poniedziałek, 11 października 2021

Chciałbym móc cię nienawidzić

Tytuł: Chciałbym móc cię nienawidzić
Liczba rozdziałów: One Shot
Gatunek: romans
Para: Malec
Seria: Shadowhunters
Ograniczenia wiekowe: Brak
Info/Uwagi: Alec i Magnus przekonują się jak trudne jest wychowywanie nastolatka w okresie buntu

 


 

 CHCIAŁBYM MÓC CIĘ NIENAWIDZIĆ


- Nienawidzę cię!
- Nie mów tak do ojca!
- On nie jest moim ojcem!
Alec poczuł, jakby dźgnięto go nożem prosto w serce. Ze wszystkich ran, jakie odniósł prowadząc życie Nocnego Łowcy, to zdanie usłyszane z ust syna, zabolało najmocniej. Może tylko strata Maxa była gorsza. Może.
Magnus, widząc minę męża, już otwierał usta, żeby skarcić syna, jednak powstrzymał go dotyk na ramieniu. Delikatny uścisk, który wypracowali podczas wspólnego życia.
Nie wtrącaj się.
Posłuszny prośbie ukochanego wycofał się z konfliktu, przyjmując rolę obserwatora, oraz milczącego wsparcia. Posłał niewielki impuls magii w ciało męża. Poczuł, jak Alec się rozluźnia czując znajome ciepło, jednak ani na moment nie spuścił wzroku z Rafaela. Chłopak, z niezwykłą hardością, odpowiadał na spojrzenie. Jego brązowe oczy ciskały gromy a silne, wytrenowane dłonie Nocnego Łowcy, miał zwinięte w pięści. Usta zaciskał w wąską kreskę. Niedawno skończył piętnaście lat i, zdaniem Aleca, wchodził w okres nastoletniego buntu. Magnus musiał uwierzyć mężowi na słowo, nie miał za dużego doświadczenia z nastolatkami. Ba! Sam nigdy, tak naprawdę, nim nie był! Ale jeśli dorastanie miało tak wyglądać, to Max już mógł się pakować. Najbliższe lata spędzi w Spiralnym Labiryncie! Nie ma przebacz! Bo dwóch wkurzonych nastolatków w domu, z czego jeden potrafiący czarować sprawi, że albo wpadnie w alkoholizm albo osiwieje. Obie opcje nie pasowały do jego image’u i wolałby ich uniknąć.
- Rafe… - zaczął Alec spokojnym cichym głosem, jak zawsze podczas kłótni. Rafael krzyczał, wyzywał, czasem nawet rzucał przedmiotami (serafickie ostrza latające bez kontroli po domu, w którym mieszkali Czarownicy, mogły narobić nielichych szkód, dlatego cała broń trzymana była pod kluczem). Nieważne jednak, co robił i co mówił, Alexander zawsze pozostawał spokojny. Nigdy nawet nie podniósł na syna głosu, co Magnusowi czasem się zdarzało. Zwykle wtedy, gdy chłopak nieco się zapędzał i rzucał niewybrednymi komentarzami w stronę Aleca. Bo to zwykle z nim kłócił się Rafe. Konflikty na linii Magnus – Rafael zdarzały się niezwykle rzadko, a gdy już do nich doszło, niemal zawsze chodziło o Aleca. Zupełnie, jakby chłopiec podzielił sobie rodziców na tego dobrego i złego.
- Nie mów tak do mnie! – wysyczał. Wydawało sie, że jeszcze chwila i rzuci się na ojca z pięściami.
Alec westchnął.
- Rafaelu – poprawił się. – Posłuchaj…
- Nie! – przerwał mu. – Nie jesteś moim ojcem! – krzyknął głośno a Alec ponownie poczuł, jakby otrzymał cios w serce. Zachował jednak kamienną twarz. Wiedział, że Rafael chciał sprawić mu ból. Nie dlatego, że był złym dzieckiem. Nie. Alec uważał, że Magnus, Max i Rafael byli najlepszym, co mu się w życiu przydarzyło. Po prostu dorastanie bywało ciężkie. Rozumiał to. – Nie masz prawa mówić mi, co mam robić!
Patrzył w twarz ojca… Nie! Nie ojca! Człowieka, który go adoptował, i czuł coraz większą złość. Bo jego słowa zdawały się nie robić na mężczyźnie wrażenia. Twarz Łowcy pozostawała niewzruszona. Tylko oczy, te cholerne niebieskie oczy, które od lat patrzyły na niego z miłością, lśniły od powstrzymywanych łez. Rafael poczuł, że musi sprawić, by popłynęły. Dlatego powiedział słowa, przed którymi do tej pory się wzbraniał.
- Żałuję, że mnie adoptowałeś! Wolałbym, do końca życia, tułać się po Targu niż mieszkać z tobą!
No dalej! Popłacz się!
- Jesteś marną namiastką Nocnego Łowcy! Wujek Jace jest o niebo lepszy od ciebie! – Specjalnie użył słowa „wujek”, żeby pokazać, kogo uznaje za rodzinę a kogo nie. – Nie wiem, co papa w tobie widzi! Zrobiłby lepiej, gdyby związał się z jakąś kobietą!
Lecz nawet teraz nie udało mu się zmusić mężczyzny do płaczu. Zamiast tego Alexander Lightwood-Bane pobladł i mocno wbił paznokcie w przedramię. Widać było, że chciał coś powiedzieć, jednocześnie nie potrafiąc wydobyć z siebie głosu.
Kątem oka Rafael widział, że papa Magnus ostatkiem sił powstrzymuje się, żeby nie interweniować i za pomocą magii nie wprowadzić dyscypliny. Poczuł ukłucie w sercu. Jemu nie chciał sprawiać przykrości. Uznał, że czas zakończyć to przedstawienie.
- Nienawidzę cię! – wrzasnął, obrócił się na pięcie i wybiegł z mieszkania trzaskając drzwiami.
Dopiero wtedy Alec pozwolił sobie na płacz. Po jego policzkach popłynęły łzy a ciałem wstrząsnął szloch. Magnusowi, na ten widok, krajało się serce. Przyciągnął ukochanego do siebie i zamknął w silnym uścisku. Nic nie mówił, pozwolił Alecowi płakać w ciszy. Wiedział, że to najlepsze rozwiązanie, miał za sobą całe maratony takiego pocieszania. Wieczory pełne łez i obwiniania się Aleca. Teraz ich wspólne życie zaczynało przypominać koszmar. A przecież, jeszcze niedawno, byli tacy szczęśliwi! Kochali się! Wszyscy czworo! Pamiętał, jak chłopcy byli młodsi i rankiem ładowali im się do łóżka by dostać dzienną dawkę czułości. Ich słodkie głosiki mówiące „kocham cię tatusiu”. Gdzie więc podziała się teraz ta miłość? Alec twierdził, że ciągle była, tylko Rafael zgubił swoją część, ale wkrótce ją znajdzie. A do ich, rodziców, obowiązków należało mu w tym pomóc. Magnus wierzył, że dadzą radę. Hej! Co najmniej dwukrotnie uratowali świat! Zmienili Prawo! Przeforsowali związek Czarownika z Nocnym Łowcą! Przetrwali to wszystko, więc poradzą sobie też z buntem nastolatka.
