Tytuł: Zawiodłeś mnie, bracie
Liczba rozdziałów: One Shot
Gatunek: romans
Para: CrowleyxAzirafal
Seria: Good Omens
Ograniczenia wiekowe: +16
Info/Uwagi:Podczas jednej z wizyt Gabriela na ziemi wychodzi na jaw przeszłość Crowleya. Jakie będą tego konsekwencje?
Liczba rozdziałów: One Shot
Gatunek: romans
Para: CrowleyxAzirafal
Seria: Good Omens
Ograniczenia wiekowe: +16
Info/Uwagi:Podczas jednej z wizyt Gabriela na ziemi wychodzi na jaw przeszłość Crowleya. Jakie będą tego konsekwencje?
ZAWIODŁEŚ MNIE, BRACIE
Ogień palił go całego.
Zarówno ludzkie ciało jak i nieśmiertelną istotę wewnątrz. Ból był
wszechobecny, dominujący, spychał na dalszy plan wszystkie inne odczucia.
Niemal odbierał zmysły. Znów miał wrażenie, że Upada i pogrąża się w jeziorze
wrzącej siarki. Jednak, jakimś sposobem, wciąż pozostawał sobą. I nawet na
skraju unicestwienia, Demon Crowley, nie potrafił przestać zadawać pytań. A
najważniejsze brzmiało:
Jak, na Szatana, do tego
doszło?
Archanioł Gabriel nigdy
nie kwestionował decyzji Boga ani Jej pomysłów. Nie był godzien podważać
autorytetu Stwórcy. Nie chciał też Upaść. Upadek stanowił dla niego ostateczną
hańbę. Już wolałby przestać istnieć. Jednak fakt, że nigdy nie zakwestionował
boskiego planu nie oznaczał, że w pełni go rozumiał. Podobnie było z niektórymi
dziełami Matki. Weźmy na przykład ludzi. Gabriel naprawdę nie pojmował,
dlaczego Ona uznała te słabe stworzenia za swoje najwspanialsze dzieło. Przecież
ludzie byli… niedoskonali. Znając różnicę pomiędzy dobrem i złem, wielu z nich
wciąż decydowało się czynić zło. W dodatku sporo wątpiło w Jej istnienie. Ponadto
każdy człowiek był kruchy; tak niewiele trzeba by zszedł z tego świata. Co i
tak zawsze miało miejsce, bo ludzie byli śmiertelni. Żyli żałośnie krótko
często marnując czas jaki Ona im dała, na nic nieznaczące zagadnienia, by na
koniec i tak trafić do Piekła.
Gabriel naprawdę nie rozumiał,
dlaczego Matka, tak bardzo kochała ludzi.
Zwykle nie zaprzątał
sobie nimi głowy, szczęśliwy, że do zajmowania się tymi stworzeniami
oddelegowano mniej znaczącego Anioła. Niestety, to oznaczało również, że od
czasu do czasu trzeba było tego Anioła skontrolować. Gabriel nienawidził tej
części swojej pracy. Każda wizyta u Azirafala wywoływała u niego mentalny ból głowy.
Według niego Strażnik Bramy Wschodniej za bardzo wsiąkł w to całe ziemskie
życie, za mocno zbratał się z ludźmi. Nie dość, że zaniedbał przydzielone mu
ciało i stał się miękki to jeszcze zanieczyszczał je ludzkim pokarmem. Gabriela
zatrzęsło na samą myśl. On nigdy nie skalał swojego ciała czymś takim. Żaden Anioł
nie powinien tego robić. Sama czynność jedzenia wydawała mu się obrzydliwa a
fakt, iż ludzie potrzebowali jej by żyć sprawiał, że w jego oczach byli jeszcze
bardziej żałośni.
Każda wizyta u Azirafala,
każde spotkanie z ludźmi wywoływały w nim tęsknotę. Za Raphaelem. Jego
ukochanym bratem. Tylko jemu miał odwagę zwierzyć się ze swoich wątpliwości.
