WRÓĆ DO NAS
13
Jace
nigdy zbytnio nie przygotowywał się do randek. Wychodził z założenia, że jego osoba
jest na tyle idealna, że nieważne co założy, druga strona i tak padnie z
wrażenia. Jednak tym razem postanowił się postarać. Pokazać Clary, że naprawdę
mu zależy.
Choć
znał się na ciuchach lepiej niż Alec to i tak brakowało mu podpowiedzi Izzy.
Ona na pewno wybrałaby coś spektakularnego. Coś co zmiotłoby Clary z planszy a
jemu na starcie dodało kilka punktów. Nie ośmielił się jednak prosić siostry o
pomoc. Wiedział, że wciąż była na niego zła a zmienić to mogło chyba tylko jego
pogodzenie się z Alekiem. A i tego nie był pewien.
Nie
pamiętał, kiedy ostatni raz tak bardzo denerwował się przed spotkaniem z
dziewczyną. Jakąkolwiek. Teraz chciał, żeby wszystko poszło idealnie. Naprawdę pragnął
odzyskać Clary. A to nie będzie łatwe nawet bez zwykłych potknięć, dlatego
nieomal zawył słysząc pukanie do drzwi. Naprawdę miał nadzieje, że to nie Max z
prośbą treningu. Nie chciał patrzeć w rozczarowane oczy brata, gdy będzie mu
odmawiał. A musiałby to zrobić. W końcu chodziło o Clary.
Złożywszy
szybką modlitwę do Anioła otworzył drzwi.
I
o mało nie zszedł na zawał.
Na
progu stał Alec.
Alec
ubrany w stare poszarpane jeansy i dziurawy szary sweter.
Alec
z rozczochranymi włosami, dużo dłuższymi niż Jace zapamiętał.
Alec,
którego usta zaciśnięte były w wąską kreskę.
Alec
ze wzrokiem wbitym w podłogę.
Alec
wyglądający jakby chciał być wszędzie byle nie tu.
Styki
w mózgu Jace’a uległy spaleniu i po prostu gapił się na brata z rozdziawioną
gębą, której nie potrafił zamknąć. Nawet kiedy stróżka śliny zaczęła spływać mu
po brodzie.
-
Cześć
To
Alec był tym, który przerwał nieprzyjemną ciszę. Cały czas wpatrywał się w
podłogę ewidentnie bojąc się spojrzeć na Jace’a.
-
Czzzześć – wydukał blondyn usilnie starając się zakotwiczyć w rzeczywistości. Intensywnie
też przeglądał swoje ostatnie wybory żywieniowe, żeby wykluczyć potencjalne
omamy. Ale nie. Nie jadł nic z nieznanego źródła a już na pewno nic co mogłoby
zawierać choćby śladowe części magii faerie. To znaczyło jedno. Alec naprawdę
tu był. Przed jego drzwiami. Jace wielokrotnie wyobrażał sobie ten moment i
miał przygotowanych tysiące scenariuszy, jak to powinno się potoczyć, ale
teraz, gdy faktycznie wyobrażenia stały się rzeczywistością, zapomniał o
wszystkich. Nie potrafił też wymyślić sobie żadnego nowego. Po prostu stał jak
palant, mimo iż podświadomość podpowiadała mu, że nie tak powinien się
zachować.
-
Możemy porozmawiać? – zapytał Alec tak cicho, że Jace ledwie go usłyszał.
Jednak nie uszło jego uwadze, że głos brata drżał. W ten charakterystyczny
sposób świadczący o tym, że Alexander hamował płacz.
Już
otwierał usta, żeby zapewnić, że tak, oczywiście, jak najbardziej, gdy
ustawiony w jego komórce alarm piknął cicho przypominając, że do randki z Clary
pozostała godzina. Łowca zaklął szpetnie czym zmusił Aleca by ten w końcu na
niego spojrzał.
-
Coś nie tak? – Tym razem w jego głosie słychać było charakterystyczną dla
chłopaka troskę o rodzeństwo. To był pierwszy znany Jace’owi element od
naprawdę długiego czasu i zareagował instynktownie, w sposób w jaki nauczył go
sam Alec. Zaczął się żalić.
-
Mam randkę z Clary i jeśli zaraz nie wyjdę to na pewno się spóźnię.
Dopiero
kiedy to powiedział dotarło do niego, co właściwie zrobił.
W
oczach Aleca momentalnie pojawił się taki ból, że Jace nabrał przemożnej ochoty
nadziać się na własny miecz.
