poniedziałek, 13 września 2021

Kara

Tytuł: Kara
Liczba rozdziałów: One Shot
Gatunek: romans
Para: Crowley x Azirafal
Seria: Dobry Omen
Ograniczenia wiekowe: Brak
Info/Uwagi: Piekło nie wysyła niegrzecznych notatek.
Uwaga: wspomnienie tortur.

 


 
KARA
 

Coś było zdecydowanie nie tak. Problem w tym, że Azirafal nie wiedział dokładnie, co. Zdawał sobie sprawę, iż ciało Crowleya różniło się od jego ludzkiej powłoki a kierowanie nim, będzie wymagało od niego sporego wysiłku. Rzeczywistość jednak zawstydziła wszystkie jego wyobrażenia. Bycie Crowleyem bowiem… bolało. Może nie cały czas i nie w równym stopniu, ale każdy gwałtowniejszy ruch wywoływał bolesne przebłyski na całej długości pleców. A kiedy spróbował rozłożyć skrzydła, tak na wszelki wypadek, nigdy nie wiadomo na jakie pomysły wpadną ich Kwatery Główne, niemal zgiął się wpół. Nie wiedział, czy powinien spytać o to Demona, tym bardziej, że sam Crowley, będący teraz w jego ciele, zdawał się poruszać niezwykle ostrożnie.
Ostatecznie Azirafal doszedł do wniosku, że ludzkie ciała, które dostali sześć tysięcy lat temu, tak bardzo przesiąkły ich wewnętrzną esencją, że teraz starały się pozbyć nowego lokatora. To tłumaczyłoby ból. Niebo i Piekło, od zawsze starały się wyeliminować siebie nawzajem.
O tym, jak bardzo się mylił przekonał się dopiero, gdy zdejmował ubranie przed ostatnią, w mniemaniu Demonów, kąpielą Crowleya. Na widok ukośnej, grubej blizny szpecącej prawy bark przyjaciela, nie mógł powstrzymać syknięcia. Na szczęście Demony zinterpretowały to jako oznakę bólu a nie zaskoczenia.
Hastur zmierzył ciało Crowleya nienawistnym wzrokiem po czym uśmiechnął się z wyższością.
- I co? – Podszedł do Azirafala. Ten musiał użyć całej siły woli, żeby się nie cofnąć. Książę Piekła był, po prostu, obrzydliwy. – Nadal boli? – Naraz jego uśmiech stał się szyderczy. Bez żadnego ostrzeżenia klepnął Crowleya w plecy a Azirafal o mało nie krzyknął z bólu. Demony wybuchnęły rubasznym śmiechem.
- Czy twój aniołek był tego wart? – spytał Belzebub, kiedy wreszcie zrobiło się cicho. – Dziwne, że po tym wszystkim nadal chciałeś, choć przebywać w jego obecności.
Azirafal nie odpowiedział bojąc się, że jedno nieopatrzne słowo może go zdradzić. Nie miał pojęcia, co tu się działo. O czym oni mówili? Co to za blizna? I dlaczego, tak bardzo, bolały go plecy?
- Jesteś zakałą wszystkich Upadłych – kontynuował Belzebub. – Na szczęście już niedługo. Do wanny! – rozkazał.
Azirafal wykonał polecenie. I dopiero wtedy zaczęło się prawdziwe przedstawienie.
 
 
- Wejdziesz? – mówiąc to Azirafal nie patrzył na Crowleya, nie potrafił się na to zdobyć. Zwłaszcza, że czuł się, jak zdrajca. Temat, który chciał poruszyć musiał być dla Crowleya, bardzo nieprzyjemny a mimo to nie mógł go zignorować. Jeśli chcieli zacząć, na nowo, po swojej własnej stronie, niektóre rzeczy, zwyczajnie, musiały zostać wyjaśnione.
- Coś się stało, Aniołku? – Crowley znał Azirafala lepiej niż ten mógłby przypuszczać. Od razu wyczuł, że coś było nie w porządku. Zsunął ostrożnie okulary i spojrzał na przyjaciela swoimi wężowymi oczami. Na ten widok Azirafala przeszedł dreszcz. Naprawdę lubił oczy Crowleya.