Niestety nie wziął pod uwagę tego, że Rafe potrafił ranić bardziej niż całe Clave i Piekło razem wzięte. Bo jego kochali. A to czyniło ich podatnymi na zadawane, przez chłopca, ciosy.
W końcu Alec uspokoił się na tyle, by móc wyswobodzić się z ramion Magnusa.
- Dziękuję. – Uśmiechnął się do męża tym uśmiechem, który Czarownik tak bardzo kochał.
- Nie ma za co. – Starł ślady łez z policzków ukochanego. – Powiedziałbym, że polecam się na przyszłość, ale szczerze wolałbym, żeby taka przyszłość nie nadeszła.
Na to Alec nie miał żadnej odpowiedzi, bo podobnie, jak Magnus wiedział, że jeszcze nie raz będzie płakał przez Rafaela.
- Może jednak wyślemy go na obóz przetrwania z Ragnorem? – zaproponował próbując nadać swojemu głosowi lekki ton.  Zawsze starał się tuszować zdenerwowanie i strach żartem, jednak w przypadku jego dzieci czasem przychodziło mu to z trudem.
- Myślałem, że naprawdę lubisz Ragnora. – Ku jego uldze Alec podjął grę.
- Lubię – przytaknął ponownie przyciągając męża do siebie. – Co nie znaczy, że od stuleci, nie szukam sposobu, żeby się na nim zemścić za to, jak traktował mnie podczas szkolenia.
Alec położył głowę na ramieniu Magnusa i objął go w pasie. Miło było czuć ciepło kogoś kto go kochał i nie ukrywał tego pod całą fasadą złości oraz rozczarowania światem.
- To mu zagraj na charango – zaproponował i uśmiechnął się do siebie, kiedy ciało mężczyzny szarpnęło się z oburzenia.
- I ty przeciwko mnie?! – Przeniósł dłoń z pleców Łowcy na jego głowę. Zanurzył dłoń w szopie czarnych włosów. Uwielbiał ich dotykać, zwłaszcza gdy były świeżo po umyciu.
- Naprawdę cię kocham, ale charango to nie twój instrument. Pamiętasz, jak próbowałeś grać na nim kołysanki dla Maxa?
Pamiętał. Aż za dobrze. Na szczęście, za pomocą magii, udało się naprawić zdecydowaną większość szkód wyrządzonych przez rozsierdzonego młodego Czarownika. To był ostatni raz, kiedy dotknął charango. Naprawdę wolał, kiedy sufit był po prostu sufitem a w podłodze nie pojawiały się losowe portale. Swoją drogą Max był naprawdę potężnym Czarownikiem. Poczuł, jak wypełnia go duma. A zaraz potem rozczarowanie, bo dał się wykiwać własnemu mężowi! Alec tak pokierował rozmową, by jak najbardziej oddalić myśli Magnusa od Rafaela. W jednej chwili spoważniał. Do tej pory mógł ustępować mężowi i się nie wtrącać, jednak po tym, co dzisiaj powiedział Rafe, nie potrafił dłużej milczeć udając, że cała sprawa go nie dotyczy. I wcale nie chodziło o zdanie „nie jesteś moim ojcem”. Prawdę mówiąc liczył się z tym, że prędzej czy później ono padnie. To była główna broń w walce adoptowanych dzieci, ze swoimi rodzicami (przynajmniej tak mówiła telewizja; obejrzał wszystkie możliwe filmy i seriale traktujące o tym temacie). Jego osobiście bardziej zabolało stwierdzenie, że Rafael wolałby mieszkać na Nocnym Targu niż z Alekiem. Oraz wzmianka o potencjalnej partnerce. Wciąż pamiętał drobne, wychudzone ciałko, które z Buenos Aires, przywiózł Alec. I ile zaklęć leczniczych musiała użyć Catarina, by zniwelować skutki niedożywienia u malca. Do tej pory Rafael był nieco niższy od rówieśników, co mogło być następstwem życia na ulicy.
Wiedział, jak wyglądała egzystencja sierot na Nocnych Targach i nie była ona usłana różami. Wiele dzieci ginęło (odkąd Alec został Konsulem nieco mniej, przynajmniej tak wmawiał sobie Magnus) nim w ogóle pomyślały o wejściu w wiek nastoletni. A teraz, ich własny syn, powiedział, że wolałby codzienną walkę o przetrwanie, niepewne jutro i całe tygodnie głodowania, od mieszkania z nimi. Czy też raczej z nim. Alexandrem. Bo to o niego chodziło Rafaelowi. Z jakiegoś powodu chłopiec zapałał nienawiścią do rodzica, który oddał mu całe serce i duszę.
- Wiesz, że nie możesz ciągle uciekać od tematu?
- Nie ciągle, tylko jakieś dwa, trzy lata.
- Alec! – Chciał odsunąć od siebie męża, ale ten mu na to nie pozwolił. Przycisnął się do niego mocniej, nawet nie unosząc głowy. Czarownik westchnął. To był znak, że Alexander naprawdę nie chciał rozmawiać. Mimo to nie zamierzał dać za wygraną. – Kochanie…
- Nie, Mags.
- Co nie?! – Tym razem Magnus poczuł, jak ogarnia go złość. – Naprawdę nie zamierzasz nic z tym zrobić?! Albo pozwolić komuś coś z tym zrobić?! Jeśli nie chcesz żebym to ja porozmawiał z Rafaelem i wyjaśnił mu, jak nieznośnym dzieciakiem się stał, to poproś Jace’a! Albo Isabelle! W ostateczności zgodzę się nawet na Simona! Chociaż jemu własne dzieci wchodzą na głowę.
Alec parsknął.
- Wdały się w Izzy. Nic dziwnego, że Simon nie potrafi im niczego odmówić.
- Nie zmieniaj tematu! – skarcił go Magnus. Drugi raz się na to nie nabierze.