Raphael nigdy go nie osądzał. Potrafił słuchać. I pytać. Zawsze zadawał
pytania, które pomagały Gabrielowi nazwać to, co czuł. Rozmowa z nim podnosiła
go na duchu. Raphael był mu najbliższą istotą, zaraz po Niej, w całym Niebie.
Niestety, jego ukochany brat zginął podczas Rewolucji. Za co Gabriel jeszcze bardziej
znienawidził Demony i gdyby nie boski plan, poświęciłby całe życie by zniszczyć
te plugastwa.
Gabriel przystanął i
rozejrzał się dookoła. Naprawdę nie rozumiał co takiego wspaniałego jest w
ludziach. Przecież nic z tego co robili tak naprawdę nie miało sensu. Na koniec
i tak wszyscy umrą w ostatecznej bitwie Nieba i Piekła.
Już miał wrócić do domu,
gdy coś przykuło jego uwagę. Początkowo sam nie wiedział co to było. Zapach?
Odgłos? Jakiś ruch wychwycony kątem oka? Dopiero po dłuższej chwili zrozumiał.
Wyczuł ZŁO w najczystszej postaci. W pobliżu znajdował się Demon. Pewnie ten
cały Crowley, o którym kilkukrotnie wspominał Azirafal.
Powinien to zostawić.
Jakiś podrzędny Demon nie był wart jego uwagi. Z drugiej strony humor tego dnia
miał naprawdę kiepski i pokazanie komuś swojej wyższości mogło choć trochę go
uratować.
Podjąwszy decyzję ruszył
w stronę, z której docierał do niego demoniczny wpływ. Dwie ulice dalej
zobaczył odzianego w czerń mężczyznę klęczącego na chodniku. Z tego co udało
się Gabrielowi zobaczyć, ów mężczyzna przyklejał właśnie monetę do chodnika.
Archanioł skrzywił się niemal teatralnie, mimo iż nawet nie wiedział o
istnieniu teatrów. Jeśli tak wyglądały sposoby Piekła na pozyskanie dusz, to
Niebo, ostateczną bitwę, już wygrało.
Wtem mężczyzna wstał a
jego rude włosy zalśniły w słońcu. Gabriel zamarł. Z jego głowy wyparowały
wszelkie myśli. Poza jedną. Raphael. To Raphael! Wszędzie i zawsze rozpoznałby
te włosy, tą pociągłą twarz, kościstą sylwetkę… No i uśmiech. Na wpół kpiący,
na wpół… nieokreślony. Tylko Raphael potrafił się tak uśmiechać. Nie było
wątpliwości. Miał przed sobą swojego brata! Ale to by oznaczało, że Raphael
Upadł! Coś takiego nie mieściło się Gabrielowi w głowie. Każdy, tylko nie
Raphael! Nie jego ukochany brat! Poza tym Raphael miał być martwy! Miał zginąć
podczas Rewolucji! W walce! A nie sprzymierzyć się z Drugą Stroną!
Gabriel poczuł, jak
zaczyna wypełniać go gniew. Brat, którego tak podziwiał okazał się zdrajcą! A
to czyniło z niego głupca! Z niego i pozostałych Archaniołów! Musiał coś z tym
zrobić! Przywrócić honor zastępom Pana!
Tymczasem nieświadomy
obecności Archanioła Crowley wstał, włożył ręce do kieszeni piekielnie obcisłych
jeansów i swobodnym, wężowym krokiem ruszył przed siebie. Miał w planach
jeszcze kilka kuszeń i małą awarię systemu bankowego, przez którą połowa
mieszkańców Soho nie będzie mogła wyjąć pieniędzy z bankomatu. Uśmiechnął się
na myśl o wściekłości jaką tym wywoła. Piekłu na pewno to się spodoba.
