Tytuł: Chciałbym móc cię nienawidzić
Liczba rozdziałów: One Shot
Gatunek: romans
Para: Malec
Seria: Shadowhunters
Ograniczenia wiekowe: Brak
Info/Uwagi: Alec i Magnus przekonują się jak trudne jest wychowywanie nastolatka w okresie buntu
Liczba rozdziałów: One Shot
Gatunek: romans
Para: Malec
Seria: Shadowhunters
Ograniczenia wiekowe: Brak
Info/Uwagi: Alec i Magnus przekonują się jak trudne jest wychowywanie nastolatka w okresie buntu
CHCIAŁBYM MÓC CIĘ NIENAWIDZIĆ
- Nienawidzę cię!
- Nie mów tak do ojca!
- On nie jest moim ojcem!
Alec poczuł, jakby
dźgnięto go nożem prosto w serce. Ze wszystkich ran, jakie odniósł prowadząc
życie Nocnego Łowcy, to zdanie usłyszane z ust syna, zabolało najmocniej. Może
tylko strata Maxa była gorsza. Może.
Magnus, widząc minę męża,
już otwierał usta, żeby skarcić syna, jednak powstrzymał go dotyk na ramieniu.
Delikatny uścisk, który wypracowali podczas wspólnego życia.
Nie wtrącaj się.
Posłuszny prośbie ukochanego
wycofał się z konfliktu, przyjmując rolę obserwatora, oraz milczącego wsparcia.
Posłał niewielki impuls magii w ciało męża. Poczuł, jak Alec się rozluźnia
czując znajome ciepło, jednak ani na moment nie spuścił wzroku z Rafaela.
Chłopak, z niezwykłą hardością, odpowiadał na spojrzenie. Jego brązowe oczy ciskały
gromy a silne, wytrenowane dłonie Nocnego Łowcy, miał zwinięte w pięści. Usta
zaciskał w wąską kreskę. Niedawno skończył piętnaście lat i, zdaniem Aleca, wchodził
w okres nastoletniego buntu. Magnus musiał uwierzyć mężowi na słowo, nie miał
za dużego doświadczenia z nastolatkami. Ba! Sam nigdy, tak naprawdę, nim nie
był! Ale jeśli dorastanie miało tak wyglądać, to Max już mógł się pakować.
Najbliższe lata spędzi w Spiralnym Labiryncie! Nie ma przebacz! Bo dwóch
wkurzonych nastolatków w domu, z czego jeden potrafiący czarować sprawi, że albo
wpadnie w alkoholizm albo osiwieje. Obie opcje nie pasowały do jego image’u i
wolałby ich uniknąć.
- Rafe… - zaczął Alec
spokojnym cichym głosem, jak zawsze podczas kłótni. Rafael krzyczał, wyzywał, czasem
nawet rzucał przedmiotami (serafickie ostrza latające bez kontroli po domu, w
którym mieszkali Czarownicy, mogły narobić nielichych szkód, dlatego cała broń
trzymana była pod kluczem). Nieważne jednak, co robił i co mówił, Alexander
zawsze pozostawał spokojny. Nigdy nawet nie podniósł na syna głosu, co
Magnusowi czasem się zdarzało. Zwykle wtedy, gdy chłopak nieco się zapędzał i
rzucał niewybrednymi komentarzami w stronę Aleca. Bo to zwykle z nim kłócił się
Rafe. Konflikty na linii Magnus – Rafael zdarzały się niezwykle rzadko, a gdy
już do nich doszło, niemal zawsze chodziło o Aleca. Zupełnie, jakby chłopiec
podzielił sobie rodziców na tego dobrego i złego.
- Nie mów tak do mnie! –
wysyczał. Wydawało sie, że jeszcze chwila i rzuci się na ojca z pięściami.
Alec westchnął.
- Rafaelu – poprawił się.
– Posłuchaj…
- Nie! – przerwał mu. –
Nie jesteś moim ojcem! – krzyknął głośno a Alec ponownie poczuł, jakby otrzymał
cios w serce. Zachował jednak kamienną twarz. Wiedział, że Rafael chciał sprawić
mu ból. Nie dlatego, że był złym dzieckiem. Nie. Alec uważał, że Magnus, Max i
Rafael byli najlepszym, co mu się w życiu przydarzyło. Po prostu dorastanie
bywało ciężkie. Rozumiał to. – Nie masz prawa mówić mi, co mam robić!
Patrzył w twarz ojca…
Nie! Nie ojca! Człowieka, który go adoptował, i czuł coraz większą złość. Bo
jego słowa zdawały się nie robić na mężczyźnie wrażenia. Twarz Łowcy
pozostawała niewzruszona. Tylko oczy, te cholerne niebieskie oczy, które od lat
patrzyły na niego z miłością, lśniły od powstrzymywanych łez. Rafael poczuł, że
musi sprawić, by popłynęły. Dlatego powiedział słowa, przed którymi do tej pory
się wzbraniał.
- Żałuję, że mnie
adoptowałeś! Wolałbym, do końca życia, tułać się po Targu niż mieszkać z tobą!
No dalej! Popłacz się!
- Jesteś marną namiastką
Nocnego Łowcy! Wujek Jace jest o niebo lepszy od ciebie! – Specjalnie użył
słowa „wujek”, żeby pokazać, kogo uznaje za rodzinę a kogo nie. – Nie wiem, co
papa w tobie widzi! Zrobiłby lepiej, gdyby związał się z jakąś kobietą!
Lecz nawet teraz nie
udało mu się zmusić mężczyzny do płaczu. Zamiast tego Alexander Lightwood-Bane
pobladł i mocno wbił paznokcie w przedramię. Widać było, że chciał coś powiedzieć,
jednocześnie nie potrafiąc wydobyć z siebie głosu.
Kątem oka Rafael widział,
że papa Magnus ostatkiem sił powstrzymuje się, żeby nie interweniować i za
pomocą magii nie wprowadzić dyscypliny. Poczuł ukłucie w sercu. Jemu nie chciał
sprawiać przykrości. Uznał, że czas zakończyć to przedstawienie.
- Nienawidzę cię! – wrzasnął,
obrócił się na pięcie i wybiegł z mieszkania trzaskając drzwiami.
Dopiero wtedy Alec
pozwolił sobie na płacz. Po jego policzkach popłynęły łzy a ciałem wstrząsnął
szloch. Magnusowi, na ten widok, krajało się serce. Przyciągnął ukochanego do
siebie i zamknął w silnym uścisku. Nic nie mówił, pozwolił Alecowi płakać w
ciszy. Wiedział, że to najlepsze rozwiązanie, miał za sobą całe maratony
takiego pocieszania. Wieczory pełne łez i obwiniania się Aleca. Teraz ich
wspólne życie zaczynało przypominać koszmar. A przecież, jeszcze niedawno, byli
tacy szczęśliwi! Kochali się! Wszyscy czworo! Pamiętał, jak chłopcy byli młodsi
i rankiem ładowali im się do łóżka by dostać dzienną dawkę czułości. Ich
słodkie głosiki mówiące „kocham cię tatusiu”. Gdzie więc podziała się teraz ta
miłość? Alec twierdził, że ciągle była, tylko Rafael zgubił swoją część, ale
wkrótce ją znajdzie. A do ich, rodziców, obowiązków należało mu w tym pomóc.
