Tytuł: Rower
Liczba rozdziałów: One Shot
Gatunek: romans
Para: Malec
Seria: Shadowhunters
Ograniczenia wiekowe: Brak
Info/Uwagi: Historia pewnego prezentu
Liczba rozdziałów: One Shot
Gatunek: romans
Para: Malec
Seria: Shadowhunters
Ograniczenia wiekowe: Brak
Info/Uwagi: Historia pewnego prezentu
ROWER
- Chcę rower!
Magnus podniósł wzrok
znad czytanej właśnie księgi zaklęć i spojrzał na syna. Max trzymał ręce na
biodrach a jego granatowe oczy patrzyły na świat z całą determinacją, na jaką
stać siedmiolatka. Przypominał teraz Aleca bardziej niż Magnus chciałby
przyznać. Tym bardziej, że mąż patrzył na niego w ten sposób, zawsze, gdy się
sprzeczali i Alexander chciał przeforsować swoje zdanie.
- Słucham? – spytał
zastanawiając się jednocześnie, czy to już ten etap, gdy dzieci przestają być
uroczymi urwisami a stają się utrapieniem rodziców.
- Chcę rower – powtórzył
Max. Głośno i wyraźnie. – Na urodziny – uściślił.
- Jaki rower? – Odłożył
książkę i pochylił się, tak by móc patrzeć synowi prosto w oczy.
Max bardzo starał się być
poważny, ale kąciki jego ust, bez przerwy szybowały do góry, oczy zaś
błyszczały z podekscytowania. Jakby sama myśl o rowerze mogła go uszczęśliwić I
Magnus już wiedział, że co by się nie działo, kupią młodemu ten rower.
- Taki ładny! Błyszczący!
Niebieski! Widziałem go, kiedy poszliśmy z ciocią Clary na huśtawki! Papo,
proszę! – Złożył ręce, jak do modlitwy i Magnus musiał bardzo się postarać,
żeby nie parsknąć śmiechem i nie obiecać malcowi wszystkiego, czego ten sobie
tylko zamarzy. Już dawno postanowili z Alekiem, że wszelkie decyzje dotyczące
wychowania, podejmują wspólnie. Tyczyło się to również prezentów. Nie miał
ochoty na ciche dni albo miesięczną abstynencję seksualną.
- Muszę porozmawiać z
tatą – powiedział i Max już wiedział, że nic więcej nie ugra. Powłócząc nogami
wrócił do swojego pokoju. Magnus odprowadził go wzrokiem pełnym miłości. Początkowo
miał wątpliwości czy nadaje się na ojca, czy jest gotów wziąć na siebie tak
wielką odpowiedzialność. Teraz nie wyobrażał sobie życia, bez tego małego
urwisa. Kolejna wspaniała rzecz, którą zawdzięczał Alecowi.
- Rower? – Alec patrzył
na Magnusa z pewną dozą nieufności. Max poszedł już spać (trzeci raz; liczyli,
że tym razem, na dobre), więc oni mogli usiąść i opowiedzieć sobie nawzajem o
minionym dniu. To była ich mała tradycja, z której nie rezygnowali nawet jeśli któryś
z nich padał na twarz ze zmęczenia. Nie chcieli, żeby powstał między nimi mur.
Wiedzieli, jak wiele szkód może wyrządzić kilka niedopowiedzeń i przemilczanych
spraw.
- To chyba nie taki głupi
pomysł – powiedział Magnus podając mężowi kieliszek z winem. – Na pewno lepszy
niż mini topór, który znalazł pod choinką.
Alec zakrztusił się
alkoholem i Czarownik musiał poklepać go po plecach.
- Mieliśmy do tego nie
wracać – burknął, kiedy już mógł złapać oddech. – Poza tym Jace już dostał
nauczkę i przyrzekł, że każdy kolejny prezent będzie z nami konsultował.
- I tak mu nie wierzę –
stwierdził Magnus a Alec mógł tylko przewrócić oczami. Dlaczego dwóch z trzech
najważniejszych, w jego życiu mężczyzn, nie potrafiło się dogadać? – Wracając
do tematu. Co o tym myślisz?
- O rowerze? – upewnił się,
a kiedy Magnus potwierdził skinieniem głowy, wzruszył ramionami. – W sumie to nie
wiem.
Czarownik uniósł brwi w
niemym pytaniu.
- To znaczy, nie bardzo
rozumiem samą prośbę. Nigdy nie miałem roweru. Izzy i Jace też nie. Ani Max. –
Przez jego twarz przebiegł cień, jak zawsze, gdy wspominał o zmarłym bracie. Magnus
położył mu dłoń na ramieniu. W nagrodę dostał nieśmiały uśmiech. Jeden z tych,
które tak uwielbiał.
- Ja też nie – przyznał,
czym wywołał u męża nie lada zdumienie. – No co? To, że żyje czterysta lat, nie
oznacza, że próbowałem swoich sił, w każdej dyscyplinie sportu, jaka się tylko
nawinęła!
Alec nie wydawał się być
usatysfakcjonowany takim wytłumaczeniem.
- Mam rozumieć, że latałeś
balonem po Paryżu, razem z królową Wiktorią, ale nigdy nie nauczyłeś się jeździć
na rowerze?
Magnus skrzywił się. To
nie była jego ulubiona przygoda. Zawsze, gdy wracał do niej myślami, kończyło
się to koszmarnym bólem głowy.
- Tak. Dokładnie to masz
rozumieć – burknął.
Nie wiedzieć czemu twarz
Aleca rozjaśnił szeroki uśmiech.
- Co?
- Nic. – Cmoknął go w
policzek. – Po prostu cieszę się, że wciąż mogę być częścią czegoś nowego w
twoim życiu.
Magnus poczuł, jak zalewa
go fala dziwnej tkliwości.
- Wszystko, co związane z
tobą, jest nowe i wspaniałe. – Pocałował go. To miał być szybki całus w usta,
ale nie wiadomo, kiedy i jakim sposobem, przekształcił się w pełen pasji,
pełnoprawny pocałunek.
- To, co z tym rowerem? –
zapytał Magnus, kiedy oderwali się od siebie. Chciał ustalić chociaż tę jedną
rzecz, nim posuną się dalej i zapomną o całym świecie.
- Chyba nie mamy wyjścia.
– Usta Aleca znalazły się na odsłoniętej szyi męża. – Nie chcemy przecież, żeby
nasz syn wyrósł na takiego ignoranta, jak jego ojcowie.
Zabierał się właśnie do
robienia malinki na obojczyku ukochanego, kiedy zza drzwi dało się słyszeć
zduszone „Tak!”.
- MAX!
- DO ŁÓŻKA!
Simon, z niepokojem,
patrzył to na swój wiekowy, poobijany rower, to na stojącego obok Czarownika.
- Nie jestem pewien, czy to,
aby na pewno dobry pomysł – wyraził swoją opinie, za co dostał w ucho, od
Clary. – Ała! Za co?!
