poniedziałek, 4 października 2021

Mąż

Tytuł: Mąż
Liczba rozdziałów: One Shot
Gatunek: romans
Para: Malec
Seria: Shadowhunters
Ograniczenia wiekowe: Brak
Info/Uwagi: Randka Aleca i Magnusa

 

MĄŻ

Magnus uważnie przypatrywał się leżącej przed nim palecie cieni. Nie mógł się zdecydować, który byłby najlepszy na dzisiejszy wieczór. Kilka razy już sięgał po pędzel, ale rezygnował w ostatnim momencie, dochodząc do wniosku, że to jednak nie to. Musiał przecież wyglądać perfekcyjnie, wszystko musiało ze sobą współgrać!
W końcu zdecydował się na ciemnofioletowy cień, ze złotymi drobinkami. A do tego burgundowa szminka. Tak! Będzie idealnie.
Kiedy skończył nakładać makijaż zajął się ubiorem. W tym przypadku postawił na klasykę. Czarny garnitur w prążki, o lekko staromodnym kroju (do mody zaczynały wracać trendy z osiemnastego i dziewiętnastego wieku – Magnus ciągle trzymał rękę na pulsie), koszula w odcieniu głębokiego fioletu, idealnie współgrająca z cieniami oraz, o dwa tony jaśniejszy, krawat.
Zwieńczeniem arcydzieła współczesnej mody, były złote spinki do mankietów w kształcie kotów – prezent od Aleca na ich pierwszą rocznicę. Poczuł znajome ciepło ogarniające go, za każdym razem, gdy myślał o ukochanym. Na usta wpełzł mu uśmiech. Alec. Jego Alexander. Musnął opuszkami palców złotą obrączkę.
Jego… mąż.
Jak pięknie to brzmiało! Mąż! Nie potrafił przestać zachwycać się tym słowem. Smakował je, niczym najdroższe wino. Rozkoszował się nim i niemal czcił.
Mąż.
Jego mąż.
Alexander Gideon Lightwood-Bane.
 
Obejrzał się w lustrze. Tak, jak myślał, wszystko do siebie pasowało a on wyglądał obłędnie.
- Alec padnie, jak mnie zobaczy! – powiedział w stronę Prezesa Miau, jednak kot nawet nie podniósł głowy, całkiem ignorując właściciela. Magnus, w ogóle, się tym nie przejął. Przywykł, że Prezes ma zerowe pojęcie o modzie. Świadczył o tym choćby fakt, że częściej robił sobie drapak, z jego markowych spodni, niż z rozciągniętych swetrów Alexandra.
Sprawdził jeszcze czy pupil ma zapas jedzenia i wody, chwycił cylinder (odrobina ekstrawagancji, w tym przypadku, była niezbędna), po czym wyszedł z mieszkania, wprost na randkę z własnym mężem.
To była ich mała tradycja. W całym chaosie i zabieganiu dorosłego życia, nie chcieli zaniedbać spajającego ich uczucia. Przynajmniej jeden wieczór w miesiącu starali się spędzić, jak typowi narzeczeni. Kolacja na mieście, kino, długi romantyczny spacer ulicami Nowego Jorku a potem namiętny seks. Niekoniecznie we własnym łóżku. Czasem chcieli wnieść, do swojego życia, nieco pikanterii i wynajmowali pokój na jedną noc, w jakimś hotelu.
Samo wspomnienie tego, co wtedy wyrabiali powodowało u Magnusa dreszcze. Oraz szybsze bicie serca. O niekontrolowanym wzwodzie nie wspominając.
 
