poniedziałek, 14 marca 2022

Zawiodłeś mnie, bracie

Tytuł: Zawiodłeś mnie, bracie
Liczba rozdziałów: One Shot
Gatunek: romans
Para: CrowleyxAzirafal
Seria: Good Omens
Ograniczenia wiekowe: +16
Info/Uwagi:Podczas jednej z wizyt Gabriela na ziemi wychodzi na jaw przeszłość Crowleya. Jakie będą tego konsekwencje? 

 

ZAWIODŁEŚ MNIE, BRACIE


Ogień palił go całego. Zarówno ludzkie ciało jak i nieśmiertelną istotę wewnątrz. Ból był wszechobecny, dominujący, spychał na dalszy plan wszystkie inne odczucia. Niemal odbierał zmysły. Znów miał wrażenie, że Upada i pogrąża się w jeziorze wrzącej siarki. Jednak, jakimś sposobem, wciąż pozostawał sobą. I nawet na skraju unicestwienia, Demon Crowley, nie potrafił przestać zadawać pytań. A najważniejsze brzmiało:
Jak, na Szatana, do tego doszło?
 
Archanioł Gabriel nigdy nie kwestionował decyzji Boga ani Jej pomysłów. Nie był godzien podważać autorytetu Stwórcy. Nie chciał też Upaść. Upadek stanowił dla niego ostateczną hańbę. Już wolałby przestać istnieć. Jednak fakt, że nigdy nie zakwestionował boskiego planu nie oznaczał, że w pełni go rozumiał. Podobnie było z niektórymi dziełami Matki. Weźmy na przykład ludzi. Gabriel naprawdę nie pojmował, dlaczego Ona uznała te słabe stworzenia za swoje najwspanialsze dzieło. Przecież ludzie byli… niedoskonali. Znając różnicę pomiędzy dobrem i złem, wielu z nich wciąż decydowało się czynić zło. W dodatku sporo wątpiło w Jej istnienie. Ponadto każdy człowiek był kruchy; tak niewiele trzeba by zszedł z tego świata. Co i tak zawsze miało miejsce, bo ludzie byli śmiertelni. Żyli żałośnie krótko często marnując czas jaki Ona im dała, na nic nieznaczące zagadnienia, by na koniec i tak trafić do Piekła.
Gabriel naprawdę nie rozumiał, dlaczego Matka, tak bardzo kochała ludzi.
 
Zwykle nie zaprzątał sobie nimi głowy, szczęśliwy, że do zajmowania się tymi stworzeniami oddelegowano mniej znaczącego Anioła. Niestety, to oznaczało również, że od czasu do czasu trzeba było tego Anioła skontrolować. Gabriel nienawidził tej części swojej pracy. Każda wizyta u Azirafala wywoływała u niego mentalny ból głowy. Według niego Strażnik Bramy Wschodniej za bardzo wsiąkł w to całe ziemskie życie, za mocno zbratał się z ludźmi. Nie dość, że zaniedbał przydzielone mu ciało i stał się miękki to jeszcze zanieczyszczał je ludzkim pokarmem. Gabriela zatrzęsło na samą myśl. On nigdy nie skalał swojego ciała czymś takim. Żaden Anioł nie powinien tego robić. Sama czynność jedzenia wydawała mu się obrzydliwa a fakt, iż ludzie potrzebowali jej by żyć sprawiał, że w jego oczach byli jeszcze bardziej żałośni.
Każda wizyta u Azirafala, każde spotkanie z ludźmi wywoływały w nim tęsknotę. Za Raphaelem. Jego ukochanym bratem. Tylko jemu miał odwagę zwierzyć się ze swoich wątpliwości. Raphael nigdy go nie osądzał. Potrafił słuchać. I pytać. Zawsze zadawał pytania, które pomagały Gabrielowi nazwać to, co czuł. Rozmowa z nim podnosiła go na duchu. Raphael był mu najbliższą istotą, zaraz po Niej, w całym Niebie. Niestety, jego ukochany brat zginął podczas Rewolucji. Za co Gabriel jeszcze bardziej znienawidził Demony i gdyby nie boski plan, poświęciłby całe życie by zniszczyć te plugastwa.
 
Gabriel przystanął i rozejrzał się dookoła. Naprawdę nie rozumiał co takiego wspaniałego jest w ludziach. Przecież nic z tego co robili tak naprawdę nie miało sensu. Na koniec i tak wszyscy umrą w ostatecznej bitwie Nieba i Piekła.
Już miał wrócić do domu, gdy coś przykuło jego uwagę. Początkowo sam nie wiedział co to było. Zapach? Odgłos? Jakiś ruch wychwycony kątem oka? Dopiero po dłuższej chwili zrozumiał. Wyczuł ZŁO w najczystszej postaci. W pobliżu znajdował się Demon. Pewnie ten cały Crowley, o którym kilkukrotnie wspominał Azirafal.
Powinien to zostawić. Jakiś podrzędny Demon nie był wart jego uwagi. Z drugiej strony humor tego dnia miał naprawdę kiepski i pokazanie komuś swojej wyższości mogło choć trochę go uratować.
Podjąwszy decyzję ruszył w stronę, z której docierał do niego demoniczny wpływ. Dwie ulice dalej zobaczył odzianego w czerń mężczyznę klęczącego na chodniku. Z tego co udało się Gabrielowi zobaczyć, ów mężczyzna przyklejał właśnie monetę do chodnika. Archanioł skrzywił się niemal teatralnie, mimo iż nawet nie wiedział o istnieniu teatrów. Jeśli tak wyglądały sposoby Piekła na pozyskanie dusz, to Niebo, ostateczną bitwę, już wygrało.
Wtem mężczyzna wstał a jego rude włosy zalśniły w słońcu. Gabriel zamarł. Z jego głowy wyparowały wszelkie myśli. Poza jedną. Raphael. To Raphael! Wszędzie i zawsze rozpoznałby te włosy, tą pociągłą twarz, kościstą sylwetkę… No i uśmiech. Na wpół kpiący, na wpół… nieokreślony. Tylko Raphael potrafił się tak uśmiechać. Nie było wątpliwości. Miał przed sobą swojego brata! Ale to by oznaczało, że Raphael Upadł! Coś takiego nie mieściło się Gabrielowi w głowie. Każdy, tylko nie Raphael! Nie jego ukochany brat! Poza tym Raphael miał być martwy! Miał zginąć podczas Rewolucji! W walce! A nie sprzymierzyć się z Drugą Stroną!
Gabriel poczuł, jak zaczyna wypełniać go gniew. Brat, którego tak podziwiał okazał się zdrajcą! A to czyniło z niego głupca! Z niego i pozostałych Archaniołów! Musiał coś z tym zrobić! Przywrócić honor zastępom Pana!
 