- Chcę… - zawahał się. – Muszę z tobą o czymś porozmawiać – powiedział starając się brzmieć jednocześnie stanowczo i przyjaźnie. Nie chciał, żeby Crowley pomyślał, że ma mu coś za złe.
Demon wypuścił z sykiem powietrze. Mógł się spodziewać, że wizyta w Piekle natchnie Anioła do zadawania pytań. On sam wolałby, jak najszybciej, zapomnieć o całej sprawie. Powrót do Nieba, po tak długim czasie, wcale nie był przyjemnym doznaniem. Zwłaszcza, że występował w roli skazanego na śmierć Azirafala. Rozumiał jednak fascynację Anioła.
- W porządku – wzruszył ramionami. Azirafal wzdrygnął się na ten widok a do Crowleya zaczęła docierać nieprzyjemna prawda.
 Cholera, cholera, cholera! Tego nie przewidział. Był pewien, że boska esencja Anioła uchroni go przed tym.
- Zapraszam. – Azirafal ukłonił się i puścił przyjaciela przodem. Crowley czuł przeszywające spojrzenie utkwione w swoich plecach, gdy wchodził do księgarni.
 
- A więc… O czym chciałeś porozmawiać? – spytał Crowley upijając łyk wina, którym poczęstował go przyjaciel. Było bardzo mocne, zupełnie nie w stylu Anioła. Czyżby trzymał je specjalnie da niego?
Azirafal sięgnął po leżące na stoliku ciasteczko, żeby dać sobie jeszcze chwilę. Nie wiedział, jak zacząć.
- Aniele? – W głosie Crowleya nie słychać było zniecierpliwienia. Więcej. Azirafal był niemal pewny, że Demon domyślał się, o co chodziło i sam nie chciał poruszać tego tematu. Ale, w końcu, musieli to zrobić. Zdusił w sobie chęć sięgnięcia po kolejne ciasteczko, splótł ręce na brzuchu i chrząknął.
- Mój drogi… - urwał, bo zabrakło mu odwagi.
- Tak? – Crowley zdawał się już być lekko pijany. Azirafal postanowił to zignorować. Kto wie? Może tak było nawet lepiej?
- Twoje… Twoje plecy. Pokaż mi je.
Crowley zamarł z kieliszkiem przy ustach. Minęła dobra minuta nim wychylił całą zawartość jednym haustem, po czym zdjął okulary.
- Co? – Domyślać się a usłyszeć, to dwie różne rzeczy. Poza tym nie podejrzewał, że Anioł walnie, ot tak, prosto z mostu. Był gotów raczej na powolne kluczenie wokół tematu.
- Pokaż mi swoje plecy – powtórzył a Demon zaczął się śmiać.
- Jeszcze się nawet nie całowaliśmy a ty już każesz mi się rozbierać? Odcięcie od Nieba, dobrze ci zrobiło Aniołku.
Azirafal nie miał zamiaru dać się zawstydzić. Znał Crowleya i wiedział, jak ten postępuje.
- Pokaż mi swoje plecy – powiedział po raz trzeci. Jego upór ewidentnie zrobił na Demonie wrażenie.
Crowley prychnął i odstawił pusty już kieliszek na stolik. Kiedyś i tak musiało do tego dojść. Dziwił się, że udało mu się zachować wszystko w tajemnicy, aż do teraz.
Wstał ściągając marynarkę. Rzucił ją na oparcie fotela i zaczął rozpinać koszulę. Ręce mu się trzęsły, nie potrafił nad nimi zapanować. Fakt, że Azirafal, w milczeniu, obserwował jego ruchy, zdecydowanie nie pomagał. Niczego nie komentował. Po prostu siedział i patrzył.
W końcu udało mu się uporać z guzikami i koszula poleciała w ślad za marynarką. Został tylko krawat. Zdjął go przez głowę i po prostu upuścił na ziemię, tuż obok własnych stóp. Był teraz nagi od pasa w górę i niemal całkowicie bezbronny. Wciąż pamiętał dzień, w którym ostatni raz, kazano mu się tak rozebrać. Zadrżał.
- Wszystko w porządku, mój drogi? – Azirafal chciał wstać i podejść, ale Crowley powstrzymał go ruchem ręki.
- Tak. Po prostu… - Przełknął ślinę. – Daj mi chwilę – poprosił.
