poniedziałek, 15 marca 2021

Deszcz

Dobra... Dzisiaj z nieco innym kontentem, ale po prostu nie mogłam się powstrzymać. Dobry Omen wjechał taranem w moje życie i nie chce odejść. Pokochałam tych dwóch debili i zwyczajnie musiałam coś o nich napisać.
Poza tym uważam, że ten fandom jest zdecydowanie niedoceniany w Polsce ;(.
Miłego czytania :).

Tytuł: Deszcz
Liczba rozdziałów: One Shot
Gatunek: romans, komedia
Para: Crowley x Azirafal
Seria: Dobry Omen
Ograniczenia wiekowe: Brak
Info/Uwagi: Crowley nienawidzi deszczu. Zawsze kojarzy mu się on z Edenem i pewnym Aniołem, do którego poczuł coś, czego żaden Demon czuć nie powinien.


DESZCZ



Crowley nie znosił deszczu. Nieodmiennie kojarzył mu się on z pierwsza burzą świata, po wygnaniu ludzi z Edenu. A to z kolei przypominało mu, o pierwszym potkaniu Azirafala. I tym, jak Anioł osłonił go, przed spadającymi z nieba kroplami. Tym samym pieczętując los Demona, po kres istnienia Wszechrzeczy. Mógł się oszukiwać, kłamać a nawet zaklinać rzeczywistość, w imię samego Szatana, ale to i tak nic by nie zmieniło. Wtedy, na murze Edenu, stojąc pod śnieżnobiałym skrzydłem, on znany jeszcze jako Crawley, Demon, zakochał się w istocie idealnej – Aniele. Przez sześć tysięcy lat zastanawiał się, czy Wszechmogący maczał w tym palce. Czy stawiając przed nim Azirafala – najlepszego przedstawiciela tego całego cyrku, jakim było Niebo – wiedział, że Crowley się zakocha? I, czy był to Jego sposób na uczynienie Upadku, jeszcze dotkliwszym? Pokazanie mu, co mógłby mieć, gdyby nie zdecydował się wesprzeć Drugiej Strony? Crowley nigdy nie znalazł odpowiedzi na żadne z tych pytań. Które wracały, ilekroć niebo pokrywała ciemna warstwa chmur.
Miał swoje sposoby, żeby przetrwać deszcz. Zwykle pił na umór, tak długo, aż odgłosy burzy zlewały się z szumem, w jego uszach, w jeden dźwięk. Czasami jednak, całkiem wbrew sobie, wychodził na zewnątrz i po prostu mókł. W takich chwilach starał się wmówić sobie, że to właśnie wydarzyło się na murach Edenu. Że żaden Anioł, składający się z samej dobroci, nie ochronił go przed deszczem. Czasami pomagało. Zwykle jednak nie. I oprócz złamanego serca, miał także przemoczone na wylot ubranie. A raz czy dwa złapał nawet katar, choć nie wiedział, że to w ogóle możliwe.
Jeszcze gorzej było po nieudanej Apokalipsie. Gdy wracali z obiadu w Ritz, miał pewność, że oto właśnie zaczynał się nowy etap ich życia. Być może wspólnego. Liczył, że bez dyszących im w kark, Piekła i Nieba, Azirafal, w końcu, odwzajemni jego uczucie. Niestety, okazał się głupcem. Anioł, co prawda, zdecydowanie chętniej spędzał z nim czas, ale nigdy nie dał mu żadnego powodu, by mógł oczekiwać, iż traktuje ich relację, jako coś więcej niż tylko przyjaźń.
Dlatego, gdy tylko wyczuł zbliżającą się burzę, pierwszą od Nie Końca Świata, pożegnał się z Azirafalem i wyszedł z księgarni. Tak długo krążył po mieście, aż w końcu, zaczęło padać.
Deszcz złapał go, gdy akurat przechadzał się alejkami St. James Park, teraz już pustymi. Nawet kaczki pochowały się w swoich kryjówkach. Można by odnieść wrażenie, że jedyną żywą, (choć nie w klasycznym sensie) istotą był ognistowłosy Demon.
Crowley rozejrzał się dookoła. Kiedy nikogo nie zobaczył, zdjął okulary i wystawił twarz ku niebu, tak by stróżki wody mogły swobodnie po niej spływać. Od kwaśniej wody nieco piekły go oczy, ale to akurat nie stanowiło problemu. Był przecież Demonem, sługą (byłym) Piekła. Ból stanowił dla niego codzienność. Więc dlaczego, przez sześć tysięcy lat, nie przyzwyczaił się jeszcze, do bólu nieodwzajemnionej miłości?
Dawno temu zastanawiał się, czy nie podsunąć tego pomysłu Belzebubowi, na jedną z tortur w Piekle. Ostatecznie jednak, zrezygnował ze strachu, że ktoś mógłby powiązać go z jego sytuacją. Tym samym zdobywając idealny środek nacisku na niego. A on nie darowałby sobie gdyby, z jego powodu, coś stało się Azirafalowi.
Nagle szare niebo zostało przesłonięte przez tak dobrze znany mu wzór. Skąd Anioł wytrzasnął parasol, w szkocka kratę?
- Crowley? – W głosie Azirafala słychać było niepokój.  – Co ty tu robisz?
Demon wzruszył ramionami.
- Moknę.
Azirafal aż zatrząsł się z oburzenia.
- To widzę! Ale dlaczego mokniesz?! Na litość Pana!
Słysząc to wezwanie Crowley wzdrygnął się, mimo woli. Od czasu Upadku nie pozostawał z Wszechmogącym z poprawnych stosunkach i, za każdym razem, gdy ktoś przy nim wzywał Jego imię, oczekiwał przynajmniej gromu z jasnego Nieba.
- Crowley! – Anioł wydawał się być zirytowany, tylko Demon nie do końca wiedział, czym.
- Pamiętasz pierwszy deszcz? – spytał, tym samym wprawiając Anioła w konsternację.
- Oczywiście! – Jak mógłby nie pamiętać? Przecież wtedy się poznali. A on zrobił coś, czego nie powinien robić żaden Anioł. Zakochał się w Demonie. Już wtedy, niemal na samym początku Stworzenia. A z każdym mijającym wiekiem, to uczucie tylko się pogłębiało. Ale przecież nie mógł powiedzieć tego Crowleyowi. Nie, jeśli chciał żeby ich przyjaźń wciąż trwała. Przecież, gdyby przyznał się do swoich uczuć, Demon by go wyśmiał. Taki precedens nie powinien mieć miejsca, nawet w świecie, który cudem uniknął Apokalipsy. I to tylko dzięki temu, że Antychryst ostatecznie okazał się całkiem porządnym dzieciakiem.
Dlatego też, choć całe jego ludzkie ciało aż krzyczało, wybrał bezpieczniejsza odpowiedź.
- Tego dnia ludzie zostali wygnani z Raju. Jak mógłbym tego nie pamiętać?
Crowley poczuł, jakby sam Belzebub przywalił mu w żołądek. Nagle pożałował, że z nieba nie leci woda święcona, która zniszczyłaby go tu, na miejscu.
Naprawdę, z tym kojarzył się Aniołowi pierwszy deszcz?!  Z ludźmi?! Nie z nim?! Chociaż, czego właściwie mógł się podziewać? Był tylko Demonem, nieco oswojonym, ale jednak Demonem. Sługą Piekła. I dla przedstawiciela anielskiego rodu, zawsze będzie mniej ważny, niż Jego największe dzieło.
Miał nadzieje, że Azirafal okaże się inny. Że po tym wszystkim, co razem przeszli…
Ponownie spojrzał w niebo, przynajmniej na tyle, na ile pozwalał mu rozłożony parasol. Byle tylko nie patrzeć na Anioła.
Azirafal miał wrażenie, że czymś uraził przyjaciela. Gdy tylko umilkł, ciało Demona się napięło a atmosfera pomiędzy nimi zgęstniała.
- Crowley… - zaczął, ale przyjaciel mu przerwał.
- Odejdź, Aniele – powiedział ochrypłym głosem. Azirafal znał ten ton. Często słyszał go u ludzi, którzy mierzyli się z jakąś osobistą tragedią. Fakt, że użył go Demon, wysłannik Piekła, Upadły, w tym samym stopniu dziwiła, co i przerażała Anioła.
- Crowley… - spróbował znowu. I tym razem też mu przerwano.
- Odejdź. Aniele.
Nie miał zamiaru posłuchać. Zamiast tego chwycił Demona za ramię. Crowley syknął i spróbował się wyrwać, ale Azirafal trzymał mocno.
- Nie odejdę, dopóki nie powiesz mi, co się dzieje! – oświadczył. Zaraz jednak cała pewność siebie z niego wyparowała. Bowiem zobaczył coś, czego miał nadzieje nigdy nie oglądać. – Czy ty płaczesz?
Crowley wzruszył ramionami i tak przekręcił głowę, by jeszcze bardziej skryć twarz przed wzrokiem przyjaciela. Jednakże Azirafal nie miał zamiaru tak łatwo odpuścić.
- Spójrz na mnie – poprosił i nie czekając na odpowiedź, chwycił podbródek Demona siłą zmuszając go, by ten spełnił jego prośbę. O dziwo, Crowley w żaden sposób tego nie skomentował. Nie rzucił uwagą o cząstce zła w ciele Anioła. I to przeraziło Azirafala, bardziej nawet niż szkliste oczy Demona oraz łzy spływające po policzkach. Mimo iż ten widok łamał mu serce. Chciał obetrzeć jeden z policzków, ale Crowley szarpnął się gwałtownie wyrywając się z uścisku.
- Odejdź, Aniele – powtórzył po raz trzeci.
Akurat tego Azirafal nie miał zamiaru zrobić, nawet gdyby poprosił go o to sam Wszechmogący. Zwłaszcza teraz.
- Nie mogę – powiedział. Bardzo chciał ponownie dotknąć Crowleya, ale obawiali się jego reakcji. Demon ewidentnie nie był sobą. Albo raczej był aż za bardzo. Właśnie pokazywał Azirafalowi tę stronę siebie, która była ukryta przez sześć tysięcy lat. Wrażliwą, podatną na zranienie.
- Dlaczego? – zapytał głucho Crowley. Trudno było orzec, czy faktycznie chciał uzyskać odpowiedź, czy tylko pragnął zapędzić Anioła w kozi róg.
- Bo… bo… - Azirafal zaczął się jękach. – Bo nie mogę cie zostawić samego, w takim stanie! – krzyknął w końcu.
- Dlaczego? – W głosie Crowleya pojawiło się zaciekawienie.
- Ja… Ja… Bo… - Jąkanie nasiliło się. Przecież nie mógł powiedzieć prawdy! Straciłby Crowleya na zawsze! Z drugiej strony był Aniołem i nie mógł kłamać.
- Bo cię kocham! – wykrzyczał wreszcie, trochę wbrew sobie. Momentalnie zalała go fala ulgi. A więc stało się. Wyrzucił to z siebie. Zaraz jednak ulgę zaczęło wypierać przerażenie. Bo Crowley nic nie odpowiedział na jego wyznanie. Patrzył tylko z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Jego wężowe oczy były szeroko otwarte i Azirafal miał wrażenie, że mógłby w nich utonąć. Dlaczego Crowley tak rzadko raczył go tym widokiem? I dlaczego robił to teraz, gdy ich przyjaźń miała się zaraz skończyć?
- Powtórz. – Usłyszał cichy głos Demona. Przełknął głośno ślinę. Naszła go nagła ochota, żeby się wycofać.
- No wiesz… - Zaczął splatać i rozplatać palce. – Jak przyjaciela…
- Powtórz! – powiedział ponownie Crowley, tym razem nieco ostrzej.
Azirafal wziął głęboki oddech. Przecież już to powiedział, prawda? A nawet on nie potrafił cofnąć czasu.
- Kocham cię. – Chciał dodać coś jeszcze, ale Crowley mu nie pozwolił. Złapał go za poły marynarki i… pocałował. Umył Azirafala zastygł pod wpływem szoku. Na szczęście ludzkie ciało zareagowało instynktownie. Zaczęło oddawać pocałunek. I… O Panie! To było najlepsze uczucie, jakie dane mu było poznać. W Niebie czy na ziemi. Crowley smakował tak cudownie. Nic nie mogło się z nim równać. Ani ostrygi w Starożytnym Rzymie, paryskie naleśniki, sushi, kakao, czy nawet najwykwintniejszy obiad w Ritz. A uczucie spokoju i świadomość, że wszystko jest, w końcu tak, jak trzeba, przypominały pobyt w Edenie.
Nie całkiem świadomie opuścił parasol, żeby móc objąć Crowleya w pasie i jeszcze mocniej przycisnąć do siebie. Chciał go poczuć całym sobą. Nawet, jeśli oznaczało to, że teraz obaj stali w deszczu a ich ubrania nasiąkały wodą. W jakiś sposób to też było właściwe. Romans mający początek wraz z pierwszym deszczem, swoją kulminację także miał w burzy.
W końcu oderwali się od siebie, lecz żaden nie zrobił nawet kroku, by się odsunąć.
Crowley oparł swoje czoło o czoło Anioła. Azirafal pierwszy raz widział, by jego przyjaciel był aż tak szczęśliwy. Podejrzewał, że na jego własnej twarzy malowało się podobne uczucie.
- Jak długo? – wychrypiał Demon gładząc kciukiem policzek Anioła. Ten delikatny gest sprawiał, że po kręgosłupie Azirafala przebiegały dreszcze.
- Eden – wyszeptał. Nie był w stanie wydusić z siebie nic więcej. Ale też nie musiał. Crowley zrozumiał od raz. Zachichotał.
- Straciliśmy sześć tysięcy lat.
Azirafal odgarnął mokrą grzywkę z czoła Demona.
- Nadrobimy to, mój drogi – obiecał. – Mamy czas aż do samego Końca Świata.
Tym stwierdzeniem rozbawił Crowleya. Demon parsknął śmiechem.
- A nawet więcej Aniele. Światów jest sporo i nie wszystkie skończą się, tego samego dnia.
Azirafal przytaknął.
- Masz rację. Jednak wolałbym nie marnować już ani sekundy. – Zrobił gest, jakby chciał pocałować Demona, lecz rozmyślił się w ostatniej chwili. – Powiedz to – poprosił.
Początkowo Crowley, jak na Demona przystało, chciał się podroczyć, ale kiedy spojrzał w błękitne oczy przyjaciela, zmienił zdanie.
- Kocham cię, mój Aniele.
Znów się pocałowali. I było jeszcze lepiej, niż za pierwszym razem.  

1 komentarz:

  1. 😍😍 nie wiem jak to robisz że trafiasz w najlepsze kontenty i shipy. Dla mnie brakuje jeszcze Tarlosa z 911 Lone Star i będę w niebie 😘😍😘

    OdpowiedzUsuń