poniedziałek, 17 stycznia 2022

Wróć do nas 11

 

WRÓĆ DO NAS
11


- Dzień dobry, kochanie…
Magnus zamarł. Ręka, w której trzymał sporej wielkości bukiet, opadła niezgrabnych ruchem, przez co kilka kwiatów straciło płatki. Zabawne. Wydawało mu się, że powinny być trwalsze. Podobnie jak wydawało mu się, że Alec będzie sam. Jak widać pomylił się dziś dwukrotnie. Bo oprócz jego ukochanego Alexandra, w pokoju znajdował się także Robert Lightwood. Co prawda Czarownik słyszał, że mężczyzna wrócił z Idrisu i to na stałe, ale prawdę mówiąc nie spodziewał się go prędko zobaczyć. Mógł mu wiele zawdzięczać, jednak to nie znaczyło, że przeszłość została wymazana. Magnus wciąż pamiętał zło jakie wyrządził Krąg podziemnej społeczności. A Robert tak naprawdę nigdy nie pokazał, że chce się zmienić. W przeciwieństwie do Maryse, z którą Magnus zaczynał się coraz lepiej dogadywać. Nie było tu szansy na przyjaźń do grobowej deski, ale nie wykluczał podstawowego szacunku.
Robertowi daleko było do tego stanu.
Naraz, tknięty złym przeczuciem Czarownik oderwał wzrok od mężczyzny i spojrzał na Alexandra. Ku jego zdumieniu chłopak się uśmiechał. Nie tym szczerym, nieskrępowanym uśmiechem, który Magnus tak lubił i był z siebie dumny, ilekroć udało mu się go wywołać, ale jednak uśmiechał. O ile Czarownik pamiętał Alec nigdy nie robił tego przy ojcu. Robert Lightwood był surowym rodzicem, wymagającym perfekcji, której jego zdaniem, Alexander nie był w stanie osiągnąć. Podobnie Robert nie potrafił pogodzić się z faktem posiadania syna – geja. Co jeszcze gorzej wpływało na chłopaka, który, jak każde dziecko, pragnął aprobaty ojca. Magnus to rozumiał, wieki temu był przecież taki sam. Rozumiał, ale nie popierał.
Więc dlaczego teraz Robert siedział w pokoju Aleca a sam Alec uśmiechał się i to wcale nie wymuszenie? Co go ominęło?
- Cześć Mags.
Uśmiech Alexandra poszerzył się. Widać było, że w pierwszym odruchu chciał wstać z łóżka i wylewniej przywitać ukochanego, ale jednak wstydził się to zrobić w obecności ojca. Jeszcze jakiś czas temu Magnus poczułby się urażony. Teraz zdecydowanie lepiej rozumiał wszelkie niepewności chłopaka. Rozumiał też, że wspólna przyszłość będzie zależała także od jego zaangażowania.
- Witaj Robercie – powiedział najbardziej neutralnym tonem, na jaki było go stać.
- Magnusie – sam Łowca odpowiedział w podobnym stylu. Zmusił się nawet do tego, żeby kiwnąć głową.
Lecz nawet to w miarę neutralne powitanie nie mogło zagrzebać lat wzajemnej niechęci. Prawdę mówiąc Magnus czuł się bardzo nieswojo przebywając w tym samym pomieszczeniu co Robert.
- Alec… Jeśli jesteś zajęty to ja przyjdę…
- Nie – wszedł mu w słowo starszy z Lightwoodów. – I tak miałem już iść. Trzy przegrane z rzędu to chyba mój limit porażek jaki mogę znieść jednego dnia. – Mówiąc to cały czas uśmiechał się do Aleca i to w sposób jakiego Magnus wcześniej u niego nie widział. – Jestem z ciebie dumny synu.
Wykonał gest jakby chciał poklepać chłopaka po ramieniu, ale w ostatniej chwili powstrzymał rękę. Dopiero, kiedy Alec przyzwalająco kiwnął głową, dokończył pochwałę.
To wywołało u Magnusa szok. I to z gatunku tych naprawdę głębokich. Było niemal jak wtedy, gdy uświadomił sobie, że zakochuje się w Nocnym Łowcy. Tylko teraz nie wiedział co było głównym powodem szoku. To, że Robert pochwalił Alexandra czy też fakt, iż szanował granice ustanowione przez chłopaka. Nie wiedział, dlaczego, ale z jakiegoś, może zbyt podświadomego powodu, był pewien, że przybycie Roberta z powrotem do Nowego Jorku cofnie wszystkie postępy jakie poczynili w wyjściu Aleca na prostą. W duchu już szykował się na walkę z mężczyzną, jakoś zapominając co tamten zrobił dla Alexandra. I poniekąd dla niego. Prawda była taka, że nie chciał pamiętać. Zawdzięczanie czegokolwiek Robertowi Lightwoodowi było jak zadra w boku. Zwłaszcza po tym czego mężczyzna dopuścił się podczas terroru Kręgu.
Z drugiej strony już mu coś zawdzięczał. Na jego usta wpełzł ciepły uśmiech, kiedy spojrzał ponownie na Aleca. Jakby na to nie patrzeć, gdyby nie Robert nie miałby Alexandra. Alexandra, który teraz wpatrywał się w niego z pewnym zaciekawieniem. I chyba niepewnością.
- Wszystko w porządku?
Głos chłopaka przywrócił go światu. Ze zdumieniem odkrył, że podczas gdy on bujał wśród obłoków własnych myśli, Robert zdążył wyjść. Bez pożegnania. W sumie takie interakcje z Łowcą jak najbardziej mu odpowiadały.