- Za pesymizm –
stwierdziła dziewczyna i bardzo z siebie zadowolona, zwróciła się do Magnusa.
- Jesteś pewien?
- Hej! – Zaprotestował
Simon, ale zaraz umilkł pod naporem spojrzeń przyjaciółki i Czarownika.
- Oczywiście biszkopciku.
– Magnus posłał Łowczyni swój firmowy uśmiech. – Jeśli mam uczyć Maxa, sam
muszę umieć jeździć.
Simon miał na końcu
języka stwierdzenie, że to wcale nie jest wymagane, ale ostatecznie postanowił
się nie odzywać. Nie dość, że ucho nadal go bolało, to jeszcze Magnus mógł mu
zrobić dużo gorsze rzeczy. Naprawdę nie chciał spędzić reszty życia jako żaba.
Isabelle nigdy więcej by go nie pocałowała. A jej pocałunków potrzebował
bardziej niż tlenu.
- No to zaczynajmy. –
Podał Czarownikowi rower.
Ten, posiłkując się całą
swoją wiedzą, zdobytą podczas kilkugodzinnego obserwowania ludzi w parku,
przerzucił nogę przez ramę i usadowił tyłek na siodełku. Wystarczyła chwila,
żeby przekonał się, że to nie będzie jego ulubione zajęcie.
Widząc minę przyjaciela,
Clary roześmiała się głośno.
- Kto by pomyślał, że
taki z ciebie francuski piesek!
W odpowiedzi Magnus
pokazał jej język a Simon wzniósł oczy ku niebu. Żałował, że Czarownik nie
zabrał ze sobą Aleca. On potrafiłby utemperować te dwójkę. Albo nawet wybić
Magnusowi ten głupi pomysł z głowy. Kto to widział, żeby w wieku czterystu lat
uczyć się jeździć na rowerze?!
- Skończyliście? –
spytał. – Jak się spóźnię na trening, Jace nie da mi żyć.
- Spokojnie. – Clary
położyła dłoń na ramieniu swojego parabatai. – Powiem mu, że wykonywałeś
tajną misję o kluczowym znaczeniu, dla utrzymania dobrych stosunków z
Podziemnymi. – Błysnęła białymi zębami. Simon musiał przyznać, że Clary nie miała
sobie równych, jeśli chodziło o manipulację faktami tak, żeby wyszło na jej. No
może Magnus byłby w stanie ją pokonać, ale on miał więcej doświadczenia.
- Jesteś gotowy Magnusie?
– spytał ignorując dziewczynę. I tak go przegada, więc po co strzępić język?
Czarownik gorliwie
pokiwał głową. W sumie to nie mógł się już doczekać. Dawno nie uczył się czegoś
nowego i czuł, w związku z tym, dziwną ekscytację.
Poprawił swój idealny
tyłek na siodełku (nadal było cholernie niewygodne) i tak, jak mu wcześniej
pokazywał Simon, odepchnął się od ziemi. Rower ruszył do przodu, niestety, bez
jakiejkolwiek kontroli ze strony Magnusa. Czarownik trzymał się kurczowo kierownicy,
która pomimo jego wysiłków, skręcała co chwila w prawo, bądź w lewo. W dodatku postawienie
stóp na pedałach okazało się zadaniem ponad jego siły. Za każdym razem, gdy już
myślał, że dobrze wycelował, ten przeklęty plastik się obracał i uderzał do w
łydkę lub kostkę. Jakby tego było mało, grawitacja sobie o nim przypomniała i
zaczęła ciągnąć go w dół, a on nic nie mógł na to poradzić. Nie minęła minuta a
Magnus Bane, Wysoki Czarownik Brooklynu, syn samego Księcia Piekieł, bohater
Mrocznej Wojny, leżał na ziemi przygnieciony starym rowerem i wyrzucał z siebie
przekleństwa w każdym znanym sobie języku.
- Wszystko w porządku? –
Clary pomogła mężczyźnie podnieść się z ziemi. – Cały jesteś?
Magnus zdusił w sobie
chęć ciśnięcia kulą ognia w leżący rower i posłał Łowcom wrogie spojrzenie.
- Jeśli piśniecie komukolwiek
choć słówko o tym, co tu się właśnie wydarzyło przysięgam, że wykorzystam całą
dostępną sobie magię, żeby zamienić wasze życie w piekło.
Simon przełknął głośno ślinę.
W przeciwieństwie do Clary, wziął tę groźbę całkiem na poważnie. Rudowłosa zaś
udała, że sznuruje usta, ale oczy jej się śmiały.
- Mówię poważnie biszkopciku.
Jeśli nabiorę choćby cień podejrzenia, że Jace wie…
- Nie powiem mu! Przysięgam
na Razjela! – Położyła dłoń na sercu. – Usatysfakcjonowany?
- Mniej więcej.
- Czy ty masz jakąś paranoję?
– Dziewczyna przyjrzała mu się uważniej.
Magnus, zamiast
odpowiedzieć, pstryknął palcami. Z jego dłoni posypało się kilka przerażająco
jasnych, brokatowych iskier.
- Nie po oczach!
Zarówno Simon, jak i
Clary zasłonili twarze rękoma.
Kiedy już odzyskali
zdolność normalnego widzenia, Łowczyni nie siląc się na delikatność, pchnęła
rower w stronę Magnusa.
- Wsiadaj.
Czarownik wzniósł oczy ku
niebu, ale wykonał polecenie.
- Tym razem postaraj się
szybciej złapać równowagę.
Łatwo powiedzieć,
trudniej wykonać. Następna próba także zakończyła się twardym lądowaniem ze
strony Magnusa. Podobnie, jak dwie kolejne. Dopiero przy piątej, gdy kolana
miał już zdarte do krwi a markowe spodnie nadawały się tylko do śmieci, udało
mu się wykonać coś, co przy dużej dozie dobrych chęci, można było nazwać jazdą.
Niestety, po przebyciu jakichś dziesięciu metrów, Czarownik zdał sobie sprawę,
że nie ma pojęcia, jak się hamuje. A to głupie drzewo nie chciało usunąć się z
drogi.
- Może na dzisiaj starczy?
– spytał Simon widząc błękitne iskry skaczące po palcach Magnusa
- Chyba masz rację. – Ku
jego zdumieniu, Czarownik się z nim zgodził. – Ale tylko na dzisiaj. Nauczę się
jeździć na tym cholerstwie! – Zabrzmiało to niczym groźba.
Przed powrotem do domu
Magnus musiał doprowadzić się do stanu użytkowalności publicznej. Jednym
prostym zaklęciem wyleczył wszystkie skaleczenia i otarcia. Następnie pozbył
się pokrywającego go w, znacznym stopniu, drogowego pyłu. W końcu zostało mu
tylko ubranie, ale nim postanowił się nie kłopotać. Ostatecznie to doskonała okazja
do zakupów, nieprawdaż?