Tymczasem nieświadomy obecności Archanioła Crowley wstał, włożył ręce do kieszeni piekielnie obcisłych jeansów i swobodnym, wężowym krokiem ruszył przed siebie. Miał w planach jeszcze kilka kuszeń i małą awarię systemu bankowego, przez którą połowa mieszkańców Soho nie będzie mogła wyjąć pieniędzy z bankomatu. Uśmiechnął się na myśl o wściekłości jaką tym wywoła. Piekłu na pewno to się spodoba.
Zajęty planowaniem wpadł na postać, która wyrosła przed nim dosłownie znikąd.
- Patrz, jak łazisz, frajerze! – Już miał wykonać jedną ze swoich demonicznych sztuczek i posłać kolesia na oddział zamknięty pobliskiego szpitala psychiatrycznego, gdy dotarło do niego kto przed nim stoi. Archanioł Gabriel we własnej osobie. Przełknął ślinę. Zapowiadał się ciężki dzień.
- Cześć, Gabe.
Dlaczego, ze wszystkich pieprzonych Archaniołów, musiał trafić akurat na pieprzonego Archanioła Gabriela?!
- Raphaelu… - Głos wysłannika Nieba był zimny i twardy niczym stal.
Crowley pamiętał ten ton sprzed Rewolucji. Nie wróżył on nic dobrego. A imię, które wypowiedział Anioł, z całą pewnością, było zaczątkiem kłopotów.
- Chyba mnie z kimś pomyliłeś, Gabe. – Postanowił grać idiotę.
Twarz Archanioła nachmurzyła się jeszcze bardziej i Crowley już wiedział, że podjął złą decyzję.
- Masz mnie za idiotę, Raphaelu?
- Musze odpowiadać na to pytanie? Jako Demon mogę co prawda skłamać, ale w tym przypadku kłamstwo chyba nie przejdzie mi przez gardło.
Wiedział, że powinien się zamknąć i spieprzać, gdzie pieprz rośnie. A najlepiej tam, gdzie nie rośnie nic, czyli wprost do Piekła, nawet jeśli groziłoby to spotkaniem z Hasturem i Ligurem. Jednak zbyt wiele razy musiał pocieszać Azirafala, po spotkaniu z Gabrielem by darować sobie choć trochę złośliwości. Poza tym, skoro Gabriel się o nim dowiedział to nie odpuści. Drugiego tak upartego Anioła nie spotkał w całym Niebie.
Mógł się spodziewać, że do tego dojdzie, że zostanie ujawniony. Ale, szczerze mówiąc, miał nadzieję, że nastąpi to podczas ostatecznej bitwy, kiedy to kim był, nie będzie miało już znaczenia. Chociaż, w sumie, teraz też nie miało.
- Zawsze byłeś bezczelny Raphaelu.
Gabriel zacisnął pięści i Crowley miał wrażenie, że zaraz go uderzy. Kiedy nic takiego się nie stało, wypuścił ze świstem powietrze.
- Nie nazywaj mnie tak. – Zdjął okulary przeciwsłoneczne odsłaniając tym samym swoje wężowe oczy. Gabriel wzdrygnął się na ich widok a Crowley poczuł coś na kształt satysfakcji. – Nie jestem już Raphaelem. Ani twoim bratem – dodał z czystej złośliwości.
Patrzył jak twarz Gabriela tężeje. Szok był na niej aż nadto widoczny. Crowley wiedział, że zranił Archanioła i może nawet by się tym przejął, gdyby nie wspomnienia Azirafala załamanego kolejnymi docinkami Gabriela. Jego były brat był dupkiem i tak należało go traktować. Poza tym miał nadzieję, że swoim zachowaniem odpędzi Gabriela. Bo, prawdę mówiąc, trochę się bał. Był przecież podrzędnym Demonem stojącym naprzeciw Archanioła. Przeklął w duchu samego siebie.
Kiedy, po Upadku, dobrowolnie zrezygnował z większości należnych mu mocy i tytułu jednego z Książąt Piekła, w zamian za, jak to mówią ludzie, święty spokój (bawiło go to określenie) nawet nie podejrzewał, że przyjdzie mu stanąć oko w oko z Archaniołem. Odruchowo rozejrzał się dookoła. Mijający ich ludzie nie zwracali na nich uwagi. I to bez pomocy magii anielskiej czy demonicznej. Ludzie już tacy byli. Nie angażowali się w konflikty, które nie zagrażały im bezpośrednio a w dodatku mogły zaszkodzić. Uwielbiał w nich to. Dzięki temu oszczędzał sobie masę pracy.
Jeszcze raz zlustrował Gabriela. Ciało jakie mu przydzielono, z całą pewnością, mogło budzić respekt. Wysokie, dobrze zbudowane… Nie musiałby nawet odwoływać się do anielskich mocy, żeby zrobić mu krzywdę. Crowley wiedział, że wdepnął w niezłe gówno.
Tymczasem Gabriel starał się poukładać fakty. Stał właśnie naprzeciw swojego brata, o którym myślał, że nie żyje. Opłakiwał go przez tysiąclecia! Podczas gdy Raphael żył sobie w najlepsze… jako Demon! Plugawe stworzenie, które obraziło Pana!
Spojrzał w wężowe oczy Raphaela. To był dowód jego Upadku. Miał ochotę chwycić brata za szyję i wyłupić mu te oczy! Powstrzymał się jednak. Wiedział, że nic by to nie dało. Nie wystarczy zniszczyć fizycznych oznak Upadku, by Demon znów stał się Aniołem. Nie wystarczy? O mało nie wybuchnął śmiechem. Nie było żadnej możliwości by tak się stało. Raphael na zawsze pozostanie przeklęty.
- Dlaczego, Raphaelu? – spytał w końcu. Nim podejmie jakąkolwiek decyzję musiał wiedzieć co takiego sprawiło, że brat Upadł. Cokolwiek by nie zrobił nie było to miłe Bogu, ale może… może… Gabriel sam nie wiedział co kryło się za tym „może”, wiedział jednak, że wciąż kochał Raphaela. Jego miłość nie umarła nawet po tym, gdy zobaczył czym stał się jego brat.
- Co? – Crowley zamrugał. Nie zrozumiał pytania.
- Dlaczego Upadłeś, Raphaelu?
Crowley miał ochotę zrobić dwie rzeczy. Przywalić Gabrielowi oraz obrócić się na pięcie i odejść. Wiedział jednak, że każda z nich wiązałaby się z jego natychmiastowym unicestwieniem. Gabriel nie zawahałby się nawet, gdyby oznaczało to konieczność wyjaśnienia wszystkiego Belzebubowi. Który, swoją drogą, pewnie i tak nie przejąłby się zniszczeniem Crowleya. Gówno.
- Dlaczego? – powtórzył Gabriel niezadowolony z milczenia Raphaela. Wciąż nie mógł zmusić się by myśleć o nim jak o Demonie. Nawet, gdy patrzył w te wężowe oczy.
Crowley wiedział, że nie wywinie się od odpowiedzi. Westchnął ciężko. Starał się udawać nonszalancję, choć w środku cały drżał. Ludzie nadal nie zwracali na nich uwagi, co wykraczało poza zwykłe „nie widzę, nie słyszę, może mnie w to nie wciągną”. Zaczynał podejrzewać, że Gabriel użył cudu. Co prawda nic takiego nie wyczuł, ale Archanioł to nie Azirafal, z którym znał się sześć tysięcy lat.
- Dlaczego?! – ryknął wreszcie Gabriel doprowadzony do ostateczności. Zrobił dwa szybkie kroki, złapał Crowleya za koszulę na piersi i uniósł tak że czubki butów z wężowej skóry zaryły o chodnik.
Dobrze, że Crowley nie musiał oddychać, bo w tej właśnie chwili zapomniał jak to się robi. Z jakiegoś powodu wysłannik Nieba wywoływał u niego większy strach niż wszyscy Książęta Piekła razem wzięci. Może dlatego, że znał Gabriela i wiedział jak bardzo ten potrafił być uparty? Jeśli coś sobie postanowił to tylko Bóg mógł odwieść go od tego.
- Pytania – wykrztusił wreszcie czując, że to będzie najgorszy dzień jego stacjonowania na ziemi. Nawet jeśli wziąć pod uwagę cały czternasty wiek. Który był prawdziwym utrapieniem.
Gabriel zamrugał i puścił Demona chyba nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Crowley potarł obolałą szyję. Kto by pomyślał, że materiał potrafił tak mocno wżynać się w ciało? Naraz przypomniał sobie wszystkie techniki tortur. No tak. Ludzie.
- Co? – wykrztusił z siebie Archanioł tym samym przywracając myśli Crowleya na właściwy tor.
- Pytania – powtórzył Demon. – Zadawałem pytania.
Gabriel zbladł. Przez chwilę otwierał i zamykał usta, jak ryba wyrzucona na brzeg. Crowley uznałby to nawet za zabawne, gdyby nie okoliczności. No dobra, Okoliczności też by przełknął, gdyby na jego miejscu był na przykład, Hastur. Wtedy zaśmiewałby się w głos. A nawet skombinował popcorn. Jednak, kiedy to on był głównym bohaterem dramatu jakoś nie było mu do śmiechu.
- Jakie pytania?
Głos Gabriela brzmiał głucho, chociaż Crowley mógłby się założyć, że słyszał w nim nutę strachu. Jakoś nie podniosło go to na duchu. Rozejrzał się dookoła. Ludzie nadal ich ignorowali. Nabrał pewności, że Gabriel maczał w tym palce. Naraz coś przyszło mu do głowy. Czy Azirafal mógł wyczuć cud innego Anioła? Zwłaszcza takiego jak Gabriel? A jeśli tak, to czy przyjdzie mu do głowy to sprawdzić? W końcu powinien być jedynym Aniołem w Londynie. Gdyby Crowley nie był Demonem i jego linia kontaktu z Wszechmogącym nie została odcięta, zacząłby się modlić o to by Zira pozostał w księgarni. Jeszcze jego tu brakowało.
- A jak myślisz? – zwrócił się do Gabriela. – O pogodę? Harmonogram posiłków? – Wiedział, że nie powinien w ten sposób rozmawiać z Archaniołem, ale nawet pomimo przerażenia wciąż był sobą. Czyli istotą, dla której sarkazm stanowił przedłużenie jestestwa. – Dobrze wiesz jakie pytania! Te pytania! – zaakceptował pierwsze słowo i z radością obserwował jak stróżka potu spływa po twarzy Gabriela. Mógł uznać to za swoje małe zwycięstwo.
- Nie mówisz poważnie! – Gabriel drżał!
- Jak najbardziej!
- Nie wypowiedziałeś ich głośno! – Archanioł jakby go nie słyszał. – Nie do Niej!
Doskonale wiedział o jakich pytaniach mówił Raphael. Pojawiały się one w ich rozmowach dość regularnie, ale nigdy wprost. Zawsze czaiły się gdzieś na granicy pojmowania, niby zadane, lecz wciąż w ukryciu. Niewypowiedziane.
- Przecież to bluźnierstwo! – ryknął Gabriel tak głośno, że niemal przebił się przez własny cud. Kilka osób przystanęło i zaczęło rozglądać się w poszukiwaniu źródła dziwnego dźwięku, który rozbrzmiał w ich głowie. Nie zobaczywszy nic wzruszali ramionami i szli dalej. Jednak to doświadczenie miało ich prześladować do końca dnia. W nocy zaś mieli śnić o wielkiej wojnie pomiędzy Niebem a Piekłem. Dla kilkorga było to impulsem do nawrócenia.
Dobrze, że zasłona jaką rzucił Gabriel rozciągała się także na siły piekielne, bo inaczej Crowley byłby w nielichych tarapatach, gdyby wieść o tym, że stał się częścią ciągu przyczynowo skutkowego dla nawróceń, dotarła do Belzebuba.
Na szczęście Demona o żadnej z tych rzeczy nie wiedział, więc przynajmniej część zmartwień została mu oszczędzona. Co wcale nie znaczy, że teraz miał ich mało.
- Serio? – prychnął Demon. – Kto by pomyślał… - Sięgnął do kieszeni marynarki i wyciągnął z niej parę przeciwsłonecznych okularów. Nie miał pojęcia co się stało z poprzednią. Po prostu zniknęła.
Ledwie je założył Gabriel rzucił się do przodu i zerwał mu je z twarzy. Zrobił to z taką furią, że Crowley cofnął się o kilka kroków. Znienawidził siebie za to.
Gabriel nie mógł pozwolić, żeby Raphael zasłonił swoje oczy. Tylko one przypominały mu, że wciąż rozmawia z Demonem. Nawet aura zła jaką czuł na początku, która de facto doprowadziła go do tego miejsca, jakby się rozmyła. Im dłużej przebywał w jego towarzystwie tym bardziej czuł… miłość. Raphael nie został stracony całkowicie. Wciąż tkwiła w nim boża iskra. Co sprawiło, że Gabriel wpadł na pewien pomysł. Być może Ona tylko testowała Raphaela? Może wciąż mógł odzyskać brata? Może to, dlatego się tu dzisiaj znalazł?
Uśmiech jaki pojawił się na twarzy Gabriela sprawił, że Crowley zatęsknił za całym Piekłem. Łącznie z Hasturem i Ligurem. A to było nie lada osiągnięcie.
- Zawiodłeś mnie bracie – odezwał się Archanioł wciąż z tym przerażającym uśmiechem przyklejonym do twarzy. – Ale myślę, że możemy to naprawić. Że Ona tego chce.
Nim Crowley w ogóle zdążył pomyśleć o odpowiedzi Gabriel znalazł się za nim i wykręcił mu ręce do tyłu. Demon krzyknął, bardziej z zaskoczenia niż bólu. Jak na sytuację w jakiej się znaleźli Gabriel trzymał go wyjątkowo łagodnie. Spróbował się wyrwać, ale Archanioł momentalnie wzmocnił uścisk. Tym razem syk jaki wydobył się z gardła Demona oznaczał jedynie ból.
- Uspokój się. – Teraz Gabriel brzmiał dziwnie łagodnie co tylko spotęgowało strach Crowleya. Miał wrażenie, że rozmawia z kimś niezrównoważonym psychicznie. A czego jak czego, ale wariatów naprawdę nie cierpiał. Podczas gdy reszta Piekła ich uwielbiała. Czy raczej to, jak łatwo można było nimi manipulować. – Nie chcę cię skrzywdzić.
Uścisk jeszcze się wzmocnił a Crowleya przeszyła nowa fala bólu. Tym razem dużo silniejsza. Gabriel musiał dołożyć jakieś błogosławieństwo.
- Co nie znaczy, że tego nie zrobię.
Jestem w dupie, pomyślał Demon nim pochłonęła go ciemność.
 