- Nie zmieniam. – Alec, w końcu odsunął się od ukochanego i spojrzał mu głęboko w oczy. – Bo żadnego tematu nie ma. Nie będę chodził po rodzinie i przyjaciołach i prosił, żeby porozmawiali z moim synem! – Położył nacisk na ostatnie dwa słowa i Magnus zrozumiał, że Aleca najbardziej ubodła ta część, do której on nie przywiązywał za dużej uwagi. Słowa „nie jesteś moim ojcem”. Może dlatego, że Alec fizycznie, mógł posiadać potomstwo, w przeciwieństwie do niego. Czarownicy byli bezpłodni i miał stulecia, żeby się z tym pogodzić. Natomiast Alexander, gdyby tylko chciał, mógł znaleźć miłą Nocną Łowczynię i… Magnus powstrzymał westchnienie. Znów rozchodziło się o orientację Aleca. Ten temat powracał wciąż i wciąż. Przy najmniej spodziewanych okazjach. Nadal nie wszyscy pogodzili się z alecowym życiem.
- Rafael to nastolatek – mówił dalej Łowca. – Musi jakoś wyrazić swój bunt przeciwko światu. To normalne.
Magnus założył ręce na piersi próbując wyglądać groźnie. Zwykle mu się to udawało. Bywało, że nawet Jace Herondale drżał lekko widząc postawę i minę. Które nijak niestety nie zdawały egzaminu, w przypadku jego rodziny. Wszyscy mężczyźni jego życia zawsze potrafili sobie z nimi poradzić. Każdy na swój własny sposób. Alec uśmiechał się rozbrajająco i delikatnie gładził go po policzku. Jak po czymś takim, Magnus dalej miał grać rolę złego Czarownika?! Przecież to było niewykonalne.
- Wiem – przyznał wtulając twarz w dłoń ukochanego. – Mimo to boli mnie, jak cię traktuje.
- Wiem. – Alec zaczął gładzić policzek partnera kciukiem. – Mnie też – przyznał smutno. – Wiem jednak, że on wcale tak nie myśli. To dla niego po prostu najłatwiejszy sposób na wyrażenie buntu. Wiesz, ile razy ja miałem ochotę wykrzyczeć ojcu, że go nienawidzę? – Przez jego twarz przemknął cień, jak za każdym razem, gdy wspominał o Robercie. Ta strata nadal go bolała, tym bardziej, że jego ojciec zginął niespodziewanie, nim udało im się naprawić wspólne relacje. Alec ciągle tego żałował.
Magnus chciał krzyknąć, że akurat on, Alexander, miał prawo nienawidzić ojca. Że Robert, w pełni, sobie na taką nienawiść zasłużył, znęcając się psychicznie nad synem, przez całe jego dzieciństwo. Chciał a jednak milczał, już dawno nauczył się omijać ten temat. Tak naprawdę poruszyli go tylko raz, gdy Alec przechodził kryzys i zastanawiał się, czy na pewno nadaje się na ojca.
- Pomimo to, kochałem go. – Spróbował się uśmiechnąć, lecz wyszedł mu tylko krzywy grymas. – I wiem, że Rafe też mnie kocha. – W jego oczach pojawił się błysk pewności.
- Ja cię kocham, tatusiu!
Obaj aż podskoczyli i oderwali się od siebie. Żaden z nich nie zauważył, kiedy w pokoju pojawił się Max. Ich młodszy syn stał w drzwiach ubrany w podarte jeansy, które – Magnus był pewien – jeszcze wczoraj znajdowały się w koszu na śmieci oraz koszulkę z logiem Star Wars. Obaj pomyśleli to samo. Za dużo czasu z Simonem. Na twarzy dziecka malowało się coś pomiędzy poczuciem winy, smutkiem a najprawdziwszą, szczerą miłością.
- Ja ciebie też – uśmiechnął się Alec, po czym rozłożył ramiona, by Max mógł w nie wpaść. Uniósł chłopca i obrócił się z nim kilka razy. Max piszczał z radości.
Magnus pomyślał, że tak właśnie wygląda rodzina. Że liczy się wzajemna miłość a nie więzy krwi. Dlaczego Rafael nie potrafił, czy też raczej nie chciał, tego zrozumieć?
Tymczasem Alec postawił już Maxa na ziemi i teraz patrzył na niego groźnie. Przynajmniej na tyle groźnie, na ile było go stać, gdy chodziło o jego dzieci.
- Podsłuchiwałeś! – oskarżył syna, który nagle przestał się uśmiechać i wbił wzrok w podłogę. – Max!
- Przepraszam – bąknął chłopiec tarmosząc skraj koszulki. Przygryzł wargę, jakby chciał coś jeszcze powiedzieć, ale nie wiedział, czy powinien.
Alec westchnął i klęknął przed synem, tak by móc mu patrzeć prosto w oczy.
- Wiesz, że tak nie wolno. To nieładnie. – Spojrzał na Magnusa szukając u niego wsparcia, jednak Czarownik zdawał się niezwykle zainteresowany wzorem na suficie. Z jakiegoś powodu uznał, że nocne niebo będzie pasowało do wiktoriańskiego wnętrza. Czując na sobie świdrujący wzrok męża pokręcił lekko głową. W swoim długim życiu podsłuchiwał zbyt wiele razy, by teraz nie wyjść na hipokrytę. Wiedział, że później oberwie mu się od Aleca, ale akurat, w tej sprawie, nie zamierzał zabierać głosu.
Na szczęście milczenie, ze strony drugiego rodzica, Max wziął za niemą reprymendę a nie za ciche przyzwolenie. Na dowód zaczął jeszcze intensywniej tarmosić koszulkę.
- Wiem – przyznał skruszony. – Ale…
- Ale? – zachęcił go Alec, kiedy chłopiec się zaciął.
- Rafael jest głupi!
- Max!
- Max!
Krzyknęli jednocześnie Magnus i Alexander.
- Nie wolno ci tak mówić! – Czarownik ukląkł u boku męża. Tej kwestii nie mógł przemilczeć. Jeszcze tego brakowało, by wojna w domu przeniosła się na rodzeństwo. – Rafe to twój brat!
Max zarumienił się, co nadało jego granatowym policzkom lekko siny odcień.
- Przepraszam papo… Ale tata mówi, że wujek Jace jest głupi! – krzyknął nagle, z radością dziecka, które znalazło furtkę i jednak uniknie kary.
Alec jęknął a Magnus, mimo wszystko, parsknął śmiechem.
- Wujek Jace to szczególny przypadek – wyjaśnił synkowi, jednocześnie sprzedając Alexandrowi kuksańca w żebra. – Poza tym wujek Jace to parabatai twojego taty i dlatego tata może go nazywać głupkiem. – Uśmiechnął się zarówno z własnego tłumaczenia, jak i min męża oraz syna. Ten pierwszy wyglądał jakby chciał go zamordować. Albo pozbawić seksu, na przynajmniej miesiąc. Drugi natomiast miał szeroko otwarte oczy oraz rozdziawioną buzię. Była to mina osoby, która poznała najlepiej strzeżony sekret.
