WRÓĆ DO NAS
11
- Dzień dobry, kochanie…
Magnus zamarł. Ręka, w
której trzymał sporej wielkości bukiet, opadła niezgrabnych ruchem, przez co
kilka kwiatów straciło płatki. Zabawne. Wydawało mu się, że powinny być
trwalsze. Podobnie jak wydawało mu się, że Alec będzie sam. Jak widać pomylił
się dziś dwukrotnie. Bo oprócz jego ukochanego Alexandra, w pokoju znajdował
się także Robert Lightwood. Co prawda Czarownik słyszał, że mężczyzna wrócił z
Idrisu i to na stałe, ale prawdę mówiąc nie spodziewał się go prędko zobaczyć.
Mógł mu wiele zawdzięczać, jednak to nie znaczyło, że przeszłość została
wymazana. Magnus wciąż pamiętał zło jakie wyrządził Krąg podziemnej
społeczności. A Robert tak naprawdę nigdy nie pokazał, że chce się zmienić. W
przeciwieństwie do Maryse, z którą Magnus zaczynał się coraz lepiej dogadywać.
Nie było tu szansy na przyjaźń do grobowej deski, ale nie wykluczał podstawowego
szacunku.
Robertowi daleko było do
tego stanu.
Naraz, tknięty złym przeczuciem
Czarownik oderwał wzrok od mężczyzny i spojrzał na Alexandra. Ku jego zdumieniu
chłopak się uśmiechał. Nie tym szczerym, nieskrępowanym uśmiechem, który Magnus
tak lubił i był z siebie dumny, ilekroć udało mu się go wywołać, ale jednak
uśmiechał. O ile Czarownik pamiętał Alec nigdy nie robił tego przy ojcu. Robert
Lightwood był surowym rodzicem, wymagającym perfekcji, której jego zdaniem,
Alexander nie był w stanie osiągnąć. Podobnie Robert nie potrafił pogodzić się
z faktem posiadania syna – geja. Co jeszcze gorzej wpływało na chłopaka, który,
jak każde dziecko, pragnął aprobaty ojca. Magnus to rozumiał, wieki temu był
przecież taki sam. Rozumiał, ale nie popierał.
Więc dlaczego teraz
Robert siedział w pokoju Aleca a sam Alec uśmiechał się i to wcale nie
wymuszenie? Co go ominęło?
- Cześć Mags.
Uśmiech Alexandra poszerzył
się. Widać było, że w pierwszym odruchu chciał wstać z łóżka i wylewniej
przywitać ukochanego, ale jednak wstydził się to zrobić w obecności ojca. Jeszcze
jakiś czas temu Magnus poczułby się urażony. Teraz zdecydowanie lepiej rozumiał
wszelkie niepewności chłopaka. Rozumiał też, że wspólna przyszłość będzie
zależała także od jego zaangażowania.
- Witaj Robercie –
powiedział najbardziej neutralnym tonem, na jaki było go stać.
- Magnusie – sam Łowca
odpowiedział w podobnym stylu. Zmusił się nawet do tego, żeby kiwnąć głową.
Lecz nawet to w miarę
neutralne powitanie nie mogło zagrzebać lat wzajemnej niechęci. Prawdę mówiąc
Magnus czuł się bardzo nieswojo przebywając w tym samym pomieszczeniu co
Robert.
- Alec… Jeśli jesteś
zajęty to ja przyjdę…
- Nie – wszedł mu w słowo
starszy z Lightwoodów. – I tak miałem już iść. Trzy przegrane z rzędu to chyba
mój limit porażek jaki mogę znieść jednego dnia. – Mówiąc to cały czas uśmiechał
się do Aleca i to w sposób jakiego Magnus wcześniej u niego nie widział. –
Jestem z ciebie dumny synu.
Wykonał gest jakby chciał
poklepać chłopaka po ramieniu, ale w ostatniej chwili powstrzymał rękę. Dopiero,
kiedy Alec przyzwalająco kiwnął głową, dokończył pochwałę.
To wywołało u Magnusa
szok. I to z gatunku tych naprawdę głębokich. Było niemal jak wtedy, gdy
uświadomił sobie, że zakochuje się w Nocnym Łowcy. Tylko teraz nie wiedział co
było głównym powodem szoku. To, że Robert pochwalił Alexandra czy też fakt, iż szanował
granice ustanowione przez chłopaka. Nie wiedział, dlaczego, ale z jakiegoś,
może zbyt podświadomego powodu, był pewien, że przybycie Roberta z powrotem do
Nowego Jorku cofnie wszystkie postępy jakie poczynili w wyjściu Aleca na
prostą. W duchu już szykował się na walkę z mężczyzną, jakoś zapominając co
tamten zrobił dla Alexandra. I poniekąd dla niego. Prawda była taka, że nie
chciał pamiętać. Zawdzięczanie czegokolwiek Robertowi Lightwoodowi było jak
zadra w boku. Zwłaszcza po tym czego mężczyzna dopuścił się podczas terroru
Kręgu.
Z drugiej strony już mu
coś zawdzięczał. Na jego usta wpełzł ciepły uśmiech, kiedy spojrzał ponownie na
Aleca. Jakby na to nie patrzeć, gdyby nie Robert nie miałby Alexandra.
Alexandra, który teraz wpatrywał się w niego z pewnym zaciekawieniem. I chyba niepewnością.
- Wszystko w porządku?
Głos chłopaka przywrócił
go światu. Ze zdumieniem odkrył, że podczas gdy on bujał wśród obłoków własnych
myśli, Robert zdążył wyjść. Bez pożegnania. W sumie takie interakcje z Łowcą
jak najbardziej mu odpowiadały.