Jak zwykle, przy wyborze
ubrań, stracił poczucie czasu i do domu wrócił spóźniony. Miał nadzieję, że
bukiet róż uratuje go przed gniewem Alexandra a nowy samochodzik – Maxa. Wiedział,
że to przekupstwo i rozpieszczanie w jednym, ale postanowił się tym nie
przejmować. Przynajmniej do momentu, w którym Alec zwróci mu na to uwagę. To
zabawne, jak bardzo zależało mu na zdaniu męża. Nigdy, przez całe życie, nie
przeszło mu przez myśl, że swoje decyzje będzie opierał na zdaniu innej osoby.
Nawet z Camille nie potrafił się na to zdobyć i, i tak, robił co chciał.
Może cały myk polegał na
tym, że Alec wcale tego od niego nie oczekiwał? Nigdy nie chciał go zmienić.
Brał Magnusa takim, jakim był. I za to Magnus go kochał. Za to i za ten sześciopak na brzuchu.
- Wróciłem! – krzyknął w
progu zdejmując buty i starając się nie zgnieść bukietu.
- Papa! – Z salonu
wybiegł Max i rzucił się na ojca niczym torpeda. Tylko dzięki małej pomocy
magii żaden z nich nie wylądował na tyłku a kwiaty nie zakończyły swojego
żywota przedwcześnie.
- Cześć. – Poczochrał
włosy syna. – Co to jest? – spytał wskazując kilka papierowych drobinek, które
utknęły w granatowych kosmykach.
- Konfetti. – W
przedpokoju zjawił się Alec. On również pokryty był papierem. – Na urodziny
Maxa. – Łowca ręce miał skrzyżowane na piersi i Magnus już wiedział, że mąż był
zły. – Spóźniłeś się.
Zrobił skruszoną minę.
- Przepraszam – bąknął.
- Mogłeś chociaż zadzwonić.
Martwiłem się. – W głosie Aleca, poza złością, dało się też wyczuć strach i
troskę. Magnusa zalała fala tkliwości. Alexander nie był zły, bo się spóźnił,
tylko dlatego, że nie dał znać, iż to zrobi.
- Przepraszam – powtórzył
i podszedł do męża. – To się więcej nie powtórzy. – Podał mu kwiaty.
Na policzkach Aleca pojawiły
się rumieńce, jak zawsze, gdy Magnus wykonywał jakiś czuły gest w jego stronę.
- Mam nadzieję – szepnął
po czym pocałował ukochanego. Całus był krótki i szybki (ciężko się wczuć mając
za świadka nadpobudliwego prawie siedmiolatka), ale dla Magnusa i tak idealny.
Bo z Alekiem.
- A dla mnie coś masz? –
spytał chłopiec ciągnąc nogawkę jego nowych spodni.
Uśmiechając się chytrze
Magnus sięgnął do kieszeni marynarki i wyjął z niej zabawkę, którą podał
chłopcu. Max wydał z siebie radosny pisk.
- Dziękuje papo!
Pognał do swojego pokoju,
żeby sprawdzić, jak nowy samochodzik będzie się prezentował w otoczeniu
pozostałych. Na które zaczynało brakować już miejsca.
Magnus wziął głęboki
wdech i dopiero wtedy spojrzał na męża. Źle wyliczył z tymi kwiatami, trzeba
było zacząć od prezentu dla Maxa.
- Przepraszam – powtórzył
trzeci raz tego popołudnia a Alec westchnął.
- Sprzątasz w salonie –
oświadczył. – Bez użycia magii.
Czarownikowi nieco
zrzedła mina.
- Muszę cię ostrzec, że
Max bardzo się wczuł w robienie konfetti. – Poszedł wstawić kwiaty do wody.
- Nie wiem czy ten rower
to taki dobry pomysł – powiedział Magnus, kiedy szykowali się do snu.
Alec popatrzył na niego
sceptycznie.
- Trochę za późno na wątpliwości,
nie uważasz? – W końcu rower stał już w skarbcu Instytutu, jednym z niewielu
miejsc, do których Max wciąż nie potrafił się dostać. – Zresztą jeszcze wczoraj
byłeś zachwycony.
Magnus westchnął ciężko i
usiadł na łóżku, obok męża. Materac ugiął się pod jego ciężarem a deski
zaskrzypiały nieprzyjemnie. Biedny mebel musiał naprawdę sporo przejść w swoim krótkim
życiu.
- A co, jeśli Max nie
będzie potrafił na nim jeździć? – Bał się o syna. Chciał, żeby jego życie
obfitowało jedynie w dobre momenty. A zarycie twarzą w piach, z całą pewnością
się do nich nie zaliczało. Wiedział z własnego doświadczenia.
W odpowiedzi Alec
roześmiał się serdecznie.
- Max? Mam ci przypomnieć,
co ostatnio wyczyniał w sali treningowej?
Magnus musiał przyznać
mężowi trochę racji. Ich syn był w głównej mierze wychowywany przez Nocnych
Łowców. A chociaż ci potrafili kochać gwałtownie i mocno niczym ogień (Alexander
stanowił najlepszy przykład) to byli przecież wojownikami stworzonymi do walki
ze złem. I już od wczesnego dzieciństwa szkolono ich w tej walce. A Max
zapatrzony w ojca i wujka, nie chciał być gorszy. Tak długo marudził aż w końcu
pozwolili mu uczestniczyć w zajęciach. I okazało się, że wcale tak bardzo nie
odstawał od grupy. W niektórych dyscyplinach był nawet lepszy od Nefilim
czystej krwi. Największym zaskoczeniem jednak okazały się głosy twierdzące, że Max
powinien iść do Akademii. To byłby precedens przebijający nawet małżeństwo Nocnego
Łowcy i Czarownika. Alec i Magnus mieli w tej kwestii mieszane uczucia. Na
szczęście na podjęcie ostatecznej decyzji mieli jeszcze kilka lat.
- No właśnie – ciągnął
Alec widząc minę męża. – Nie musisz się martwić. Max da sobie radę. A teraz
chodź.
Pociągnął go na łóżko i
sprawił, że Magnus zapomniał o wszystkich wątpliwościach. Oraz całym świecie.
- Jesteś… - zaczął Simon,
ale widząc minę Czarownika ugryzł się w język.
- Dlaczego tak ci na tym
zależy? – Clary chyba mniej bała się gniewu Magnusa. Albo zwyczajnie, jej
instynkt samozachowawczy był uszkodzony. Simon skłaniał się ku drugiej opcji.
Czarownik oderwał wzrok
od roweru, na który patrzył ze źle skrywaną nienawiścią i spojrzał dziewczynie
prosto w oczy. Clary przeżyła swego rodzaju deja vu. Widywała już takie spojrzenie.
U Luke’a, gdy ten, na przykład, chwalił jej prace.
- Dla Maxa – powiedział
mężczyzna. – On ciągle wierzy, że jego rodzice są najlepsi i potrafią wszystko.