- Jak będę miał parabatai to też będę mógł go nazywać głupkiem?
Spojrzeli po sobie. Alec westchnął ciężko.
- Kochanie. – Odsunął niesforny kosmyk z czoła dziecka. – Tylko Nocni Łowcy mogą mieć parabatai. – Już wielokrotnie poruszali tę kwestię a mimo to, za każdym razem, krajało mu się serce, gdy widział zawód na twarzy syna. Chciałby móc dać mu cały świat, spełnić każde marzenie. Niestety Max, najbardziej na świecie, pragnął zostać Nocnym Łowcą. I chociaż Alec uczył go wszystkiego, co mógł, pewnych ograniczeń nie dało się przeskoczyć. Ustaliły je istoty potężniejsze od nich.
- Wiem – westchnął Max. Powinien pogodzić się z tym, że nie będzie taki jak tata. Ale nie potrafił. I trochę nie chciał. – Ale gdybym mógł mieć parabatai to bym wziął Rafe’a! – oświadczył z mocą. – Dlatego mogę mówić, że jest głupi! – Ucieszył się, ponownie znajdując furtkę.
Alec spojrzał na Magnusa z miną mówiącą „Widzisz, co narobiłeś?”.
- Mimo wszystko nie powinieneś tak mówić. Twojemu bratu będzie przykro.
Nie wiedzieć czemu Max nagle się naburmuszył. Objął się ramionami, w nieudolnej kopii postawy Magnusa, czym bardzo rozczulił mężczyznę i tupnął nogą.
- Tobie jest przykro, kiedy on mówi te wszystkie okropne rzeczy!
- Max… - Alec nie wiedział, co powiedzieć. Znów zachciało mu się płakać.
- Poza tym kłamie! – Rzucił się ojcu na szyję. – Jesteś najlepszym tatą na świecie! Kocham cię! – powtórzył.
Objął szczupłe ciałko chłopca i mocno je przytulił.
- Ja ciebie też kocham. – W takich chwilach powiedzenie tego było śmiesznie łatwe. Słowa przychodziły mu, bez cienia zażenowania.
Magnus niemal rozpłynął się na ten widok. Sięgnął po komórkę i zaczął robić zdjęcia. Obiecał sobie, że jedno na pewno wywoła i powiesi na ścianie.
Kiedy Max zauważył, że jest fotografowany, obrócił sie w stronę aparatu by zacząć robić głupie miny. Po chwili już całą trójką szczerzyli się do obiektywu. Rodzinną sesję zakłócił dzwonek telefonu Aleca. Zdziwiony mężczyzna sięgnął po komórkę. Widząc na wyświetlaczu zdjęcie kaczki pokręcił z rozbawieniem głową i odebrał.
- Cześć Jace.
Jego parabatai zawsze potrafił wybrać odpowiedni moment.
- Co jest?
Chwilę słuchał monologu brata jednocześnie pokazując Magnusowi, które zdjęcia ma absolutnie i kategorycznie usunąć.
- Dobrze. Zaraz będę. – Rozłączył się i poszedł wkładać buty. – Muszę, na chwilę, wpaść do Instytutu – wyjaśnił rodzinie.
- Pójść z tobą? – spytał Magnus trochę zły, że nawet w swój wolny dzień Alec jest na każde zawołanie brata. Z drugiej strony wiedział, jak wymagająca jest praca Konsula i, że Alexander robi wszystko, żeby jego rodzina nie odczuła tego nawału obowiązków. Nieraz, po nocach, ślęczał nad papierzyskami, bo uległ dzieciakom i dał się wyciągnąć do parku. Albo Magnusowi na randkę.
- Nie trzeba. – Cmoknął męża w policzek a syna w głowę. – Zadzwonię, jak skończę, to może wyskoczymy na lody. – Uśmiechnął się.
- Tak! Lody! – Max był zachwycony propozycją, więc Magnus nawet nie próbował oponować. Tym bardziej, że wiedział, jak bardzo potrzebne było Alecowi miłe popołudnie z rodziną.
- To ustalone.  Kocham was! – Zamknął drzwi i pobiegł w stronę Instytutu.
Kiedy zostali sami Magnus zmierzył syna uważnym spojrzeniem. I dostrzegł coś, co bardzo mu się nie spodobało. Nie tylko spodnie Maxa były dziurawe. Skarpetki też. A koszulka wyglądała, jakby przed założeniem przez chłopca robiła za posłanie Prezesa Miau, co akurat było bardzo prawdopodobne.
Max, czując na sobie spojrzenie papy lekko się spiął, jak każdy kto ma coś na sumieniu.
- Te spodnie wyglądają, jakbyś je wyciągnął ze śmietnika! – oświadczył w końcu Magnus a chłopiec gwałtownie odwrócił wzrok, co tylko potwierdziło podejrzenia starszego Czarownika. Wiedział, że je wyrzucił!
- Max!
- No, ale są wygodne! – jęknął chłopiec. Czasem ten argument działał.
- Co nie zmienia faktu, że wyglądasz, jak bezdomny!
Niestety, tylko kiedy używał go tata.
- Nie mogę pozwolić, żeby mój syn tak się prezentował! Wystarczy, że twój ojciec jest znany z tego, że ma kompletnie wywalone na ubiór i nawet na posiedzenia rady, najchętniej chodziłby w swetrach!
Max zachichotał, jak zawsze, gdy Magnus nie ugryzł się, odpowiednio szybko w język i chlapnął coś, czego nie powinien. Czarownik zmierzył syna spojrzeniem mówiącym „Nic nie słyszałeś”. Chłopiec udał, że sznuruje sobie usta, po czym obaj uśmiechnęli się do siebie.
- Idziemy na zakupy! – oświadczył Magnus, kiedy kryzys wychowawczy został zażegnany.
- Nie! – jęknął ponownie Max. Nie znosił kupować ubrań, zwłaszcza z papą, który zmuszał go do przymierzania całej masy spodni, nim w końcu udało im się dojść do kompromisu.
- Nie marudź. – Zmierzwił synowi włosy. – Jak będziesz grzeczny to wstąpimy potem, do sklepu z komiksami.
Na te słowa Maxowi rozbłysły oczy.
- Obiecujesz?!
- Obiecuję!
Jego syn zdecydowanie za dużo czasu spędzał z Simonem.