- Jak długo jestem przy
tobie? – Uśmiechnął się i przysiadł na łóżku cały czas bacznie obserwując twarz
Alexandra. Albo miał omamy albo ukochany patrzył na niego… ponaglająco. –
Zawsze.
Podał chłopakowi kwiaty.
Ten przyjął je całkiem naturalnym gestem. Nie tym ostrożnym podczas którego
uważał, żeby tylko nie dotknąć drugiej osoby. Teraz ich palce się zetknęły. Na
ułamek sekundy, nim Alec wyciągnął bukiet z rąk Czarownika i zaciągnął się
zapachem, niemal wsadzając w niego nos, wraz z częścią twarzy.
Magnus był tego świadomy
tylko częścią mózgu. Cała reszta próbowała przetworzyć to, co się przed chwilą
stało. Alexander go dotknął. Sam z siebie i przy całkiem prozaicznej czynności.
A co najlepsze… Nie zastanawiał się nad tym zbytnio. Po prostu wziął prezent.
- Są piękne – powiedział
chłopak jednocześnie wstając, żeby znaleźć wazon, do którego mógł wstawić
otrzymane kwiaty. Magnus przyglądał się jego krzątaninie z pewnym rozczuleniem.
Było coś niezwykle uroczego w Alexandrze, który próbował upchnąć całkiem spory
bukiet do niezbyt wysokiej szklanki. No tak, nie miał wazonu. Bo niby skąd? Coś
takiego na pewno nie było podstawowym elementem wyposażenia pokoju Nocnego
Łowcy. A i sam Alexander nigdy wcześniej nawet nie pomyślał, że jakikolwiek
wazon będzie mu potrzebny. W jego wizji przyszłości nigdy nie dostawał kwiatów.
Oczywiście Magnus dawał mu je już wcześniej, ale zawsze zostawały w lofcie. Tak
jakby Alec wstydził się przychodzić z nimi do Instytutu. A może zwyczajnie bał
się reakcji rodziców? Tak czy inaczej Magnus postanowił częściej obdarowywać chłopaka
w ten sposób. Jeśli zajdzie taka konieczność to sam zacznie je zrywać z
nielicznych punktów zieleni w mieście. Tak żeby było bardziej romantycznie. A
póki co machnął ręką i tuż obok odmawiającej współpracy szklanki pojawił się
wazon z rżniętego kryształu. Jeśli Magnus miałby być szczery nie pamiętał skąd
to cudo wzięło się w jego mieszkaniu. Po jednej, dość grubej, imprezie po
prostu pojawił się na stole w salonie. Wypełniony wodą i z pływającą wewnątrz
złotą rybką. To było na szczęście jeszcze przed erą Prezesa Miau, więc rybka
przetrwała do momentu aż kac pozwolił Magnusowi na wyczarowanie porządnego akwarium,
gdzie zwierzątko, nazywane później Guciem, przeżyło jeszcze dobrych dziesięć
lat. Dopiero po jego śmierci Magnus sprezentował sobie kota. Tak dla kontrastu.
Alec spojrzał wymownie
najpierw na wazon a potem na Magnusa. Ten przewrócił oczami.
- Jest mój, Alexandrze. –
Teraz była to prawda. Nieważne w jaki sposób zdobyty, przez prawo zasiedzenia,
wazon należał już do niego. – Trzymam go
w pracowni. Trzymałem, znaczy.
Alec nawet nie próbował weryfikować
słów Czarownika z własną pamięcią. Pracownia Magnusa była tak zagracona, że
wciąż podziwiał mężczyznę za umiejętność odnalezienia w niej… czegokolwiek.
- Dziękuję – uśmiechnął się
i włożył kwiaty do wazonu. Ten momentalnie napełnił się wodą. – Hej! Mogłem to
zrobić sam!
Magnus wzruszył ramionami.
- Ale nie musiałeś.
Pamiętaj, że wciąż masz chłopaka Czarownika. – Cała sytuacja wydawała mu się
surrealistyczna. Jakby przeniósł się do zupełnie innej rzeczywistości. Takiej,
w której żadne zło się nie wydarzyło. – A to niesie ze sobą spore korzyści.
Podszedł do chłopaka;
mało brakowało by objął go od tyłu i przytulił do swojej klatki piersiowej. Tak
bardzo zatracił się w tym złudnym poczuciu normalności. Powstrzymało go lekkie wzdrygnięcie
ze strony Aleca. Chłopak bynajmniej nie zrobił tego świadomie. Jego ciało
zareagowało instynktownie na nagłe pojawienie się kogoś w pobliżu.
- Przepraszam – wyszeptał
delikatnie muskając płatki róż.
- Nie masz za co
przepraszać. Też nie lubię jak ktoś się do mnie skrada.
Magnus posłał chłopakowi
swój najbardziej promienny uśmiech.
- Zwłaszcza jak robi to
Prezes Miau. Wiesz, ile razy nadepnąłem mu przez to na ogon?
Alec skrzywił się choć
jego oczy błyszczały skrywanym rozbawieniem.
- Biedny Prezes…
- On?! A ja?! Najpierw o
mało nie schodzę na zawał a potem zżerają mnie wyrzuty sumienia, bo jestem
pewien, że Prezes myśli, że zrobiłem to specjalnie. I muszę go przepraszać i
przekupywać smakołykami przez tydzień! Ściągam mu surowego tuńczyka prosto z
Tokio!
Teraz Alec śmiał się już
całkiem jawnie. I to do tego stopnia, że w kącikach oczu pojawiły mu się łzy.