- Wychowuje go Nocny
Łowca i Czarownik – wszedł mu w słowo Simon. – Wcale się młodemu nie dziwię. Ja,
do pewnego momentu, też uważałem, że mój tata jest najlepszy a inni mogą, co
najwyżej, mu buty czyścić. – Przetarł oczy rękawem, żeby odgonić cisnące mu się
do nich łzy. Nie chciał wyjść na mięczaka.
- No właśnie. – Magnus
wcale nie uważał, że chwila słabości chłopaka była czymś złym. Wręcz przeciwnie.
Cieszył go fakt, iż Simon, nawet po ceremonii Wstąpienia, nadal, w dużej
mierze, pozostawał Przyziemnym. Nigdy nie powiedział tego głośno, zwłaszcza
przy Alecu, ale uważał, że wielu Łowców za bardzo wypiera się emocji. – Max ma tak samo. Nie chcę, żeby się
rozczarował przez taką głupotę. Nadal chcę być dla niego najlepszym ojcem na
świecie. Oczywiście zaraz po Alecu. – Uśmiechnął się miękko. – Jego nigdy nie
przebije.
- Przecież Max nadal
będzie cię kochał. – Clary nie bardzo rozumiała pobudki przyjaciela. – Nawet
jeśli wywalisz się przed nim na twarz.
Simon i Magnus spojrzeli
po sobie. Z ich min Łowczyni wywnioskowała, że rozumieją coś, co dla niej
pozostawała nieuchwytne. Potwierdziły to następne słowa jej parabatai.
- Wybacz Clary, ale ty
tego nie zrozumiesz.
- Niby dlaczego? – Wzięła
się pod boki, żeby wyglądać jak najgroźniej, jednak jej gniew, pierwszy raz,
nie zrobił na przyjacielu żadnego wrażenia.
- Bo to sprawa między
ojcami a synami. Chodź Magnusie. Mamy mało czasu.
Czarownik posłał Clary
uśmiech, którego nijak nie potrafiła odszyfrować, po czym chwycił rower. Tym
razem był o wiele lepiej przygotowany. Miał na sobie stare zmechacone spodnie
od dresu oraz rozciągnięty podkoszulek, który kiedyś, o ile dobrze pamiętał, był
ciemnozielony, teraz zaś – brudno-bury. Obie rzeczy podkradł mężowi w zamian
zostawiając obcisłe niebieskie dresy i jasnoczerwoną koszulkę. O dwa numery mniejszą
niż zwykle wybierał Alec. Wiedział, że czeka go za to nie lada awantura, ale
był na nią gotowy. Oprócz kwiatów miał zamiar kupić także czekoladki. No i się
nie spóźni.
- Zaczynajmy –
zadecydował.
Alec patrzył na biegające
dzieci z mieszaniną strachu i radości. Z jednej strony był zachwycony, że Max
ma tylu przyjaciół i to wśród wszystkich możliwych ras! Dlatego w mieszkaniu
pełno było Nocnych Łowców, faerie, wilkołaków a nawet kilku Przyziemnych z
Widzeniem. Brakowało tylko wampirów, ale naprawdę trudno znaleźć wampirze
dziecko. I chwała Aniołowi za to. Nie wyobrażał sobie męki przez jaką taka
istota musiałaby przechodzić. Przez całą wieczność mieć siedem lat…
Z drugiej – taka ilość
trochę go przerażała. Wiedział, że był to lęk czysto irracjonalny, w końcu
czasy się zmieniły i przyjaźń pomiędzy Nocnym Łowcą a Podziemnym nie była
niczym niezwykłym. Stanowiła akceptowalny przez wszystkich element rzeczywistości.
Alec uważał, że to wspaniałe a mimo to nie potrafił przejść z tym do porządku
dziennego. Cały czas towarzyszył mu lęk, że zaraz coś się zepsuje i wszystkie
jego wysiłki pójdą na marne. A najbardziej ucierpi przy tym Max.
- Nawet tak nie myśl –
usłyszał przy uchu a zaraz potem poczuł jak czyjeś silne ręce obejmują go w
pasie. Do jego nozdrzy dotarł zapach drzewa sandałowego.
- To znaczy jak? – spytał
opierając się plecami o pierś męża. Sapnął, gdy obejmujące go ramiona zacisnęły
się mocniej.
- W swoim stylu – odparł
Magnus. – To nie sen. Naprawdę doprowadziłeś do pokoju i nikt oraz nic tego nie
zmieni. – Pocałował ukochanego w policzek.
Chociaż słowa Magnusa nie
rozwiały całkiem jego obaw, to sprawiły, że mógł, chociaż na chwilę, je od
siebie odepchnąć. W idealnym momencie, bo zaraz, tuż przed nimi, pojawił się
Max. Ciemnogranatowe włosy chłopca sterczały na wszystkie strony, koszula, do
ubrania której zmusił go Magnus, wyszła mu ze spodni (poplamionych na różowo –
prawdopodobnie oranżadą) a w jednej ze skarpetek zrobiła się dziura. Magnus jęknął
widząc stan, w jakim znajdował się jego syn. Dlaczego akurat w tej kwestii Max
musiał przypominać Aleca?
Chłopiec, nie zdając sobie
sprawy z tego, do jakiego stanu doprowadził rodzica, przywołał na twarz swój
najbardziej niewinny uśmiech.
- Tatusiu… Papo… Kiedy
będzie tort?
- Niedługo kochanie. –
Alec poczochrał włosy syna. – Ciocia Clary już po niego pojechała.
- Z wujkiem? – Chciał
wiedzieć chłopiec.
- Tak. Z wujkiem Jace’em
– potwierdził Magnus a jego brwi poszybowały do góry. Co ten maluch kombinował?
Tymczasem Max westchnął
ciężko i opuścił ramionka w geście zdesperowanego dorosłego. Co było niewysłowienie
urocze.
- Trochę poczekamy –
oznajmił chłopiec odrywając się do stojącej tuż obok Miny. Magnus dopiero wtedy
ją zauważył. Zaczął się zastanawiać czy to jego nieuwaga, czy przejaw
magicznych mocy dziewczynki. Zapamiętał, żeby porozmawiać o tym później z
Tessą. – Wujek Jace zawsze gubi się w drodze z cukierni.
Magnus niemal słyszał jak
Alec zgrzyta zębami. Najwidoczniej pod pojęciami „Jace” oraz „cukiernia” kryła
się jakaś historia, którą bardzo pragnął usłyszeć. Już chciał zapytać o nią
Aleca, ale podeszła do nich Maryse i rozmowa zeszła na zupełnie inne tory.
Tort zjawił się jakieś
pół godziny później. Zapewne dzięki Clary, która miała minę jakby najchętniej
rozszarpałaby swojego męża, ale szkoda jej manicure na tak krwawy czyn. Jace za
to przypominał skarconego za niewinność szczeniaka. Nikt jednak nie przejął się
jego smutnymi oczkami i trzęsącą się dolną wargą.
Kiedy dzieci usłyszały
słowo „tort” zapanowało istne szaleństwo i bezprawie. Dobrze, że wśród
zgromadzonych znajdowali się Czarownicy, którzy potrafili zdusić każdy bunt w
zarodku. Albo przynajmniej odwrócić uwagę małoletnich, na tyle długo, by doszli
oni do wniosku, że było to ich pomysłem.
Kiedy poziom cukru we
krwi wszystkich zgromadzonych oscylował już w granicach dawki śmiertelnej
przyszła pora na prezenty. Tego momentu Magnus i Alec bali się najbardziej. Na
szczęście Max wziął sobie ich nauki do serca i grzecznie dziękował za każdy
prezent, nie robiąc przy tym scen. Nawet jeśli obdarowujący nie do końca trafił
w jego gust. Z drugiej strony takiej sytuacji chyba nie było. Max dostał całą
masę książek, które pochłaniał w ilościach hurtowych, komiksów (miłością do
nich – ku rozpaczy Jace’a – zaraził go Simon), kilka zabawek z serii „zrób to
sam” oraz coś, co sprawiło, że młodemu zaświeciły się oczy. A Magnus o mało nie
wywołał nowej wojny pomiędzy Czarownikami a Nocnymi Łowcami. I to takiej na
śmierć i życie. Po sam kres istnienia Piekła.
- Dziękuję wujku Jace! –
krzyczał uradowany Max oglądając, z nabożną czcią… zestaw noży do rzucania.
Małżonkowie wymienili
spojrzenia. Jace’a czekało kilka naprawdę nieprzyjemnych dni. A może i tygodni,
jeśli Magnus pozwoli dojść do głosu tej wrednej części swojej natury.
Kiedy Max wyciągnął jeden
z noży z pochwy a stal błysnęła w sztucznym świetle żarówek, Alec uznał, że
czas najwyższy na ich prezent. Delikatnie klepnął męża w ramię, żeby go o tym poinformować
i jednocześnie odciągnąć jego myśli od planów zemsty. Po cichu liczył, że tego
wieczora nie usłyszy nieśmiertelnego „a nie mówiłem?”.
Wyrwany z zamyślenia Magnus
najpierw zamrugał, jakby rzeczywistość zaskoczyła go samym faktem istnienia a
potem uśmiechnął się udając, że wcale nie przypominał sobie właśnie czaru na
magiczny trądzik.
Aleca zwykle męczyły
niesnaski pomiędzy jego mężem a bratem i starał się wszystkie kłótnie dusić w
zarodku. Nawet takie, o których druga strona nie miała pojęcia, bo nigdy nie
dane im było się narodzić i eskalować. Jednak dzisiaj postanowił zostawić
sytuację samej sobie. Niech Jace wypije piwo, którego sam nawarzył. Przecież
obiecał!
- Mógłbyś? – zapytał
wskazując na Maxa. Chłopiec oglądał kolejny nóż. Mali Łowcy otoczyli go
półkolem i patrzyli z zazdrością na prezent. Im nie wolno było ruszać jeszcze
żadnej broni, nawet na treningu dostawali atrapy.
Magnus, który oczami
wyobraźni widział już całe morze poobcinanych palców, uszu, i innych części
ciała mogących mieć kontakt z nożami, machnął ręką i na środku salonu pojawił
się niebieski dziecięcy rowerek obwiązany złotą wstążką.
Max wydał z siebie pełen
zachwytu pisk i porzuciwszy noże pobiegł oglądać prezent. Korzystając z okazji,
Alec, z szybkością godną Nocnego Łowcy, chwycił zapomnianą na moment broń i
wcisnął ją w ręce zaskoczonej Maryse. Tylko jej mógł zaufać na tyle, by
wierzyć, że pod koniec dnia noże nie trafią z powrotem do Maxa. Oczywiście
zamierzał oddać je synowi, ale dopiero gdy ten skończy, powiedzmy… dwadzieścia pięć
lat. Albo pięćdziesiąt. W końcu Max był Czarownikiem a oni dorastali nieco
wolniej (lub, w niektórych przypadkach, wcale – jeśli ktoś chciał poznać zdanie
Ragnora w tej kwestii). Nieco uspokojony podszedł do syna, który z wypiekami na
twarzy oglądał rower.
- I jak ci się podoba? –
Kucnął przy dziecku.
- Jest super! – krzyknął.
– Dziękuję! – Rzucił się Alecowi na szyję i dał mu głośnego buziaka w policzek.
Co było miłe, bo od jakiegoś czasu Max uważał, że jest już za duży na publiczne
okazywanie uczuć rodzicom.
- A ja dostanę buziaka? –
zapytał ze śmiechem Magnus na co chłopiec energicznie pokiwał głową i rzucił
się na ojca. Czarownik podniósł syna do góry tak by ten mógł objąć go za szyję
i złożyć nie jeden a dwa mokre buziaki na gładko ogolonych policzkach.
- Dziękuje papo!
Zaraz potem zaczął się
wyrywać. Przecież nie skończył jeszcze oglądać roweru!
Alec przyglądał się tej
scenie czując jak wypełnia go miłość do tej dwójki oraz radość, iż ich ma.
Nigdy nawet nie podejrzewał, że jego życie tak się ułoży. Nie liczył na takie szczęście.
Prawdę mówiąc to, będąc jeszcze nastolatkiem, nie liczył na nic, poza
ewentualną śmiercią na jednej z misji. Teraz, nareszcie, z nadzieją patrzył w
przyszłość.
Zachwyt nad własną
egzystencją przerwała mu Clary.
- A gdzie boczne kółka?
- Co? – Zamrugał wyrwany
z zamyślenia i zaskoczony pytaniem, które jego zdaniem, nie miało sensu.
- Boczne kółka –
powtórzyła. – Żeby Max nie wywrócił się przy pierwszej próbie. Tak się uczy
dzieci…
Powiedziała to w złą godzinę,
bo chłopiec właśnie wsiadł na rower i spróbował przejechać się na nim po
pokoju. Tylko refleks i magiczne zdolności Magnusa sprawiły, że chłopiec nie
zarył twarzą o dywan.
W oczach Maxa zalśniły
łzy. Widząc to Alec pognał do syna, całkiem ignorując przyjaciółkę. Clary nie miała
mu tego za złe, znała ten rodzaj paniki malujący się na twarzy Alexandra.
Głównie dzięki Luke’owi, który przez większą część jej dzieciństwa sprawiał
wrażenie człowieka, który nie potrafi zrobić innej miny. Była naprawdę
strasznym dzieckiem. Miała nadzieję, że Bóg jej za to nie pokaże, gdy wyda na
świat własne potomstwo.
Max patrzył na rower ze
łzami w oczach.
- Jest popsuty! – oświadczył
głosem tak pełnym rozpaczy, że Alec jednocześnie miał ochotę się roześmiać i
ścisnęło go w dołku. Dziwne uczucie. Rodzicielstwo było ich pełne.
- Nieprawda. – Klęknął
obok syna i zaczął gładzić go po włosach. – Po prostu musisz nauczyć się na nim
jeździć.