Zajęty planowaniem wpadł
na postać, która wyrosła przed nim dosłownie znikąd.
- Patrz, jak łazisz,
frajerze! – Już miał wykonać jedną ze swoich demonicznych sztuczek i posłać
kolesia na oddział zamknięty pobliskiego szpitala psychiatrycznego, gdy dotarło
do niego kto przed nim stoi. Archanioł Gabriel we własnej osobie. Przełknął ślinę.
Zapowiadał się ciężki dzień.
- Cześć, Gabe.
Dlaczego, ze wszystkich
pieprzonych Archaniołów, musiał trafić akurat na pieprzonego Archanioła Gabriela?!
- Raphaelu… - Głos
wysłannika Nieba był zimny i twardy niczym stal.
Crowley pamiętał ten ton
sprzed Rewolucji. Nie wróżył on nic dobrego. A imię, które wypowiedział Anioł,
z całą pewnością, było zaczątkiem kłopotów.
- Chyba mnie z kimś
pomyliłeś, Gabe. – Postanowił grać idiotę.
Twarz Archanioła nachmurzyła
się jeszcze bardziej i Crowley już wiedział, że podjął złą decyzję.
- Masz mnie za idiotę,
Raphaelu?
- Musze odpowiadać na to
pytanie? Jako Demon mogę co prawda skłamać, ale w tym przypadku kłamstwo chyba
nie przejdzie mi przez gardło.
Wiedział, że powinien się
zamknąć i spieprzać, gdzie pieprz rośnie. A najlepiej tam, gdzie nie rośnie
nic, czyli wprost do Piekła, nawet jeśli groziłoby to spotkaniem z Hasturem i
Ligurem. Jednak zbyt wiele razy musiał pocieszać Azirafala, po spotkaniu z Gabrielem
by darować sobie choć trochę złośliwości. Poza tym, skoro Gabriel się o nim
dowiedział to nie odpuści. Drugiego tak upartego Anioła nie spotkał w całym
Niebie.
Mógł się spodziewać, że
do tego dojdzie, że zostanie ujawniony. Ale, szczerze mówiąc, miał nadzieję, że
nastąpi to podczas ostatecznej bitwy, kiedy to kim był, nie będzie miało już
znaczenia. Chociaż, w sumie, teraz też nie miało.
- Zawsze byłeś bezczelny
Raphaelu.
Gabriel zacisnął pięści i
Crowley miał wrażenie, że zaraz go uderzy. Kiedy nic takiego się nie stało,
wypuścił ze świstem powietrze.
- Nie nazywaj mnie tak. –
Zdjął okulary przeciwsłoneczne odsłaniając tym samym swoje wężowe oczy. Gabriel
wzdrygnął się na ich widok a Crowley poczuł coś na kształt satysfakcji. – Nie jestem
już Raphaelem. Ani twoim bratem – dodał z czystej złośliwości.
Patrzył jak twarz Gabriela
tężeje. Szok był na niej aż nadto widoczny. Crowley wiedział, że zranił
Archanioła i może nawet by się tym przejął, gdyby nie wspomnienia Azirafala
załamanego kolejnymi docinkami Gabriela. Jego były brat był dupkiem i tak
należało go traktować. Poza tym miał nadzieję, że swoim zachowaniem odpędzi Gabriela.
Bo, prawdę mówiąc, trochę się bał. Był przecież podrzędnym Demonem stojącym naprzeciw
Archanioła. Przeklął w duchu samego siebie.
Kiedy, po Upadku, dobrowolnie
zrezygnował z większości należnych mu mocy i tytułu jednego z Książąt Piekła, w
zamian za, jak to mówią ludzie, święty spokój (bawiło go to określenie) nawet
nie podejrzewał, że przyjdzie mu stanąć oko w oko z Archaniołem. Odruchowo
rozejrzał się dookoła. Mijający ich ludzie nie zwracali na nich uwagi. I to bez
pomocy magii anielskiej czy demonicznej. Ludzie już tacy byli. Nie angażowali
się w konflikty, które nie zagrażały im bezpośrednio a w dodatku mogły
zaszkodzić. Uwielbiał w nich to. Dzięki temu oszczędzał sobie masę pracy.