Magnus wierzył, że dadzą radę. Hej! Co najmniej dwukrotnie uratowali świat! Zmienili
Prawo! Przeforsowali związek Czarownika z Nocnym Łowcą! Przetrwali to wszystko,
więc poradzą sobie też z buntem nastolatka.
Niestety nie wziął pod
uwagę tego, że Rafe potrafił ranić bardziej niż całe Clave i Piekło razem
wzięte. Bo jego kochali. A to czyniło ich podatnymi na zadawane, przez chłopca,
ciosy.
W końcu Alec uspokoił się
na tyle, by móc wyswobodzić się z ramion Magnusa.
- Dziękuję. – Uśmiechnął się
do męża tym uśmiechem, który Czarownik tak bardzo kochał.
- Nie ma za co. – Starł
ślady łez z policzków ukochanego. – Powiedziałbym, że polecam się na
przyszłość, ale szczerze wolałbym, żeby taka przyszłość nie nadeszła.
Na to Alec nie miał
żadnej odpowiedzi, bo podobnie, jak Magnus wiedział, że jeszcze nie raz będzie
płakał przez Rafaela.
- Może jednak wyślemy go
na obóz przetrwania z Ragnorem? – zaproponował próbując nadać swojemu głosowi
lekki ton. Zawsze starał się tuszować
zdenerwowanie i strach żartem, jednak w przypadku jego dzieci czasem
przychodziło mu to z trudem.
- Myślałem, że naprawdę lubisz
Ragnora. – Ku jego uldze Alec podjął grę.
- Lubię – przytaknął
ponownie przyciągając męża do siebie. – Co nie znaczy, że od stuleci, nie
szukam sposobu, żeby się na nim zemścić za to, jak traktował mnie podczas
szkolenia.
Alec położył głowę na ramieniu
Magnusa i objął go w pasie. Miło było czuć ciepło kogoś kto go kochał i nie
ukrywał tego pod całą fasadą złości oraz rozczarowania światem.
- To mu zagraj na
charango – zaproponował i uśmiechnął się do siebie, kiedy ciało mężczyzny szarpnęło
się z oburzenia.
- I ty przeciwko mnie?! –
Przeniósł dłoń z pleców Łowcy na jego głowę. Zanurzył dłoń w szopie czarnych
włosów. Uwielbiał ich dotykać, zwłaszcza gdy były świeżo po umyciu.
- Naprawdę cię kocham,
ale charango to nie twój instrument. Pamiętasz, jak próbowałeś grać na nim
kołysanki dla Maxa?
Pamiętał. Aż za dobrze.
Na szczęście, za pomocą magii, udało się naprawić zdecydowaną większość szkód
wyrządzonych przez rozsierdzonego młodego Czarownika. To był ostatni raz, kiedy
dotknął charango. Naprawdę wolał, kiedy sufit był po prostu sufitem a w
podłodze nie pojawiały się losowe portale. Swoją drogą Max był naprawdę
potężnym Czarownikiem. Poczuł, jak wypełnia go duma. A zaraz potem
rozczarowanie, bo dał się wykiwać własnemu mężowi! Alec tak pokierował rozmową,
by jak najbardziej oddalić myśli Magnusa od Rafaela. W jednej chwili spoważniał.
Do tej pory mógł ustępować mężowi i się nie wtrącać, jednak po tym, co dzisiaj
powiedział Rafe, nie potrafił dłużej milczeć udając, że cała sprawa go nie
dotyczy. I wcale nie chodziło o zdanie „nie jesteś moim ojcem”. Prawdę mówiąc
liczył się z tym, że prędzej czy później ono padnie. To była główna broń w
walce adoptowanych dzieci, ze swoimi rodzicami (przynajmniej tak mówiła
telewizja; obejrzał wszystkie możliwe filmy i seriale traktujące o tym
temacie). Jego osobiście bardziej zabolało stwierdzenie, że Rafael wolałby
mieszkać na Nocnym Targu niż z Alekiem. Oraz wzmianka o potencjalnej partnerce.
Wciąż pamiętał drobne, wychudzone ciałko, które z Buenos Aires, przywiózł Alec.
I ile zaklęć leczniczych musiała użyć Catarina, by zniwelować skutki
niedożywienia u malca. Do tej pory Rafael był nieco niższy od rówieśników, co
mogło być następstwem życia na ulicy.
Wiedział, jak wyglądała egzystencja
sierot na Nocnych Targach i nie była ona usłana różami. Wiele dzieci ginęło
(odkąd Alec został Konsulem nieco mniej, przynajmniej tak wmawiał sobie Magnus)
nim w ogóle pomyślały o wejściu w wiek nastoletni. A teraz, ich własny syn,
powiedział, że wolałby codzienną walkę o przetrwanie, niepewne jutro i całe tygodnie
głodowania, od mieszkania z nimi. Czy też raczej z nim. Alexandrem. Bo to o
niego chodziło Rafaelowi. Z jakiegoś powodu chłopiec zapałał nienawiścią do
rodzica, który oddał mu całe serce i duszę.
- Wiesz, że nie możesz
ciągle uciekać od tematu?
- Nie ciągle, tylko
jakieś dwa, trzy lata.
- Alec! – Chciał odsunąć
od siebie męża, ale ten mu na to nie pozwolił. Przycisnął się do niego mocniej,
nawet nie unosząc głowy. Czarownik westchnął. To był znak, że Alexander naprawdę
nie chciał rozmawiać. Mimo to nie zamierzał dać za wygraną. – Kochanie…
- Nie, Mags.
- Co nie?! – Tym razem Magnus
poczuł, jak ogarnia go złość. – Naprawdę nie zamierzasz nic z tym zrobić?! Albo
pozwolić komuś coś z tym zrobić?! Jeśli nie chcesz żebym to ja porozmawiał z Rafaelem
i wyjaśnił mu, jak nieznośnym dzieciakiem się stał, to poproś Jace’a! Albo
Isabelle! W ostateczności zgodzę się nawet na Simona! Chociaż jemu własne
dzieci wchodzą na głowę.
Alec parsknął.
- Wdały się w Izzy. Nic
dziwnego, że Simon nie potrafi im niczego odmówić.
- Nie zmieniaj tematu! –
skarcił go Magnus. Drugi raz się na to nie nabierze.
