WRÓĆ DO NAS
10
- Hej. Spokojnie. Nic się
nie stało.
Magnus machnął ręką i
niebieska stróżka magii osuszyła mokre od łez policzki Aleca.
- Nie płacz, kochanie –
powiedział miękko choć wewnętrznie cały aż się trząsł.
Chłopak pociągnął nosem
po czym, niezbyt ładnie, smarknął w chusteczkę. Wydał przy tym taki dźwięk, że
aż sam się skrzywił. Magnus postanowił udawać głuchego. Za pomocą magii podał
ukochanemu kolejną chusteczkę. Chłopak przyjął ją z lekkim niesmakiem.
Czarownik wiedział, że grymas ten był wyrazem autoagresji Łowcy, dlatego sam
wolałby zostać jego adresatem.
- To nie twoja wina –
powtórzył po raz trzeci w ciągu ostatniego kwadransa. W oczach chłopaka
widział, że ten mu nie wierzy. – Alexandrze…
- Przecież wczoraj było
tak dobrze – powiedział Łowca i ponownie wydmuchał nos. Tym razem nieco ciszej.
Zaraz potem okrył się kołdrą po samą szyję. – Dlaczego więc dzisiaj… - urwał. –
Kurwa mać.
Magnusem wstrząsnęło.
Jego ukochany Alexander naprawdę rzadko przeklinał. To tylko pokazywało w jak
złym stanie był chłopak. W sumie mu się nie dziwił. Wczoraj… Grali w grę i wszystko
szło naprawdę dobrze. Alec nawet się do niego przytulił. I zasnął z głową na
jego ramieniu. Nie podejrzewał, że teraz stanie się to normą, lecz tak poważny
krok w tył jakiego dokonał Alec był sporym zaskoczeniem dla każdego. Od samego
rana, tak przynajmniej powiedziała mu Maryse, Alexander reagował alergicznie na
każdą próbę dotknięcia. Nawet siadanie zbyt blisko było zabronione.
Zaniepokojony Magnus
próbował się czegoś dowiedzieć od samego Aleca. Skończyło się na ataku paniki
zwieńczonym płaczem, po tym jak chłopak chciał pokazać samemu sobie, że jest w
stanie pokonać własne lęki. Że zdrowieje.
Nie powinien był na to
pozwolić, wiedział o tym, lecz ta mała część niego, zmęczona całym tym koszmarem,
przytępiła jego zmysły i nie pozwoliła zareagować w porę. Przez co Alec zdołał złapać
go za nadgarstek.
A teraz musieli sobie z
tym poradzić.
- Groszku – spróbował
określenia, które zawsze nieco irytowało Aleca. Chciał w ten sposób
przekierować choć część gniewu chłopaka. Nie miał pojęcia czy mu się udało, bo
wyraz twarzy Alexandra nie zmienił się ani o jotę. – Wzloty i upadki są
elementem zdrowienia. To normalne, że czasem będzie lepiej czasem gorzej. – Sam
nie do końca wierzył w to co mówił, ale w tej sytuacji nie chodziło o niego.
Chodziło o Aleca, który zaczynał wątpić w siebie. W to, że był w stanie
poradzić sobie z koszmarem jaki go spotkał.
- Tylko dlaczego tych
upadków jest więcej?
Łowca zabrzmiał prawie
jak dziecko skarżące się na niesprawiedliwość świata, którego nie rozumie a w
którym przyszło mu żyć. Zagryzł mocno wargi i Magnus był niemal pewny, że pod
kołdrą zacisnął palce na udach. Szybko zlustrował pokój, nie znalazł jednak tego
czego szukał. Zielona piłka, nieodłączny przyjaciel Alexandra, po prostu
zniknęła. Chłopak zrozumiał jego gest.
- Pod łóżkiem – wyszeptał
niemal nie otwierając ust przez co całość zabrzmiała nieco sycząco. Na
szczęście Czarownik nie miał problemów ze zrozumieniem. Machnął ręką i już po
chwili mały gejzer magii unosił piłkę tuż przed twarzą Aleca. Magnus zrobił to
specjalnie, w końcu nie byłoby problemem przetransportować piłkę pod kołdrę,
wprost do dłoni chłopaka. Ale on chciał zmusić ukochanego do jakiejś
aktywności. Pokazać mu, że choć jedną walkę przegrał to wojna wciąż trwała a on
mógł odnosić małe zwycięstwa.
Alec długo gapił się na
piłkę. W końcu wyszarpnął rękę spod kołdry, złapał zabawkę i ruchem na jaki
stać było tylko Nocnych Łowców, wrócił do poprzedniej pozycji. Uważny obserwator,
a Magnus z całą pewnością się do takiego grona zaliczał, zwłaszcza jeśli sprawa
dotyczyła jego ukochanego Alexandra, nie mógł nie odnotować nikłego uśmiechu, który
pojawił się w kącikach ust chłopaka. Nieco ulgi spłynęło na Czarownika. Łowca
nie stracił całkiem woli walki. To dobrze. Bo oznaczało nie tylko, że ich
wspólna przyszłość wciąż była czymś realnym a także, że mógł zostawić Aleca
samego. Nie chciał tego robić, ale musiał. Jego obecność tylko deprymowała
chłopaka. Najlepiej by sam oswoił się z dzisiejszym potknięciem, jak postanowił
nazywać chwilowy spadek formy ukochanego.
Nie musieli o tym
rozmawiać. Magnus po prostu wskazał brodą drzwi a Alexander, z widoczną ulgą,
skinął głową.
Na korytarzu spotkał
Isabelle, wyraźnie zmierzała do pokoju brata. W pierwszym odruchu Czarownik ją
przypuścił porażony zmienionym wyglądem Łowczyni. Isabelle miała na sobie zwykłe
jeansy biodrówki i zdecydowanie za duży i za luźny T-shirt. Wyglądał jak coś co
kupiła Alecowi, ale w ostatecznym rozrachunku postanowiła zostawić sobie.
Przynajmniej tak wnioskował po braku dziur i plam niewiadomego pochodzenia.
Jego Alexander miał sporo zalet, ale dbanie o ubrania się do nich nie
zaliczało. Czego Magnus nie potrafił zrozumieć, za to musiał zaakceptować.
W tym aspekcie Alec w
ogóle nie przypominał siostry. Isabelle Lightwood, którą Magnus poznał, nigdy w
życiu nie ubrałaby się tak by nie przyciągać zazdrosnych zerknięć kobiet i
wygłodniałych spojrzeń mężczyzn. Była jedyną osobą, która potrafiła zmusić
Magnusa do tego by czuł się niewystraczająco eleganckim. I to podczas zwykłego
wieczoru w pubie. Dlatego też zmiana jej
image’u sprawiła, że na chwilę zapomniał o Alecu i jego dzisiejszym kryzysie. Co
prawda nawet to ubranie nie było w stanie odebrać Isabelle jej seksapilu, ale
teraz był on nieco przytłumiony. Bardziej… dziewczęcy. O ile coś takiego w
ogóle istniało. Tak jakby próbowała się ukryć nie bardzo wiedząc jak to zrobić.
Nieprzyjemne swędzenie rozlało się po duszy Magnusa.
- Izzy! – krzyknął
kierowany odruchem. Zrobił to nim w ogóle zdążył pomyśleć co jej powie.
Dziewczyna stanęła i obróciła
się na pięcie… płaskich balerinek. Teraz Magnus już wiedział, że stało się coś
złego. A potwierdzeniem stuprocentowym jego przypuszczeń była wolna od makijażu
twarz Łowczyni. Dzięki temu wory pod oczami były aż nadto widoczne.
- Tak? – spytała trochę
zła, że Czarownik jej przeszkadza, trochę zaniepokojona, bo przecież powinien
siedzieć w pokoju Aleca do momentu aż ktoś, niemal siłą, go z niego nie wyprosi
a trochę… połaskotana nadzieją, że może Magnus… Może on się nią zainteresuje.
