Tytuł: Kara
Liczba rozdziałów: One Shot
Gatunek: romans
Para: Crowley x Azirafal
Seria: Dobry Omen
Ograniczenia wiekowe: Brak
Info/Uwagi: Piekło nie wysyła niegrzecznych notatek.
Uwaga: wspomnienie tortur.
Liczba rozdziałów: One Shot
Gatunek: romans
Para: Crowley x Azirafal
Seria: Dobry Omen
Ograniczenia wiekowe: Brak
Info/Uwagi: Piekło nie wysyła niegrzecznych notatek.
Uwaga: wspomnienie tortur.
KARA
Coś było zdecydowanie nie
tak. Problem w tym, że Azirafal nie wiedział dokładnie, co. Zdawał sobie
sprawę, iż ciało Crowleya różniło się od jego ludzkiej powłoki a kierowanie
nim, będzie wymagało od niego sporego wysiłku. Rzeczywistość jednak zawstydziła
wszystkie jego wyobrażenia. Bycie Crowleyem bowiem… bolało. Może nie cały czas
i nie w równym stopniu, ale każdy gwałtowniejszy ruch wywoływał bolesne
przebłyski na całej długości pleców. A kiedy spróbował rozłożyć skrzydła, tak
na wszelki wypadek, nigdy nie wiadomo na jakie pomysły wpadną ich Kwatery
Główne, niemal zgiął się wpół. Nie wiedział, czy powinien spytać o to Demona,
tym bardziej, że sam Crowley, będący teraz w jego ciele, zdawał się poruszać
niezwykle ostrożnie.
Ostatecznie Azirafal
doszedł do wniosku, że ludzkie ciała, które dostali sześć tysięcy lat temu, tak
bardzo przesiąkły ich wewnętrzną esencją, że teraz starały się pozbyć nowego
lokatora. To tłumaczyłoby ból. Niebo i Piekło, od zawsze starały się wyeliminować
siebie nawzajem.
O tym, jak bardzo się
mylił przekonał się dopiero, gdy zdejmował ubranie przed ostatnią, w mniemaniu
Demonów, kąpielą Crowleya. Na widok ukośnej, grubej blizny szpecącej prawy bark
przyjaciela, nie mógł powstrzymać syknięcia. Na szczęście Demony
zinterpretowały to jako oznakę bólu a nie zaskoczenia.
Hastur zmierzył ciało
Crowleya nienawistnym wzrokiem po czym uśmiechnął się z wyższością.
- I co? – Podszedł do
Azirafala. Ten musiał użyć całej siły woli, żeby się nie cofnąć. Książę Piekła
był, po prostu, obrzydliwy. – Nadal boli? – Naraz jego uśmiech stał się
szyderczy. Bez żadnego ostrzeżenia klepnął Crowleya w plecy a Azirafal o mało
nie krzyknął z bólu. Demony wybuchnęły rubasznym śmiechem.
- Czy twój aniołek był
tego wart? – spytał Belzebub, kiedy wreszcie zrobiło się cicho. – Dziwne, że po
tym wszystkim nadal chciałeś, choć przebywać w jego obecności.
Azirafal nie odpowiedział
bojąc się, że jedno nieopatrzne słowo może go zdradzić. Nie miał pojęcia, co tu
się działo. O czym oni mówili? Co to za blizna? I dlaczego, tak bardzo, bolały
go plecy?
- Jesteś zakałą wszystkich
Upadłych – kontynuował Belzebub. – Na szczęście już niedługo. Do wanny! – rozkazał.
Azirafal wykonał
polecenie. I dopiero wtedy zaczęło się prawdziwe przedstawienie.
- Wejdziesz? – mówiąc to
Azirafal nie patrzył na Crowleya, nie potrafił się na to zdobyć. Zwłaszcza, że
czuł się, jak zdrajca. Temat, który chciał poruszyć musiał być dla Crowleya,
bardzo nieprzyjemny a mimo to nie mógł go zignorować. Jeśli chcieli zacząć, na
nowo, po swojej własnej stronie, niektóre rzeczy, zwyczajnie, musiały zostać
wyjaśnione.
- Coś się stało, Aniołku?
– Crowley znał Azirafala lepiej niż ten mógłby przypuszczać. Od razu wyczuł, że
coś było nie w porządku. Zsunął ostrożnie okulary i spojrzał na przyjaciela
swoimi wężowymi oczami. Na ten widok Azirafala przeszedł dreszcz. Naprawdę
lubił oczy Crowleya.