-
W porządku – powiedział chłopak tonem jasno sugerującym, że nic nie było w
porządku. Skoro nie potrafił ukrywać własnych uczuć to Alexander miał się
gorzej niż blondyn przypuszczał. – Pójdę już.
Obrócił
się na pięcie i zaczął odchodzić. A Jace patrzył za nim niezdolny zrobić
cokolwiek. Choć usilnie starał się zmusić swoje ciało do działania, nie mógł
przecież pozwolić by to potoczyło się w ten sposób, to ono postanowiło go
zawieść w najbardziej nieodpowiednim momencie.
Oddałby
wszystko by w tej chwili móc choćby krzyknąć.
W
końcu mu się udało. W ostatniej chwili; Alec zaraz miał zniknąć za załomem
korytarza.
-
Alec! – wrzasnął przez ściśnięte gardło niemal je sobie zdzierając.
Chłopak
stanął, ale się nie odwrócił.
-
Czekaj! – Jace z trudem podszedł do brata. Miał niesamowitą ochotę położyć mu
rękę na ramieniu, na szczęście pamiętał o awersji Alexandra do dotyku. Nie był
już na tyle próżny by wierzyć, że nie zaliczał się do tego grona. Tym bardziej,
że Alec dał wcześniej wyraz temu jak bardzo bolał go jego dotyk.
-
Nie odchodź – powiedział do pleców brata. – Dam znać Clary, że nie przyjdę i
będziemy mogli porozmawiać, dobrze? O ile nadal chcesz… - Wiedział, że właśnie
prawdopodobnie zaprzepaszcza swoje szanse na odbudowę związku z Clary, ale już
raz – no dobrze kilka razy – postawił dziewczynę ponad brata i miało to naprawdę
tragiczne konsekwencje. Poza tym Clary powinna zrozumieć. A jeśli nie… Znaczy,
że była gorszą osobą niż Jace myślał i może nie należało się z nią wiązać?
Alec
bez słowa skinął głową. Nadal się nie odwrócił co zdaniem Jace’a bardzo źle
rokowało na przyszłość. Skoro brat nie był w stanie na niego spojrzeć…
-
Zaczekaj… dobrze? Komórkę mam w pokoju… - Nie wiedzieć czemu wskazał za siebie,
przecież Alec wciąż na niego nie patrzył. – Wyśle SMS-a… Zaczekaj… Dobrze?
Proszę… - paplał bez sensu ani na moment nie spuszczając wzroku z Aleca.
Chłopak
po raz kolejny pokiwał głową. Jace pobiegł do pokoju o mało nie potykając się o
własny próg. Dopadł komórki w dwóch susach i z prędkością światła zaczął klecić
niezdarnego SMS-a. Tak po prawdzie to nawet nie do końca widział stawiane przez
siebie literki i nie był pewien czy Clary zrozumie nadesłaną wiadomość. Jednak
teraz liczył się jak najszybszy powrót do brata.
Kliknął
„wyślij” i rzucił komórkę na łóżko. Mógł się domyślać, że Clary będzie miała
tysiące pytań a nie chciał by cokolwiek lub ktokolwiek przeszkadzało mu w
rozmowach z bratem.
Wybiegł
z pokoju licząc, że Alec nie zniknął i wciąż na niego czekał. Na szczęście brat
nie ruszył się ani o milimetr. Kiedy go usłyszał podniósł wzrok utkwiony w
czubkach swoich kapci i spojrzał na Jace’a rozszerzonymi ze zdziwienia oczami.
Do Łowcy dotarło, że chłopak nie liczył na jego powrót. Że był pewien, iż Clary
przekona go by jednak poszedł na tę randkę. Że wybierze ją a nie jego. I nagle zrobiło
mu się cholernie wstyd. Bo jeszcze kilka tygodni temu faktycznie by tak zrobił.
-
Już jestem – powiedział starając się, brzmieć radośnie. Wyszło co najmniej
niepokojąco. – Cały twój – zaryzykował żartem, który nie spotkał się z
aprobatą. Alec wciąż patrzył na niego jakby zobaczył ducha. – Gdzie chcesz
porozmawiać? – To spojrzenie wywoływało fizyczny ból.
Alec
patrzył na Jace’a i nie mógł uwierzyć w to co widział. Brat naprawdę do niego
wrócił. Dla niego odwołał spotkanie z Clary.