Anioł pokiwał głową. Czuł rosnące wewnątrz siebie poczucie winy. Gołym okiem było widać, że Crowley nie czuł się komfortowo. Cierpiał. Może nie fizycznie, ale na pewno emocjonalnie. I to właśnie on zmusił go, żeby przez to przechodził. Wiedział, że może to przerwać jednym słowem a Crowley będzie mu za to wdzięczny, jednak… Nie mógł się do tego zmusić. Był okropnym Aniołem. I najgorszym możliwym przyjacielem.
Wreszcie Crowley przestał drżeć i, bez żadnego ostrzeżenia, odwrócił się do Anioła tyłem. To, co ukazało się oczom Azirafala, sprawiło, że Anioł, choć przecież wcale nie musiał, wciągnął ze świstem powietrze. Całe plecy Crowleya pokryte były podłużnymi ranami na różnym etapie gojenia, jednak żadna, poza tą, którą dostrzegł w Piekle, nie zdążyła się zabliźnić. Wszystkie były czerwone, na ich brzegach błyszczała krew a każdy ruch sprawiał, że lekko zaleczone ciało znów się otwierało, sprawiając jeszcze więcej bólu swojemu właścicielowi.
Azirafal doskonale wiedział, na co patrzył. Znał ten rodzaj obrażeń. Przez całe wieki zdążył się napatrzeć zarówno na ofiary, jak i katów. Plecy Crowleya wyglądały, jakby zaledwie kilka dni wcześniej, ktoś potraktował je batem. Anioł wiedział jednak, że to niemożliwe. Ostatnimi czasy wszyscy zajęci byli przygotowaniami do Armagedonu. Nieważne, co zrobiłby Crowley, nikt nie traciłby czasu, żeby go torturować. Zabić – tak, ale nie torturować. O słuszności jego teorii świadczyły również dwa piętna wypalone na dole pleców Demona, mniej więcej, na wysokości nerek.
PARYŻ 1793
Kiedy zrozumiał, co oznaczają, do czego się odwołują, Azirafal poczuł, jak robi mu się zimno.
- Crowley… - Zaschło mu w ustach i musiał odkaszlnąć, by w ogóle móc mówić dalej. – Mój drogi… Czy to…
Demon milczał. Azirafal nie mógł zobaczyć jego twarzy, wiedział jednak, że maluje się na niej ból, jakiego on nigdy nie doświadczył. Gnany jakimś nagłym impulsem, potrzebą, wstał z fotela i stanął przed Crowleyem. Jego przyjaciel był na skraju płaczu. Ponownie zadziałał instynkt. Uważając na rany, objął go i pozwolił skryć twarz w zagłębieniu swojej szyi. Czuł jak Crowley drżał od powstrzymywanego szlochu. Chciał mu powiedzieć, by płakał, nie przejmując się niczym, jednak ludzkie ciało go zawiodło i słowa nie chciały przejść przez gardło.
To Crowley był tym, który odezwał się pierwszy.
- Jakimś sposobem Hastur dowiedział się, że uratowałem cię z Bastylii – powiedział cicho, nieco niewyraźnie. – I doniósł na mnie Belzebubowi.
Azirafal przełknął głośno ślinę. To wszystko, całe cierpienie Crowleya było jego winą. Nigdy sobie tego nie wybaczy.
- Jakim cudem jeszcze żyjesz? – Wiedział, że jeśli któraś z Centrali dowiedziałaby się o ich współpracy, to byłby koniec wszystkiego. Szczególnie dla Crowleya. Demon sam kiedyś powiedział, że jego pobratymcy nie udzielają upomnień.
- Przepraszam, Aniele.
Słowa Crowleya dogłębnie nim wstrząsnęły. Spodziewał się wszystkiego, tylko nie przeprosin. Za co przyjaciel go przepraszał?! I to w takiej sytuacji?! Jedynym, który mógłby błagać o wybaczenie, był on sam!
- Nałgałem im – kontynuował Crowley całkowicie nieświadomy tego, jak jego słowa zadziałały na Azirafala. – Wmówiłem im, że utrzymanie cię na stanowisku leży, w jak najlepiej pojętym interesie Piekła.