- Nie zmieniam. – Alec, w
końcu odsunął się od ukochanego i spojrzał mu głęboko w oczy. – Bo żadnego
tematu nie ma. Nie będę chodził po rodzinie i przyjaciołach i prosił, żeby
porozmawiali z moim synem! – Położył nacisk na ostatnie dwa słowa i Magnus zrozumiał,
że Aleca najbardziej ubodła ta część, do której on nie przywiązywał za dużej
uwagi. Słowa „nie jesteś moim ojcem”. Może dlatego, że Alec fizycznie, mógł
posiadać potomstwo, w przeciwieństwie do niego. Czarownicy byli bezpłodni i
miał stulecia, żeby się z tym pogodzić. Natomiast Alexander, gdyby tylko chciał,
mógł znaleźć miłą Nocną Łowczynię i… Magnus powstrzymał westchnienie. Znów
rozchodziło się o orientację Aleca. Ten temat powracał wciąż i wciąż. Przy
najmniej spodziewanych okazjach. Nadal nie wszyscy pogodzili się z alecowym
życiem.
- Rafael to nastolatek –
mówił dalej Łowca. – Musi jakoś wyrazić swój bunt przeciwko światu. To
normalne.
Magnus założył ręce na
piersi próbując wyglądać groźnie. Zwykle mu się to udawało. Bywało, że nawet
Jace Herondale drżał lekko widząc tę
postawę i tę minę. Które nijak
niestety nie zdawały egzaminu, w przypadku jego rodziny. Wszyscy mężczyźni jego
życia zawsze potrafili sobie z nimi poradzić. Każdy na swój własny sposób. Alec
uśmiechał się rozbrajająco i delikatnie gładził go po policzku. Jak po czymś
takim, Magnus dalej miał grać rolę złego Czarownika?! Przecież to było
niewykonalne.
- Wiem – przyznał wtulając
twarz w dłoń ukochanego. – Mimo to boli mnie, jak cię traktuje.
- Wiem. – Alec zaczął
gładzić policzek partnera kciukiem. – Mnie też – przyznał smutno. – Wiem
jednak, że on wcale tak nie myśli. To dla niego po prostu najłatwiejszy sposób
na wyrażenie buntu. Wiesz, ile razy ja miałem ochotę wykrzyczeć ojcu, że go
nienawidzę? – Przez jego twarz przemknął cień, jak za każdym razem, gdy wspominał
o Robercie. Ta strata nadal go bolała, tym bardziej, że jego ojciec zginął niespodziewanie,
nim udało im się naprawić wspólne relacje. Alec ciągle tego żałował.
Magnus chciał krzyknąć,
że akurat on, Alexander, miał prawo nienawidzić ojca. Że Robert, w pełni, sobie
na taką nienawiść zasłużył, znęcając się psychicznie nad synem, przez całe jego
dzieciństwo. Chciał a jednak milczał, już dawno nauczył się omijać ten temat.
Tak naprawdę poruszyli go tylko raz, gdy Alec przechodził kryzys i zastanawiał
się, czy na pewno nadaje się na ojca.
- Pomimo to, kochałem go.
– Spróbował się uśmiechnąć, lecz wyszedł mu tylko krzywy grymas. – I wiem, że
Rafe też mnie kocha. – W jego oczach pojawił się błysk pewności.
- Ja cię kocham, tatusiu!
Obaj aż podskoczyli i
oderwali się od siebie. Żaden z nich nie zauważył, kiedy w pokoju pojawił się
Max. Ich młodszy syn stał w drzwiach ubrany w podarte jeansy, które – Magnus
był pewien – jeszcze wczoraj znajdowały się w koszu na śmieci oraz koszulkę z
logiem Star Wars. Obaj pomyśleli to
samo. Za dużo czasu z Simonem. Na twarzy dziecka malowało się coś
pomiędzy poczuciem winy, smutkiem a najprawdziwszą, szczerą miłością.
- Ja ciebie też – uśmiechnął
się Alec, po czym rozłożył ramiona, by Max mógł w nie wpaść. Uniósł chłopca i
obrócił się z nim kilka razy. Max piszczał z radości.
Magnus pomyślał, że tak właśnie
wygląda rodzina. Że liczy się wzajemna miłość a nie więzy krwi. Dlaczego Rafael
nie potrafił, czy też raczej nie chciał, tego zrozumieć?
Tymczasem Alec postawił
już Maxa na ziemi i teraz patrzył na niego groźnie. Przynajmniej na tyle groźnie,
na ile było go stać, gdy chodziło o jego dzieci.
- Podsłuchiwałeś! –
oskarżył syna, który nagle przestał się uśmiechać i wbił wzrok w podłogę. –
Max!
- Przepraszam – bąknął
chłopiec tarmosząc skraj koszulki. Przygryzł wargę, jakby chciał coś jeszcze powiedzieć,
ale nie wiedział, czy powinien.
Alec westchnął i klęknął
przed synem, tak by móc mu patrzeć prosto w oczy.
- Wiesz, że tak nie
wolno. To nieładnie. – Spojrzał na Magnusa szukając u niego wsparcia, jednak
Czarownik zdawał się niezwykle zainteresowany wzorem na suficie. Z jakiegoś
powodu uznał, że nocne niebo będzie pasowało do wiktoriańskiego wnętrza. Czując
na sobie świdrujący wzrok męża pokręcił lekko głową. W swoim długim życiu podsłuchiwał
zbyt wiele razy, by teraz nie wyjść na hipokrytę. Wiedział, że później oberwie mu
się od Aleca, ale akurat, w tej sprawie, nie zamierzał zabierać głosu.
Na szczęście milczenie,
ze strony drugiego rodzica, Max wziął za niemą reprymendę a nie za ciche
przyzwolenie. Na dowód zaczął jeszcze intensywniej tarmosić koszulkę.
- Wiem – przyznał
skruszony. – Ale…
- Ale? – zachęcił go Alec,
kiedy chłopiec się zaciął.
- Rafael jest głupi!
- Max!
- Max!
Krzyknęli jednocześnie
Magnus i Alexander.
- Nie wolno ci tak mówić!
– Czarownik ukląkł u boku męża. Tej kwestii nie mógł przemilczeć. Jeszcze tego brakowało,
by wojna w domu przeniosła się na rodzeństwo. – Rafe to twój brat!
Max zarumienił się, co
nadało jego granatowym policzkom lekko siny odcień.
- Przepraszam papo… Ale
tata mówi, że wujek Jace jest głupi! – krzyknął nagle, z radością dziecka,
które znalazło furtkę i jednak uniknie kary.
Alec jęknął a Magnus,
mimo wszystko, parsknął śmiechem.
- Wujek Jace to szczególny
przypadek – wyjaśnił synkowi, jednocześnie sprzedając Alexandrowi kuksańca w
żebra. – Poza tym wujek Jace to parabatai
twojego taty i dlatego tata może go nazywać głupkiem. – Uśmiechnął się zarówno
z własnego tłumaczenia, jak i min męża oraz syna. Ten pierwszy wyglądał jakby
chciał go zamordować. Albo pozbawić seksu, na przynajmniej miesiąc. Drugi
natomiast miał szeroko otwarte oczy oraz rozdziawioną buzię. Była to mina osoby,
która poznała najlepiej strzeżony sekret.
