poniedziałek, 12 kwietnia 2021

Utracona niewinność 10

 

 

UTRACONA NIEWINNOŚĆ
 
10


- Ja chcę pieska!
- A ja kotka!
- A umiesz zrobić żyrafę?!
Magnus wiedział, że dzieciaki uwielbiają zwierzątka z balonów, ale nie spodziewał się aż tak entuzjastycznego podejścia. Zresztą tu nawet nie o te balony chodziło. Sama jego obecność sprawiła dzieciom radość. To było miłe, ale jednocześnie sprawiło, że poczuł się niezręcznie. Ludzie zwykle, tak na niego nie reagowali. Nie rzucali się, w jego stronę, z radosnym okrzykiem MAGNUS! (Oczywiście po wcześniejszym powitaniu trenera, w ten sam sposób; to ciągle Alec pozostawał, numerem jeden, dla tych dzieci i Bane nie miał im tego za złe. Nawet się temu nie dziwił). Nie wręczali mu samodzielnie wykonanych laurek. Nie mówili, z ekscytacją, że mają już wybrane suknie ślubne na ich wesele.
Przez chwilę, ze śmiechem obserwował, jak jego trzy adoratorki uzgadniają między sobą, która pierwsza wyjdzie za Magnusa i jak będzie wyglądał ich wspólny wielki dom.  Oczywiście jego zdanie zostało całkowicie pominięte. Magnus współczuł przyszłym chłopakom tej trójki. Nie miał jednak czasu na użalanie się, nad losem nieznanych sobie młodzieńców, bo reszta dzieci zaczęła domagać się pokazu magicznych sztuczek.
Podczas gdy on zajął się wyciąganiem cukierków z uszu, wstążek z rękawa (poświęcił na to całą kolekcję apaszek kupionych w Madrycie za horrendalne pieniądze; było warto) oraz – co najważniejsze – robieniem zwierzaków z balonów, Alec poszedł się przebrać. Tym razem bez obaw zostawiając dzieci z Magnusem. Czy raczej Magnusa z dziećmi, bo to one rządziły w tej drużynie. Bane zastanawiał się, jak to się stało, że niemal bez oporów został sprowadzony do parteru.
- Ja chcę… - Życzenie jednego z młodych łuczników przerwało pojawienie się Aleca.
- Dobrze. Zostawcie już Magnusa w spokoju, trzeba trochę popracować.
Odpowiedział mu zbiorowy jęk na siedem głosów (Magnusowi nareszcie udało się policzyć dzieci). Alec był jednak nieubłagany.
- No już, już. Jak się dobrze sprawicie, to może Magnus pokaże wam coś jeszcze. – Posłał mężczyźnie błagalne spojrzenie. No i może trochę przepraszające, bo w końcu władował go, w niezłą kabałę.
W odpowiedzi Magnus uśmiechnął się tym swoim firmowym uśmiechem numer pięć, który potrafił skruszyć nawet najtwardsze serca (poza tym Raphaela, ale Santiago przecież nie miał serca).
- Każdy, kto pójdzie teraz grzecznie na trening, po jego zakończeniu, dostanie ode mnie zwierzaka w nagrodę – obiecał dzieciom, czym wywołał eksplozję radości.
- Madzie powinna dostać rybę – stwierdził nagle jeden ze starszych chłopców, celując palcem w czarnoskórą dziewczynkę, która zwróciła uwagę Magnusa już ostatnim razem. – Będzie jej pasowała do skrzeli. – ryknął śmiechem a kilkoro dzieci do niego dołączyło.
- Cisza! – wrzasnął Alec. – Natychmiast przestańcie! – Magnus pierwszy raz słyszał, by Alexander podniósł głos, w obecności podopiecznych. – Thomas! – zwrócił się do chłopaka, który rzucił zjadliwy komentarz. – Masz natychmiast przeprosić Madzie! I możesz być pewny, że porozmawiam sobie, o twoim zachowaniu, z twoimi rodzicami!
Chłopaka wyraźnie zaskoczył wybuch trenera, zdecydowanie się go nie spodziewał. Chyba nawet, do końca nie dotarło do niego, że zrobił coś złego. Zawstydzony spuścił głowę i bąknął niewyraźne:
- Przepraszam.
W tym czasie Magnus podszedł do Madzie. Dziewczynka starała się nie dać po sobie poznać, jak bardzo dotknęły ją słowa Thomasa; jednocześnie w jej oczach błyszczały łzy. Magnus znał ten stan aż za dobrze.
- Hej. – Klęknął obok dziecka i dopiero wtedy zobaczył, że apaszka, którą znów miała na szyi lekko się przesunęła, odsłaniając znamię, faktycznie przypominające nieco skrzela. Dziewczynka usiłowała ją poprawić, ale materiał nie chciał jej słuchać. Zobaczywszy Magnusa spuściła wzrok.
- Mi się podobają – stwierdził Bane, po czym wyjął apaszkę z rąk dziecka i zawiązał z niej finezyjną kokardę, która dokładnie zasłoniła całe znamię. Czasem opłaca się mieć obsesje na punkcie mody. – Chcesz coś zobaczyć? – Nie mógł pozwolić by ta sprawa miała takie zakończenie. Madzie wyjdzie stąd dzisiaj z uśmiechem, albo nie nazywa się Magnus Bane!
Dziewczynka nie odpowiedziała, za to podniosła wzrok i zaczęła uważnie obserwować Magnusa, który zawzięcie szukał czegoś w kieszeniach spodni. Nie był przyzwyczajony do tego by nosić w nich cokolwiek poza telefonem, który swoją drogą, mieścił się w kieszeni chyba cudem. Magnus nosił obcisłe spodnie, odkąd tylko mógł sam decydować o swoim ubiorze. No bo, jak można ukrywać przed światem TAKIE nogi i TAKI tyłek?! Dzisiaj jednak zdecydował się na coś o luźniejszym kroju, (Alec plus łuk, plus wspomnienie pocałunków… Wynik mógł być tylko jeden, za to bardzo niekomfortowy przy opinającym ciało materiale i nieodpowiedni do oglądania przez dzieci). Prawdę mówiąc podprowadził jedne ze spodni Aleca. Chciał się przekonać, czy w spranych czarnych bojówkach można wyglądać dobrze. Spojler – nie można.  Chyba żeby poddać bojówki drobnym przeróbkom (szczypta brokatu, kilka cekinów, trochę koralików, może dwie lub trzy kontrolowane dziury…), jednak Alec stanowczo zakazał „profanacji” swoich ubrań.