- Jak długo jestem przy tobie? – Uśmiechnął się i przysiadł na łóżku cały czas bacznie obserwując twarz Alexandra. Albo miał omamy albo ukochany patrzył na niego… ponaglająco. – Zawsze.
Podał chłopakowi kwiaty. Ten przyjął je całkiem naturalnym gestem. Nie tym ostrożnym podczas którego uważał, żeby tylko nie dotknąć drugiej osoby. Teraz ich palce się zetknęły. Na ułamek sekundy, nim Alec wyciągnął bukiet z rąk Czarownika i zaciągnął się zapachem, niemal wsadzając w niego nos, wraz z częścią twarzy.
Magnus był tego świadomy tylko częścią mózgu. Cała reszta próbowała przetworzyć to, co się przed chwilą stało. Alexander go dotknął. Sam z siebie i przy całkiem prozaicznej czynności. A co najlepsze… Nie zastanawiał się nad tym zbytnio. Po prostu wziął prezent.
- Są piękne – powiedział chłopak jednocześnie wstając, żeby znaleźć wazon, do którego mógł wstawić otrzymane kwiaty. Magnus przyglądał się jego krzątaninie z pewnym rozczuleniem. Było coś niezwykle uroczego w Alexandrze, który próbował upchnąć całkiem spory bukiet do niezbyt wysokiej szklanki. No tak, nie miał wazonu. Bo niby skąd? Coś takiego na pewno nie było podstawowym elementem wyposażenia pokoju Nocnego Łowcy. A i sam Alexander nigdy wcześniej nawet nie pomyślał, że jakikolwiek wazon będzie mu potrzebny. W jego wizji przyszłości nigdy nie dostawał kwiatów. Oczywiście Magnus dawał mu je już wcześniej, ale zawsze zostawały w lofcie. Tak jakby Alec wstydził się przychodzić z nimi do Instytutu. A może zwyczajnie bał się reakcji rodziców? Tak czy inaczej Magnus postanowił częściej obdarowywać chłopaka w ten sposób. Jeśli zajdzie taka konieczność to sam zacznie je zrywać z nielicznych punktów zieleni w mieście. Tak żeby było bardziej romantycznie. A póki co machnął ręką i tuż obok odmawiającej współpracy szklanki pojawił się wazon z rżniętego kryształu. Jeśli Magnus miałby być szczery nie pamiętał skąd to cudo wzięło się w jego mieszkaniu. Po jednej, dość grubej, imprezie po prostu pojawił się na stole w salonie. Wypełniony wodą i z pływającą wewnątrz złotą rybką. To było na szczęście jeszcze przed erą Prezesa Miau, więc rybka przetrwała do momentu aż kac pozwolił Magnusowi na wyczarowanie porządnego akwarium, gdzie zwierzątko, nazywane później Guciem, przeżyło jeszcze dobrych dziesięć lat. Dopiero po jego śmierci Magnus sprezentował sobie kota. Tak dla kontrastu.
Alec spojrzał wymownie najpierw na wazon a potem na Magnusa. Ten przewrócił oczami.
- Jest mój, Alexandrze. – Teraz była to prawda. Nieważne w jaki sposób zdobyty, przez prawo zasiedzenia, wazon należał już do niego. –  Trzymam go w pracowni. Trzymałem, znaczy.
Alec nawet nie próbował weryfikować słów Czarownika z własną pamięcią. Pracownia Magnusa była tak zagracona, że wciąż podziwiał mężczyznę za umiejętność odnalezienia w niej… czegokolwiek.
- Dziękuję – uśmiechnął się i włożył kwiaty do wazonu. Ten momentalnie napełnił się wodą. – Hej! Mogłem to zrobić sam!
Magnus wzruszył ramionami.
- Ale nie musiałeś. Pamiętaj, że wciąż masz chłopaka Czarownika. – Cała sytuacja wydawała mu się surrealistyczna. Jakby przeniósł się do zupełnie innej rzeczywistości. Takiej, w której żadne zło się nie wydarzyło. – A to niesie ze sobą spore korzyści.
Podszedł do chłopaka; mało brakowało by objął go od tyłu i przytulił do swojej klatki piersiowej. Tak bardzo zatracił się w tym złudnym poczuciu normalności. Powstrzymało go lekkie wzdrygnięcie ze strony Aleca. Chłopak bynajmniej nie zrobił tego świadomie. Jego ciało zareagowało instynktownie na nagłe pojawienie się kogoś w pobliżu.
- Przepraszam – wyszeptał delikatnie muskając płatki róż.
- Nie masz za co przepraszać. Też nie lubię jak ktoś się do mnie skrada.
Magnus posłał chłopakowi swój najbardziej promienny uśmiech.
- Zwłaszcza jak robi to Prezes Miau. Wiesz, ile razy nadepnąłem mu przez to na ogon?
Alec skrzywił się choć jego oczy błyszczały skrywanym rozbawieniem.
- Biedny Prezes…
- On?! A ja?! Najpierw o mało nie schodzę na zawał a potem zżerają mnie wyrzuty sumienia, bo jestem pewien, że Prezes myśli, że zrobiłem to specjalnie. I muszę go przepraszać i przekupywać smakołykami przez tydzień! Ściągam mu surowego tuńczyka prosto z Tokio!