Kiedy
usłyszał wcześniej, że Jace ma randkę akurat w dniu, gdy on zebrał się na
odwagę by z nim porozmawiać jego składane z taką pieczołowitością serce znów
się rozpadło. Zrozumiał, że wszechświat znów postanowił sobie z niego
zażartować. I w sumie nie powinno go to dziwić a mimo wszystko… Po raz pierwszy
od naprawdę dawna, w jego głowie pojawiła się myśl o buteleczce wypełnionej
czarnym płynem. Albo chociaż o serafickim ostrzu. Bo skoro życie nadal miało
być pasmem udręki to czy warto było się starać?
Rozpoznawał
już ten stan i wiedział, że potrzebował wsparcia. Potrzebował Magnusa, który
trzymałby jego stronę i powiedział, że wszystko się ułoży. Nawet jeśli Jace
nadal pozostawał Jace’em.
Ale
o dziwo brat go zaskoczył. Nie tylko wyglądał na równie zdenerwowanego co on,
ale też… Zrezygnował z randki. Tylko po to by z nim porozmawiać. Alec nie był
przyzwyczajony do takiego traktowania. Dlatego teraz, gdy miał odpowiedzieć na
proste pytanie jego umysł nie potrafił znaleźć słów.
Podejrzewał,
że później będzie jeszcze gorzej.
-
Alec? – Jace brzmiał na zaniepokojonego. – Wszystko w porządku? Mam kogoś
zawołać? Magnusa? Mamę? Izzy? – Bolało go, że w chwili słabości nie był w
stanie pomóc swojemu parabatai. A to przecież jego pierdolony obowiązek!
Łowca
pokręcił głową i wziął głęboki oddech.
-
Nie… - Głos mu nieco drżał, ale i tak było lepiej niż się spodziewał. – Po
prostu jestem zdziwiony, że odwołałeś randkę.
Nigdy
wcześniej nie odważyłby się być tak bezpośredni, jednak sesje z Catariną wiele
go nauczyły.
Tym
razem to Jace spuścił wzrok.
-
Przepraszam – powiedział łamiącym się głosem. W sumie nie do końca wiedział za
co przepraszał, ale tylko to słowo wydawało mu się odpowiednie. Ku jego
zdumieniu Alec uśmiechnął się. Co prawda samymi kącikami ust, lecz w obecnej
sytuacji Jace i tak mógł to uznać za sukces.
-
Nie myślałem, że usłyszę to od ciebie.
Znał
brata i to nie miała być szpileczka. Alec nie należał do tego typu osób. A mimo
wszystko odczuł słowa chłopaka w ten właśnie sposób. Głównie dlatego, że we
własnym mniemaniu na taką szpileczkę zasłużył. No może nie na szpileczkę a
całkiem pokaźną dzidę wymierzoną głęboko w dupę.
-
Mam nadzieję, że jeszcze nie raz uda mi się cię pozytywnie zaskoczyć.
Uśmiech
Aleca stał się szerszy. Nie dużo, ale na tyle by nawet postronny obserwator
mógł go zauważyć. Jace o mało nie posikał się z radości.
-
To, gdzie chcesz porozmawiać? – wrócił do pierwotnej kwestii. Sam nie miał nic
przeciwko rozmowie na korytarzu, ale Alec mógł czuć się zbyt odsłonięty. Od
zawsze preferował raczej kameralne przestrzenie.
Uśmiech
gwałtownie spełzł z twarzy Alexandra co dla Jace’a było wskazówką, że czekająca
ich rozmowa nie będzie należała do przyjemnych.
-
W bibliotece.
Tego
mógł się spodziewać. W sumie głupio wcześniej pytał.
-
W porządku. Prowadź.
Ruszyli.
Jace’a niemal od razu uderzyło tempo w jakim szedł Alec. Chłopak poruszał się
na tyle wolno, że sam blondyn chwilami musiał dosłownie szurać stopami o
podłogę by go nie wyprzedzić. Zastanawiał się czy miało to coś wspólnego z odwlekaniem
przez brata momentu rozmowy czy tym, że wciąż był chory. Bał się zapytać.
Cholera! Bał się głośniej odetchnąć.
Kiedy
w końcu dotarli do biblioteki nerwy chłopaka były napięte jak postronki.