W końcu znalazł to, czego szukał i zaczął ściągać soczewki. Lata praktyki sprawiły, że potrafił to zrobić w każdych warunkach, bez uszczerbku w makijażu. Po zakończonej operacji zamrugał kilka razy, żeby odzyskać ostrość widzenia i spojrzał na Madzie.
Tylko się nie rozpłacz, zaklinał w duchu dziecko. I nie chodziło jedynie o wyrzuty sumienia związane z przestraszeniem dziewczynki. Jej płacz potraktowałby, jak cios w żołądek.
Jednak Madzie nie zaczęła płakać. Przez kilka sekund wpatrywała się w Magnusa, po czym… Uśmiechnęła się szeroko i przytuliła do niego. Mężczyzna najpierw zamarł a potem delikatnie, jakby nie wiedząc czy dobrze robi, objął dziecko.
Trwali tak chwile. W końcu Madzie wyswobodziła się z uścisku i wciąż uśmiechnięta podbiegła do czekającego Aleca, by razem z resztą dzieci pójść na trening.
Magnus zdołał jeszcze raz spojrzeć na Alexandra, nim ten przekształcił się w pełnowymiarowego trenera. Na jego twarzy, znów zobaczył ten sam zachwyt, który nieodmiennie go zadziwiał, lecz tym razem było tam coś jeszcze. Wdzięczność. Nie wiedzieć, czemu wzruszyło go to. Zamrugał kilka razy, by odgonić zachodzącą na oczy mgiełkę (Magnus Bane nie płacze!) i zabrał się za balony. Musiał robić to tutaj, bo na sali pisk gumy mógłby dekoncentrować młodych łuczników. A chciał jeszcze bezkarnie pogapić się na Alexandra. W końcu po coś profanował swoje ciało, tymi paskudnymi spodniami.
Zaczął od kota. Dla Madzie.
 
- Dziękuję – powiedział Alec, kiedy wyszli z klubu.
- Nie ma, za co. – Magnus się do niego uśmiechnął a mężczyźnie znów zaparło dech, na widok jego oczu, co tylko utwierdziło Bane’a w przekonaniu, że dobrze zrobił rezygnując z soczewek.
Na początku ich nie założył, bo chciał jeszcze bardziej podbudować pewność siebie małej Madzie. Gdy dzieciaki już poszły a Alec rozmawiał z szefem o wezwaniu rodziców Thomasa, przez jakiś czas bawił się nawet pojemniczkiem na soczewki, ostatecznie chowając je do kieszeni. Będąc przy Alecu nie czuł tego palącego wstydu, z powodu swoich oczu. A kiedy wracały jakieś nieprzyjemne wspomnienia, przypominał sobie zachwyt mężczyzny oraz jego słowa. Są piękne. I było dobrze. Tak po prostu. To dziwne, jak łatwo przy Alecu przychodziło mu bycie sobą. Zdejmował soczewki, robił magiczne sztuczki i jęczał za dobrym jedzeniem. Ostatni raz odsłonił się tak chyba przy Ragnorze. Chociaż jego przyjaciel miał alergię na magię w każdej postaci i nie trawił magicznych pokazów Bane’a. Albo chodziło o to, że część sztuczek Magnus zaadaptował tak, by nadawały się na imprezy plus osiemnaście.
- Jest – nie zgodził się Alec przywracając go do rzeczywistości. – To naprawdę wiele znaczyło dla Madzie. A tobie chyba też nie było łatwo. – Spojrzał na Magnusa z troską. – Dlatego tym bardziej muszę ci podziękować.
Naprawdę nie wiedział, co na to odpowiedzieć. Dlatego milczał. Nie odezwał się przez całą drogę do restauracji. Alec też umilkł, jakby dając mu czas i przestrzeń na przetrawienie niektórych rzeczy. Magnus był mu za to wdzięczny.
 
Restauracja tak naprawdę nie zasługiwała na to miano. Przynajmniej w prywatnej opinii Magnusa. To była raczej knajpa z wystrojem tak prostym i surowym, że gdyby nie unoszące się w powietrzu zapachy, zwiałby stamtąd szybciej niż z łóżka jednonocnej przygody. Ale jedno pociągnięcie nosem wystarczyło, by przestała mu przeszkadzać zniszczona podłoga oraz paskudny oliwkowy kolor na ścianach.
Zajęli stolik na samym końcu sali, plecami do ściany a twarzą do drzwi. Wielka paprotka stanowiąca wątpliwej urody ozdobę sprawiała, że oni widzieli każdego, kto wchodził, samym pozostając niezauważonymi, na pierwszy rzut oka. A nawet drugi. Przy trzecim nie dało się już ich zignorować, głównie dlatego, że Magnus obsypał się brokatem, jak bożonarodzeniowa choinka (Alec spisał swoje spodnie na straty, przecież tego się nie dopierze!).
Magnus sięgnął po menu i stwierdził, że większość nazw potraw kojarzy mu się z serialami telewizyjnymi o szczęśliwych rodzinkach. Jednocześnie poczuł w sercu ból i ciepło. Ból, bo takich przyjemności życia wszechświat mu odmówił a ciepło, ponieważ bycie tutaj z Alekiem było takie… właściwe.
Kiedy już złożyli zamówienie, (Magnusa zatkało, gdy wyszło na jaw, że Alec jest z kelnerką po imieniu. Do tej pory był święcie przekonany, że jego ochroniarz nie odzywa się do ludzi więcej niż jest to absolutnie konieczne), Alexander zaczął bawić się serwetką. Składał ją i rozkładał aż całkiem się porwała. Wtedy wziął następną i cała procedura rozpoczęła się na nowo.