Gdzieś tam na obrzeżach świadomości Magnus zdawał sobie sprawę, że powinien,
przynajmniej symbolicznie, się oburzyć. Lecz śmiech Aleca i radość płynąca ze słuchania
go, zagłuszyły wszystkie inne odruchy. Od dawna nie słyszał chłopaka tak
radosnego i po prostu zadowolonego z życia. Nic dziwnego, że trochę stracił
wątek i następne słowa Alexandra przez chwilę wisiały mu w głowie, w całkowitym
oderwaniu od reszty dyskusji.
- Myślę, że on robi to
specjalnie. Żebyś właśnie go później przepraszał.
Kiedy w końcu zrozumiał o
co chodziło Alecowi aż się zaperzył.
- Prezes?! On by nigdy
nic takiego nie zrobił! Zabraniam ci tak myśleć Alexandrze!
Chłopak znowu się
roześmiał. A Magnus znowu stracił wątek.
- W porządku. Wiesz…
Jesteś wariatem z niezdrowym uwielbieniem dla swojego kota, ale i tak cię
kocham.
Pokonał te dwa kroki jakie
dzieliły go od Magnusa i pocałował mężczyznę w usta. To było ledwie muśnięcie,
ale obaj poczuli jakby po ich ciele przebiegło wyładowanie elektryczne. Alec odsunął
się od Magnusa dziwnie powoli, cały czas patrząc mu w oczy. Widać było, że
czegoś szukał w spojrzeniu Czarownika. Za to mężczyzna nie miał pojęcia, co
mógłby mu dać. To był pierwszy raz od wypadku, gdy Alec pocałował go w
usta z własnej inicjatywy. Nie spodziewał się, że to nastąpi. A przynajmniej
nie, że tak szybko. Teraz radość z otrzymanego pocałunku mieszała się w nim z
niepokojem, czy ukochany nie zrobił tego przypadkiem wbrew sobie. Może Robert
miał z tym coś wspólnego? Bo to przecież niemożliwe, żeby zaraz po jego
powrocie Alecowi się poprawiło. Może chłopak znów za wszelką cenę zabiegał o
aprobatę ojca?
- Nie chciałeś tego?
Z zamyślenia wyrwało go
pytanie Alexandra. Zadane niemal płaczliwym tonem. W jednej chwili Magnus
powziął postanowienie, że jeśli Robert miał z tym coś wspólnego to pieprzyć
Porozumienie! Pokaże temu człowiekowi prawdziwą moc syna Księcia Piekieł.
- Alexandrze… - Pomimo
wrzącego w nim gniewu starał się mówić łagodnie. – Zawsze chcę się z tobą
całować. – Nawet udało mu się uśmiechnąć. – Ważniejsze jednak jest to, czy ty
tego chciałeś.
Ku jego zdumieni odpowiedź
nadeszła niemal od razu.
- Tak.
Zero zawahania. Tego
również Magnus się nie spodziewał. I, o dziwo, natychmiastowa odpowiedź chłopaka
wcale mu się nie spodobała. Był pewien, że kiedy wreszcie Alec zacznie
wychodzić na prostą radość będzie wypełniać każdą komórkę jego ciała. Jednak,
gdy to się stało czuł niepokój. Jakoś to wszystko działo się zbyt szybko.
- Kochanie – zaczął i
niemal od razu urwał widząc minę chłopaka.
- Czyli nie chciałeś…
- Chciałem – zapewnił go.
– Pragnę wszystkiego co związane z tobą. Po prostu… - Zaczął obracać
pierścienie na palcach czego nie robił od dobrych pięćdziesięciu lat. Nie wiedział,
jak ma powiedzieć to, co chciał nie urażając Łowcy. I nie wywołując w nim
poczucia winy.
- Nie jestem pewny czy
nie narzucasz sobie zbyt dużego tempa.
Z duszą na ramieniu
patrzył jak przez twarz chłopaka przebiega całe spektrum emocji. Od poczucia
winy po złość.
- Zrozum… Martwię się o
ciebie. I nie chciałbym, żebyś robił coś wbrew sobie…
Ku jego zdumieniu, tym co
ostatecznie zagościło na twarzy Aleca było zrozumienie.
-Myślisz, że robię to, bo
chce zaimponować ojcu? – W jego głosie nie było wyrzutu czy złości. Wręcz
przeciwnie. Ton jakim mówił był tak neutralny, że Magnus przez chwilę myślał,
że stracił część słuchu odpowiedzialną za słyszenie emocji. I nieważne, że coś
takiego w ogóle nie istniało.
- Poniekąd… - przyznał
stając obok Aleca i wyciągając ku niemu rękę. Z doświadczenia wiedział jak wiele
kosztowało chłopaka mówienie o ojcu. Wielokrotnie musiał go pocieszać, bo
Robert zrobił lub powiedział coś, za co normalnie powinni odbierać prawa
rodzicielskie. A co u Nocnych Łowców stanowiło najwyraźniej normę.
Alec przez chwile gapił
się na dłoń Czarownika. W końcu złapał jego palce i delikatnie ścisnął. Nie
było to trzymanie się za ręce w stricte tego słowa znaczeniu, ale Magnus i tak
był zachwycony.
- Wiesz… Mój ojciec ma z
tym wiele wspólnego.
Magnus odniósł wrażenie,
że Alec chwycił go za rękę tylko po to by po usłyszeniu tych słów nie wybiegł z
pokoju celem zrobienia z Roberta Lightwooda żywej pochodni. No żywej
przynajmniej przez jakiś czas.