- Dlaczego? – spytał chyba tylko po to, żeby powiedzieć cokolwiek. Nie nadążał za tokiem rozumowania Demona, w głowie miał mętlik a poczucie winy rosło z każdą minutą.
- Bo… - Crowley zawahał się. – Bo… - Widać było, że cokolwiek chciał powiedzieć sprawiało mu ból. – To były kłamstwa, Aniele! Chciałem ratować własną skórę! I ciebie też! Gdyby nasza współpraca wyszła na jaw Moi, na pewno, skontaktowaliby się z Twoimi! I miałbyś kłopoty! Musiałem to powiedzieć! Ale kłamałem! – To było oświadczenie kogoś na skraju histerii. Kogoś, kto wstydził się własnych czynów i bał się, że inni też go za nie potępią. Azirafal czuł sie coraz gorzej.
- Wiem – szepnął uspokajająco jedną z rąk przenosząc na głowę Crowleya. – Wiem, że cokolwiek byś im nie powiedział, było kłamstwem. – Zaczął gładzić włosy przyjaciela. – Nie musisz się martwić. Nie obrażę się. Najważniejsze, że udało ci się zachować życie – zapewnił go.
Nieco uspokojony Crowley kilka razy pociągnął nosem i po dłuższej chwili podjął przerwaną opowieść. Głos mu drżał.
- Powiedziałem im, że jesteś beznadziejny. Że wysłali na ziemię chyba najgorszego Anioła w całym Niebie. – Nawet po tylu latach wciąż bolały go słowa jakich użył. Wiedział, że tylko dzięki nim i łatwowierności Belzebuba, on oraz Azirafal wciąż żyli. A mimo to nie potrafił sobie wybaczyć. Gdyby chodziło tylko o niego możliwe, że zdecydowałby się na ten krok. Już wtedy był tak zakochany w Azirafalu, że wolałby umrzeć niż w jakikolwiek sposób go skrzywdzić. Nawet słowem wypowiedzianym do Pana Piekła. – Nałgałem im, że nie potrafisz wywiązać się ze swoich obowiązków a oszukanie cię jest dziecinnie proste. Gdybyś stracił ciało, Góra, oddelegowałaby na ziemię kogoś bardziej kompetentnego i Piekło straciłoby przewagę. – Przygryzł wargę. Bał się spojrzeć Azirafalowi w twarz, mimo że Anioł wciąż gładził go po włosach. – Przepraszam, Aniołku.
Zastanawiał się, co tak naprawdę czuł. Słowa Crowleya uderzyły we wszystkie jego najgorsze obawy, Demon doskonale go znał. A jednak… Nie miał wrażenia, że został zdradzony. Nie było mu źle. Zrozumiał, że… Wierzy, iż Crowley kłamał. A przynajmniej powiedział coś, w co sam nie wierzył. I to wystarczyło Azirafalowi. Jeśli Crowley miał o nim dobre zdanie to wszystko było w porządku.
- Nie masz za co – Głos Anioła emanował spokojem, który sam czuł. – Zrobiłeś, co musiałeś. Wiem, że tak nie myślisz – dodał po chwili zrozumiawszy, że tego właśnie potrzebował Crowley.
- Dziękuję Aniele. – Wyczuł, że Demon się uśmiecha. Zupełnie, jakby spadł z niego ogromny ciężar, chociaż nadal nie doszli do kluczowej części całej historii. Tych okropnych ran.
- Uwierzyli ci… - powiedział, żeby pociągnąć wątek.
- Inaczej bym tu teraz nie stał – wtrącił Crowley, lecz Azirafal go zignorował.
- Ale i tak cię ukarali.
Poczuł nagłą potrzebę odsunięcia się od Anioła i nawet spróbował to zrobić, jednak Azirafal trzymał go mocno. Jakby bał się, że Crowley ucieknie mu bez wyjaśnienia.
- Nie mogli przecież takiego występku puścić płazem. – Wiedział, że Anioł będzie drążył, dlatego postanowił powiedzieć wszystko od razu. Chciał by to skończyło się jak najszybciej. Pragnął się ubrać i udawać, że wszystko jest dobrze. Normalnie. Cieszyć się zyskaną wolnością. – Dostałem czterdzieści ognistych batów.
Anioł aż się wzdrygnął. Choć przecież czegoś takiego się spodziewał.