Magnus szczycił się tym, (co prawda przed samym sobą, ale jednak szczycił), że potrafił rozpoznać, przynajmniej niektóre, nastroje Aleca. Przy człowieku, który zwykle pokazywał światu dwie miny – wkurzoną i tą, którą Bane nazywał „czystym profesjonalizmem”, to był naprawdę nie lada wyczyn.
Teraz widział, że mężczyznę coś dręczyło. Jakaś kwestia, którą chciał poruszyć, ale nie bardzo wiedział jak. Postanowił dać mu trochę czasu. Czasem to wystarczało, by Alec się przełamał. Jednak nie dzisiaj. Kiedy przyniesiono ich zamówienia a połowa zawartości serwetnika zakończyła istnienie, niezgodnie z przeznaczeniem, Alec dalej milczał. Zapatrzony gdzieś w przestrzeń, gdzie wzrok Magnusa nie sięgał, zamienił pastwienie się nad serwetkami, na mechaniczne pochłanianie jedzenia. Jego obojętna mina odbierała Magnusowi całą radość z delektowania się posiłkiem. W końcu nie wytrzymał.
- Wal.
Alec zamrugał zaskoczony nagłym przywołaniem do rzeczywistości.
- Wal. – Magnus odłożył widelec. – Mów, co ci leży na wątrobie, bo jeszcze chwila i się zadławię ziemniakiem. Robisz naprawdę przerażające wrażenie, kiedy tak odpływasz – dodał w kwestii wyjaśnienia.
Alec skulił się w sobie słysząc wyrzut.
- Przepraszam – bąknął a Magnus przewrócił oczami. Już zapomniał, jak trudna może być rozmowa z Alekiem.
- Nie przepraszaj, tylko powiedz, co cię gryzie. Chodzi o Madzie? – To wydawało się jedynym sensownym wyjaśnieniem stanu mężczyzny.
- Trochę – przyznał Alec niechętnie. – Ale głównie zastanawiam się, dlaczego wstydzisz się swoich oczu. Są piękne. – Utkwił wzrok w talerzu, za co Magnus był mu wdzięczny. Nie chciał żeby Alec widział teraz jego twarz. Wiedział, że ciężko by mu było wytłumaczyć się z bólu, jaki się na niej malował, bez wywoływania, w mężczyźnie poczucia winy. A to było ostatnie, czego chciał. No może poza udzieleniem odpowiedzi na zadane pytanie.
- Wiesz… To zabawne. – Starał się brzmieć swobodnie, co było trudniejsze niż początkowo zakładał. – Już drugi raz zadajesz mi osobiste pytanie, samemu nie zdradzając na swój temat praktycznie nic.
Słysząc przytyk ze strony Magnusa, Alec zarumienił się.
- Przepraszam – bąknął. – Nie chciałem być wścibski. Po prostu fascynujesz mnie. – Rumieniec spłynął aż na szyję. – I to sprawia, że chciałbym wiedzieć o tobie, jak najwięcej. Ale nie powinienem włazić z butami w twoje życie. Przepraszam – powtórzył, i żeby się czymś zająć, sięgnął po widelec.
Magnus nie wiedział, co powiedzieć. A takie sytuacje zdarzały mu się rzadko, o ile nie wcale. Był Magnusem Bane’em, do cholery! Potrafił przegadać każdego! Mamić ludzi słowami! Oczarowywać ich i sprawiać, by robili to, czego chciał! A teraz? Jedno szczere wyznanie, najbardziej niewinnego mężczyzny na ziemi, sprawiło, że stracił cały swój talent. Bo Magnus nie był przyzwyczajony do szczerości. Bardziej odnajdywał się w świecie obłudy i fałszu, gdzie każdy grał jakąś rolę. On też. To wyuzdanie i wieczny luz, nieprzejmowanie się niczym… Było grą. Maską, którą nałożył lata temu i która, w końcu, przylgnęła do niego niczym druga skóra. Czasem bał się, że już nigdy nie dane mu będzie jej zdjąć. A nawet jeśli, czy będzie potrafił to zrobić. Odróżnić gdzie kończy się maska, a zaczyna prawdziwa twarz Magnusa Bane’a.
Potem pojawiła się Camille i razem z nią nadzieja, że może znowu będzie mógł być sobą. Niestety. Prawdziwe JA Magnusa nigdy nie interesowało Belcourt. Jednak, kiedy to odkrył, był już tak szaleńczo zakochany, że sama myśl o utracie kobiety, wywoływała w nim ból. Dlatego tym bardziej pilnował się, by mieć maskę cały czas na sobie. Co i tak nic nie dało. Camille odeszła, uprzednio łamiąc mu serce.
A teraz zjawił się Alexander. Który żadnej maski nie nosił. I Magnus znów miał ochotę zdjąć swoją, doszczętnie obnażając się przed tym człowiekiem, choć wiedział, że ta historia nie miała prawa skończyć się happy endem. Ale chciał, chociaż przez chwilę, pożyć w bańce szczęśliwości. Poudawać, że i on zasługuje na kogoś, kto będzie patrzył tylko na niego. Prawdziwego niego. Wiedział, że tego pożałuje i będzie cierpiał, (ale do cierpienia był przyzwyczajony), jednak i tak postanowił spróbować być szczęśliwym. Nawet przez krótki czas.
- Nie przepraszaj. – Machnął ręką. – Po prostu, żeby ci coś dać, sam muszę coś dostać. – Wziął do ust jednego ziemniaka.
- To znaczy? – Alec nie odważył się na niego spojrzeć.
- Też mnie fascynujesz Alexandrze. Chcę wiedzieć, jaka jest twoja historia. Jak to się stało, że pierworodny wielkiej rodziny Lightwood, która trzęsie sporą częścią międzynarodowego handlu, zarabia na życie ucząc dzieciaki strzelać z łuku, oraz prowadzi agencję ochrony razem z przyszywanym bratem? To raczej nie jest typowa ścieżka kariery, dla chłopca z dobrego domu.
Dobrze, że Alec zdążył przełknąć to, co miał w ustach, bo cała kolacja mogłaby mieć dość tragiczny finał.