Alec już na niego czekał, tak jak się umówili. Zmierzał do swojego punktu przeznaczenia, raz po raz uchylając kapelusza mijającym go osobom. Udawał, że nie widzi ich pobłażliwych spojrzeń i nie słyszy kąśliwych uwag. Niech sobie myślą, co chcą. On miał zamiar zobaczyć swojego męża i wyglądać przy tym olśniewająco. Tylko to się liczyło.
W końcu dotarł na miejsce i otworzył drzwi. Już w progu krzyknął:
- Dzień dobry, kochanie!
Pokiwał głową słysząc w odpowiedzi miarowe westchnięcie.
- Rozumiem, ja też nie miałem łatwego dnia. Ten nowy fotograf jest do niczego. Nie myślałem, że kiedykolwiek to powiem, ale tęsknię za Rafaelem. Niech już wraca, z tego urlopu, bo oszaleje. No, ale nie rozmawiajmy o pracy – powiedział całując męża w policzek. Kiedy usiadł na krześle, to zatrzeszczało nieprzyjemnie. – Mogliby je wreszcie wymienić.
Alec nic nie odpowiedział.
- Jesteś zbyt pobłażliwy Alexandrze – stwierdził Magnus. – Poza tym naprawdę nie rozumiem, dlaczego upierasz się, żebyśmy spotykali się akurat tu. – Wydął wargi niczym naburmuszone dziecko. – Te białe ściany doprowadzają mnie do depresji. Poza tym jest tu koszmarnie gorąco. – Zdjął cylinder oraz marynarkę i powiesił ją na stojącym w rogu wieszaku.
Alec nie zareagował na ten potok skarg i zażaleń, co nie przeszkodziło Magnusowi ich kontynuować.
- Naprawdę nie mogę się doczekać, aż pozwolisz się trochę porozpieszczać. Moglibyśmy, na przykład, polecieć na weekend do Paryża. Kolacja, na szczycie Wieży Eiffla, brzmi romantycznie, nie uważasz? Albo Wenecja! Wiesz, gondole i te sprawy…
Alec uparcie milczał.
- Jeśli nie masz ochoty nigdzie jechać, moglibyśmy zostać w Nowym Jorku. Znam kilka miejsc, których jeszcze ci nie pokazałem, a są naprawdę romantyczne. – Puścił mu oko. – Zresztą wszędzie byłoby lepiej niż tu… - Przygryzł policzek od środka, żeby nie powiedzieć czegoś jeszcze. Czegoś, czego będzie żałował. Albo rozpłakać się z bezsilności. Był na randce z mężem i nie pozwoli, żeby coś zepsuło mu ten dzień. A już na pewno, nie rozmazany makijaż! Robił go ponad dwie godziny!
Kolejne milczenie, ze strony Aleca, wziął za reprymendę.
- Dobrze, już dobrze. Wiesz, że nieważne gdzie, byleby z tobą. – Pogłaskał ukochanego po policzku. – Alexandrze! – krzyknął niemal oskarżycielsko. – Ogoliłeś się! Przecież wiesz, że wolę cię, z drobnym zarostem. Chyba muszę porozmawiać z Isabelle.
Alec westchnął.
- Ty mi tu nie wzdychaj. To sprawa pomiędzy mną a twoją siostrą. Ale w jednym muszę przyznać jej rację. Czerwony to twój kolor. – Pogładził kołnierzyk koszuli Aleca, przy okazji muskając bladą szyję.  – A mój image, jak ci się podoba? – Wstał i okręcił się wokół własnej osi by, jak najlepiej, zademonstrować dzisiejszy strój.
Po krótkim milczeniu, Alecowi musiało odebrać mowę, jego twarz rozjaśnił uśmiech.
- Wiedziałem, że ci się spodoba.
Usiadł zadowolony z siebie i chwycił dłoń Aleca. Zaczął bawić się jego palcami. Nawet po tylu, wspólnie spędzonych latach, nie potrafił przestać się dziwić temu, jak smukłe a jednocześnie silne były. Uwielbiał, kiedy ukochany zaciskał mu je, na biodrach, albo wsuwał pod koszulkę by, z niemal nabożną czcią, badać każdy, najmniejszy nawet, skrawek skóry. Na Lilith! Jak on za tym tęsknił!
Ucałował każdy z palców oddzielnie, po czym splótł je razem ze swoimi.
- W przyszłym tygodniu lecę do Mediolanu – powiedział wpatrując się w twarz męża. – Ragnor załatwił mi pokaz, w jednym z bardziej renomowanych domów mody. Nie będzie mnie tydzień albo dłużej.  – Z jakiegoś powodu nie potrafił cieszyć się sukcesem. Cały czas myślał tylko o tym, że zostawi Aleca na tak długo. – Będziesz tęsknił?
- Ja będę – stwierdził, po dłuższej chwili ciszy. – Próbowałem się nawet z tego wykręcić, ale Ragnor truje mi dupę i mówi, że projektant nie może, nie pojawić się na swoim pokazie. A wiesz, jaka z niego zrzęda i Drama Queen… Nic nie mów! – zastrzegł, nim jeszcze Alec zdążył otworzyć usta. – Wiem, że ja też się czasem odpalam, ale on jest gorszy. Zanim zaprzeczysz pamiętaj, że jestem twoim mężem. Ślubowałeś, przy ołtarzu, że zawsze będziesz trzymał moją stronę!
Alec sapnął.
- Chcesz posłuchać o nowej kolekcji? – spytał Magnus i, nie czekając na odpowiedź, zaczął snuć opowieść, o spodniach, sukienkach, koszulach i marynarkach.
Alec, który niewiele z tego rozumiał, nie przerwał mu ani razu.
 