- Ale nie w taki sposób
jak myślisz – Alec zaraz go uspokoił, jednocześnie nieco luzując uścisk na
palcach Czarownika, czym tylko potwierdził jego podejrzenia. Jednocześnie
zaczął gładzić kostki palców Magnusa. Dotyk był tak delikatny, że gdyby mężczyzna
go nie widział nie miałby o nim pojęcia. Znak, że przed Alekiem jeszcze daleka
droga do wyzdrowienia a on wciąż chciał poruszać się powoli. Z jakiegoś powodu
to uspokoiło Magnusa. Może nie całkiem, ale dość znacznie.
- Wiedziałeś, że to mój
ojciec ich zabił?
Pytanie było tak
niespodziewane, że Magnus w pierwszej chwili nie pojął kim są oni. Zrozumienie
przyszło wraz ze spojrzeniem w puste oczy Aleca. Niebieskie tęczówki
przyjmowały ten wyraz tylko gdy rozmawiali o…
- Tak – odpowiedział i umilkł.
Nie miał pojęcia co jeszcze powiedzieć lub zrobić.
Przez ciało Aleca
przeszedł dreszcz.
- Dlaczego mi nie
powiedziałeś?
Czy mu się wydawało czy w
głosie chłopaka czaił się wyrzut? I… Czy on nie wiedział?
- Nie miałem pojęcia, że
ty nie wiesz – przyznał. – Byłem pewny, że ci powiedzieli.
- Najwyraźniej im też nie
przyszło to do głowy – prychnął Alexander. – Nikomu! – niemal krzyknął.
Złość Aleca wydawała się Magnusowi
trochę bezsensowna, ale przytomnie trzymał język za zębami.
- A ja przez cały czas
myślałem, że ojciec naprawdę szuka winnych i po raz kolejny postawił Clave
ponad mnie! – krzyknął i wypuściwszy rękę Magnusa zaczął chodzić po pokoju. Zrobił
przy tym tak dobrze znaną Czarownikowi minę. Minę, której ten nienawidził. –
Nawet wiedząc co tamci mi robili…
Nagle stanął i objąwszy
się ramionami zaczął się trząść. Na ten widok serce Magnusa niemal pękło.
Najchętniej podbiegłby do chłopaka i mocno go przytulił. Wiedział jednak, że
nie miał do tego prawa. Nie bez jego zgody.
- Skarbie… Czy mogę cię
przytulić?
Alec pokręcił głową.
- Nie… Daj mi tylko
chwilę, dobrze?
Nie kłopotał się z odpowiedzią.
Po prostu stał i czekał aż ukochany dojdzie do siebie na tyle by mogli
kontynuować rozmowę; bacznie obserwując przy okazji, czy chwilowa niedyspozycja
nie przekształci się w atak paniki. Jednocześnie uświadamiał sobie jak ciężkie
musiały być dla Alexandra ostatnie tygodnie. Wszyscy dookoła robili co w ich
mocy by do nich wrócił. On też tego chciał. Ale z tyłu głowy wciąż miał tę
jedną upartą myśl, że własny ojciec ma go w dupie i woli bronić jego oprawców.
W końcu Alec przestał się
trząść. Magnus uznał to za dobry znak, mimo że chłopak cały czas obejmował się
ramionami.
- Dopiero wczoraj
dowiedziałem się prawdy – podjął wątek dość niespodziewanie. Jakby żadnego
przerywnika nie było. Jakby chciał wyrzucić go z pamięci. – Nawet nie wiesz
jaką ulgę poczułem. I może trochę dumy… okazało się, że jestem dla ojca na tyle
ważny by zadrzeć z Clave. By kogoś zabić.
Po twarzy chłopaka
zaczęły płynąć łzy. Nie zrobił nic by je powstrzymać. Magnus także, choć ich
widok bolał go fizycznie. I to nawet pomimo wiedzy, że były to łzy ulgi.
- Wiem, że nie powinno
mnie to cieszyć. – Pociągnął nosem. – Sprawiłem, że mój ojciec jest mordercą…
Magnus uprzejmie zmilczał
fakt, że Robert Lightwood, na długo przed pojawieniem się Alexandra na świecie,
miał już na sumieniu kilka trupów. To nie była odpowiednia pora. A Alec nie był
gotowy na ten typ prawdy o rodzicach.
- A mimo wszystko… Cieszę
się… Czy to czyni mnie złą osobą?
Czarownik nie wahał się ani
chwili. Podobnie jak wcześniej Alec.
- Nie.
Chciał powiedzieć coś
więcej. Dużo więcej. Miał nawet w głowie całą przemowę. O tym jak to Alexander
jest najwspanialszą osobą na świecie. Jak oni zasłużyli na śmierć a
zabicie ich nie czyni z Roberta mordercy, ale nie potrafił wydobyć z siebie
słowa. Po tym jednym „nie” jakby cały zasób słownictwa z niego wyleciał i teraz,
z budowanej przez stulecia elokwencji, nie zostało nic. No, ale musiał jakoś
podkreślić swoje zdanie, więc pokręcił energicznie głową. Na co Alec zareagował
cichym parsknięciem i uśmiechem przez łzy.
- Dziękuje. A wiesz co
jeszcze zrobił ojciec, gdy przyznał mi się do wszystkiego?
Jako że słowa wciąż do
niego nie wróciły, znów pokręcił głową. Tym razem dużo słabiej więc mniej
przypominał wynurzającego się z kąpieli psa, przez co nie zasłużył na śmiech ze
strony Aleca.
- Powiedział, że potrenujemy
razem jak tylko wyzdrowieję.
Nieprzyjemna myśl
uderzyła Magnusa niczym klinga pod żebro. A z doświadczenia wiedział jakie to
uczucie.
- Czy to dlatego… - nie zdołał
dokończyć, bo przyszła kolej Alexandra na energiczne kręcenie głową.