Jeszcze raz zlustrował Gabriela.
Ciało jakie mu przydzielono, z całą pewnością, mogło budzić respekt. Wysokie,
dobrze zbudowane… Nie musiałby nawet odwoływać się do anielskich mocy, żeby
zrobić mu krzywdę. Crowley wiedział, że wdepnął w niezłe gówno.
Tymczasem Gabriel starał
się poukładać fakty. Stał właśnie naprzeciw swojego brata, o którym myślał, że nie
żyje. Opłakiwał go przez tysiąclecia! Podczas gdy Raphael żył sobie w
najlepsze… jako Demon! Plugawe stworzenie, które obraziło Pana!
Spojrzał w wężowe oczy
Raphaela. To był dowód jego Upadku. Miał ochotę chwycić brata za szyję i
wyłupić mu te oczy! Powstrzymał się jednak. Wiedział, że nic by to nie dało.
Nie wystarczy zniszczyć fizycznych oznak Upadku, by Demon znów stał się
Aniołem. Nie wystarczy? O mało nie wybuchnął śmiechem. Nie było żadnej
możliwości by tak się stało. Raphael na zawsze pozostanie przeklęty.
- Dlaczego, Raphaelu? –
spytał w końcu. Nim podejmie jakąkolwiek decyzję musiał wiedzieć co takiego sprawiło,
że brat Upadł. Cokolwiek by nie zrobił nie było to miłe Bogu, ale może… może… Gabriel
sam nie wiedział co kryło się za tym „może”, wiedział jednak, że wciąż kochał Raphaela.
Jego miłość nie umarła nawet po tym, gdy zobaczył czym stał się jego brat.
- Co? – Crowley zamrugał.
Nie zrozumiał pytania.
- Dlaczego Upadłeś,
Raphaelu?
Crowley miał ochotę
zrobić dwie rzeczy. Przywalić Gabrielowi oraz obrócić się na pięcie i odejść.
Wiedział jednak, że każda z nich wiązałaby się z jego natychmiastowym unicestwieniem.
Gabriel nie zawahałby się nawet, gdyby oznaczało to konieczność wyjaśnienia
wszystkiego Belzebubowi. Który, swoją drogą, pewnie i tak nie przejąłby się
zniszczeniem Crowleya. Gówno.
- Dlaczego? – powtórzył Gabriel
niezadowolony z milczenia Raphaela. Wciąż nie mógł zmusić się by myśleć o nim
jak o Demonie. Nawet, gdy patrzył w te wężowe oczy.
Crowley wiedział, że nie
wywinie się od odpowiedzi. Westchnął ciężko. Starał się udawać nonszalancję,
choć w środku cały drżał. Ludzie nadal nie zwracali na nich uwagi, co
wykraczało poza zwykłe „nie widzę, nie słyszę, może mnie w to nie wciągną”.
Zaczynał podejrzewać, że Gabriel użył cudu. Co prawda nic takiego nie wyczuł,
ale Archanioł to nie Azirafal, z którym znał się sześć tysięcy lat.
- Dlaczego?! – ryknął
wreszcie Gabriel doprowadzony do ostateczności. Zrobił dwa szybkie kroki,
złapał Crowleya za koszulę na piersi i uniósł tak że czubki butów z wężowej
skóry zaryły o chodnik.
Dobrze, że Crowley nie musiał
oddychać, bo w tej właśnie chwili zapomniał jak to się robi. Z jakiegoś powodu
wysłannik Nieba wywoływał u niego większy strach niż wszyscy Książęta Piekła razem
wzięci. Może dlatego, że znał Gabriela i wiedział jak bardzo ten potrafił być
uparty? Jeśli coś sobie postanowił to tylko Bóg mógł odwieść go od tego.