- Chcę… - zawahał się. –
Muszę z tobą o czymś porozmawiać – powiedział starając się brzmieć jednocześnie
stanowczo i przyjaźnie. Nie chciał, żeby Crowley pomyślał, że ma mu coś za złe.
Demon wypuścił z sykiem
powietrze. Mógł się spodziewać, że wizyta w Piekle natchnie Anioła do zadawania
pytań. On sam wolałby, jak najszybciej, zapomnieć o całej sprawie. Powrót do
Nieba, po tak długim czasie, wcale nie był przyjemnym doznaniem. Zwłaszcza, że występował
w roli skazanego na śmierć Azirafala. Rozumiał jednak fascynację Anioła.
- W porządku – wzruszył
ramionami. Azirafal wzdrygnął się na ten widok a do Crowleya zaczęła docierać
nieprzyjemna prawda.
Cholera, cholera, cholera! Tego nie
przewidział. Był pewien, że boska esencja Anioła uchroni go przed tym.
- Zapraszam. – Azirafal
ukłonił się i puścił przyjaciela przodem. Crowley czuł przeszywające spojrzenie
utkwione w swoich plecach, gdy wchodził do księgarni.
- A więc… O czym chciałeś
porozmawiać? – spytał Crowley upijając łyk wina, którym poczęstował go
przyjaciel. Było bardzo mocne, zupełnie nie w stylu Anioła. Czyżby trzymał je
specjalnie da niego?
Azirafal sięgnął po leżące
na stoliku ciasteczko, żeby dać sobie jeszcze chwilę. Nie wiedział, jak zacząć.
- Aniele? – W głosie
Crowleya nie słychać było zniecierpliwienia. Więcej. Azirafal był niemal pewny,
że Demon domyślał się, o co chodziło i sam nie chciał poruszać tego tematu.
Ale, w końcu, musieli to zrobić. Zdusił w sobie chęć sięgnięcia po kolejne
ciasteczko, splótł ręce na brzuchu i chrząknął.
- Mój drogi… - urwał, bo
zabrakło mu odwagi.
- Tak? – Crowley zdawał
się już być lekko pijany. Azirafal postanowił to zignorować. Kto wie? Może tak
było nawet lepiej?
- Twoje… Twoje plecy.
Pokaż mi je.
Crowley zamarł z
kieliszkiem przy ustach. Minęła dobra minuta nim wychylił całą zawartość jednym
haustem, po czym zdjął okulary.
- Co? – Domyślać się a
usłyszeć, to dwie różne rzeczy. Poza tym nie podejrzewał, że Anioł walnie, ot
tak, prosto z mostu. Był gotów raczej na powolne kluczenie wokół tematu.
- Pokaż mi swoje plecy –
powtórzył a Demon zaczął się śmiać.
- Jeszcze się nawet nie
całowaliśmy a ty już każesz mi się rozbierać? Odcięcie od Nieba, dobrze ci
zrobiło Aniołku.
Azirafal nie miał zamiaru
dać się zawstydzić. Znał Crowleya i wiedział, jak ten postępuje.
- Pokaż mi swoje plecy –
powiedział po raz trzeci. Jego upór ewidentnie zrobił na Demonie wrażenie.
Crowley prychnął i
odstawił pusty już kieliszek na stolik. Kiedyś i tak musiało do tego dojść.
Dziwił się, że udało mu się zachować wszystko w tajemnicy, aż do teraz.
Wstał ściągając
marynarkę. Rzucił ją na oparcie fotela i zaczął rozpinać koszulę. Ręce mu się
trzęsły, nie potrafił nad nimi zapanować. Fakt, że Azirafal, w milczeniu,
obserwował jego ruchy, zdecydowanie nie pomagał. Niczego nie komentował. Po prostu
siedział i patrzył.
W końcu udało mu się
uporać z guzikami i koszula poleciała w ślad za marynarką. Został tylko krawat.
Zdjął go przez głowę i po prostu upuścił na ziemię, tuż obok własnych stóp. Był
teraz nagi od pasa w górę i niemal całkowicie bezbronny. Wciąż pamiętał dzień, w
którym ostatni raz, kazano mu się tak rozebrać. Zadrżał.
- Wszystko w porządku,
mój drogi? – Azirafal chciał wstać i podejść, ale Crowley powstrzymał go ruchem
ręki.