Do rzeczywistości przywrócił go ból. Nie jakiś szczególnie silny; jako Demon zaznajomiony był z większymi katuszami, ale wystarczająco nieprzyjemny by przerwać podróżowanie po niebycie.
Zamrugał kilka razy, a kiedy jego wzrok nieco się ustabilizował i całe otoczenie przestało wirować, spostrzegł, że leżał na ziemi. Z nogami ciasno obwiązanymi liną i rękoma związanymi za plecami.
Jeszcze nie panikował. W podobnej sytuacji znalazł się już kilkukrotnie i za każdym razem wyszedł z tego obronną ręką. Dlaczego teraz miałoby być inaczej? Spróbował użyć demonicznych mocy by się uwolnić, ale nic się nie wydarzyło. Poza faktem, że ból przybrał na sile. Crowley zaczął się bać. Powoli docierało do niego skąd ów ból się brał i co oznaczał. Dla potwierdzenia swoich podejrzeń poruszył delikatnie dłonią. Kiedy opuszki palców musnęły zawiązaną na nadgarstkach linę zawył z bólu.
- Nie radzę tego robić.
Do jego uszu doszedł czyjś głos. Ogłuszony przez cierpienie jakiemu nadal poddawana była jego ręka nie od razu rozpoznał właściciela.
- Naprawdę nie chcę cię skrzywdzić, Raphaelu.
Wszystko stało się jasne. I cholernie przerażające.
Leżał właśnie na trawie, z dala od jakiejkolwiek cywilizacji, związany czymś co mogło być jedynie błogosławioną liną, skazany na łaskę Archanioła Gabriela. Któremu najwidoczniej przepaliło się kilka styków.
- A co chcesz? – zapytał starając się by głos mu nie drżał. Naprawdę nie chciał pokazać jak bardzo się boi. – Gabe?
Użycie przydomka z jakiegoś powodu ucieszyło Archanioła. Cała jego twarz rozjaśniła się w uśmiechu.
- Wiesz, że tylko ty, Raphaelu, mogłeś mnie tak nazywać?
Oczywiście, że wiedział. I wykorzystywał ten przywilej, ile wlezie. Natomiast teraz, gdy był Demonem, miał niemal pewność, że użycie przydomka wkurzy Gabriela. Albo przynajmniej wytrąci go z równowagi. Niestety. Ostatni raz tak bardzo się pomylił, gdy obstawał przy tym, że dresy nigdy nie staną się modne. Cholerny Azirafal! Musiał później odwalić za niego pięć błogosławieństw. Na szczęście ludzie zrezygnowali już z poruszania się konno.
- A wracając do tego czego chcę… Raphaelu…
Gabriel zdawał się czerpać sadystyczną przyjemność z wymawiania tego imienia. Crowleyowi było ono zaś całkowicie obojętne. Pogodził się z jego stratą i prawdę mówiąc nawet nie tęsknił. Ani za imieniem, Niebem czy samym Gabrielem, który kiedyś był jego ukochanym bratem. Teraz najchętniej skopałby mu tyłek. Niestety, nogi miał nieco zajęte.
- Chcę odzyskać brata – ciągnął Gabriel. – Raphaela.
Nagle Crowley pojął, że Archanioł oszalał.
- Dobrze wiesz, że to niemożliwe, Gabe! – prychnął próbując jednocześnie się uwolnić. Jednak, gdy lina kolejny raz dotknęła odsłoniętego ciała zawył z bólu i na moment stracił wątek. Gabriel czekał cierpliwie aż jego brat znów będzie mógł mówić.
- Niemożliwe! – powtórzył Crowley gwałtownie łapiąc powietrze. – Jeśli jakiś Anioł Upadnie nie ma już dla niego powrotu! A ty doskonale o tym wiesz! – Pod koniec już krzyczał a w jego głosie słychać było czyste przerażenie. Pamiętał procesy czarownic i wszystkie próby oczyszczania skażonych złem istot. Zawsze widział w tym rękę Gabriela i teraz mina Archanioła mówiła mu, że wcale nie był w tym tak daleki od prawdy. A to znaczyło, że jego własna przyszłość wyglądała gównianie.
- Zwykle tak – zgodził się Gabriel. – Ale ty, Raphaelu, zawsze byłeś Jej ulubieńcem. Nie pozwoliłaby ci tak łatwo Upaść. Myślę, że Ona cię testuje.
Crowley miał ochotę prychnąć. W życiu nie słyszał większej głupoty. Najwidoczniej jednak Gabriel w tę głupotę wierzył i miał zamiar przekonać go do swojej racji.
- Wystarczy wypalić w tobie zło, Raphaelu i znów będziesz jednym z Nas. Będziesz po Naszej Stronie.
Na sam dźwięk słowa „wypalić” Crowley poczuł, jak oblewa go zimny pot. Jako Demon co prawda odporny był na zwykły ogień (kiedyś nawet, dla zabawy, dał się spalić na stosie; miał niezły ubaw obserwując uciekających wieśniaków, gdy następnego dnia wrócił cały i zdrowy), jednak Niebo miało własne sposoby na radzenie sobie z oponentami. Widział kiedyś co stało się z Demonem wystawionym na działanie wody święconej. I cóż… Jeśli tak miała wyglądać jego przyszłość to już chyba wolał nie mieć żadnej przyszłości. Albo do samej Apokalipsy robić za podnóżek Belzebuba.
- A jak… - Zaschło mu w gardle i musiał odchrząknąć. – Jak chcesz to zrobić? – Nienawidził siebie za strach jaki dało się słyszeć w jego głosie. Tym bardziej, że Gabriel od razu zwrócił na niego uwagę.
- Ależ nie ma się czego bać, Raphaelu – zapewnił go. – Oczywiście trochę poboli, ale czymże jest ból dla wojowników Pana?
Do tej pory Crowley myślał, że już był przerażony. Nagle jednak pojął, iż istnieją pokłady strachu, do których nie dokopał się przez całe swoje istnienie. Aż do teraz.
- Co chcesz zrobić?! – To już nie był krzyk a pisk, co i tak wydało się Crowleyowi nie lada osiągnięciem, bo gardło miał ściśnięte tak mocno, że ledwie mógł oddychać. Oczywiście nie musiał tego robić, ale w rytmicznym pobieraniu i wypuszczaniu powietrza było coś co pozwalało mu zachować zdrowe zmysły.
- Już mówiłem, Raphaelu – powiedział Gabriel. Jego fioletowe oczy dziwnie błyszczały. – Zamierzam wypalić z ciebie całe zło, żebyś na nowo mógł zostać jednym z nas. Zamierzam odzyskać brata, Raphaelu.
W tym momencie nic innego się dla Gabriela nie liczyło. Odkąd zobaczył Raphaela całego i zdrowego jego umysł zaczął podążać dziwnymi ścieżkami.
Już widział ich obu, w Niebie, jak ramię w ramię wędrują wśród innych Aniołów, które patrzą na nich z podziwem. Większym niż ten, którym Gabriel cieszył się do tej pory. Wiedział, że Raphael był kochany przez swoich pobratymców i wielu wciąż opłakiwało jego śmierć. Więc gdyby wrócił do domu, w towarzystwie brata, zyskałby szacunek po sam kres istnienia wszechrzeczy. A i on, w końcu, poczułby się kompletny. Razem z Raphaelem odeszła część niego. A teraz Ona dała mu szansę by ją odzyskał. Raphael, gdy już znowu stanie się Aniołem na pewno mu podziękuje.
- A czy jest do tego lepsze miejsce niż Jej dom na ziemi?
Crowley poczuł szarpniecie i nagle stał podtrzymywany od tyłu przez Gabriela. Brutalna zmiana pozycji sprawiła, że pociemniało mu przed oczami i nie mógł od razu zobaczyć przed czym stoją. Kiedy jednak to do niego dotarło spróbował się wyrwać nie zważając na ból jaki zadawały mu więzy. Wiedział bowiem, że to cierpienie będzie niczym w porównaniu z tym, co zaraz poczuje.
Przed nimi znajdował się opuszczony kościół. Budynek był stary, z końca poprzedniego stulecia. Dach w kilku miejscach się zapadł, jedna ze ścian runęła, a te które zostały obrosły mchem. Drewniane drzwi wypaczyły się i teraz trwały jedynie na resztkach zawiasów. Za to z witrażowych okien nie zostało nic. Nawet resztki kolorowych szkieł, które musiały poniewierać się gdzieś po ziemi ginęły w powodzi chwastów. Mimo wszystko nadal był to Dom Boży. Świadczył o tym chociażby krzyż na przekrzywionej wieżyczce. Nadal stał na poświęconej ziemi.
Crowley przełknął ślinę. Doskonale znał ten kościół. Sam sprawił, że ludzie przestali do niego uczęszczać (z rozkazami się nie dyskutuje, zwłaszcza z takimi od samego Belzebuba). Ale nawet gdyby widział go po raz pierwszy byłby tak samo przerażony. Dobrze wiedział co się dzieje z Demonem na poświęconej ziemi. Przekonał się o tym na własnej skórze podczas drugiej wojny światowej, gdy uratował Azirafala przed nazistami. Powrót do zdrowia zajął mu ponad pół wieku. A to były tylko stopy! Poza tym nie spędził w kościele zbyt wiele czasu. Teraz czekało go coś znacznie gorszego.
Spróbował się cofnąć, ale liny trzymały mocno. No i był jeszcze Gabriel z dziwnie doniosłą miną. Podobną mieli Łowcy Czarownic, gdy schwytana przez nich wiedźma płonęła na stosie. Oni też wierzyli, że działali w imię większego dobra. Gówno.
- Gabe… - Crowley oblizał nerwowo usta. – Ty chyba nie zamierzasz…
- Ależ oczywiście, że tak, Raphaelu.
Chwycił Crowleya za kark i zaczął iść w stronę zrujnowanego kościoła. Demon wił się i wyrywał krzycząc przy tym wszystkie przekleństwa jakie znało Piekło. Łącznie z tymi, które nigdy nie weszły do użycia. Na Gabrielu nie robiło to najmniejszego wrażenia. Parł do przodu niczym taran aż znalazł się przy wyłamanych drzwiach.
- Trzeba cię oczyścić, Raphaelu.
Wykorzystując większość swojej siły wrzucił wrzeszczącego Demona do środka budynku. Crowley przeleciał niemal cały kościół aż wylądował u stóp zdewastowanego ołtarza.
Czując jak każdy kawałek jego ciała, który miał kontakt z podłogą, płonie, wrzeszczał jeszcze głośniej.
Lata temu powiedział Azirafalowi, że to tak jakby chodzić boso po plaży. Skłamał. Ból przypominał raczej ponowną kąpiel w jeziorze siarki. Wtedy przetrwał tylko dlatego, że od tego zależało życie Anioła. Teraz nie miał żadnej motywacji. A i ból był dużo większy. Crowley zaczynał godzić się z tym, że właśnie nastał jego koniec.
Otumaniony bólem kątem oka dostrzegł jakiś ruch. Spróbował skupić na nim wzrok. Może Gabriel odzyskał rozum i dotarło do niego, że Crowley nigdy nie będzie Raphaelem? A jak zaraz go stąd nie zabierze to już nigdy nie będzie niczym?
Niestety, obraz mu się zamazywał i nie dostrzegł nic.
Otworzył usta, żeby postraszyć Archanioła Belzebubem, w końcu zabronione było zabijanie Drugiej Strony bez wyraźnego powodu. Ale, gdy tylko nabrał powietrza, głównie z przyzwyczajenia, płuca zaczęły palić go żywym ogniem. Natychmiast przestał oddychać, co zapobiegło dalszym obrażeniom Chociaż te, które już miał były dość poważne.
Ponownie spróbował skupić wzrok na Gabrielu. Tym razem nie odpuszczał, dopóki Archanioł mu się nie ukazał. I chyba wolał już go nie widzieć. Bowiem Gabriel chodził po kościele i zapalał to co zostało ze świec, błogosławiąc przy tym każdy płomień. Co znaczyło mniej więcej tyle, że nawet powietrze stało się dla Crowleya trujące. Już teraz czuł gorące podmuchy osiadające mu na skórze i przypalające ją aż do kości. A nawet głębiej. Do samego rdzenia jego istoty, tego co czyniło go Demonem.
Jęknął. Ból już był nie do wytrzymania a Gabriel dopiero zaczynał.
- Przestań… - wyjęczał zaciskając oczy. Bał się, że jeśli zostawi je otwarte, straci wzrok. A tego pragnął uniknąć, nawet w obliczu nieuchronnego końca.
Nagle usłyszał, jak Gabriel przystaje. Przez chwile Archanioł nic nie robił, jakby się nad czymś głęboko zastanawiał. Crowleyowi zdawało się, że minęły całe wieki nim na nowo usłyszał kroki Gabriela. Tym razem skierowane w jego stronę.
-Wiem, że cierpisz. – Usłyszał tuż nad sobą. – Ale pomyśl o tym jak o próbie.
Akurat próba było jednym z ostatnich określeń jakich chciał użyć Crowley. Zagryzł jednak zęby i nic nie powiedział. Głównie po to by nie musieć otwierać ust.
- Zobaczysz. Kiedy wrócisz do Nieba będzie mi wdzięczny, Raphaelu – powiedział Gabriel i złapał Crowleya za włosy. Ten nie miał już nawet siły krzyczeć. Wszystko go bolało a każdy ruch tylko dodawał cierpień. Zwykle Crowley był optymistą. Teraz wiedział, że się z tego nie wywinie i jedyne na co liczył, że wszystko skończy się szybko.
Jęknął, kiedy wielka dłoń Gabriela znalazła się na jego policzku. Po prostu nie mógł się powstrzymać. Na skórze Archanioła pozostały resztki błogosławieństw, przez co jego własna twarz zaczęła płonąć. Wyraźnie słyszał skwierczenie skóry. Żar dotarł aż do wewnętrznej esencji Demona, która zdawała się bulgotać od wszechogarniającej świętości.
- Ale najpierw trzeba wypalić całe zło… - Zaczął przesuwać ręką w stronę oczu Crowleya. Ten szybko pojął do czego to zmierza. Spróbował się wyrwać, ale ciało nie chciało go słuchać. Większość połączeń nerwowych już uległa spaleniu. Pozostał mu tylko głos. I choć nienawidził siebie za to, spróbował go użyć.
- Nie… - Brzmiał chrapliwie. Struny głosowe były w opłakanym stanie. – Proszę… Nie…
Gabriel zacmokał z dezaprobatą.
- Wiesz, że muszę, Raphaelu. Podziękujesz mi w niebie.
Powietrze przeszył przeraźliwy wrzask, gdy Archanioł położył dłoń na oczach Demona i zmówił krotką modlitwę.
- Wspaniale! – ucieszył się Gabriel widząc swoje dzieło. – Teraz zajmiemy się skrzydłami.
 
Azirafal od samego rana nie potrafił znaleźć sobie miejsca. Na niczym skupić. Początkowo myślał, że jego zdenerwowanie ma związek z wizytą Gabriela, który jak zwykle nie przebierał w słowach, by wyrazić swoją pogardę w stosunku do podwładnego. I, jak zwykle, robił to z tym swoim perfekcyjnym uśmiechem. Czasami Azirafal miał wrażenie, że zęby Gabriela były bielsze niż jego skrzydła.
Jednak im więcej czasu mijało od opuszczenia przez Archanioła księgarni, tym jego niepokój narastał.
Sapnął i odłożył książkę. Czytał dany fragment od blisko pół godziny a i tak nie potrafił powiedzieć o czym był. To do niego niepodobne. Zwykle lektura go uspokajała. Zwłaszcza Oscar Wilde.
Wstał i zaczął chodzić po księgarni. Czuł, że musi się ruszać, bo inaczej oszaleje. Swędziały go plecy. Znak, że jego skrzydła pragnęły wydostać się na wolność. Przystanął i podrapał się po łopatce. Dziwne. Nigdy nie czuł czegoś takiego. Takiego pragnienia by wznieść się w powietrze i po prostu polecieć. Spojrzał na telefon. Może warto zadzwonić do Crowleya i zapytać o jego doświadczenia ze skrzydłami?
Nie zdążył poprawnie sformułować tej myśli, gdy nagle zrobiło mu się zimno. Zupełnie jakby jego ciało zareagowało na wspomnienie Demona. Nigdy wcześniej nic takiego nie miało miejsca. Jego niepokój wzrósł do tego stopnia, że ledwo był w stanie myśleć. Czyżby Niebo dowiedziało się o ich „brataniu”?
Niepokój nieco zelżał.
Azirafal przełknął ślinę. Zaczynał podejrzewać co właśnie miało miejsce… I zupełnie nie wiedział co o tym myśleć.
- Panie? – wyszeptał zdrętwiałymi wargami. – To Ty?
Żadnej odpowiedzi. Bo w sumie czego się spodziewał. Spróbował czegoś innego.
- Crowley?
I tym razem nie otrzymał odpowiedzi. Co w sumie nie było takie dziwne. W końcu Demon nie opanował telepatii, czy jak to tam ludzie nazywali. Coś jednak zyskał. Jeszcze większy niepokój. Zrozumiał, że Bóg chciała mu coś przekazać. Coś bardzo złego. Postanowił dać się poprowadzić Wszechmogącemu.
Wyszedł z księgarni, dokładnie zamknął drzwi, po czym, upewniwszy się, że nikt go nie widzi, rozłożył skrzydła i wzbił się w powietrze.
Nie zastanawiał się nad tym, dokąd leci. Dał się ponieść wewnętrznemu przeczuciu. Cały czas, z tyłu głowy, miał niepokój o Crowleya. Zastanawiał się co takiego mogło się stać, że Demon potrzebował jego pomocy. Na pewno nic związanego z Piekłem, bo wtedy jako Anioł, byłby bezużyteczny. W sumie sytuacja wyglądała podobnie, jeśli chodziło o Niebo. Gabriel i pozostali Archaniołowie byli dla niego zbyt silni.
 