- Jak będę miał parabatai to też będę mógł go nazywać
głupkiem?
Spojrzeli po sobie. Alec
westchnął ciężko.
- Kochanie. – Odsunął
niesforny kosmyk z czoła dziecka. – Tylko Nocni Łowcy mogą mieć parabatai. – Już wielokrotnie poruszali
tę kwestię a mimo to, za każdym razem, krajało mu się serce, gdy widział zawód
na twarzy syna. Chciałby móc dać mu cały świat, spełnić każde marzenie.
Niestety Max, najbardziej na świecie, pragnął zostać Nocnym Łowcą. I chociaż
Alec uczył go wszystkiego, co mógł, pewnych ograniczeń nie dało się
przeskoczyć. Ustaliły je istoty potężniejsze od nich.
- Wiem – westchnął Max.
Powinien pogodzić się z tym, że nie będzie taki jak tata. Ale nie potrafił. I
trochę nie chciał. – Ale gdybym mógł mieć parabatai
to bym wziął Rafe’a! – oświadczył z mocą. – Dlatego mogę mówić, że jest głupi!
– Ucieszył się, ponownie znajdując furtkę.
Alec spojrzał na Magnusa
z miną mówiącą „Widzisz, co narobiłeś?”.
- Mimo wszystko nie powinieneś
tak mówić. Twojemu bratu będzie przykro.
Nie wiedzieć czemu Max
nagle się naburmuszył. Objął się ramionami, w nieudolnej kopii postawy Magnusa,
czym bardzo rozczulił mężczyznę i tupnął nogą.
- Tobie jest przykro,
kiedy on mówi te wszystkie okropne rzeczy!
- Max… - Alec nie
wiedział, co powiedzieć. Znów zachciało mu się płakać.
- Poza tym kłamie! –
Rzucił się ojcu na szyję. – Jesteś najlepszym tatą na świecie! Kocham cię! –
powtórzył.
Objął szczupłe ciałko
chłopca i mocno je przytulił.
- Ja ciebie też kocham. –
W takich chwilach powiedzenie tego było śmiesznie łatwe. Słowa przychodziły mu,
bez cienia zażenowania.
Magnus niemal rozpłynął
się na ten widok. Sięgnął po komórkę i zaczął robić zdjęcia. Obiecał sobie, że
jedno na pewno wywoła i powiesi na ścianie.
Kiedy Max zauważył, że
jest fotografowany, obrócił sie w stronę aparatu by zacząć robić głupie miny.
Po chwili już całą trójką szczerzyli się do obiektywu. Rodzinną sesję zakłócił
dzwonek telefonu Aleca. Zdziwiony mężczyzna sięgnął po komórkę. Widząc na wyświetlaczu
zdjęcie kaczki pokręcił z rozbawieniem głową i odebrał.
- Cześć Jace.
Jego parabatai
zawsze potrafił wybrać odpowiedni moment.
- Co jest?
Chwilę słuchał monologu
brata jednocześnie pokazując Magnusowi, które zdjęcia ma absolutnie i
kategorycznie usunąć.
- Dobrze. Zaraz będę. – Rozłączył
się i poszedł wkładać buty. – Muszę, na chwilę, wpaść do Instytutu – wyjaśnił
rodzinie.
- Pójść z tobą? – spytał
Magnus trochę zły, że nawet w swój wolny dzień Alec jest na każde zawołanie
brata. Z drugiej strony wiedział, jak wymagająca jest praca Konsula i, że
Alexander robi wszystko, żeby jego rodzina nie odczuła tego nawału obowiązków.
Nieraz, po nocach, ślęczał nad papierzyskami, bo uległ dzieciakom i dał się wyciągnąć
do parku. Albo Magnusowi na randkę.
- Nie trzeba. – Cmoknął
męża w policzek a syna w głowę. – Zadzwonię, jak skończę, to może wyskoczymy na
lody. – Uśmiechnął się.
- Tak! Lody! – Max był
zachwycony propozycją, więc Magnus nawet nie próbował oponować. Tym bardziej,
że wiedział, jak bardzo potrzebne było Alecowi miłe popołudnie z rodziną.
- To ustalone. Kocham was! – Zamknął drzwi i pobiegł w
stronę Instytutu.
Kiedy zostali sami Magnus
zmierzył syna uważnym spojrzeniem. I dostrzegł coś, co bardzo mu się nie spodobało.
Nie tylko spodnie Maxa były dziurawe. Skarpetki też. A koszulka wyglądała,
jakby przed założeniem przez chłopca robiła za posłanie Prezesa Miau, co akurat
było bardzo prawdopodobne.
Max, czując na sobie
spojrzenie papy lekko się spiął, jak każdy kto ma coś na sumieniu.
- Te spodnie wyglądają,
jakbyś je wyciągnął ze śmietnika! – oświadczył w końcu Magnus a chłopiec gwałtownie
odwrócił wzrok, co tylko potwierdziło podejrzenia starszego Czarownika.
Wiedział, że je wyrzucił!
- Max!
- No, ale są wygodne! – jęknął
chłopiec. Czasem ten argument działał.
- Co nie zmienia faktu, że
wyglądasz, jak bezdomny!
Niestety, tylko kiedy używał
go tata.
- Nie mogę pozwolić, żeby
mój syn tak się prezentował! Wystarczy, że twój ojciec jest znany z tego, że ma
kompletnie wywalone na ubiór i nawet na posiedzenia rady, najchętniej chodziłby
w swetrach!
Max zachichotał, jak
zawsze, gdy Magnus nie ugryzł się, odpowiednio szybko w język i chlapnął coś,
czego nie powinien. Czarownik zmierzył syna spojrzeniem mówiącym „Nic nie
słyszałeś”. Chłopiec udał, że sznuruje sobie usta, po czym obaj uśmiechnęli się
do siebie.
- Idziemy na zakupy! – oświadczył
Magnus, kiedy kryzys wychowawczy został zażegnany.
- Nie! – jęknął ponownie
Max. Nie znosił kupować ubrań, zwłaszcza z papą, który zmuszał go do
przymierzania całej masy spodni, nim w końcu udało im się dojść do kompromisu.
- Nie marudź. – Zmierzwił
synowi włosy. – Jak będziesz grzeczny to wstąpimy potem, do sklepu z komiksami.
Na te słowa Maxowi
rozbłysły oczy.
- Obiecujesz?!
- Obiecuję!
Jego syn zdecydowanie za
dużo czasu spędzał z Simonem.
Magnus patrzył na syna
buszującego wśród komiksów, jednocześnie kątem oka spoglądając na komórkę. Urządzenie
milczało, jak zaklęte. Nie dość, że Rafael całkowicie zignorował jego telefon
oraz sms-a z propozycją zakupów (miał nadzieję, że pomiędzy wieszakami jakoś
uda im się pomówić – oczywiście Alec miałby się o tym nie dowiedzieć), to
jeszcze Alexander także nie dzwonił. A już dawno powinien wszystko załatwić w Instytucie.
Zaczynał odczuwać lekki niepokój, który zwiększał się z każdą mijającą minutą.
Dlatego, kiedy telefon wreszcie zadzwonił a na wyświetlaczu, zamiast imienia
męża pojawiło się zdjęcie kaczki (nie mógł sobie darować i ściągnął pomysł od
Alexandra) był bliski dostania zawału.
- Co się stało? – zapytał
zamiast powitania.
- Magnus? Gdzie jesteś? –
Głos Jace’a drżał, co tylko potęgowało niepokój mężczyzny. Mimo wszystko starał
sie zachować spokój, przecież w każdej chwili mógł zobaczyć go Max a nie chciał
denerwować syna.
- W centrum handlowym. Co
się stało? – zapytał głośniej niż zamierzał. Kilka osób spojrzało na niego
karcąco. Miał to gdzieś. Wyłowił wzrokiem Maxa, na szczęście syn zagłębił się w
lekturze jakiegoś opasłego tomiska i nie zwracał na niego uwagi.
- Zdarzył się wypadek. – Niemal
widział, jak Herondale przeczesuje drżącą ręką złote włosy.
- Jaki wypadek? – Jeszcze
chwila i rozpierdoli ten telefon.
- Alec jest ranny. Musisz
przyjść do Instytutu.
Magnus wziął kilka
głębokich oddechów. Spodziewał się akurat tych słów, jednak usłyszenie ich
głośno, było niczym cios w żołądek.
- Co z nim? – spytał
drżącym głosem.
- Jest źle – przyznał
Jace. Nawet przez telefon Magnus wyczuwał w jego głosie ból parabatai. – Musisz przyjść do Instytutu
– powtórzył.
- Jestem z Maxem.
- Zadzwonię do Simona.
- Zaraz będziemy.
Już dawno opracowali
system, który miał chronić ich dzieci przed niepotrzebnym stresem. Jeśli to nie
było absolutnie konieczne, żadne z młodszego pokolenia nie dowiadywało się o
ranach odniesionych przez rodziców. Opiekowali się nimi na zmianę, chroniąc je przed
rzeczywistością, w jakiej żyli Nocni Łowcy. Żaden pięciolatek nie powinien
drżeć ze strachu, czy zaatakowany przez demona tata jeszcze kiedyś przeczyta mu
bajkę albo ranna mama utuli do snu. Kłóciło się to z dotychczasowym wychowaniem
Nocnych Łowców, ale wszyscy – Alec, Magnus, Jace, Clary, Izzy oraz Simon –
uważali, że ten sposób był lepszy. Choć, tak naprawdę, będą to mogły ocenić
dopiero ich dzieci.
Magnus rozłączył się, ale
nie schował telefonu. Przez ułamek sekundy zastanawiał się czy nie zadzwonić
ponownie do Rafaela albo wysłać mu sms-a. Chłopiec był już na tyle duży, by znać
prawdę. W końcu jednak zrezygnował. Niech młody jeszcze ochłonie, a Alecowi
przecież nic nie będzie. Już on o to zadba.
- Max! – krzyknął i po
chwili chłopiec znalazł się tuż przy nim.
- Idziemy na lody? –
spytał z nadzieją. Magnusa ścisnęło w dołku.
- Później – obiecał. – Dzwonił
wujek Jace i musimy, na chwilę, wpaść do Instytutu.
Na twarzy chłopca
najpierw pojawił się smutek a zaraz potem nadzieja.
- Będzie wujek Simon?
- Tak. – Mógł sobie marudzić,
ile chciał, ale w głębi serca cieszył się, że Max tak uwielbiał Simona. Głównie
dlatego, że bardzo wkurzało to Jace’a. Kiedy chłopiec był młodszy to Herondale
był jego ulubionym wujkiem i strata tytułu bardzo ubodła jego ego.
Max uśmiechnął się
szeroko.
- To chodźmy!
Otworzył Portal w zaułku,
obok centrum handlowego. Na szczęście Max był zbyt podekscytowany spotkaniem z
ulubionym wujkiem, żeby zwrócić uwagę na to, że nie idą piechotą oraz
zdenerwowanie papy. Magnus musiał użyć całej swojej siły woli, żeby udawać
spokój a i tak trzęsły mu się ręce. Strach o męża zżerał go od środka, tym
bardziej że Jace tak naprawdę nic mu nie powiedział. Co mogło być zarówno
dobrym, jak i złym znakiem.
Po przekroczeniu progu
Instytutu niemal od razu wpadli na Simona.
- Wujek! – Max, z
okrzykiem radości rzucił się na mężczyznę niemal go przewracając. Łowca
poprawił okulary i zmierzwił chłopcu włosy.
- Co tam młody?
- Widziałem nowy numer
Spider-mana!
- O! – Mężczyzna, z całych
sił, starał się udawać zainteresowanie, ale wprawne oko, od razu wyłapałoby
jego rozbiegany wzrok i warstewkę potu na czole. Simon był koszmarnym aktorem. –
Już wyszedł?
- Tak! – Max, z
entuzjazmem pokiwał głową. – Chcesz wiedzieć o czym jest?
- Pewnie. – Uśmiechnął
się, po czym przeniósł wzrok na Magnusa, który ledwo nad sobą panował. Z jego
palców sypały się błękitne iskry magii, więc ręce musiał trzymać głęboko
wciśnięte w kieszenie. Fakt, że powitał ich Simon a nie Jace, tylko potęgował
wypełniający go niepokój. – Magnus, Jace czeka na ciebie w… - zawahał się –
swoim biurze. Jeśli możesz, pospiesz się.
Nie trzeba było mu tego
powtarzać.
- Bądź grzeczny Max! –
upomniał syna i niemal pobiegł w stronę gabinetu szefa Instytutu. A gdy był już
pewien, że chłopiec go nie widzi, okręcił się na pięcie i pognał do Izby Chorych.
Wpadł do środka nawet nie
pukając. To, co tam zobaczył, niemal odebrało mu dech. Alec leżał na łóżku i
był przeraźliwie blady, nawet jak na niego. Wokół głowy obwiązany miał bandaż, oddychał
ciężko a klatka piersiowa unosiła się, w cholernie nierównym tempie. Pościel,
którą był okryty przesiąkła od krwi.
- Alec…
Podszedł do łóżka i
chwycił męża za rękę. Była lodowata i mokra od potu. Ale nie to, ani nawet wygląd
ukochanego, przeraziły go najbardziej. Widywał już Alexandra w dużo gorszym
stanie i, choć nigdy się do tego nie przyzwyczaił, i za każdym razem czuł zimne
ciarki strachu pełzające mu po kręgosłupie, to nauczył sie rozpoznawać, kiedy
było naprawdę źle. Dzisiaj było. Łowcy bez potrzeby nie wzywali Cichych Braci.
Ani, tym bardziej, byłych Cichych Braci.