 
Magnus patrzył na syna buszującego wśród komiksów, jednocześnie kątem oka spoglądając na komórkę. Urządzenie milczało, jak zaklęte. Nie dość, że Rafael całkowicie zignorował jego telefon oraz sms-a z propozycją zakupów (miał nadzieję, że pomiędzy wieszakami jakoś uda im się pomówić – oczywiście Alec miałby się o tym nie dowiedzieć), to jeszcze Alexander także nie dzwonił. A już dawno powinien wszystko załatwić w Instytucie. Zaczynał odczuwać lekki niepokój, który zwiększał się z każdą mijającą minutą. Dlatego, kiedy telefon wreszcie zadzwonił a na wyświetlaczu, zamiast imienia męża pojawiło się zdjęcie kaczki (nie mógł sobie darować i ściągnął pomysł od Alexandra) był bliski dostania zawału.
- Co się stało? – zapytał zamiast powitania.
- Magnus? Gdzie jesteś? – Głos Jace’a drżał, co tylko potęgowało niepokój mężczyzny. Mimo wszystko starał sie zachować spokój, przecież w każdej chwili mógł zobaczyć go Max a nie chciał denerwować syna.
- W centrum handlowym. Co się stało? – zapytał głośniej niż zamierzał. Kilka osób spojrzało na niego karcąco. Miał to gdzieś. Wyłowił wzrokiem Maxa, na szczęście syn zagłębił się w lekturze jakiegoś opasłego tomiska i nie zwracał na niego uwagi.
- Zdarzył się wypadek. – Niemal widział, jak Herondale przeczesuje drżącą ręką złote włosy.
- Jaki wypadek? – Jeszcze chwila i rozpierdoli ten telefon.
- Alec jest ranny. Musisz przyjść do Instytutu.
Magnus wziął kilka głębokich oddechów. Spodziewał się akurat tych słów, jednak usłyszenie ich głośno, było niczym cios w żołądek.
- Co z nim? – spytał drżącym głosem.
- Jest źle – przyznał Jace. Nawet przez telefon Magnus wyczuwał w jego głosie ból parabatai. – Musisz przyjść do Instytutu – powtórzył.
- Jestem z Maxem.
- Zadzwonię do Simona.
- Zaraz będziemy.
Już dawno opracowali system, który miał chronić ich dzieci przed niepotrzebnym stresem. Jeśli to nie było absolutnie konieczne, żadne z młodszego pokolenia nie dowiadywało się o ranach odniesionych przez rodziców. Opiekowali się nimi na zmianę, chroniąc je przed rzeczywistością, w jakiej żyli Nocni Łowcy. Żaden pięciolatek nie powinien drżeć ze strachu, czy zaatakowany przez demona tata jeszcze kiedyś przeczyta mu bajkę albo ranna mama utuli do snu. Kłóciło się to z dotychczasowym wychowaniem Nocnych Łowców, ale wszyscy – Alec, Magnus, Jace, Clary, Izzy oraz Simon – uważali, że ten sposób był lepszy. Choć, tak naprawdę, będą to mogły ocenić dopiero ich dzieci.
Magnus rozłączył się, ale nie schował telefonu. Przez ułamek sekundy zastanawiał się czy nie zadzwonić ponownie do Rafaela albo wysłać mu sms-a. Chłopiec był już na tyle duży, by znać prawdę. W końcu jednak zrezygnował. Niech młody jeszcze ochłonie, a Alecowi przecież nic nie będzie. Już on o to zadba.
- Max! – krzyknął i po chwili chłopiec znalazł się tuż przy nim.
- Idziemy na lody? – spytał z nadzieją. Magnusa ścisnęło w dołku.
- Później – obiecał. – Dzwonił wujek Jace i musimy, na chwilę, wpaść do Instytutu.
Na twarzy chłopca najpierw pojawił się smutek a zaraz potem nadzieja.
- Będzie wujek Simon?
- Tak. – Mógł sobie marudzić, ile chciał, ale w głębi serca cieszył się, że Max tak uwielbiał Simona. Głównie dlatego, że bardzo wkurzało to Jace’a. Kiedy chłopiec był młodszy to Herondale był jego ulubionym wujkiem i strata tytułu bardzo ubodła jego ego.
Max uśmiechnął się szeroko.
- To chodźmy!
 
Otworzył Portal w zaułku, obok centrum handlowego. Na szczęście Max był zbyt podekscytowany spotkaniem z ulubionym wujkiem, żeby zwrócić uwagę na to, że nie idą piechotą oraz zdenerwowanie papy. Magnus musiał użyć całej swojej siły woli, żeby udawać spokój a i tak trzęsły mu się ręce. Strach o męża zżerał go od środka, tym bardziej że Jace tak naprawdę nic mu nie powiedział. Co mogło być zarówno dobrym, jak i złym znakiem.
Po przekroczeniu progu Instytutu niemal od razu wpadli na Simona.
- Wujek! – Max, z okrzykiem radości rzucił się na mężczyznę niemal go przewracając. Łowca poprawił okulary i zmierzwił chłopcu włosy.
- Co tam młody?
- Widziałem nowy numer Spider-mana!
- O! – Mężczyzna, z całych sił, starał się udawać zainteresowanie, ale wprawne oko, od razu wyłapałoby jego rozbiegany wzrok i warstewkę potu na czole. Simon był koszmarnym aktorem. – Już wyszedł?
- Tak! – Max, z entuzjazmem pokiwał głową. – Chcesz wiedzieć o czym jest?
- Pewnie. – Uśmiechnął się, po czym przeniósł wzrok na Magnusa, który ledwo nad sobą panował. Z jego palców sypały się błękitne iskry magii, więc ręce musiał trzymać głęboko wciśnięte w kieszenie. Fakt, że powitał ich Simon a nie Jace, tylko potęgował wypełniający go niepokój. – Magnus, Jace czeka na ciebie w… - zawahał się – swoim biurze. Jeśli możesz, pospiesz się.
Nie trzeba było mu tego powtarzać.
- Bądź grzeczny Max! – upomniał syna i niemal pobiegł w stronę gabinetu szefa Instytutu. A gdy był już pewien, że chłopiec go nie widzi, okręcił się na pięcie i pognał do Izby Chorych.
Wpadł do środka nawet nie pukając. To, co tam zobaczył, niemal odebrało mu dech. Alec leżał na łóżku i był przeraźliwie blady, nawet jak na niego. Wokół głowy obwiązany miał bandaż, oddychał ciężko a klatka piersiowa unosiła się, w cholernie nierównym tempie. Pościel, którą był okryty przesiąkła od krwi.
- Alec…
Podszedł do łóżka i chwycił męża za rękę. Była lodowata i mokra od potu. Ale nie to, ani nawet wygląd ukochanego, przeraziły go najbardziej. Widywał już Alexandra w dużo gorszym stanie i, choć nigdy się do tego nie przyzwyczaił, i za każdym razem czuł zimne ciarki strachu pełzające mu po kręgosłupie, to nauczył sie rozpoznawać, kiedy było naprawdę źle. Dzisiaj było. Łowcy bez potrzeby nie wzywali Cichych Braci. Ani, tym bardziej, byłych Cichych Braci.