- Tak. Po prostu… -
Przełknął ślinę. – Daj mi chwilę – poprosił.
Anioł pokiwał głową. Czuł
rosnące wewnątrz siebie poczucie winy. Gołym okiem było widać, że Crowley nie
czuł się komfortowo. Cierpiał. Może nie fizycznie, ale na pewno emocjonalnie. I
to właśnie on zmusił go, żeby przez to przechodził. Wiedział, że może to przerwać
jednym słowem a Crowley będzie mu za to wdzięczny, jednak… Nie mógł się do tego
zmusić. Był okropnym Aniołem. I najgorszym możliwym przyjacielem.
Wreszcie Crowley przestał
drżeć i, bez żadnego ostrzeżenia, odwrócił się do Anioła tyłem. To, co ukazało się
oczom Azirafala, sprawiło, że Anioł, choć przecież wcale nie musiał, wciągnął
ze świstem powietrze. Całe plecy Crowleya pokryte były podłużnymi ranami na
różnym etapie gojenia, jednak żadna, poza tą, którą dostrzegł w Piekle, nie
zdążyła się zabliźnić. Wszystkie były czerwone, na ich brzegach błyszczała krew
a każdy ruch sprawiał, że lekko zaleczone ciało znów się otwierało, sprawiając
jeszcze więcej bólu swojemu właścicielowi.
Azirafal doskonale
wiedział, na co patrzył. Znał ten rodzaj obrażeń. Przez całe wieki zdążył się napatrzeć
zarówno na ofiary, jak i katów. Plecy Crowleya wyglądały, jakby zaledwie kilka
dni wcześniej, ktoś potraktował je batem. Anioł wiedział jednak, że to
niemożliwe. Ostatnimi czasy wszyscy zajęci byli przygotowaniami do Armagedonu.
Nieważne, co zrobiłby Crowley, nikt nie traciłby czasu, żeby go torturować.
Zabić – tak, ale nie torturować. O słuszności jego teorii świadczyły również dwa
piętna wypalone na dole pleców Demona, mniej więcej, na wysokości nerek.
PARYŻ 1793
Kiedy zrozumiał, co oznaczają,
do czego się odwołują, Azirafal poczuł, jak robi mu się zimno.
- Crowley… - Zaschło mu w
ustach i musiał odkaszlnąć, by w ogóle móc mówić dalej. – Mój drogi… Czy to…
Demon milczał. Azirafal
nie mógł zobaczyć jego twarzy, wiedział jednak, że maluje się na niej ból,
jakiego on nigdy nie doświadczył. Gnany jakimś nagłym impulsem, potrzebą, wstał
z fotela i stanął przed Crowleyem. Jego przyjaciel był na skraju płaczu.
Ponownie zadziałał instynkt. Uważając na rany, objął go i pozwolił skryć twarz
w zagłębieniu swojej szyi. Czuł jak Crowley drżał od powstrzymywanego szlochu.
Chciał mu powiedzieć, by płakał, nie przejmując się niczym, jednak ludzkie
ciało go zawiodło i słowa nie chciały przejść przez gardło.
To Crowley był tym, który
odezwał się pierwszy.
- Jakimś sposobem Hastur dowiedział
się, że uratowałem cię z Bastylii – powiedział cicho, nieco niewyraźnie. – I
doniósł na mnie Belzebubowi.
Azirafal przełknął głośno
ślinę. To wszystko, całe cierpienie Crowleya było jego winą. Nigdy sobie tego
nie wybaczy.
- Jakim cudem jeszcze
żyjesz? – Wiedział, że jeśli któraś z Centrali dowiedziałaby się o ich
współpracy, to byłby koniec wszystkiego. Szczególnie dla Crowleya. Demon sam kiedyś
powiedział, że jego pobratymcy nie udzielają upomnień.
- Przepraszam, Aniele.
Słowa Crowleya dogłębnie
nim wstrząsnęły. Spodziewał się wszystkiego, tylko nie przeprosin. Za co
przyjaciel go przepraszał?! I to w takiej sytuacji?! Jedynym, który mógłby błagać
o wybaczenie, był on sam!
- Nałgałem im –
kontynuował Crowley całkowicie nieświadomy tego, jak jego słowa zadziałały na
Azirafala. – Wmówiłem im, że utrzymanie cię na stanowisku leży, w jak najlepiej
pojętym interesie Piekła.