Nie miał pojęcia jak długo leciał. Słońce wciąż wisiało wysoko na nieboskłonie za to powietrze wyraźnie się ochłodziło. A może to tylko jego wyobraźnia?
W końcu poczuł, że czas lądować.
Znajdował się w lesie. Rozejrzał się dookoła. Poznawał tę okolicę. Tu niedaleko powinien znajdować się zrujnowany kościół… Odnalazł go bez trudu i mimowolnie uśmiechnął się do wspomnień. Lata temu Piekło kazało Crowleyowi zniszczyć ten kościółek. Jednak zanim Demon to zrobił, zgodnie z ich Porozumieniem, poinformował o wszystkim Azirafala a ten od razu zaczął przekonywać tutejszego księdza o konieczności zmiany siedziby. Prace nad nowym sanktuarium ruszyły z kopyta i gdy Demon zabrał się w końcu za wypełnianie polecenia kościół był już tylko pustym budynkiem. Zniszczenie go nie spowodowało żadnych problemów.
Uczcili wtedy wzajemny sukces obiadem w tej nowej uroczej restauracji. Mieli tam naprawdę przednie wino.
Mimowolnie oblizał wargi. Zaraz jednak wrócił do rzeczywistości. Od lat nie myślał o tamtej sprawie, więc dlaczego teraz Bóg skierował go akurat tutaj? Zaczął iść w kierunku kościoła. Po chwili do jego nozdrzy dotarł dziwny zapach. Jakby coś się paliło, nigdzie jednak nie widział ognia. Coraz bardziej zaniepokojony przyspieszył kroku by ostatecznie niemal wpaść do budynku wraz ze spróchniałymi drzwiami. Gdy tyko przekroczył próg zatrzymał się w półkroku. Nie mógł uwierzyć w to co widział. Wszędzie paliły się resztki świec, których ludziom po prostu nie chciało się zabierać ze sobą do nowej świątyni. Lecz nie to uderzyło go najbardziej a latające w powietrzu zakrwawione pióra. Czarne. Czarne zakrwawione pióra. Pełen najgorszych możliwych przeczuć rozejrzał się dookoła. I wtedy go zobaczył. Ciemny kształt na popękanej posadzce. Serce boleśnie obiło mu się o żebra.
- Crowley!
Podbiegł do leżącego Demona, padł przy nim na kolana i już miał wziąć go w objęcia, gdy zawahał się w ostatniej chwili.
- Crowley? – Poczuł pod powiekami piekące łzy. – Mój drogi… Kto ci to zrobił?
Demon wyglądał strasznie. Jego skrzydła były odsłonięte i połamane w tak wielu miejscach, że z trudem można było wyobrazić sobie ich pierwotny kształt. Wyrwano z nich również większość piór i to tak brutalnie, że wszystko było we krwi.
Ciało Demona wcale nie prezentowało się lepiej. Wszędzie widniały ślady poparzeń, z dłoni skóra schodziła płatami odsłaniając biel kości.
Najgorzej jednak wyglądała twarz Crowleya. W miejscu oczu, tych pięknych wężowych oczu, które Azirafal w skrytości ducha uwielbiał, znajdowała się teraz jedna wielka rana, jakby ktoś położył tam rozgrzane węgle. Oparzenie ciągnęło się też przez cały policzek, w którym ziała dziura na wylot. Sczerniałe wargi poruszały się odsłaniając zakrwawione dziąsła, pełne dziur po wypadniętych zębach. Gdyby Azirafal przyglądał się temu choć chwilę dłużej mógłby dostrzec, że Crowley przez cały czas starał się powiedzieć jedno słowo. „Anioł”. Jednak Boży wysłannik nie chciał patrzeć. Chciał, jak najszybciej, uratować przyjaciela przed dalszym cierpieniem. Wiedział, że w tym celu musieli wydostać się z kościoła. Wyraźnie czuł unoszące się w powietrzu błogosławieństwo. Jemu przypominało dom, natomiast dla Crowleya było zabójcze.
Nie powinien używać cudu, to mogłoby sprowadzić im na głowy Gabriela, który pewnie nadal kręcił się gdzieś po Ziemi narzekając na ludzkość, lecz nie było innego bezbolesnego sposobu na wydostanie Crowleya z kościoła. Pstryknął palcami i już po chwili znajdowali się w sypialni Demona. Azirafal co prawda nigdy nie był w domu Crowleya, zawsze spotykali się u niego, jednak liczył na to, że w tej konkretnej sytuacji Demon wybaczy mu najście.
Ostrożnie umieścił go na łóżku, w taki sposób by skrzydła mogły swobodnie zwisać po obu jego stronach. Kolejnym cudem pozbawił przyjaciela ubrania. Z gardła Crowleya wydobyło się coś co zapewne miało być krzykiem, jednak spalone struny głosowe zamieniły go w niewyraźny charkot.
- Wybacz! – niemal pisnął Azirafal.
Naprawdę nie pomyślał by zrobić to delikatniej, w konsekwencji czego część ubrań zeszła wraz z płatami skóry odsłaniając żywe mięso.
Teraz, będąc nagim, Crowley prezentował sobą jeszcze gorszy widok. Azirafal widział więcej poparzeń. Głównie na pośladkach i plecach, tuż pod skrzydłami. Anioł nawet nie chciał myśleć, jak wyglądał brzuch Demona. Zresztą podniesienie go teraz byłoby wyrazem czystego okrucieństwa. Pozostało mu tylko się tego domyślać. A nie były to miłe myśli.
Patrzył na przyjaciela i kompletnie nie wiedział co ma zrobić. Zabrał go z tamtego kościoła z dala od trujących błogosławieństw, ale rany magicznie nie zniknęły, na co w skrytości ducha liczył. Wiedział, że to głupie, ale jeśli chodziło o Crowleya wszelka logika przestawała mieć wstęp do jego myśli.
- Crowley? – wyszeptał. Nie był pewien czy Demon w ogóle go słyszał. Lewa małżowina została spalona niemal doszczętnie a prawej nie widział.
- Crowley? – powtórzył i najdelikatniej jak tylko potrafił dotknął cudem ocalałego miejsca na policzku Demona. Ten nie zareagował. Nadal poruszał bezgłośnie ustami a Azirafal wciąż nie wiedział co przyjaciel chciał mu przekazać. A może nie jemu? Może to w ogóle nie były słowa a jedynie krzyki bólu?
- Mój drogi… Jak mam ci pomóc?
Gdyby na swojej drodze spotkał Anioła poparzonego przez Piekielny Ogień, bez wahania użyłby wody święconej. Czy dla Demona alternatywą było zanurzenie w tym właśnie ogniu? W sumie byłoby to logiczne. Problem w tym, że nie miał skąd go wziąć. Był zły na siebie. Gdy Crowley poprosił go o wodę święconą mógł w zamian poprosić o trochę Piekielnego Ognia. Teraz został bez alternatywy.
Kompletnie nie wiedział co robić. Czyżby Bóg pokierował nim tylko po to by Crowley nie umierał w samotności? Nie! W tym musiał być jakiś głębszy sens! Przecież Ona nie zrobiłaby im tego!
- Panie! Proszę!
Aniołowie nie modlili się jak ludzie. Mieli własne kanały kontaktu z Wszechmogącym. Bardziej bezpośrednie można by rzec. A mimo to Azirafal postanowił skorzystać z ludzkiego sposobu. Nigdy nikomu o tym nie powiedział, ale ta forma kontaktu wydawała mu się bardziej… uświęcona. By, w ten sposób rozmawiać z Bogiem należało mieć naprawdę sporo wiary. Bo przecież nigdy nie było wiadomo, czy Ona odpowie. A teraz tego właśnie potrzebował Azirafal. Wiary. Wiary w to, że jego znalezienie Crowleya miało jakiś sens i przyjaciel nie skona mu po prostu na rękach.
Zamarł w połowie odmawianej modlitwy. Uzmysłowił sobie, że pierwszy raz nazwał Crowleya przyjacielem. Bo przecież nimi właśnie byli. Przyjaciółmi.
Przez chwilę nawet nie oddychał w oczekiwaniu na wyjątkowo widowiskowy pokaz boskiego gniewu. Nic takiego się jednak nie wydarzało. Przez ułamek sekundy Azirafal nawet pomyślał, że Boga nie obchodzi co robią stworzone przez Nią istoty. Zaraz się jednak zmitygował. Gdyby tak było nigdy nie zostałby zaprowadzony do Crowleya. Więc najprawdopodobniej Ona nie miała nic przeciwko ich przyjaźni. A może… Może nawet ją aprobowała?
Azirafal pokręcił głową tak gwałtownie aż blond loki zafalowały. To nie czas na takie rozważania. Pozostawił je na później. Takie później, w którym będzie on, butelka dobrego wina i… Crowley. Cały i zdrowy.
Spojrzał na Demona. Jego twarz nadal wykrzywiona była w grymasie niemal bezgranicznego bólu a usta wciąż poruszały się w ten sam, zagadkowy dla Anioła sposób, ale chyba oddychał nieco lżej.
Ostrożnie, samymi opuszkami palców dotknął policzka przyjaciela. Ten nie zareagował. Być może delikatna pieszczota po prostu zniknęła pośród cierpienia toczącego jego ciało. Albo Crowley nie miał na to siły. Każde z rozwiązań wyciskało Azirafalowi łzy z oczu.
- Crowley…
Nie po raz pierwszy zastanowił się, który z Archaniołów mógł być tak okrutny by pozostawić przedstawiciela Drugiej Strony na pewną śmierć w kościele. Stawiał na Sandalfona. W przeszłości wykazywał się już okrucieństwem. Tylko dlaczego? Przecież, zgodnie z wolą Boga, wszystkie spory miały zostać rozstrzygnięte podczas Apokalipsy. Zabijanie oponenta było niejako zabronione. Z drugiej strony kwestia tortur nigdy nie została uregulowana.
Zganił się w duchu. To nie czas na takie rozważania. Crowley umierał. Dochodzenie czyja była to wina należało zostawić na później.
Wrócił do modlitwy. Modlił się żarliwie, w Wszechmogącym pokładając całą swoją wiarę. Co jakiś czas spoglądał na Demona by sprawdzić czy jego wysiłki cokolwiek dają.
Nie dawały nic. Żadna rana nawet nie zaczęła się zasklepiać.
Po niemal godzinie bezowocnych modlitw Azirafal nie wytrzymał. Nie chodziło o brak odpowiedzi ze strony Stwórcy. Tego właściwie się spodziewał. Po prostu nie mógł dłużej patrzeć na cierpienie Crowleya. Tym bardziej, gdy odkrył, że satynowa pościel przyjaciela nasiąka krwią a połamane skrzydła zaczynają trząść się w niekontrolowanych odruchach.
- Boże! – krzyknął. – Daj mi jakiś znak! Przecież nie możesz tego chcieć! Nie jesteś taka!
Wierzył w to całym sercem. Bóg nie chciał by jego dzieci cierpiały. Nawet jeśli te wcześniej zbuntowały się przeciwko Niej. Bóg była wyrozumiałym rodzicem. Ale także rodzicem, który pozwala dzieciom na podejmowanie własnych decyzji i ponoszenie ich konsekwencji. Czyżby Crowley płacił teraz za jakiś swój demoniczny żart? Nie, to niemożliwe. Crowley nigdy nie zadarłby z Archaniołem. Zbyt dobrze znał własne ograniczenia i wiedział jak to mogło się skończyć.
- Boże! Co mam robić?!
Nagle coś do niego dotarło. Anioły i Demony powstały w ten sam sposób. Miały ten sam początek. Rdzeń ich istot pozostawał identyczny. Więc może to co uzdrowiłoby Anioła pomogłoby też Demonowi?
- Boże?
Teoretycznie nie dostał odpowiedzi, ale coś mu mówiło, że tok jego rozumowania był słuszny. Wciąż miał jednak opory. Wiedział, że błogosławieństwo jakim chciał obdarzyć Crowleya być może go uzdrowi, lecz także będzie bolesne. A nie chciał przysparzać przyjacielowi więcej bólu.
- Czy nie ma innego sposobu? – spytał w przestrzeń.
Poczuł dziwną pustkę.
Czyli nie.
- Przepraszam Crowley.
Najdelikatniej jak tylko potrafił pogłaskał przyjaciela po włosach. W dłoni została mu cała garść rudych kosmyków. To sprawiło, że przestał się wahać. Skupił się i rozpoczął błogosławieństwo. Na pierwszy ogień poszły skrzydła Demona. Azirafal z fascynacją patrzył jak złamania się nastawiają a czarne pióra zaczynają odrastać. Na razie jako pisklęcy puch, lecz jeśli tylko dać im czas na pewno przerodzą się w pełnoprawne upierzenie.
Starał się skupić na tych piórach by nie słyszeć upiornego bulgotu wydobywającego się z gardła Demona. Oraz nie widzieć niekontrolowanych skurczów jego ciała. Crowley cierpiał. Być może nawet bardziej niż podczas zadawania ran, które Azirafal teraz leczył. Nie było jednak innego sposobu by przywrócić go światu. By przywrócić go jemu. Azirafal, dopiero teraz, gdy niemal stracił Crowleya zrozumiał, ile Demon dla niego znaczył. Że nie mógłby dłużej funkcjonować na ziemi, gdyby zabrakło na niej tej jednej istoty.
Takie myślenie było mocno samolubne i wprawiało Anioła w poczucie winy za każdym razem, gdy Crowley choć pisnął. Na szczęście dla niego, błogosławieństwa były dość wyczerpujące a ilość jakiej musiał użyć przytłaczająca.
Szybko wyczerpanie zerwało mu kontakt z rzeczywistością, odcięło go od wszystkich bodźców. Były tylko kolejne partie ciała Crowleya wymagające leczenia. Oraz nieznośny ból głowy nasilający się z każdym dokonanym cudem. Starał się go ignorować, Crowley był ważniejszy niż jego nieposłuszne ciało, lecz wkrótce przegrał.
Ból niemal rozsadzał mu czaszkę, przed oczami zrobiło się ciemno i to było ostatnie co zapamiętał.
 