- Co się stało? – spytał
puszczając impuls magii w ciało Aleca. Mężczyzna westchnął z ulgą a wszyscy aż podskoczyli.
Będzie
potrzebował tego dużo więcej.
Usłyszał w głowie głos
Brata Enocha i mimowolnie się wzdrygnął. Cisi Bracia zawsze wywoływali u niego
ciarki nieważne, że to wśród nich się wychował.
- Dostanie tyle ile
trzeba – zapewnił posyłając kolejną dawkę magii. – Co się stało? – powtórzył, tym
razem patrząc prosto w oczy Jace’a. Który, swoją drogą, też nie wyglądał
najlepiej. Lewe oko zasłaniał mu opatrunek a prawe ramię spoczywało na
temblaku. Spod poplamionej krwią koszulki wystawał bandaż. Patrzył na Aleca z
tępym wyrazem twarzy.
- Jace! – Nie wytrzymał
Magnus. – Co się stało?!
- Spokojnie. – Poczuł na ramionach
silne męskie dłonie. – Wszystko będzie dobrze. – Spokojny głos Jema wydawał się
teraz zupełnie nie na miejscu.
Policzył do dziesięciu,
nie przestając leczyć męża. Wiedział, że w chwilach zdenerwowania bywał
porywczy i mógłby zrobić coś, czego Alec by mu nie wybaczył.
- Wiem, że będzie! –
warknął, może nieco za ostro, na szczęście Jem się nie obraził. Czasem zastanawiał
się, czy to jest w ogóle możliwe. Magnus cieszył się, że Jem tu był, bo nie do
końca wierzył, w swój zdrowy rozsądek a opanowanie tego człowieka potrafiło zdziałać
cuda. – Po prostu chcę wiedzieć, jak do tego doszło.
Widząc minę Magnusa,
Maryse odeszła od łóżka Aleca i podeszła do drugiego syna. Delikatnie, żeby nie
urazić opatrunku, poprawiła mu włosy.
- Jace? Wszyscy chcemy
wiedzieć.
To zdziwiło Magnusa. Był
pewien, że jako jedyny nie znał tej historii.
- To moja wina –
powiedział głucho blondyn. – Szef Instytutu w Moskwie poprosił mnie o pomoc, jakieś
sprawy organizacyjne. – Skrzywił się niemal bezwiednie. Papierologia zawsze
budziła w nim niechęć. – Zaciągnąłem ze sobą Aleca, w razie, gdyby potrzebny
był podpis Konsula – urwał. – Kogo ja oszukuję? – Pokręcił głową i od razu
jęknął łapiąc się za oko. Maryse chwyciła rękę syna i narysowała na niej kilka
run. Jace uśmiechnął się z wdzięcznością.
- Po prostu chciałem spędzić
z nim trochę czasu – podjął opowieść. – Tęskniłem – powiedział przepraszającym
tonem.
Część złości Magnusa
uleciała. Wiedział, że nie tylko Jace tęsknił, Alec również. Odkąd pojawiły się
dzieci, Alexander został Konsulem a Herondale szefem Instytutu nie widywali się
tak często, jak wcześniej. Obowiązki służbowe i rodzinne nie mogły, co prawda
osłabić więzi parabatai, ale skutecznie zmniejszyły ilość czasu, jaki
mężczyźni byli w stanie poświęcić sobie nawzajem. Dla ludzi, którzy dorastali
razem i, w dorosłym życiu, widywali się codziennie, był to szok. Dlatego Magnus
nie mógł mieć pretensji do Jace’a, że użył podstępu, by mieć Aleca dla siebie,
choćby na kilka godzin.
- On za tobą też –
powiedział usilnie starając się, by jego głos nie zabrzmiał zbyt ostro. Mimo wszystko,
nadal był zły.
Na twarzy Jace’a pojawiło
się coś na kształt uśmiechu.
- Wiem. – Pogładził
zdrową ręką runę parabatai. – To miała być krótka wizyta, kilka
podpisanych papierów i do domu. – Widząc, że wszyscy patrzą na niego
wyczekująco, podjął się dalszej części opowieści. – Kiedy skończyliśmy i
staraliśmy się wymigać od strzemiennego z tamtejszym szefem, nastąpił atak –
urwał i przygryzł wargę. Nikt go nie popędzał, nawet Magnus. Wszyscy widzieli,
że nie było mu łatwo, w dodatku cała historia, aż za bardzo, przypominała
normalne życie Nocnych Łowców. Życie, którego Czarownik nienawidził. Nie mógł znieść
myśli, że jego mąż, a wkrótce także i syn, ryzykują tak wiele w obronie ludzi,
którzy nawet nie zdają sobie sprawy z ich istnienia. Przez stulecia nic go to
nie obchodziło. Dopiero związek z Nocnym Łowcą uświadomił mu, jak ciężkie to
było życie. Nie tylko dla samych wojowników, ale także ich rodzin.
Spojrzał na męża.
Policzki Aleca zrobiły się czerwone a na czoło wstąpił pot. Ciało Łowcy
zaczynała trawić gorączka, więc jednym pstryknięciem przywołał odpowiedni
eliksir, ze swojej pracowni i ostrożnie wlał kilka kropel do ust mężczyzny.
Odetchnął z ulgą, gdy Alec przełknął ciecz. Podbudowany tym naturalnym odruchem
spojrzał na Jace’a.
Herondale uznał to, za
nacisk, by mówił dalej.
- Postanowiliśmy pomóc –
wznowił opowieść. – Ruszyliśmy do walki, ale coś poszło nie tak. – Im dłużej
mówił, tym bardziej jego głos był wyprany z emocji. – Demonów było za dużo a my
nie znaliśmy miasta. Wpadliśmy w pułapkę. Alec uratował mi życie – zakończył
kulawo a ze zdrowego oka popłynęły mu łzy.
Do tej pory, Magnus był
pewien, że kiedy usłyszy całą opowieść, nie powstrzyma się i zaatakuje Jace’a,
jednak teraz nie czuł na mężczyznę złości. Można nawet powiedzieć, że trochę mu
współczuł. To nie była wina Jace’a, a przynajmniej nie do końca. Taka sytuacja
mogła zdarzyć się wszędzie, Alec nie unikał walki.
- Możecie zająć się Maxem,
kiedy ja… - Spojrzał wymownie na męża, tym samym przerywając ciszę jaka zapadła,
po ostatnich słowach Jace’a.
- Oczywiście. – Maryse
podeszła do Magnusa i położyła mu dłonie na ramionach w dziwnie matczynym
geście. Czarownik nadal uważał to, za coś nienaturalnego, ale przynajmniej już
się nie wzdrygał. – A… Rafael? – zapytała i mężczyzna poczuł kolejne ukłucie w
sercu.
- Nie wiem, gdzie jest
Rafe – przyznał. – Pokłócili się z Alekiem i wybiegł z domu. – Nie chciał teraz
wdawać się w szczegóły ich prywatnego piekiełka. Tym bardziej, że Alec by sobie
tego nie życzył.
- Nastoletni bunt? – Jem,
który przeczytał chyba wszystkie poradniki o wychowywaniu dzieci, uśmiechnął
się ciepło, jakby chciał Magnusa pocieszyć.
- Alec tak twierdzi –
powiedział i zobaczył, że Maryse skrzywiła się nieznacznie. No tak, ona wychowała
troje nastolatków, mogła co nieco o tym wiedzieć.
- Zadzwonić do niego? –
spytała.
Zawahał się na moment.
- Nie. – Pokręcił
wreszcie głową. – Nie ma sensu go denerwować. Idźcie do Maxa, proszę.
Posłusznie wyszli z Izby Chorych.
Nawet Brat Enoch. Tylko Maryse i Jace zabawili dłużej, żeby kobieta mogła, w pełni,
uzdrowić syna. Gdyby pokazał się bratankowi w takim stanie, chłopiec mógłby
zacząć coś podejrzewać.
Kiedy zostali sami Magnus
delikatnie przeczesał włosy męża.
- Jesteś idiotą, wiesz?
Minęło kilka godzin, tak
przynajmniej wydawało się Magnusowi, zanim Alec się obudził. Zamrugał kilka razy,
a kiedy mógł już zogniskować spojrzenie, zobaczył przed sobą bladą, ze
zmęczenia i troski, twarz męża. Uśmiechnął się, miał nadzieję, pokrzepiająco.
- Cześć przystojniaku –
powiedział ochrypłym głosem.
Magnus parsknął śmiechem,
choć daleko mu było do wesołości. Jednak nie mógł nie docenić próby żartu. Właśnie
tymi słowami powitał Aleca, gdy ten obudził się z innej śpiączki.
- Cześć. – Widząc, że
Alec próbuje się podnieść pomógł mu, jednocześnie podkładając pod plecy całą
stertę poduszek. Łowca kilka razy syknął z bólu, ale ostatecznie umościł się na
tyle wygodnie, na ile pozwalały mu odniesione rany.
Magnus usiadł obok i
chwycił ukochanego za rękę.
- Zapytałbym się, co ci strzeliło
do głowy, ale chyba znam odpowiedź.
Alec uśmiechnął się
przepraszająco.
- Co z Jace’em? –
zapytał, bo ta kwestia nie dawała mu spokoju. Ostatnie, co pamiętał, to atakujący
ich rój demonów.
- Ma się dobrze – odpowiedział
Magnus a na jego twarzy pojawił się krzywy uśmiech. – Przynajmniej, dopóki nie
zdecyduje, jak się na nim zemścić. Co powiesz na hodowlę kaczek na tyłach
Instytutu? Albo wiem! Kupię Robertowi taką wielką pluszową kaczkę i zrobię wszystko,
żeby stała się jego ulubioną zabawką!
Robert – syn Jace’a – nie
odziedziczył fobii ojca i uważał kaczuszki za słodkie stworzonka. Głównie za
sprawą Magnusa, który nie widział nic złego w posługiwaniu się dziećmi, do
prywatnej zemsty. Dopóki dzieciom nie działa się krzywda. I dopóki nie chodziło
o jego dzieci.
Alec zaczął się śmiać,
ale zaraz przestał krzywiąc się z bólu.
- Nie rozśmieszaj mnie – jęknął.
– Mam chyba połamane żebra.
- Masz – potwierdził
Magnus. – Dokładnie dwa. Ale zaraz coś na to poradzimy. – Wyciągnął rękę, żeby
potraktować ciało męża magią, ale Alec chwycił go za przegub i, nie zważając na
ból, przyciągnął do pocałunku.
Alexander smakował krwią
i eliksirem na zbicie gorączki, ale Magnus i tak uważał, że to był jeden z ich
najlepszych pocałunków. Bo miał świadomość, że mógł nigdy nie nadejść. Dlatego poddał
mu się całym sobą.
Oderwali się od siebie
dopiero po dłuższej chwili, gdy Alec już naprawdę nie mógł znieść bólu i z jękiem
opadł na poduszki.
- Przepraszam –
wyszeptał.
Magnus pogładził policzek
ukochanego kciukiem.
- Nie przepraszaj. Nie za
to, że do mnie wróciłeś.
Chociaż widok męża w
takim stanie sprawiał mu ból, wolał widzieć go rannym niż martwym.
- Kocham cię.
- Ja ciebie też.
Nie musieli mówić nic
więcej. Magnus zajął się dalszym leczeniem męża a Alec złapał wolną dłoń Czarownika
i splótł ich palce razem.
Kończył właśnie łatać
drugie żebro, kiedy drzwi do infirmerii się otworzyły i stanął w nich…
- Rafael?
- Rafe?
Powiedzieli jednocześnie.
Chłopiec stał bez ruchu
wpatrując się w rodziców przerażonym wzrokiem. Policzki miał zaczerwienione,
kręcone włosy sterczały mu na wszystkie strony a czoło było mokre od potu. Wyglądał,
jakby biegł przez pół miasta. Koszulka wyszła mu ze spodni, zaś jeansy, aż po
kolana, pokrywało zwolna zasychające błoto.
- Synku? – Magnus chciał wstać
i podejść do chłopca, jednak Rafael, w tym samym momencie, się ruszył. Biegiem przebył
dzielącą ich odległość, po czym… rzucił się Alecowi na szyję i wybuchnął
płaczem.
Mężczyzna jęknął, gdy
ciało syna wbiło go w poduszki, naruszając dopiero co zagojone rany. Zaraz jednak
zapomniał o bólu. Instynktowi objął syna i mocno przytulił go do siebie.
Chłopiec zaczął płakać jeszcze bardziej.
- Rafael… - zaczął, ale
chłopiec pokręcił głową tym samym dając do zrozumienia, że jeszcze nie jest
gotowy na żadne rozmowy. Alec postanowił to uszanować. Ignorując ból, jeszcze
mocniej przytulił syna do siebie, pozwalając mu schować twarz w zagłębieniu
swojej szyi. Poczuł dziwną nostalgię. Rafe, ostatni raz, tulił się tak do
niego, jakieś dwa lata temu.
Spojrzał na Magnusa,
jednak Czarownik pokręcił głową, dając do zrozumienia, że też nic z tego nie
rozumie. Rafaela w ogóle nie powinno tu być. Kto go zawiadomił? I dlaczego?
Przecież wyraźnie zaznaczył, że sobie tego nie życzy! Teraz musiał nie dość, że
zmagać się ze strachem o męża, to jeszcze patrzeć na łzy syna. A co gorsza,
Alec musiał je oglądać, wiedząc, że płyną z jego powodu. Ktoś za to odpowie!
Wkrótce płacz Rafaela zaczął
cichnąć, jednak on sam ani myślał, odsunąć się od ojca. Nie żeby Alec miał coś
przeciwko. Miło było mieć syna tak blisko, szkoda tylko, że w takich
okolicznościach. Nie mógł sobie darować tego, że Rafe przez niego płakał. To
bolało bardziej niż połamane żebra.
Kiedy histeria zmieniła
się w lekkie pociąganie nosem, odważył sie odezwać.
- Synku?
Rafael nie zareagował.
- Rafe?
Ponownie bez reakcji.
Alec posłał proszące spojrzenie w stronę Magnusa. Może Czarownik zdoła jakoś
dotrzeć do ich syna. Tyle że Magnus też nie wiedział, co powinni zrobić. Rafael
był raczej spokojnym dzieckiem, przynajmniej do niedawna i nie zdarzały mu się
ataki histerii. Pierwszy i tak naprawdę ostatni miał miejsce tuż po tym, jak
Alec przywiózł go do Nowego Jorku z Buenos Aires i malec jeszcze nie był pewien,
czy zamieszka z nową rodziną.
Cisze przerwał dopiero
sam Rafael.
- Przepraszam tatusiu – wyszeptał
niemal na granicy słyszalności.
Alec poczuł, jak ściska
go w gardle, nie mógł wymówić ani słowa. Tak bardzo stęsknił się za tym
„tatusiu” z ust syna, że usłyszane teraz, zadziałało lepiej niż wszystkie lekarstwa
świata. Cały ból zniknął a on miał wrażenie, że mógłby przenosić góry.
Wplótł palce prawej dłoni
we włosy syna.
- Przepraszam – powtórzył
nieco głośniej. – Kocham cię.
- Nie masz za co. Też cię
kocham. – Również wyszeptał Alec. W tym momencie nie stać go było na nic więcej,
wzruszenie odbierało mu głos. Jego syn, nadal uważał go za ojca. Kochał go! Czy
mogło być coś piękniejszego?
Rafael zadrżał porażony słowami rodzica. Odskoczył od niego, jak oparzony. Na jego twarzy malowała się trudna do zinterpretowania mina. Coś jakby połączenie ulgi, złości, wstydu i… bezbrzeżnej miłości.
Rafael zadrżał porażony słowami rodzica. Odskoczył od niego, jak oparzony. Na jego twarzy malowała się trudna do zinterpretowania mina. Coś jakby połączenie ulgi, złości, wstydu i… bezbrzeżnej miłości.
- Mam! – Chciał krzyknąć,
ale głos go zawiódł i wyszedł mu zaledwie jęk, a do oczu ponownie napłynęły
łzy. – Mówiłem okropne rzeczy!
- To już nieważne –
starał się go przekonać Alec, niestety na próżno. Rafael wpadł w słowotok.
- Ważne! Bo jesteś moim
tatą! I kocham cię! I to jest najgorsze! Chciałbym móc cię nienawidzić! Ale nie
potrafię! Dlatego robiłem wszystko, żebyś ty znienawidził mnie! – Po śniadych policzkach,
kolejny raz tego dnia, popłynęły łzy. – Ale ty nigdy nawet na mnie nie
nakrzyczałeś! Dlaczego?!
- Kocham cię – odpowiedział
mechanicznie Alec. Płacz syna pozbawił go zdolności racjonalnego myślenia.
- Dlaczego?! – krzyknął
ponownie Rafe. – Dlaczego nie pozwalasz się nienawidzić?! – Znów wpadał w
histerię. – Wiem, jak to jest stracić tatę, którego się kocha! Nie chcę przechodzić
przez to ponownie! – Rozpłakał się na dobre.
Alec chciał wstać i
przytulić syna, ale zaklęcie utrzymało go na miejscu. To Magnus był tym, który
wziął chłopca w objęcia. Od razu też zaczął śpiewać jedną z hiszpańskich
kołysanek, które Rafe tak lubił, jako dziecko. Znajome dźwięki zdołały jakoś
przebić się przez płaszczyk histerii i młody Łowca zaczął się uspokajać.
Tymczasem małżonkowie
wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Zawiedli jako rodzice. Przez te wszystkie
lata nie poruszyli z Rafaelem tematu jego biologicznych rodziców, a przecież
chłopiec ich znał! Nie było tak, jak z Maxem, którego podrzucono na próg
Akademii, gdy był niemowlęciem. Nie! Rafael
pamiętał swoich rodziców! A co gorsze, być może widział ich śmierć! A oni nic
nie zrobili, żeby pomóc mu uporać się z traumą. Nie zainteresowali się tym tematem
szczęśliwi, że Rafael chciał być z nimi.
Teraz każdy z nich wyrzucał
to sobie, jednocześnie pocieszając tego drugiego. Bo przecież Rafael nie
wykazywał żadnych oznak traumy (prawda?). Przynajmniej do niedawna. Nagle obaj
zrozumieli dokładnie, kiedy zachowanie ich syna uległo zmianie. Gdy zaczął chodzić
na misje i zobaczył, z bliska, na czym polega życie Nocnego Łowcy. Dotarło do
niego, jak bardzo Alec naraża się niemal każdego dnia. I być może wszystko, co
miało miejsce w Buenos Aires, do niego wróciło a Rafael starał się radzić sobie
z tym, na swój własny, dziecięcy sposób. Próbował znienawidzić ojca, by jego
teoretyczna śmierć go nie zabolała.
Magnus poczuł, jakby ktoś
kopnął go w żołądek. Jego ojczym próbował go zabić a i tak bardzo długo za nim
tęsknił. Bez znaczenia był fakt, że to on go zabił.
Nie wiedział, co miałby
teraz powiedzieć.
- Przepraszam synku.
Usłyszał cichy głos męża.
Gdyby powiedział to ktokolwiek inny, zapewne prychnąłby z irytacją. Bo, co teraz
da głupie „przepraszam”? Jednak to słowo, z ust Aleca, miało jakąś szczególną
wartość. Nie brzmiało, jakby ktoś powiedział je na siłę. Było szczere i piękne.
Rafe musiał myśleć tak samo, bo wyplątał się z objęć Magnusa i usiadł na łóżku,
znów zarzucając ręce na szyje Aleca. Mężczyzna objął syna jedną ręką a drugą
wyciągnął do Czarownika. Magnus chwycił ją i mocno ścisnął. Spojrzeli sobie w
oczy. Wiedzieli, że czeka ich mnóstwo pracy, ale poradzą sobie. Razem. Jak
zawsze. Razem dadzą radę.
- Obiecaj, że mnie nie
zostawisz – poprosił cicho Rafael.
- Obiecuję synku. Dopóki
będziesz mnie potrzebował, zawsze będę przy tobie.
Magnus przełknął łzy.
- Ja też Rafe. Obiecuję,
że zrobię wszystko, żeby twój tata zawsze wracał do domu.
W połowie myślałam, że uśmiercisz Alexa odetchnęłam z ulgą. Bardzo podobał mi się ten fanfik. Cieszę się, że masz wenę dzięki której piszesz tak cudowne pracę ❤️. Czekam na kolejny tydzień i ściskam mocno
OdpowiedzUsuń