- Dlaczego? – spytał
chyba tylko po to, żeby powiedzieć cokolwiek. Nie nadążał za tokiem rozumowania
Demona, w głowie miał mętlik a poczucie winy rosło z każdą minutą.
- Bo… - Crowley zawahał
się. – Bo… - Widać było, że cokolwiek chciał powiedzieć sprawiało mu ból. – To
były kłamstwa, Aniele! Chciałem ratować własną skórę! I ciebie też! Gdyby nasza
współpraca wyszła na jaw Moi, na pewno, skontaktowaliby się z Twoimi! I miałbyś
kłopoty! Musiałem to powiedzieć! Ale kłamałem! – To było oświadczenie kogoś na
skraju histerii. Kogoś, kto wstydził się własnych czynów i bał się, że inni też
go za nie potępią. Azirafal czuł sie coraz gorzej.
- Wiem – szepnął
uspokajająco jedną z rąk przenosząc na głowę Crowleya. – Wiem, że cokolwiek byś
im nie powiedział, było kłamstwem. – Zaczął gładzić włosy przyjaciela. – Nie
musisz się martwić. Nie obrażę się. Najważniejsze, że udało ci się zachować
życie – zapewnił go.
Nieco uspokojony Crowley kilka
razy pociągnął nosem i po dłuższej chwili podjął przerwaną opowieść. Głos mu
drżał.
- Powiedziałem im, że
jesteś beznadziejny. Że wysłali na ziemię chyba najgorszego Anioła w całym
Niebie. – Nawet po tylu latach wciąż bolały go słowa jakich użył. Wiedział, że
tylko dzięki nim i łatwowierności Belzebuba, on oraz Azirafal wciąż żyli. A
mimo to nie potrafił sobie wybaczyć. Gdyby chodziło tylko o niego możliwe, że
zdecydowałby się na ten krok. Już wtedy był tak zakochany w Azirafalu, że wolałby
umrzeć niż w jakikolwiek sposób go skrzywdzić. Nawet słowem wypowiedzianym do
Pana Piekła. – Nałgałem im, że nie potrafisz wywiązać się ze swoich obowiązków
a oszukanie cię jest dziecinnie proste. Gdybyś stracił ciało, Góra,
oddelegowałaby na ziemię kogoś bardziej kompetentnego i Piekło straciłoby
przewagę. – Przygryzł wargę. Bał się spojrzeć Azirafalowi w twarz, mimo że
Anioł wciąż gładził go po włosach. – Przepraszam, Aniołku.
Zastanawiał się, co tak naprawdę
czuł. Słowa Crowleya uderzyły we wszystkie jego najgorsze obawy, Demon doskonale
go znał. A jednak… Nie miał wrażenia, że został zdradzony. Nie było mu źle.
Zrozumiał, że… Wierzy, iż Crowley kłamał. A przynajmniej powiedział coś, w co sam
nie wierzył. I to wystarczyło Azirafalowi. Jeśli Crowley miał o nim dobre
zdanie to wszystko było w porządku.
- Nie masz za co – Głos
Anioła emanował spokojem, który sam czuł. – Zrobiłeś, co musiałeś. Wiem, że tak
nie myślisz – dodał po chwili zrozumiawszy, że tego właśnie potrzebował
Crowley.
- Dziękuję Aniele. – Wyczuł,
że Demon się uśmiecha. Zupełnie, jakby spadł z niego ogromny ciężar, chociaż
nadal nie doszli do kluczowej części całej historii. Tych okropnych ran.
- Uwierzyli ci… - powiedział,
żeby pociągnąć wątek.
- Inaczej bym tu teraz
nie stał – wtrącił Crowley, lecz Azirafal go zignorował.
- Ale i tak cię ukarali.
Poczuł nagłą potrzebę odsunięcia
się od Anioła i nawet spróbował to zrobić, jednak Azirafal trzymał go mocno.
Jakby bał się, że Crowley ucieknie mu bez wyjaśnienia.
- Nie mogli przecież
takiego występku puścić płazem. – Wiedział, że Anioł będzie drążył, dlatego
postanowił powiedzieć wszystko od razu. Chciał by to skończyło się jak
najszybciej. Pragnął się ubrać i udawać, że wszystko jest dobrze. Normalnie.
Cieszyć się zyskaną wolnością. – Dostałem czterdzieści ognistych batów.
Anioł aż się wzdrygnął. Choć
przecież czegoś takiego się spodziewał.