Obudził go jakiś chrapliwy skrzek. Było to coś czego z pewnością nigdy wcześniej nie słyszał. Nie otwierając oczu wsłuchał się w dziwny dźwięk próbując dopasować go do czegokolwiek. Może to wyjaśniłoby mu, dlaczego czuł się taki zmęczony. I dlaczego w ogóle spał!
Po dłuższej chwili, ze skrzeku dało się wyłapać jedno znajome słowo.
- A… zi… ra… fal…
Momentalnie wszystko do niego wróciło. Otworzył oczy i aż jęknął. Nie pamiętał, kiedy stracił przytomność, ale zdecydowanie stało się to zbyt szybko. Crowley nadal wyglądał jak ofiara szaleńca. Lwia część oparzeń nie zniknęła. Ba! Większość nawet nie zaczęła się goić. Największym jego sukcesem były skrzydła, teraz bezpiecznie schowane i gojące się we własnym tempie.
- A… zi… ra… fal…
- Jestem tu! Jestem!
Ostrożnie pogładził policzek Demona by w ten sposób dać mu znać o swojej obecności. Oczy Crowleya nadal nie istniały, nie był też pewien czy przyjaciel go słyszy.
Jakiś dziwny grymas przebiegł przez twarz Demona. Azirafal za nic nie potrafił go zidentyfikować. Nadal gładził policzek szepcząc czule.
- Jestem tu… Jestem…
Wiedział, że powinien znów zabrać się za leczenie, ale teraz, gdy Crowley choć w małym stopniu odzyskał przytomność, było mu jeszcze trudniej.
- A… zi… ra… fal… Bo… li…
Poczuł jak do oczu napływają mu łzy.
- Wiem mój drogi, wiem.
Tylko co powinien zrobić z taką wiedzą? Czy w tej sytuacji mógł skazywać przyjaciela na jeszcze większe cierpienie? Z drugiej strony, jeśli tego nie zrobi, Crowley wkrótce umrze… Może nie definitywnie, udało mu się usunąć większą część błogosławieństw z ran, przez co wewnętrzna esencja Demona była raczej bezpieczna, jednak ludzkie ciało wkrótce nie wytrzyma i się podda. Nawet nie chciał myśleć co spotkałoby Crowleya z rąk innych Demonów, gdyby teraz pojawił się w Piekle. Taki bezbronny i ranny. Roznieśliby go na strzępy!
- A… zi… ra… fal… Po… móż…
Coś ścisnęło go w dołku. Jak bardzo Crowley mu ufał? I co takiego zrobił, żeby na to zaufanie zasłużyć?
- Staram się – wyszeptał patrząc na swoje dłonie. Czy naprawdę jedynym sposobem pomocy było zadawanie jeszcze większego bólu?
- Boże… - wyszeptał przenosząc wzrok na Crowleya. – Proszę! Jeśli naprawdę nie ma innego sposobu to niech przynajmniej ten ból zostanie przeniesiony na mnie.
Nic się nie stało. Mimo to Azirafal z nadzieją dotknął zmaltretowanej dłoni Crowleya i wypowiedział kolejne błogosławieństwo.
Demon wrzasnął a z oczu Anioła popłynęły łzy.
 
Znów stracił przytomność. Zdał sobie z tego sprawę dopiero, kiedy na nowo ją odzyskał. W pokoju było jasno za sprawą pozapalanych wszędzie świateł, więc nie mógł stwierdzić, czy trwał dzień czy noc. Stojący na szafce nocnej elektroniczny zegar uparcie wskazywał dwunastą. Gdzieś po drodze musiała nastąpić awaria prądu, którą Azirafal przegapił. Jednak nic z tego nie miało znaczenia.
Spojrzał na Crowleya i z jego ust wydobyło się coś na kształt westchnienia ulgi. Przyjaciel zdawał się spać. Pokryta świeżymi bliznami klatka piersiowa demona unosiła się w miarę regularnie, oddech nie był świszczący a usta pozostawały lekko rozchylone. Już nie poruszały się tak gwałtownie i nie szukały u Azirafala pomocy.
Mimo widocznej poprawy Anioł nadal był przerażony. Bo twarz Crowleya wyglądała jakby wszystkie jego błogosławieństwa ledwie do niej docierały. Paskudne oparzenie ciągnące się przez cały policzek wciąż się jątrzyło a oczy nadal pozostawały jedynie otwartą raną pełną żywego mięsa.
- Crowley – wyszeptał w a jego głosie było tyle bólu, że Sam Bóg mogłaby uronić łzę. – Mój drogi…
Przywołał błogosławieństwo by tym razem zająć się twarzą przyjaciela. Nie mógł patrzeć na tak ordynarne okaleczenie. Nic się jednak nie stało. Spróbował znowu. Z tym samym skutkiem. Pełen najgorszych przeczuć spróbował dokonać najprostszego cudu. Znowu nic.
- Wykorzystałeś swój limit, Aniołku.
Azirafal aż podskoczył słysząc głos, którego się nie spodziewał.
- Crowley! – krzyknął i sekundę później klęczał przy łóżku. – Mój drogi! – Złapał Demona za rękę na co ten syknął. Anioł momentalnie wypuścił trzymaną dłoń.
- Przepraszam!
- Nic się nie stało. – Głos Crowleya był zachrypnięty i brzmiał bardziej jak skrzek niż ludzka mowa. – Powinienem ci raczej podziękować…
- Ciiii… - uciszył go przyjaciel. – Nic nie mów.
Demon zaśmiał się chrapliwie.
- Mówienie boli tak samo jak oddychanie, więc co za różnica?
Azirafal przygryzł wargę, żeby się nie rozpłakać. Słowa Crowleya zdawały się podważać wszelki sens tego co zrobił, choć przecież nie to Demon miał na myśli. Wewnętrznie rozdarty znów spróbował nałożyć na przyjaciela błogosławieństwo. Ponownie nic się nie stało.
- Mówiłem, że wykorzystałeś swój limit.
Azirafal nawet nie chciał się zastanawiać skąd Crowley wiedział, że próbował użyć cudu. Przecież nie widział.
Skrzywił się. Przypomnienie sobie o tym sprawiło, że ścisnęło go w dołku.
- Crowley…
- Dziękuję Aniołku… - przerwał mu Demon i zaraz potem rozkaszlał się a całym jego ciałem wstrząsnął dreszcz jakby doznało ono kolejnej dawki bólu.
Azirafal patrzył na to ze świadomością, że nic nie może zrobić by pomóc przyjacielowi. W bezsilnej złości zacisnął dłonie na materiale spodni. Zaczynał rozumieć ludzi, którzy poddawali w wątpliwość istnienie Boga.
Kiedy kaszel ustał Crowley jakby zapadł się w poduszki i cicho jęknął. Jego głos był jeszcze bardziej zachrypnięty niż wcześniej.
- Chcesz wody? – zapytał Anioł, bo tylko to mu przyszło do głowy.
- Tak – wysapał Demon. Uwagi Azirafala nie uszedł fakt, że przyjaciel starał się trzymać głowę jak najbardziej nieruchomo.
Już miał machnąć ręką i przywołać szklankę z wodą, gdy przypomniał sobie, że przecież jego cuda nie działają. Przygryzł policzek od środka. Będzie musiał zostawić Crowleya samego, czego nie robił od wielu dni. A przynajmniej zdawało mu się, że minęły dni, od kiedy znalazł go umierającego w kościele.
- Zaraz wracam – wyszeptał i pogładził Demona po dłoni.
Ten nie zareagował w żaden widoczny sposób, lecz Azirafal wiedział, że został usłyszany.
Z ociąganiem wstał, jego kolana zaprotestowały głośnym strzyknięciem. Czuł się człowiekiem bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.
Już stojąc uzmysłowił sobie, że nie ma pojęcia, gdzie w przestronnym mieszkaniu Demona znajduje się kuchnia a nie chciał pytać o to Crowleya. Mimo wszystko wolałby, żeby przyjaciel nie odzywał się za dużo. Trudno. Jakoś sobie poradzi.
Jakoś okazało się słowem klucz. Zanim znalazł kuchnię trafił do łazienki, biura z ogromnym tronem, który z niewiadomych powodów wywołał u niego napad śmiechu oraz pomieszczenia wypełnionego, od podłogi aż po sufit, roślinami. Albo mu się zdawało albo wszystkie liście drżały, gdy tylko uchylił drzwi. Postanowił jednak nie poświęcać temu zbyt wiele uwagi.
W końcu znalazł kuchnie. Była, jak wszystko w tym mieszkaniu, sterylna, nowoczesna i zimna. Przez chwilę myślał nawet, że Crowley trzymał ją tylko na pokaz i żaden ze sprzętów nie działał. Dlatego odetchnął z ulgą, gdy po odkręceniu kurków z kranu popłynęła woda. Ustawiwszy odpowiednią temperaturę, nie za ciepłą, nie za zimną, zaczął przeszukiwać szafki w poszukiwaniu szklanek. Poszczęściło mu się. Już w pierwszej otworzonej znalazł całą kolekcję. Oraz kilka słomek. Ewidentnie do drinków. Zgarnął cały zestaw i napełniwszy szklankę wodą wrócił do sypialni.
- Już jestem! – powiedział głośno. Nie wiedział na ile Crowley odzyskał słuch.
Twarz Demona rozpogodziła się i Azirafal dopiero wtedy dostrzegł jak napięta była.
- Myślałem, że odszedłeś – wyznał Crowley z nutką wstydu w głosie.
- Nigdy! – zapewnił Anioł samemu także odczuwając wstyd. Nie było go zdecydowanie zbyt długo. – Nie zostawię cię.
Przez zmaltretowane usta Demona przebiegło coś na kształt uśmiechu.
- A teraz pij.
Podał mu słomkę w taki sposób, że Crowley nie musiał ruszać głową. Azirafal domyślił się, że wywoływało to nieznośny ból.
Crowley zaczął pić. Małymi łykami, odpoczywając niemal po każdym zassaniu. Trwało to długo, Aniołowi w pewnym momencie zaczęły drętwieć ręce a mimo to twardo trzymał szklankę do chwili aż Crowley sam nie wypluł słomki. Wtedy z ulgą odstawił naczynie na szafkę nocną.
- Jak się czujesz? – spytał Demona, który teraz wyglądał na wycieńczonego.
- Jakbym dziwnym zrządzeniem losu uniknął śmierci. – Skrzywił się. – I chwilami tego żałował.
Azirafalem aż wstrząsnęło oburzenie.
- Crowley! Nie możesz tak myśleć! – wrzasnął, lecz widok zbolałej miny przyjaciela sprawił, że zrobiło mu się głupio.
- Ale to tak bardzo boli, Aniołku…
Na to Azirafal nie miał argumentów. Patrzył na przyjaciela i zastanawiał się czy początkowa rezygnacja z ludzkich lekarstw na pewno była dobrym pomysłem. Mógł przynajmniej wycudować coś przeciwbólowego a teraz było już za późno. Jeśli chciał zdobyć jakieś leki musiał udać się po nie do sklepu, jak zwykły człowiek. A to oznaczało zostawienie Crowleya samego. Przygryzł wargę. Skopał sprawę. I najgorsze, że konsekwencje tego ponosił właśnie Demon.
- Crowley… - Delikatnie dotkną dłoni przyjaciela. Ten w odpowiedzi wycharczał coś niezrozumiałego. – Ja… Wyjdę na chwilę…
Przez twarz Demona przebiegła panika. Spróbował nawet chwycić dłoń Azirafala i ją ścisnąć jednak sił starczyło mu jedynie na lekkie muśnięcie.
- Na chwilę – powtórzył Anioł odpowiadając na dotyk. – Pójdę tylko do apteki. Po coś na ból.
Crowley wyglądał jakby ważył czego pragnie bardziej. By przestało boleć czy też by Azirafal został z nim.
- Wrócę – obiecał Anioł. Mógł się tylko domyślać jak bardzo Demon był przerażony. Ślepy, ze wszystkich stron atakowany bólem… W każdej chwili mógł też spodziewać się kontroli ze swojej Centrali Głównej. A to byłaby katastrofa.
- Obiecuję.
- Byle szybko – poprosił Demon słabym głosem.
- Najszybciej jak tylko się da – zapewnił go Azirafal i złożył delikatny pocałunek na dłoni Crowleya. Wolałby czoło, ale nie chciał ryzykować nawet przypadkowego dotknięcia którejś z ran. Następnie wstał i skierował się do wyjścia.
 