Na matkę nie miała co liczyć. Maryse dopiero, na nowo, uczyła się co to znaczy
mieć dzieci a nie małych żołnierzy w służbie Clave. I zmianę wyglądu córki
skwitowała tylko łagodnym uśmiechem i stwierdzeniem, że ładnie wygląda. Może i
chciała zapytać o powód tej metamorfozy, ale nie odważyła się. A Izzy sama nie
chciała zaczynać tematu. Jace za to wydawał się być w szoku; poza tym widziała
strach w jego oczach, ilekroć tylko na nią spojrzał. Bał się jej. Clary… Clary
żyła we własnym świecie. Coś bez przerwy zaprzątało jej myśli. A wnioskując ze
spojrzeń rzucanych przez nią w stronę Jace’a, kiedy myślała, że nikt nie widzi
– ktoś. Miała za złe przyjaciółce, że ta tak szybko zaczęła się łamać. Z
drugiej strony Clary jeszcze nic nie zrobiła, więc nie było powodu by ją
opierdalać.
Natomiast jeśli chodzi o
Maxa… Wiedziała, że on zauważył, ale jego akurat nie chciała obciążać. Więc może Magnus…
- Tak? – spytała, bo
cisza ze strony Czarownika zaczynała się przedłużać.
- Nie idź do Aleca – w
końcu udało mu się coś z siebie wyrzucić.
Isabelle zalała fala
sprzecznych emocji. Z jednej strony zazdrość, że znowu chodzi o Alexandra. Żal,
że kolejna osoba nie zainteresowała się nią. Złość na samą siebie, bo podczas
gdy jej ukochany brat z trudem radził sobie z życiem i koszmarem jakiego nikt nigdy
nie powinien doświadczyć ona, jak ostatnia egocentryczka pragnie uwagi. Z
drugiej był strach. Dlaczego nie mogła pójść do Aleca? Przecież… Przecież
wczoraj wszystko było dobrze!
- Ma gorszy dzień –
wyjaśnił Magnus widząc minę dziewczyny. – Z tych naprawdę gorszych – dodał a
Izzy od razu wiedziała o czym mówił mężczyzna. Takich dni bywało sporo na
początku drogi Aleca. Wtedy nie tolerował nawet obecności kogokolwiek w pokoju.
Unikał patrzenia na drugą osobę. I miał z tego powodu koszmarne poczucie winy.
- Ale przecież… -
Przycisnęła dłoń do ust, sama nie wiedząc, dlaczego. Widywała ten gest w
filmach, gdy obdarte z charakteru bohaterki chciały pokazać emocje. Zawsze
nieodmiennie ją to wkurzało. W takich chwilach chciała wejść do telewizora,
potrząsnąć taką kretynką i kazać jej działać. A teraz proszę – stała się jedną
z nich. Gdyby sytuacja nie była tak poważna parsknęłaby histerycznym śmiechem.
- Wiem – przytaknął Czarownik.
– Wczoraj było dobrze. Ale czasem tak po prostu jest. Bywają… - zawahał się. – Gorsze
dni. Zawsze.
Miała wrażenie, że
przekonywał nie tyle ją co samego siebie. Zachowanie spokoju sporo go
kosztowało. Widziała to w jego kocich oczach, dziwnie niepasujących do młodej
twarzy w jakiej były osadzone. Zwykle udawało mu się zamaskować ten dziwny
dysonans, lecz dzisiaj… Albo mu się zwyczajnie nie chciało, albo nie miał na to
siły. Postanowiła go nie dręczyć. On przeżywał tę tragedię chyba jeszcze
bardziej niż oni.
- Rozumiem. – Nie
rozumiała za cholerę. – W takim razie ja…
- Nie masz ochoty na
kawę? – zaskoczył ją pytaniem. A patrząc na jego twarz nie tylko ją. Sam
wyglądał na zdziwionego własną propozycją. Zdecydowanie tego nie przemyślał.
Ale Izzy postanowiła nie wybrzydzać. Nawet taka wymuszona uwaga była lepsza niż
to, na co mogła liczyć w Instytucie.
- Pewnie.
Szybkość z jaką Isabelle
zgodziła się na jego propozycje tylko utwierdziła go w przekonaniu, że coś
niedobrego działo się z dziewczyną. Podejrzewał też, że był jedyną osobą, z którą
mogła o tym porozmawiać. Odrzucił więc od siebie własne nieszczęście, nie tylko
on przecież cierpiał; i nawet udało mu się zmusić do uśmiechu. Jakaś część
niego przypomniała mu, że takie zachowanie spodobałoby się Alecowi. Chłopak
zawsze bardziej dbał o własne rodzeństwo niż o siebie. Nie żeby zamierzał mu
się czymkolwiek chwalić. Aż tak próżny nie był. Wystarczała mu świadomość, że
zrobił coś dla ukochanego.
- W takim razie
zapraszam. – Machnął ręką i wywołał Portal. Izzy aż klasnęła w dłonie i przez
ułamek sekundy wyglądała jak zwykła nastolatka, bez przygniatającego ją
brzemienia. Jego uśmiech poszerzył się. Wysunął ramię tak by dziewczyna mogła
je chwycić. Zrobiła to bez wahania. Nawet słowem nie zająknęła się o zmianie
stroju czy zrobieniu makijażu. Musiało być z nią gorzej niż Magnus myślał. Szybko
skorygował zaklęcie.
- Wiesz… - Izzy bawiła
się uszkiem filiżanki. – Kiedy mówiłeś o kawie myślałam, że chodzi ci o Starbucks’a…
Magnus prychnął i upił
łyk własnego napoju.
- Nigdy nic nie zakładaj,
jeśli chodzi o Czarownika. – Puścił jej oko. Zaraz jednak spoważniał. – Nie podoba
ci się tu? – zaniepokoił się.
- Co?! Nie! Kto byłby na
tyle głupi, żeby narzekać na prawdziwą włoską kawę pitą w samych Włoszech?! – Rozejrzała
się dookoła a jej oczy błyszczały. Magnus pogratulował sobie w duchu tych
ostatnich poprawek. Kto by pomyślał, że wystarczy zmiana kontynentu, żeby ponownie
zobaczyć szczery uśmiech Izzy? Mógł to zrobić już dawno.
Jego rozmyślania przerwał
obsceniczny gwizd dochodzący z drugiej strony ulicy. Szybko przeniósł tam spojrzenie
i zobaczył trzech wyrostków, maksymalnie szesnastoletnich, którzy bez
skrępowania pokazywali sobie Isabelle palcem i coś tam między sobą mówili. Byli
za daleko, żeby Magnus mógł usłyszeć, ale ogólny sens pozostawał jasny dla
każdego. Zaniepokojony spojrzał na Isabelle gotów wkroczyć do akcji, gdyby
Łowczyni chciała rozszarpać młodzików na kawałki. Wierzył, że należy im się
kara a pobicie z rąk dziewczyny nadawałoby się do tego idealnie, ale z
doświadczenia wiedział, że Nocni Łowcy w starciach z Przyziemnymi czasem
zapominają, iż ci drudzy posiadają mniejszą wytrzymałość niż demony.
Ku jego zdumieniu z Izzy
nie wyszła krwawa bogini zemsty z rozwianym włosem i mordem w oczach a… zahukana
nastolatka odgradzająca się od świata menu z deserami. Zaniepokojony puścił, w
stronę poczynającej sobie coraz śmielej młodzieży, zaklęcie. Chłopcy jak na
komendę umilkli i zrobili się bladzi jak ściana. Zaraz też, zaciskając zęby,
ruszyli szturmem na najbliższy sklep. Czarownik zaśmiał się w duchu. Może to i
niskie, ale zawsze uważał, że porządna grypa żołądkowa wyciąga z ludzi
najlepsze i najgorsze instynkty. Ci nastolatkowie mieli chyba tylko te drugie
biorąc pod uwagę, że pobili się na środku chodnika nie mogąc dojść do
porozumienia, który z nich wchodzi pierwszy skorzystać z toalety. Roześmiał się
głośno. Trochę za głośno, bo ściągnął na nich uwagę pozostałych gości kawiarni.
Przeprosił bezgłośnie i spojrzał na Isabelle.
- Co się stało? – zapytał
łagodnie. – Dlaczego nie ruszyłaś i nie skopałaś tym idiotom tyłków? Wiesz, że nie
musiałabyś się martwić o postronnych obserwatorów?
Pokiwała głową, ale nic
nie powiedziała. Zamiast tego wzięła łyk kawy nie patrząc na Magnusa.
- Izzy? – tym razem
zapytał nieco ostrzej. Dziewczyna znowu nic nie powiedziała za to zapatrzyła
się gdzieś w dal. W Magnusie zaczęła narastać panika. Czy będzie jakaś powtórka
z rozrywki? Czy Isabelle też skrywa mroczną tajemnicę a ostatnie wydarzenia
były wyzwalaczem. A może to wszystko załamało dziewczynę i… Nie zdążył wymyślić
żadnego „i” bo Izzy wybrała właśnie ten moment by się odezwać.