- To musiało boleć…
Gdyby te słowa powiedział
ktokolwiek inny Crowley parsknąłby śmiechem i zaczął ubolewać nad jego głupotą.
Jednak w głosie Azirafala słychać było tak wielki żal i smutek, że nie potrafił
się na niego złościć. Nawet za najgłupsze pytanie na świecie. Dlatego tylko skinął
głową. Nie chciał też rozwodzić się nad tym, jak bardzo bolało. Ten dzień
wspominał gorzej niż Upadek. Nawet trafienie do Piekła nie było tak bolesne.
Ani poniżające. Bo Upadek przetrwał z dumą, a gdy Hastur okładał go biczem,
krzyczał z bólu, jęczał i płakał błagając by tortury, jak najszybciej, się
skończyły. Wił się w spazmach u stóp książąt Piekła. Nigdy nie pozwolili mu o
tym zapomnieć.
- Kiedy to było? –
zapytał cicho Azirafal. Jak długo goiły się rany zadane piekielną bronią? I czy
on mógł coś na to poradzić?
- Jakiś tydzień później.
Azirafal drgnął.
- Tydzień?
- Mniej więcej.
Nie. Nie potrafił tego
pojąć. Delikatnie odsunął Crowleya od siebie i spojrzał mu głęboko w oczy.
- Tydzień po Bastylii? –
upewnił się a Demon tylko kiwnął głową. Na więcej chyba nie starczyło mu sił.
- Ale przecież… - To
wciąż do niego nie docierało. – Minęło tyle lat! Dlaczego rany się nie
zagoiły?!
Crowley uśmiechnął się
krzywo. Ten uśmiech był swego rodzaju tarczą przed światem.
- Piekło specjalizuje się
w zadawaniu bólu – przypomniał. – Nie mogli też pozwolić żebym zapomniał o
karze. A przede wszystkim chcieli mieć pewność, że na pewno nie jesteśmy w
zmowie.
- Jak to?
- Te rany… - Skrzywił
się. – Może je uleczyć tylko Anioł – wyjaśnił jednocześnie uciekając wzrokiem
gdzieś w bok, jakby wstydził się swoich słów. – To specjalna tortura dla
największych grzeszników. Cały myk polega na tym, że wszyscy wiedzą, iż
istnieje lekarstwo na ich cierpienie, ale przez własną głupotę, nigdy go nie
dostaną. Jest poza ich zasięgiem. Na wieczność.
Azirafal zadrżał mimo
woli.
- To okrutne! – jęknął.
- To Piekło – poprawił go
Crowley. – Chociaż na jedno wychodzi. Ci faceci naprawdę lubują się w takich
rozwiązaniach.
Przez chwilę obaj
pogrążyli się w rozmyślaniach na temat Piekła. Azirafal dodatkowo myślał o tych
wszystkich złych rzeczach, które przez sześć tysięcy lat, zrobił Crowley. Nawet
najgorszy z jego uczynków nie mógł się równać z tym, co wyrabiały pozostałe
Demony. I niektórzy ludzie.
Nagle coś do niego
dotarło. Powinien zrozumieć to od razu, ale jego umysł, nakarmiony taką dawką
okrucieństwa, nie działał zbyt sprawnie.
- To znaczy, że ja mogę
cię uleczyć? – spytał.
Crowley nieznacznie pokiwał
głową.
- Dlaczego nie
powiedziałeś mi o tym wcześniej? Dlaczego skazałeś się na takie cierpienie?! –
Przypomniał sobie ból, jaki odczuwał podczas pobytu w ciele Crowleya. Znosić
coś takiego przez stulecia? Nie wyobrażał sobie tego. – Przecież wiesz, że bym
ci pomógł!
Słysząc tę uwagę Crowley
prychnął.
- Jasne! – Obrócił się na
pięcie, żeby nalać sobie wina. Był zdecydowanie zbyt trzeźwy na całą tę rozmowę.
– A kiedy następnym razem Hastur wpadłby z wizytą, co miałem mu powiedzieć?!
Hej! Schrzaniłeś robotę! Może spróbujemy jeszcze raz?!
Anioł przygryzł wargę.
Faktycznie, o tym nie pomyślał.
- Uwierz mi, Aniele –
powiedział Crowley ponownie napełniając kieliszek. Poprzedni wypił dwoma
łykami. – Nigdy więcej nie chciałbym przez to przechodzić.