- Nie… Ale też nie powiem,
że to nie jest spora motywacja. – Przestał już tylko obejmować się ramionami. Teraz
rozcierał przedramiona dłońmi jakby nagle zrobiło mu się zimno. – Wiesz jak
długo czekałem aż ojciec będzie chciał ze mną trenować?
Czując ucisk w gardle
Magnus najpierw odchrząknął a później na próbę otworzył usta. O dziwo słowa
wróciły, w wyniku czego dziwnie skrzeknął. Alec odwrócił się do niego z
uniesionymi wysoko brwiami.
- Przepraszam –
wyszeptał. – Podejrzewam, że dość długo. – Podszedł do ukochanego jednak
zatrzymał się w bezpiecznej odległości. Właściwie jego ciało zrobiło to samo,
bez udziału mózgu. Zaczynał mieć odruchy jak pies Pawłowa.
- Tak. – Ku jego
zdumieniu Alec zmniejszył dystans między nimi. Nie jakoś drastycznie, ale gdyby
teraz wyciągnął rękę, nawet przy zgiętym łokciu, mógłby dotknąć Łowcy. To
zwykle Magnus zabiegał o takie przekraczanie granic, za każdym razem prosząc o
zgodę. Nie był przyzwyczajony, że Alec robił to sam, z własnej woli. – Wiesz,
że wczoraj przy nim płakałem? – Nagle zmienił temat. – Nie przez niego a przy
nim? A dzisiaj, zamiast udawać, że nie istnieję albo zrobić mi wykład o tym, że
Nocni Łowcy nie powinni ulegać emocjom, przyszedł i zagrał ze mną. – Wskazał
ręką na stolik stojący pomiędzy łóżkiem a „fotelem dla gości”.
No tak!, uświadomił sobie
Magnus. Faktycznie zanim wszedł Robert i Alec w coś grali. No i co takiego
powiedział Robert? Trzy przegrane z rzędu?
Z zaciekawieniem podszedł
do stolika i zaczął oglądać stojącą na nim plansze i pionki. Nigdy wcześniej
czegoś takiego nie widział. Całość przypominała nieco szachy, ale takie dużo
bardziej rozbudowane. No i w żadnej z figur nie potrafił rozpoznać tych znanych
sobie.
- Co to jest? – zapytał
jednocześnie podrzucając jeden z pionków w dłoni.
Alec podszedł i od razu
oklapł na łóżko. Zaraz potem sam wziął jedną z figur, w której, na upartego,
można by dopatrywać się Nocnego Łowcy. Zaczął obracać ją pomiędzy kciukiem a
palcem wskazującym.
- Szachy – odpowiedział.
Magnus zamrugał.
- Kochanie… - Odłożył
figurkę. – Zapewniam cię, że w swoim życiu widziałem różne komplety szachów,
ale żadne nie przypominały tego tutaj.
W odpowiedzi Alec lekko
się uśmiechnął.
- No dobrze. To
nefilimskie szachy. Pomagają w nauce strategii. – On też odłożył swój pionek. –
Teraz już dużo rzadziej używane akurat w tym celu a bardziej jako jedna z
niewielu rozrywek jakie faktycznie aprobuje Clave. Zawsze lubiłem w to grać.
Szkoda, że tylko ja – westchnął. – Nie mogę uwierzyć, że tata pamiętał… -
Pokręcił głową. – Chyba naprawdę mu na mnie zależy…
- Zależy – potwierdził
Magnus i wstał z fotela. Dopiero kiedy to zrobił dotarło do niego jakie były
jego plany. Przełknął ślinę. – Kochanie… Mogę usiąść obok ciebie?
Alec popatrzył na łóżko
po czym kiwnął głową. Magnus usadowił się w bezpiecznej odległości. Tak, że
zmieściłaby się między nimi ta dziwna szachownica.
- Robertowi na tobie
zależy – zaczął znowu. – Tak jak nam wszystkim.
- Wiem o tym… - Spuścił
wzrok i zaczął bawić się palcami. – Wiem, że wam na mnie zależy. Że tobie
zależy – ostatnie zdanie wypowiedział tak miękko, że Magnusowi serce zabiło
mocniej. – Ale odkąd wiem, że tacie też… - zawahał się. – Nie obrazisz się? –
Podniósł głowę by spojrzeć Czarownikowi prosto w twarz. Magnusa uderzył strach
jaki czaił się w oczach chłopaka.
- Nigdy – zapewnił
zdeterminowany dotrzymać tej obietnicy. Nawet jeśli Alec zaraz z nim zerwie.
- Od kiedy wiem, że tacie
też na mnie zależy… Jest jakoś łatwiej… Jakbym zyskał pewność, że to się nigdy nie
powtórzy. Bo mam ludzi, którzy będą mnie chronić.
Kiedy mówił bacznie wpatrywał
się w Magnusa czekając na jakąkolwiek reakcję. Czarownik musiał bardzo się
starać by żal jaki właśnie poczuł nie odbił się na jego twarzy. Bo nie dość, że
był on bardzo egoistyczny to jeszcze irracjonalny. Przecież to naturalne, że
Alec chciał wierzyć, iż zależy na nim obojgu rodziców. A zachowanie Roberta
okazało się kamieniem milowym.
- Nie jesteś zły?
Dopiero pytanie
uświadomiło Magnusowi o trwającej już od jakiegoś czasu ciszy.
- Że potrzebowałem taty?
- W żadnym razie. –
Uśmiechnął się. – Już ci mówiłem, że zrobię wszystko, żebyś do nas wrócił. Mogę
nawet jeść coniedzielne obiadki z Robertem – powiedział z wesołością, której
tak naprawdę nie czuł.