- Pytania – wykrztusił
wreszcie czując, że to będzie najgorszy dzień jego stacjonowania na ziemi.
Nawet jeśli wziąć pod uwagę cały czternasty wiek. Który był prawdziwym
utrapieniem.
Gabriel zamrugał i puścił
Demona chyba nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Crowley potarł obolałą
szyję. Kto by pomyślał, że materiał potrafił tak mocno wżynać się w ciało?
Naraz przypomniał sobie wszystkie techniki tortur. No tak. Ludzie.
- Co? – wykrztusił z siebie
Archanioł tym samym przywracając myśli Crowleya na właściwy tor.
- Pytania – powtórzył
Demon. – Zadawałem pytania.
Gabriel zbladł. Przez
chwilę otwierał i zamykał usta, jak ryba wyrzucona na brzeg. Crowley uznałby to
nawet za zabawne, gdyby nie okoliczności. No dobra, Okoliczności też by
przełknął, gdyby na jego miejscu był na przykład, Hastur. Wtedy zaśmiewałby się
w głos. A nawet skombinował popcorn. Jednak, kiedy to on był głównym bohaterem
dramatu jakoś nie było mu do śmiechu.
- Jakie pytania?
Głos Gabriela brzmiał
głucho, chociaż Crowley mógłby się założyć, że słyszał w nim nutę strachu.
Jakoś nie podniosło go to na duchu. Rozejrzał się dookoła. Ludzie nadal ich
ignorowali. Nabrał pewności, że Gabriel maczał w tym palce. Naraz coś przyszło
mu do głowy. Czy Azirafal mógł wyczuć cud innego Anioła? Zwłaszcza takiego jak Gabriel?
A jeśli tak, to czy przyjdzie mu do głowy to sprawdzić? W końcu powinien być jedynym
Aniołem w Londynie. Gdyby Crowley nie był Demonem i jego linia kontaktu z Wszechmogącym
nie została odcięta, zacząłby się modlić o to by Zira pozostał w księgarni.
Jeszcze jego tu brakowało.
- A jak myślisz? –
zwrócił się do Gabriela. – O pogodę? Harmonogram posiłków? – Wiedział, że nie
powinien w ten sposób rozmawiać z Archaniołem, ale nawet pomimo przerażenia
wciąż był sobą. Czyli istotą, dla której sarkazm stanowił przedłużenie
jestestwa. – Dobrze wiesz jakie pytania! Te pytania! – zaakceptował
pierwsze słowo i z radością obserwował jak stróżka potu spływa po twarzy Gabriela.
Mógł uznać to za swoje małe zwycięstwo.
- Nie mówisz poważnie! – Gabriel
drżał!
- Jak najbardziej!
- Nie wypowiedziałeś ich głośno!
– Archanioł jakby go nie słyszał. – Nie do Niej!
Doskonale wiedział o
jakich pytaniach mówił Raphael. Pojawiały się one w ich rozmowach dość
regularnie, ale nigdy wprost. Zawsze czaiły się gdzieś na granicy pojmowania,
niby zadane, lecz wciąż w ukryciu. Niewypowiedziane.
- Przecież to bluźnierstwo!
– ryknął Gabriel tak głośno, że niemal przebił się przez własny cud. Kilka osób
przystanęło i zaczęło rozglądać się w poszukiwaniu źródła dziwnego dźwięku,
który rozbrzmiał w ich głowie. Nie zobaczywszy nic wzruszali ramionami i szli
dalej. Jednak to doświadczenie miało ich prześladować do końca dnia. W nocy zaś
mieli śnić o wielkiej wojnie pomiędzy Niebem a Piekłem. Dla kilkorga było to impulsem
do nawrócenia.