- Skąd…
- Żyjemy w dwudziestym pierwszym wieku, Alexandrze – zaśmiał się Magnus widząc minę mężczyzny. Tylko Alec potrafił wywołać w nim taką karuzelę uczuć.  – Mam internet i lubię wiedzieć, kto mieszka pod moim dachem, i na czyje towarzystwo jestem niejako skazany. – Puścił mu oczko. – Ale muszę przyznać, że byłem w niemałym szoku, kiedy zobaczyłem wyniki wyszukiwania. I gdyby nie twoje zdjęcie, razem z rodzicami, byłbym pewny, że to jakaś kosmiczna zbieżność nazwisk. – Do tej pory nie potrafił tak naprawdę uwierzyć, z jak bogatego domu, pochodził Alexander. Człowiek ubierający się w swetry, jakimi pogardziliby niektórzy bezdomni. – Więc jak to z tobą jest, Alexandrze? – Upił łyk kompotu. Kompotu! Magnus Bane pijący kompot do kolacji! Ragnor nigdy by w to nie uwierzył. Korciło go zrobić zdjęcie, ale nie chciał psuć chwili. – Jeśli mi powiesz, opowiem ci historię moją i Camille. – Nadal nie był gotów poruszyć tematu swoich oczu. Tej części jego życia nie znał nikt poza nim. Przynajmniej nikt, kto nadal by żył.
Alec odłożył widelec i zastanowił się głęboko. Propozycja Magnusa była uczciwa. Szczerość za szczerość. Jeden kawałek duszy za drugi. Tylko nie był do końca pewny, czy uda mu się opowiedzieć o tym, co go spotkało. Nikt, nawet Jace i Isabelle nie wiedzieli, tak naprawdę, dlaczego odszedł z domu, wypinając się na rodziców i firmę. Rodzeństwo wiedziało tylko, że doszło do kłótni, ale nigdy im nie zdradził, o co konkretnie. Rodzice też nie, bo to byłby dla nich za duży wstyd. Za każdym razem, gdy myślami wracał do tamtego dnia, czuł rosnącą w gardle gulę, ręce zaczynały trząść, a oczy zachodziły łzami. Bo nie tak miało być. Poszedł do rodziców wyznać im prawdę, ponieważ liczył, na choć trochę, zrozumienia. Oczywiście wiedział, że awantury nie uniknie, jednak ultimatum, jakie otrzymał od matki i ojca, było niczym cios prosto w serce.
- Hej? W porządku?
Z rozmyślań wyrwał go zaniepokojony głos Magnusa.
-Co? – Zamrugał i ze zdziwieniem odkrył, że płacze. Szybko otarł twarz rękawem.
- Przepraszam. – Magnusowi było głupio, choć chyba nie powinno. Bo skąd miał wiedzieć, że jedno pytanie wywoła taką właśnie reakcję? Nie wydawało mu się ono nawet zbyt intymne. W końcu wiele dzieciaków z dobrych domów, porzucało rodzinne interesy żeby udowodnić wszystkim, że i bez pieniędzy rodziców są coś warte. Prawdę mówiąc był pewien, że właśnie z tego typu historią będzie miał do czynienia. Kiedy Alec, nawet nie zdając sobie z tego sprawy, zaczął płakać, zrozumiał, jak bardzo się pomylił. – Nie powinienem był pytać.
- Nie. – Alec pokręcił głową. – To nie… Nieważne. Jak chcesz to ci opowiem. – Starał się uśmiechnąć jednak wyszedł mu tylko krzywy grymas.
- Nie musisz…
- Ale chcę. – To była prawda. Chciał podzielić się tą historią z kimś, kto na pewno weźmie jego stronę. Nie uzna, że zachował się jak rozpuszczony bachor, który zaprzepaścił starania przodków, dla własnego widzimisię. Chciał powiedzieć Magnusowi. Bo on, na pewno, zrozumie.
- W takim razie mów. – Zachęcił go dłonią.
Alec chrząknął. Nie był przyzwyczajony do mówienia o sobie. W ogóle do bycia w centrum uwagi.
- Od zawsze wiedziałem, że moim przeznaczeniem jest przejąć rodzinną firmę – zaczął niepewnie, znów bawiąc się serwetką. Zupełnie zapomniał o jedzeniu. – Czasem odnosiłem wrażenie, że w takim celu, w ogóle, zostałem zrobiony. – Zaśmiał się nieco histerycznie. – Wiesz… Nie, na zasadzie „chcemy mieć dziecko, bo się kochamy i dzięki temu będziemy pełną rodziną”, tylko „musimy mieć dziecko, bo ktoś musi przejąć po nas firmę”.
- Wyższy level szklanki wody na starość – wtrącił Magnus, któremu takie podejście wydawało się szczytem egoizmu.
- Mniej więcej – przyznał Alec. – Od małego byłem zaznajamiany z imperium Lightwoodów. Wysyłali mnie na dodatkowe zajęcia z matematyki, rachunkowości, kazali uczyć się języków… - urwał i zamyślił się chwilę. – Chociaż tutaj ponieśli porażkę. Z języków jestem kompletna noga. Gdyby nie Jace pewnie powtarzałbym klasę w liceum. Robił za mnie zadania domowe z francuskiego i hiszpańskiego – wyjaśnił widząc minę Magnusa. – A ja za uszy wyciągałem go z matematycznego dołka.  – Uśmiechnął się wspominając dawne czasy. – Rodzice długo nie mogli przeboleć tej mojej pięty achillesowej, ale w końcu się z tym pogodzili. Przynajmniej tak myślałem, kiedy oznajmili mi, że jak chcę to mogę przestać chodzić na dodatkowy francuski. Uwierz mi, cieszyłem się wtedy, jak głupi.
- Domyślam się – mruknął Magnus. Z jakiegoś powodu fakt, że tak mało znacząca rzecz wywołała wybuch radości, ze strony Alexandra, zabolał go. – A ty, w ogóle, chciałeś przejąć tę firmę?
Alec wzruszył ramionami.