Jedynie kątem oka zauważył jak Alec padł niemal bez życia na swój ulubiony
fotel i od razu podciągnął kolana pod brodę. W tej pozycji wyglądał na dziwnie
małego i kruchego. Jace nigdy nawet nie pomyślał, że ktoś o posturze jego brata
może skurczyć się do takich rozmiarów. Serce zakłuło go boleśnie. Miał ochotę
podejść do niego, wziąć w ramiona i powiedzieć, że wpierdoli każdemu, kto
doprowadził go do takiego stanu. Niestety główni sprawcy nie żyli a danie sobie
samemu w mordę mogło okazać się trudnym zadaniem.
-
Możesz przestać?
Z
zamyślenia wyrwał go głos Aleca.
-
Boli mnie głowa jak na ciebie patrzę.
Dopiero
wtedy Jace uzmysłowił sobie, że chodził w kółko wokół jednego ze stolików, cały
czas przyglądając się Alecowi. Jakim cudem nie potknął się przy tym i nie
wylądował twarzą w jakimś regale pozostanie tajemnicą.
-
Przepraszam – bąknął i przysiadł na brzegu obchodzonego niedawno stolika. Nie
mógł jednak usiedzieć całkiem bez ruchu, więc zaczął wyłamywać sobie palce. To
zdawało się nie przeszkadzać Alecowi, bo nie skarcił go ponownie.
Przez
jakiś czas trwali w ciszy. Jace miał ochotę powiedzieć, wykrzyczeć wręcz, tyle
rzeczy. Wystarczyło jednak jedno spojrzenie na Aleca by wiedział, że brat
przygotowywał się do jakiejś dłuższej wypowiedzi. A jego nieskładny monolog
mógł tylko wytrącić go z rozmyślań. Czekał więc czując jak wielka gula strachu
rozrasta się w jego żołądku.
Nie
miał pojęcia jak zacząć. Co właściwie powiedzieć. Na spotkanie z Jace’em szedł
bez żadnego planu licząc, że wyklaruje się on w trakcie. Jak widać, nie po raz
pierwszy w życiu, sromotnie się pomylił.
Ostatecznie
postanowił zacząć od najprostszego, chyba, tematu.
-
Dlaczego do mnie napisałeś? – Ze złością zauważył, że jego głos drżał.
Tego
pytania się nie spodziewał, choć przecież powinien. Nasuwało się samo. W
przeciwieństwie do odpowiedzi. Bo czy powinien wyznać prawdę? Powiedzieć to, co
powiedział mu ojciec? Wtedy wydawało się to logicznym rozwiązaniem, teraz miał
wrażenie, że znów postawił się w roli jakiegoś półboga.
Trudno,
postanowił. Może i wyjdzie na egocentryka, ale okłamywanie Aleca było ostatnim
na co miał ochotę. Wliczając w to bliskie spotkanie z pewnym Czarownikiem.
-
Rozmawiałem z tatą – zaczął a Alec głośno wciągnął powietrze. Mocniej też
przyciągnął kolana do siebie przez co wyglądał na jeszcze mniejszego. Kurwa
mać! Nienawidził oglądać brata w takim stanie.
-
Rozmawiałem z tatą – zaczął ponownie. – I on powiedział mi jak to z wami było.
– Naprawdę nie chciał wdawać się w szczegóły, które nawet teraz były bolesne.
Alec
zdawał się słuchać jakby cała historia nie dotyczyła jego.
-
Zasugerował też, że z nami może być podobnie…
Alec
uniósł brew ewidentnie nie rozumiejąc. Albo starając się nie dopuścić do siebie
zrozumienia. Jace postanowił grać w jego grę i wyjaśnić wszystko
łopatologicznie.
-
Że możesz mieć mylne wyobrażenie tego co o tobie myślę…
Chyba
niezbyt dobrze dobrał słowa, bo Alec zbladł.
-
Co masz na myśli? – zapytał głucho nagle żałując, że zdecydował się na tę
rozmowę. Strach i niepewność rozszalały się w jego wnętrzu. Miał ochotę to wszystko
zakończyć. Schować się pod kołdrę i zapomnieć, że świat w ogóle istnieje. Ale
nie mógł. Już wystarczająco długo ignorował rzeczywistość i tak po prawdzie
zaczynało go to męczyć. Pragnął normalności nawet jeśli się jej bał.
-
To… - Jace musiał wstać i zrobić kilka rundek wokół stolika nim znów był w
stanie mówić. Tym razem Alec go nie strofował. – To… Że… Tata mówił, że być
może ty myślisz, że jestem tobą rozczarowany. – Zdanie, które właśnie wypowiedział
było stylistycznym potworkiem, ale nie dbał o to. Łatwiej mówić to, co ślina na
język przyniosła niż przejmować się gramatyką.