Dobrze, że zasłona jaką
rzucił Gabriel rozciągała się także na siły piekielne, bo inaczej Crowley byłby
w nielichych tarapatach, gdyby wieść o tym, że stał się częścią ciągu przyczynowo
skutkowego dla nawróceń, dotarła do Belzebuba.
Na szczęście Demona o
żadnej z tych rzeczy nie wiedział, więc przynajmniej część zmartwień została mu
oszczędzona. Co wcale nie znaczy, że teraz miał ich mało.
- Serio? – prychnął
Demon. – Kto by pomyślał… - Sięgnął do kieszeni marynarki i wyciągnął z niej
parę przeciwsłonecznych okularów. Nie miał pojęcia co się stało z poprzednią. Po
prostu zniknęła.
Ledwie je założył Gabriel
rzucił się do przodu i zerwał mu je z twarzy. Zrobił to z taką furią, że Crowley
cofnął się o kilka kroków. Znienawidził siebie za to.
Gabriel nie mógł
pozwolić, żeby Raphael zasłonił swoje oczy. Tylko one przypominały mu, że wciąż
rozmawia z Demonem. Nawet aura zła jaką czuł na początku, która de facto
doprowadziła go do tego miejsca, jakby się rozmyła. Im dłużej przebywał w jego towarzystwie
tym bardziej czuł… miłość. Raphael nie został stracony całkowicie. Wciąż tkwiła
w nim boża iskra. Co sprawiło, że Gabriel wpadł na pewien pomysł. Być może Ona
tylko testowała Raphaela? Może wciąż mógł odzyskać brata? Może to, dlatego się
tu dzisiaj znalazł?
Uśmiech jaki pojawił się
na twarzy Gabriela sprawił, że Crowley zatęsknił za całym Piekłem. Łącznie z
Hasturem i Ligurem. A to było nie lada osiągnięcie.
- Zawiodłeś mnie bracie –
odezwał się Archanioł wciąż z tym przerażającym uśmiechem przyklejonym do
twarzy. – Ale myślę, że możemy to naprawić. Że Ona tego chce.
Nim Crowley w ogóle zdążył
pomyśleć o odpowiedzi Gabriel znalazł się za nim i wykręcił mu ręce do tyłu.
Demon krzyknął, bardziej z zaskoczenia niż bólu. Jak na sytuację w jakiej się
znaleźli Gabriel trzymał go wyjątkowo łagodnie. Spróbował się wyrwać, ale
Archanioł momentalnie wzmocnił uścisk. Tym razem syk jaki wydobył się z gardła
Demona oznaczał jedynie ból.
- Uspokój się. – Teraz
Gabriel brzmiał dziwnie łagodnie co tylko spotęgowało strach Crowleya. Miał
wrażenie, że rozmawia z kimś niezrównoważonym psychicznie. A czego jak czego,
ale wariatów naprawdę nie cierpiał. Podczas gdy reszta Piekła ich uwielbiała.
Czy raczej to, jak łatwo można było nimi manipulować. – Nie chcę cię
skrzywdzić.
Uścisk jeszcze się
wzmocnił a Crowleya przeszyła nowa fala bólu. Tym razem dużo silniejsza.
Gabriel musiał dołożyć jakieś błogosławieństwo.
- Co nie znaczy, że tego
nie zrobię.
Jestem w dupie, pomyślał
Demon nim pochłonęła go ciemność.
Do rzeczywistości
przywrócił go ból. Nie jakiś szczególnie silny; jako Demon zaznajomiony był z
większymi katuszami, ale wystarczająco nieprzyjemny by przerwać podróżowanie po
niebycie.
Zamrugał kilka razy, a
kiedy jego wzrok nieco się ustabilizował i całe otoczenie przestało wirować,
spostrzegł, że leżał na ziemi. Z nogami ciasno obwiązanymi liną i rękoma
związanymi za plecami.