- Nigdy, tak naprawdę, się nad tym nie zastanawiałem. Od zawsze powtarzano mi, że tak ma być i koniec. Inna przyszłość, dla mnie, nie istniała. Wszystko, czym się zajmowałem na boku, w tym łucznictwo, było po prostu rozrywką, na chwilę. Albo punktem do odhaczenia, w podaniu na studia.
- Kiedy to się zmieniło? – Wiedział już, że to nie będzie typowa historia buntu nastolatka.
Alec przygryzł dolną wargę, niemal do krwi. Całą siłą woli zmusił się żeby spojrzeć na Magnusa. Zupełnie jakby rzucał mu wyzwanie.
- Kiedy przedstawili mi moją przyszłą żonę.
- Co?! – Magnus aż zakrztusił się własną śliną. – Już to dzisiaj mówiłem, ale powtórzę. Mamy dwudziesty pierwszy wiek. Czasy kojarzonych małżeństw już dawno minęły! Poza tym ty…
- Rodzice nie wiedzieli, że jestem gejem. – wszedł mu w słowo Alec. – Wiedziałem, że nie mam, co liczyć na ich akceptację. Zresztą… - Pokręcił zrezygnowany głową. – Homoseksualista na czele międzynarodowej korporacji? Firma mogłaby na tym tylko stracić. Już wcześniej wiedziałem, że aby zachować rodzinę muszę ukrywać swoją orientację. Pogodziłem się z byciem samemu, do końca życia. – Znów nie patrzył na Magnusa, tylko w swój talerz. Wyglądało jakby czekał, na jakiś osąd ze strony mężczyzny. A Bane nie wiedział, co miałby mu powiedzieć. Czuł złość na Aleca, który bez oporów poświęcił całego siebie dla dobra rodziny i firmy. Chciał nim potrząsnąć i uświadomić, że on też jest ważny! A rodzina, która go nie akceptuje, bo jest, kim jest, nie zasługuje na miano rodziny! Jednocześnie było mu szkoda mężczyzny. Sam musiał się mierzyć z kłodami rzucanymi mu pod nogi, przez los. W dodatku, cały czas, żył w przeświadczeniu, że jest gorszy od innych a jego szczęście – mniej warte. Gdzieś tam czaił się także podziw. Alexander, pomimo wszystkiego, co go spotkało, nie dał się złamać. Nadal miał w sobie dobro i niewinność.
Kiedy, po dłuższej chwili, z ust Magnusa nie padł żaden zjadliwy komentarz, (a tylko takiego się spodziewał), Alec podjął przerwaną opowieść.
- Gdyby chodziło tylko o mnie jakoś bym to zniósł. Ale rodzice uznali, że sam sobie nie poradzę. Bo nie znam języków. Poza tym wizerunkowo lepiej sprawdza się małżeństwo niż kawaler. No i przyprowadzili Lydię, córkę ich partnerów w interesach. Cóż… Dziewczyna była naprawdę ładna, nawet ja potrafię to stwierdzić. I gdyby nie moje skrzy… moja orientacja – poprawił się, co nie uszło uwagi Magnusa – coś by nawet mogło z tego być. Całkiem miło nam się rozmawiało. Ale wtedy nie wiedziałem jeszcze, jakie plany, co do nas, mają nasi rodzice. Dopiero po zakończeniu tej proszonej kolacji, wzięli mnie na „poważną rozmowę” . – Zrobił w powietrzu cudzysłów. – Ojciec, bez żadnych wstępów oznajmił, że chociaż wszystko jest już dogadane i nawet wstępnie zarezerwowali termin w kościele, to dobrze by wyglądało, jakbym trochę poskakał wokół Lydii. Pokazał, że mi zależy. Wtedy zrozumiałem, że właśnie zostałem wyswatany. – Skrzywił się na samo wspomnienie. – Nikt mnie nawet nie zapytał o zdanie. – Alec znów miał łzy w oczach. Widać było, że cała sprawa nadal go bolała. Magnus, niewiele myśląc, wyciągnął rękę i położył swoją dłoń na tej Alexandra. Poczuł, że mężczyzna drży. Delikatnie zacisnął palce, chcąc dodać mu otuchy. Ani przez moment nie pomyślał, że w jego geście było coś niestosownego, że złamał daną Alecowi obietnicę. Miał brać tylko to, co mężczyzna sam zdecydowałby się mu ofiarować, samemu nie sięgając po nic. Dopiero zaskoczony wzrok Aleca, który spojrzał najpierw na ich złączone dłonie a potem na niego, uzmysłowił mu, co zrobił. Chciał zabrać rękę, ale Alexander na to nie pozwolił, samemu splatając ich palce, w czułym uścisku. Cały czas patrzył przy tym na Magnusa. Bane’owi chwilę zajęło zrozumienie, że w błękitnych oczach kryło się pytanie. „Mogę”? Chciał krzyknąć, że tak! Że może wszystko! Zamiast tego, po prostu, się uśmiechnął a z mężczyzny jakby zeszło napięcie. Przynajmniej jakaś jego część. Kiedy wrócił do swojej historii, głos lekko mu drżał.
- Trzy dni biłem się z myślami, co powinienem zrobić. Z jednej strony nie chciałem zawieźć rodziców. Całe życie byłem posłusznym synem i sprzeciwienie się im, na tamten czas, przerastało moje możliwości. Nie potrafiłem sobie tego nawet wyobrazić. – Mówił tak, jakby starał się usprawiedliwić. Nie tyle przed Magnusem, co przed sobą. – Ale też nie wyobrażałem sobie skrzywdzenia Lydii. Ona nie zasługiwała na to, by żyć w kłamstwie, z mężem, który nie będzie w stanie jej nawet dotknąć.
Magnusa uderzył fakt, że w swoich rozterkach, Alec nie brał pod uwagę swojego szczęścia. Tego, że to on musiałby żyć u boku kobiety, co kłóciłoby się z tym, kim był. Żyłby w kłamstwie. Nie. Były oczekiwania rodziców oraz Lydia. Bez Aleca. Jakby to nie o niego chodziło.