-
A to nie prawda?
Jace
przystanął dosłownie wpół kroku, z uniesioną nogą, którą teraz powoli
opuszczał. Robił to bardziej na zasadzie odruchu niż świadomej decyzji. Podobnie
jak oddychanie. Ciało samo wiedziało co mu potrzeba, nawet jeśli umysł doznał
zwarcia.
Alec
pytał go z autentycznym zdziwieniem. Jakby Jace wcześniej powiedział najbardziej
oczywistą oczywistość, której nie ma, jak podważyć. Co tak naprawdę siedziało w
głowie brata, że był w stanie tak o sobie pomyśleć? I ile z tego było jego
winą?
-
Oczywiście, że nie! – wrzasnął i dopadł do fotela, na którym siedział Alexander
po czym klęknął przy nim. Jego uwagi nie uszedł fakt, że Alec cofnął się
odruchowo tak by Jace, nawet przypadkiem, nie mógł go dotknąć. Zabolało, ale w
pełni na to zasłużył.
-
Alec… - zaczął i urwał, bo głos mu się załamał. Brat patrzył na niego z
nieodgadnionym wyrazem twarzy. – Alec – spróbował ponownie i tym razem też nie
udało mu się pójść dalej.
Chciał
zapytać, jak brat mógł w ogóle tak pomyśleć, ale doskonale znał odpowiedź. Sam
sobie na nią zapracował. A rodzice tylko pomogli. Dlaczego wcześniej tego nie
widział? A może po prostu udawał, że nie widzi, bo tak było łatwiej?
Splótł
dłonie na oparciu fotela i oparł o nie czoło tak by móc utkwić wzrok w
podłodze. Nie miał siły patrzeć na brata.
-
Alec… - spróbował po raz trzeci. Tym razem jego głos brzmiał głucho i
chrapliwie. – Ja… Przepraszam – powiedział w końcu. Przecież od tego należało
zacząć. – Za wszystko. Za bycie samolubnym kutasem przez całe nasze
dzieciństwo. Za każde nieprawdziwe oskarżenie rzucone w twoją stronę. Za każdy
moment, gdy powinienem zareagować i cię ochronić a tylko stałem i patrzyłem
ciesząc się statusem złotego chłopca. – Aż się skrzywił przypominając sobie
kilka z takich chwil.
-
Przepraszam, że nigdy nie odkryłem, że działo się z tobą coś złego. – Brawo,
Jace! Mistrz eufemizmów się znalazł, skarcił się w duchu. Jednak słowo „gwałt”
nie chciało mu przejść przez gardło. A nawet gdyby… Nie miał pojęcia jakby zareagował
słysząc je głośno. Jak by zareagował Alec…
-
Najbardziej jednak przepraszam za to, co stało się wtedy… - Bądź mężczyzną,
ofuknął sam siebie. Miej odwagę przyznać się do tego co zrobiłeś! Masz
przeprosić do kurwy nędzy!
-
Przepraszam, że cię pobiłem… I przepraszam za każde słowo jakie wtedy
powiedziałem… Tak naprawdę nigdy tak nie myślałem. Nie wiem co mnie opętało.
Alec… - Nagle poczuł się cholernie głupio. Gadał i gadał a brat przez ten cały
czas nie odezwał się nawet słowem. Nie dał żadnego znaku, że słucha. Jace’a
korciło by podnieść wzrok i na niego spojrzeć jednak nie znalazł sobie aż tyle odwagi.
Nawet jeśli czuł się głupio to łatwiej było mówić mu do dywanu, tym bardziej
jeśli przyznawał się do bycia kretynem, kutasem i egoistycznym dupkiem na raz.
-
Alec… Ty i nasza więź… - Bezwiednie położył dłoń na swojej runie parabatai.
Albo mu się zdawało, albo miejsce pulsowało uspokajającym ciepłem. – To
najcenniejsze rzeczy jakie posiadam. Nie będę kłamał. Wcześniej nie zdawałem
sobie z tego sprawy. Będąc idealnym starszym bratem przyzwyczaiłeś mnie, że
zawsze będzie obok mnie. I dla mnie… A ja jak ostatni dupek zacząłem traktować
to jak podstawowe prawo wszechświata. Wymyśliłem sobie, że mogę zrobić wszystko
a ty i tak będziesz po mojej stronie. Bo tak właśnie postępując parabatai.