Jeszcze nie panikował. W podobnej
sytuacji znalazł się już kilkukrotnie i za każdym razem wyszedł z tego obronną ręką.
Dlaczego teraz miałoby być inaczej? Spróbował użyć demonicznych mocy by się
uwolnić, ale nic się nie wydarzyło. Poza faktem, że ból przybrał na sile. Crowley
zaczął się bać. Powoli docierało do niego skąd ów ból się brał i co oznaczał.
Dla potwierdzenia swoich podejrzeń poruszył delikatnie dłonią. Kiedy opuszki
palców musnęły zawiązaną na nadgarstkach linę zawył z bólu.
- Nie radzę tego robić.
Do jego uszu doszedł czyjś
głos. Ogłuszony przez cierpienie jakiemu nadal poddawana była jego ręka nie od
razu rozpoznał właściciela.
- Naprawdę nie chcę cię
skrzywdzić, Raphaelu.
Wszystko stało się jasne.
I cholernie przerażające.
Leżał właśnie na trawie,
z dala od jakiejkolwiek cywilizacji, związany czymś co mogło być jedynie
błogosławioną liną, skazany na łaskę Archanioła Gabriela. Któremu najwidoczniej
przepaliło się kilka styków.
- A co chcesz? – zapytał
starając się by głos mu nie drżał. Naprawdę nie chciał pokazać jak bardzo się
boi. – Gabe?
Użycie przydomka z
jakiegoś powodu ucieszyło Archanioła. Cała jego twarz rozjaśniła się w
uśmiechu.
- Wiesz, że tylko ty,
Raphaelu, mogłeś mnie tak nazywać?
Oczywiście, że wiedział.
I wykorzystywał ten przywilej, ile wlezie. Natomiast teraz, gdy był Demonem,
miał niemal pewność, że użycie przydomka wkurzy Gabriela. Albo przynajmniej wytrąci
go z równowagi. Niestety. Ostatni raz tak bardzo się pomylił, gdy obstawał przy
tym, że dresy nigdy nie staną się modne. Cholerny Azirafal! Musiał później
odwalić za niego pięć błogosławieństw. Na szczęście ludzie zrezygnowali już z poruszania
się konno.
- A wracając do tego
czego chcę… Raphaelu…
Gabriel zdawał się
czerpać sadystyczną przyjemność z wymawiania tego imienia. Crowleyowi było ono
zaś całkowicie obojętne. Pogodził się z jego stratą i prawdę mówiąc nawet nie
tęsknił. Ani za imieniem, Niebem czy samym Gabrielem, który kiedyś był jego
ukochanym bratem. Teraz najchętniej skopałby mu tyłek. Niestety, nogi miał
nieco zajęte.
- Chcę odzyskać brata –
ciągnął Gabriel. – Raphaela.
Nagle Crowley pojął, że
Archanioł oszalał.
- Dobrze wiesz, że to
niemożliwe, Gabe! – prychnął próbując jednocześnie się uwolnić. Jednak, gdy
lina kolejny raz dotknęła odsłoniętego ciała zawył z bólu i na moment stracił
wątek. Gabriel czekał cierpliwie aż jego brat znów będzie mógł mówić.
- Niemożliwe! – powtórzył
Crowley gwałtownie łapiąc powietrze. – Jeśli jakiś Anioł Upadnie nie ma już dla
niego powrotu! A ty doskonale o tym wiesz! – Pod koniec już krzyczał a w jego głosie
słychać było czyste przerażenie. Pamiętał procesy czarownic i wszystkie próby
oczyszczania skażonych złem istot. Zawsze widział w tym rękę Gabriela i teraz
mina Archanioła mówiła mu, że wcale nie był w tym tak daleki od prawdy. A to
znaczyło, że jego własna przyszłość wyglądała gównianie.
- Zwykle tak – zgodził
się Gabriel. – Ale ty, Raphaelu, zawsze byłeś Jej ulubieńcem. Nie pozwoliłaby
ci tak łatwo Upaść. Myślę, że Ona cię testuje.