Zakupy zajęły mu zdecydowanie więcej czasu niż chciał na nie poświęcić. Najpierw nie mógł znaleźć apteki a później został wręcz zasypany ilością przeróżnych środków przeciwbólowych, odkażających i przeciwzapalnych. O opatrunkach i bandażach nie wspominając.
Wziął wszystko co poleciła mu miła sprzedawczyni. Na szczęście zawsze nosił ze sobą portfel ze sporą ilością gotówki. Wydawało mu się to uroczym ludzkim zachowaniem. Poza tym dzięki temu mógł spełniać dobre uczynki, jak na przykład wspieranie żebraków, bez używania cudów. Które to Gabriel mu kiedyś wypomniał. Wspomnienie Archanioła zmroziło go. Było to nowe, całkiem nieznane mu uczucie. Czyżby Bóg dawała mu jakiś znak? Czy to Archanioł był odpowiedzialny za stan Crowleya?
 
- Jestem! – krzyknął już w progu.
Odpowiedziała mu cisza. Powinien się tego spodziewać, ale i tak zrobiło mu się zimno. Niemal biegiem pokonał odległość dzielącą go od sypialni.
- Crowley?
Demon leżał tak jak go zostawił. Oddychał ciężko, ale regularnie.
- Crowley?
Żadnej odpowiedzi. Demon albo spał, albo stracił przytomność. Azirafal oczywiście wolałby to pierwsze rozwiązanie. Zaczął rozkładać wszystkie zakupione medykamenty. Na razie darował sobie wszelkie środki przeciwbólowe, póki Crowley spał (a spał! Azirafal musiał w to wierzyć) nie było sensu go nimi szprycować. Zresztą niby jak?
Skupił się na opatrunkach i maściach. Dokładnie przestudiował wszystkie ulotki jedynie lekko się krzywiąc zobaczywszy listę skutków ubocznych. Ludzie naprawdę byli niezwykłymi stworzeniami. Wynaleźli coś co mogło wyleczyć jedną chorobę a wpędzić w kolejną. Nic dziwnego, że Ona tak ich umiłowała.
Uporawszy się ze wszystkimi ulotkami uznał, że nie ma już żadnej wymówki by opóźniać nieuniknione.
Ostrożnie zabrał się za opatrywanie tych ran, które ominęły jego błogosławieństwa. Zaczął od tych najmniejszych, najmniej groźnych. Musiał najpierw potrenować.
Poszło mu lepiej niż się spodziewał. I szybciej niżby chciał. Ostatecznie zostały tylko rany twarzy.
Azirafal chwile im się przyglądał po czym westchnął.
- Panie… Daj mi siłę.
Zaczął od policzka. Dopiero teraz zobaczył, że w dziurze widać było białe odpryski będące resztkami połamanych zębów Demona. O mało nie zwymiotował. Zmusił się by patrzeć, ale nie widzieć.
Założywszy opatrunek na policzku nie miał innego wyjścia jak tylko zabrać się za oczy Crowleya.
Nie zdołał jednak nic zrobić, bo z gardła Demona wydobył się słaby jęk.
- A… zi… ra… fal…
- Jestem, jestem! – Złapał przyjaciela za rękę.
- Wróciłeś…
Crowley uśmiechnął się, lecz zaraz uśmiech spełzł z jego twarzy zastąpiony przez ból. Demon nieświadomie naruszył ranę na policzku.
- Przecież obiecałem.
Miał ochotę się rozpłakać. Nawet Demony nie powinny tak cierpieć. Zwłaszcza Demony pokroju Crowleya, który zajmował się raczej nieszkodliwymi figlami niż prawdziwym uprzykrzaniem ludziom życia.
- Boli – wysapał Crowley w odpowiedzi a Azirafal o mało nie przeklął. Pierwszy raz od stworzenia świata. Dlaczego, jak ostatni dureń, odłożył leki przeciwbólowe na bok? I teraz musiał grzebać w całej masie pudełek w poszukiwaniu czegoś co mógłby podać przyjacielowi. W końcu złapał butelkę z syropem, który poleciła mu aptekarka. Obiecał sobie solennie, że później przeczyta ulotkę i zwrócił się do Demona.
- Crowley… Otwórz usta.
Przyjaciel ufnie rozchylił wargi i pozwolił wlać sobie nieco płynu do gardła.
- Zaraz powinno przestać boleć.
- Dziękuję, Aniołku.
Przez jakiś czas trwali w ciszy. Azirafal bacznie obserwował twarz Crowleya szukając na niej jakiegokolwiek śladu ulgi. Nie miał pojęcia, ile trwało, aż Demon jakby się uspokoił. Jego oddech stał się bardziej równomierny, choć nadal oddychał ciężko.
- Crowley? – zapytał cicho. Odpowiedziała mu cisza. – Crowley? – powtórzył. Znów bez rezultatu.
Uznał, że przyjaciel zasnął. Zabrał się za opatrywanie oczu. Cały czas bacznie przy tym obserwował Demona na wypadek, gdyby ten, pod wpływem jego zabiegów, się obudził.
Na szczęście leki musiały być naprawdę silne, bo przyjaciel nawet się nie skrzywił.
Po wszystkim, wykończony Azirafal, opadł na podłogę obok łóżka. Nie czuł się tak zmęczony, zarówno fizycznie jak i psychicznie, od epidemii Czarnej Śmierci. Ale nawet wtedy nie wykorzystał przydzielonego przez Centralę limitu cudów.
Żeby, choć na chwilę o tym wszystkim nie myśleć, zabrał się za czytanie ulotek.
 
Następne dni były trudne. Z wielu powodów, Po pierwsze Crowley wciąż cierpiał. I prawie się nie odzywał. Robił to głównie po to by poskarżyć się na ból lub poprosić o wodę. Ponadto Azirafal odkrył, że jego ludzka powłoka pozbawiona mocy cudów, zachowuje się jak zwykłe ludzkie ciało. Odczuwał głód, zmęczenie a co najgorsze – potrzebę snu. To uwierało go najbardziej. I wcale nie chodziło o to, że nigdy nie był fanem spania. Po prostu zaśnięcie wiązało się z pozostawieniem Crowleya bez opieki. A nie chciał tego robić. Nie lubił tego robić. Udało mu się nawet rozgryźć ideę zakupów z dostawą do mieszkania, byle tylko nie opuszczać Demona. Oznaczało to, że miał teraz na sobie zwykłe dresy z sieciówki zamiast ukochanych spodni z kantem i koszuli z kołnierzem, ale nie narzekał. Przynajmniej nie z tego powodu.
 
- Proszę, Crowley… Zjedz jeszcze jedną.
Od blisko czterdziestu minut próbował nakarmić Demona własnoręcznie ugotowaną zupą. Wiedział, że jeśli on musiał jeść to przyjaciel również. Z tym, że Crowley raczej tego nie pojmował. Zachowywał się jak małe nieznośne dziecko z tych wszystkich ludzkich filmów. Tylko świadomość, że prawdopodobnie przełykanie wciąż boli przyjaciela powstrzymywała Azirafala przed wybuchem. To nieprawda, że Aniołowie mają anielską cierpliwość.
- Ostatnia. Obiecuję.
Dopiero teraz Crowley posłusznie otworzył usta i pozwolił wlać sobie do nich nieco zupy. Po czym przełknął krzywiąc się niemiłosiernie. Co znowu wywołało syk bólu. Jakakolwiek mimika źle działała na gojące się rany twarzy. Azirafal widział to już zbyt wiele razy a mimo to nadal pękało mu serce. Wiedział, że Crowley powinien zjeść jeszcze trochę, ale postanowił odpuścić. Zarówno z powodu złożonej obietnicy jak i bólu malującego się na twarzy przyjaciela.
- Wspaniale ci poszło – powiedział hamując łzy. – A teraz syropek.
Crowley wypuścił z ulgą powietrze. Zdawało się, że teraz żył od jednej dawki środka przeciwbólowego do drugiej. Tym razem nieproszony otworzył usta by Azirafal mógł wlać w mnie trochę płynu. Przełknął z trudem.
- Spróbuj zasnąć – zasugerował Anioł.
Ostatnio przeczytał całą masę książek medycznych i autorzy w większości byli zgodni co do tego, że sen pozytywnie wpływa na proces leczenia. Poza tym wiedział, że Crowley uwielbiał spać. I zwykle bardzo chętnie korzystał z takiej propozycji. Dlatego zdziwił się słysząc głos przyjaciela.
- Ty też, Aniołku.
- Co?
- Śpij – odpowiedział Demon i umilkł. Na więcej słów nie starczyło mu sił.
Azirafal chwilę rozważał tę propozycję. Powinien posprzątać. Z drugiej strony wizja odpoczynku była nęcąca. Ponadto, gdyby spał wtedy, kiedy Crowley, nie ryzykował, że przegapi jakąś prośbę Demona.
- Dobrze – zgodził się wreszcie po czym wsunął w dłoń przyjaciela niewielki podłużny przedmiot. – Gdybyś czegoś potrzebował naciśnij guzik. Przybiegnę tak szybko jak to tylko będzie możliwe – zawahał się. – Słodkich snów.
Crowley uśmiechnął się bardzo delikatnie i mocniej zacisnął dłoń na trzymanym przedmiocie.
 
Azirafal miał ochotę rzucić naprawdę szpetnym przekleństwem w stronę stojącej przed nim szklanki. Pustej szklanki, która w ogóle nie przypominała kubka kakao.
Kiedy poczuł, że jego moc wraca od razu postanowił to sprawdzić. I nic nie poszło tak jak się tego spodziewał.
- To za wcześnie – mruknął ze swojego miejsca na łóżku Demon, zupełnie jakby wiedział o niepowodzeniu przyjaciela. A może faktycznie wiedział?
Azirafal zdążył zauważyć, że nawet ślepy, Crowley był bardzo spostrzegawczy. Porzucił kontemplacje nad szklanką i usiadł na łóżku, obok Demona. Crowley wyglądał dużo lepiej, więcej też mówił, co znaczyło, że jego gardło się goiło. I nie trzeba było go tak bardzo zmuszać do jedzenia.
- Przydarzyło ci się to kiedyś? – spytał.
Dopiero teraz zastanowiło go skąd Crowley tyle wiedział o cudownym wyczerpaniu.
- Raz – przyznał niechętnie i poruszył ręką na kołdrze jakby czegoś szukając. Azirafal zrozumiał od razu. Szybko złapał dłoń Demona i lekko ścisnął. Ten momentalnie się odprężył. Crowley nie lubił pozostawać na długo sam, bez żadnego oparcia w rzeczywistości.
Choć bardzo go korciło postanowił nie drążyć tematu. Były rzeczy, których nie powinien wiedzieć. Ale także takie, które musiał wiedzieć.
- Crowley… Kto ci to zrobił?
Demon zagryzł pozostałe mu zęby, ale szybko pożałował swojej decyzji. Rany na twarzy wciąż dawały o sobie znać.
- To nieważne, Aniołku.
- Oczywiście, że ważne! – oburzył się Azirafal. – Wiem, że to robota któregoś z Archaniołów, tylko nie mam pojęcia, którego!
Umilkł na chwilę.
- Crowley, mój drogi, obaj zdajemy sobie sprawę z tego, że Archaniołowie to zupełnie inna liga i nie będę mógł im odpłacić pięknym za nadobne, ale… Chcę móc przynajmniej spojrzeć w oczy z pogardą potworowi, który cię skrzywdził.
Twarz Demona przez większość czasu pozostawała nieruchoma. Teraz też zdawać się mogło, że słowa Anioła nie zrobiły na nim wrażenia, jednak Azirafal wiedział, że było inaczej. Mówiła mu to kurczowość z jaką Crowley trzymał go za rękę.
- Aniołku… - Głos Demona drżał. – Ja… Nie… Ty… Ugh… - Słychać było, że nie potrafił ubrać w słowa tego co chciał powiedzieć.
- Crowley! – miłosiernie przerwał mu Azirafal. – To co ci zrobiono… - urwał, żeby wziąć kilka głębszych oddechów. Wciąż pamiętał tę plątaninę ran, złamań i krwi jaką był przyjaciel, gdy go znalazł.
- To co ci zrobiono – podjął wątek. – Było przejawem bestialstwa. Chcę wiedzieć, który z moich pobratymców był do tego zdolny.
Crowley milczał przez jakiś czas i Azirafal był niemal pewny, że nie uzyska odpowiedzi. Nawet postanowił bardziej nie naciskać. Przynajmniej dzisiaj. Jednak, ku jego zdumieniu, przyjaciel ostatecznie przemówił.
- Chciał dobrze.
Zdecydowanie nie to spodziewał się usłyszeć.
- Crowley!
- Nie usprawiedliwiam go! – wyjaśnił szybko demon. – Po prostu Twoi lubią działać w ten sposób. Doprowadzać do tragedii dla jakiegoś większego dobra.
Azirafal już otwierał usta, żeby się nie zgodzić, ale przypomniał sobie Arkę Noego. I ukrzyżowanie Chrystusa. W słowach Demona było zbyt wiele racji by mógł z nimi polemizować.
- Teraz też myślał, że ostatecznie… Skończy się dobrze.
Prawie wzruszył ramionami.
- Kto?! I co chciał osiągnąć?!
Musiał to wiedzieć! Po prostu musiał!
- Gabriel – wyznał z niejakim wstydem Crowley jakby przegrana pomniejszego Demona w starciu z Archaniołem mogła mieć jakikolwiek inny wynik.
Azirafal zaniemówił. To nie było imię, którego się spodziewał. Czy nawet podejrzewał.  Oczywiście zdawał sobie sprawę, że jego niejako bezpośredni przełożony był istotą niezbyt miłą, Crowley nie raz nazywał go dupkiem, ale żeby posunąć się tak daleko? W imię czego? Co tak naprawdę chciał osiągnąć Gabriel? Przecież to on głosił wszem i wobec, że wszelkie spory z Drugą Stroną zostaną rozwiązane podczas Apokalipsy.
- Dlaczego? – spytał słabo.
Demon milczał.
- Crowley!
Od tygodni opiekował się przyjacielem bez słowa skargi. Teraz, w zamian, chciał tylko prostej odpowiedzi. Dlaczego to wszystko miało w ogóle miejsce?!
Demon wyglądał jakby samo myślenie o tym sprawiało mu ból. A mimo to chyba uznał, że miał wobec Anioła spory dług wdzięczności, który może spłacić, przynajmniej częściowo, odpowiadając na jego pytanie.
- Chciał wypalić to co czyni mnie Demonem – powiedział powoli, rozważnie dobierając słowa. – Myślał, że w ten sposób cofnie Upadek. Sprawi, że znów będę tym kim byłem przed Lucyferem i jego zgrają.
Azirafal czuł jakby całe Niebo zwaliło mu się na głowę. Gdyby nie to, że znał Crowleya od stuleci i doskonale wiedział, kiedy przyjaciel kłamie, w tej chwili zarzuciłby mu fałsz. Przecież to o czym mówił było niemożliwe! Wiedział o tym każdy Anioł i każdy Demon! Jeśli ktoś raz Upadł nie było dla niego ratunku! Dlaczego Gabriel, ten chory służbista, postanowił podważyć najświętszą ze wszystkich prawd tego świata? Dla kogo?
- Kim byłeś, Crowley? – zapytał głucho. Domyślał się, że cokolwiek usłyszy, nie spodoba mu się to.
Demon przełknął ślinę. Nigdy nie chciał odkrywać tego przed Azirafalem. To miał być jego sekret po kres istnienia świata. Przeklęty Gabriel.
- Crowley? – ponaglił go Anioł.
Westchnął. Azirafal miał prawo wiedzieć. Po wszystkim co dla niego zrobił, zasługiwał na uzyskanie odpowiedzi.
- Raphael – niemal wyszeptał a mimo to, w panującej ciszy, jego głos zabrzmiał jak krzyk.
Jeśli wcześniejsza odpowiedź przygniotła Azirafala to teraz czuł się dosłownie zmiażdżony. Raphael? Ten Raphael?! Jeden z Archaniołów?! Twórca gwiazd i galaktyk?!
Co prawda Azirafal nigdy nie spotkał rudowłosego Anioła, ale słyszał o nim. Jak każdy w Niebie. Wszyscy opłakiwali jego śmierć!  Właśnie! Śmierć!
- Powiedziano nam, że nie żyjesz! Że zginąłeś w trakcie Rebelii!
- Jak widać pogłoski o mojej śmierci były mocno przesadzone.
Wiedział, że to nie był najlepszy czas na cytowanie ludzkiej popkultury, ale nie mógł się powstrzymać.
Nie widział twarzy Azirafala, ale domyślał się jaki widniał na niej wyraz.
- Przepraszam. – Jak on nienawidził w tym momencie swojej niepełnosprawności! Mówienie o tym wraz z koniecznością pozostania niemal nieruchomo, w dodatku w całkowitej ciemności… Bez możliwości patrzenia na Azirafala… Takich tortur nie powstydziłoby się samo Piekło.
- Prawda jest taka, że Raphael naprawdę umarł. Po Upadku i kąpieli w jeziorze siarki nie chciałem mieć ze starym sobą nic wspólnego. Tak narodził się Crawley. Każdego dnia starałem się odciąć od życia jakie wiodłem przed Upadkiem. Byłem pewien, że mi się to udało. Że nikt, patrząc na mnie, nie zdołałby dostrzec Raphaela. Nawet Belzebub chyba zapomniał kim byłem.
- A mimo to Gabriel cię przejrzał.
Skrzywił się. A zaraz potem jęknął z bólu. Azirafal w żaden sposób go nie pocieszył. To zabolało chyba bardziej niż łamanie skrzydeł.
- Tak – przyznał niechętnie. – I kilka styków mu się przepaliło.
Usłyszał ostrzegawcze syknięcie. Fakt. Kiepski żart. Było go stać na coś lepszego. Nawet w tak parszywym stanie w jakim się znajdował. Nie zamierzał jednak przepraszać. Mówili przecież o Archaniele pieprzonym Gabrielu! Ten dupek zasłużył na wszystkie epitety jakimi go kiedykolwiek obrzucono.
Zapadła zdecydowanie nieprzyjemna cisza. Azirafal się nie odzywał i Crowley nawet nie próbował domyślać się w jakim kierunku pędziły myśli Anioła. To, co przed chwilą usłyszał zapewne było dla niego szokiem i mógł czuć się zdradzony, oszukany. Chociaż on nigdy go nie okłamał. W ciągu sześciu tysięcy lat znajomości Azirafal ani razu nie zapytał o jego rolę w Niebie.
W końcu Anioł odezwał się. Jego głos brzmiał głucho i był pozbawiony jakichkolwiek emocji. Crowley po raz kolejny przeklął swoją ślepotę. Gdyby tylko mógł zobaczyć twarz przyjaciela… Od razu wiedziałby jak się sprawy mają. Anioł nie potrafił ukrywać emocji. Nawet jeśli sam myślał inaczej.
- Czyli rozumiem, że kiedyś byłeś Raphaelem, potem Upadłeś i zostałeś Demonem. A po niemal sześciu tysiącach lat Gabriel cię rozpoznał. I prawie zabił pewien, że w ten sposób zwróci cię Niebu?
Jak o tym pomyśleć, tak na spokojnie to wszystko brzmiało niczym wymysł szaleńca. Niestety, było też zgodne z prawdą.
- Tak.
Azirafal wypuścił z sykiem powietrze.
- Wybacz Cr… - urwał. – Wybacz. Musze to sobie na spokojnie przemyśleć.
Crowley usłyszał jak Azirafal wstaje, zaraz potem do jego uszu doszły kroki i trzask zamykanych drzwi. Został sam. Gdyby nie to, że wraz z oczami zostały mu wypalone kanaliki łzowe, zapłakałby.
 
Azirafal chodził bez celu po mieście sam do końca nie wiedząc, co tak naprawdę go zdenerwowało. Przecież to nie tak, że Crowley go w jakikolwiek sposób okłamał. Nigdy nie pytał przyjaciela o czasy przed Upadkiem. To nie było ważne. Zawsze liczyła się tylko chwila obecna. Upadek był nieodwołalny, więc po co zawracać sobie głowę czasami przed nim?
Tym bardziej nie rozumiał swojego wzburzenia na wspomnienie wcześniejszej tożsamości Crowleya. Dlaczego był zły? A może wcale nie zły, tylko…
Przystanął gwałtownie i rozejrzał się wokół. Nogi same go poniosły do parku, który tak często odwiedzali z Crowleyem. Z jakiegoś powodu to właśnie to otoczenie pomogło mu znaleźć odpowiedź na jego pytanie. Oraz być szczerym sam ze sobą. On nie był zły. Był przerażony do granic możliwości. Bo jeśli ktoś taki jak Raphael, ulubieniec całego Nieba, ten o którym nawet Gabriel wyrażał się z szacunkiem, mógł Upaść, to co z nim? Z szeregowym Aniołem? Nawet niezbyt dobrym, bo od dawna zamieszanym w konszachty z Drugą Stroną? Czy jego też czekał Upadek? I, co ważniejsze, czy ta możliwość przerażała go bardziej czy też raczej buzująca w nim niepewność?
Crowley powiedział mu kiedyś, że tak naprawdę to on wcale nie Upadł a leniwie zszedł w dół. Teraz, gdy Anioł wiedział kim Demon był wcześniej, miało to więcej sensu. Nadal jednak nie wiedział najważniejszego. Dlaczego? Jakoś nie chciało mu się wierzyć, że Raphael wystąpił bezpośrednio przeciwko Bogu. Zrozumiał, że nie upora się z własnymi myślami, jeśli nie pozna prawdy. Obrócił się na pięcie i niemal pognał w stronę Mayfair.
 
Nie miał pojęcia jak długo tak leżał. Sam w zupełnej ciemności, powoli pożerany przez nawracający ból.
Kiedy nie widzisz i nie możesz się ruszyć czas płynie dla ciebie inaczej. Tym bardziej, gdy jedyną formą odliczania go jest powolny wzrost bólu.
Ostatecznie cierpienie osiągnęło apogeum. Maksymalny poziom jaki dało się znieść. Dalej było już tylko szaleństwo. I Crowley zrozumiał, że to go właśnie czeka. Obłęd. A co najgorsze, straci rozum w samotności. Bo Azirafal nie wróci.
Ponownie zebrało mu się na płacz. Tak bardzo tęsknił za Aniołem. Pragnął znów go usłyszeć. Zobaczyć.
Powinien być przyzwyczajony do tęsknoty, w końcu tęsknił nieprzerwanie od sześciu tysięcy lat. Więc dlaczego teraz było trudniej? Gorzej? Bo zawsze wiedział, że ta tęsknota kiedyś się skończy, choćby na krótko. On i Azirafal wylądują razem w jakiejś miłej knajpce albo na zapleczu księgarni Anioła i przez jedno popołudnie będzie mógł udawać, że naprawdę są parą zwykłych przyjaciół.
Teraz nie było szans na jego prywatny happy end. Azirafal się na niego obraził i go opuścił. A on nie był w stanie wstać i pognać za nim by przeprosić, błagać o wybaczenie. Nawet jeśli nie wiedział za co.
 
Dźwięk otwieranych drzwi wziął za pierwszą oznakę szaleństwa. Tym bardziej, że nie był w ogóle pewny czy naprawdę go usłyszał. W uszach mu szumiało a każdy oddech okupiony był cierpieniem. Co najgorsze – nie mógł przestać oddychać. Jego ludzkie ciało od razu buntowało się przeciwko braku tlenu. Nie tylko Azirafal stracił swoje moce.
 
- Dlaczego Upadłeś? – zapytał wchodząc do sypialni. I od razu zrozumiał, że nie uzyska odpowiedzi.
Demon, najprawdopodobniej w ogóle go nie usłyszał. Cały trząsł się jak w febrze, każda część jego ciała niemal emanowała cierpieniem. Leki przeciwbólowe już dawno musiały przestać działać.
Poczucie winy uderzyło w Azirafala z mocą boskiego gniewu. Skupiony na sobie, na własnych odczuciach, zupełnie zapomniał o cierpieniu przyjaciela. Poczuł znajome ukłucie niepokoju. Naprawdę był fatalnym Aniołem.
- Już, mój drogi, już!
Drżącymi rękami zaczął przebierać w butelkach i pojemniczkach jakie zgromadziły się na szafce nocnej. W końcu znalazł to czego szukał. Odkorkował buteleczkę, po czym ostrożnie dotknął dłoni Demona.
- No już, Crowley…
Nawet nie zauważył, że nazwał przyjaciela imieniem znanym mu od tysiącleci. Zupełnie jakby Raphael nigdy nawet nie zaistniał w jego umyśle.
Demon w żaden sposób nie zareagował na jego dotyk. Chyba go nawet nie poczuł. Azirafal mocno zacisnął zęby. To nie była pora na płacz. Później popłacze sobie do woli, teraz musiał zająć się Crowleyem.
Siłą rozchylił wargi Demona i wlał w nie nieco płynu. Pomasował także gardło przyjaciela, ułatwiając mu przełknięcie otrzymanej porcji.
Upewniwszy się, że ten to zrobił wlał kolejną porcję i powtórzył cały proces.
Robił to tak długo aż butelka była pusta a Crowley przestał się trząść. I chyba nawet zapadł w coś na kształt narkotycznego snu. Dopiero wtedy pozwolił sobie opaść na podłogę obok łóżka i cicho zapłakać.
 
Udało im się porozmawiać dopiero następnego popołudnia. Azirafal zdecydowanie przesadził ze środkami przeciwbólowymi.
 
- Przepraszam – powiedział Anioł kończąc zmieniać opatrunek. – Nie powinienem zostawiać cię samego na tak długo.
Crowley nie odpowiedział. Wciąż był w szoku, że Azirafal wrócił. Ciągle musiał się przekonywać, że to wszystko działo się naprawdę a nie było jedynie omamem jego oszalałego umysłu.
- Nie jesteś mi nic winien – powiedział w końcu. – Mogłeś mnie zostawić. – I powinieneś, chciał dodać, ale ostatecznie tego nie zrobił.
- Nie mógłbym. Jesteśmy przyjaciółmi.
Przez twarz Demona przebiegł dziwny grymas a jego dłoń drgnęła. Azirafal zrozumiał. Pierwszy raz nazwał Crowleya przyjacielem. W dodatku głośno i bez skrępowania.
- A przyjaciele trwają przy sobie nawet podczas złych dni.
- Albo tygodni – wtrącił Demon z nutką sarkazmu w głosie.
- Też – zgodził się Azirafal tak naprawdę nieświadomy tego jak długo tkwił przy Crowleyu. Ale zamierzał robić to póki tylko istniała taka konieczność.
Zebrał się na odwagę i przeczesał palcami włosy Demona.  Ten wydawał się być zaskoczony. Anioł coraz lepiej odczytywał emocje z nieruchomej twarzy przyjaciela.
- Wiesz Crowley… - mocno zaakcentował imię Demona. – Wczoraj chciałem cię o coś zapytać… - urwał.
- Ale? – Crowley wiedział, że było jakieś ale. Zawsze było.
- Ale teraz myślę, że mnie to już nie obchodzi. – Wierzył w to całym sobą. Przez ostatnie godziny miał naprawdę sporo czasu na myślenie. I doszedł do wniosku, że fakt, iż Raphael Upadł o niczym nie świadczył. Przecież gdyby taki los był pisany każdemu Aniołowi, który choć raz zachował się niegodnie, Niebo świeciłoby pustkami. Poza tym… Jeśli faktycznie przyjdzie mu kiedyś Upaść wciąż będzie miał przy sobie Crowleya. Z nim u boku na pewno uda mu się przetrwać.
- Nic a nic.
 
- Gotowy?
- Nie.
Dłoń przesuwająca się po policzku Crowleya zadrżała.
- I chyba nigdy nie będę – sprecyzował Demon. – Ale musze przestać być dla ciebie ciężarem…
- Nigdy nim nie byłeś – wszedł mu w słowo Anioł. Demon umyślnie go zignorował.
- Zrób to.
Azirafal wziął głęboki oddech, posłał szybką modlitwę do Wszechmogącej, po czym dokonał błogosławieństwa.
Sypialnię wypełnił wrzask bólu.
 
Gabriel chodził po biurze tam i z powrotem to rozkładając to składając skrzydła. O tym nerwowym tiku wiedzieli nieliczni. W tym Raphael.
- Gdzie on jest?
Od jego ostatniej wizyty na ziemi minęło sporo czasu. Brat już dawno powinien się pojawić. Wrócić do domu.
Zatrzymał się nagle.
Może nie wie jak? W końcu minęły tysiąclecia… Może potrzebuje jego, Gabriela, pomocy? Jeśli tak, nie ma sprawy. Po raz kolejny pomoże bratu. Ostatecznie to jego obowiązek.
Schował skrzydła jednym wzruszeniem ramion po czym wygładził marynarkę i ruszył do wyjścia.
Na korytarzu zaczepił go Sandalfon.
- Dokąd tak pędzisz? – zaśmiał się przyjaciel.
Gabriel chyba pierwszy raz podczas całego swojego istnienia nie wiedział co powiedzieć. Nie mógł przyznać, że idzie po Raphaela. Wywołałby zbyt wiele pytań a to opóźniłoby jego plan.
- Udaję się na ziemię – wyjawił w końcu.
Drugi z Archaniołów uniósł brwi w pytającym geście. Niechęć Gabriela do ludzi i ziemi była dobrze znana w całym Niebie.
- Chcę skontrolować Azirafala. – W sumie to nie taki zły pomysł. – Ostatnio coś szasta błogosławieństwami.
Dla Sandalfona nie był to żaden argument.
- A nie robiłeś już tego w tym stuleciu?
Skinął głową.
- Tak, ale niezapowiedziana kontrola przypomni mu, że jako Agent Nieba zawsze powinien mieć się na baczności.
To już bardziej przemówiło do Archanioła. Jego twarz wykrzywiła się w nieprzyjemnym grymasie.
- Mogę iść z tobą?
Prawie zaklął.
- Oczywiście, przyjacielu. Jeśli tylko chcesz.
 
Wizyta u Azirafala tylko pogorszyła humor Gabriela. Anioł zdawał się być bardziej niż przygotowany na jego przybycie. Poza tym to jak na niego patrzył… Z mieszaniną pogardy i wyższości. Zupełnie jakby wiedział o czymś co powinno być tajemnicą. Archanioła przeszedł dreszcz strachu. Czy to możliwe, żeby Raphael najpierw skontaktował się z nim, tym marnym Aniołem, zamiast swoim bratem? Nie… Nie zrobiłby tego!
Pożegnawszy się z nieusatysfakcjonowanym Sandalfonem postanowił jeszcze przejść się po mieście. Może Raphael gdzieś na niego czekał?
Zaczął od miejsca, gdzie ostatnio zobaczył brata. Niestety, trafił tylko na masę irytujących ludzi. Zaraz potem przeniósł się do zrujnowanego kościoła jednak i tam nie znalazł śladu brata, więc wrócił do Londynu.
Przechadzał się uliczkami miasta aż trafił do parku. Wtedy to dostrzegł. Ruda czupryna… To on! Raphael! Siedział na ławce i przyglądał się kaczkom. Uszczęśliwiony ruszył w jego kierunku. Był już niemal na miejscu, prawie mógł dotknąć brata, gdy coś go uderzyło. Smród ZŁA. Odór Piekła. Przystanął.
- To niemożliwe – wyszeptał.
- Muszę się z tym zgodzić – powiedział siedzący na ławce Demon. Musiał być świadomy zbliżającego się Archanioła. – To niemożliwe by cofnąć Upadek.
Demon wstał, poprawił marynarkę i odwrócił się do Gabriela.
Archanioł jęknął. Miał przed sobą swojego brata. To na pewno. A zarazem ta istota nie była Raphaelem.
- Dlaczego? – wyszeptał.
Demon wzruszył ramionami.
- O to powinieneś zapytać Ją. – Zdjął okulary. – Ale szczerze wątpię, czy odpowie. Mi nie odpowiedziała.
Spojrzał na Gabriela swoimi wężowymi oczami. Ten aż się skrzywił. Twarz Demona nosiła znaki jego wcześniejszej ingerencji. Przez cały policzek ciągnęła się paskudna wypukła blizna. Dużo mniejsze, przypominające kurze łapki, okalały oczy. Oczy, których przecież nie powinno tam być!
- Jak… Dlaczego… - Widać było, że Gabriel nie bardzo potrafił ubrać w słowa własne myśli.
- Chciałbyś wiedzieć, co? – Uśmiechnął się cynicznie Demon.
Crowley starał się wyglądać na pewniejszego niż był. Azirafal odradzał mu konfrontację, ale on nie potrafił tak tego zostawić. Musiał utrzeć byłemu bratu nosa.
- Ale nie dowiesz się – kontynuował choć musiał bardzo się starać by głos mu nie drżał. – Chyba, że Ona będzie tego chciała. W co wątpię. Bo sprzeciwiłeś się Jej, Gabe. Podważyłeś najświętsze z ustanowionych przez Nią praw. Nikt nie przedostanie się z Piekła do Nieba. A może… - zawiesił głos patrząc jak twarz Gabriela najpierw blednie a potem szarzeje. Archanioł właśnie zaczynał zdawać sobie sprawę z bluźnierstwa jakie popełnił.
- A może – podjął wątek – tak bardzo za mną zatęskniłeś, że postanowiłeś znów zostać moim bratem? Tym razem w Piekle?
- Nie!
Z oczu Gabriela popłynęły łzy. Sam nie wiedział co bolało go bardziej. Ponowna utrata brata czy też świadomość, że był o krok od Upadku.
- Nie! Nie! Nie!
Nie przejmując się otaczającymi ich ludźmi rozwinął skrzydła i wzbił się w powietrze. Crowley długo patrzył w kierunku, w którym odleciał.
Kiedy miał pewność, że Archanioł nie wróci pstryknął palcami i ostatnie kilka minut wyparowało z umysłów ludzi a nagrania i zdjęcia przestały istnieć.  Zachwiał się i musiał przysiąść na ławce. Wciąż nie odzyskał pełni sił.
Odczekał chwilę, założył okulary po czym wstał i ruszył w stronę małej księgarni w Soho. Potrzebował wina. I potrzebował Azirafala.
 
 _____________________________________________________
 
Szczerze to jakoś nie wyrobiłam sobie zdania co do teorii, że Crowley był Raphaelem. Z jednej strony podoba mi się ten pomysł, z drugiej myśl, że to właśnie podrzędny Demon pomógł odgonić Apokalipsę też ma w sobie coś. Dlatego nie stanę po żadnej ze stron w tym konflikcie ;). Ale nie napisać nic z tym wątkiem po prostu nie mogłam. Mam nadzieję, że się podobało.  

1 komentarz:

  1. Bardzo podobało...na początku nie mogłam przebrnąć przez Gabriela...ugh...ale warto było doczytać do końca ❤️czekam na kolejną historię

    OdpowiedzUsuń