- Czy ja jestem złym człowiekiem,
Magnusie?
Zamrugał. Raz potem
drugi. Otworzył usta by zaraz je zamknąć. I znowu mrugnąć. Bądź co bądź takiego
pytania się nie spodziewał. Tym bardziej z ust Nocnego Łowcy. Tych utożsamiał
raczej z pewnością podejmowanych przez nich decyzji nawet jeśli stały one w
sprzeczności z obowiązującym dookoła kompasem moralnym. Może i młode pokolenie Lightwoodów
plus Fairchild (i Herondale, kiedy nie był dupkiem z przerostem ego) wyłamywało
się z ram w jakie włożył wszystkie Dzieci Anioła, ale nadal słysząc tak postawione
pytanie czuł się co najmniej nieswojo.
- A dlaczego miałabyś
być? – zapytał, żeby ukryć zmieszanie i zaraz upił łyk kawy. Liczył na zyskanie
tym wybiegiem trochę czasu. Niestety Isabelle do tego stopnia nie spieszyła się
z odpowiedzią, że zdążył wypić całą kawę a proszenie o następną, podczas gdy w
filiżance dziewczyny wciąż znajdowała się ponad połowa, wydawało mu się
niegrzeczne. Czekał więc coraz bardziej się denerwując.
Wreszcie Izzy się nad nim
zlitowała.
- Mówią, że ciągnie swój
do swego…
Magnus nie poczuł jakby
cokolwiek mu się rozjaśniło. Wręcz przeciwnie. Był jeszcze bardziej skołowany.
- Przyznam, że nie
rozumiem.
Dziewczyna przygryzła
wargę. Przypominała teraz Alexandra bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Ten
sam niepewny wzrok, pewne zagubienie… Magnusowi aż przykro się na to patrzyło,
ale tym bardziej czuł, że musi pomóc Łowczyni. I nie chodziło tylko o Aleca. On
sam źle by się czuł ze sobą, gdyby teraz odpuścił.
- Ja… Podkochiwałam się w
Edgarze! – wyrzuciła z siebie w końcu Isabelle z trudem hamując przy tym łzy. Magnus
musiał przyznać, że wyznanie dość mocno nim wstrząsnęło. Do tej pory nie
traktował wspomnianego Łowcy jak istoty ludzkiej mającej jakiekolwiek cechy
poza dewiacją seksualną. Teraz dotarło do niego, że to był przecież człowiek. I
robił inne rzeczy, poza krzywdzeniem Alexandra.
Izzy wzięła milczenie
przyjaciela za zachętę by mówiła dalej.
- Kiedy byliśmy dziećmi… On
wydawał mi się kimś wspaniałym. Wiesz… Nocny Łowca chwalony przez wszystkich.
Taki męski, opowiadający niezwykłe historie, potrafiący zabić demona jednym cięciem.
No tak, pomyślał Magnus. Co
kraj to obyczaj. Przyziemne nastolatki lecą na ładną buźkę i/lub wątpliwej
jakości talent wokalny, a żeby zawrócić w głowie małej Nefilim trzeba umieć
posiekać demona w mniej niż trzech ruchach.
Starał się odgrodzić swoje
obrzydzenie od obrazu jaki prezentowała mu Isabelle. Musiał cały czas
przypominać sobie, że ona przecież była dzieckiem. A takiemu naprawdę łatwo zaimponować,
zwłaszcza jeśli, tak jak rodzeństwo Lightwoodów, wychowywało się w pewnym
oderwaniu od świata zewnętrznego. Nic dziwnego, że obcy je fascynowali. Wchodził
tu czynnik nieznanego, a więc pociągającego. No i Izzy nie wiedziała co ta
dwójka wyprawiała, gdy znikała z oczu władzom Instytutu.
- Poza tym zawsze był
taki… szarmancki. Dowcipny… Ja… On… - jęknęła. – Wydawał mi się ideałem faceta
– umilkła i zaczęła bawić się serwetką.
Magnus z mieszanymi
uczuciami patrzył, jak rwie ją na strzępy, które po chwili wiatr zwiewa na
stolik obok. Na szczęście pusty. Zdawał sobie sprawę z tego, że jako ten
starszy i mądrzejszy, przynajmniej teoretycznie, powinien pocieszyć dziewczynę
i zapewnić ją, że jedno nietrafione zauroczenie z czasów dzieciństwa nie definiuje
jej ostatecznie jako złej osoby. Wiedział. A mimo to nie potrafił. Bo sama
myśl, iż ktoś mógłby żywić ciepłe uczucia do tego potwora, przez którego właśnie
przechodzili piekło, budziła w nim mordercze instynkty. Nawet jeśli całkiem irracjonalnie.
Bo przecież Isabelle była dzieckiem. Zagubionym w swoich uczuciach. Poza tym
nikt nie ma na czole napisane, że jest zły. Do tego dochodziła jeszcze sprawa z
Camille. Gdyby skreślił dziewczynę za jej zauroczenie wyszedłby na hipokrytę
stulecia.
- To kogo kochamy nie
definiuje nas jako dobrych czy złych – usłyszał swój własny głos. – Miłość nie
jest uczuciem racjonalnym i ciężko jej wytłumaczyć, że ktoś na nią nie
zasługuje. Jak myślisz… Czy matka Edgara… – To imię z trudem przeszło mu przez
gardło. – Czy ona mniej kochałaby syna, gdyby dowiedziała się prawdy o nim?
- To co innego – nie zgodziła
się Izzy.
- Tak – potwierdził
Magnus. – Ale zasada jest taka sama.
Widział, że jej nie
przekonał. Nie był nawet blisko tego. Dlatego postanowił wytoczyć cięższe
działa.
- Isabelle?
Poczekał aż na niego
spojrzy. W jej oczach błyszczały łzy. Oby tylko mu się tu nie rozpłakała.
Dzisiejszy dzień był wystarczająco ciężki i bez tego.
- A czy ty uważasz, że
jestem złym człowiekiem?
Wyglądało jakby
dziewczyna momentalnie zapomniała o własnych rozterkach. Wstała gwałtownie i
uderzyła otwartymi dłońmi o blat stolika tak mocno, że szklana mozaika jaką był
wyłożony o mało nie pękła. Za to obie filiżanki się przewróciły. Niedopita kawa
Izzy zalała stolik, serwetki i zaczęła skapywać na ziemię. Kelner już biegł w
ich kierunku, ale Magnus ręką dał mu znak, że nie trzeba. Kiedy mężczyzna
odwrócił się do nich plecami, machnął ręką i posprzątał wszystko. Dopiero wtedy
spojrzał na Isabelle. Dziewczyna wyglądała jak uosobienie furii. Jej policzki
przybrały szkarłatną barwę, oczy do niedawna pełne łez, teraz ciskały gromy a
nozdrza poruszały się gwałtownie, gdy wciągała powietrze.
- Kto śmiał choćby
zasugerować coś takiego?! – warknęła. I to niemal dosłownie. Do tej pory Magnus
myślał, że to tylko poetycki zwrot używany w książkach, ale słysząc Isabelle
naprawdę nie mógł sobie wyobrazić lepszego określenia.
- Jeśli to mama…
- Uspokój się – powiedział
łagodnie i dał jej znak, żeby usiadła. Łowczyni przez chwilę wpatrywała się w
niego uważnym spojrzeniem, ale w końcu wykonała polecenie. Kiedy już siedziała Magnus
zawołał kelnera. Tego samego, który wcześniej chciał im pomóc. Mężczyzna zdawał
się w ogóle nie zaskoczony faktem, że po bałaganie nie było śladu. Małe
zaklęcie zmiany pamięci czyniło jednak cuda, uznał Magnus.
Zamówił drugi raz to samo
plus dwa pucharki lodów. Izzy nie protestowała. Może dlatego, że nie znała
włoskiego.
Czarownik milczał aż nie
przyszło ich zamówienie. Wtedy też zamiast przejść do rzeczy najpierw podał
jeden z pucharków dziewczynie, samemu zabierając się za drugi.
- Mam nadzieję, że lubisz
czekoladowe. – Wskazał jej porcję. Sam dostał cytrynowe. To zabawne, ale mając
na karku kilka stuleci zdecydował się ich spróbować dopiero kiedy zasugerował
to Alexander. Chłopak momentalnie zakochał się w smaku podczas gdy Czarownik
pozostawał sceptyczny. Mimo to zdecydował się właśnie na nie. To głupie, ale w
ten sposób czuł się bliżej Aleca.