- To musiało boleć…
Gdyby te słowa powiedział ktokolwiek inny Crowley parsknąłby śmiechem i zaczął ubolewać nad jego głupotą. Jednak w głosie Azirafala słychać było tak wielki żal i smutek, że nie potrafił się na niego złościć. Nawet za najgłupsze pytanie na świecie. Dlatego tylko skinął głową. Nie chciał też rozwodzić się nad tym, jak bardzo bolało. Ten dzień wspominał gorzej niż Upadek. Nawet trafienie do Piekła nie było tak bolesne. Ani poniżające. Bo Upadek przetrwał z dumą, a gdy Hastur okładał go biczem, krzyczał z bólu, jęczał i płakał błagając by tortury, jak najszybciej, się skończyły. Wił się w spazmach u stóp książąt Piekła. Nigdy nie pozwolili mu o tym zapomnieć.
- Kiedy to było? – zapytał cicho Azirafal. Jak długo goiły się rany zadane piekielną bronią? I czy on mógł coś na to poradzić?
- Jakiś tydzień później.
Azirafal drgnął.
- Tydzień?
- Mniej więcej.
Nie. Nie potrafił tego pojąć. Delikatnie odsunął Crowleya od siebie i spojrzał mu głęboko w oczy.
- Tydzień po Bastylii? – upewnił się a Demon tylko kiwnął głową. Na więcej chyba nie starczyło mu sił.
- Ale przecież… - To wciąż do niego nie docierało. – Minęło tyle lat! Dlaczego rany się nie zagoiły?!
Crowley uśmiechnął się krzywo. Ten uśmiech był swego rodzaju tarczą przed światem.
- Piekło specjalizuje się w zadawaniu bólu – przypomniał. – Nie mogli też pozwolić żebym zapomniał o karze. A przede wszystkim chcieli mieć pewność, że na pewno nie jesteśmy w zmowie.
- Jak to?
- Te rany… - Skrzywił się. – Może je uleczyć tylko Anioł – wyjaśnił jednocześnie uciekając wzrokiem gdzieś w bok, jakby wstydził się swoich słów. – To specjalna tortura dla największych grzeszników. Cały myk polega na tym, że wszyscy wiedzą, iż istnieje lekarstwo na ich cierpienie, ale przez własną głupotę, nigdy go nie dostaną. Jest poza ich zasięgiem. Na wieczność.
Azirafal zadrżał mimo woli.
- To okrutne! – jęknął.
- To Piekło – poprawił go Crowley. – Chociaż na jedno wychodzi. Ci faceci naprawdę lubują się w takich rozwiązaniach.
Przez chwilę obaj pogrążyli się w rozmyślaniach na temat Piekła. Azirafal dodatkowo myślał o tych wszystkich złych rzeczach, które przez sześć tysięcy lat, zrobił Crowley. Nawet najgorszy z jego uczynków nie mógł się równać z tym, co wyrabiały pozostałe Demony. I niektórzy ludzie.
Nagle coś do niego dotarło. Powinien zrozumieć to od razu, ale jego umysł, nakarmiony taką dawką okrucieństwa, nie działał zbyt sprawnie.
- To znaczy, że ja mogę cię uleczyć? – spytał.
Crowley nieznacznie pokiwał głową.
- Dlaczego nie powiedziałeś mi o tym wcześniej? Dlaczego skazałeś się na takie cierpienie?! – Przypomniał sobie ból, jaki odczuwał podczas pobytu w ciele Crowleya. Znosić coś takiego przez stulecia? Nie wyobrażał sobie tego. – Przecież wiesz, że bym ci pomógł!
Słysząc tę uwagę Crowley prychnął.
- Jasne! – Obrócił się na pięcie, żeby nalać sobie wina. Był zdecydowanie zbyt trzeźwy na całą tę rozmowę. – A kiedy następnym razem Hastur wpadłby z wizytą, co miałem mu powiedzieć?! Hej! Schrzaniłeś robotę! Może spróbujemy jeszcze raz?!
Anioł przygryzł wargę. Faktycznie, o tym nie pomyślał.
- Uwierz mi, Aniele – powiedział Crowley ponownie napełniając kieliszek. Poprzedni wypił dwoma łykami. – Nigdy więcej nie chciałbym przez to przechodzić.