Słysząc to Azirafal
sięgnął po butelkę. On też musiał się napić.
- To po to była ci woda święcona
– skonstatował po opróżnieniu trzeciego kieliszka.
Pili w ciszy, szybko i
niechlujnie, siedząc z dala od siebie. Nie chodziło już o delektowanie się
smakiem a o wprowadzenie do organizmu jak największej dawki alkoholu.
- Do obrony przed Hasturem!
- Przed którymkolwiek z
książąt Piekła – sprostował Crowley. – Ale tak. To właśnie Hastur, od zawsze, pałał
do mnie największą niechęcią.
- Przepraszam, że nie dałem
ci jej od razu – zasępił się. Z powodu jego obaw i uprzedzeń, Crowley narażony był
na niebezpieczeństwo.
- Było, minęło. – Machnął
ręką Demon. Nie chciał ponownie zaczynać tego tematu. – Najważniejsze, że nie
gniewasz się na mnie, za te kłamstwa.
Teraz Azirafal poczuł się
urażony.
- Jakbym śmiał?! – prawie
krzyknął. – Oczywiście, jako Anioł, nie popieram samej idei kłamstwa, ale gdy w
grę wchodzi większe dobro…
- Na przykład nasze
życia?
- Dokładnie… - Nagle
Azirafal urwał i zamilkł, głęboko się nad czymś zastanawiając. – Twoje rany – odezwał
się po blisko kwadransie. – Teraz nic nie stoi na przeszkodzie żebym je
wyleczył!
Chciał wstać, ale Crowley
powstrzymał go ruchem ręki.
- To by wymagało od
ciebie sporo cudów, Aniołku. A ja już się przyzwyczaiłem.
Azirafal nie pojmował,
jak można było przyzwyczaić się do tak okropnego bólu. W dodatku będącego
namacalnym dowodem doznanej porażki. Dla kogoś tak dumnego, jak Crowley, to
musiała być katorga, sama w sobie.
- Tak czy inaczej chcę to
zrobić! – Znów spróbował wstać i znów został zatrzymany przez Demona.
- Zwrócisz na siebie
uwagę Góry – przestrzegł i w jego głosie pobrzmiewał niepokój. Ostatnie czego
chciał to, żeby Azirafal miał przez niego kłopoty. Zwłaszcza teraz, gdy udało
im się odciąć od zwierzchników. Naprawdę był w stanie żyć dalej z tymi ranami,
jeśli tylko oznaczało to przyszłość z Aniołem.
Nie przewidział jednak, jak bardzo Azirafal potrafił być uparty.
Wstał, tym razem nic nie mówiąc
i całkowicie ignorując spojrzenie Crowleya, którym Demon starł się go
zniechęcić. Przeszedł przez pokój i usiadł na kanapie, tuż obok przyjaciela. Crowley
poczuł się nieco niekomfortowo. Taka bliskość była dla niego czymś zupełnie
nowym. Nie żeby nie marzył o niej od stuleci. Ale co innego pragnąć czegoś, w
skrytości ducha, a co innego stanąć twarzą w twarz ze swoimi fantazjami.
- Myślę, że na razie, z
ich strony, nic mi nie grozi – powiedział Anioł korzystając z chwilowego
zamroczenia Demona. – Nadal muszą być w szoku, po przedstawieniu, jakie im zaserwowałeś.
– Położył dłoń na ramieniu Crowleya i nim ten w ogóle zorientował się, do czego
jego przyjaciel zmierza, już leżał na boku, z głową na kolanach Anioła. – Będę
delikatny – powiedział i ostrożnie, samymi opuszkami palców, musnął plecy
Demona.
Crowley syknął z bólu.
- Przepraszam! –
Gwałtownie zabrał rękę.
- Nic się nie stało,
Aniele. – Przyszło mu do głowy, żeby spróbować wstać, jednak było mu tak
wygodnie… Ciepło i bezpiecznie… A możliwość pozbycia się bólu kusiła. Lecz
całkiem odpuścił ten pomysł, gdy druga dłoń Anioła spoczęła na jego głowie a
palce zaczęły delikatnie przeczesywać włosy. Z czegoś takiego nie zrezygnowałby
nikt o zdrowych zmysłach. I tych nie całkiem zdrowych też. Zamruczał z
przyjemności,
- Myślałem, że byłeś
wężem a nie kotem – zachichotał Azirafal ponownie dotykając ran przyjaciela. I
znów sprawił mu ból. Chyba jeszcze gorszy niż wcześniej. – Przepraszam!
