym samym, że bracia pokochali ją od pierwszego wejrzenia.
- Może Lily? – zaproponował Alec. – W końcu, gdyby nie ona, małej by z nami nie było.
Magnus zastanowił się przez chwilę.
- Madzie Lily Lightwood-Bane… Brzmi bardzo… Niecodziennie – przyznał uśmiechając się szeroko.
- Czyli, jak najbardziej pasuje do naszej rodziny. – Alec odpowiedział uśmiechem a Czarownik nie mógł, nie przyznać mu racji.
- To postanowione. Ale wiesz… - Podszedł do męża i mocno go przytulił. – Może i jesteśmy najdziwniejszą rodziną na świecie, ale nie zamieniłbym nas na żadną inną.
- Ja też nie.
Pocałowali się. A przynajmniej chcieli, bo przeszkodził im krzyk Rafaela.
- Max wylał płatki na podłogę!
Spojrzeli po sobie.
- Na żadną inną – powiedzieli jednocześnie.

 

 

 

1 komentarz:

  1. ❤️rozpływam się ❤️ cudowne ❤️ miałam paskudny dzień a twoje opowiadanie poprawiło mi humor...będę czekać na kolejne opowiadanie

    OdpowiedzUsuń