Tylko zapomniałem, że to powinno działać w dwie strony. Że muszę dawać, żeby
móc brać. A brałem całkiem sporo, jak się okazało.
Na
samą myśl przez co przechodził Alec podczas gdy on był najgorszą wersją siebie
i najpaskudniejszym parabatai jakiego tylko można było sobie wyobrazić,
coś ścisnęło go w dołku. I nie chodziło tylko o Raja i Edgara a co całokształt.
Branie na siebie jego przewin, wysłuchiwanie narzekań rodziców, które powinny
trafić do niego czy samodzielne zmaganie się z problemami przy jednoczesnej
gotowości, by pomóc mu z jego.
-
Braciszku… - Od jak dawna nie nazywał tak Aleca? Zdecydowanie zbyt długo. –
Jesteś najbardziej niesamowitą osobą jaką kiedykolwiek spotkałem. Jesteś silny,
odważny, bezinteresowny… Jesteś tym czym Anioł chciał by był każdy Nocny Łowca.
Mogę na to postawić wszystkie pieniądze. I powtórzę to przed każdym kto tylko
będzie chciał słuchać.
Wziął
głęboki oddech.
-
Kocham cię. I kocham być twoim parabatai. Co odbieram też jako zaszczyt.
I największe osiągnięcie mojego życia. Które oczywiście koncertowo spaprałem i zrozumiem,
jeśli będziesz chciał to zakończyć… - Czy kiedyś wypowiedzenie jakichkolwiek
słów bolało go tak bardzo? Albo czy było takie trudne? Nie przypominał sobie. –
Zrozumiem, jeśli nie będziesz już mnie chciał jako parabatai, ale
błagam… - Głos mu się załamał. – Błagam… Nie odtrącaj mnie przynajmniej jako
brata. Nie umiem bez ciebie żyć Alec. I wątpię bym kiedykolwiek się tego
nauczył. Kocham cię – powiedział świadom tego, że wcześniej zbyt rzadko
informował o tym brata.
Umilkł
a w bibliotece nastała cisza przerywana jedynie jego chrapliwym oddechem. Jace
z całych sił walczył o to by się nie rozszlochać. Głośno i żałośnie jak małe
dziecko po praz pierwszy zdające sobie sprawę z tego, że świat to nie tylko
radość i istnieją większe tragedie niż stłuczone kolano albo warzywa na obiad.
Nie
miał odwagi spojrzeć na Aleca. Bał się, że na twarzy brata zobaczy tylko
pogardę i potwierdzenie swoich najgorszych przeczuć. A dzisiejszy dzień
zakończy jako odrzucony parabatai. Co mu strzeliło do głowy, żeby pisać
ten cholerny list? Dlaczego dążył do konfrontacji?! Mógł żyć dalej w błogiej
nieświadomości, co prawda zżerany od środka przez strach i wyrzuty sumienia,
ale przynajmniej z nutką nadziei. Nadziei, która zaraz zostanie mu odebrana.
Nie
miał pojęcia jak długo klęczał na podłodze. Kolana niemal całkiem mu ścierpły,
łokcie bolały od nieustannego zginania a na czole, na pewno, miał odciśnięte
własne palce. Jednak nic z tego nie miało znaczenia. Liczył się tylko ten szum
krwi w uszach i szaleńcze bicie serca za każdym razem, gdy Alec nabierał tchu. „To
już” pomyślał wtedy blondyn. „Teraz wszystko się zakończy”. Nic takiego jednak
się nie stało. Nadal czekał. Przerażony jak jeszcze nigdy dotąd.
-
Kiedy stałeś się takim dobrym mówcą?
Omal
się nie przewrócił słysząc głos brata. Ostrożnie podniósł głowę i spojrzał
prosto w zaczerwienioną od płaczu twarz Aleca. Łzy wyżłobiły ścieżki na jego
policzkach a niebieskie oczy były niemal granatowe. Do ust przyciskał mankiet
swetra.
-
Ćwiczyłem to dziesiątki razy… Nic dziwnego, że w końcu wyszło coś znośnego. –
Chciał powiedzieć co innego. Coś co znów nie stawiałoby go na piedestale jednak
niemal przegrzany od stresu umysł zaczął działać zgodnie z wyuczonym trybem zachowania.
Albo
mu się zdawało albo Alec parsknął cicho. Zaraz jednak to wrażenie minęło, bo z
oczu chłopaka popłynęła nowa fala łez. Jace bardzo chciał je zetrzeć nawet
jeśli wiedział, że nie mógł. Alec nadal siedział odsunięty od niego tak daleko
jak tylko pozwalał mu na to rozmiar fotela.