Chłopiec spojrzał na ojca
szeroko otwartymi oczami.
- Nauczyć? – Jak każde
dziecko podchodził do tego procesu dość nieufnie. Rzadko kiedy „nauka”
oznaczała coś przyjemnego. Chyba że chodziło o salę treningową, ale to był
zupełnie inny rodzaj „nauki”. – Papo? – poszukał ratunku u drugiego rodzica.
Magnus nigdy nie czuł się
dobrze z tym, że czegoś synowi zabraniał (chyba że chodziło o zabawę ostrymi przedmiotami…
lub jego kosmetykami) albo niszczył przekonanie co do cudowności świata (ten
dzień, kiedy musiał mu uświadomić, że chmury nie są z waty cukrowej uważał za
najgorszy w całej historii swojego rodzicielstwa. I niech się schowa, odporna
na czary, grypa żołądkowa). Dlatego teraz, nim jeszcze w ogóle się odezwał,
poczuł jak ściska go w dołku.
- Tak kochanie. – Pogłaskał
malca po włosach. – Jazdy na rowerze trzeba się nauczyć. Jeśli chcesz możemy
jutro się tym zająć. Wszyscy razem.
Max zastanowił się przez
chwilę. Po rozważeniu wszystkich za i przeciw ostatecznie chyba uznał, że dodatkowy
czas spędzony z rodzicami wart jest czegoś takiego jak „nauka”, bo jego buzię
rozjaśnił szeroki uśmiech.
- Obiecujesz? – spytał
jeszcze. Tak dla zasady.
- Oczywiście! – Położył
dłoń na sercu. – Na całą moją kolekcję kosmetyków.
Chłopiec przewrócił
oczami i spojrzał na Aleca z miną mówiącą „Papa znowu się wydurnia”. Łowca
roześmiał się serdecznie po czym pocałował syna w policzek.
- Ja też przyrzekam. Na wszystkie
moje swetry.
Max ponownie przewrócił
oczami. Teraz jego mina jasno mówiła „Moi rodzice to głupki, ale i tak ich
kocham”.
Uspokojony obietnicami,
które może i nie były do końca poważne, ale na pewno szczere, wyswobodził się z
objęć Aleca i pognał do dzieci. To w końcu były jego urodziny!
Alec obserwował syna z mieszaniną
dumy i pewnego podziwu. On, będąc w jego wieku, po takiej deklaracji ze strony
ojca, straciłby całą chęć na zabawę. Zaszyłby się gdzieś w kącie i bez przerwy zadręczał
myślami, jak to się jutro zbłaźni i jak bardzo Robert będzie na niego zły. Poczuł
znajome zimno, jak zawsze, gdy myślał o ojcu. Robert Lightwood zmarł nim
zdążyli ostatecznie się pogodzić i… Czyjaś dłoń wylądowała na jego ramieniu. Uśmiechnął
się. Jak zawsze wystarczył sam dotyk Magnusa, by odegnać złe myśli.
- Kocham cię, wiesz?
- Wiem. – Czarownik uśmiechnął
się. – Ja ciebie też.
Magnus miał ochotę
wynaleźć zaklęcie do podróży w czasie. I to tylko po to, żeby móc kopnąć samego
siebie, z przeszłości, w dupę. Albo przynajmniej zakneblować i zmusić do ponownego
przemyślenia słów, które chciał rzucić sobie, ot tak. No… Jednego słowa.
Wszyscy. Okazało się bowiem, że niektórzy wzięli to słowo za bardzo do siebie.
No może nie niektórzy a jedynie chodzący takt i subtelność – Jace Herondale. Ale
to wystarczyło, by cała polana, na której Max miał uczyć się jeździć zapełniła
się ludźmi. Clary musiała pilnować czy miłość jej życia nie wywoła wojny albo nie
skłóci rodziny na najbliższe kilkanaście lat. Znała zdolności Jace’a i wcale nie
uważała tego za niemożliwe.
Dla wsparcia psychicznego
zaciągnęła ze sobą Simona. Magnus odnosił czasem wrażenie, że Łowcy, gdyby
tylko wszechświat im pozwolił, zabieraliby swoich parabatai nawet do
łazienki, żeby w razie czego, mogli im podać papier. Albo trzymali za rączkę
podczas wyjątkowo trudnego posiedzenia na porcelanowym tronie.
Tak czy inaczej Simon tu
był. A skoro pojawił się on to nie mogło zabraknąć także Izzy. Tu akurat
Czarownik oskarżał miłość. I jakoś nie potrafił się gniewać na dziewczynę. W
końcu sam bardzo niechętnie rozstawał się z Alekiem.
Na szczęście Max był zachwycony
tym całym cyrkiem. Jako najmłodsze, no dobrze – jedyne, dziecko w rodzinie
przywykł do bycia w centrum zainteresowania i bardzo to lubił. Zwłaszcza, kiedy
mógł się popisać jakąś nową umiejętnością. Co dzisiaj, niestety, nie miało
miejsca. Bo pomimo usilnych prób i starań Max nie potrafił przyswoić zasad
jazdy na rowerze. To, że nie miał jeszcze pozdzieranych kolan było tylko i
wyłącznie zasługą Aleca i Magnusa, którzy zawsze łapali go w odpowiednim
momencie.
Po dziesiątej próbie Max był
totalnie zniechęcony do jakichkolwiek działań i jedyne na co miał ochotę to
kopnąć rower i wrócić do domu, żeby pobawić się samochodzikami. Widząc
zbliżający się kryzys Alec klęknął przy synu i zaczął go pocieszać opowieściami
z własnego dzieciństwa, kiedy to sam nie potrafił sobie z czymś poradzić. Magnus
podejrzewał, że niektóre z nich, jeśli nie większość, były mocno
podkoloryzowane. Jakoś nie chciało mu się wierzyć, że ośmioletnia Izzy
potrafiła pokonać, o dwa lata starszego, brata w zapasach. Ale co on tam wie o
skomplikowanych relacjach między rodzeństwem? Max powoli zaczynał się uspokajać
a na jego zapłakanej buzi czaiło się nawet coś na kształt uśmiechu. I wtedy
właśnie odezwał się Jace. Jak zwykle nie poprzedzając swoich słów jakąkolwiek
myślą.
- To nie może być aż
takie trudne.
Magnus miał ochotę go
zamordować a szczątki rzucić demonom na pożarcie. I nie tylko on, Clary miała minę
jakby zastanawiała się nad rozstaniem i, być może nawet, zmianą orientacji,
żeby na pewno nie mieć z blondynem już nigdy nic wspólnego. W ręku Isabelle
błysnął bicz. I nawet Simon posłał przyjacielowi nienawistne spojrzenie. Które nijak
nie mogło się jednak równać z wściekłością w oczach Aleca. Gdyby wzrok potrafił
zabijać albo przynajmniej trwale okaleczać, Jace resztę swojego życia spędziłby
jako przykute do łóżka śliniące się i robiące pod siebie, warzywko.