Teraz Alec śmiał się już całkiem jawnie. I to do tego stopnia, że w kącikach oczu pojawiły mu się łzy. Gdzieś tam na obrzeżach świadomości Magnus zdawał sobie sprawę, że powinien, przynajmniej symbolicznie, się oburzyć. Lecz śmiech Aleca i radość płynąca ze słuchania go, zagłuszyły wszystkie inne odruchy. Od dawna nie słyszał chłopaka tak radosnego i po prostu zadowolonego z życia. Nic dziwnego, że trochę stracił wątek i następne słowa Alexandra przez chwilę wisiały mu w głowie, w całkowitym oderwaniu od reszty dyskusji.
- Myślę, że on robi to specjalnie. Żebyś właśnie go później przepraszał.
Kiedy w końcu zrozumiał o co chodziło Alecowi aż się zaperzył.
- Prezes?! On by nigdy nic takiego nie zrobił! Zabraniam ci tak myśleć Alexandrze!
Chłopak znowu się roześmiał. A Magnus znowu stracił wątek.
- W porządku. Wiesz… Jesteś wariatem z niezdrowym uwielbieniem dla swojego kota, ale i tak cię kocham.
Pokonał te dwa kroki jakie dzieliły go od Magnusa i pocałował mężczyznę w usta. To było ledwie muśnięcie, ale obaj poczuli jakby po ich ciele przebiegło wyładowanie elektryczne. Alec odsunął się od Magnusa dziwnie powoli, cały czas patrząc mu w oczy. Widać było, że czegoś szukał w spojrzeniu Czarownika. Za to mężczyzna nie miał pojęcia, co mógłby mu dać. To był pierwszy raz od wypadku, gdy Alec pocałował go w usta z własnej inicjatywy. Nie spodziewał się, że to nastąpi. A przynajmniej nie, że tak szybko. Teraz radość z otrzymanego pocałunku mieszała się w nim z niepokojem, czy ukochany nie zrobił tego przypadkiem wbrew sobie. Może Robert miał z tym coś wspólnego? Bo to przecież niemożliwe, żeby zaraz po jego powrocie Alecowi się poprawiło. Może chłopak znów za wszelką cenę zabiegał o aprobatę ojca?
- Nie chciałeś tego?
Z zamyślenia wyrwało go pytanie Alexandra. Zadane niemal płaczliwym tonem. W jednej chwili Magnus powziął postanowienie, że jeśli Robert miał z tym coś wspólnego to pieprzyć Porozumienie! Pokaże temu człowiekowi prawdziwą moc syna Księcia Piekieł.
- Alexandrze… - Pomimo wrzącego w nim gniewu starał się mówić łagodnie. – Zawsze chcę się z tobą całować. – Nawet udało mu się uśmiechnąć. – Ważniejsze jednak jest to, czy ty tego chciałeś.
Ku jego zdumieni odpowiedź nadeszła niemal od razu.
- Tak.
Zero zawahania. Tego również Magnus się nie spodziewał. I, o dziwo, natychmiastowa odpowiedź chłopaka wcale mu się nie spodobała. Był pewien, że kiedy wreszcie Alec zacznie wychodzić na prostą radość będzie wypełniać każdą komórkę jego ciała. Jednak, gdy to się stało czuł niepokój. Jakoś to wszystko działo się zbyt szybko.
- Kochanie – zaczął i niemal od razu urwał widząc minę chłopaka.
- Czyli nie chciałeś…
- Chciałem – zapewnił go. – Pragnę wszystkiego co związane z tobą. Po prostu… - Zaczął obracać pierścienie na palcach czego nie robił od dobrych pięćdziesięciu lat. Nie wiedział, jak ma powiedzieć to, co chciał nie urażając Łowcy. I nie wywołując w nim poczucia winy.
- Nie jestem pewny czy nie narzucasz sobie zbyt dużego tempa.
Z duszą na ramieniu patrzył jak przez twarz chłopaka przebiega całe spektrum emocji. Od poczucia winy po złość.
- Zrozum… Martwię się o ciebie. I nie chciałbym, żebyś robił coś wbrew sobie…
Ku jego zdumieniu, tym co ostatecznie zagościło na twarzy Aleca było zrozumienie.
-Myślisz, że robię to, bo chce zaimponować ojcu? – W jego głosie nie było wyrzutu czy złości. Wręcz przeciwnie. Ton jakim mówił był tak neutralny, że Magnus przez chwilę myślał, że stracił część słuchu odpowiedzialną za słyszenie emocji. I nieważne, że coś takiego w ogóle nie istniało.
- Poniekąd… - przyznał stając obok Aleca i wyciągając ku niemu rękę. Z doświadczenia wiedział jak wiele kosztowało chłopaka mówienie o ojcu. Wielokrotnie musiał go pocieszać, bo Robert zrobił lub powiedział coś, za co normalnie powinni odbierać prawa rodzicielskie. A co u Nocnych Łowców stanowiło najwyraźniej normę.
Alec przez chwile gapił się na dłoń Czarownika. W końcu złapał jego palce i delikatnie ścisnął. Nie było to trzymanie się za ręce w stricte tego słowa znaczeniu, ale Magnus i tak był zachwycony.
- Wiesz… Mój ojciec ma z tym wiele wspólnego.
Magnus odniósł wrażenie, że Alec chwycił go za rękę tylko po to by po usłyszeniu tych słów nie wybiegł z pokoju celem zrobienia z Roberta Lightwooda żywej pochodni. No żywej przynajmniej przez jakiś czas.