Izzy bez entuzjazmu
pokiwała głową i zaczęła dźgać lody łyżeczką. Podejrzewała, że już wie, jak
czuł się Max, gdy sama zabrała go na siłę do lodziarni.
- Magnusie… - zaczęła. –
Jeśli mama…
- To nie ma nic wspólnego
z twoją matką – zapewnił ją. – Po prostu poszedłem twoim tokiem rozumowania.
Spojrzała na niego
zaskoczona.
- O czym ty mówisz?
- O twoim pomyśle, że to
kogo kochamy definiuje nas jako ludzi – wyjaśnił. A ona dalej nie rozumiała.
- Przecież ty kochasz Aleca…
- Ale wcześniej kochałem
innych – powiedział niejako ze wstrętem. Niektóre z tych miłości były co
najmniej wątpliwej jakości. – Na przykład Camille.
Dziewczyna prychnęła.
- Wybacz Magnusie, ale to
raczej kiepskie porównanie. – Wbiła łyżeczkę w dziwnie nieroztapiające się lody
i spojrzała na Czarownika spod byka. – Rozumiem, że ona cię skrzywdziła, ale
raczej ciężko zestawić pedofilię ze zdradą.
Magnus zamknął oczy i
ścisnął nasadę nosa. Tą częścią swojej historii nie chciał dzielić się z nikim.
Poprosił nawet Catarinę by wymazała mu wspomnienia z nią związane. Jak się
jednak okazało albo przyjaciółka zrobiła to nieudolnie albo nawet zaklęcia
niepamięci mają jakiś zawór bezpieczeństwa, po naruszeniu którego po prostu
pękają. Jego pękł, gdy pomyślał o narkotykach by zagłuszyć ból związany z tym,
co działo się z Alekiem. Wtedy przypomniał sobie wszystko. A także rolę Camille
w tym.
- Ona… - Przełknął ślinę.
– Zrobiła dużo więcej niż tylko zdrada.
Zaczął mówić. A im dłużej
to trwało tym bledsza robiła się Isabelle.
Opowiedział wszystko o
tym jak jego była ukochana pozwoliła by naćpane wampiry niemal doprowadziły
Nowy Jork do ruiny.
Kiedy skończył dziewczyna
nie wiedziała co powiedzieć. Nawet na niego nie patrzyła. Całą uwagę skupiła na
lodach. Tak samo zamrożonych jak wtedy, gdy kelner je przyniósł. Nie zamierzała
ich jednak jeść. Po prostu bawiła się wycinając dziury w czekoladowych kulach.
- Wiem, że powinienem ją
zabić – odezwał się w końcu Magnus zmęczony ciszą i brakiem reakcji ze strony
Izzy. – Ale nie potrafiłem. Nadal chyba ją kochałem. A może kochałem wspomnienie
miłości do niej? – Potrząsną głową. – Czy to według ciebie czyni mnie złym
człowiekiem?
- Nie. – Tym razem to ona
pokręciła głową. – Przecież kiedy się w niej zakochiwałeś nie wiedziałeś do
czego jest zdolna… - urwała i zamyśliła się głęboko.
- A to była ponad wiekowa
miłość – przypomniał jej. – Nie dziecięce zauroczenie. – Jakimś cudem udało mu
się uśmiechnąć. – Isabelle… - Przykrył jej dłoń własną. – Nie jesteś złym
człowiekiem. A już na pewno nie dlatego, że kiedyś podkochiwałaś się przez
chwilę w… - zabrakło mu słówka.
- Potworze? –
podpowiedziała.
- Tak – zgodził się,
aczkolwiek niechętnie. Jakoś nazywanie Edgara potworem, w tym kontekście,
wydawało mu się niewłaściwe. Nawet jeśli wcześniej używał zdecydowanie gorszych
określeń. – Nie możesz mieć do siebie o to pretensji. Nie możesz ciągle się tym
katować. Musisz ruszyć dalej. Jeśli nie dla siebie to dla Aleca.
Alec, no tak, uświadomiła
sobie Izzy. Gdyby dowiedział się o jej rozterkach miałby jeszcze większe
wyrzuty sumienia. To bez sensu, ale właśnie tak działał jej brat. Brał na
siebie winę za dosłownie wszystko. Rodzicom się to podobało. Jej mniej. Chociaż
musiała przyznać, że jej głupie młodsze ja cieszyło się wiedząc, że ma
kogoś kto będzie ją krył nawet podczas najdurniejszych eskapad. Na Anioła! Jaka
ona była głupia!
- Więc może umówisz się w
końcu z tym nieco zdziwaczałym przyjacielem Clary, co? – ciągnął Magnus z dumą
patrząc na zdziwienie dziewczyny.
- A ty skąd wiesz…
- Jestem Wysokiem
Czarownikiem Brooklynu, moja droga. – Uniósł filiżankę w geście toastu. – Znam
niemal wszystkie plotki ze Świata Cieni. – Puścił jej oko. Dziewczyna
skrzyżowała ręce na piersiach i zmierzyła go wzrokiem, który mógłby posłać do
piachu przynajmniej dwa demony. Na szczęście on miał stulecia praktyki w znoszeniu
wyniosłości Nefilim. – A tak na poważnie Sherman pytał się mnie czy wypada
przyjść do Nocnej Łowczyni z kwiatami.
Zrobiła wielkie oczy.
- Podobno nie odbierałaś
jego telefonów, więc postawił na bardziej bezpośrednie działanie. Teraz chyba
zbiera się na odwagę.
Isabelle była w takim
szoku, że nie zwróciła nawet uwagi na przekręcenie przez Magnusa imienia
chłopaka.
- A tak między nami… - Zniżył
głos do teatralnego szeptu. – Sheldon wydaje się być całkiem dobrym facetem.
Myślę, że możesz zaryzykować.
Alexander zapatrzył się w
jakiś punkt przed sobą. Odkąd przyszedł nie powiedział więcej niż dwa pełne
zdania, ale Catarina nie zamierzała go popędzać. Już sam fakt, iż poprosił o
spotkanie był czymś. Wczoraj nie pozwolił nikomu zbliżyć się do siebie.
Dzisiaj było już lepiej, ale nadal dotyk sprawiał mu dyskomfort. Wyglądało
jednak na to, że poradził już sobie z nieuniknionymi wzlotami i upadkami.
Nagle zgarnął jeszcze
więcej koca i zarzucił go sobie na głowę. Czarownica utwierdziła się w
przekonaniu, że jej młody podopieczny się z czymś mierzy. Z czymś co niszczyło
go od środka.
- Wiesz, dlaczego tak
ciężko było mi pogodzić się z tym kim jestem? – zapytał niespodziewanie i tylko
idealna kontrola nad własnym ciałem pozwoliła Catarinie nie podskoczyć na
fotelu i nie rozlać herbaty dookoła. – A potem, dlaczego nie potrafiłem wyjść?
Na wszelki wypadek odłożyła
filiżankę na stolik po czym złożyła dłonie w piramidkę.
- Podejrzewam, że wiele
wspólnego miało z tym to wasze Prawo – ostatnie słowo niemal wycedziła przez
zęby. Bardziej szkodliwy zestaw norm i przepisów mieli chyba tylko w
średniowieczu. Albo w Korei Północnej.
Alec zaśmiał się
nieszczerze.
- Prawdę mówiąc to była
całkiem niezła zasłona dymna.
Catarina uniosła brwi,
ale nic nie powiedziała. Nie chciała wytrącać Aleca ze strumienia myśli. Nie,
kiedy zaczął w końcu mówić.
- Ja… Nawet cieszyłem
się, że Clave nie akceptuje homoseksualizmu – wyznał. – Dzięki temu łatwiej
było mi wszystko ukrywać. Ja… - Zaczął miętosić róg koca. – Wstydziłem się. I
bałem… Wstydziłem, bo myślałem, że to przez nich… Że to oni mnie takim zrobili…
- Łzy zaczęły płynąć mu po policzkach. Nie zrobił nic, żeby je powstrzymać.
Catarina też. Była w zbyt dużym szoku
Przez co ten chłopiec
przechodził?, pomyślała.
- Byłem pewny, że gdyby
nie oni… nie to, co mi zrobili… Byłbym normalny. Lubiłbym dziewczyny. Tak jak
Jace. Nie Jace’a… - urwał i zaczął wycierać nos dłonią.
Catarina machnęła ręką po
czym w dłoni chłopaka zmaterializowała się chusteczka. Taka z postacią z przyziemnej
bajki. Alec nie zwrócił na to uwagi. Głośno wysmarkał nos i wrócił do opowieści.
- W końcu zrozumiałem,
że… taki się urodziłem. A ich działania nie mają z tym nic wspólnego. Wtedy
zacząłem się bać.
Umilkł a Catarina musiała
napić się herbaty. W gardle miała zupełnie sucho. Bała się też tego co zaraz
usłyszy. Najchętniej odesłałaby Aleca z powrotem do Instytutu, wiedziała
jednak, że nie może. Obiecała mu pomóc. Nawet jeśli ta pomoc aż tyle ją
kosztowała.
- Dlaczego? – zapytała
bardzo wbrew sobie.
Alec nadal patrzył gdzieś
w dal a z jego oczu wciąż płynęły łzy. Zdawał się być w innym świecie. Na nowo
przeżywając niepewne lata dzieciństwa, gdy cały świat był przeciwko niemu.
- Bałem się, że będę taki
jak oni – wyszeptał. – Że bycie gejem oznacza krzywdzenie innych.
W końcu oderwał wzrok od
tego niewidocznego punktu w innej rzeczywistości i spojrzał wprost na nią. W
jego oczach było tyle bólu i smutku, że Catarina z trudem powstrzymała się
przed rzuceniem do przodu i wzięciem chłopaka w objęcia. Takie spojrzenie miały
ofiary wojny, jakie widywała w szpitalach. I nie tylko. Był to wzrok ludzi,
którzy utracili wszystko. Łącznie z wiarą.
- Bałem się, że w końcu
nie będę w stanie się powstrzymywać i zrobię krzywdę Maxowi… Bo przecież
lubiłem chłopców. Tak jak oni…
- Alec… - wyszeptała i
zakryła usta dłonią.
- Chyba dopiero kiedy
poznałem Magnusa zrozumiałem, że to tak nie działa. Dotarło do mnie, że oni
byli chorzy…
- Byli – zgodziła się.
Nie usłyszał jej.
- Ale czasem… Czasem ten strach
do mnie wraca. Czasem znów nawiedza mnie obawa, że w końcu nadejdzie dzień, w
którym będę chciał krzywdzić innych. Przez to kim jestem…
- Tata!
Max dosłownie rzucił się
na mężczyznę przechodzącego przez Portal. Na szczęście Robert Lightwood, pomimo
wieku, pozostał w pełni sprawnym Nocnym Łowcą i zdołał złapać syna nim ten go
przewrócił. A nawet chwycił chłopca pod pachami i uniósł nad głowę szeroko się
uśmiechając. Czym wywołał zdziwione spojrzenia reszty rodziny. Nie takiego
Roberta pamiętali i nie bardzo wiedzieli co zrobić z pokazaną im zmianą.
- Cześć.
Mężczyzna uśmiechnął się
do wszystkich, lecz nawet najmniej czujny obserwator zobaczyłby zmęczenie
widniejące pod tym uśmiechem.
- Cześć tato. – Isabelle
odwzajemniła gest po czym podeszła do ojca i objęła go za szyję. Było to o tyle
trudne, że ten wciąż trzymał Maxa. Który ani myślał wyswobadzać się z objęć
rodzica. Dla niego powrót Roberta był kolejnym krokiem ku normalności.
Jace też się chciał
przytulić. Tak po męsku, poklepać po plecach. Przywykł jednak do pewnego
ostracyzmu jaki narzuciła na niego reszta rodziny, dlatego tylko kiwnął głową
na powitanie. Zaraz potem chciał zniknąć i zaszyć się w sali treningowej, ale
dosłownie musiał wiedzieć czym zakończyło się śledztwo. Czy jego rodzina była
bezpieczna.
- Robercie.
Maryse również zadowoliła
się skinieniem głowy. Mąż nie poinformował jej, że wraca a to obudziło w niej
nieznane dotąd pokłady niepokoju.
- Wszystko w porządku? –
W tym jednym, niepozornym wręcz pytaniu, czaiła się cała masa podtekstów. Zrozumiałych
dla każdego w pokoju. Nawet Maxa.
Robert westchnął i
postawił syna na ziemi.
- Tak – powiedział z
czymś w rodzaju wahania. To jednak wyłapała tylko Maryse. W końcu znała swojego
męża jak zły szeląg. – Clave nie będzie dalej drążyć. Są usatysfakcjonowani.
Wszyscy odetchnęli z
ulgą. Max pozwolił sobie nawet na cichy okrzyk radości i już chciał biec do
Aleca, żeby mu o wszystkim powiedzieć, ale został zatrzymany przez Izzy.
- Może niech tata
przekaże dobre wieści, co? – spytała brata a ten, po dłuższym namyśle, niechętnie
się zgodził.
- Dzięki synu. – Robert
dumnie poklepał chłopca po ramieniu. – Na ciebie zawsze można liczyć. A teraz
jeśli bylibyście tak mili… Dajcie mi chwilę. Muszę się odświeżyć. – Bardzo
chciał zmyć z siebie zapach Idrisu. Odkąd poznał prawdę o zarazie toczącej społeczność
Nocnych Łowców miał wrażenie, że powietrze w jego niegdyś ukochanej, stolicy po
prostu śmierdzi. A po każdym podaniu rąk komuś z Rady miał ochotę je
dezynfekować. Sam nie wiedział jak udało mu się tam przetrwać bez dania komuś w
mordę. – I porozmawiać z waszą matką.
Maryse zrozumiała, że Robert,
po raz kolejny zrobił coś co mogło zaszkodzić im wszystkim.
- Czyś ty do reszty oszalał?!
Maryse miotała się po gabinecie
szefa Instytutu co rusz rzucając niewybrednym komentarzem w kierunku męża. Ten,
ku jej zdumieniu, przyjmował wszystko z pokorą. I chyba bardziej niż wyzwiska
żony interesowały go zmiany jakie zaszły w pomieszczeniu. Zniknęło gdzieś
masywne biurko, zastąpione jakimś dziwnie pospolitym meblem. Natomiast, po
drugiej stronie, zamiast zwyczajowej pustki, która wymagała od petenta stania
na baczność, znajdowało się krzesło. Zwykłe krzesło z obiciem w kolorze
głębokiego brązu. Nawet fotel samej Maryse wyglądał teraz inaczej. Zdawało się,
że jego żona straciła pazur. Prawdę mówiąc nie wiedział co o tym myśleć.
- Robercie!
Aż podskoczył, kiedy
twarz Maryse zmaterializowała się tuż przed nim.
- Słuchasz mnie w ogóle?!
- Oczywiście. – Przecież
nie mógł skłamać i powiedzieć, że myślami był daleko. Ale ona i tak to
wiedziała. Westchnęła ciężko i przysiadłszy na blacie nowego biurka spytała
ponownie.
- Zwariowałeś? – Tym
razem w jej głosie była czysta rezygnacja. Jakby cały, napędzający ją do tej
pory gniew, gdzieś się ulotnił.
- A co miałem zrobić? –
Teraz to on zaczął chodzić po pokoju. – Pozwolić im kopać głębiej? W końcu do
czegoś by doszli. – Co prawda zajęłoby im to miesiące, ale nie mógł wykluczyć,
że ostatecznie ktoś dokopałby się do jego udziału w całej sprawie. Gdyby
wiedział jak głęboko wepchnie kij w mrowisko bardziej szczegółowo zaplanowałby
całą akcję. Wtedy jednak działał pod wpływem złości, czy też czystej ludzkiej nienawiści
a nie rozumu. Chciał zemsty. Najkrwawszej i najbardziej bolesnej jaka tylko
leżała w jego zasięgu. Nie żałował samego rezultatu, ale drogi jaką podjął by
go uzyskać. Mógł działać dyskretniej… Nawet jeśli oznaczałoby to przesunięcie
wszystkiego w czasie. Dla Aleca on i tak nie stanowił problemu. Sam osobiście
by dopilnował, by te potwory nawet nie pomyślały o wizycie w Nowym Jorku. No
ale zrobił co zrobił i teraz należało poradzić sobie z konsekwencjami.
- Nie. – Maryse pokręciła
głową. – Ale przyznać się komuś wprost do wszystkiego? I to dzieciakowi?
- Jonathan jest dorosły –
powiedział i zaraz poczuł jak głupio to brzmi. Zwłaszcza, gdy przypomniał sobie
zachowanie chłopaka po poznaniu prawdy. Rozpłakał się jak małe dziecko. Robert niezgrabnie
go wtedy przytulił a Jonathan wtulił się w niego i zaczął płakać jeszcze
głośniej. Gdzieś pomiędzy szlochami udało mu się wyszeptać ciche podziękowania.
Robert ich nie chciał. Nie zrobił tego dla Jonathana. Zrobił to dla Aleca.
Pomoc innym okazała się bonusem, którego się nie spodziewał. I dla którego na
pewno nie ryzykowałby tak wiele.
- I jestem pewny, że możemy
mu zaufać. – Spojrzał żonie prosto w oczy. Dziwne. Już dawno ten błękit nie
wywoływał w nim ciepłych uczuć. Teraz zaś… Coś drgnęło w jego klatce
piersiowej. I to na pewno nie była zgaga.
- Skąd bierze się ta
pewność? – Nie miała nawet siły się wściekać. Teraz za bardzo bała się o Aleca.
Jeśli Robert, przez własną głupotę, sprowadzi im na głowę Clave…
Mężczyzna zacisnął dłonie
w pięści. Paznokcie wbiły mu się w skórę przez co gniew jaki rozgorzał w jego
wnętrzu nieco osłabł. Nawet teraz gdy przypomniał sobie wszystko czego
dowiedział się w Idrisie, z trudem nad sobą panował.
- Oni zrobili mu to samo
co Alecowi – powiedział cicho.
Maryse aż wstrzymała
powietrze a jej palce instynktownie zacisnęły się na blacie biurka. Zupełnie
jakby ściskały szyję Raja lub Edgara.
- W dodatku jego ojciec
wiedział o wszystkim. Jonathan odważył się mu o tym powiedzieć. – Niemal cedził
słowa uważając, żeby nie wybuchnąć.
Maryse była pewna, że zna
dalszy ciąg tej historii a mimo wszystko musiała zapytać.
- A on nic z tym nie
zrobił… - wyszło bardziej stwierdzenie niż pytanie, ale Robert pokiwał głową.
- Więcej. Stwierdził, że tak
naprawdę nic złego się nie stało. I Jonathan wręcz powinien się cieszyć. Za
niewielką cenę miał szanse uczyć się od najlepszych!
Nie wytrzymał. Znów
zaczął chodzić po pokoju aż w końcu stanął przed ścianą i bez żadnego ostrzeżenia
uderzył w nią zwiniętą pięścią. Nie miał żadnych aktywnych run, więc ścianie
nic się nie stało, za to on nie dość, że zdarł sobie skórę na knykciach to
jeszcze wybił dwa palce. Nawet nie jęknął. Ból fizyczny nie był mu obcy za to
ten psychiczny…
Wzdrygnął się, kiedy Maryse
wzięła jego dłoń i zaczęła rysować na niej iratze. Chciał kazać jej
przestać, ale podświadomie wiedział, że nie może pokazać się tak dzieciom.
Alecowi.
- Możesz więc się
domyślić jak bardzo Jonathan był chętny by zwalić całą winę na ojca.
- I dlaczego mu ufasz, że
cię nie wyda. – Pokiwała głową jednocześnie puszczając rękę męża. – Rozumiem.
Mam tylko nadzieję, że zrobiliście to z głową i żadne z naszych dzieci nie
dostanie rykoszetem tej decyzji.
Alec siedział na łóżku i myślał.
A miał o czym. Wczoraj Izzy poinformowała go o powrocie ojca. To znaczyło, że znaleźli
już człowieka odpowiedzialnego za śmierć Raja i Edgara. Nie wiedział jaką karę
mu wymierzono, ale jego zdaniem na pewno była zbyt surowa. Jednak nie to w
głównej mierze zaprzątało jego myśli. Te skierowane były raczej na ojca. Ojca,
który brał aktywny udział w poszukiwaniu winnego śmierci ludzi, którzy… regularnie
go gwałcili. Nie wiedział czemu, ale czuł się zdradzony. Liczył, że ojciec
stanie po jego stronie. Jak się jednak okazało dla Roberta Lightwooda interesy
Nocnych Łowców znaczyły więcej niż własne dzieci. A może po prostu więcej niż
Alec? Może gdyby sprawa dotyczyła Izzy, Jace’a bądź Maxa, Robert potrafiłby się
postawić? Może to Alec był problemem? Niewydarzony pierworodny, zawodzący
wszelkie pokładane w nim nadzieje? Nic dziwnego, że życie dwóch utalentowanych
Nefilim było więcej warte niż jego. Nawet jeśli oni…
Przygryzł wargę do krwi.
Nabrał przemożnej ochoty by usłyszeć głos Magnusa. A może nawet przytulić się
do Czarownika? Tego ostatniego nie był jeszcze pewien, ale nie wykluczał, że
tak potoczy się przyszłość.
Naraz wezbrała w nim duma.
Z samego siebie. Posuwał się naprzód. Co prawda powoli, ale konsekwentnie.
Zdarzały mu się potknięcia, lecz potrafił wtedy wstać i ruszyć dalej.
To było… dziwne uczucie. Niemal
mu nieznane. Ale chyba byłby w stanie je polubić.
Otarł wargę z krwi i ze zdziwieniem
odkrył, że się uśmiecha. Podbudowany jeszcze bardziej sięgnął po telefon. Nim
jednak wybrał numer ktoś zapukał do drzwi jego pokoju.
- Proszę – odpowiedział
odruchowo, choć tak po prawdzie wolałby kazać osobie po drugiej stronie spadać.
Ale do takiego poziomu asertywności raczej nigdy nie dotrze.
Kiedy zobaczył kto
przechodzi przez drzwi jego dobry humor momentalnie wyparował a cała duma podkuliła
ogon i po prostu zniknęła. Nie to, że uciekła i schowała się w najgłębszym zakamarku
jego duszy. Nie. Ona przestała istnieć. Bowiem tuż obok zjawił się Robert Lightwood.
- Witaj Alexandrze. –
Mężczyzna posłał synowi uśmiech, który o dziwo, wydawał się być szczery.
- Ojcze. – On też spróbował
się uśmiechnąć. Z marnym skutkiem. Zrobiło mu się niedobrze. Nie wiedział czy z
nerwów, czy też przez rozszerzenie diety jakie zaordynowała Catarina.
Tymczasem Robert zdążył
usadowić się w fotelu. Widać było, że początkowo chciał usiąść na łóżku Aleca,
lecz coś go powstrzymało. Albo mina chłopaka albo jedna z instrukcji jakie dała
mu Maryse, nim w ogóle pozwoliła zbliżyć się do syna. O mało się przez to nie
pokłócili. Robert nie mógł pojąć dlaczego, jako prawowity – biologiczny i
prawny ojciec – nie może po prostu pójść odwiedzić syna. Dopiero kiedy do
dyskusji włączyła się Izzy powściągnął swój gniew i naprawdę zaczął słuchać. A
im więcej słyszał tym szybciej siwiał. Był tego pewien. Nie miał pojęcia z czym
musiała mierzyć się jego rodzina podczas gdy on pozostawał w Idrisie. Teraz
wyrzucał sobie, że zmitrężył aż tyle czasu. Mógł szybciej wpaść na to by
podłożyć Clave kozła ofiarnego. Teraz postanowił w pełni zaangażować się w
proces zdrowienia Aleca. Miał nawet kilka pomysłów.
- Wiem, że pewnie masz
serdecznie dość tego pytania, ale muszę je zadać. – Starał się by jego głos
brzmiał łagodnie, ale też nie chciał zwracać się do Aleca jak do małego
dziecka. Okazało się to trudne. Niemal zapomniał, jak rozmawiać z synem. Wiedział
tylko jakim tonem ganić czy wydawać rozkazy. To przerażająco smutne, lecz
musiał sobie wyobrażać, że rozmawia z Jace’em by nie zacząć warczeć. Naprawdę
aż tak bardzo zawiódł jako ojciec? Nic dziwnego, że Alec nigdy nie odważył mu
się zwierzyć z tego, co go spotkało.
- Jak się czujesz?
Po dobrym humorze nie
pozostał nawet ślad. Było mu niedobrze, rozbolała go głowa a skóra swędziała
jak po niechcianym dotyku. W ten sposób jego ciało zareagowało na pojawienie
się ojca. I przeraziło go to. Nie mógł jednak powiedzieć tego wszystkiego
głośno. Robert Lightwood był człowiekiem nietolerującym słabości. A on już
dopuścił się największej z możliwych w świecie Nocnych Łowców.
Dlatego wzruszył
ramionami.
- W porządku. – Za
wszelką cenę starał się utrzymać treść żołądka w środku. Dobrze by było się też
nie rozpłakać.
Robert w jakiś sposób
wyczuł, że syn kłamie.
- Alexandrze… - Nieco
zmodulował swój głos i zaraz tego pożałował. Znów brzmiał jak stary on, karcący
Aleca za wszystko co możliwe. Chłopak momentalnie jakby zapadł się w sobie.
Schował głowę w ramiona, spuścił wzrok i zaczął obracać w dłoniach coś, w czym
po dłuższej obserwacji, Robert rozpoznał małą zieloną piłeczkę. Maryse mówiła
mu o niej. Podobno Alec używał jej coraz rzadziej. A teraz, z jego powodu, znów
poczuł, że musi. Był idiotą.
- Nie okłamuj mnie – poprosił już łagodniej.
Alec drgnął, ale nie
podniósł wzroku. Robert musiał walczyć ze sobą by nie kazać synowi spojrzeć na
siebie. Cholera. Czekało go sporo pracy nad sobą.
- Pić mi się chce –
powiedział w końcu Alec po dość długiej chwili ciszy.
Był na siebie wściekły. Powinien
dłużej ze sobą walczyć. Teraz na pewno ojciec nim gardził. I w sumie miał
rację.
Bez zbytniego żalu
patrzył jak Robert wstał i nie powiedziawszy nawet słowa wyszedł z pokoju. To
musiało się tak skończyć. W sumie mogło być jeszcze gorzej. Ojciec mógł
wykrzyczeć mu w twarz jak wielkim rozczarowaniem się okazał. Tak było lepiej.
Powrót Roberta przyjął
nie tyle ze zdziwieniem co obawą. Prawdziwym szokiem zaś okazała się trzymana
przez mężczyznę szklanka wody.
- Proszę. – Robert podał
ją synowi. – Twoja matka powiedziała, że wolisz ciepłą – wyjaśnił widząc jego
minę. – Czy nie? – Może coś poplątał?
Autentycznie się wystraszył. To było… dziwne i nieprzyjemne uczucie. Po raz
pierwszy od lat naprawdę zależało mu na tym, co syn o nim myślał.
- Nie – odpowiedział
automatycznie Alec. – To znaczy tak… - Sam zaplątał się w tym, co chciał
powiedzieć. – To znaczy… Wolę ciepłą.
Szybko wziął od ojca
szklankę i zaczął pić. Trochę zbyt łapczywie, ale nic nie mógł na to poradzić.
Miał tylko nadzieję, że to uspokoi nieco mdłości a nie je nasili.
- Dziękuję. – Wytarł usta
i odstawił puste naczynie na szafkę nocną.
Robert tylko kiwnął głową
na znak, że nie ma za co i ponownie usiadł w fotelu.
Przez dłuższą chwilę obaj
milczeli nie bardzo wiedząc co powiedzieć. Robert, gdyby miał być szczery,
liczył na jakieś podziękowania ze strony Aleca. To było z jego strony cholernie
małostkowe i egoistyczne, zwłaszcza w zaistniałej sytuacji, dlatego nigdy
nikomu nie zwierzyłby się ze swoich myśli. Które niestety pozostawały faktem.
To Alec w końcu przerwał
nieprzyjemną ciszę.
- Wróciłeś na stałe? –
spytał choć doskonale znał odpowiedź. Od czegoś jednak trzeba było zacząć.
- Tak – potwierdził
Robert.
- To znaczy, że śledztwo
zakończone?
Czy mu się wydawało czy
naprawdę słyszał żal i wyrzut w głosie syna?
- Tak – powiedział
ponownie. Ku jego zdumieniu Alec znowu ściskał tę głupią piłeczkę. Co takiego
powiedział, że zdenerwował syna?
Nadal miał ochotę
wymiotować. A z każdym słowem ojca ta chęć się nasilała. Robert naprawdę zdawał
się być dumny z zakończenia śledztwa i ukarania winnego. A może winnych? Nie
dopytywał Izzy.
- A… - zawahał się. –
Jaką karę dostał…
Ciekawość syna wydawała
mu się co najmniej dziwna. Ale kto wie jakimi drogami chadza skrzywdzony umysł?
Postanowił na razie odpowiadać na wszystkie pytania. Potem może zada własne.
Spojrzał na syna.
A może nie… Alec wyglądał
teraz jak mały chłopiec oczekujący bury. W niczym nie przypominał dumnego
Nocnego Łowcy na jakiego chciał go wychować. Nim jednak zdążył rozgorzeć w nim
gniew pamięć sama przywołała wspomnienie Jonathana i tego jak łkał w jego
ramionach. A jemu przecież zrobili to raz. Alec musiał mierzyć się z gwałtem wielokrotnie.
Do tego dochodziły jeszcze pretensje rodzeństwa, które chronił. Coś takiego
mogło złamać najsilniejszych.
- Wygnanie – odpowiedział.
– Wraz z pozbawieniem run. Wielu głosowało za śmiercią, ale okazuje się, że wysoka
ranga w Radzie może robić za całkiem niezłą tarczę.
Alec pokiwał głową jakby
go to w ogóle nie zdziwiło.
- A ty… - Spojrzał ojcu w
oczy i Robert aż się wzdrygnął. Alexander może i wyglądał jak skrzywdzone
dziecko, ale spojrzenie miał ostre i twarde. Oraz jakby wyczekujące. – Co
myślisz o tej karze? Głosowałeś za egzekucją?
Powiedział to takim
tonem, że Robert od razu zrozumiał. Jego syn nie miał pojęcia, że to on stał za
śmiercią Łowców a cały proces był farsą odegraną tylko po to by ich chronić.
Ale dlaczego? Czy nikt mu nie powiedział? Zrobili to specjalnie czy wszystko
wynikło z niedopatrzenia?
- Alexandrze –
powiedział, ale syn mu przerwał.
- Wolę Alec.
Aż ugryzł się w język. W głosie
syna było tyle dumy… Tak jakby tym prostym stwierdzeniem pokonywał jakąś
niewidzialną przeszkodę. Wyzwalał się z trzymających go przez lata kajdan.
Maryse coś wspominała, że uczą Alexandra wyznaczania własnych granic. Nie
spodziewał się, że ma to też odniesienie do rodziców.
Trochę wbrew sobie poczuł
dumę z syna. Tak długo kształtowali go z Maryse na idealnego wojownika,
wymagali bezwzględnego posłuszeństwa a mimo to znalazł w sobie siłę by im się
przeciwstawić. I to w takich okolicznościach. Uśmiechnął się.
- Alec – powiedział
dobitnie. Chłopak aż pokraśniał z dumy choć każdy zobaczyłby czający się za nim
cień.
- To ja ich zabiłem.
Chłopak zamarł. Dosłownie
skamieniał z szeroko otwartymi ustami. Ściskana przez niego piłeczka wypadła ze
skostniałych palców i potoczyła się wprost pod nogi Roberta. Ten podniósł ją i
sam ścisnął kilka razy dając tym samym synowi czas na oswojenie się z usłyszaną
właśnie informacją.
Musiał czekać naprawdę
długo nim Alec wreszcie się odezwał.
- Co? – tylko tyle był w
stanie z siebie wydusić. Słowa ojca nie tyle wstrząsnęły jego światem co
wywróciły go do góry nogami. Robert Lightwood postawił jego – Aleca – ponad
życie dwójki wspaniałych Łowców? To nie mieściło mu się w głowie. Miał
wrażenie, że ktoś sobie z niego żartuje.
- Zabiłem ich – powtórzył
mężczyzna. – Nie własnoręcznie, nad czym ubolewam, ale zrobiłem co w mojej mocy
by zostali wśród roju demonów bez wsparcia. Niestety umarli szybko, choć nie
bezboleśnie. – Nie mógł powstrzymać sadystycznego uśmiechu jaki wpełzł mu na
twarz.
- Dlaczego? – Głos Aleca
był niewiele głośniejszy od szeptu.
- Synu… Naprawdę myślisz,
że pozwoliłbym im tak po prostu żyć po tym jak dowiedziałem się co ci robili?
Jeden rzut oka na twarz
Aleca i już wiedział, że tak. Jego syn był pewien, że postawi wyżej życie oprawców
niż jego własne. Więcej. Alexander naprawdę wierzył, przez cały ten czas, że
Robert, będąc w Idrisie, dążył do znalezienia winnych. Czy naprawdę był tak
okropnym ojcem? A jeśli… To czy mógł to jeszcze naprawić? Bo sama świadomość tego
jak postrzegało go własne dziecko, bolała. Chciał myśleć, że był lepszy niż
ojciec Jonathana a jednak mogli podać sobie rękę. Jonathan przynajmniej odważył
się poskarżyć podczas gdy Alec był pewien, iż to bez sensu. Bo Robert nie
stanie po jego stronie.
Przypomniał sobie małego
Alexandra. Jak chodził z nim w ramionach po pokoju kołysząc i nucąc, podczas
gdy ten płakał rozpaczliwie. I jak krajało mu się serce na myśl, że jego
malutki synek cierpi. Wtedy obiecał sobie jedną rzecz. Zrobi wszystko by tej
małej istotce, w tym momencie całkowicie od niego zależnej, żyło się jak
najlepiej. Gdzie, w którym momencie, zapomniał o tej obietnicy? Kiedy Alexander
przestał być cudem, idealnym za sam fakt istnienia a stał się… narzędziem do
leczenia kompleksów samego Roberta?
- Przepraszam – wyszeptał
wstając i klękając tuż obok łóżka syna. – Przepraszam, że zmusiłem cię, żebyś
tak myślał. I przepraszam, że pozwoliłem ci tak cierpieć… Powinienem był
zorientować się, że coś jest nie tak…
- Tato…
Musiał się bardzo starać
by nie płakać. Wciąż był pewien, że ojciec uzna łzy za wyraz słabości.
- W ogóle przepraszam za
bycie ojcem na jakiego nie zasługujesz. – Robert zdawał się go nie słyszeć. –
Teraz postaram się być lepszy… Wiem, że nie nadrobię tych straconych lat, ale
chociaż się postaram. – Spróbował się uśmiechnąć. – Co ty na to, żebyśmy, jak
już oczywiście wyzdrowiejesz, trochę wspólnie potrenowali? I może wybierzemy
się razem na jakieś polowanie? Pokażesz mi jak strzelasz z łuku…
To było dla Aleca
zdecydowanie za dużo. Gwałtownie odrzucił kołdrę i niemal potykając się o
własne nogi pobiegł do łazienki. Trzasnęły drzwi. Robert został sam nic nie
rozumiejąc.
Początkowo myślał, że
może Alec zaraz wróci. Mijały jednak minuty a z łazienki dochodził tylko głośny
szum wody. Postanowił sprawdzić co się dzieje. Może Alexander źle się poczuł?
Jeśli tak to nigdy nie daruje sobie swojej opieszałości.
Wstał i w dwóch susach znalazł
się pod drzwiami, które wcześniej zatrzasnął syn.
- Alec?! – zawołał.
Żadnej odpowiedzi.
- Alec! – Tym razem
dodatkowo zapukał. Znów cisza. – Alexandrze! – Niepokój wzbierał w nim falami. –
Alexandrze! Otwórz!
Gdy i to nie przyniosło żadnych
rezultatów wyciągnął stele i namalowawszy sobie na ramieniu runę siły po prostu
wyłamał zamek, po czym wkroczył do środka.
Cokolwiek spodziewał się
zobaczyć nie było tym, co właśnie pojawiło mu się przed oczami.
Alec stał oparty o umywalkę
ze wzrokiem wbitym w odpływ. Z kranu leciała woda a jego syn… płakał. Tak
głośno i rozpaczliwie, że sam się sobie dziwił, iż nie usłyszał tego wcześniej.
- Synku… - Nie odważył
się podejść. Stał w wyłamanych drzwiach jak ostatni palant, podczas gdy
Alexander wprost zanosił się od płaczu. – Synku…
Alec wybuchnął jeszcze głośniejszym
szlochem. Nie wyglądał ładnie jak to czasem pokazywali na przyziemnych filmach.
Nie. Zrobił się cały czerwony, twarz miał wykrzywioną a z nosa płynęły mu smarki.
Przez co wszystko było jeszcze bardziej autentyczne. I bolesne dla Roberta.
- Alec… - spróbował
znowu.
Chłopak pokręcił głową.
Następnie nabrał trochę powietrza jakby chcąc coś powiedzieć. Nie udało mu się.
Tylko jęknął, lecz Robert nie zamierzał go pospieszać. Da synowi tyle czasu,
ile tylko ten potrzebuje.
Chłopak spróbował znowu.
Tym razem z nieco lepszym skutkiem. Udało mu się wypowiedzieć jedno słowo.
- Nie…
Robert nie zrozumiał.
Dlatego czekał.
- Nie wiesz… - Tym razem mówienie
przyszło Alecowi trochę lepiej. Chyba fakt, iż miał publikę działał w jakiś
sposób uspokajająco. – Nie wiesz… jak długo czekałem, żeby to usłyszeć –
powiedział na jednym wydechu i znów zaczął płakać.
Robert zdębiał.
- Czekałem aż
zaproponujesz wspólny trening… Patrol… Myślałem… - Pociągnął nosem. – Myślałem…
- Spojrzał na niego. Niebieskie zazwyczaj oczy były niemal granatowe. –
Myślałem, że wtedy… Jeśli ty byś nas szkolił… Misje z Rajem i Edgarem nie
byłyby potrzebne. Nie musiałbym już więcej przez to przechodzić…
Osiągnął swój limit.
Osunął się na podłogę ciągle płacząc. Robert momentalnie znalazł się przy nim.
Już miał go przytulić, kiedy przypomniał sobie o awersji Alexandra do dotyku. Zamarł
więc jak głupiec z szeroko rozwartymi ramionami i wysuniętymi rękami. A wtedy stało
się coś dziwnego. Alec wsunął się w powstałą lukę i przywarł do niego całym
ciałem. Zupełnie jak wtedy, gdy miał dwa lata i stłukł sobie kolano, co dla
takiego malucha było końcem świata. Robert zadziałał instynktownie. Zamknął
syna w uścisku i zaczął kołysać. Nie był Maryse, nie potrafił śpiewać uspokajających
kołysanek więc tylko mruczał coś niewyraźnie kołysząc się z wciąż szlochającym
synem w ramionach. Od czasu do czasu całował chłopaka w czubek głowy, samemu
starając się nie rozpłakać. Na jak wiele sposobów jeszcze zawiódł syna? Jego
małego chłopca, który przez lata miał go za bohatera?
Ostatecznie nie
wytrzymał. Samemu zaczął łkać.
- Przepraszam syneczku.
Przepraszam… Wybacz mi…
__________________________________________
Witam w Nowym Roku. Mam
nadzieję, że wszyscy przetrwali Sylwestra bez trwałych szkód na ciele i umyśle 😉.
W związku z rozpoczęciem
kolejnych dwunastu miesięcy, podczas których podobno można zmienić swoje życie,
mam kilka spraw organizacyjnych. No dobra. Jedną sprawę organizacyjną.
Chociaż jestem z siebie
diabelnie dumna, że w zeszłym roku udało mi się publikować co tydzień, to odbiło
się to na moim życiu. A że chciałabym jednak zachować jakiś tam harmonogram
publikacji to w tym roku, moim celem jest wstawienie czegoś co dwa tygodnie. Dzięki
temu trochę zejdzie ze mnie presja a i ci co czekają na moje wypociny coś
dostaną. Wiem, że nie jest to rozwiązanie idealne, ale na nic lepszego nie
wpadłam.
Liczę na zrozumienie.
Miłego dnia.
Czy coś…
Kolejny świetny rozdział, zachowanie ojca w stosunku do Aleca jest takie....ludzkie ..kocham to... Oczywiście że rozumiemy z wrzucaniem czymś co dwa tygodnie chociaż będą to długie dwa tygodnie 😁 i tak będę wpadać tu co poniedziałek by sprawdzić czy może jednak w przypływie weny coś się tu pojawi uwielbiam twoja twórczość. Mimo że obserwuje też twoje konto na wattpadzie to mam sentyment właśnie do Blogspota i cieszę się, że na nim publikujesz. Cóż więc do zobaczenia za 2 tygodnie 😁😉❤️
OdpowiedzUsuń