- W końcu postanowiłem powiedzieć rodzicom prawdę o sobie. O tym, dlaczego nie mogę poślubić Lydii. Wiedziałem, że będą źli, rozczarowani a nawet zdegustowani. Ale liczyłem… Miałem nadzieję… Że zrozumieją. Zaakceptują… To w końcu moi rodzice i powinni mnie kochać, prawda?
Magnus nie odpowiedział. On sam wiedział najlepiej, że czasem miłość rodziców nie była tak pewna, jak się niektórym wydawało. Nie bardzo wiedząc, kogo właściwie chce pocieszyć, siebie czy Aleca, delikatnie ścisnął dłoń mężczyzny. Alec odpowiedział bladym uśmiechem.
- Piekło, jakie rozpętało się po moim wyznaniu przerosło wszystko, co mogłem sobie wyobrazić. Był płacz, krzyki, wyzwiska… Nie będę ich przytaczał, nie warto. Powiem tylko, że ojciec nie przebierał w słowach. I czynach… Pierwszy raz w życiu mnie uderzył. Dostałem od niego w twarz. – Chyba do tej pory nie mógł w to uwierzyć. – Wiesz, co jest w tym wszystkim najgorsze?
Magnus pokręcił głową.
- Że byłem gotowy im to wszystko wybaczyć. Zapomnieć. Znowu być posłusznym, poukładanym synem. Zrobiłbym to, gdyby tylko powiedzieli, że nie muszę się żenić z Lydią.
- Nie powiedzieli. – Ni to spytał ni to stwierdził Magnus.
Alec potwierdził ruchem głowy.
- Nie. Ojciec powiedział, że nie będzie narażał firmy na straty z powodu mojego widzimisię. I ożenię się z Lydią czy tego chcę czy nie. A poza tym mam zrobić wszystko, żebyśmy doczekali się dzieci, bo firma musi być przekazywana zawsze w pierwszym pokoleniu. Wtedy coś we mnie pękło. Wykrzyczałem kilka słów za dużo i koniec końców wyprowadziłem się z domu. Izzy i Jace nie wiedzą, o co dokładnie poszło. Tak naprawdę to nawet nie pytali. Nie dlatego, że mają mnie gdzieś! – zastrzegł szybko. Nie chciał, by Magnus miał złe zdanie o jego rodzeństwie. Chociaż, jeśli chodziło o Jace’a, to było na to zdecydowanie za późno. – Myślę, że oni, już od jakiegoś czasu, czekali na ten moment. Może nie na samą wyprowadzkę, ale na dzień, gdy bycie idealnym pierworodnym mnie przerośnie. Kiedy to się stało dali mi przestrzeń, której potrzebowałem, żebym nareszcie mógł pobyć sam ze sobą. Jednocześnie delikatnie zaznaczali swoją obecność i fakt, że zawsze mogę na nich liczyć. Izzy, na przykład dzwoniła, co drugi dzień i zdawała mi relację ze swoich randek. – Zaśmiał się. – Wiedziała, że w ten sposób najlepiej odwróci moją uwagę od rodziców i w ogóle od wszystkiego.
- Lubisz słuchać o podbojach miłosnych swojej siostry? – zdziwił się Magnus.
- Nie. To nieodmiennie mnie zawstydza i cały czas muszę sobie wmawiać, że Izzy nie robi, z tymi chłopcami, nic ponad trzymanie się za rękę. Ale, jako starszy brat, swoją rękę muszę trzymać na pulsie, żeby wiedzieć, kogo nastraszyć i jak głęboki musi być dół, żeby zmieściły się w nim zwłoki aktualnego adoratora. – Pierwszy raz od początku rozmowy, na jego twarzy zagościła prawdziwa wesołość. Zaraz jednak zniknęła, bo ponownie podjął temat rodziców. – Kiedy ja odszedłem, ojciec starał się ratować Jace’em. Bo choć adoptowany to jednak facet i pomysł ze ślubem mógł wypalić. Z tym, że Jace już wtedy miał Clary. Szarpali się rok i w końcu brat też się wyprowadził. Została im tylko Izzy – westchnął. – Wcale się nie zdziwię, jeśli okaże się, że ojciec szuka dla niej odpowiedniego kandydata.
- Staruszek nie uczy się na błędach, co? – zapytał Magnus, choć zdecydowanie inne słowa cisnęły mu się na usta.
- Nie. – Pokręcił głową. – Z tym, że Izzy ma z nas wszystkich najgwałtowniejszy charakter. I to nie skończy się po prostu awanturą. To będzie wojna.
 
- Ja i Camille byliśmy parą – powiedział Magnus, gdy szli ulicami Nowego Jorku w stronę domu. Było już ciemno, paliła się, co druga latarnia, ale im to w ogóle nie przeszkadzało. Mrok zdawał się pasować do ich nastrojów.
Po tym, jak Alec skończył opowiadać, Magnus nie wiedział, co powiedzieć. Znaczy wiedział doskonale. Z tym, że rzucanie bluzgami w restauracji, nawet takiej bez gwiazdek i z menu, na które stać przeciętnego studenta, nie było dobrym pomysłem. Dlatego tylko jeszcze raz uścisnął dłoń Aleca i posłał mężczyźnie spojrzenie z gatunku tych „będzie dobrze”. Był pewien, że Alexander nie zareaguje, ale ten go zaskoczył odpowiadając uśmiechem. Trochę bladym, ale jednak uśmiechem. Magnus pomyślał, że wyrzucenie tego z siebie, dobrze mu zrobiło. Zaraz potem jego myśli poszybowały w stronę Camille. Może i jemu taka rozmowa przyniosłaby, choć trochę ulgi? Już otwierał usta żeby wywiązać się ze swojej części umowy, kiedy tę pełną mistycyzmu ciszę przerwało głośne burczenie dobiegające z brzucha Aleca. Mężczyzna gwałtownie się zarumienił, puścił rękę Magnusa, (co Bane przyjął z jękiem zawodu, oczywiście jedynie w duchu; na zewnątrz pozostał niewzruszony) i, bąknąwszy ciche „przepraszam”, zabrał się do jedzenia. Magnus popatrzył na ich talerze. Nic dziwnego, że Alexander był głodny. Obaj ledwie napoczęli swoje porcje. Czując, że i jego żołądek zaraz się zbuntuje, zaczął jeść. I od razu się skrzywił.
- Może jednak zamówimy ciepłe?
Czekając na nowe porcje niewiele rozmawiali. Alec musiał ułożyć sobie wszystko w głowie a Magnus zastanawiał się, jak powinna wyglądać jego spowiedź. Chciał powiedzieć Alecowi wszystko, poruszyć nawet ten aspekt związku z Camille, o którym nie wiedział nikt poza nimi.
Zjedli w milczeniu. Nie chcieli ryzykować, że kolejne porcje wystygną, już i tak obsługa dziwnie na nich patrzyła. Na szczęście kelnerka, z którą Alec się znał, zdążyła pójść do domu, więc przynajmniej jeden wstyd został mężczyźnie oszczędzony.
Cisze między nimi przerwał dopiero Magnus, gdy oddalili się od restauracji na bezpieczną odległość. Wcześniej nie był w stanie otworzyć ust, głównie z powodu Aleca, który zaraz po wyjściu z budynku, znalazł się zdecydowanie zbyt blisko, jak na ogólnie przyjęte normy społeczne. Dopiero po chwili, do Bane’a dotarło, że zrobił to z poczucia obowiązku, by w razie niebezpieczeństwa, móc go bronić. Magia chwili trochę na tym ucierpiała, ale i tak zamierzał się cieszyć ciepłem drugiego ciała.
- Ja i Camille byliśmy parą – powtórzył dziwiąc się, że nie czuje już żalu na wspomnienie minionego związku.
- Nie musisz o tym mówić – powiedział Alec, któremu nagle zrobiło się głupio.
- Ale chcę. Naprawdę.
Alec już nic nie powiedział, tylko dał znać, że słucha.
- Poznaliśmy się na planie i od razu mnie wzięło. Można powiedzieć, że zakochałem się od pierwszego wejrzenia. – Pokręcił głową zażenowany własną głupotą.
- Nie dziwię się. Camille jest naprawdę bardzo ładna. Ładniejsza od Lydii. – Widać było, że nie to chciał powiedzieć. Że coś go dręczyło, ale nie potrafił tego ubrać w słowa. – A nie przeszkadzało ci to, że ona… no wiesz… - Zaczął się plątać.
- Sypia z innymi facetami? Nie. – Magnus pokręcił głową. – Ja wiem, że poważny związek dwóch gwiazd porno brzmi, jak oksymoron, ale naprawdę wierzyłem, że nam się uda. Kochałem ją. – Ból w jego głosie był tak mocno wyczuwalny, że Alec, podobnie jak Bane wcześniej, niewiele myśląc, złapał dłoń mężczyzny i mocno ścisnął. Magnus uśmiechnął się do niego z wdzięcznością. Alec odwzajemnił gest, jednocześnie splatając ich palce. Przyjemne ciepło rozlało się po jego ciele i nawet przez myśl mu nie przeszło, że robili coś niestosownego. Coś, od czego uciekał całe nastoletnie i dorosłe życie.
- Myślałem, że ona też mnie kocha – kontynuował Magnus trochę pewniej. – Że traktuje naszą pracę tak samo, jak ja. Jak grę. Bo ja naprawdę nie biorę tego wszystkiego na poważnie. Każdy ruch, dotyk, jęk… To jest udawane i nie czuję, jakbym kogoś zdradzał. Gdyby Camille podchodziła do tego w ten sam sposób, nie czułbym też, że jestem zdradzany.
- Ja bym tak nie potrafił. – Niespodziewanie odezwał się Alec. – Nie oceniam cię – zastrzegł od razu. – Po prostu… Nawet, jeśli to jest udawane to… I tak cały czas czułbym się zdradzany. Przepraszam – bąknął widząc minę Magnusa.
- Nie masz, za co. Mówisz, co czujesz i to jest w porządku. – Za to bardzo nie w porządku był fakt, iż on,  od razu, zaczął się zastanawiać, co innego mógłby robić w życiu, poza graniem w pornosach. Zupełnie jakby zmiana profesji miałaby mu pomóc w zdobyciu Alexandra. – Nigdy nie przepraszaj za swoje uczucia. Chyba, że z zazdrości wybijesz komuś zęby to tak, bo i inaczej może skończyć się pozwem.
- Wiesz z własnego doświadczenia? – Był autentycznie ciekawy. Magnus nie wyglądał na człowieka skorego do przemocy.
- Nie, ale oglądam dużo telewizji. – Uśmiechnął się, lecz ten uśmiech szybko zgasł, gdy przypomniał sobie główny temat ich rozmowy. – Tak czy inaczej… Ja kochałem Camille i ona o tym wiedziała. Ale miała to gdzieś. Zależało jej tylko na seksie. A mimo to powtarzała „kocham” wystarczająco często, bym w to uwierzył. Zacząłem nawet szukać mieszkania, w którym moglibyśmy razem zamieszkać. Wiesz, jak normalna para. Zanim to mi się udało, dowiedziałem się, że mnie zdradziła. I może gdyby wtedy przeprosiła, powiedziała że to tylko chwila słabości, wybaczyłbym jej. – Pierwszy raz, gdy mówił o tym głośno nie czuł się, jak idiota i wiedział, że nie zostanie za takiego uznany. Alec był osobą, która potrafiła to zrozumieć. Wiedział, jak działa miłość, nawet ta koślawa i wypaczona. Magnusa do Camille. Alexandra do rodziców. – Jednak ona, jak gdyby nigdy nic opowiedziała mi o wszystkim i jeszcze zaproponowała trójkącik. – Umilkł. Nieważne ile czasu minęło, to wciąż bolało. – Złamała mi serce. I czasem mam wrażenie, że pozbawiła jedynej szansy na miłość.
Poczuł jak palce Aleca mocniej zaciskają się na jego dłoni.
- Nie mów tak. Na pewno znajdziesz kogoś, kto cię pokocha. I kogo ty pokochasz. Bo to musi działać w dwie strony.