Słysząc to Azirafal sięgnął po butelkę. On też musiał się napić.
- To po to była ci woda święcona – skonstatował po opróżnieniu trzeciego kieliszka.
Pili w ciszy, szybko i niechlujnie, siedząc z dala od siebie. Nie chodziło już o delektowanie się smakiem a o wprowadzenie do organizmu jak największej dawki alkoholu.
- Do obrony przed Hasturem!
- Przed którymkolwiek z książąt Piekła – sprostował Crowley. – Ale tak. To właśnie Hastur, od zawsze, pałał do mnie największą niechęcią.
- Przepraszam, że nie dałem ci jej od razu – zasępił się. Z powodu jego obaw i uprzedzeń, Crowley narażony był na niebezpieczeństwo.
- Było, minęło. – Machnął ręką Demon. Nie chciał ponownie zaczynać tego tematu. – Najważniejsze, że nie gniewasz się na mnie, za te kłamstwa.
Teraz Azirafal poczuł się urażony.
- Jakbym śmiał?! – prawie krzyknął. – Oczywiście, jako Anioł, nie popieram samej idei kłamstwa, ale gdy w grę wchodzi większe dobro…
- Na przykład nasze życia?
- Dokładnie… - Nagle Azirafal urwał i zamilkł, głęboko się nad czymś zastanawiając. – Twoje rany – odezwał się po blisko kwadransie. – Teraz nic nie stoi na przeszkodzie żebym je wyleczył!
Chciał wstać, ale Crowley powstrzymał go ruchem ręki.
- To by wymagało od ciebie sporo cudów, Aniołku. A ja już się przyzwyczaiłem.
Azirafal nie pojmował, jak można było przyzwyczaić się do tak okropnego bólu. W dodatku będącego namacalnym dowodem doznanej porażki. Dla kogoś tak dumnego, jak Crowley, to musiała być katorga, sama w sobie.
- Tak czy inaczej chcę to zrobić! – Znów spróbował wstać i znów został zatrzymany przez Demona.
- Zwrócisz na siebie uwagę Góry – przestrzegł i w jego głosie pobrzmiewał niepokój. Ostatnie czego chciał to, żeby Azirafal miał przez niego kłopoty. Zwłaszcza teraz, gdy udało im się odciąć od zwierzchników. Naprawdę był w stanie żyć dalej z tymi ranami, jeśli tylko oznaczało to przyszłość z Aniołem.  Nie przewidział jednak, jak bardzo Azirafal potrafił być uparty.
Wstał, tym razem nic nie mówiąc i całkowicie ignorując spojrzenie Crowleya, którym Demon starł się go zniechęcić. Przeszedł przez pokój i usiadł na kanapie, tuż obok przyjaciela. Crowley poczuł się nieco niekomfortowo. Taka bliskość była dla niego czymś zupełnie nowym. Nie żeby nie marzył o niej od stuleci. Ale co innego pragnąć czegoś, w skrytości ducha, a co innego stanąć twarzą w twarz ze swoimi fantazjami.
- Myślę, że na razie, z ich strony, nic mi nie grozi – powiedział Anioł korzystając z chwilowego zamroczenia Demona. – Nadal muszą być w szoku, po przedstawieniu, jakie im zaserwowałeś. – Położył dłoń na ramieniu Crowleya i nim ten w ogóle zorientował się, do czego jego przyjaciel zmierza, już leżał na boku, z głową na kolanach Anioła. – Będę delikatny – powiedział i ostrożnie, samymi opuszkami palców, musnął plecy Demona.
Crowley syknął z bólu.
- Przepraszam! – Gwałtownie zabrał rękę.
- Nic się nie stało, Aniele. – Przyszło mu do głowy, żeby spróbować wstać, jednak było mu tak wygodnie… Ciepło i bezpiecznie… A możliwość pozbycia się bólu kusiła. Lecz całkiem odpuścił ten pomysł, gdy druga dłoń Anioła spoczęła na jego głowie a palce zaczęły delikatnie przeczesywać włosy. Z czegoś takiego nie zrezygnowałby nikt o zdrowych zmysłach. I tych nie całkiem zdrowych też. Zamruczał z przyjemności,
- Myślałem, że byłeś wężem a nie kotem – zachichotał Azirafal ponownie dotykając ran przyjaciela. I znów sprawił mu ból. Chyba jeszcze gorszy niż wcześniej. – Przepraszam!