- Co się stało? – spytał puszczając impuls magii w ciało Aleca. Mężczyzna westchnął z ulgą a wszyscy aż podskoczyli.
Będzie potrzebował tego dużo więcej.
Usłyszał w głowie głos Brata Enocha i mimowolnie się wzdrygnął. Cisi Bracia zawsze wywoływali u niego ciarki nieważne, że to wśród nich się wychował.
- Dostanie tyle ile trzeba – zapewnił posyłając kolejną dawkę magii. – Co się stało? – powtórzył, tym razem patrząc prosto w oczy Jace’a. Który, swoją drogą, też nie wyglądał najlepiej. Lewe oko zasłaniał mu opatrunek a prawe ramię spoczywało na temblaku. Spod poplamionej krwią koszulki wystawał bandaż. Patrzył na Aleca z tępym wyrazem twarzy.
- Jace! – Nie wytrzymał Magnus. – Co się stało?!
- Spokojnie. – Poczuł na ramionach silne męskie dłonie. – Wszystko będzie dobrze. – Spokojny głos Jema wydawał się teraz zupełnie nie na miejscu.
Policzył do dziesięciu, nie przestając leczyć męża. Wiedział, że w chwilach zdenerwowania bywał porywczy i mógłby zrobić coś, czego Alec by mu nie wybaczył.
- Wiem, że będzie! – warknął, może nieco za ostro, na szczęście Jem się nie obraził. Czasem zastanawiał się, czy to jest w ogóle możliwe. Magnus cieszył się, że Jem tu był, bo nie do końca wierzył, w swój zdrowy rozsądek a opanowanie tego człowieka potrafiło zdziałać cuda. – Po prostu chcę wiedzieć, jak do tego doszło.
Widząc minę Magnusa, Maryse odeszła od łóżka Aleca i podeszła do drugiego syna. Delikatnie, żeby nie urazić opatrunku, poprawiła mu włosy.
- Jace? Wszyscy chcemy wiedzieć.
To zdziwiło Magnusa. Był pewien, że jako jedyny nie znał tej historii.
- To moja wina – powiedział głucho blondyn. – Szef Instytutu w Moskwie poprosił mnie o pomoc, jakieś sprawy organizacyjne. – Skrzywił się niemal bezwiednie. Papierologia zawsze budziła w nim niechęć. – Zaciągnąłem ze sobą Aleca, w razie, gdyby potrzebny był podpis Konsula – urwał. – Kogo ja oszukuję? – Pokręcił głową i od razu jęknął łapiąc się za oko. Maryse chwyciła rękę syna i narysowała na niej kilka run. Jace uśmiechnął się z wdzięcznością.
- Po prostu chciałem spędzić z nim trochę czasu – podjął opowieść. – Tęskniłem – powiedział przepraszającym tonem.
Część złości Magnusa uleciała. Wiedział, że nie tylko Jace tęsknił, Alec również. Odkąd pojawiły się dzieci, Alexander został Konsulem a Herondale szefem Instytutu nie widywali się tak często, jak wcześniej. Obowiązki służbowe i rodzinne nie mogły, co prawda osłabić więzi parabatai, ale skutecznie zmniejszyły ilość czasu, jaki mężczyźni byli w stanie poświęcić sobie nawzajem. Dla ludzi, którzy dorastali razem i, w dorosłym życiu, widywali się codziennie, był to szok. Dlatego Magnus nie mógł mieć pretensji do Jace’a, że użył podstępu, by mieć Aleca dla siebie, choćby na kilka godzin.
- On za tobą też – powiedział usilnie starając się, by jego głos nie zabrzmiał zbyt ostro. Mimo wszystko, nadal był zły.
Na twarzy Jace’a pojawiło się coś na kształt uśmiechu.
- Wiem. – Pogładził zdrową ręką runę parabatai. – To miała być krótka wizyta, kilka podpisanych papierów i do domu. – Widząc, że wszyscy patrzą na niego wyczekująco, podjął się dalszej części opowieści. – Kiedy skończyliśmy i staraliśmy się wymigać od strzemiennego z tamtejszym szefem, nastąpił atak – urwał i przygryzł wargę. Nikt go nie popędzał, nawet Magnus. Wszyscy widzieli, że nie było mu łatwo, w dodatku cała historia, aż za bardzo, przypominała normalne życie Nocnych Łowców. Życie, którego Czarownik nienawidził. Nie mógł znieść myśli, że jego mąż, a wkrótce także i syn, ryzykują tak wiele w obronie ludzi, którzy nawet nie zdają sobie sprawy z ich istnienia. Przez stulecia nic go to nie obchodziło. Dopiero związek z Nocnym Łowcą uświadomił mu, jak ciężkie to było życie. Nie tylko dla samych wojowników, ale także ich rodzin.
Spojrzał na męża. Policzki Aleca zrobiły się czerwone a na czoło wstąpił pot. Ciało Łowcy zaczynała trawić gorączka, więc jednym pstryknięciem przywołał odpowiedni eliksir, ze swojej pracowni i ostrożnie wlał kilka kropel do ust mężczyzny. Odetchnął z ulgą, gdy Alec przełknął ciecz. Podbudowany tym naturalnym odruchem spojrzał na Jace’a.
Herondale uznał to, za nacisk, by mówił dalej.
- Postanowiliśmy pomóc – wznowił opowieść. – Ruszyliśmy do walki, ale coś poszło nie tak. – Im dłużej mówił, tym bardziej jego głos był wyprany z emocji. – Demonów było za dużo a my nie znaliśmy miasta. Wpadliśmy w pułapkę. Alec uratował mi życie – zakończył kulawo a ze zdrowego oka popłynęły mu łzy.
Do tej pory, Magnus był pewien, że kiedy usłyszy całą opowieść, nie powstrzyma się i zaatakuje Jace’a, jednak teraz nie czuł na mężczyznę złości. Można nawet powiedzieć, że trochę mu współczuł. To nie była wina Jace’a, a przynajmniej nie do końca. Taka sytuacja mogła zdarzyć się wszędzie, Alec nie unikał walki.
- Możecie zająć się Maxem, kiedy ja… - Spojrzał wymownie na męża, tym samym przerywając ciszę jaka zapadła, po ostatnich słowach Jace’a.
- Oczywiście. – Maryse podeszła do Magnusa i położyła mu dłonie na ramionach w dziwnie matczynym geście. Czarownik nadal uważał to, za coś nienaturalnego, ale przynajmniej już się nie wzdrygał. – A… Rafael? – zapytała i mężczyzna poczuł kolejne ukłucie w sercu.