Jakieś dwie godziny później, Magnus w końcu zamilkł. Chwilę siedział w ciszy, po prostu patrząc na Alexandra, tak jakby chciał wyryć sobie ten obraz w pamięci. Żeby nie zapomnieć go do końca życia. Nieważne, co miałoby się wydarzyć.
- Czerwony to jednak twój kolor – powiedział wreszcie i cmoknął ukochanego w usta. Były dziwnie szorstkie i spierzchnięte. Nie namyślając się długo, wyjął z kieszeni balsam i zaczął wcierać go w wargi męża. – Muszę cię zmusić, żebyś kupił sobie więcej koszul, w tym kolorze. Chociaż… - Schował balsam do kieszeni. Teraz w powietrzu unosiła się słaba woń gumy do żucia. – Co byś powiedział na różowy? Ładnie by się zgrywał z twoimi rumieńcami. – Pogładził ukochanego po policzku. Jego miękkość trochę działała mu na nerwy. Naprawdę wolał Alexandra z początkami zarostu. Był wtedy taki męski, władczy. Jakby potrafił przeskoczyć wszystkie kłody, jakie los rzucał mu pod nogi.
- Dobrze, rozumiem. Nie lubisz różu. Ale to bardzo stereotypowe myślenie, kochanie. Mężczyźni też mogą nosić różowe koszule i nadal wyglądać męsko.
Nagle, w głowie, rozbłysła mu pewna myśl. Aż wstał i zaczął chodzić po pomieszczeniu mrucząc coś do siebie. Czasem tak miał, gdy nawiedzała go wena. Alec był świadkiem tego procesu twórczego już wielokrotnie, ale nadal się do niego nie przyzwyczaił. Zwłaszcza, gdy Magnus aktywował się w miejscach publicznych, co wcale nie było znowu takie rzadkie.
W końcu mężczyzna usiadł z powrotem na krześle, zaczerwieniony z wysiłku i emocji.
- Dziękuję kochanie! – Chwycił rękę męża i złożył kilka pocałunków na wewnętrznej stronie dłoni. – Dzięki tobie spłynęło na mnie natchnienie. Mam pomysł na następną kolekcję. Moda męska, bazująca na różnych odcieniach różu, co ty na to? Nie krzyw się! Wiem, że to będzie hit! Zobaczysz! Już się nie mogę doczekać aż zabiorę się do pracy. Ale spokojnie! – Nagle dotarło do niego, że nieco się zagalopował. – Ty jesteś ważniejszy. Nie poświęcę naszej randki, nawet dla najlepszych projektów. – Pocałował Aleca w usta. Były już nieco miększe i smakowały gumą balonową. Miał słabość do tego smaku, w końcu to on ich połączył. – Zresztą nie powiedziałem ci jeszcze wszystkich plotek. Wiesz, że Ragnor zaczyna kręcić z Cat? Uwierzyłbyś?! W końcu się odważył. Wiszę Raphaelowi stówę!
Przez następną godzinę Magnus opowiadał, ze szczegółami, o życiu znanych im obu osób.
- Mówię ci! Coś jest na rzeczy! Wspomnisz… - Przerwał mu dźwięk telefonu. Mężczyzna niechętnie wyjął komórkę i spojrzał na wyświetlacz. Uśmiech momentalnie spełzł z jego twarzy.
- Czyli to koniec randki – westchnął patrząc na Aleca. – To nie fair, wiesz? Dlaczego nie możemy przegadać całej nocy, jak kiedyś, Alexandrze?
W złoto-zielonych oczach błysnęły łzy, jednak Magnus zrobił wszystko, żeby nie popłynęły. Za to na cieknący nos, nic nie mógł poradzić.
Kiedy chował zasmarkaną chusteczkę, drzwi do pomieszczenia się otworzyły i przeszła przez nie młoda kobieta o miłej, spokojnej twarzy. Blond włosy spięła w wysoki kucyk a zielone oczy emanowały dziwnym ciepłem, charakterystycznym dla pielęgniarek z powołania. Magnus widywał czasem taki wzrok u Catariny.
- Panie Lightwood-Bane – powiedziała cicho. – Godziny odwiedzin już się skończyły. Musi pan wyjść.
- Dziękuję Saro, zaraz wyjdę. Obiecuję. – Uśmiechnął się do niej, nieco krzywo. – A mogę się tylko pożegnać?
Pielęgniarka przewróciła oczami, ale na jej twarzy błąkał się lekki uśmiech.
- Pięć minut! – Żartobliwie pogroziła mu palcem i wyszła zamykając za sobą drzwi.
Chociaż zostali sami Magnus nie potrafił już przywołać wesołej atmosfery randki. Znów czuł przytłaczającą aurę szpitala, wypełnioną żalem, smutkiem i straconą nadzieją.
Spojrzał na męża. Nawet czerwona koszula i złota jedwabna pościel, którą wybłagał u pielęgniarek, nie potrafiły sprawić, by ten widok nie łamał mu serca.
Alexander miał zamknięte oczy i lekko rozchylone usta, ale wcale nie wyglądał, jakby spał a raczej… Nie Magnusie! Alec śpi i wkrótce się obudzi. Musisz w to wierzyć. Musisz robić wszystko, żeby Alec chciał się obudzić. Przecież on cię słyszy! Tak mówią lekarze.
Starając się ignorować cienie pod oczami ukochanego oraz jego zapadnięte policzki, złożył na bladych wargach delikatny pocałunek, ścierając resztkę balsamu do ust.
- Kocham cię – wyszeptał nakładając kolejną warstwę. Zanotował w pamięci, żeby zwrócić na to uwagę pielęgniarkom, po czym chwycił marynarkę oraz cylinder i wyszedł z sali. Jeszcze tylko przystanął na moment, w drzwiach, żeby ostatni raz spojrzeć na męża.
- Przyjdę w przyszłym tygodniu, przed wyjazdem – obiecał. – Z nową porcją plotek. – Starał się uśmiechnąć, ale nawet on sam wiedział, że nic mu z tego nie wyszło.
 
Zdążył zapaść już zmierzch i na dworze zrobiło się chłodno. Magnus włożył marynarkę i cylinder, który nijak nie chronił przed zimnem; pełnił raczej funkcję dekoracyjną, ale nie chciało mu się nieść go w ręku. Zresztą nic mu się nie chciało. Jak zawsze po wizycie u Aleca. Tak jakby ta ciasna szpitalna salka wysysała, z niego całą energię. Ale nie mógł zaprzestać tych wizyt. Musiał widywać Alexandra, nawet pogrążonego w patologicznym śnie. Tylko dzięki temu jeszcze nie zwariował.
Westchnął. W jednej chwili postanowił, że po powrocie do domu zawrze bliższą znajomość z pewną butelką whisky. Co prawda miał popracować nad kolekcją, ale już teraz wiedział, że nic z tego nie będzie.
- Magnus!
Przystanął, nie do końca przekonany, czy aby się nie przesłyszał.
- Magnus!
Kiedy wołanie się powtórzyło miał już pewność. I dużo gorszy humor, choć myślał, że to niemożliwe. Jace Herondale, jednak potrafił dokonywać cudów.
- Magnus!
Nie odwrócił się w stronę mężczyzny ani, w żaden inny sposób, nie dał po sobie poznać, że go słyszy. Po prostu stał i czekał, aż Jace do niego podejdzie. Nie potrafił sobie darować tej drobnej złośliwości.
Wreszcie Herondale go dogonił. Bardzo starał się ukryć fakt, iż dyszał, jak lokomotywa, jednak zapomniał otrzeć pot z czoła, który teraz spływał mu po twarzy. Jedna z kropli zawisła nawet na czubku nosa blondyna, nadając mu całkiem groteskowy wygląd. Magnus uśmiechnął się półgębkiem, jak zawsze, gdy Jace Herondale przestawał wyglądać niczym perfekcyjne dzieło szowinistycznego producenta zabawek.
Widząc, że Magnus nie zamierza się przywitać, Jace postanowił być tym mądrzejszym.
- Cześć.
- Czego chcesz? – Zabrzmiało to niemal, jak groźba i blondyn cofnął się odruchowo. Wiedział, że Magnus nigdy nie wybaczy mu tego, co zrobił. On sam sobie też nie, ale miał nadzieję, że dwa lata później, będą mogli, przynajmniej, normalnie porozmawiać. Bez jawnej wrogości.
- Pogadać. – Starł, w końcu, tę przeklętą kroplę i od razu kichnął. Wytarł nos rękawem; Magnus nie zaproponował mu chusteczki.
- Coś się stało Clary?
- Nie.
- A Izzy?
- Też nie.
- To nie mamy, o czym rozmawiać. – Podjął przerwany marsz, ale Jace nie zamierzał tak łatwo odpuścić. Ruszył za nim.
Magnus był od niego dużo wyższy i miał dłuższe nogi, a kiedy chciał potrafił poruszać się naprawdę szybko, nie przekraczając przy tym granicy pomiędzy marszem a biegiem. Dlatego dotrzymanie mu kroku, stanowiło nie lada wyzwanie. Ale Jace był zdeterminowany, żeby przeprowadzić tę rozmowę. Może Magnus okaże się mądrzejszy niż Izzy?
- Byłeś u niego. – Ni to spytał, ni to stwierdził, lustrując mężczyznę od stóp do głów. Z jakiegoś nieznanego wszechświatowi powodu, potrafił rozpoznać strój Magnusa, na randkę.
- Też mógłbyś go czasem odwiedzić.
Przełknął przytyk, chociaż zabolało. Nie był u Aleca od ponad pół roku i, szczerze mówiąc, nie miał ochoty zmieniać tego stanu rzeczy. Niektórym ranom należało dać się zabliźnić a nie ciągle ładować w nie paluchy licząc, że nie wda się gangrena.
- Powinieneś przestać – powiedział dość cicho, jednak na tyle głośno, by w szumie ulicy, Magnus go usłyszał.
- Co przestać? – Nie zrozumiał
- No wiesz…
- Nie wiem! – warknął i przyspieszył a Jace musiał niemal biec. Pomimo wysiłków był dwa kroki za mężczyzną.
- Chodzić do niego! Katować się!
Magnus stanął tak gwałtownie, że Jace nie wyhamował i wpadł na niego. 
- Auć…
- Co powiedziałeś?! – wysapał mężczyzna powoli odwracając się w jego stronę. Tak wściekłego szwagra, Jace nie widział chyba nigdy. Nawet dwa lata temu, kiedy to całe piekło się zaczęło. Nie miał jednak zamiaru dać się przestraszyć. Powie, co miał powiedzieć a on niech już zrobi z tym, co mu się żywnie podoba! Jego własne sumienie będzie czyste. Względnie. Trochę. Wcale. Wziął głęboki oddech. Dlaczego rzeczy, które trzeba powiedzieć są takie trudne? I tak bardzo bolą?
- Magnus… Minęły dwa lata. Alec już się nie obudzi. Pogódź się z tym. Przestań go odwiedzać. Ułóż sobie życie na nowo…
Później nie potrafił dokładnie powiedzieć, co się stało. W jednej chwili patrzył w wykrzywioną wściekłością twarz Magnusa a w następnej, siedział na ziemi i czuł posmak krwi w ustach. I chyba stracił ząb. Splunął. Tak. Stracił ząb.
- Słuchaj! – Magnus stał nad nim, z rządzą mordu w oczach i rozcierał starte do krwi knykcie. Jace nigdy nie podejrzewałby szwagra o taką siłę w rękach. Żeby praktycznie go znokautować jednym ciosem? – Jesteś ostatnią osobą, która mogłaby powiedzieć coś takiego. To wszystko twoja wina!
- Myślisz, że o tym nie wiem?! – Wstał starając się ignorować ból oraz wirowanie w głowie. – Że nie budzę się codziennie, z poczuciem winy?!  Że nie przeżywam, raz po raz, tego wszystkiego?! Nie zastanawiam się, bez przerwy, co mogłem zrobić inaczej?!
Gdyby nie zaślepiała go wściekłość, Magnusowi pewnie zrobiłoby się żal Jace’a. Blondyn też sporo stracił, w tym wypadku. Gdzieś, głęboko w sobie, Magnus czuł, że Jace nie był niczemu winny a on powinien kierować swój gniew na pijanego kierowcę, który wjechał w samochód braci. Ale tamten zginął na miejscu a mężczyzna, żeby nie oszaleć, potrzebował kozła ofiarnego. I znalazł go, w osobie Jace’a. Tak łatwo było wykrzyczeć „to twoja wina”, tylko dlatego, że to blondyn siedział za kierownicą, tego feralnego dnia. Nie obchodziło go, jak bardzo niesprawiedliwy był. Że jego upór i zaślepienie rozbijało powoli i tak pokrzywdzoną, rodzinę. Liczył się tylko odczuwany przez niego ból.
Jace zdawał się to rozumieć, nie szukał kontaktu z Magnusem, starał się go unikać, za wszelką cenę. I nigdy nie patrzył szwagrowi w oczy, kiedy już się spotkali. Ale Magnus nie podejrzewał, że blondyn czuł się winny. Był pewien, że tak jak zwykle, obwiniał wszystkich wokół a nie siebie. Teraz, gdy poznał prawdę, być może nawet zdołałby mu wybaczyć. Gdyby Jace nie wyskoczył z czymś takim.
- Ale nieważne, jak bardzo będę się obwiniał – ciągnął Herondale. – Albo, jak bardzo ty i Izzy będziecie zaklinać rzeczywistość. To nic nie zmieni! Żadna z twoich pseudorandek nie przywróci Alecowi zdrowia! Zrozum to! Trzeba iść dalej! Zapomnieć!
Magnus miał ochotę znów go uderzyć. Żeby nie powtórzyć błędu sprzed chwili, spojrzał na luźno zwisający, lewy rękaw koszuli Jace’a.
- To mój mąż – wycedził przez zaciśnięte zęby.
- Może czas uznać się za wdowca? – spytał cicho Jace.
To było zdecydowanie za dużo dla Magnusa. Chrzanić współczucie i kulturę. Znów go uderzył, tym razem nieco słabiej, po czym obrócił się na pięcie i ruszył przed siebie.
Jace został sam w ciemnej uliczce, przyciskając dłoń do rozgrzanego policzka. Znów poniósł porażkę. Izzy także nie chciała go słuchać. A przecież on chciał dla nich jak najlepiej. Robił to dla Aleca. Jego brat, na pewno, nie zniósłby myśli, że kochane przez niego osoby, tak cierpią. Chciałby, żeby wszyscy byli szczęśliwi nawet, jeśli oznaczałoby to zapomnienie o nim.
- Przepraszam Alec – wyszeptał patrząc w ciemne niebo. Kiedy spadła z niego pierwsza kropla, rozbijając się mu na czole uznał, że czas do domu. Może przekona, chociaż Clary?


 

1 komentarz: