WRÓĆ DO NAS
6
Maryse ostrożnie otworzyła
drzwi i wślizgnęła się do środka. Podejrzewała, że Alec śpi; wczoraj miał
ciężki dzień a na dodatek spędził pół nocy na rozmowie z siostrą. I Magnusem. Przez
przypadek podsłuchała jak do niego dzwonił. Nie była z siebie dumna, ale za to
z Aleca już jak najbardziej. Zaczynał prosić o pomoc, kiedy jej potrzebował.
To… dużo. Żałowała, że nie ona była osobą, o której jej syn myślał w pierwszej
kolejności, ale sama na to zapracowała. Teraz zaś musiała pracować nad odzyskaniem
zaufania swoich dzieci. I chyba była na dobrej drodze, bo dziś rano Isabelle zwierzyła
jej się z rozmowy z bratem. I powiedziała czego oczekiwał od nich Alec. Choć
bardzo jej się to nie podobało, chłopak miał rację. Należało ostrzec Maxa,
uczulić na złe zachowania innych ludzi. Nawet jeśli myślała, że temat seksu nie
będzie dotyczył jej najmłodszego dziecka jeszcze długo, to rzeczywistość
pokazała, że czasem potrafi być kurwą.
Zupełnie nie wiedziała,
jak ma podjąć się tego tematu. Postanowiła zapytać o to psycholog podczas
następnej wizyty. To zadziwiające jak szybko kobieta zdobyła jej zaufanie. Rozmowa
z nią naprawdę pomogła. Gdyby tylko znała taką możliwość wcześniej… Po raz
kolejny przekonała się, że skostniała struktura rządząca życiem Nocnych Łowców
wcale nie była taka wspaniała jak wpajano jej od małego. I co sama głosiła.
Zrobiło jej się wstyd.
Pokręciła głową. To nie
czas na takie przemyślenia. Spojrzała na łóżko syna i aż jęknęła. Alec
faktycznie spał, ale jak to robił! Leżał na boku z dłonią wciśniętą pod
policzek, lekko rozchylonymi ustami, z których dochodziło cichutkie
pochrapywanie. I nawet lekko się ślinił. Wyglądał na tak zrelaksowanego jak nie
był od wieków. Żałowała, że musi go obudzić, ale Catarina wyraźnie powiedziała,
że posiłki, przynajmniej na początku, powinny być w miarę regularne.
Sprawdziła godzinę.
Kwadrans nie powinien zrobić różnicy, prawda?
Znów spojrzała na syna. Mruknął
coś niewyraźnie przez sen i wolną ręką podrapał się po nosie. Serce Maryse
rozpłynęło się na ten widok. Przypomniała sobie, jak bardzo lubiła przychodzić
do pokoju dzieci, gdy były małe i patrzeć, jak śpią. Robert kłócił się z nią
wtedy, że je rozpieszcza i robi z nich łamagi życiowe. Mając dość wiecznych
kłótni w końcu przestała to praktykować. Teraz żałowała z całego serca.
Alec znów się poruszył. Zaczynał
się budzić. Odetchnęła z ulgą; przynajmniej ona nie będzie musiała tego robić.
Wtem na korytarzu rozległ
się potworny rumor. Maryse sama aż podskoczyła, podczas gdy Alec usiadł
gwałtownie na łóżku przecierając zaspane oczy.
- Co… - Widać było, że
jeszcze nie do końca opuścił krainę snów. Twarz miał lekko opuchniętą a na
policzku odbiły się jego palce. Wyglądał tak uroczo i niewinnie, że Maryse na
chwile zapomniała o tym, ile lat miał jej syn.
- Nic, nic – uspokoiła
go. – Zaraz to sprawdzę. – Postawiła tacę na stolik przy łóżku i wyszła z
pokoju. Zamknąwszy za sobą drzwi narysowała na nich runę ciszy. Intuicja podpowiedziała
jej, że Alec powinien zostać odseparowany od tego co się aktualnie działo na
korytarzu.
Dopiero schowawszy stele
zaczęła badać sytuację. I od razu podziękowała sobie za zapobiegliwość.
Na korytarzu stali,
naprzeciw siebie, Izzy i Jace. Oboje wściekli i gotowi do walki. Z tym, że
chłopak miał dziwnie mętny wzrok i kołysał się zupełnie jakby nie mógł do końca
złapać równowagi, ale lata szkolenia starały się temu zaradzić. Rodzeństwo
patrzyło na siebie z mieszaniną wściekłości i rozczarowania. Widać było, że
wystarczyłaby mała iskra by rozpocząć między nimi wojnę.
- Jace! Isabelle! Co tu
się dzieje? – spytała, lecz żadne z dzieci nie zwróciło na nią uwagi. Aż
sapnęła z oburzenia. Nie była przyzwyczajona do takiego traktowania. Chciała
ponownie wkroczyć, ale ubiegł ją Jace.
- Muszę z nim
porozmawiać! – Brzmiał nieco bełkotliwie i Maryse od razu zrozumiała, że jej
syn był pijany.
Tymczasem Isabelle splotła
ręce na piersi i przyjęła postawę obronną.
- Czego nie zrozumiałeś,
Jace?! – warknęła. – Alec nie chce cię widzieć!
- Ale ja… - tym razem
chłopak zdawał się niemal skomleć.
- Ja, ja, ja! – przerwała
mu dziewczyna. – Wiecznie tylko ja! Niech do tej twojej zakutej łepetyny
dotrze, że nie wszystko na świecie kręci się wokół ciebie! Że nie wszyscy
istnieją tylko po to by spełniać twoje zachcianki!
- Ale Alec…
- Alec też nie jest jedną
z takich osób! On nie chce cię widzieć! – powtórzyła jeszcze ostrzej niż
poprzednio. – I prawdę mówiąc wcale mu się nie dziwie! Na jego miejscu już
dawno wezwałabym Cichych Braci i zapytała o możliwość zerwania waszej więzi!
Jace zbladł. Chyba do tej
pory nie wziął pod uwagę takiej możliwości. Prawdę mówiąc Maryse też nie. Zastanowiła
się czy byłaby skłonna pomóc, gdyby Alexander poprosił ją o coś takiego. Nie
potrafiła na to odpowiedzieć.
- Alec… On… Nigdy… -
Prawidłowe słowa nie chciały przejść przez gardło Jace’a. I wcale nie chodziło tylko
o to, że język mu się plątał z powodu alkoholu.
- Tak – zgodziła się
Izzy. – Alec nigdy by czegoś takiego nie zrobił. Bo cię kocha! Dobrze wiesz, że
przez długi czas wasza więź była najcenniejszym co posiadał! A ty podważyłeś
jej zasadność! Zdajesz sobie sprawę z tego, co zrobiłeś, Jace?! I to, dlaczego?
Bo Alec słusznie skrytykował twoją nową laskę?! – Dziękowała Aniołowi, że Clary
nie było w pobliżu. Nie miała nic do dziewczyny i nawet trochę wstydziła się
używać jej jako argumentu w tej kłótni, ale chciała jak najskuteczniej wstrząsnąć
Jace’em. Miała wrażenie, że brat nie do końca pojmował skale własnej winy w tym
wszystkim.
- Nie waż się wplątywać w
to Clary! – Chłopak zrobił się bordowy na twarzy i momentalnie zapomniał o
własnej skrusze, co tylko potwierdziło przypuszczenia Isabelle.
- Widzisz? – powiedziała
z gorzkim triumfem. – Wystarczy jedno złe słowo a już się aktywujesz! I co?
Chcesz w takim stanie wejść do Aleca? Kiedy nie panujesz nad sobą? Kiedy dajesz
się kierować nastoletnim hormonom? A jeśli Alec znów powie coś, co źle
zrozumiesz? Pobijesz go? Zwyzywasz?
Jace zachłysnął się
powietrzem. Chciał coś odpowiedzieć, nie wiadomo czy na swoją obronę czy też ponownie
zaatakować, lecz Maryse uznała, że to najlepszy moment by wkroczyć.
- Isabelle ma rację – powiedziała
wchodząc pomiędzy rodzeństwo. Nie mogła sobie pozwolić by ci znów ją
zignorowali. – Jace – zwróciła się do chłopaka. – Nie nadajesz się teraz do
rozmowy z Alekiem. I już nawet pomijam twoją impulsywność i nieumiejętność
panowania nad gniewem. Zwyczajnie jesteś pijany w sztok! I cuchniesz. –
Zmarszczyła nos. – Masz natychmiast iść do swojego pokoju, wykąpać się i
odespać tę libację, na której najprawdopodobniej byłeś. To rozkaz! – zagrzmiała,
gdy chłopak otwierał usta by zaprotestować. – A jak już dojdziesz do siebie,
zapraszam do mojego gabinetu. Chyba najwyższy czas zacząć wyciągać od ciebie
konsekwencje twoich działań. Jak widzę miałeś zdecydowanie za dużo swobody. –
Podejrzewała, że nie był to pierwszy wyskok Jace’a, ale wcześniejsze musiał
tuszować Alexander. Naprawdę czekało ją sporo pracy. – Odmaszerować!
Osłupiały Jace najpierw
długo gapił się na matkę, zdziwiony jej zachowaniem. Do tej pory wszystko
uchodziło mu płazem, wystarczyło, że przypomniał wszystkim jak dobrym
wojownikiem był. Teraz, w oczach Maryse widział, że nawet gdyby, z miejsca położył
trupem tuzin demonów, żadna kara by go nie ominęła. Poczuł nieprzyjemne
swędzenie pod skórą. Czy tak właśnie czuł się Alec przez całe swoje życie?
Nieważne co zrobił i tak czekała go reprymenda?
Nawet nie do końca zdając
sobie z tego sprawę stanął na baczność i mruknąwszy „tak jest”, obrócił się na
pięcie i pomaszerował do swojego pokoju. Lekko się przy tym zataczał. Wypił
zdecydowanie więcej niż początkowo zakładał.
Kiedy syn zniknął za rogiem
Maryse miała ochotę odetchnąć z ulgą. Niestety. W pobliżu znajdowała się
jeszcze córka. Wiedziała, że Isabelle potrzebowała teraz jej wsparcia, musiała
być dla niej silna.
Odwróciła się do
dziewczyny i posłała jej uśmiech.
- Ładnie sobie poradziłaś.
– Postanowiła pominąć moment odwołania się do emocjonalnego szantażu. – Będzie
z ciebie kiedyś wspaniały przywódca.
Dobrze, że Izzy wciąż
była w trybie bojowym względem świata, bo słowa matki mogłyby ją powalić. Co
nie znaczy, że nie była zdziwiona.
- Eeee… Dziękuję…
Maryse ponownie się
uśmiechnęła.
- Muszę wracać do Aleca.
Isabelle pokiwała głową
na znak zrozumienia.
- Mamo… - powiedziała,
gdy Maryse już miała dezaktywować nałożoną wcześniej na drzwi runę. – Nie mów
mu o Jassie – poprosiła. – Alec będzie się tylko obwiniał.
I tak nie zamierzała tego
robić, ale pozwoliła córce myśleć, że pomysł pochodził od niej.
- W porządku.
- Co się stało? – zapytał
Alec, kiedy Maryse wróciła do jego pokoju. Wyglądał już na dużo bardziej
przytomnego. I lekko zaniepokojonego. Nie lubił być odseparowany od tego co
działo się w Instytucie.
- Church sprowadził
Jace’a do parteru. Nie wróże najlepiej przyszłości tego miasta, skoro wystarczy
zwykły kot, żeby najlepszy Łowca swojego pokolenia wylądował na podłodze. –
Starała się nadać swojemu głosowi choćby ślady irytacji choć, prawdę mówiąc, wymyślona
naprędce historyjka śmieszyła ją. Aleca chyba też, bo przez twarz chłopaka
przemknął uśmiech. A skoro wszystko dotyczyła Jace’a, można było uznać to za
spory sukces. Nawet jeśli nie skomentował tego w żaden sposób.
- Jak się czujesz?
Alec wzruszył ramionami.
- Pić mi się chce –
powiedział uciekając przed matką wzrokiem, jakby zawstydzony jedną z
podstawowych potrzeb swojego organizmu.
Maryse, bez słowa, podeszła
do przyniesionej tacy i wzięła stojącą na niej szklankę. Z ulgą zauważyła, że
woda w niej wciąż była ciepła. Podała naczynie Alecowi. Ten zawahał się przez
moment.
- Pomóc ci?
Pokręcił głową i chwycił
szklankę obiema dłońmi. Z wyraźnym wysiłkiem uniósł naczynie do ust i zaczął
pić małymi łyczkami. W końcu oddał szklankę matce z wyraźną ulgą pozbywając się
dodatkowego obciążenia. Maryse zapisała w pamięci by później zadzwonić do Catariny
i zapytać czy takie zachowanie było normalne. A co, jeśli Alec uszkodził sobie
jakieś mięśnie? Albo nerwy? Był przecież łucznikiem! Musiał mieć pełną władzę w
rękach.
Całą sobą zmusiła się by nie
myśleć o najczarniejszych scenariuszach, przynajmniej nie dopóki była przy
synu.
- Jak myślisz? Dasz radę
zjeść śniadanie?
Alec zastanowił się
głęboko. Nie czuł się głodny. W ogóle miał wrażenie, że już nigdy nie będzie
musiał nic jeść. Mimo to wiedział, że musi choćby spróbować coś przełknąć. A
wczoraj nie było znowu aż tak źle.
- Chyba tak – powiedział
w końcu niepewnie.
Maryse odetchnęła z ulgą
i wróciła po miskę. Zamieszała w niej kilkukrotnie, żeby powstały na wierzchu kożuch
zniknął. Alec z ulgą dostrzegł, że matka znów miała łyżeczkę od herbaty.
- Spróbujesz sam, czy… -
Maryse zawahała się a Alec na próbę kilka razy zacisnął i rozwarł pięść.
Bolało. Wczoraj musiał sobie coś naciągnąć. Czuł to już chwytając szklankę. Tylko
cudem jej nie upuścił. Wiedział, że z łyżką już by mu się nie udało. Dlatego
spuścił wzrok i przełykając własną dumę poprosił.
- Nakarmisz mnie?
Koniecznie musiała
skontaktować się z Catariną.
- Oczywiście.
Z pierwszą łyżką poszło
bezboleśnie i zachęcona sukcesem Maryse zapytała Aleca czy zje kolejną. Chłopak
wiedział, że powinien odmówić; czuł się pełny. Mimo to chęć zadowolenia matki w
jakiś sposób wynagrodzenia jej upokorzenia związanego z karmieniem dorosłego
syna wygrała. Skinął głową. Z trudem przełknął drugą porcję, po czym jego
organizm dał mu jasno do zrozumienia jak głupim pomysłem była walka z nim. Alec
nie zdążył zrobić żadnego ruchu, nic powiedzieć. Po prostu zwymiotował brudząc
zarówno siebie, pościel, którą wczoraj przecież zmienił mu Magnus oraz samą
Maryse.
- Przepraszam – wyszeptał
chłopak ze łzami w oczach.
Maryse była o krok od wybuchu.
Dlaczego jej syn był tak uparty?! Przecież… Wtedy przypomniała sobie słowa
psycholog i wykorzystała jedną z przekazanych przez nią technik uspokajających.
- Nic się nie stało. –
udało jej się to powiedzieć nawet dość neutralnym tonem. – Po prostu pamiętaj,
że nie musisz się do niczego zmuszać. Jeśli nie chcesz już jeść to w porządku.
Chłopak zamrugał
zdzwiony. Był gotów na krzyk jednak nic takiego się nie wydarzyło.
- To trzeba posprzątać – powiedziała
Maryse bardziej do siebie niż do Aleca, który wciąż patrzył na matkę
rozszerzonymi ze zdumienia oczami.
- Może pomogę?
Zarówno matka jak i syn
gwałtownie poderwali głowy i spojrzeli wprost na Wysokiego Czarownika Brooklynu,
który stał w drzwiach i machał rękami. Wokół jego palców połyskiwały niebieskie
wężyki magii i kilka sekund później cały bałagan zniknął a Alec leżał teraz w czerwonej
satynowej pościeli wyciągniętej wprost z loftu Czarownika. Na sobie zaś miał ciepłą
flanelową piżamę w szkocką kratę. Sam Magnus nigdy by czegoś takiego nie
założył, ale wiedział, że Alec doceni gest. I nie pomylił się. Chłopak instynktownie
wtulił szyję w miękki materiał. Na jego twarzy pojawiła się błogość.
Przynajmniej do momentu, gdy uzmysłowił sobie co się właśnie wokół niego
działo.
Alec zesztywniał.
Pojawienie się Magnusa wzbudziło motyle w jego żołądku. I to wcale nie te odpowiedzialne
za wcześniejsze… sensacje. Zwyczajnie ucieszył się widząc swojego chłopaka. I
to nie dlatego, że Magnus jednym ruchem nadgarstka uratował go z
kompromitującej sytuacji. Po prostu… No po prostu cieszył się. Aż uzmysłowił
sobie, że nie zdążył powiedzieć matce o swoim zaproszeniu względem Czarownika.
Z niepokojem spojrzał na Maryse, ale ta wcale nie wyglądała jakby chciała
któregoś z nich zamordować.
- Witaj Magnusie – przywitała
się neutralnym tonem, który o mało nie wywołał u Aleca zawału.
- Mamo… Ja… - zaczął się
jąkać. Przerwała mu ruchem ręki.
- W porządku. Rozumiem.
Już idę. – Uśmiechnęła się do syna powstrzymując chęć pocałowania chłopaka w
czoło. – Nie przeszkadzam wam. Zresztą i tak muszę się przebrać.
Magnus ponownie machnął
dłonią i nagle Maryse miała na sobie nową ołówkową spódnicę w kolorze
głębokiego granatu. Przez jeden krótki moment chciał ubrać Łowczynię w coś
zdecydowanie luźniejszego, ale przypomniał sobie o dość kruchym rozejmie jaki zawarli.
Może jeszcze kiedyś dane mu będzie wprowadzić do szafy Maryse trochę koloru.
Kobieta spojrzała na
niego z wdzięcznością.
- Dziękuję. – Na końcu
języka miała pytanie o cenę jego usługi, ale w porę zdołała się powstrzymać
przed jego wypowiedzeniem. – To ja już pójdę. – Zaczęła wstawać z łóżka, gdy
nagle coś ją powstrzymało. Z wyraźnym niedowierzaniem patrzyła na swoją rękę
przykrytą dłonią Aleca. Chłopak lekko drżał, widać było, że kontakt nie był dla
niego komfortowy, mimo to delikatnie ścisnął dłoń matki.
- Dziękuję, mamo. –
Szybko zabrał rękę. Mimo to z jego twarzy biła duma. Przezwyciężył swój strach.
Co prawda w małym stopniu i na krótko, ale to był bardzo dobry początek.
- Nie ma za co kochanie.
- Widziałeś to? – zapytał
Alec wyraźnie zawstydzony co ułatwiło Magnusowi zrozumienie o czym mówił jego
chłopak.
- Tak. – Nie było sensu
kłamać. – Już ci lepiej? – zapytał posyłając w stronę Aleca impuls magii, który
odgarnął chłopakowi włosy z czoła. A przy okazji wywołał miły dreszcz u
głównego zainteresowanego.
Alec pokiwał głową. Kiedy
tylko jego żołądek pozbył się nadprogramowego balastu mdłości zniknęły, jak
ręką odjął.
- Cieszę się. Czy mogę cię
teraz pocałować?
Chłopak drgną i spojrzał
na Czarownika z miną świadczącą o całkowitym zagubieniu.
- Naprawdę chcesz?
Tym razem nadeszła kolej
Magnusa by się zdziwić.
- A dlaczego miałbym nie?
Ale jeśli nie masz ochoty to oczywiście zrozumiem – zastrzegł od razu. Nie
chciał wywierać na Alecu jakiejkolwiek presji.
Kiedy chłopak myślał nad odpowiedzią
on sam podszedł do jego łóżka i usiadł na podłodze, jak zwykł robić to Jace. Z
tą różnicą, że on, w przeciwieństwie do nadpobudliwego Łowcy, nie miał zamiaru
odmrażać sobie tyłka. Jednym machnięciem ręki przywołał jedną ze swoich
wielkich miękkich poduszek i władował ją pod dupę. O niebo lepiej.
Po cichu liczył, że Alec
pozwoli mu usiąść na łóżku, ale widział, że chłopak bardzo przejął się wcześniejszymi
wydarzeniami i teraz potrzebował przestrzeni.
Alec patrzył jak Magnus
mościł się na przywołanej poduszce próbując znaleźć najwygodniejszą pozycję.
Ostatecznie Czarownik musiał użyć magii jeszcze dwa razy, tak by jego
wyprostowane nogi również mogły spocząć na miękkim a klamki od szuflad w nocnej
szafce nie wbijały mu się w kręgosłup, gdy opierał się o nią plecami. Z
jakiegoś powodu mężczyzna przypominał mu teraz Churcha, który mościł sobie
legowisko na stercie czyjegoś prania. Magnus naprawdę miał coś z kota. I to nie
były tylko oczy. Może i by podzielił się swoimi przemyśleniami z Czarownikiem, ale
teraz jego umysł skupiał się na zupełnie innym problemie.
- Nie brzydzisz się?
Magnus spojrzał na niego zdziwiony.
- Niby czego kochanie?
Mam przestać chcieć cię całować, bo widziałem, jak wymiotujesz?
Alec niepewnie pokiwał
głową a Czarownik prychnął.
- Alexandrze. Mam ponad czterysta
lat. Wymiotowałem więcej razy niż byłbym w stanie zliczyć. I to głównie przez
alkohol co wcale nie napawa mnie dumą. Czy ta wiedza jakkolwiek wpłynęła na
twoją chęć całowania ze mną?
Alec gwałtownie pokręcił
głową.
- Nie…
Na twarzy Magnusa pojawił
się triumfalny wyraz. Widząc go Alec nie mógł się nie uśmiechnąć. Zaraz jednak
spoważniał.
- Ale ja… - Mlasnął
językiem. Wciąż czuł w ustach nieprzyjemny posmak. Myśl, że Magnus również
miałby… Nagle zdziwiony wciągnął powietrze. Jego usta wypełniły się smakiem
świeżej mięty. Zaskoczony spojrzał na mężczyznę. Ten uśmiechał się szelmowsko a
do jego palców wciąż doczepione były resztki magii.
- Korzyści z posiadania
chłopaka-czarownika – powiedział jakby to była najnormalniejsza rzecz na
świecie. – Czy teraz mogę cię pocałować?
- Tak… Chciałbym… - Wzrok
Aleca utkwiony był w ustach Magnusa. Dziwnie nagich ustach. Przyzwyczaił się,
że mężczyzna malował je przynajmniej błyszczykiem. Teraz zaś wyglądały na
równie zaniedbane co jego własne. A mimo to nie potrafił wyobrazić sobie
piękniejszych ust. Tak bardzo chciał je poczuć. I to nie tylko na swoich wargach.
– A mógłbyś… - Zaczął bawić się palcami choć każdy z nich bolał przy
najmniejszym ruchu. Naprawdę musiał sobie coś wczoraj naciągnąć. Postanowił, że
jeśli do jutra mu nie przejdzie powie o wszystkim matce. Wiedział, że musi
nauczyć się prosić o pomoc.
- Co kochanie? – Magnus
już zdążył porzucić, zbudowane z takim pietyzmem, legowisko i teraz stał
dziwnie pochylony nad łóżkiem Aleca. Pozycja była śmieszna i niewygodna, ale on
nie odważył się usiąść obok chłopaka. – Pamiętaj, że możesz prosić mnie o wszystko.
Jeśli będzie trzeba sprowadzę ci do Instytutu nawet różowego jednorożca. – Co
prawda wiązałoby się to z kilkoma nielegalnymi wtargnięciami i przywłaszczeniem
sobie paru rzeczy, ale dla Alexandra był gotów na każde poświęcenie.
Chłopak znów się
uśmiechnął a Magnus poczuł jakby wygrał kolejną małą bitwę. Każdy, nawet
najmniejszy uśmiech Aleca dawał mu nadzieję, że wszystko jeszcze mogło skończyć
się dobrze.
- Gdzie byłeś, kiedy
szukałem prezentu na dziewiąte urodziny Izzy?
Magnus udał, że się zastanawia.
- Na pewno nie w Peru…
Już od jakiegoś czasu miałem tam zakaz wstępu.
- Musisz mi kiedyś
opowiedzieć tę historię.
- Myślę, że to da się
zrobić. A teraz powiedz, Alexandrze, o co chciałeś mnie wcześniej prosić? – Na
Lilith! Jak on chciał pogładzić chłopaka po policzku! Przytulić! Wziąć na
kolana! Gdyby nie to, że wtargnięcie do Miasta Kości prawdopodobnie wiązałoby
się z wypowiedzeniem wojny pomiędzy Podziemnymi i Nefilim, najprawdopodobniej
już dawno by tam był i upewnił się, że szczątki tych skurwieli zostaną zmielone
i wrzucone w końskie łajno.
Chyba zaczynał powoli odzyskiwać
poprawne spojrzenie na rzeczywistość, bo naprawdę widział negatywy swoich
potencjalnych działań a nie tylko argument, że Alec by mu tego nie wybaczył.
- Mógłbyś… Pocałować mnie
w czoło? – zapytał Alec niemal szeptem i od razu się zarumienił. Wiedział, że
to głupie i niesamowicie dziecinne, ale uwielbiał być całowanym przez Magnusa w
czoło. Spływało wtedy na niego poczucie jakiegoś dziwnego bezpieczeństwa. Poza
tym zawsze miał wtedy wrażenie, że Czarownik niejako przyklepuje swoje prawo do
niego. Mówi „mój” jeszcze dobitniej niż zrobiłby to całując go przed całym
Spiralnym Labiryntem.
- Oczywiście, najdroższy.
Prawdę mówiąc nie tego
się spodziewał. Nie wiedział, że Alec tak bardzo lubił być całowany w czoło, że
poświęciłby dla tego nawet część swojego komfortu. Zamierzał dobrze zapamiętać
tę lekcję.
Pochylił się i ucałował
czoło chłopaka. Alec poczuł jak po jego ciele przebiega przyjemne ciepło.
- Kocham cię, Alexandrze.
Maryse wpatrywała się w
ognistą wiadomość otrzymaną od męża i zupełnie nie wiedziała jak na nią
odpowiedzieć. To znaczy miała kilka pomysłów, ale żaden nie mieścił się w
konwenansach dotyczących małżonków. Czy nawet współpracowników. Zaklęła pod
nosem. Jak bardzo uparci byli śledczy z Idrisu, skoro ciągle upierali się badać
te sprawę, nawet pomimo braku jakichkolwiek dowodów winy?
Po raz setny przeczytała
liścik.
Droga Maryse.
Śledztwo wciąż trwa, więc
w najbliższym czasie nie uda mi się wrócić. Wierzę, że podczas mojej
nieobecności doskonale radzisz sobie z samodzielnym kierowaniem Instytutem. Podobnie
wierzę, że nasze dzieci pilnie szkolą się byśmy w przyszłości mogli być z nich
dumni. Jak wyglądają ich postępy? Nie ukrywam, że najbardziej interesuje mnie
Alexander. Ciąży na nim olbrzymia odpowiedzialność, jeśli w przyszłości ma
zostać głową Instytutu.
Liczę na szybką
odpowiedź.
Robert.
Wiedziała, że w tak
zawoalowany sposób mąż pytał o zdrowie Aleca. Wiedziała też, że nie mógł zrobić
tego bardziej bezpośrednio. Mimo wszystko była zła. I to nie tylko na Roberta,
ale na cały świat w ogóle. Świat, który kazał im utrzymywać w sekrecie problemy
syna w obawie przed konsekwencjami. A przecież to Alec był tu ofiarą.
Wiedziała, że nie może
zbyt długo zwlekać z odpowiedzią, toteż chwyciła pierwszą wolną kartkę i
zaczęła pisać.
Drogi Robercie.
Mam nadzieję, że śledztwo
wkrótce się zakończy z pozytywnym rezultatem. Póki co żadna ze spraw Instytutu
nie wymaga twojej interwencji choć nie ukrywam, że pomoc w niektórych aspektach
byłaby mile widziana. Dzieci nie sprawiają problemów, trenują ciężko i myślę,
że już teraz możemy być z nich dumni. Zwłaszcza z Alexandra, który poczynił
znaczne postępy. Myślę, że powinieneś zobaczyć to na własne oczy.
Maryse.
Ledwie udało jej się wysłać
wiadomość a do drzwi gabinetu ktoś zapukał. Zdziwiona podniosła wzrok znad
biurka. Nikogo się nie spodziewała. Magnus na pewno jeszcze wciąż siedział u
Aleca.
- Proszę.
Przez chwilę nic się nie
działo, jakby osoba po drugiej stronie wahała się czy naprawdę chce wejść. W
końcu jednak drzwi się otworzyły i do gabinetu wkroczył Jace. Chociaż słowo
wkroczył było sporym nadużyciem. Raczej wpełzł, widać było, że wciąż walczył ze
skutkami nocnej libacji. I z jakiegoś powodu postanowił robić to bez użycia
run. Maryse, z własnego doświadczenia wiedziała, że iratze doskonale radzi
sobie z kacem.
Prawdę mówiąc zapomniała,
że kazała Jace’owi przyjść. A nawet kiedy wydawała rozkaz nie wierzyła w jego
wykonanie. Wydawało jej się, że chłopak jest zbyt niezależny i rozgoryczony by słuchać
matki. Zwłaszcza przybranej. Nie miała jednak zamiaru dawać tego po sobie
poznać. Z wyuczoną surowością wyprostowała się przenosząc cały ciężar na oparcie
krzesła. Splecione dłonie położyła na biurku. Zawsze przyjmowała tę postawę,
gdy przychodziło jej karcić Aleca. Również wtedy, gdy wracał z misji z… nimi.
Teraz, na samą myśl robiło jej się niedobrze i miała ochotę usiąść zupełnie
inaczej. Problem w tym, że nie wiedziała jak. Dlatego, po prostu, zmusiła się
by patrzeć na syna.
Jace aż się wzdrygnął
widząc minę i wzrok matki, przez co cała jego postawa „na baczność a
przynajmniej rób co się da” poszła się, za przeproszeniem, jebać. Widywał już
Maryse w takim stanie, ale nigdy jej gniew nie był skierowany bezpośrednio na
niego. Zwykle obrywał tylko odłamkami tego co dostał Alec. A czasem nawet nie
to. Teraz nareszcie wiedział jak czuł się brat i dlaczego zawsze tak marudził,
ilekroć on albo Izzy złamali jakąś zasadę.
- Możesz mi powiedzieć
Jonathanie, co to było?
Na dźwięk własnego
imienia zaswędziała go skóra. Coraz lepiej rozumiał Aleca i jego wstręt do
„Alexandra”.
- To znaczy? – zapytał
głupio.
Maryse zmrużyła oczy a on
przełknął ślinę.
- Wydzieranie się pod
drzwiami twojego brata i próba wtargnięcia do środka – wyjaśniła Maryse choć
wiedziała, że Jace dokładnie wiedział o co jej chodziło. – Alexander wyraźnie zaznaczył,
że na razie nie chce z tobą rozmawiać.
Spuścił wzrok. Teraz, gdy
większość alkoholu już wyparowała z jego organizmu, cała akcja napawała go
wstydem.
- Już pomijam fakt, że
byłeś kompletnie pijany! Co zapewne oznacza, że zignorowałeś rozkazy i zamiast
z patrolu posłusznie wrócić do Instytutu szlajałeś się po nie wiadomo jakich
barach!
Maryse trafiła w sedno
więc Jace nie miał innego wyboru jak tylko milczeć. U Aleca zdawało to egzamin.
Chłopak liczył, że w jego przypadku będzie podobnie. Matka pomarudzi by w końcu
powiedzieć mu, że jest rozczarowaniem i kazać mu wyjść. Nie docenił jednak
zmian zachodzących w Maryse. Kobieta widząc, że syn ani myśli podnieść wzroku i
z całych sił stara się powstrzymać drżenie ramion, wstała od biurka i podeszła
do niego.
- Jace – powiedziała
łagodnie. Aż się wzdrygnął. – Co się dzieje?
Nic nie odpowiedział na
co Maryse westchnęła.
- Wiem, że jest ci
ciężko. Każdemu z nas jest. A Alecowi szczególnie.
Zdziwiony podniósł wzrok.
Zaskoczył go ton Maryse i to z jaką wyrozumiałością wyrażała się o Alecu.
- Każdy z nas chciałby,
żeby było jak dawniej… - urwała. – Żeby było normalnie – poprawiła się, bo za
żadne skarby świata nie chciała wracać do tego co było przed próbą samobójczą
Alexandra. Tamto życie nie było prawdziwe. To była ułuda zbudowana na
przerażającej rzeczywistości.
- Dotarcie do tego
miejsca będzie nas sporo kosztować. Nerwów, sił, czasu… Wiem, że zżerają cię
wyrzuty sumienia.
Jace niechętnie kiwnął
głową.
- Przyzwyczaiłeś się, że
kłótnie pomiędzy tobą i Alekiem nigdy nie trwają długo. Zwykle wystarczyło
jedno twoje „przepraszam”, żeby brat ci wybaczył, prawda?
Nie miał pojęcia skąd Maryse
to wiedziała ani skąd w niej tyle empatii, ale znów trafiła prosto w sedno. Dlatego
ponownie pokiwał głową.
- Teraz jest inaczej i to
cię frustruje. Poza tym Alec to wciąż twój parabatai i po prostu chciałbyś
być przy nim.
Jace uznał, że nie ma sensu nawet potakiwać.
- To wszystko cię boli,
wiem o tym. – Pomyślała o własnym bólu. O tym, że zawiodła jako matka. – Ale
pamiętaj, że największy ból przeżywa właśnie Alec. I to na nim powinniśmy się
skupić. Musimy mu pomóc uporać się z tym wszystkim.
- Jak mam mu pomóc, skoro
on nie chce ze mną rozmawiać?! – wybuchnął nagle chłopak a po jego policzkach
potoczyły się łzy. – Jak mam być dla niego wsparciem?! Jak mam być dobrym parabatai?!
Jak udowodnić mu, że łącząca nas więź jest dla mnie ważna?! Że wciąż go
kocham?!
Rozpłakał się na dobre.
Maryse nie wiedziała Jace’a w takim stanie od lat. Ostatni raz, krótko po tym
jak dołączył do ich rodziny. Jeszcze nie w pełni zaaklimatyzowany, wciąż
niepewny i przeżywający stratę ojca, schował się w zbrojowni i płakał z
kolanami podciągniętymi do piersi. Znalazła go raczej przypadkiem i w matczynym
odruchu wzięła w ramiona pozwalając mu wyrzucić wszystkie negatywne emocje za
pomocą łez.
Teraz postąpiła ponownie.
Objęła chłopaka i przyciągnęła do siebie. Przywarł do niej z niespodziewaną
siłą wtulając twarz w zagłębienie jej szyi i płakał. Instynktownie zaczęła go
delikatnie gładzić po plecach. Gdyby ktoś ich teraz zobaczył nigdy by nie
uwierzył, że wielki, twardy wojownik jakim był bez wątpienia Jace Herondale mógł
tak płakać.
- Po pierwsze szanując
jego granice – odezwała się Maryse, gdy Jace uspokoił się na tyle by móc ją usłyszeć.
- Ale to trudne. –
Pociągnął nosem nieco zawstydzony swoim zachowaniem.
- Nikt nigdy nie
powiedział, że będzie łatwo. Ale wierzę, że dasz radę. Dla Aleca.
Przygryzł wargę; nawyk
jaki przejął od swojego parabatai nieco nieświadomie. Teraz, gdy dotarło
do niego co robił znów miał ochotę płakać. Zaraz jednak wziął się w garść.
Maryse miała rację. Musiał być twardy dla Aleca. I wierzyć, że w końcu wszystko
się ułoży.
- Dziękuję – wyszeptał
wciąż wtulony w matkę. Jeżeli cała sytuacja miała jakiekolwiek dobre strony to
z całą pewnością byłoby to uczłowieczenie się Maryse Lightwood. Choć Jace
wolałby, żeby kobieta pozostała zimną suką, jeśli tylko to uchroniłoby Aleca
przed tym całym cierpieniem. W dodatku czuł się teraz jak zdrajca. I jakby znów
dostał coś na co nie zasługiwał. Zamiast zimnego opierdolu ze strony Maryse,
jaki zapewne czekałby Aleca za podobne przewinienia, on zebrał słowa wsparcia.
Podczas gdy to brat potrzebował ich bardziej. Czy Maryse była taka sama dla
Aleca za zamkniętymi drzwiami? Czy zmieniła się tylko dla nich? Z drugiej
strony… Była miła w stosunku do Magnusa, Czarownik mógł swobodnie poruszać się
po całym Instytucie, poza tym ta dwójka rozmawiała ze sobą bez wzajemnej niechęci.
Może więc faktycznie nastąpiły zmiany a on zbyt skupiony na własnym bólu nie
potrafił ich zarejestrować? Wiedział, że czekała go jeszcze jedna ważna rozmowa.
Izzy patrzyła na swój
telefon wzrokiem, który mógłby zmusić do odwrotu niektóre demony. Niestety
urządzenie pozostało nieczułe na nieme groźby i wciąż uparcie dzwoniło. Na
wyświetlaczu zaś niezmiennie widniało to samo imię: Simon.
Chłopak próbował się do
niej dodzwonić całe popołudnie i musiała przyznać, że był uparty. Większość jej
adoratorów dawała sobie spokój już po dwukrotnym nieodebraniu przez nią
telefonu; rozumieli aluzję. Więc może Lewis nie był uparty a głupi i
zdesperowany?
Przywołała z pamięci
obraz uroczego okularnika a koniuszki jej ust lekko się uniosły. Simon był
naprawdę słodki. I gdy tylko to pomyślała z furią chwyciła poduszkę i rzuciła
nią o ścianę. To samo przecież myślała o Edgarze! Zachwycała się nim i
wzdychała do niego po nocach podczas gdy on, w tym samym czasie…
- Kurwa mać!
Chwyciła kolejną poduszkę
i nią też cisnęła o ścianę celując w to samo miejsce. Wciąż nie potrafiła sobie
wybaczyć zauroczenia Edgarem. Jak mogła podkochiwać się w człowieku, który w
ten sposób krzywdził jej brata?! Podziw jeszcze byłaby w stanie zrozumieć.
Nieważne kim byli Raj i Edgar, jakie tajemnice skrywali nie można było im
odmówić skuteczności w zabijaniu demonów. Dla niektórych Łowców to wystarczało
by wybaczyć im wszystkie przewinienia. Zastanowiła się przez chwilę. Czy gdyby
Clave wiedziało o… skłonnościach tej dwójki to czy nadal szukaliby winnych ich śmierci?
Coś jej mówiło, że tak. Że krzywda młodych Nefilim była niczym dla tych
ograniczonych umysłowo dziadów, jeśli w zestawieniu pojawiły się wymordowane
demony. Jęknęła z frustracją. W jak chorym systemie przyszło im żyć.
Telefon znów zaczął
dzwonić. Nawet nie zauważyła, kiedy umilkł a teraz pokój znów wypełnił się
dźwiękami cyfrowej melodyjki. W pierwszym odruchu chciała odebrać i łaskawie
dać się zaprosić na randkę. Zaraz jednak zmitygowała sama siebie. Simon jej się
podobał. Ale czy miała prawo wierzyć własnemu osądowi? Może chłopak też miał
jakiś mroczny sekret, o którym nie wiedziała nawet Clary? Może bekał przy
jedzeniu? Może potajemnie mordował małe kotki? Może był utajonym pedofilem…
Może…
Choć bardzo chciała nie
mogła przekonać samej siebie do tego by wyrzucić te podejrzenia z własnej głowy.
Odkąd tylko wiadome było,
że Alec przeżyje, Isabelle nie potrafiła przestać myśleć. Analizować każdej
wizyty Raja i Edgara w Instytucie. I aż ją mdliło na wspomnienie ich rąk obejmujących
ją w pasie, podnoszących do góry czy klepiących po plecach. Co wtedy myślał
Alec? Czy przypominał sobie własne przeżycia z tymi samymi dłońmi? Wtedy nie zwracała
na to uwagi, ale teraz mogłaby przysiąc, że brat odwracał wzrok, ilekroć któryś
z Łowców jej dotknął. I nigdy też nie
pozwolił by została z nimi sam na sam. Na Anioła! Jak on musiał cierpieć! Bez
przerwy pozostawał czujny. Bez przerwy przeżywał własny dramat. A ona w niczym
mu nie pomagała. Wręcz przeciwnie. Utrudniała wszystko dążąc do ciągłego
kontaktu z Edgarem. Chciała by jej dotykał chwalił ją… Zachowywała się jak typowa
zakochana po uszy dziewczynka. Uważała, że był najwspanialszym mężczyzną na
ziemi. Więc jak teraz mogła wierzyć swoim przeczuciom względem jakiegokolwiek
chłopca? Może wszyscy jej byli też po czasie okazaliby się potworami, tylko ona
w miarę szybko z nimi zerwała ponownie wychodząc nietkniętą z szamba? Znów miała
więcej szczęścia niż rozumu? Bo gdyby to na nią trafiło… Gdyby Raj i Edgar
najpierw ją wzięli na misję… Zapewne skończyłaby jeszcze gorzej niż Alec. Edgar
musiał wiedzieć, że się w nim podkochiwała i wykorzystałby to, żeby zapewnić sobie
jej milczenie. A ona jak ostatnia idiotka zrobiłaby dla swojego aktualnego
ukochanego wszystko.
Teraz była nieco
mądrzejsza i żaden mężczyzna nie zmusiłby ją do niczego. Ale przecież mogłaby dać
się zmanipulować? Albo…
- Odbierzesz ten cholerny
telefon?!
Bicz, w jednej chwili
owinął się wokół szyi napastnika. Jace zaczął charczeć.
- Wystarczyło zwykłe nie…
- Z trudem łapał oddech. Izzy przypatrywała się bratu z wyraźną niechęcią.
- Co ty tutaj robisz?
Chłopak spróbował
poluzować uchwyt na szyi, ale mu się nie udało. Przyszedł z propozycją pokoju
więc nie miał aktywowanych żadnych run a i stele zostawił w sypialni. Poza tym nie
spodziewał się dostać od razu anielską bronią. Już prędzej wypatrywał kopniaka
w żołądek albo ciosu w twarz.
- Mogłabyś? – spytał
wskazując na bicz, który chyba zacisnął się jeszcze mocniej.
Izzy prychnęła, ale
posłusznie schowała broń. Jace od razu złapał się za gardło i zaczął
spazmatycznie łapać powietrze. Wiedział, że jeśli nie zastosuje iratze przez
najbliższy tydzień będzie nosił siny ślad na szyi.
- Dzięki – wydyszał, gdy
w końcu płuca napełniły mu się akceptowalną porcją tlenu.
- Co ty tutaj robisz? –
powtórzyła Izzy jednocześnie wyciszając wciąż dzwoniący telefon. Jace’owi nie
umknęło imię na wyświetlaczu. Czego ten wymoczek chciał od jego siostry?
- Przyszedłem podziękować
i przeprosić. – Wskazał ręką na podłogę, gdzie leżała rozlana kawa oraz
opakowanie ulubionych ciastek Izzy, które jakoś przetrwało upadek.
Dziewczyna przyjrzała się
bałaganowi i z ulgą stwierdziła, że dywan uniknął spotkania z kawą.
- Sprzątasz to –
warknęła. Wciąż była wściekła na Jace’a.
- Hej! – Chłopak aż
jęknął. – To twoja wina! To ty mnie zaatakowałaś!
- Bo wlazłeś do mojego
pokoju bez pytania! Nie wiesz, że się puka?!
- Pukałem, ale nie odpowiadałaś!
- Więc może nie chciałam
cię widzieć?! Chyba już ustaliliśmy, że świat nie kręci się wokół ciebie, Jace!
Chłopakowi zrobiło się
głupio. Już otwierał usta, żeby coś wypowiedzieć, ale Izzy nie dała mu dojść do
głosu.
- I co?! Przyszedłeś
przeprosić robiąc dokładnie to samo?! Czy ty w ogóle wiesz na czym polegają
przeprosiny?! Czy w swoim naiwnym uwielbieniu do samego siebie myślisz, że
wystarczy rzucić jedne „przepraszam” a potem ciągle można robić to samo?! Bo
przecież „przepraszam” naprawia wszystko! – Aż wyrzuciła ręce do góry z
frustracji. Której powodem był nie tylko brat, ale także telefon. Który może i
już nie dzwonił, ale brzęczał ustawionymi na maxa wibracjami. Simon słał SMS-y.
Jace, po raz kolejny tego
dnia, spuścił głowę. Izzy miała racje. Znów się nie popisał. I to akurat wtedy,
gdy obiecał sobie, że się zmieni.
- Wybacz…
- O! – Dziewczyna wzięła się
pod boki. – Ktoś studiował słownik synonimów!
Tylko świadomość, że zasłużył
powstrzymywała go przed odgryzieniem się siostrze.
- Nie… Naprawdę proszę
cię o wybaczenie. Wiem, że skopałem a teraz uświadomiłem sobie, że będę musiał
naprawdę mocno nad sobą pracować, żeby podobnego błędu już nie popełnić.
Izzy z najwyższym trudem powstrzymywała
się, żeby nie otworzyć szeroko ust ze zdumienia. Jace szczerze przepraszał i
jeszcze zdawał sobie sprawę ze swojego błędu? W jakiej alternatywnej rzeczywistości
się właśnie znalazła?
- Chciałem ci też
podziękować za powstrzymaniem mnie przed wtargnięciem do pokoju Aleca. – Miał
dreszcze na samą myśl jak wiele złego mogłoby to przynieść. – Jestem idiotą –
powiedział coś co wiedział, że siostra zawsze chętnie usłyszy.
- Jesteś – zgodziła się, ale
powiedziała to z miękkością, która zaskoczyła nawet ją. Bo chyba dopiero teraz
dotarło do niej, że Jace także cierpiał. Mimo iż był poniekąd sprawcą całego
tego bałaganu to wciąż pozostawał w pełni czującą istotą ludzką i odrzucenie ze
strony nie tylko Aleca, ale także jej i Clary (dziewczyna zwierzyła się Izzy,
że zastanawiała się nad rzuceniem blondyna) musiało go boleć. Może i nie była
jeszcze skłonna mu wybaczyć, ale z pewnością mogła zacząć próbować. W końcu
Alec na pewno by nie chciał, żeby ona i Jace walczyli ze sobą. To on był zawsze
tym, który łagodził kłótnie, więc świadomość, że stał się zapalnikiem kolejnej
mogła go zaboleć. Poza tym była pewna, że Alec pozwolił sobie na odrzucenie
Jace’a tylko dlatego, że wierzył, iż blondyn miał wsparcie reszty rodziny. I
Clary. Przecież sam namawiał Maxa by nadal podziwiał Jace’a.
- Ale jak posprzątasz ten
burdel to pomyślę, czy ja jestem w stanie z tym żyć. – Uśmiechnęła się do niego
nieco wymuszenie, ale dla Jace’a był to jeden z najpiękniejszych uśmiechów
siostry. Izzy dawała mu szansę. Nie miał zamiaru jej zmarnować.
Isabelle z rozbawieniem patrzyła
jak Jace własną koszulką ścierał rozlaną kawę. Będzie musiała mu potem
przypomnieć, że w związku z takim nieposzanowaniem ubrań to on teraz robił
pranie.
Kątem oka spojrzała na
telefon. Przestał dzwonić. Z jakiegoś powodu zrobiło jej się smutno.
Powoli zaczyna się rozkręcać czekam na więcej ❤️
OdpowiedzUsuń