- Słuchaj Jace… -
wycedził Alec przez zaciśnięte zęby. – Jeśli nie masz nic mądrego do powiedzenia,
to trzymaj tę swoją przeklętą jadaczkę zamkniętą. Dobrze ci radzę.
Herondale rozejrzał się
dookoła. Jego mina jasno mówiła, że nie ma pojęcia, dlaczego wszyscy
zgromadzeni są na niego tak wściekli.
- Ale to naprawdę nie wydaje
się być trudne – obstawał przy swoim.
Max rozpłakał się na
dobre a Izzy, nie przejmując się konsekwencjami, kopnęła brata w zgięcie
kolana, tak że ten wylądował na ziemi jęcząc z bólu. Chciała poprawić jeszcze
ciosem w głowę, ale Simon, w ostatniej chwili, ją przed tym powstrzymał.
Dziecko nie powinno być świadkiem przemocy w rodzinie. To może źle wpłynąć na jego
psychikę.
Tymczasem Alecowi i
Magnusowi jakoś udało się uspokoić syna.
- Wujek Jace gada takie
głupoty tylko dlatego, że sam nigdy nie jeździł – tłumaczył Alexander ocierając
policzki chłopca. – Założę się, że gdyby tylko spróbował, wywaliłby się już na
starcie – zapewnił pomny tego, że Maxowi udało się, za pierwszym razem,
przejechać cały metr.
Chłopiec zachichotał
wyobrażając sobie tę konkretną scenę. Za to Jace, który poradził już sobie z bólem,
wstał i wyglądał na dotkniętego do żywego.
- Nieprawda! – krzyknął
tonem małego dziecka. Któremu rodzice wmawiają jakąś upokarzającą przypadłość.
Na przykład spanie z misiem albo, co gorsze, moczenie się w nocy.
Magnus spojrzał na Clary.
Za co ty go kochasz?, pytały jego oczy. Odpowiedziało mu wzruszenie ramion.
- Przekonajmy się –
powiedział Czarownik i pstryknął palcami. Nagle, tuż obok, zmaterializował się
stary rower Simona. Ten sam, na którym Magnus uczył się jeździć.
Jace patrzył na wehikuł z
pewną dozą nieufności.
- Zaczarowałeś go! –
oświadczył niby pewnie, ale głos mu drżał.
- Nie zniżyłbym się do
czegoś takiego! – Oczywiście przeszło mu to przez myśl, ale ostatecznie
zrezygnował. Co nie znaczy, że nie miał zamiaru wrócić do tej koncepcji, gdyby
okazało się, że Jace faktycznie nieźle radzi sobie z jazdą na rowerze. Honor
honorem, ale szczęście syna było priorytetem.
Jace jeszcze dłuższą
chwilę przyglądał się rowerowi, ale czując na sobie ponaglający wzrok
pozostałych, w tym Maxa, chwycił za kierownicę. Zgrabnym ruchem przerzucił nogę
przez ramę i usadowił się na siodełku. Podobnie, jak Magnusa kilka dni wcześniej,
zdziwiła go jego niewygoda, lecz nie dał tego po sobie poznać. Miał w końcu
swoją dumę. Zamiast tego zadarł wyniośle podbródek i pojechał… Cały metr, nim
grawitacja się o niego upomniała a zmysł równowagi uznał, że przydadzą mu się
wakacje. Teraz, natychmiast. Starał się jeszcze manewrować kierownicą, ale ostatecznie
i tak wylądował na ziemi. Z pedałem wbijającym mu się boleśnie w nerkę.
Pierwszym, który zareagował
na taki rozwój wypadków był Max (reszta chyba do końca nie wierzyła, że
doskonale wyszkolony anielski wojownik nie poradzi sobie z jazdą na rowerze).
Chłopiec zaczął się śmiać tak bardzo, że po policzkach pociekły mu łzy. I chociaż
Alec z Magnusem starali się mu wpajać, że nie należy cieszyć się z krzywdy
innych, tym razem nie zareagowali. Jace sobie zwyczajnie zasłużył. Podobnie
myślała Clary, która dołączyła do Maxa w jego wybuchu wesołości. Zaraz po niej
to samo zrobił Magnus A później – Alec. Tylko Simon się nie śmiał. Nie dlatego,
iż uważał to za niewłaściwe. On zwyczajnie bał się zemsty Jace’a.
- Bardzo kur… kurczaki
śmieszne – wysapał Herondale, kiedy udało mu się wygramolić spod roweru.
- No przecież to nie może
być takie trudne – Alec przypomniał mu jego własne słowa.
Jace chciał się jakoś
odgryźć z tym, że każda wymyślona przez niego riposta zawierała przynajmniej
dwa wulgaryzmy. A wciąż pamiętał zaklęcie splątania języka, jakie rzucił na
niego Magnus, kiedy ostatni raz przeklął przy Maxie. Dlatego teraz postanowił
zostawić to bez komentarza.
- Jeszcze raz – oświadczył
a wszyscy zgodnie pokiwali głowami. Zapowiadał się niezły kabaret.
Druga próba zakończyła
się jeszcze szybciej niż pierwsza. Spowodowane to było tym, iż Jace, doznawszy
ujmy na honorze, którą to należało natychmiast zmyć i przekuć w kolejny
spektakularny sukces, nie zauważył, że podczas upadku przednie koło lekko się
wygięło. W takiej sytuacji nawet prawdziwy sportowiec miałby problemy z
utrzymaniem równowagi. A co dopiero taki, który zaczynał swoją przygodę z
kolarstwem i całe jego doświadczenie opierało się na jednym upadku. Dlatego Jace,
ledwie ruszył, już leżał na ziemi. Czemu ponownie towarzyszyły wybuchy
wesołości. Tym razem nawet Simon lekko się uśmiechnął.
Zachęcony niepowodzeniami
wujka Max, postanowił spróbować ponownie. Postawił sobie za cel nauczyć się
jeździć szybciej od niego. Gdyby mu się udało miałby co opowiadać w Instytucie
przez najbliższy miesiąc! Wszyscy by go podziwiali!
Z nową energią sięgnął po
rower. Kolejna próba nie poszła mu lepiej niż poprzednie, ale nie zniechęciło go
to. W końcu wujkowi, któremu papa magicznie naprawił rower, też się nie udało.
Upadł i obił sobie pupę, co akurat było bardzo śmieszne. Odepchnął
przytrzymującą go rękę papy i spróbował ponownie. Tym razem udało mu się
dojechać aż do tamtego wielkiego drzewa, nim któryś z rodziców musiał go ratować.
Sukces dodał mu skrzydeł.
- Wyczarować ci poduszkę?
– zapytał, ze sztuczną troską w głosie, Magnus.
Gdyby pytanie zadał ktoś
inny Jace odpowiedziałby coś zjadliwego, jednak skoro pytającym był Czarownik,
mężczyzna tylko zagryzł zęby, pokręcił głową i wrócił do masowania obolałego
tyłka.