- Nic… Nic się nie stało. – Crowley oddychał szybko. Choć jego ludzkie ciało nie potrzebowało tlenu, już dawno odkrył, że w ten sposób łatwiej mu przechodzić przez niektóre tortury. A życie Demona było ich pełne, nie żeby miał zamiar mówić o którejkolwiek Azirafalowi. No i głębokie oddechy, wraz z liczeniem do dziesięciu, nie raz i nie dwa pomogło mu nie wybić połowy ludzkości.
Nim zrozumiał, w jaki sposób powinien leczyć przyjaciela, Azirafal jeszcze dwa razy sprawił Demonowi ból. Choć nawet wtedy nie poszło gładko. Rany były głębokie i stare a każda z nich zużywała mnóstwo jego boskiej mocy. Zawziął się jednak całym sobą. Choćby miał ponownie stanąć przed sądem, a nawet Upaść, wyleczy Crowleya. Bo to wszystko jego wina! Co mu strzeliło do głowy, żeby pojawić się wtedy we Francji i to w stroju zalatującym arystokracją na kilometr?! Gdyby, choć przez chwilę, pomyślał racjonalnie, do niczego by nie doszło. Stulecia bólu Crowleya były jego winą! Nigdy sobie tego nie daruje. Będzie go to prześladowało do samej Apokalipsy. I to tej właściwej. Oczywiście nie mógł powiedzieć tego Crowleyowi. Podziękować mu, przeprosić… to tylko zdenerwowałoby Demona. Musiał wszystkie te uczucia zachować dla siebie. I samemu sobie z nimi poradzić.
 
Ciepło rozchodzące się po plecach było dziwnie znajome. Podobnie, jak spokój i pewność obejmujące we władanie jego umysł. Długo nie mógł zrozumieć z czym mu się to kojarzyło, a kiedy zrozumiał… załkał cicho.
- Wszystko w porządku, mój drogi? – Azirafal był wyraźnie przestraszony. – Boli cie? – czyżby znów się pomylił?
- Nie… - wychrypiał przez łzy. – Nie przestawaj, proszę…
Azirafal zrobił to, o co go poproszono. Zrozumiał, że łzy przyjaciela nie miały nic wspólnego z bólem. A przynajmniej nie tym fizycznym.
To było tak, jakby znów dano mu dotknąć Nieba. Z całą jego dobrocią i wspaniałością. Jakby On znów obdarzył go łaską. I choć był to zaledwie cień tego uczucia, Crowley i tak nie potrafił wyobrazić sobie nic piękniejszego. Na innych Demonach pewnie nie zrobiłoby to tak dużego wrażenia, ale przecież on nigdy nie chciał upaść. I wciąż, potajemnie, tęsknił za Niebem. Na szczęście teraz miał jego kawałek na własność. Azirafal był tuż obok.
 
Świtało już, gdy Azirafal skończył leczyć Crowleya. Był wykończony a efekty jego pracy pozostawiały wiele do życzenia. Pomimo włożonych wysiłków i tak zostały blizny, namacalny dowód jego głupoty i upokorzenia Crowleya. Gdyby tylko mógł, przeniósłby je na siebie, byle tylko uwolnić przyjaciela od tego ciężaru. Nie wątpił, że już zawsze będą one przypominały Crowleyowi o starciu z Hasturem. To wspomnienie nie zblaknie. Podobnie, jak jego poczucie winy.
- Crowley? – powiedział cicho. Podczas niemal całego zabiegu, Demon nie odezwał się ani słowem. Tylko raz poprosił, by Anioł nie przestawał. I teraz Azirafal pragnął ponownie usłyszeć jego głos. – Mój drogi?
Odpowiedziało mu ciche pochrapywanie. Crowley zasnął. Azirafal uśmiechnął się do siebie. Tego akurat mógł się spodziewać. Jego prywatny Demon bardzo polubił ideę snu. Pochylił się i pocałował przyjaciela w czoło.
- Śpij dobrze, mój drogi. Kocham cię – dodał po chwili wahania.
Albo mu się zdawało, albo przez twarz demona przebiegł cień uśmiechu.

 


1 komentarz: