Tytuł: Mąż
Liczba rozdziałów: One Shot
Gatunek: romans
Para: Malec
Seria: Shadowhunters
Ograniczenia wiekowe: Brak
Info/Uwagi: Randka Aleca i Magnusa
Liczba rozdziałów: One Shot
Gatunek: romans
Para: Malec
Seria: Shadowhunters
Ograniczenia wiekowe: Brak
Info/Uwagi: Randka Aleca i Magnusa
MĄŻ
Magnus uważnie
przypatrywał się leżącej przed nim palecie cieni. Nie mógł się zdecydować,
który byłby najlepszy na dzisiejszy wieczór. Kilka razy już sięgał po pędzel,
ale rezygnował w ostatnim momencie, dochodząc do wniosku, że to jednak nie to.
Musiał przecież wyglądać perfekcyjnie, wszystko musiało ze sobą współgrać!
W końcu zdecydował się na
ciemnofioletowy cień, ze złotymi drobinkami. A do tego burgundowa szminka. Tak!
Będzie idealnie.
Kiedy skończył nakładać makijaż
zajął się ubiorem. W tym przypadku postawił na klasykę. Czarny garnitur w
prążki, o lekko staromodnym kroju (do mody zaczynały wracać trendy z
osiemnastego i dziewiętnastego wieku – Magnus ciągle trzymał rękę na pulsie),
koszula w odcieniu głębokiego fioletu, idealnie współgrająca z cieniami oraz, o
dwa tony jaśniejszy, krawat.
Zwieńczeniem arcydzieła
współczesnej mody, były złote spinki do mankietów w kształcie kotów – prezent
od Aleca na ich pierwszą rocznicę. Poczuł znajome ciepło ogarniające go, za
każdym razem, gdy myślał o ukochanym. Na usta wpełzł mu uśmiech. Alec. Jego
Alexander. Musnął opuszkami palców złotą obrączkę.
Jego… mąż.
Jak pięknie to brzmiało!
Mąż! Nie potrafił przestać zachwycać się tym słowem. Smakował je, niczym
najdroższe wino. Rozkoszował się nim i niemal czcił.
Mąż.
Jego mąż.
Alexander Gideon
Lightwood-Bane.
Obejrzał się w lustrze.
Tak, jak myślał, wszystko do siebie pasowało a on wyglądał obłędnie.
- Alec padnie, jak mnie
zobaczy! – powiedział w stronę Prezesa Miau, jednak kot nawet nie podniósł
głowy, całkiem ignorując właściciela. Magnus, w ogóle, się tym nie przejął.
Przywykł, że Prezes ma zerowe pojęcie o modzie. Świadczył o tym choćby fakt, że
częściej robił sobie drapak, z jego markowych spodni, niż z rozciągniętych
swetrów Alexandra.
Sprawdził jeszcze czy pupil
ma zapas jedzenia i wody, chwycił cylinder (odrobina ekstrawagancji, w tym
przypadku, była niezbędna), po czym wyszedł z mieszkania, wprost na randkę z
własnym mężem.
To była ich mała
tradycja. W całym chaosie i zabieganiu dorosłego życia, nie chcieli zaniedbać
spajającego ich uczucia. Przynajmniej jeden wieczór w miesiącu starali się
spędzić, jak typowi narzeczeni. Kolacja na mieście, kino, długi romantyczny
spacer ulicami Nowego Jorku a potem namiętny seks. Niekoniecznie we własnym
łóżku. Czasem chcieli wnieść, do swojego życia, nieco pikanterii i wynajmowali
pokój na jedną noc, w jakimś hotelu.
Samo wspomnienie tego, co
wtedy wyrabiali powodowało u Magnusa dreszcze. Oraz szybsze bicie serca. O
niekontrolowanym wzwodzie nie wspominając.
Alec już na niego czekał,
tak jak się umówili. Zmierzał do swojego punktu przeznaczenia, raz po raz
uchylając kapelusza mijającym go osobom. Udawał, że nie widzi ich pobłażliwych
spojrzeń i nie słyszy kąśliwych uwag. Niech sobie myślą, co chcą. On miał zamiar
zobaczyć swojego męża i wyglądać przy tym olśniewająco. Tylko to się liczyło.
W końcu dotarł na miejsce
i otworzył drzwi. Już w progu krzyknął:
- Dzień dobry, kochanie!
Pokiwał głową słysząc w
odpowiedzi miarowe westchnięcie.
- Rozumiem, ja też nie
miałem łatwego dnia. Ten nowy fotograf jest do niczego. Nie myślałem, że
kiedykolwiek to powiem, ale tęsknię za Rafaelem. Niech już wraca, z tego
urlopu, bo oszaleje. No, ale nie rozmawiajmy o pracy – powiedział całując męża
w policzek. Kiedy usiadł na krześle, to zatrzeszczało nieprzyjemnie. – Mogliby
je wreszcie wymienić.
Alec nic nie odpowiedział.
- Jesteś zbyt pobłażliwy
Alexandrze – stwierdził Magnus. – Poza tym naprawdę nie rozumiem, dlaczego
upierasz się, żebyśmy spotykali się akurat tu. – Wydął wargi niczym naburmuszone
dziecko. – Te białe ściany doprowadzają mnie do depresji. Poza tym jest tu
koszmarnie gorąco. – Zdjął cylinder oraz marynarkę i powiesił ją na stojącym w
rogu wieszaku.
Alec nie zareagował na
ten potok skarg i zażaleń, co nie przeszkodziło Magnusowi ich kontynuować.
- Naprawdę nie mogę się
doczekać, aż pozwolisz się trochę porozpieszczać. Moglibyśmy, na przykład, polecieć
na weekend do Paryża. Kolacja, na szczycie Wieży Eiffla, brzmi romantycznie,
nie uważasz? Albo Wenecja! Wiesz, gondole i te sprawy…
Alec uparcie milczał.
- Jeśli nie masz ochoty nigdzie
jechać, moglibyśmy zostać w Nowym Jorku. Znam kilka miejsc, których jeszcze ci
nie pokazałem, a są naprawdę romantyczne. – Puścił mu oko. – Zresztą wszędzie
byłoby lepiej niż tu… - Przygryzł policzek od środka, żeby nie powiedzieć
czegoś jeszcze. Czegoś, czego będzie żałował. Albo rozpłakać się z bezsilności.
Był na randce z mężem i nie pozwoli, żeby coś zepsuło mu ten dzień. A już na
pewno, nie rozmazany makijaż! Robił go ponad dwie godziny!
Kolejne milczenie, ze
strony Aleca, wziął za reprymendę.
- Dobrze, już dobrze.
Wiesz, że nieważne gdzie, byleby z tobą. – Pogłaskał ukochanego po policzku. –
Alexandrze! – krzyknął niemal oskarżycielsko. – Ogoliłeś się! Przecież wiesz,
że wolę cię, z drobnym zarostem. Chyba muszę porozmawiać z Isabelle.
Alec westchnął.
- Ty mi tu nie wzdychaj.
To sprawa pomiędzy mną a twoją siostrą. Ale w jednym muszę przyznać jej rację.
Czerwony to twój kolor. – Pogładził kołnierzyk koszuli Aleca, przy okazji
muskając bladą szyję. – A mój image, jak
ci się podoba? – Wstał i okręcił się wokół własnej osi by, jak najlepiej,
zademonstrować dzisiejszy strój.
Po krótkim milczeniu,
Alecowi musiało odebrać mowę, jego twarz rozjaśnił uśmiech.
- Wiedziałem, że ci się
spodoba.
Usiadł zadowolony z
siebie i chwycił dłoń Aleca. Zaczął bawić się jego palcami. Nawet po tylu, wspólnie
spędzonych latach, nie potrafił przestać się dziwić temu, jak smukłe a
jednocześnie silne były. Uwielbiał, kiedy ukochany zaciskał mu je, na biodrach,
albo wsuwał pod koszulkę by, z niemal nabożną czcią, badać każdy, najmniejszy
nawet, skrawek skóry. Na Lilith! Jak on za tym tęsknił!
Ucałował każdy z palców oddzielnie,
po czym splótł je razem ze swoimi.
- W przyszłym tygodniu
lecę do Mediolanu – powiedział wpatrując się w twarz męża. – Ragnor załatwił mi
pokaz, w jednym z bardziej renomowanych domów mody. Nie będzie mnie tydzień
albo dłużej. – Z jakiegoś powodu nie
potrafił cieszyć się sukcesem. Cały czas myślał tylko o tym, że zostawi Aleca
na tak długo. – Będziesz tęsknił?
- Ja będę – stwierdził,
po dłuższej chwili ciszy. – Próbowałem się nawet z tego wykręcić, ale Ragnor
truje mi dupę i mówi, że projektant nie może, nie pojawić się na swoim pokazie.
A wiesz, jaka z niego zrzęda i Drama Queen… Nic nie mów! – zastrzegł, nim
jeszcze Alec zdążył otworzyć usta. – Wiem, że ja też się czasem odpalam, ale on
jest gorszy. Zanim zaprzeczysz pamiętaj, że jestem twoim mężem. Ślubowałeś,
przy ołtarzu, że zawsze będziesz trzymał moją stronę!
Alec sapnął.
- Chcesz posłuchać o
nowej kolekcji? – spytał Magnus i, nie czekając na odpowiedź, zaczął snuć
opowieść, o spodniach, sukienkach, koszulach i marynarkach.
Alec, który niewiele z
tego rozumiał, nie przerwał mu ani razu.
Jakieś dwie godziny
później, Magnus w końcu zamilkł. Chwilę siedział w ciszy, po prostu patrząc na
Alexandra, tak jakby chciał wyryć sobie ten obraz w pamięci. Żeby nie zapomnieć
go do końca życia. Nieważne, co miałoby się wydarzyć.
- Czerwony to jednak twój
kolor – powiedział wreszcie i cmoknął ukochanego w usta. Były dziwnie szorstkie
i spierzchnięte. Nie namyślając się długo, wyjął z kieszeni balsam i zaczął
wcierać go w wargi męża. – Muszę cię zmusić, żebyś kupił sobie więcej koszul, w
tym kolorze. Chociaż… - Schował balsam do kieszeni. Teraz w powietrzu unosiła
się słaba woń gumy do żucia. – Co byś powiedział na różowy? Ładnie by się
zgrywał z twoimi rumieńcami. – Pogładził ukochanego po policzku. Jego miękkość
trochę działała mu na nerwy. Naprawdę wolał Alexandra z początkami zarostu. Był
wtedy taki męski, władczy. Jakby potrafił przeskoczyć wszystkie kłody, jakie
los rzucał mu pod nogi.
- Dobrze, rozumiem. Nie
lubisz różu. Ale to bardzo stereotypowe myślenie, kochanie. Mężczyźni też mogą nosić
różowe koszule i nadal wyglądać męsko.
Nagle, w głowie, rozbłysła
mu pewna myśl. Aż wstał i zaczął chodzić po pomieszczeniu mrucząc coś do
siebie. Czasem tak miał, gdy nawiedzała go wena. Alec był świadkiem tego procesu
twórczego już wielokrotnie, ale nadal się do niego nie przyzwyczaił. Zwłaszcza,
gdy Magnus aktywował się w miejscach publicznych, co wcale nie było znowu takie
rzadkie.
W końcu mężczyzna usiadł
z powrotem na krześle, zaczerwieniony z wysiłku i emocji.
- Dziękuję kochanie! – Chwycił
rękę męża i złożył kilka pocałunków na wewnętrznej stronie dłoni. – Dzięki
tobie spłynęło na mnie natchnienie. Mam pomysł na następną kolekcję. Moda męska,
bazująca na różnych odcieniach różu, co ty na to? Nie krzyw się! Wiem, że to będzie
hit! Zobaczysz! Już się nie mogę doczekać aż zabiorę się do pracy. Ale
spokojnie! – Nagle dotarło do niego, że nieco się zagalopował. – Ty jesteś
ważniejszy. Nie poświęcę naszej randki, nawet dla najlepszych projektów. – Pocałował
Aleca w usta. Były już nieco miększe i smakowały gumą balonową. Miał słabość do
tego smaku, w końcu to on ich połączył. – Zresztą nie powiedziałem ci jeszcze
wszystkich plotek. Wiesz, że Ragnor zaczyna kręcić z Cat? Uwierzyłbyś?! W końcu
się odważył. Wiszę Raphaelowi stówę!
Przez następną godzinę Magnus
opowiadał, ze szczegółami, o życiu znanych im obu osób.
- Mówię ci! Coś jest na
rzeczy! Wspomnisz… - Przerwał mu dźwięk telefonu. Mężczyzna niechętnie wyjął
komórkę i spojrzał na wyświetlacz. Uśmiech momentalnie spełzł z jego twarzy.
- Czyli to koniec randki
– westchnął patrząc na Aleca. – To nie fair, wiesz? Dlaczego nie możemy
przegadać całej nocy, jak kiedyś, Alexandrze?
W złoto-zielonych oczach
błysnęły łzy, jednak Magnus zrobił wszystko, żeby nie popłynęły. Za to na
cieknący nos, nic nie mógł poradzić.
Kiedy chował zasmarkaną
chusteczkę, drzwi do pomieszczenia się otworzyły i przeszła przez nie młoda
kobieta o miłej, spokojnej twarzy. Blond włosy spięła w wysoki kucyk a zielone
oczy emanowały dziwnym ciepłem, charakterystycznym dla pielęgniarek z
powołania. Magnus widywał czasem taki wzrok u Catariny.
- Panie Lightwood-Bane –
powiedziała cicho. – Godziny odwiedzin już się skończyły. Musi pan wyjść.
- Dziękuję Saro, zaraz
wyjdę. Obiecuję. – Uśmiechnął się do niej, nieco krzywo. – A mogę się tylko
pożegnać?
Pielęgniarka przewróciła
oczami, ale na jej twarzy błąkał się lekki uśmiech.
- Pięć minut! – Żartobliwie
pogroziła mu palcem i wyszła zamykając za sobą drzwi.
Chociaż zostali sami Magnus
nie potrafił już przywołać wesołej atmosfery randki. Znów czuł przytłaczającą aurę
szpitala, wypełnioną żalem, smutkiem i straconą nadzieją.
Spojrzał na męża. Nawet czerwona
koszula i złota jedwabna pościel, którą wybłagał u pielęgniarek, nie potrafiły
sprawić, by ten widok nie łamał mu serca.
Alexander miał zamknięte
oczy i lekko rozchylone usta, ale wcale nie wyglądał, jakby spał a raczej… Nie
Magnusie! Alec śpi i wkrótce się obudzi. Musisz w to wierzyć. Musisz robić wszystko,
żeby Alec chciał się obudzić. Przecież on cię słyszy! Tak mówią lekarze.
Starając się ignorować
cienie pod oczami ukochanego oraz jego zapadnięte policzki, złożył na bladych
wargach delikatny pocałunek, ścierając resztkę balsamu do ust.
- Kocham cię – wyszeptał
nakładając kolejną warstwę. Zanotował w pamięci, żeby zwrócić na to uwagę
pielęgniarkom, po czym chwycił marynarkę oraz cylinder i wyszedł z sali.
Jeszcze tylko przystanął na moment, w drzwiach, żeby ostatni raz spojrzeć na
męża.
- Przyjdę w przyszłym
tygodniu, przed wyjazdem – obiecał. – Z nową porcją plotek. – Starał się
uśmiechnąć, ale nawet on sam wiedział, że nic mu z tego nie wyszło.
Zdążył zapaść już
zmierzch i na dworze zrobiło się chłodno. Magnus włożył marynarkę i cylinder,
który nijak nie chronił przed zimnem; pełnił raczej funkcję dekoracyjną, ale
nie chciało mu się nieść go w ręku. Zresztą nic mu się nie chciało. Jak zawsze
po wizycie u Aleca. Tak jakby ta ciasna szpitalna salka wysysała, z niego całą
energię. Ale nie mógł zaprzestać tych wizyt. Musiał widywać Alexandra, nawet
pogrążonego w patologicznym śnie. Tylko dzięki temu jeszcze nie zwariował.
Westchnął. W jednej
chwili postanowił, że po powrocie do domu zawrze bliższą znajomość z pewną
butelką whisky. Co prawda miał popracować nad kolekcją, ale już teraz wiedział,
że nic z tego nie będzie.
- Magnus!
Przystanął, nie do końca
przekonany, czy aby się nie przesłyszał.
- Magnus!
Kiedy wołanie się
powtórzyło miał już pewność. I dużo gorszy humor, choć myślał, że to
niemożliwe. Jace Herondale, jednak potrafił dokonywać cudów.
- Magnus!
Nie odwrócił się w stronę
mężczyzny ani, w żaden inny sposób, nie dał po sobie poznać, że go słyszy. Po prostu
stał i czekał, aż Jace do niego podejdzie. Nie potrafił sobie darować tej
drobnej złośliwości.
Wreszcie Herondale go
dogonił. Bardzo starał się ukryć fakt, iż dyszał, jak lokomotywa, jednak
zapomniał otrzeć pot z czoła, który teraz spływał mu po twarzy. Jedna z kropli
zawisła nawet na czubku nosa blondyna, nadając mu całkiem groteskowy wygląd.
Magnus uśmiechnął się półgębkiem, jak zawsze, gdy Jace Herondale przestawał wyglądać
niczym perfekcyjne dzieło szowinistycznego producenta zabawek.
Widząc, że Magnus nie
zamierza się przywitać, Jace postanowił być tym mądrzejszym.
- Cześć.
- Czego chcesz? – Zabrzmiało
to niemal, jak groźba i blondyn cofnął się odruchowo. Wiedział, że Magnus nigdy
nie wybaczy mu tego, co zrobił. On sam sobie też nie, ale miał nadzieję, że dwa
lata później, będą mogli, przynajmniej, normalnie porozmawiać. Bez jawnej
wrogości.
- Pogadać. – Starł, w
końcu, tę przeklętą kroplę i od razu kichnął. Wytarł nos rękawem; Magnus nie zaproponował
mu chusteczki.
- Coś się stało Clary?
- Nie.
- A Izzy?
- Też nie.
- To nie mamy, o czym
rozmawiać. – Podjął przerwany marsz, ale Jace nie zamierzał tak łatwo odpuścić.
Ruszył za nim.
Magnus był od niego dużo
wyższy i miał dłuższe nogi, a kiedy chciał potrafił poruszać się naprawdę
szybko, nie przekraczając przy tym granicy pomiędzy marszem a biegiem. Dlatego
dotrzymanie mu kroku, stanowiło nie lada wyzwanie. Ale Jace był zdeterminowany,
żeby przeprowadzić tę rozmowę. Może Magnus okaże się mądrzejszy niż Izzy?
- Byłeś u niego. – Ni to
spytał, ni to stwierdził, lustrując mężczyznę od stóp do głów. Z jakiegoś nieznanego
wszechświatowi powodu, potrafił rozpoznać strój Magnusa, na randkę.
- Też mógłbyś go czasem odwiedzić.
Przełknął przytyk,
chociaż zabolało. Nie był u Aleca od ponad pół roku i, szczerze mówiąc, nie
miał ochoty zmieniać tego stanu rzeczy. Niektórym ranom należało dać się
zabliźnić a nie ciągle ładować w nie paluchy licząc, że nie wda się gangrena.
- Powinieneś przestać –
powiedział dość cicho, jednak na tyle głośno, by w szumie ulicy, Magnus go
usłyszał.
- Co przestać? – Nie zrozumiał
- No wiesz…
- Nie wiem! – warknął i
przyspieszył a Jace musiał niemal biec. Pomimo wysiłków był dwa kroki za
mężczyzną.
- Chodzić do niego!
Katować się!
Magnus stanął tak
gwałtownie, że Jace nie wyhamował i wpadł na niego.
- Auć…
- Co powiedziałeś?! –
wysapał mężczyzna powoli odwracając się w jego stronę. Tak wściekłego szwagra,
Jace nie widział chyba nigdy. Nawet dwa lata temu, kiedy to całe piekło się
zaczęło. Nie miał jednak zamiaru dać się przestraszyć. Powie, co miał
powiedzieć a on niech już zrobi z tym, co mu się żywnie podoba! Jego własne sumienie
będzie czyste. Względnie. Trochę. Wcale. Wziął głęboki oddech. Dlaczego rzeczy,
które trzeba powiedzieć są takie trudne? I tak bardzo bolą?
- Magnus… Minęły dwa
lata. Alec już się nie obudzi. Pogódź się z tym. Przestań go odwiedzać. Ułóż
sobie życie na nowo…
Później nie potrafił
dokładnie powiedzieć, co się stało. W jednej chwili patrzył w wykrzywioną
wściekłością twarz Magnusa a w następnej, siedział na ziemi i czuł posmak krwi
w ustach. I chyba stracił ząb. Splunął. Tak. Stracił ząb.
- Słuchaj! – Magnus stał
nad nim, z rządzą mordu w oczach i rozcierał starte do krwi knykcie. Jace nigdy
nie podejrzewałby szwagra o taką siłę w rękach. Żeby praktycznie go znokautować
jednym ciosem? – Jesteś ostatnią osobą, która mogłaby powiedzieć coś takiego.
To wszystko twoja wina!
- Myślisz, że o tym nie
wiem?! – Wstał starając się ignorować ból oraz wirowanie w głowie. – Że nie budzę
się codziennie, z poczuciem winy?! Że
nie przeżywam, raz po raz, tego wszystkiego?! Nie zastanawiam się, bez przerwy,
co mogłem zrobić inaczej?!
Gdyby nie zaślepiała go
wściekłość, Magnusowi pewnie zrobiłoby się żal Jace’a. Blondyn też sporo
stracił, w tym wypadku. Gdzieś, głęboko w sobie, Magnus czuł, że Jace nie był
niczemu winny a on powinien kierować swój gniew na pijanego kierowcę, który
wjechał w samochód braci. Ale tamten zginął na miejscu a mężczyzna, żeby nie
oszaleć, potrzebował kozła ofiarnego. I znalazł go, w osobie Jace’a. Tak łatwo
było wykrzyczeć „to twoja wina”, tylko dlatego, że to blondyn siedział za
kierownicą, tego feralnego dnia. Nie obchodziło go, jak bardzo niesprawiedliwy
był. Że jego upór i zaślepienie rozbijało powoli i tak pokrzywdzoną, rodzinę. Liczył
się tylko odczuwany przez niego ból.
Jace zdawał się to
rozumieć, nie szukał kontaktu z Magnusem, starał się go unikać, za wszelką
cenę. I nigdy nie patrzył szwagrowi w oczy, kiedy już się spotkali. Ale Magnus
nie podejrzewał, że blondyn czuł się winny. Był pewien, że tak jak zwykle,
obwiniał wszystkich wokół a nie siebie. Teraz, gdy poznał prawdę, być może
nawet zdołałby mu wybaczyć. Gdyby Jace nie wyskoczył z czymś takim.
- Ale nieważne, jak
bardzo będę się obwiniał – ciągnął Herondale. – Albo, jak bardzo ty i Izzy
będziecie zaklinać rzeczywistość. To nic nie zmieni! Żadna z twoich
pseudorandek nie przywróci Alecowi zdrowia! Zrozum to! Trzeba iść dalej! Zapomnieć!
Magnus miał ochotę znów
go uderzyć. Żeby nie powtórzyć błędu sprzed chwili, spojrzał na luźno zwisający,
lewy rękaw koszuli Jace’a.
- To mój mąż – wycedził
przez zaciśnięte zęby.
- Może czas uznać się za
wdowca? – spytał cicho Jace.
To było zdecydowanie za
dużo dla Magnusa. Chrzanić współczucie i kulturę. Znów go uderzył, tym razem
nieco słabiej, po czym obrócił się na pięcie i ruszył przed siebie.
Jace został sam w ciemnej
uliczce, przyciskając dłoń do rozgrzanego policzka. Znów poniósł porażkę. Izzy
także nie chciała go słuchać. A przecież on chciał dla nich jak najlepiej.
Robił to dla Aleca. Jego brat, na pewno, nie zniósłby myśli, że kochane przez
niego osoby, tak cierpią. Chciałby, żeby wszyscy byli szczęśliwi nawet, jeśli
oznaczałoby to zapomnienie o nim.
- Przepraszam Alec –
wyszeptał patrząc w ciemne niebo. Kiedy spadła z niego pierwsza kropla, rozbijając
się mu na czole uznał, że czas do domu. Może przekona, chociaż Clary?
Jakie smutne.. płacze 😢 czekam na kolejne opowiadanie 😘
OdpowiedzUsuń