-
Ty… - Słowa były nieco stłumione przez materiał swetra. – Mówiłeś poważnie?
Zabolało.
Alec uważał go za kłamcę. Kogoś kto powie wszystko, co druga strona chce
usłyszeć byle tylko osiągnąć własny cel.
-
Każde słowo – zapewnił nie wiedząc jak mógłby dowieść swojej prawdomówności.
Alec
odsunął mankiet od ust i Jace był pewien, że brat zaraz coś mu powie, ale ten
tylko otarł wciąż płynące łzy. Jego wysiłki na niewiele się zdały, bo twarz
zaraz znów miał mokrą. Jace nie pamiętał, kiedy ostatnio Alec pozwolił sobie na
taki upust emocji. Zwykle chował wszystko głęboko wewnątrz siebie i takie
pozwolenie sobie na nie wydawało mu się dobre. Tylko jednak wolał by chodziło o
radość. Może jeszcze kiedyś do tego dojdą?
-
Nie uważasz mnie za słabego? – Znów przyciskał sweter do ust.
-
Nie. Mówiłem już, że jesteś najsilniejszą osobą jaką znam. – Co jeszcze mógł
powiedzieć, żeby przekonać brata?
-
A nie brzydzisz się mnie? – To pytanie zostało zadane tak cicho, że Jace był
niemal pewny, iż je sobie wymyślił i już chciał ofuknąć swoją przeklętą popierdoloną
wyobraźnię, której do tej pory nie posądzał nawet o istnienie, gdy zobaczył
wyraz oczu Aleca. Brat patrzył na niego z niemą grozą. A każda chwila jego
zwłoki tylko tę grozę pogłębiała.
-
Dlaczego miałbym? – zapytał autentycznie zdumiony. Nie rozumiał. Ni chuja
jasnego nie rozumiał. Nigdy coś takiego nawet nie zbliżyło się do jego myśli,
więc skąd Alec wytrzasnął to niedorzeczne pytanie?!
Chłopak
zacisnął mocno powieki i wziął głęboki oddech. Jace z przerażeniem patrzył, jak
brat zaczyna się trząść. Jeśli Alec teraz dostanie ataku paniki to możliwe, że
nigdy nie otrzymają szansy na dokończenie tej rozmowy.
Na
szczęście chłopakowi udało się jakoś opanować własny organizm i dreszcze
ustały. Nadal jednak nie otwierał oczu, jakby nie był wstanie spojrzeć na
Jace’a nim nie uzyska odpowiedzi na dręczące go pytanie.
-
Alec… - zaczął blondyn, ale brat wszedł mu w słowo.
-
Latami pozwalałem się gwałcić – powiedział powoli cedząc każde słowo. – Nie
walczyłem z tym. Z własnej woli postawiłem się w roli ofiary i dałem im pełne
przyzwolenie na robienie z moim ciałem co tylko będą chcieli…
Jace
przestał oddychać. Bolało go każde wypowiedziane przez Aleca słowo. Teraz,
nareszcie, miał pełny obraz tragedii jakiej doświadczał jego brat. Nie chciał o
niej wiedzieć, ale rozumiał też, że Alec nie mówił tego bez powodu. Dlatego
słuchał nie odzywając się ani słowem.
-
A chcieli naprawdę dużo… - zaśmiał się niemal histerycznie niczym ktoś na
skraju szaleństwa. – To naprawdę cię nie obrzydza?
Otworzył
oczy i spojrzał wprost na Jace’a. błysnęła stal i blondyn zrozumiał, że oto
miał przed sobą ostateczny test. Od tego, co teraz powie będzie zależała cała
jego przyszłość. Musiał naprawdę uważać dobierając słowa.
-
Alec… - zaczął jednocześnie skupiając się na swojej runie parabatai. Nie
był najlepszym mówcą i pewnie zaraz coś przekręci, powie nie tak jak powinien, więc
może najlepiej, żeby emocje i uczucia mówiły za niego?
-
Alec… - powtórzył. – Tylko jedna rzecz w tej całej sytuacji mnie obrzydza…
Widział
jak Alec kurczył się w sobie a przez więź parabatai przedostało się
słabe echo jego strachu i, chyba, rezygnacji.
-
Mianowicie… Ich zachowanie. – Nie był w stanie wypowiedzieć imion Łowców,
których nie tak dawno jeszcze szczerze podziwiał. – Brzydzi mnie sama myśl o
nich. O tym do czego byli zdolni i co ci robili. Brzydzę się też sobą, bo nigdy
niczego nie zauważyłem. A powinienem. Dałem się omotać i uwierzyłem innym,
nigdy nie pytając ciebie jak było naprawdę… Przepraszam Alec… Powinienem być
lepszym parabatai. Lepszym bratem… Zasługujesz na zdecydowanie więcej
niż ja ci dałem przez te wszystkie lata. I dziękuję, że mimo wszystko… I tak
byłeś gotów mnie chronić. Że nigdy mnie nie zostawiłeś.
Starał
się by cała wdzięczność i miłość, które czuł przedostały się do Aleca nawet
pomimo muru jaki ten postawił między nimi. Chyba mu się udało, bo oczy chłopaka
nieco złagodniały.
-
Czyli nie? – upewnił się jeszcze a Jace potrzebował chwili by przypomnieć sobie
początkowe pytanie.
-
Nie. – Pokręcił głową. – Nigdy. Za nic.
-
I dalej chcesz być moim parabatai?
-
Jeśli tylko mi na to pozwolisz będę zaszczycony. I będę traktował to jako moje
największe wyróżnienie.
Alec
nic nie odpowiedział. Nie poruszył się też, ale w jego oczach coś błysnęło. A
już po chwili we wnętrzu Jace’a jakby pękła tama. W jednej chwili zalała go
fala emocji, które z całą pewnością nie były jego. W dodatku odzyskał to
uczucie, które kilka tygodni temu zostało mu odebrane. Jego dusza w końcu stała
się całością. Alec odblokował ich więź.
Jace
zaczął płakać. Z ulgi, radości i złości na siebie, że tak długo mu to zajęło.
Że w ogóle pozwolił by do tego doszło. Teraz, gdy znów był sobą nie mógł uwierzyć,
jak udawało mu się funkcjonować do tej pory. Przecież życie bez czucia Aleca
powinno być niemożliwe.
-
Czy to znaczy tak? – zapytał jeszcze śmiejąc się przez łzy.
Chłopak
skinął głową. On też znów płakał, ale Jace dałby sobie rękę uciąć, że tym razem
chodziło o ulgę.
-
Dziękuję – wyszeptał. – Nie zawiodę cię. Już nigdy więcej.
Wstał
i rozłożył ramiona. Zdawał sobie sprawę, że prosił o wiele, ale musiał
spróbować.
Alec
patrzył na brata z mieszaniną ulgi i strachu. Część niego chciała wpaść w
rozłożone ramiona parabatai. Druga stopowała go przypominając, że być
może nie jest jeszcze na to gotowy. Ostatecznie postanowił zaryzykować. Wstał i
na trzęsących się nogach podszedł do brata. Ten ani drgnął. Czekał dając
Alecowi wybór za co ten był mu wdzięczny. Musiał przyznać, że Jace bardzo się
zmienił. I to na lepsze.
W
końcu wypuścił z sykiem powietrze i dał się zamknąć w braterskim uścisku. O
dziwo obyło się bez strachu i paniki pukającej do niego gdzieś z tyłu głowy. Zamiast
tego ogarnęło go poczucie, że wreszcie wszystko jest na swoim miejscu. A on
wrócił do domu.
____________________
Niespodzianka?
Wiem, że rozdział miał być w przyszłym tygodniu, ale w przyszłym tygodniu są Walentynki i specjalny szocik się pisze ;). Więc uznałam, że żeby nie kazać Wam czekać miesiąc na rozmowę chłopaków, wrzucę dzisiaj. Mam nadzieję, że ktoś się ucieszył :).
Wiem, że rozdział miał być w przyszłym tygodniu, ale w przyszłym tygodniu są Walentynki i specjalny szocik się pisze ;). Więc uznałam, że żeby nie kazać Wam czekać miesiąc na rozmowę chłopaków, wrzucę dzisiaj. Mam nadzieję, że ktoś się ucieszył :).
O mamo...dwa razy sprawdzałam czy mi się nie przewidziało ❤️❤️ przy tej rozmowie to i mi oddech ugrzązł w gardle...cieszę się, że Jace w końcu porozmawiał z Aleciem...cudowny rozdział. Nie jestem fanką walentynek ale ogromną fanką jestem twoich walentynkowych opowiadań. Czekam z niecierpliwością na 14
OdpowiedzUsuń