- Nie wiem, gdzie jest Rafe – przyznał. – Pokłócili się z Alekiem i wybiegł z domu. – Nie chciał teraz wdawać się w szczegóły ich prywatnego piekiełka. Tym bardziej, że Alec by sobie tego nie życzył.
- Nastoletni bunt? – Jem, który przeczytał chyba wszystkie poradniki o wychowywaniu dzieci, uśmiechnął się ciepło, jakby chciał Magnusa pocieszyć.
- Alec tak twierdzi – powiedział i zobaczył, że Maryse skrzywiła się nieznacznie. No tak, ona wychowała troje nastolatków, mogła co nieco o tym wiedzieć.
- Zadzwonić do niego? – spytała.
Zawahał się na moment.
- Nie. – Pokręcił wreszcie głową. – Nie ma sensu go denerwować. Idźcie do Maxa, proszę.
Posłusznie wyszli z Izby Chorych. Nawet Brat Enoch. Tylko Maryse i Jace zabawili dłużej, żeby kobieta mogła, w pełni, uzdrowić syna. Gdyby pokazał się bratankowi w takim stanie, chłopiec mógłby zacząć coś podejrzewać.
Kiedy zostali sami Magnus delikatnie przeczesał włosy męża.
- Jesteś idiotą, wiesz?
 
Minęło kilka godzin, tak przynajmniej wydawało się Magnusowi, zanim Alec się obudził. Zamrugał kilka razy, a kiedy mógł już zogniskować spojrzenie, zobaczył przed sobą bladą, ze zmęczenia i troski, twarz męża. Uśmiechnął się, miał nadzieję, pokrzepiająco.
- Cześć przystojniaku – powiedział ochrypłym głosem.
Magnus parsknął śmiechem, choć daleko mu było do wesołości. Jednak nie mógł nie docenić próby żartu. Właśnie tymi słowami powitał Aleca, gdy ten obudził się z innej śpiączki.
- Cześć. – Widząc, że Alec próbuje się podnieść pomógł mu, jednocześnie podkładając pod plecy całą stertę poduszek. Łowca kilka razy syknął z bólu, ale ostatecznie umościł się na tyle wygodnie, na ile pozwalały mu odniesione rany.
Magnus usiadł obok i chwycił ukochanego za rękę.
- Zapytałbym się, co ci strzeliło do głowy, ale chyba znam odpowiedź.
Alec uśmiechnął się przepraszająco.
- Co z Jace’em? – zapytał, bo ta kwestia nie dawała mu spokoju. Ostatnie, co pamiętał, to atakujący ich rój demonów.
- Ma się dobrze – odpowiedział Magnus a na jego twarzy pojawił się krzywy uśmiech. – Przynajmniej, dopóki nie zdecyduje, jak się na nim zemścić. Co powiesz na hodowlę kaczek na tyłach Instytutu? Albo wiem! Kupię Robertowi taką wielką pluszową kaczkę i zrobię wszystko, żeby stała się jego ulubioną zabawką!
Robert – syn Jace’a – nie odziedziczył fobii ojca i uważał kaczuszki za słodkie stworzonka. Głównie za sprawą Magnusa, który nie widział nic złego w posługiwaniu się dziećmi, do prywatnej zemsty. Dopóki dzieciom nie działa się krzywda. I dopóki nie chodziło o jego dzieci.
Alec zaczął się śmiać, ale zaraz przestał krzywiąc się z bólu.
- Nie rozśmieszaj mnie – jęknął. – Mam chyba połamane żebra.
- Masz – potwierdził Magnus. – Dokładnie dwa. Ale zaraz coś na to poradzimy. – Wyciągnął rękę, żeby potraktować ciało męża magią, ale Alec chwycił go za przegub i, nie zważając na ból, przyciągnął do pocałunku.
Alexander smakował krwią i eliksirem na zbicie gorączki, ale Magnus i tak uważał, że to był jeden z ich najlepszych pocałunków. Bo miał świadomość, że mógł nigdy nie nadejść. Dlatego poddał mu się całym sobą.
Oderwali się od siebie dopiero po dłuższej chwili, gdy Alec już naprawdę nie mógł znieść bólu i z jękiem opadł na poduszki.
- Przepraszam – wyszeptał.
Magnus pogładził policzek ukochanego kciukiem.
- Nie przepraszaj. Nie za to, że do mnie wróciłeś.
Chociaż widok męża w takim stanie sprawiał mu ból, wolał widzieć go rannym niż martwym.
- Kocham cię.
- Ja ciebie też.
Nie musieli mówić nic więcej. Magnus zajął się dalszym leczeniem męża a Alec złapał wolną dłoń Czarownika i splótł ich palce razem.
 
Kończył właśnie łatać drugie żebro, kiedy drzwi do infirmerii się otworzyły i stanął w nich…
- Rafael?
- Rafe?
Powiedzieli jednocześnie.
Chłopiec stał bez ruchu wpatrując się w rodziców przerażonym wzrokiem. Policzki miał zaczerwienione, kręcone włosy sterczały mu na wszystkie strony a czoło było mokre od potu. Wyglądał, jakby biegł przez pół miasta. Koszulka wyszła mu ze spodni, zaś jeansy, aż po kolana, pokrywało zwolna zasychające błoto.
- Synku? – Magnus chciał wstać i podejść do chłopca, jednak Rafael, w tym samym momencie, się ruszył. Biegiem przebył dzielącą ich odległość, po czym… rzucił się Alecowi na szyję i wybuchnął płaczem.
Mężczyzna jęknął, gdy ciało syna wbiło go w poduszki, naruszając dopiero co zagojone rany. Zaraz jednak zapomniał o bólu. Instynktowi objął syna i mocno przytulił go do siebie. Chłopiec zaczął płakać jeszcze bardziej.
- Rafael… - zaczął, ale chłopiec pokręcił głową tym samym dając do zrozumienia, że jeszcze nie jest gotowy na żadne rozmowy. Alec postanowił to uszanować. Ignorując ból, jeszcze mocniej przytulił syna do siebie, pozwalając mu schować twarz w zagłębieniu swojej szyi. Poczuł dziwną nostalgię. Rafe, ostatni raz, tulił się tak do niego, jakieś dwa lata temu.
Spojrzał na Magnusa, jednak Czarownik pokręcił głową, dając do zrozumienia, że też nic z tego nie rozumie. Rafaela w ogóle nie powinno tu być. Kto go zawiadomił? I dlaczego? Przecież wyraźnie zaznaczył, że sobie tego nie życzy! Teraz musiał nie dość, że zmagać się ze strachem o męża, to jeszcze patrzeć na łzy syna. A co gorsza, Alec musiał je oglądać, wiedząc, że płyną z jego powodu. Ktoś za to odpowie!