- Ale nie w taki sposób jak myślisz – Alec zaraz go uspokoił, jednocześnie nieco luzując uścisk na palcach Czarownika, czym tylko potwierdził jego podejrzenia. Jednocześnie zaczął gładzić kostki palców Magnusa. Dotyk był tak delikatny, że gdyby mężczyzna go nie widział nie miałby o nim pojęcia. Znak, że przed Alekiem jeszcze daleka droga do wyzdrowienia a on wciąż chciał poruszać się powoli. Z jakiegoś powodu to uspokoiło Magnusa. Może nie całkiem, ale dość znacznie.
- Wiedziałeś, że to mój ojciec ich zabił?
Pytanie było tak niespodziewane, że Magnus w pierwszej chwili nie pojął kim są oni. Zrozumienie przyszło wraz ze spojrzeniem w puste oczy Aleca. Niebieskie tęczówki przyjmowały ten wyraz tylko gdy rozmawiali o…
- Tak – odpowiedział i umilkł. Nie miał pojęcia co jeszcze powiedzieć lub zrobić.
Przez ciało Aleca przeszedł dreszcz.
- Dlaczego mi nie powiedziałeś?
Czy mu się wydawało czy w głosie chłopaka czaił się wyrzut? I… Czy on nie wiedział?
- Nie miałem pojęcia, że ty nie wiesz – przyznał. – Byłem pewny, że ci powiedzieli.
- Najwyraźniej im też nie przyszło to do głowy – prychnął Alexander. – Nikomu! – niemal krzyknął.
Złość Aleca wydawała się Magnusowi trochę bezsensowna, ale przytomnie trzymał język za zębami.
- A ja przez cały czas myślałem, że ojciec naprawdę szuka winnych i po raz kolejny postawił Clave ponad mnie! – krzyknął i wypuściwszy rękę Magnusa zaczął chodzić po pokoju. Zrobił przy tym tak dobrze znaną Czarownikowi minę. Minę, której ten nienawidził. – Nawet wiedząc co tamci mi robili…
Nagle stanął i objąwszy się ramionami zaczął się trząść. Na ten widok serce Magnusa niemal pękło. Najchętniej podbiegłby do chłopaka i mocno go przytulił. Wiedział jednak, że nie miał do tego prawa. Nie bez jego zgody.
- Skarbie… Czy mogę cię przytulić?
Alec pokręcił głową.
- Nie… Daj mi tylko chwilę, dobrze?
Nie kłopotał się z odpowiedzią. Po prostu stał i czekał aż ukochany dojdzie do siebie na tyle by mogli kontynuować rozmowę; bacznie obserwując przy okazji, czy chwilowa niedyspozycja nie przekształci się w atak paniki. Jednocześnie uświadamiał sobie jak ciężkie musiały być dla Alexandra ostatnie tygodnie. Wszyscy dookoła robili co w ich mocy by do nich wrócił. On też tego chciał. Ale z tyłu głowy wciąż miał tę jedną upartą myśl, że własny ojciec ma go w dupie i woli bronić jego oprawców.
W końcu Alec przestał się trząść. Magnus uznał to za dobry znak, mimo że chłopak cały czas obejmował się ramionami.
- Dopiero wczoraj dowiedziałem się prawdy – podjął wątek dość niespodziewanie. Jakby żadnego przerywnika nie było. Jakby chciał wyrzucić go z pamięci. – Nawet nie wiesz jaką ulgę poczułem. I może trochę dumy… okazało się, że jestem dla ojca na tyle ważny by zadrzeć z Clave. By kogoś zabić.
Po twarzy chłopaka zaczęły płynąć łzy. Nie zrobił nic by je powstrzymać. Magnus także, choć ich widok bolał go fizycznie. I to nawet pomimo wiedzy, że były to łzy ulgi.
- Wiem, że nie powinno mnie to cieszyć. – Pociągnął nosem. – Sprawiłem, że mój ojciec jest mordercą…
Magnus uprzejmie zmilczał fakt, że Robert Lightwood, na długo przed pojawieniem się Alexandra na świecie, miał już na sumieniu kilka trupów. To nie była odpowiednia pora. A Alec nie był gotowy na ten typ prawdy o rodzicach.
- A mimo wszystko… Cieszę się… Czy to czyni mnie złą osobą?
Czarownik nie wahał się ani chwili. Podobnie jak wcześniej Alec.
- Nie.
Chciał powiedzieć coś więcej. Dużo więcej. Miał nawet w głowie całą przemowę. O tym jak to Alexander jest najwspanialszą osobą na świecie. Jak oni zasłużyli na śmierć a zabicie ich nie czyni z Roberta mordercy, ale nie potrafił wydobyć z siebie słowa. Po tym jednym „nie” jakby cały zasób słownictwa z niego wyleciał i teraz, z budowanej przez stulecia elokwencji, nie zostało nic. No, ale musiał jakoś podkreślić swoje zdanie, więc pokręcił energicznie głową. Na co Alec zareagował cichym parsknięciem i uśmiechem przez łzy.
- Dziękuje. A wiesz co jeszcze zrobił ojciec, gdy przyznał mi się do wszystkiego?
Jako że słowa wciąż do niego nie wróciły, znów pokręcił głową. Tym razem dużo słabiej więc mniej przypominał wynurzającego się z kąpieli psa, przez co nie zasłużył na śmiech ze strony Aleca.
- Powiedział, że potrenujemy razem jak tylko wyzdrowieję.
Nieprzyjemna myśl uderzyła Magnusa niczym klinga pod żebro. A z doświadczenia wiedział jakie to uczucie.
- Czy to dlatego… - nie zdołał dokończyć, bo przyszła kolej Alexandra na energiczne kręcenie głową.
- Nie… Ale też nie powiem, że to nie jest spora motywacja. – Przestał już tylko obejmować się ramionami. Teraz rozcierał przedramiona dłońmi jakby nagle zrobiło mu się zimno. – Wiesz jak długo czekałem aż ojciec będzie chciał ze mną trenować?
Czując ucisk w gardle Magnus najpierw odchrząknął a później na próbę otworzył usta. O dziwo słowa wróciły, w wyniku czego dziwnie skrzeknął. Alec odwrócił się do niego z uniesionymi wysoko brwiami.
- Przepraszam – wyszeptał. – Podejrzewam, że dość długo. – Podszedł do ukochanego jednak zatrzymał się w bezpiecznej odległości. Właściwie jego ciało zrobiło to samo, bez udziału mózgu. Zaczynał mieć odruchy jak pies Pawłowa.
- Tak. – Ku jego zdumieniu Alec zmniejszył dystans między nimi. Nie jakoś drastycznie, ale gdyby teraz wyciągnął rękę, nawet przy zgiętym łokciu, mógłby dotknąć Łowcy. To zwykle Magnus zabiegał o takie przekraczanie granic, za każdym razem prosząc o zgodę. Nie był przyzwyczajony, że Alec robił to sam, z własnej woli. – Wiesz, że wczoraj przy nim płakałem? – Nagle zmienił temat. – Nie przez niego a przy nim? A dzisiaj, zamiast udawać, że nie istnieję albo zrobić mi wykład o tym, że Nocni Łowcy nie powinni ulegać emocjom, przyszedł i zagrał ze mną. – Wskazał ręką na stolik stojący pomiędzy łóżkiem a „fotelem dla gości”.
No tak!, uświadomił sobie Magnus. Faktycznie zanim wszedł Robert i Alec w coś grali. No i co takiego powiedział Robert? Trzy przegrane z rzędu?
Z zaciekawieniem podszedł do stolika i zaczął oglądać stojącą na nim plansze i pionki. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widział. Całość przypominała nieco szachy, ale takie dużo bardziej rozbudowane. No i w żadnej z figur nie potrafił rozpoznać tych znanych sobie.
- Co to jest? – zapytał jednocześnie podrzucając jeden z pionków w dłoni.
Alec podszedł i od razu oklapł na łóżko. Zaraz potem sam wziął jedną z figur, w której, na upartego, można by dopatrywać się Nocnego Łowcy. Zaczął obracać ją pomiędzy kciukiem a palcem wskazującym.
- Szachy – odpowiedział.
Magnus zamrugał.
- Kochanie… - Odłożył figurkę. – Zapewniam cię, że w swoim życiu widziałem różne komplety szachów, ale żadne nie przypominały tego tutaj.
W odpowiedzi Alec lekko się uśmiechnął.
- No dobrze. To nefilimskie szachy. Pomagają w nauce strategii. – On też odłożył swój pionek. – Teraz już dużo rzadziej używane akurat w tym celu a bardziej jako jedna z niewielu rozrywek jakie faktycznie aprobuje Clave. Zawsze lubiłem w to grać. Szkoda, że tylko ja – westchnął. – Nie mogę uwierzyć, że tata pamiętał… - Pokręcił głową. – Chyba naprawdę mu na mnie zależy…
- Zależy – potwierdził Magnus i wstał z fotela. Dopiero kiedy to zrobił dotarło do niego jakie były jego plany. Przełknął ślinę. – Kochanie… Mogę usiąść obok ciebie?
Alec popatrzył na łóżko po czym kiwnął głową. Magnus usadowił się w bezpiecznej odległości. Tak, że zmieściłaby się między nimi ta dziwna szachownica.
- Robertowi na tobie zależy – zaczął znowu. – Tak jak nam wszystkim.
- Wiem o tym… - Spuścił wzrok i zaczął bawić się palcami. – Wiem, że wam na mnie zależy. Że tobie zależy – ostatnie zdanie wypowiedział tak miękko, że Magnusowi serce zabiło mocniej. – Ale odkąd wiem, że tacie też… - zawahał się. – Nie obrazisz się? – Podniósł głowę by spojrzeć Czarownikowi prosto w twarz. Magnusa uderzył strach jaki czaił się w oczach chłopaka.
- Nigdy – zapewnił zdeterminowany dotrzymać tej obietnicy. Nawet jeśli Alec zaraz z nim zerwie.
- Od kiedy wiem, że tacie też na mnie zależy… Jest jakoś łatwiej… Jakbym zyskał pewność, że to się nigdy nie powtórzy. Bo mam ludzi, którzy będą mnie chronić.
Kiedy mówił bacznie wpatrywał się w Magnusa czekając na jakąkolwiek reakcję. Czarownik musiał bardzo się starać by żal jaki właśnie poczuł nie odbił się na jego twarzy. Bo nie dość, że był on bardzo egoistyczny to jeszcze irracjonalny. Przecież to naturalne, że Alec chciał wierzyć, iż zależy na nim obojgu rodziców. A zachowanie Roberta okazało się kamieniem milowym.
- Nie jesteś zły?
Dopiero pytanie uświadomiło Magnusowi o trwającej już od jakiegoś czasu ciszy.
- Że potrzebowałem taty?
- W żadnym razie. – Uśmiechnął się. – Już ci mówiłem, że zrobię wszystko, żebyś do nas wrócił. Mogę nawet jeść coniedzielne obiadki z Robertem – powiedział z wesołością, której tak naprawdę nie czuł.
- Na Anioła! Nie! – Alec aż opadł na plecy wyrzucając ręce w górę. – To ja już chyba wolę wrócić na stałe do łóżka.
Zaczął się śmiać a Magnus mu zawtórował. Przebywanie z Alekiem zaczynało stawać się dużo łatwiejsze.
- Ale wiesz… - powiedział chłopak, gdy udało mu się nieco uspokoić.
- Co wiem? – Magnus również się położył tyle że na boku by móc podziwiać Alexandra. Chłopak lekko się krzywiąc przyjął podobną pozycję, z jedną ręką pod głową a drugą wolną.
- Może i tata… i reszta mi pomogła. Ale zdecydowałem się podjąć walkę tylko ze względu na ciebie. – Położył zastygłemu, z szoku Czarownikowi dłoń na policzku, po czym drugi raz tego dnia pocałował go w usta.
 
- Ładne kwiaty.
Isabele wiedziała, że jej zazdrość była całkowicie irracjonalna. W końcu to chyba jasne, że ponad czterystuletni Czarownik miał dużo większe fundusze czy nawet szanse, ażeby te fundusze zdobyć niż chłopak, który wedle przyziemnego prawa nie kwalifikował się nawet jako dorosły. A mimo to spoglądając na bukiet Aleca nie potrafiła przestać go porównywać do tego stojącego u niej w pokoju. Oczywiście całe porównanie wypadało bardzo na jej niekorzyść. Z drugiej strony Simon musiał się postarać, bo choć otrzymane przez nią kwiaty wyglądały dużo skromniej to czuć od nich było pewnego rodzaju zaangażowanie. Poprzedni adoratorzy obdarowywali ją już w podobny sposób i wyrobiła sobie pewien zmysł obserwacji. Innymi słowy potrafiła, bez pudła, powiedzieć, który bukiet pochodził wprost z supermarketu a chłopak poszedł po linii najmniejszego oporu, który był inwencją kwiaciarki podążającej za lakonicznym „niech pani zrobi coś ładnego, to dla dziewczyny”, a wreszcie, do którego rękę przyłożył sam obdarowujący. Ten ostatni zazwyczaj był najbrzydszy. Często bardzo niedopasowany, z kwiatami, które za żadne skarby świata nie powinny leżeć obok siebie, ale przecież „tak ładnie wyglądają”. Bukiet od Simona zaliczał się do tej ostatniej kategorii. I to było miłe. Jeszcze milsze było do momentu aż nie zobaczyła co dostał Alec. Magnus też musiał sam komponować bukiet, ale miał środki i doświadczenie by całość wyglądała naprawdę prześlicznie. A nie jak mały pokraczny potworek. Tak brzydki, że aż piękny.
- Dzięki?
Alec zrobił co mógł by w jego głosie nie było pytania, ale oczywiście skrewił. Może dlatego, że naprawdę nie wiedział, czy ma za co dziękować. Może siostra się z niego podśmiewywała? W końcu faceci raczej nie dostają kwiatów…
Dziewczyna chyba wyczuła w jakim kierunku poszybowały myśli brata, bo zaraz zaczęła się tłumaczyć.
- Naprawdę! Nie powinieneś wstydzić się tego, że dostajesz kwiaty.
Przysiadła na łóżku wciąż zdziwiona jak bardzo zmienił się Alec i jak daleko zaszedł, od powrotu ojca. Wciąż nie za bardzo pozwalał się dotykać, ale coraz częściej nie przeszkadzało mu siadanie obok.
- Zwłaszcza jeśli to lubisz. A lubisz, prawda?
Bez słowa pokiwał głową. Bukiet od Magnusa powinien zacząć się już sypać, lecz dzięki magii pozostawał nietknięty.
- Ja też lubię. – Izzy uśmiechnęła się do niego a Alec już wiedział, że siostra miała do niego jakąś sprawę. I to z gatunku raczej tych mało przyjemnych. Postanowił od razu się z tym zmierzyć. Miał dość uciekania od kłopotów. Chowania się pod kołdrę i udawania, że świat zewnętrzny nie istnieje. Coraz bardziej miał ochotę wyjść z pokoju. Nawet jeśli perspektywa ta mocno go przerażała.
- Co się stało? – spytał.
- O czym mówisz? – Dziewczyna niezbyt przekonująco udała, że nie wie o co chodzi.
- Iz… - Alec przysunął się nieco do siostry. – Znam cię. I wiem, kiedy cię coś dręczy. Jeśli mogę to chcę pomóc.
Przygryzła wargę. Czym zasłużyła na brata, który po tym wszystkim co przeszedł nadal chciał jej w czymkolwiek pomagać.
- Co myślisz o Simonie? – rzuciła nienawidząc siebie. Co z niej za człowiek, skoro zdecydowała się przyjąć pomoc brata, którego tak skrzywdziła? I krzywdziła nadal. Wciąż nie przyznała się Alecowi do największej zbrodni jaką przeciw niemu popełniła. Chciała to zrobić teraz a zamiast tego gapiła się na kwiaty i gadała o Simonie. Czy istnieje jakaś granica żałosności jaką można osiągnąć?
Alec oblizał suche nagle wargi. Kiedyś, gdy byli dziećmi a Izzy zaczynała dostrzegać, że patrzył na plakaty przyziemnych piosenkarzy w ten sam sposób co ona, próbowała go zmusić by rozmawiał z nią na ten temat. Dla niej nie było w tym nic niestosownego. Teraz sam to wiedział a mimo wszystko rozmawianie z siostrą o chłopakach znajdowało się tak daleko od jego strefy komfortu, że dotrze tam chyba dopiero kiedy demencja całkiem zniszczy mu mózg. A i to nie było pewne.
- Izzy ja… Naprawdę nie chcę o tym rozmawiać. Jeśli masz ochotę poplotkować to proszę, idź do Clary…
Dziewczyna najpierw szeroko otworzyła oczy a później poczuła nagłą potrzebę uderzenia się w twarz.
- Nie w tym sensie! – zapewniła pospiesznie. – Chodziło mi co o nim myślisz jako o człowieku.
Teraz to on zrobił wielkie oczy.
- A po co ci moja opinia? – Zwykle siostra miała jego zdanie gdzieś. Zwłaszcza jeśli chodziło o chłopców. Nigdy nie słuchała, gdy ją ostrzegał przed spotykaniem się z jednym lub drugim, a kiedy wracała wściekła, z runą siły wciąż widoczną na przedramieniu, samym wzrokiem kazała mu siedzieć cicho. Skąd ta zmiana?
Izzy wstała i znów podeszła do bukietu. Jednym palcem dźgnęła wyjątkowo ładnie rozwiniętą różę pewna, że w ten sposób strąci przynajmniej kilka płatków. Nic się jednak nie stało. No tak. Korzyści z posiadania chłopaka Czarownika.
- Iz… Co się stało? – Stanął przy niej w bezpiecznej odległości. Takiej na długość ramienia.
Dziewczyna jeszcze raz spróbowała zamordować różę a potem odpowiedziała w sposób jakiego się nie spodziewał.
- Podkochiwałam się w Edgarze.
Zacisnęła dłonie w pięści i zamknęła oczy jakby bojąc się spojrzeć na brata.
- Wiedziałem.
Głos Aleca był spokojny i trochę smutny. Isabelle gwałtownie otworzyła oczy po czym wbiła w chłopaka spojrzenie sarny uwięzionej w reflektorach samochodu. Tak się też czuła. Znikąd pomocy, droga ucieczki została odcięta a ona mogła tylko czekać na konfrontację z przeznaczeniem. Ostatni raz przeżyła coś takiego podczas swojego pierwszego spotkania z demonem. Wtedy też, na ułamek sekundy zapomniała o wszystkim czego się nauczyła. Jednak czytanie czy słuchanie o czymś a bezpośrednie stawienie czoła niebezpieczeństwu to dwie różne rzeczy.
Zginęłaby, gdyby nie Alec. Uratował ją. Myślała, że po raz pierwszy. Och jak bardzo się myliła.
- Jak to wiedziałeś? – w końcu udało jej się wydobyć z siebie głos.
Ku jej ogromnemu zdumieniu na twarzy brata pojawił się nikły uśmiech.
- Nie maskowałaś się tak dobrze jak myślałaś – powiedział. – Ten maślany wzrok i próby zwrócenia na siebie uwagi za każdym razem, gdy Edgar… - Imię z trudem przeszło mu przez gardło. – Pojawiał się w pomieszczeniu…
W słowach Aleca rozbawienie mieszało się z goryczą; poczucie winy do tej pory nieco przyduszone znów ożyło i zaczęło torturować Isabelle z nową mocą.
- Myślę, że wszyscy wiedzieli – ciągnął chłopak. – No może poza… - zawahał się i Izzy doskonale wiedziała o kim teraz myślał jej brat. O swoim parabatai.
- Jace’em – dokończył niezgrabnie zdanie. – Ale on nigdy nie był zbyt bystry w tych sprawach.
- Myślę, że to zdanie mógłbyś zakończyć na bystry – zaryzykowała żart. Skoro Alec posunął się nawet do tego, żeby wspomnieć o Jessie może mogła sobie na to pozwolić?
- Pewnie masz racje. – Spróbował się uśmiechnąć. Naprawdę. Jednak każde z nich wiedziało, że poległ w tym zakresie. – Tak czy inaczej twoje zauroczenie było tajemnicą poliszynela. I nawet nie wiesz, jak mnie to przerażało.
Nie wiadomo skąd w dłoni Aleca pojawiła się zielona piłka. Zaczął ją ściskać.
- Dlaczego? – Nie rozumiała tego. Złość była według niej bardziej adekwatną emocją. Ona na pewno byłaby zła, gdyby osoba, którą starała się chronić robiła wszystko by zwrócić na siebie uwagę oprawcy. Ale nie Alec. O ile dobrze pamiętała to brat starał się wtedy zacieśnić ich relacje. Na swój introwertyczny sposób, czym oczywiście tylko wywołał jej irytację. A mur jaki między nimi powstał zyskał jeszcze kilka pięter.
- Bo skoro ja to zauważyłem to znaczy, że oni też. I bałem się, że będą chcieli to wykorzystać. Że przestaną ograniczać się tylko do misji i postanowią skrzywdzić cię w Instytucie. A potem zrzucą na ciebie winę. Bo w końcu wszyscy widzieli, że kokietowałaś Edgara. – Imię znowu niemal nie przeszło mu przez gardło. – Bałem się, że mimo wszystko nie uda mi się cię ochronić…
Spuścił głowę i wbił wzrok w swoje bose stopy. Za to Isabelle wróciła myślami do tamtych dni. Nawet z perspektywy czasu nie potrafiła powiedzieć czy faktycznie jej próby uwodzenia były aż tak widoczne jednak teraz uzmysłowiła sobie coś jeszcze. Kiedy ona powoli zdawała sobie sprawę z uczucia jakie się w niej pojawiło, Alec zaczynał coraz więcej czasu spędzać z Edgarem i Rajem w Instytucie. Tak jakby wspólne misje mu nie wystarczały i chciał mieć mężczyzn tylko dla siebie także poza nimi. Gdzieś po drodze Jace chyba nawet mu to wypomniał i wybuchła nie licha kłótnia, po której bracia nie odzywali się do siebie przez tydzień. Oczywiście to Alec pierwszy wyciągnął rękę na zgodę. Zabawne. Do tej pory o tym nie pamiętała. Teraz zaś mogła przytoczyć nawet kilka cytatów… Chyba. Albo po prostu włożyła w usta młodszego Jace’a słowa jakie wypowiedział będąc prawie dorosłym.
Uderzyła ją też jedna rzecz. Jako dziecko zauważyła zwiększone zainteresowanie Aleca Rajem i Edgarem, gdy sama chciałaby mieć przynajmniej jednego z mężczyzn na wyłączność. To chyba wtedy zapoczątkował się jej gniew na brata mający swój finał przed kilkoma tygodniami.
Wtedy myślała, że Alec kradnie jej atencję mężczyzny, którym była żywo zainteresowana, z jakichś egoistycznych pobudek. Teraz wiedziała, że narażał się na obecność ludzi, których nienawidził i których się bał, by ją chronić. A ona tak mu odpłaciła.
- Przepraszam Alec.
Przetarła oczy wierzchem dłoni. Miała nadzieję, że w ten sposób pozbędzie się wilgoci jaka się w nich pojawiła. Nie chciała płakać. Nie teraz. Nie przy Alecu. Dla niego musiała być silna. Więc po co w ogóle zaczynała ten temat? Powinna zignorować kwiaty i samego Simona. Przynajmniej do czasu aż Alec nie wyzdrowieje.
- I dziękuję.
- Nie musisz.
Takiej odpowiedzi się spodziewała choć nie do końca wiedziała, którą z jej wypowiedzi Alec miał na myśli. Pewnie obie. Alec już taki był.
Nagle poczuła delikatny dotyk na łokciu. Spojrzała w tamto miejsce. To brat ostrożnie muskał jej skórę opuszkami palców. Zastygła jak słup soli. To był pierwszy raz, gdy Alec dotykał ją z własnej woli. Poza tym w tym dotyku było coś intymnego… kruchego. Bała się, że jeśli zerwie tę nić łączącą ją z bratem to któreś z nich roztrzaska się niczym szklana statuetka. I wcale nie stawiałaby na Aleca.
- Jeśli to pomogło ci wyrosnąć na to kim jesteś… To cieszę się, że mogłem to dla ciebie zrobić…
Nie odważyła się podnieść wzroku na brata. Nie po tym co właśnie usłyszała. Tym bardziej, że uświadomiła sobie jeszcze jedno. Była kim była dzięki Alecowi. To głównie dzięki niemu a nie matce czy ojcu stała się silną Nocną Łowczynią jaką zawsze chciała być.
- Kocham cię braciszku – wyszeptała nieświadomie przysuwając się o kilka kroków do chłopaka.
- A ja ciebie siostrzyczko.
Przestał pieścić jej łokieć. Momentalnie w tamto miejsce wdarł się chłód. Choć przecież w całym pokoju było gorąco. Nie zdążyła jednak w pełni zdać sobie sprawy z dyskomfortu, bo silne ramiona brata objęły ją i przytuliły. Przylgnęła do niego automatycznie. Tak jak wcześniej, gdy potrzebowała pocieszenia a Alec był tym, który je dawał. Znanym ruchem położyła głowę na jego klatce piersiowej tak by słyszeć bicie serca chłopaka. Głos w jej głowie darł się wniebogłosy, że nie powinna tego robić, że ma się odsunąć, lecz kiedy tylko spróbowała Alec przyciągnął ją mocniej. Dotarło do niej, że on chciał tego dotyku. Po tym całym czasie unikania innych nagle zapragnął przytulenia. Objęła brata w talii starając się nie zwracać uwagi na to jak bardzo schudł.
- Wiesz… - odezwał się niespodziewanie. Mruknęła coś niewyraźnie. – Simon to szczęściarz.
Spojrzałaby na niego mocno zdziwiona, gdyby nie to, że unieruchamiał jej głowę własnym podbródkiem. A jej było zbyt wygodnie by zmieniać pozycję. Poza tym to Alec zaczął przytulanie i to on nim kierował.
- Bo w ogóle rozważasz spotkanie… - Zamyślił się. – Wydaje mi się, że powinnaś iść z nim na randkę. Mam wrażenie, że to dobry facet… Będzie wielbił ziemię, po której stąpasz.
Roześmiała się cicho.
- Skoro tak mówisz…
- Ale obiecaj mi jedno.
- Wszystko – przyrzekła i naprawdę to miała na myśli.
- Kiedy już dojdę do siebie pozwolisz mi zrobić ten cyrk z „jeśli skrzywdzisz moją siostrę”.
Parsknęła śmiechem tak bardzo, że opluła bratu piżamę. Sam Alek też zaczął się śmiać. A Izzy spaliłaby świat do gołej ziemi byle tylko słyszeć to częściej.
- Masz to jak w banku.

1 komentarz:

  1. O matko ❤️ile cudowności. Uwielbiam cię za każdy rozdział po kolei

    OdpowiedzUsuń