- Na Anioła! Nie! – Alec
aż opadł na plecy wyrzucając ręce w górę. – To ja już chyba wolę wrócić na
stałe do łóżka.
Zaczął się śmiać a Magnus
mu zawtórował. Przebywanie z Alekiem zaczynało stawać się dużo łatwiejsze.
- Ale wiesz… - powiedział
chłopak, gdy udało mu się nieco uspokoić.
- Co wiem? – Magnus
również się położył tyle że na boku by móc podziwiać Alexandra. Chłopak lekko
się krzywiąc przyjął podobną pozycję, z jedną ręką pod głową a drugą wolną.
- Może i tata… i reszta
mi pomogła. Ale zdecydowałem się podjąć walkę tylko ze względu na ciebie. – Położył
zastygłemu, z szoku Czarownikowi dłoń na policzku, po czym drugi raz tego dnia
pocałował go w usta.
- Ładne kwiaty.
Isabele wiedziała, że jej
zazdrość była całkowicie irracjonalna. W końcu to chyba jasne, że ponad
czterystuletni Czarownik miał dużo większe fundusze czy nawet szanse, ażeby te
fundusze zdobyć niż chłopak, który wedle przyziemnego prawa nie kwalifikował
się nawet jako dorosły. A mimo to spoglądając na bukiet Aleca nie potrafiła
przestać go porównywać do tego stojącego u niej w pokoju. Oczywiście całe
porównanie wypadało bardzo na jej niekorzyść. Z drugiej strony Simon musiał się
postarać, bo choć otrzymane przez nią kwiaty wyglądały dużo skromniej to czuć
od nich było pewnego rodzaju zaangażowanie. Poprzedni adoratorzy obdarowywali
ją już w podobny sposób i wyrobiła sobie pewien zmysł obserwacji. Innymi słowy
potrafiła, bez pudła, powiedzieć, który bukiet pochodził wprost z supermarketu
a chłopak poszedł po linii najmniejszego oporu, który był inwencją kwiaciarki
podążającej za lakonicznym „niech pani zrobi coś ładnego, to dla dziewczyny”, a
wreszcie, do którego rękę przyłożył sam obdarowujący. Ten ostatni zazwyczaj był
najbrzydszy. Często bardzo niedopasowany, z kwiatami, które za żadne skarby świata
nie powinny leżeć obok siebie, ale przecież „tak ładnie wyglądają”. Bukiet od
Simona zaliczał się do tej ostatniej kategorii. I to było miłe. Jeszcze milsze
było do momentu aż nie zobaczyła co dostał Alec. Magnus też musiał sam
komponować bukiet, ale miał środki i doświadczenie by całość wyglądała naprawdę
prześlicznie. A nie jak mały pokraczny potworek. Tak brzydki, że aż piękny.
- Dzięki?
Alec zrobił co mógł by w
jego głosie nie było pytania, ale oczywiście skrewił. Może dlatego, że naprawdę
nie wiedział, czy ma za co dziękować. Może siostra się z niego podśmiewywała? W
końcu faceci raczej nie dostają kwiatów…
Dziewczyna chyba wyczuła
w jakim kierunku poszybowały myśli brata, bo zaraz zaczęła się tłumaczyć.
- Naprawdę! Nie
powinieneś wstydzić się tego, że dostajesz kwiaty.
Przysiadła na łóżku wciąż
zdziwiona jak bardzo zmienił się Alec i jak daleko zaszedł, od powrotu ojca. Wciąż
nie za bardzo pozwalał się dotykać, ale coraz częściej nie przeszkadzało mu
siadanie obok.
- Zwłaszcza jeśli to
lubisz. A lubisz, prawda?
Bez słowa pokiwał głową. Bukiet
od Magnusa powinien zacząć się już sypać, lecz dzięki magii pozostawał nietknięty.
- Ja też lubię. – Izzy
uśmiechnęła się do niego a Alec już wiedział, że siostra miała do niego jakąś
sprawę. I to z gatunku raczej tych mało przyjemnych. Postanowił od razu się z
tym zmierzyć. Miał dość uciekania od kłopotów. Chowania się pod kołdrę i
udawania, że świat zewnętrzny nie istnieje. Coraz bardziej miał ochotę wyjść z
pokoju. Nawet jeśli perspektywa ta mocno go przerażała.
- Co się stało? – spytał.
- O czym mówisz? –
Dziewczyna niezbyt przekonująco udała, że nie wie o co chodzi.
- Iz… - Alec przysunął się
nieco do siostry. – Znam cię. I wiem, kiedy cię coś dręczy. Jeśli mogę to chcę
pomóc.
Przygryzła wargę. Czym
zasłużyła na brata, który po tym wszystkim co przeszedł nadal chciał jej w czymkolwiek
pomagać.
- Co myślisz o Simonie? –
rzuciła nienawidząc siebie. Co z niej za człowiek, skoro zdecydowała się przyjąć
pomoc brata, którego tak skrzywdziła? I krzywdziła nadal. Wciąż nie przyznała
się Alecowi do największej zbrodni jaką przeciw niemu popełniła. Chciała to
zrobić teraz a zamiast tego gapiła się na kwiaty i gadała o Simonie. Czy
istnieje jakaś granica żałosności jaką można osiągnąć?
Alec oblizał suche nagle
wargi. Kiedyś, gdy byli dziećmi a Izzy zaczynała dostrzegać, że patrzył na
plakaty przyziemnych piosenkarzy w ten sam sposób co ona, próbowała go zmusić
by rozmawiał z nią na ten temat. Dla niej nie było w tym nic niestosownego. Teraz
sam to wiedział a mimo wszystko rozmawianie z siostrą o chłopakach znajdowało
się tak daleko od jego strefy komfortu, że dotrze tam chyba dopiero kiedy
demencja całkiem zniszczy mu mózg. A i to nie było pewne.
- Izzy ja… Naprawdę nie
chcę o tym rozmawiać. Jeśli masz ochotę poplotkować to proszę, idź do Clary…
Dziewczyna najpierw
szeroko otworzyła oczy a później poczuła nagłą potrzebę uderzenia się w twarz.
- Nie w tym sensie! –
zapewniła pospiesznie. – Chodziło mi co o nim myślisz jako o człowieku.
Teraz to on zrobił
wielkie oczy.
- A po co ci moja opinia?
– Zwykle siostra miała jego zdanie gdzieś. Zwłaszcza jeśli chodziło o chłopców.
Nigdy nie słuchała, gdy ją ostrzegał przed spotykaniem się z jednym lub drugim,
a kiedy wracała wściekła, z runą siły wciąż widoczną na przedramieniu, samym
wzrokiem kazała mu siedzieć cicho. Skąd ta zmiana?
Izzy wstała i znów
podeszła do bukietu. Jednym palcem dźgnęła wyjątkowo ładnie rozwiniętą różę
pewna, że w ten sposób strąci przynajmniej kilka płatków. Nic się jednak nie
stało. No tak. Korzyści z posiadania chłopaka Czarownika.
- Iz… Co się stało? –
Stanął przy niej w bezpiecznej odległości. Takiej na długość ramienia.
Dziewczyna jeszcze raz spróbowała
zamordować różę a potem odpowiedziała w sposób jakiego się nie spodziewał.
- Podkochiwałam się w Edgarze.
Zacisnęła dłonie w pięści
i zamknęła oczy jakby bojąc się spojrzeć na brata.
- Wiedziałem.
Głos Aleca był spokojny i
trochę smutny. Isabelle gwałtownie otworzyła oczy po czym wbiła w chłopaka
spojrzenie sarny uwięzionej w reflektorach samochodu. Tak się też czuła. Znikąd
pomocy, droga ucieczki została odcięta a ona mogła tylko czekać na konfrontację
z przeznaczeniem. Ostatni raz przeżyła coś takiego podczas swojego pierwszego
spotkania z demonem. Wtedy też, na ułamek sekundy zapomniała o wszystkim czego
się nauczyła. Jednak czytanie czy słuchanie o czymś a bezpośrednie stawienie
czoła niebezpieczeństwu to dwie różne rzeczy.
Zginęłaby, gdyby nie
Alec. Uratował ją. Myślała, że po raz pierwszy. Och jak bardzo się myliła.
- Jak to wiedziałeś? – w
końcu udało jej się wydobyć z siebie głos.
Ku jej ogromnemu
zdumieniu na twarzy brata pojawił się nikły uśmiech.
- Nie maskowałaś się tak
dobrze jak myślałaś – powiedział. – Ten maślany wzrok i próby zwrócenia na
siebie uwagi za każdym razem, gdy Edgar… - Imię z trudem przeszło mu
przez gardło. – Pojawiał się w pomieszczeniu…
W słowach Aleca
rozbawienie mieszało się z goryczą; poczucie winy do tej pory nieco przyduszone
znów ożyło i zaczęło torturować Isabelle z nową mocą.
- Myślę, że wszyscy
wiedzieli – ciągnął chłopak. – No może poza… - zawahał się i Izzy doskonale wiedziała
o kim teraz myślał jej brat. O swoim parabatai.
- Jace’em – dokończył
niezgrabnie zdanie. – Ale on nigdy nie był zbyt bystry w tych sprawach.
- Myślę, że to zdanie
mógłbyś zakończyć na bystry – zaryzykowała żart. Skoro Alec posunął się nawet
do tego, żeby wspomnieć o Jessie może mogła sobie na to pozwolić?
- Pewnie masz racje. –
Spróbował się uśmiechnąć. Naprawdę. Jednak każde z nich wiedziało, że poległ w
tym zakresie. – Tak czy inaczej twoje zauroczenie było tajemnicą poliszynela. I
nawet nie wiesz, jak mnie to przerażało.
Nie wiadomo skąd w dłoni Aleca
pojawiła się zielona piłka. Zaczął ją ściskać.
- Dlaczego? – Nie
rozumiała tego. Złość była według niej bardziej adekwatną emocją. Ona na pewno
byłaby zła, gdyby osoba, którą starała się chronić robiła wszystko by zwrócić
na siebie uwagę oprawcy. Ale nie Alec. O ile dobrze pamiętała to brat starał
się wtedy zacieśnić ich relacje. Na swój introwertyczny sposób, czym oczywiście
tylko wywołał jej irytację. A mur jaki między nimi powstał zyskał jeszcze kilka
pięter.
- Bo skoro ja to
zauważyłem to znaczy, że oni też. I bałem się, że będą chcieli to wykorzystać.
Że przestaną ograniczać się tylko do misji i postanowią skrzywdzić cię w
Instytucie. A potem zrzucą na ciebie winę. Bo w końcu wszyscy widzieli, że
kokietowałaś Edgara. – Imię znowu niemal nie przeszło mu przez gardło. –
Bałem się, że mimo wszystko nie uda mi się cię ochronić…
Spuścił głowę i wbił
wzrok w swoje bose stopy. Za to Isabelle wróciła myślami do tamtych dni. Nawet
z perspektywy czasu nie potrafiła powiedzieć czy faktycznie jej próby uwodzenia
były aż tak widoczne jednak teraz uzmysłowiła sobie coś jeszcze. Kiedy ona
powoli zdawała sobie sprawę z uczucia jakie się w niej pojawiło, Alec zaczynał
coraz więcej czasu spędzać z Edgarem i Rajem w Instytucie. Tak jakby wspólne
misje mu nie wystarczały i chciał mieć mężczyzn tylko dla siebie także poza
nimi. Gdzieś po drodze Jace chyba nawet mu to wypomniał i wybuchła nie licha kłótnia,
po której bracia nie odzywali się do siebie przez tydzień. Oczywiście to Alec
pierwszy wyciągnął rękę na zgodę. Zabawne. Do tej pory o tym nie pamiętała. Teraz
zaś mogła przytoczyć nawet kilka cytatów… Chyba. Albo po prostu włożyła w usta
młodszego Jace’a słowa jakie wypowiedział będąc prawie dorosłym.
Uderzyła ją też jedna
rzecz. Jako dziecko zauważyła zwiększone zainteresowanie Aleca Rajem i Edgarem,
gdy sama chciałaby mieć przynajmniej jednego z mężczyzn na wyłączność. To chyba
wtedy zapoczątkował się jej gniew na brata mający swój finał przed kilkoma
tygodniami.
Wtedy myślała, że Alec
kradnie jej atencję mężczyzny, którym była żywo zainteresowana, z jakichś
egoistycznych pobudek. Teraz wiedziała, że narażał się na obecność ludzi,
których nienawidził i których się bał, by ją chronić. A ona tak mu odpłaciła.
- Przepraszam Alec.
Przetarła oczy wierzchem
dłoni. Miała nadzieję, że w ten sposób pozbędzie się wilgoci jaka się w nich
pojawiła. Nie chciała płakać. Nie teraz. Nie przy Alecu. Dla niego musiała być
silna. Więc po co w ogóle zaczynała ten temat? Powinna zignorować kwiaty i
samego Simona. Przynajmniej do czasu aż Alec nie wyzdrowieje.
- I dziękuję.
- Nie musisz.
Takiej odpowiedzi się
spodziewała choć nie do końca wiedziała, którą z jej wypowiedzi Alec miał na
myśli. Pewnie obie. Alec już taki był.
Nagle poczuła delikatny
dotyk na łokciu. Spojrzała w tamto miejsce. To brat ostrożnie muskał jej skórę
opuszkami palców. Zastygła jak słup soli. To był pierwszy raz, gdy Alec dotykał
ją z własnej woli. Poza tym w tym dotyku było coś intymnego… kruchego. Bała
się, że jeśli zerwie tę nić łączącą ją z bratem to któreś z nich roztrzaska się
niczym szklana statuetka. I wcale nie stawiałaby na Aleca.
- Jeśli to pomogło ci
wyrosnąć na to kim jesteś… To cieszę się, że mogłem to dla ciebie zrobić…
Nie odważyła się podnieść
wzroku na brata. Nie po tym co właśnie usłyszała. Tym bardziej, że uświadomiła
sobie jeszcze jedno. Była kim była dzięki Alecowi. To głównie dzięki niemu a
nie matce czy ojcu stała się silną Nocną Łowczynią jaką zawsze chciała być.
- Kocham cię braciszku –
wyszeptała nieświadomie przysuwając się o kilka kroków do chłopaka.
- A ja ciebie
siostrzyczko.
Przestał pieścić jej
łokieć. Momentalnie w tamto miejsce wdarł się chłód. Choć przecież w całym pokoju
było gorąco. Nie zdążyła jednak w pełni zdać sobie sprawy z dyskomfortu, bo silne
ramiona brata objęły ją i przytuliły. Przylgnęła do niego automatycznie. Tak
jak wcześniej, gdy potrzebowała pocieszenia a Alec był tym, który je dawał.
Znanym ruchem położyła głowę na jego klatce piersiowej tak by słyszeć bicie
serca chłopaka. Głos w jej głowie darł się wniebogłosy, że nie powinna tego
robić, że ma się odsunąć, lecz kiedy tylko spróbowała Alec przyciągnął ją mocniej.
Dotarło do niej, że on chciał tego dotyku. Po tym całym czasie unikania innych
nagle zapragnął przytulenia. Objęła brata w talii starając się nie zwracać uwagi
na to jak bardzo schudł.
- Wiesz… - odezwał się
niespodziewanie. Mruknęła coś niewyraźnie. – Simon to szczęściarz.
Spojrzałaby na niego
mocno zdziwiona, gdyby nie to, że unieruchamiał jej głowę własnym podbródkiem.
A jej było zbyt wygodnie by zmieniać pozycję. Poza tym to Alec zaczął
przytulanie i to on nim kierował.
- Bo w ogóle rozważasz
spotkanie… - Zamyślił się. – Wydaje mi się, że powinnaś iść z nim na randkę.
Mam wrażenie, że to dobry facet… Będzie wielbił ziemię, po której stąpasz.
Roześmiała się cicho.
- Skoro tak mówisz…
- Ale obiecaj mi jedno.
- Wszystko – przyrzekła i
naprawdę to miała na myśli.
- Kiedy już dojdę do
siebie pozwolisz mi zrobić ten cyrk z „jeśli skrzywdzisz moją siostrę”.
Parsknęła śmiechem tak
bardzo, że opluła bratu piżamę. Sam Alek też zaczął się śmiać. A Izzy spaliłaby
świat do gołej ziemi byle tylko słyszeć to częściej.
- Masz to jak w banku.
O matko ❤️ile cudowności. Uwielbiam cię za każdy rozdział po kolei
OdpowiedzUsuń