- Nic… Nic się nie stało.
– Crowley oddychał szybko. Choć jego ludzkie ciało nie potrzebowało tlenu, już
dawno odkrył, że w ten sposób łatwiej mu przechodzić przez niektóre tortury. A życie
Demona było ich pełne, nie żeby miał zamiar mówić o którejkolwiek Azirafalowi.
No i głębokie oddechy, wraz z liczeniem do dziesięciu, nie raz i nie dwa
pomogło mu nie wybić połowy ludzkości.
Nim zrozumiał, w jaki
sposób powinien leczyć przyjaciela, Azirafal jeszcze dwa razy sprawił Demonowi
ból. Choć nawet wtedy nie poszło gładko. Rany były głębokie i stare a każda z nich
zużywała mnóstwo jego boskiej mocy. Zawziął się jednak całym sobą. Choćby miał
ponownie stanąć przed sądem, a nawet Upaść, wyleczy Crowleya. Bo to wszystko
jego wina! Co mu strzeliło do głowy, żeby pojawić się wtedy we Francji i to w
stroju zalatującym arystokracją na kilometr?! Gdyby, choć przez chwilę,
pomyślał racjonalnie, do niczego by nie doszło. Stulecia bólu Crowleya były
jego winą! Nigdy sobie tego nie daruje. Będzie go to prześladowało do samej
Apokalipsy. I to tej właściwej. Oczywiście nie mógł powiedzieć tego Crowleyowi.
Podziękować mu, przeprosić… to tylko zdenerwowałoby Demona. Musiał wszystkie te
uczucia zachować dla siebie. I samemu sobie z nimi poradzić.
Ciepło rozchodzące się po
plecach było dziwnie znajome. Podobnie, jak spokój i pewność obejmujące we władanie
jego umysł. Długo nie mógł zrozumieć z czym mu się to kojarzyło, a kiedy
zrozumiał… załkał cicho.
- Wszystko w porządku,
mój drogi? – Azirafal był wyraźnie przestraszony. – Boli cie? – czyżby znów się
pomylił?
- Nie… - wychrypiał przez
łzy. – Nie przestawaj, proszę…
Azirafal zrobił to, o co
go poproszono. Zrozumiał, że łzy przyjaciela nie miały nic wspólnego z bólem. A
przynajmniej nie tym fizycznym.
To było tak, jakby znów
dano mu dotknąć Nieba. Z całą jego dobrocią i wspaniałością. Jakby On znów
obdarzył go łaską. I choć był to zaledwie cień tego uczucia, Crowley i tak nie
potrafił wyobrazić sobie nic piękniejszego. Na innych Demonach pewnie nie
zrobiłoby to tak dużego wrażenia, ale przecież on nigdy nie chciał upaść. I
wciąż, potajemnie, tęsknił za Niebem. Na szczęście teraz miał jego kawałek na
własność. Azirafal był tuż obok.
Świtało już, gdy Azirafal
skończył leczyć Crowleya. Był wykończony a efekty jego pracy pozostawiały wiele
do życzenia. Pomimo włożonych wysiłków i tak zostały blizny, namacalny dowód
jego głupoty i upokorzenia Crowleya. Gdyby tylko mógł, przeniósłby je na
siebie, byle tylko uwolnić przyjaciela od tego ciężaru. Nie wątpił, że już
zawsze będą one przypominały Crowleyowi o starciu z Hasturem. To wspomnienie
nie zblaknie. Podobnie, jak jego poczucie winy.
- Crowley? – powiedział
cicho. Podczas niemal całego zabiegu, Demon nie odezwał się ani słowem. Tylko
raz poprosił, by Anioł nie przestawał. I teraz Azirafal pragnął ponownie
usłyszeć jego głos. – Mój drogi?
Odpowiedziało mu ciche
pochrapywanie. Crowley zasnął. Azirafal uśmiechnął się do siebie. Tego akurat
mógł się spodziewać. Jego prywatny Demon bardzo polubił ideę snu. Pochylił się
i pocałował przyjaciela w czoło.
- Śpij dobrze, mój drogi.
Kocham cię – dodał po chwili wahania.
Albo mu się zdawało, albo
przez twarz demona przebiegł cień uśmiechu.
Awww❤️ diabelnie dobre opowiadanie
OdpowiedzUsuń