W tym tkwił właśnie cały problem. Magnus znalazł już swoją miłość. Tylko, że znów druga strona nie chciała dostrzec i odwzajemnić jego uczuć. Westchnął.
- Dziękuję, ale to nie koniec historii. Gdyby chodziło jedynie o zdradę byłoby prościej. Ale jest jeszcze jedna rzecz, która sprawia, że nie mogę zwyczajnie znienawidzić Camille.
Alec nie zapytał, co to. Wiedział, że Magnus mu powie, jak tylko poukłada to sobie w głowie.
- Jakiś czas temu… Prawie dwa lata… Może nawet ponad…  Ja i Camille byliśmy jeszcze parą, choć już wtedy mieliśmy gorszy okres. A mi było źle. Tak po prostu źle. Żeby jakoś to naprawić wzięliśmy urlop i polecieliśmy do Londynu. Nie wiem, co mieliśmy w głowach… - Instynktownie przysunął się bliżej Aleca szukając jego ciepła i cichego wsparcia. Tak bardzo nie chciał czuć, że jest teraz sam. Bo wszystko, z czym walczył w Londynie, wracało. Najbardziej obawiał się tego, że Alexander się odsunie, jednak mężczyzna zrobił coś zupełnie innego. Przyciągnął go do siebie i objął ramieniem. Magnus, który był przytulany dopiero drugi raz w życiu, miał ochotę się rozpłakać. Powstrzymał się jednak i zamiast tego mocniej przylgnął do mężczyzny.
- Nigdy nie próbuj leczyć depresji w Londynie. To niewykonalne.
- Zapamiętam.
- Ta aura wiecznego deszczu… Bo tam nawet jak nie pada, to masz wrażenie jakby padało – ciągnął Magnus ignorując słowa Aleca. Chyba nawet ich nie usłyszał. – Zamiast lepiej było mi tylko gorzej. Tym bardziej, że Camille wolała szwendać się po klubach niż siedzieć ze mną. W końcu uznałem, że nie wytrzymam i pewnej deszczowej nocy stanąłem na gzymsie Blackfriars Bridge…
Alec poczuł, jak po plecach przechodzi mu dreszcz. Patrząc na Magnusa, tego kolorowego Magnusa, z uśmiechem niemal przyklejonym do twarzy, nigdy nawet by nie pomyślał, że mężczyzna może mieć za sobą próbę samobójczą. Instynktownie przytulił go do siebie jeszcze mocniej. Wiedział, że w ten sposób nie naprawi tego, co było, ale jakaś część niego pragnęła zrobić wszystko, by Bane poczuł się lepiej.
Dał się tulić przez chwilę a potem podjął opowieść.
- Byłem zdecydowany skoczyć. I wtedy pojawiła się Camille. Bez parasola czy choćby płaszcza przeciwdeszczowego. Przemoczona do suchej nitki. Z rozmazanym makijażem, trzęsąca się z zimna… Miała na sobie tylko kusą sukienkę na ramiączkach… Czerwoną, pamiętam doskonale, sam jej ją kupiłem… Bez słowa pomogła mi zejść z gzymsu i przytuliła. Pierwszy i jedyny raz w ciągu całej naszej znajomości. – Dopiero teraz przypomniał sobie ten uścisk. Jak mógł o nim zapomnieć? Czyli ten pierwszy raz wcale nie należał do Aleca… Westchnął. – Gdyby nie ona nie byłoby mnie tutaj. Ani nigdzie indziej… Teraz już wiesz, dlaczego to jest tak skomplikowane. Kochałem ją a ona złamała mi serce, mimo to zawdzięczam jej życie i, choćby z tego powodu, nie mogę jej znienawidzić. A na domiar wszystkiego musimy jeszcze razem pracować.
Alec tylko pokiwał głową. Historia Magnusa go poruszyła. I wcale nie chodziło o Camille. Złamane serce mógł mieć każdy. Jego bardziej uderzyła próba samobójcza. Jak źle musiało być w życiu Magnusa, że zdecydował się na ten krok? Co pchnęło go by szarpnąć się na własne życie? Chciał wiedzieć, ale nie odważył się zapytać. Nie był dla Magnusa kimś, komu mówi się takie rzeczy.
- Alexandrze…
Drgnął i dopiero wtedy zauważył, że przystanęli. A właściwie Magnus zmusił go by się zatrzymali. Teraz patrzył na niego z napięciem. Nawet szkliste od łez, kocie oczy wyglądały pięknie i Alec mógłby w nich utonąć.
- Tak?
- O tym moście… - Magnus zacisnął palce na koszulce Aleca. – Nie wie nikt poza mną i Camille. No i teraz tobą. Wolałbym, żeby tak pozostało…
Dotarło do niego, w jak wielkim stopniu, Magnus mu zaufał. Nie wiedział, dlaczego. Czy chodziło o bycie fair, po jego opowieści o rodzicach? A może zwyczajnie chciał to z siebie wyrzucić i ochroniarz, który pojawił się w jego życiu na chwilę, był dobrą opcją, by sobie ulżyć? Obojętnie. Nie zamierzał zawieść zaufania, jakim obdarzył go Magnus.
- Nikomu nie powiem. Obiecuję. – Przyciągnął mężczyznę do swojej klatki piersiowej i mocno przytulił. Tak samo, jak robił to z Jace’em oraz Izzy, gdy mieli gorszy dzień i potrzebowali odrobiny pocieszenia. I podobnie, jak jego rodzeństwo, Magnus przylgnął do niego całym ciałem.
Przytulanie się do Aleca było najlepszą rzeczą, jaka go spotkała. Lepszą niż miejsce w pierwszym rzędzie, na Paris Fashion Week. Lepszą niż najbardziej namiętny seks. Lepszą nawet niż naigrywanie się z Ragnora. Gdyby to od niego zależało, zostałby w tych ramionach na zawsze.
- Dziękuję – wyszeptał chowając twarz w zagłębieniu szyi mężczyzny. Nie sprecyzował, za co dokładnie dziękował. Alec sam zdecyduje. A on był wdzięczny za to, że Alexander w ogóle był. – Dziękuję.

1 komentarz: