Tytuł: Mniejsze zło
Liczba rozdziałów: ???
Gatunek: romans
Para: Malec
Seria: Shadowhunters
Ograniczenia wiekowe: +18
Info/Uwagi: "Zło to zło (...) rzekł poważnie wiedźmin wstając. - Mniejsze, większe, średnie, wszystko jedno, proporcje są umowne a granice zatarte (...). Ale jeżeli mam wybierać pomiędzy jednym złem a drugim, to wolę nie wybierać wcale."
Czasami jednak nie można uciec od wyboru. Alexander Lightwood doskonale zdaje sobie z tego sprawę. On kiedyś musiał wybrać a teraz zmaga się z konsekwencjami podjętej decyzji.
MNIEJSZE ZŁO
1
- To wszystko twoja wina!
Alec ze stoickim spokojem
przyjął wymierzony w niego siarczysty policzek. Zasłużył na to. I na o wiele
więcej. To naprawdę była jego wina.
- Co robisz, mamusiu?
Dziecięcy głosik
zaskoczył ich oboje. Lydia zamrugała kilkukrotnie i spojrzała najpierw na
zaczerwienioną twarz męża a później w szkliste od łez oczy synka.
- Dlaczego bijesz
tatusia?
Dlaczego? dobre pytanie.
Nie potrafiła odpowiedzieć na nie sobie a co dopiero synowi. Dlaczego właściwie
uderzyła Alexandra?
- Mamusiu?
Otworzyła usta, ale zaraz
je zamknęła. Co miała powiedzieć dziecku? Z doświadczenia wiedziała, że kłócący
się rodzice byli tym co najskuteczniej niszczyło dzieciństwo. Obiecała sobie,
że ona taka nie będzie. A teraz sama powielała schemat, przed którym chciała
uciec. Gdy sobie to uświadomiła zdjęła ją groza i nie była w stanie się ruszyć.
Na szczęście Alec wykazał się większą przytomnością umysłu.
Przywołał na twarz
uśmiech i podszedł do syna, który stał w drzwiach salonu, jedną ręką
przyciskając do piersi niemożebnie wytartego pluszowego misia a drugą trzymając
tuż przy buzi i udając, że wcale nie chce ssać kciuka. Miał prawie pięć lat a w
chwila zdenerwowania i tak wracał do tego nawyku z najwcześniejszego
dzieciństwa. Aleca zabolało, że zmusił syna do szukania ukojenia właśnie w ten
sposób.
Klęknął tak by malec mógł
patrzeć mu w oczy. Nienawidził spoglądać na syna z góry, przywoływało to zbyt
wiele złych wspomnień.
- Max, posłuchaj – zaczął.
– Nie stało się nic złego.
Kłamstwo łatwo przeszło
mu przez gardło co napełniło go nienawiścią do samego siebie.
- Ale mama cię uderzyła.
Słyszał w głosie syna tę
specyficzną nutę zwiastującą wybuch płaczu. Musiał działać szybko. Max miał
tendencję do wpadania w histerię a wtedy trudno go było uspokoić.
- Tak – zgodził się. – Ale
nie chciała tego zrobić.
W oczach chłopca widać
było czyste niezrozumienie.
- Mama i tata też są
ludźmi i czasem się denerwują. A potem robią niefajne rzeczy. Pamiętasz, jak
popchnąłeś Jonathana w przedszkolu, bo śmiał się z Cecily?
Max już całkiem jawnie
ssał kciuk więc zamiast odpowiedzieć pokiwał głową.
- Widzisz. Zrobiłeś to,
bo byłeś na niego zły. Ale wiedziałeś, że tak nie można.
Kolejne kiwnięcie.
- A potem było ci przykro
więc go przeprosiłeś a on przeprosił Cecily. I teraz bawicie się we trójkę,
prawda?
Malec ponownie kiwną
główką. Alec z ulgą zauważył, że syn nie ssał już palca a jedynie trzymał go w buzi.
Zawsze to jakiś krok do przodu.
- U mnie i mamy było
podobnie. Zdenerwowałem ją a ona mnie uderzyła, chociaż wie, że tak nie wolno.
Max, przez chwilę ważył
usłyszane od ojca słowa.
- Ale pogodzicie się? –
chciał wiedzieć. Teraz jego niebieskie oczy, odziedziczone po ojcu, wpatrywały
się w matkę. – I dalej będziecie się kochać?
Alec również spojrzał na
żonę. Miał nadzieję, że dał jej wystarczająco dużo czasu by doszła do siebie i
wcieliła się w swoją rolę.
- Oczywiście!
Lydia ponownie stanęła na
wysokości zadania. Podeszła do męża i syna po czym klęknęła tuż obok nich.
- Kochanie. – Pogłaskała
syna po czarnych jak noc włosach. Chłopiec naprawdę był idealną kopią swojego
ojca. – Dorośli czasem się kłócą. Tak jak dzieci. Najważniejsze to umieć
przeprosić. I pamiętaj. Nawet jeśli tata i ja na siebie krzyczymy to zawsze
chodzi o nas. Oboje nadal cię kochamy.
Musiała to powiedzieć.
Gdy była dzieckiem brakowało jej takiego zapewniania i każdą kłótnię rodziców
brała do siebie. Bała się, że skoro byli źli na siebie to także i na nią.
Chłopiec jeszcze mocniej
przytulił misia.
- Ale przeprosisz tatę? I
dalej będziecie się kochać? – Najwyraźniej w jego małej główce sytuacja, gdy
rodzice przestają czuć do siebie miłość była najgorszym koszmarem.
- Zawsze – przytaknęła
Lydia i pocałowała męża w policzek. – Przepraszam, kochanie.
Alec uśmiechnął się do
niej.
- Przeprosiny przyjęte.
Max rozpromienił się
widząc te scenę i w przypływie radości rzucił się ojcu na szyję. Alec przytulił
syna tak mocno, że ten zaczął chichotać.
- Udusisz mnie, tatusiu!
Lydia patrzyła z
rozczuleniem jak syn próbował wyrwać się z ramion ojca, podczas gdy Alec mu to
uniemożliwiał, jednocześnie całując każdy odsłonięty kawałek skóry dziecka. I
ten nieodsłonięty też. W pewnym momencie koszulka z Psiego Patrolu podjechała
do góry a Alec zaczął składać bulgoczące pocałunki na brzuchu malca. Max
piszczał z radości i Lydia nie mogła się nie uśmiechnąć. Ten świat mógł być
popierdolony i chory na tysiące różnych sposobów, ale za jedną rzecz zawsze będzie
mu wdzięczna. Za Maxa.
W przypływie natchnienia
i dobrego humoru postanowiła włączyć się do zabawy. Położyła palec na ustach
dając tym samym znać Alecowi, żeby jej nie zdradził i podeszła od tyłu do wciąż
roześmianego chłopca. Jednym sprawnym ruchem odebrała go ojcu i sama zaczęła
obsypywać pocałunkami. Max wybuchnął jeszcze głośniejszym śmiechem a serce
Lydii puchło z dumy i radości. Tak. Max był wart przejścia przez ten cały
koszmar.
Alec kończył właśnie poprawiać
poduszki, gdy Lydia wyłoniła się z łazienki. Blond włosy miała owinięte w
ręcznik, na sobie zaś – ciepłą flanelową piżamę w szkocką kratę. Prezent od
męża na ostatnie święta. Alec nie mógł się nie uśmiechnąć na wspomnienie
rozpakowywania upominków. Podczas gdy on postawił na ciepło i wygodę, jego
własna siostra podarowała Lydii kusą koszulkę nocną wykonaną z jedwabiu, w
kolorze głębokiej czerwieni. I zamiast samej zainteresowanej spytała Aleca o
opinię. Nie mogła bardziej nie trafić. Ostatecznie jednak koszulka zdobyła
uznanie choć zapewne nie tam, gdzie chciałaby tego jego siostra.
- Przepraszam, Alec.
Z zamyślenia wyrwał go
głos żony. Lydia zdążyła już dotrzeć na łóżko i teraz wcierała w ręce jakieś
upiornie drogie mazidło.
- Za co?
- Za to, że cię wcześniej
uderzyłam. – Nie patrzyła na męża a jej policzki pokryte były rumieńcem wstydu.
- Myślałem, że już to wyjaśniliśmy.
– Był autentycznie zdumiony.
- Niby tak, ale nie
chciałam, żebyś myślał, że przeprosiłam cię tylko ze względu na Maxa. Naprawdę
mi przykro.
- Wiem. – Pogładził żonę
po ramieniu. – Naprawdę nic się nie stało.
- Stało – nie ustępowała.
– Nie powinnam była wyżywać się na tobie.
Teraz gotowa już była
spojrzeć mu w oczy a w jej niebieskich tęczówkach zobaczył ten specyficzny
rodzaj złości, który mogła wywołać tylko jedna osoba. Zrobiło mu się zimno i na
ułamek sekundy znów był tym małym chłopcem drżącym ze strachu przed tatą.
- Co takiego znowu zrobił
mój ojciec? – zapytał przenosząc dłoń na plecy żony i zaczynając kreślić
delikatne kręgi wzdłuż jej kręgosłupa.
Lydia, wbrew sobie, nieco
się rozluźniła. Alec miał magiczne dłonie, nawet jeśli sam o tym nie wiedział.
- Nic co by wykraczało
poza jego zwykłe zachowanie.
- Lydia! – skarcił ją. –
Zwykłe złośliwości Roberta nie wyprowadzają cię z równowagi. – A przynajmniej
już nie. W czasach ich narzeczeństwa sprawa wyglądała zupełnie inaczej.
- No dobrze – westchnęła.
– Może przez cały dzień rzucał za dużo aluzji co do drugiej ciąży.
Alec mocno przygryzł
wargę. Doskonale wiedział, że aluzje nie były czymś z czym dogadywał się autorytarny
charakter Roberta Lightwooda. O ile znał swojego ojca, a na poznanie go miał
całe dwadzieścia siedem lat, po prostu kazał Lydii zajść w drugą ciążę. Zawrzał
w nim gniew. Do tego, że ojciec jemu układał życie zdążył się już przyzwyczaić,
ale nie miał prawa robić tego w stosunku do jego żony! Zwłaszcza w tak
delikatnej kwestii.
- Jutro z nim porozmawiam
– obiecał. – I wytłumaczę, że nie planujemy drugiego dziecka.
Lydia odsunęła się od
męża po czym chwyciła jego dłoń, tę samą, która jeszcze chwilę temu masowała ją
z taką wprawą.
- Nie musisz tego robić.
Poradzę sobie.
- Nie! Kiedyś trzeba w
końcu postawić granice, nie uważasz?
Roześmiała się gorzko.
Granice? Teraz? Gdy pozwolili swoim rodzicom przekroczyć je wszystkie? Z
drugiej strony, teraz byli dużo starsi. Mądrzejsi. I jakaś autonomia im się
należała.
- Znów będzie się ciebie
czepiał – wyraziła swój niepokój. Wiedziała jak ciężko Alec znosił krytykę ze
strony ojca. A ta sprawa… Była bardzo delikatna.
- Poradzę sobie – obiecał
i się uśmiechnął. – Nie martw się. To nie tak, że ojciec będzie pierwszy raz na
mnie krzyczał. Albo pierwszy raz odmówi mi prawa do nazywania siebie mężczyzną.
Ciągle się uśmiechał, ale
Lydia widziała w jego oczach gorycz.
- Jesteś pewien?
- Tak. – Skinął głową. –
Rozchmurz się. – Pogładził ją po policzku. – Pomyśl o czymś miłym. Masz jutro
tę służbową kolację, na którą tyle czekałaś, prawda?
Policzki Lydii pokryły
się rumieńcem podekscytowania i Alec doskonale wiedział, dlaczego. A co
najważniejsze, cieszyło go to.
- O której wrócisz?
- Późno – przyznała
niemal ze wstydem. – Po północy na pewno… Może trochę później.
Twarz Aleca rozjaśnił
uśmiech.
- Wspaniale! Czyli sam
kładę naszego pirata spać!
Aż sapnęła z oburzenia.
- Alec! Przed
dziewiętnastą Max ma być w łóżku! I maksymalnie dwie bajki na dobranoc!
Niby kiwał głową na znak
zgody, ale widziała w jego oczach te psotne iskierki, które mówiły jej, że ich
syn znowu zrobi z ojcem co tylko będzie chciał. A kiedy ona wróci do mieszkania
to będzie wyglądało jak pobojowisko. No i dobudzenie Maxa do przedszkola okaże
się koszmarem.
Westchnęła.
- Jesteś niepoprawny.
W jej głosie nie słychać
było wyrzutu. Wiedziała, że Alec chciał być jak najlepszym ojcem. Takim za
jakim sam tęsknił przez całe swoje życie.
- Wiem. – Posłał jej
uśmiech. – A ty nie zapomnij jutro pozdrowić Johna ode mnie.
Jej policzki znów nabrały
barwy szkarłatu.
- Wiesz co? – spytała. –
Mimo wszystko cieszę się, że cię mam. Że ze wszystkich ludzi to byłeś akurat
ty.
- Mogę powiedzieć to
samo. – Pochylił się i pocałował żonę w czoło. – A teraz chodź spać. Coś mi
mówi, że w nocy będziemy mieli niespodziewanego gościa.
Normalnie walczyłaby z
pomysłem pozwolenia Maxowi spać z nimi; był już na tyle duży, że powinien umieć
zostać całą noc w swoim pokoju, ale po dzisiejszym dniu należało mu się trochę
rozpieszczania.
- Dobranoc. – Pocałowała
męża w policzek i wsunęła się pod kołdrę. Wkrótce Alec poszedł w jej ślady.
- Dobranoc.
- Wejść!
Alec wziął głęboki oddech
i przekroczył próg gabinetu ojca.
- Alexander!
Za wielkim mahoniowym
biurkiem i w fotelu o wartości rocznej pensji szeregowego pracownika Robert
Lightwood bardziej przypominał szefa mafii niż prezesa międzynarodowej
korporacji. A jeśli dodać do tego absurdalnie drogi, szyty na miarę,
trzyczęściowy garnitur, to wrażenie tylko się potęgowało. I mężczyzna musiał o
tym wiedzieć, bo zawsze trzymał na wierzchu opakowanie kubańskich cygar, choć
nigdy nie palił.
- Masz ten raport, o
który prosiłem?
Alec, po raz kolejny,
obiecał sobie, że kiedyś kupi ojcu słownik i pozaznacza w nim wszystkie słowa,
którymi Robert tak bardzo lubił rzucać w przestrzeń, a których znaczenia
najwyraźniej nie znał. „Proszę” znajdowało się na szczycie tej listy. Doskonale
pamiętał słowa z dzisiejszego poranka. „Raport! Dzisiaj! Do dwunastej!”. Na
szczęście teraz firma skupiała się na jednej sprawie, więc łatwo było
wywnioskować o jaki raport ojcu chodziło. Często bywało dużo trudniej.
Bez słowa położył teczkę
na biurku ojca i stanąwszy na baczność schował ręce za plecami.
Robert, bez zbędnego pośpiechu,
sięgnął po dokumenty i zaczął je przeglądać. Jego mina nie zmieniła się ani o
jotę i Alec, wbrew sobie, poczuł jak po kręgosłupie pełza mu znajomy dreszcz
strachu. Co, jeśli ojcu nie spodoba się raport? Czy naprawdę zrobił wszystko
tak jak powinien? Czy o niczym nie zapomniał?
W końcu Robert odłożył
dokumenty.
- Może być – mruknął co
było najbliższym pochwały stwierdzeniem na jakie Alec mógł liczyć przez całe
swoje życie. – Chciałeś coś jeszcze? – spytał mężczyzna widząc, że syn nie
kwapi się do wyjścia.
Alec przełknął ślinę.
Konfrontacje z ojcem zawrze były dla niego bardziej stresujące niż wystąpienia
przed całym zarządem. Ale tym razem, nie chodziło o niego, więc mógł to zrobić.
- Chciałbym abyś przestał
sugerować mojej żonie, że powinna zajść w drugą ciążę.
- Alexandrze! – Robert
poczerwieniał.
- To nasza wspólna
decyzja, że nie będziemy mieć więcej dzieci – kontynuował Alec jakby ojciec w
ogóle mu nie przerwał. – Starania o Maxa kosztowały Lydię sporo a ja szanuję
moją żonę na tyle by nie zmuszać jej do przechodzenia przez to wszystko
ponownie. I chciałbym, żebyś też ją szanował. To twoja synowa.
Robert Lightwood aż
gotował się z wściekłości; nie mógł jednak dać jej upustu. Byli w pracy i w każdej
chwili ktoś mógł wejść do jego gabinetu. A on miał reputację.
- Może gdybyś był
prawdziwym mężczyzną i mógł dać żonie dziecko w tradycyjny sposób, bez
angażowania w to tuzinów lekarzy, Lydia nie miałaby aż tak złych wspomnień
dotyczących ciąży. A Max doczekałby się rodzeństwa – zakończył ze złośliwym
uśmieszkiem satysfakcji.
Alec wsłuchał się w
siebie. Słowa ojca, choć powinny to nie zabolały. Robert wystarczająco długo
dźgał to miejsce jego duszy, że zdążyło się ono pokryć skorupą blizn i potrzeba
było dużo cięższego kalibru by się przez nią przebić.
- A skoro już mówimy o
Maxie. – Robert uśmiechnął się nieco drapieżnie. Alec od razu cały się spiął.
Rok w rok stawał się coraz bardziej odporny na przytyki ojca, ale Max nadal pozostawał
jego słabym punktem. A Robert doskonale o tym wiedział. I nigdy nie wahał się
tego wykorzystać.
- Tak? – zapytał starając
się brzmieć neutralnie.
- Słyszałem, że chce
zaprosić na urodziny jakiegoś przybłędę z placu zabaw. – Skrzywił się jakby
sama myśl o tym go obrażała.
Wbrew wszelkiej logice
Alec nieco się rozluźnił. Tego Robert nie mógł zniszczyć, nieważne jak bardzo
by chciał.
- Nie przybłędę a
przyjaciela – sprostował. – Lily mówi, że chłopcy są nierozłączni, więc nie
wiem czemu Max miałby go nie zaprosić. Jedno dziecko w tą czy w tamtą nie robi
zbytniej różnicy.
Z satysfakcją patrzył,
jak ojciec zaciska zęby. Niemal słyszał ścieranie się ceramicznych koronek. Gdy
był dzieckiem ta mina doprowadzała go niemal do paniki, ale od kiedy na świecie
pojawił się Max, Alec znalazł w sobie nieznane dotąd pokłady odwagi. Ojcostwo
bardzo go zmieniło. Nie według wszystkich na dobre.
- Nie wiem po co
upieracie się trzymać tę Chinkę.
Lily była kolejną kością
niezgody. Toczyli o nią bitwy od momentu, gdy tylko pojawiła się w życiu Maxa,
czyli od skończenia przez chłopca ośmiu miesięcy. To właśnie wtedy uznali z
Lydią, że oboje muszą wrócić do pracy na pełen etat i zaczęli szukać niani.
Wszystkie kobiety
podesłane im przez Roberta i Maryse posiadały trzy cechy wspólne. Nienaganne
drzewo genealogiczne do pięciu pokoleń wstecz. Teczkę pełną dyplomów ukończenia
studiów, kursów i szkoleń. Oraz całkowitą nieakceptację ze strony Maxa.
Niektórym chłopiec nie dał się nawet wziąć na ręce wyjąc niczym syrena
alarmowa. Dopiero młodziutka Chinka, którą zaprosili na rozmowę chyba tylko w
akcie desperacji, zdobyła serce chłopca. Do tego stopnia, że została z nimi do
dzisiaj a w kuchni miała swój ulubiony kubek. No i znała największy sekret ich
rodziny, co wyszło raczej przypadkiem, ale z obopólną korzyścią.
- Max ją lubi. A my
potrzebujemy niani. Te dwie potrzeby się uzupełniają.
- Maxwell jest na tyle
duży, że powinien mieć opiekunkę, która nauczy go czegoś więcej niż hitów z lat
dwudziestych!
- Max ma pięć lat. Jedyna
wiedza jaka jest mu teraz potrzebna to taka, że mama i tata go kochają.
Ojciec spojrzał na niego
z mieszaniną rozczarowania i pogardy. Znów powiedział coś co zdaniem Roberta
Lightwooda godziło w podstawowy porządek rzeczy.
- Alexandrze. Powinnością
rodzica jest dbać o rozwój swoich dzieci, tak aby miały jak najlepszy start w
dorosłe życie. Sam powinieneś wiedzieć o tym najlepiej.
Alec wciąż pamiętał ilość
zajęć dodatkowych jakie miał jako dziecko. Nic dziwnego, że nie wykształcił
interakcji społecznych na zadowalającym poziomie, skoro niemal całe dzieciństwo
spędził głównie z dorosłymi. Czasami nie widywał rodzeństwa po dwa dni z rzędu
a przecież mieszkali w jednym domu! Tyczyło się to także rodziców, którzy
zawsze pracowali i stawiali firmę ponad wszystko inne. Nie chciał takiego życia
dla Maxa. Chciał by jego syn miał szansę być po prostu dzieckiem.
- Zwłaszcza jeśli, dla
własnej wygody, rezygnujecie z posiadania większej ilości potomstwa.
Uderzyło Aleca to jak
bardzo służbowym tonem ojciec wyrażał się o jego potencjalnych przyszłych
dzieciach. Jakby chodziło o hodowanie psów z rodowodem.
- Wiesz, że kiedyś cała
firma spocznie na barkach Maxwella. Powinieneś go do tego dobrze przygotować.
Przygryzł policzek od
środka. Nie chciał teraz ojcu tłumaczyć, że wcale nie ma zamiaru wymagać od syna
by ten przejął rodzinny biznes, jeśli nie będzie miał na to ochoty. Że według
niego równie dobrze mogło zająć się tym potomstwo Izzy lub Jace’a. Dlatego skorzystał
z bezpiecznej odpowiedzi.
- Max to bystry chłopiec.
Poradzi sobie w życiu. Nawet jeśli nie wyślę go na dodatkową matematykę w wieku
pięciu lat. – Ostatniej złośliwości nie mógł sobie darować. Ojciec tylko
machnął ręką i zrobił tę swoją minę mówiącą, że on już nie ma nic do dodania a
dalsza dyskusja skończy się awanturą.
- Pamiętaj co ci mówiłem
o Lydii – powiedział jeszcze Alec wychodząc.
Dopiero kiedy drzwi się
za nim zamknęły pozwolił sobie na drżenie wszystkich możliwych kończyn.
Wiedział czego
potrzebował, żeby się uspokoić, ale dziś po południu sam zajmował się synem,
więc to rozwiązanie odpadało.
Pierwszym co powitało go
w domu był Max, który ze łzami w oczach rzucił się na niego i mocno przywarł do
jego nóg, zaciskając swoje małe piąstki na nogawkach garniturowych spodni.
- Tatusiu!
- Co się stało, kochanie?
– Widok syna w takim stanie łamał mu serce. Wziął go na ręce i mocno przytulił.
- Babcia powiedziała, że
jest za mało zaproszeń i dla Rafaela nie starczy! – chlipał malec wtulony w
jego klatkę piersiową.
Alec z całych sił musiał
się hamować, żeby nie rzucić jakimś mało wyszukanym przekleństwem. Zwłaszcza
kiedy w drzwiach do salonu stanęła jego matka w całej swojej posągowej krasie.
Odkąd tylko sięgał pamięcią kobieta wyglądała jakby pozowała na okładkę
jakiegoś superpopularnego magazynu o biznesie. Albo szykowała się do odebrania
nagrody bizneswoman roku. Miał nadzieję, że może narodziny wnuka skłonią ją do
porzucenia nieśmiertelnych czarnych garsonek. Chyba tylko raz widział ją w
innym zestawie kolorystycznym. Na jego ślubie miała złotą sukienkę. Bo to
podobno jakaś tradycja.
Tradycja czy nie, on czuł
się jak kretyn w złotym garniturze i był wdzięczny Lydii, że zrezygnowała z
sesji ślubnej. Widocznie jej też złoto nie podeszło. Z dwojga złego już chyba
faktycznie wolał tą czerń.
- Nie martw się kochanie.
– Pogładził syna po włosach. – Zaraz coś na to poradzimy.
Spojrzał ponad głową syna
na matkę. Kobieta nie odezwała się ani słowem, wyraźnie dając mu do
zrozumienia, że to on powinien powitać ją pierwszy.
- Mamo. – Skłonił się
lekko.
- Synu – odpowiedziała
wyniośle. – Myślę, że Max niepotrzebnie histeryzuje. Przecież…
- Też tak myślę – przerwał
jej. Uniosła brew zdziwiona.
- Tak?
- Tak – potwierdził.
Syn oderwał się od jego
koszuli i spojrzał na niego zaniepokojony.
- Tatusiu?
- Nie płacz, Max. – Otarł
policzki dziecka. – Zaraz sami zrobimy zaproszenie dla Rafaela. Co ty na to?
Będzie jedyne w swoim rodzaju. Dla gościa specjalnego.
Buzię dziecka rozjaśnił uśmiech.
- Tak! – krzyknął
uradowany i mocno przytulił się do ojca. – Jesteś super, tatusiu!
Alec odwzajemnił uścisk.
- Ty też, kochanie. A
teraz leć po swoje kredki. – Postawił go na ziemi. – Czeka nas sporo roboty.
Malec poważnie skinął
głową i już chciał biec do swojego pokoju, kiedy sobie o czymś przypomniał.
Stanął przed Maryse i naśladując wcześniejszy gest ojca, skłonił się lekko. Wyszło
to dość komicznie, ale żadne z dorosłych się nie zaśmiało.
- Do widzenia, babciu.
- Do widzenia, Max.
Chłopiec tylko na to
czekał. Pobiegł do siebie jakby gonił go sam diabeł.
Kiedy zostali sami Alec
spojrzał na matkę z naganą.
- Naprawdę, mamo? To było
niskie nawet jak na ciebie.
Kobieta, w żaden widoczny
sposób nie dała po sobie poznać czy słowa syna w jakikolwiek sposób ją
dotknęły.
- Ktoś musi dbać o rozwój
Maxa, skoro jego rodzice, za punkt honoru postawili sobie rozpuścić go jak
dziadowski bicz.
- Mamo! – jęknął. –
Mówimy tu o pięciolatku! Który chce zaprosić kolegę na urodziny! Nie doszukuj
się w tym jakiegoś większego sensu.
- Dziecko trzeba
kształtować od małego! Żeby wiedziało co jest dobre a co złe. Jakimi ludźmi
powinno się otaczać.
- Przypominam ci, że
wciąż mówimy o pięciolatku.
Alec był już zmęczony.
Najpierw ojciec a teraz matka. Naprawdę potrzebował odreagować.
- Powtarzam! Od małego!
Ciebie też tego uczyliśmy i co?
I zniszczyliście mi
życie, chciał powiedzieć Alec, ale w porę ugryzł się w język.
- I wyszedłeś na ludzi.
Tego samego chcę dla Maxa.
A ja chcę, żeby mój syn
był szczęśliwy, pomyślał Alec, lecz i tym razem milczał. Żadne z jego rodziców
chyba nie rozumiało idei szczęśliwego dzieciństwa.
- Pozwól, że sam będę
decydował o tym co jest dobre dla mojego syna. A teraz to robienie zaproszenia
dla jego przyjaciela – powiedział widząc wracającego Maxa.
Chłopiec poszedł na
całość i poza wszystkimi kredkami jakie posiadał przytargał też kilka zwojów
bibuły, plastelinę, farbki plakatowe a nawet opakowanie brokatu.
Widać było, że Maryse
chciała coś jeszcze powiedzieć. Na szczęście powstrzymała się.
- Do widzenia, synu.
- Do widzenia, mamo.
Nawet nie odwrócił się,
żeby zobaczyć, jak matka wychodzi. Do głowy mu nie przyszło by spróbować ją
zatrzymać.
Do końca mnie trzymało na napięciu...nie spodziewałam się tutaj takiej pary xD raczej nie przepadam za Lydią....czekam aż rozwinie się akcja ❤️❤️❤️
OdpowiedzUsuń