- Chyba nie będziesz
miała z niego pożytku dziś wieczorem – uznał Magnus zwracając się do Clary.
Dziewczyna pokręciła
głową. Rude włosy zalśniły w promieniach zachodzącego słońca.
- Kilka iratze i
będzie jak nowy. Sam się zgłosił na nocny dyżur, nie będę za niego świeciła
oczami.
Z ziemi, na której ponownie
wylądował Jace, dało się słyszeć jęk. Zarówno Łowczyni, jak i Czarownik z
premedytacją go zignorowali.
- Max radzi sobie coraz
lepiej – oznajmiła Clary, jakby nic im nie przerwało.
Magnus, z dumą, spojrzał
na syna. Idea współzawodnictwa dobrze wpłynęła na chłopca i pozwoliła mu
sięgnąć po coś, co do tej pory było czystą abstrakcją. Teraz Max śmigał na rowerze
z pewnością kogoś, kto w siodełku niemalże się urodził. Czasem zdarzały mu się
jeszcze problemy z hamowaniem, ale i w tym był coraz lepszy. Podczas gdy rekord
Jace’a wynosił dokładnie sześć metrów i trzydzieści centymetrów (komisyjne
liczenie miało miejsce na wniosek głównego zainteresowanego).
- Żyjesz? – zapytał Alec pochylając się nad
bratem, który w wyrazie niemego protestu rozłożył się na ziemi i ani myślał z niej
wstawać.
- Nie. Umarłem i teraz
rozmawiasz z zombie.
- Jesteś bardzo wygadany,
jak na zombie.
- No to z duchem.
- Zbyt materialny. –
Kopnął brata w kostkę. – I za bardzo czerwony. Duchy z reguły są blade.
- Staram się ustanowić
nową modę.
Nim Alec zdążył coś na to
odpowiedzieć do mężczyzn podjechał Max anonsując swoje przybycie głośnym
dźwiękiem dzwonka.
- Wujku Jace! A ja już
umiem! – Zsiadł z roweru i pochylił się nad mężczyzną. Jego buzię rozjaśniał
szeroki uśmiech.
- Brawo młody. – Uniósł w
górę zaciśniętą pięść, tak by chłopiec mógł ją stuknąć swoją – dużo mniejszą
piąstką.
- A ty? – Usiadł obok.
Teraz, kiedy już wygrał zawody chciał, żeby wujek nauczył się jeździć. Na pewno
zabierałby go na dalekie rowerowe wycieczki.
- Ja? – Nadzieja w oczach
bratanka kłuła nieprzyjemnie. – Ja… Na razie robię sobie wolne. – Usta Maxa
wygięły się w podkówkę. – Żeby twój tata mógł spróbować.
Spojrzenie wielkich granatowych
oczu, wypełnionych aż po brzegi nadzieją, spoczęło na Alecu. W sumie tata byłby
jeszcze lepszy niż wujek.
Alec nawet się nie zdziwił
takim obrotem sprawy. Po prawdzie to czekał i zastanawiał się, w jaki sposób
Jace wplącze go w całą tę kabałę.
- Spróbujesz tatusiu? –
Max uczepił się nogi ojca. Oczami wyobraźni już widział ich na jakiejś wspólnej
wycieczce.
- Oczywiście kochanie. –
Pogłaskał chłopca po głowie.
Ten uszczęśliwiony niemal
do granic możliwości puścił jego nogę i poszedł podnieść rower, na którym szkolił
się Jace. Jakimś cudem mu się to udało, chociaż wehikuł był dla niego
zdecydowanie za ciężki a ponadto przypominał obraz nędzy i rozpaczy. Wygięta
kierownica, scentrowane przednie koło, tylna opona przebita a do tego wszystkiego,
wygięta rama. Ostatni upadek Jace’a musiał być naprawdę spektakularny. Alec
pożałował, że zajęty synem, tego nie widział. Musiał porozmawiać później z
Izzy. Siostra, na pewno, nagrała wszystko telefonem.
- Mags… - zwrócił się do
męża odbierając od syna rower. – Mógłbyś?
Czarownik zrobił
skomplikowany gest dłonią i już po chwili rower wyglądał jeszcze lepiej niż na
początku całej przygody.
- A ty, ciociu,
spróbujesz? – Max zwrócił się do Izzy, która już szykowała się na kolejną dawkę
rozrywki.
- Kochanie. Te buty –
wskazała na dziesięciocentymetrowe szpilki – nie nadają się do jazdy na
rowerze.
- Acha. Szkoda –
stwierdził chłopiec i skupił całą uwagę na ojcu.
Jakoś nikt z zebranych nie
odważył się wspomnieć, że w podobnych szpilkach Izzy jest w stanie biegać po
dachach i walczyć z demonami. Ponadto wśród nich znajdował się Wysoki Czarownik
Brooklynu i wystarczyło jedno pstryknięcie palcami, by na nogach Łowczyni
pojawiły się zwykłe trampki. Doszło do jakiegoś zbiorowego zaćmienia umysłu.
Tymczasem Alec siedział
już na rowerze i szykował się do swojej pierwszej próby. Magnus za to walczył
ze sobą. Nie wiedział, czy ma pozwolić ukochanemu upaść czy może uratować go za
pomocą magii. Co byłoby większą ujmą na honorze Nefilim?
- No to próbujemy –
stwierdził Alec i się odepchnął. Wszyscy, którzy liczyli na spektakularnego
orła poczuli niemały zawód, bowiem Alexander… Jechał! Trochę niepewnie i przez
pierwszych kilka metrów kręcił kierownicą jak wariat, ale wciąż zachowywał
równowagę. Wkrótce jednak załapał w czym rzecz i radził sobie niczym kolarz z
wieloletnim doświadczeniem.
- Kurwa, nie wierzę! –
krzyknął Jace, którego ego szykowało się właśnie, żeby popełnić samobójstwo.
Magnus postanowił puścić
mimo uszu rzucone w chwili wzburzenia przekleństwo. Jace i tak dostał dzisiaj
za swoje.
- Brawo, kochanie! –
krzyknął i zaczął klaskać.
Najbardziej, z takiego
obrotu sprawy, cieszył się Max. Uśmiechnięty od ucha do ucha pognał po swój
rower i wkrótce zataczał kółka razem z tatą. Magnus postanowił dołączyć do
rodziny. Fakt, iż dobije tym Jace’a stanowił miły dodatek do radości, jaką
spodziewał się wywołać. Pstryknął palcami przywołując rower, który kupił dla
siebie kilka dni temu i posyłając znaczące spojrzenie w stronę Simona oraz
Clary, popedałował do swoich mężczyzn.
Pożegnało go pełne
niedowierzania „kurwa mać” ze strony Jace’a.
Z tygodnia na tydzień wyczekuje od ciebie opowiadań po prostu je uwielbiam. Mogłabym je czytać w kółko. Mega przedstawione taka zwykła czynność a ile zaangażowania bohaterów. Dzięki że jesteś i piszesz ❤️
OdpowiedzUsuń