Wkrótce płacz Rafaela zaczął cichnąć, jednak on sam ani myślał, odsunąć się od ojca. Nie żeby Alec miał coś przeciwko. Miło było mieć syna tak blisko, szkoda tylko, że w takich okolicznościach. Nie mógł sobie darować tego, że Rafe przez niego płakał. To bolało bardziej niż połamane żebra.
Kiedy histeria zmieniła się w lekkie pociąganie nosem, odważył sie odezwać.
- Synku?
Rafael nie zareagował.
- Rafe?
Ponownie bez reakcji. Alec posłał proszące spojrzenie w stronę Magnusa. Może Czarownik zdoła jakoś dotrzeć do ich syna. Tyle że Magnus też nie wiedział, co powinni zrobić. Rafael był raczej spokojnym dzieckiem, przynajmniej do niedawna i nie zdarzały mu się ataki histerii. Pierwszy i tak naprawdę ostatni miał miejsce tuż po tym, jak Alec przywiózł go do Nowego Jorku z Buenos Aires i malec jeszcze nie był pewien, czy zamieszka z nową rodziną.
Cisze przerwał dopiero sam Rafael.
- Przepraszam tatusiu – wyszeptał niemal na granicy słyszalności.
Alec poczuł, jak ściska go w gardle, nie mógł wymówić ani słowa. Tak bardzo stęsknił się za tym „tatusiu” z ust syna, że usłyszane teraz, zadziałało lepiej niż wszystkie lekarstwa świata. Cały ból zniknął a on miał wrażenie, że mógłby przenosić góry.
Wplótł palce prawej dłoni we włosy syna.
- Przepraszam – powtórzył nieco głośniej. – Kocham cię.
- Nie masz za co. Też cię kocham. – Również wyszeptał Alec. W tym momencie nie stać go było na nic więcej, wzruszenie odbierało mu głos. Jego syn, nadal uważał go za ojca. Kochał go! Czy mogło być coś piękniejszego?
Rafael zadrżał porażony słowami rodzica. Odskoczył od niego, jak oparzony. Na jego twarzy malowała się trudna do zinterpretowania mina. Coś jakby połączenie ulgi, złości, wstydu i… bezbrzeżnej miłości.
- Mam! – Chciał krzyknąć, ale głos go zawiódł i wyszedł mu zaledwie jęk, a do oczu ponownie napłynęły łzy. – Mówiłem okropne rzeczy!
- To już nieważne – starał się go przekonać Alec, niestety na próżno. Rafael wpadł w słowotok.
- Ważne! Bo jesteś moim tatą! I kocham cię! I to jest najgorsze! Chciałbym móc cię nienawidzić! Ale nie potrafię! Dlatego robiłem wszystko, żebyś ty znienawidził mnie! – Po śniadych policzkach, kolejny raz tego dnia, popłynęły łzy. – Ale ty nigdy nawet na mnie nie nakrzyczałeś! Dlaczego?!
- Kocham cię – odpowiedział mechanicznie Alec. Płacz syna pozbawił go zdolności racjonalnego myślenia.
- Dlaczego?! – krzyknął ponownie Rafe. – Dlaczego nie pozwalasz się nienawidzić?! – Znów wpadał w histerię. – Wiem, jak to jest stracić tatę, którego się kocha! Nie chcę przechodzić przez to ponownie! – Rozpłakał się na dobre.
Alec chciał wstać i przytulić syna, ale zaklęcie utrzymało go na miejscu. To Magnus był tym, który wziął chłopca w objęcia. Od razu też zaczął śpiewać jedną z hiszpańskich kołysanek, które Rafe tak lubił, jako dziecko. Znajome dźwięki zdołały jakoś przebić się przez płaszczyk histerii i młody Łowca zaczął się uspokajać.
Tymczasem małżonkowie wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Zawiedli jako rodzice. Przez te wszystkie lata nie poruszyli z Rafaelem tematu jego biologicznych rodziców, a przecież chłopiec ich znał! Nie było tak, jak z Maxem, którego podrzucono na próg Akademii, gdy był niemowlęciem.  Nie! Rafael pamiętał swoich rodziców! A co gorsze, być może widział ich śmierć! A oni nic nie zrobili, żeby pomóc mu uporać się z traumą. Nie zainteresowali się tym tematem szczęśliwi, że Rafael chciał być z nimi.
Teraz każdy z nich wyrzucał to sobie, jednocześnie pocieszając tego drugiego. Bo przecież Rafael nie wykazywał żadnych oznak traumy (prawda?). Przynajmniej do niedawna. Nagle obaj zrozumieli dokładnie, kiedy zachowanie ich syna uległo zmianie. Gdy zaczął chodzić na misje i zobaczył, z bliska, na czym polega życie Nocnego Łowcy. Dotarło do niego, jak bardzo Alec naraża się niemal każdego dnia. I być może wszystko, co miało miejsce w Buenos Aires, do niego wróciło a Rafael starał się radzić sobie z tym, na swój własny, dziecięcy sposób. Próbował znienawidzić ojca, by jego teoretyczna śmierć go nie zabolała.
Magnus poczuł, jakby ktoś kopnął go w żołądek. Jego ojczym próbował go zabić a i tak bardzo długo za nim tęsknił. Bez znaczenia był fakt, że to on go zabił.
Nie wiedział, co miałby teraz powiedzieć.
- Przepraszam synku.
Usłyszał cichy głos męża. Gdyby powiedział to ktokolwiek inny, zapewne prychnąłby z irytacją. Bo, co teraz da głupie „przepraszam”? Jednak to słowo, z ust Aleca, miało jakąś szczególną wartość. Nie brzmiało, jakby ktoś powiedział je na siłę. Było szczere i piękne. Rafe musiał myśleć tak samo, bo wyplątał się z objęć Magnusa i usiadł na łóżku, znów zarzucając ręce na szyje Aleca. Mężczyzna objął syna jedną ręką a drugą wyciągnął do Czarownika. Magnus chwycił ją i mocno ścisnął. Spojrzeli sobie w oczy. Wiedzieli, że czeka ich mnóstwo pracy, ale poradzą sobie. Razem. Jak zawsze. Razem dadzą radę.
- Obiecaj, że mnie nie zostawisz – poprosił cicho Rafael.
- Obiecuję synku. Dopóki będziesz mnie potrzebował, zawsze będę przy tobie.
Magnus przełknął łzy.
- Ja też Rafe. Obiecuję, że zrobię wszystko, żeby twój tata zawsze wracał do domu.

 

1 komentarz:

  1. W połowie myślałam, że uśmiercisz Alexa odetchnęłam z ulgą. Bardzo podobał mi się ten fanfik. Cieszę się, że masz wenę dzięki której piszesz tak cudowne pracę ❤️. Czekam na kolejny tydzień i ściskam mocno

    OdpowiedzUsuń