Crowley miał ochotę prychnąć.
W życiu nie słyszał większej głupoty. Najwidoczniej jednak Gabriel w tę głupotę
wierzył i miał zamiar przekonać go do swojej racji.
- Wystarczy wypalić w
tobie zło, Raphaelu i znów będziesz jednym z Nas. Będziesz po Naszej Stronie.
Na sam dźwięk słowa
„wypalić” Crowley poczuł, jak oblewa go zimny pot. Jako Demon co prawda odporny
był na zwykły ogień (kiedyś nawet, dla zabawy, dał się spalić na stosie; miał
niezły ubaw obserwując uciekających wieśniaków, gdy następnego dnia wrócił cały
i zdrowy), jednak Niebo miało własne sposoby na radzenie sobie z oponentami.
Widział kiedyś co stało się z Demonem wystawionym na działanie wody święconej.
I cóż… Jeśli tak miała wyglądać jego przyszłość to już chyba wolał nie mieć
żadnej przyszłości. Albo do samej Apokalipsy robić za podnóżek Belzebuba.
- A jak… - Zaschło mu w
gardle i musiał odchrząknąć. – Jak chcesz to zrobić? – Nienawidził siebie za
strach jaki dało się słyszeć w jego głosie. Tym bardziej, że Gabriel od razu
zwrócił na niego uwagę.
- Ależ nie ma się czego
bać, Raphaelu – zapewnił go. – Oczywiście trochę poboli, ale czymże jest ból
dla wojowników Pana?
Do tej pory Crowley
myślał, że już był przerażony. Nagle jednak pojął, iż istnieją pokłady strachu,
do których nie dokopał się przez całe swoje istnienie. Aż do teraz.
- Co chcesz zrobić?! – To
już nie był krzyk a pisk, co i tak wydało się Crowleyowi nie lada osiągnięciem,
bo gardło miał ściśnięte tak mocno, że ledwie mógł oddychać. Oczywiście nie musiał
tego robić, ale w rytmicznym pobieraniu i wypuszczaniu powietrza było coś co
pozwalało mu zachować zdrowe zmysły.
- Już mówiłem, Raphaelu –
powiedział Gabriel. Jego fioletowe oczy dziwnie błyszczały. – Zamierzam wypalić
z ciebie całe zło, żebyś na nowo mógł zostać jednym z nas. Zamierzam odzyskać
brata, Raphaelu.
W tym momencie nic innego
się dla Gabriela nie liczyło. Odkąd zobaczył Raphaela całego i zdrowego jego
umysł zaczął podążać dziwnymi ścieżkami.
Już widział ich obu, w
Niebie, jak ramię w ramię wędrują wśród innych Aniołów, które patrzą na nich z
podziwem. Większym niż ten, którym Gabriel cieszył się do tej pory. Wiedział,
że Raphael był kochany przez swoich pobratymców i wielu wciąż opłakiwało jego
śmierć. Więc gdyby wrócił do domu, w towarzystwie brata, zyskałby szacunek po
sam kres istnienia wszechrzeczy. A i on, w końcu, poczułby się kompletny. Razem
z Raphaelem odeszła część niego. A teraz Ona dała mu szansę by ją odzyskał.
Raphael, gdy już znowu stanie się Aniołem na pewno mu podziękuje.
- A czy jest do tego
lepsze miejsce niż Jej dom na ziemi?
Crowley poczuł
szarpniecie i nagle stał podtrzymywany od tyłu przez Gabriela. Brutalna zmiana
pozycji sprawiła, że pociemniało mu przed oczami i nie mógł od razu zobaczyć
przed czym stoją. Kiedy jednak to do niego dotarło spróbował się wyrwać nie
zważając na ból jaki zadawały mu więzy. Wiedział bowiem, że to cierpienie
będzie niczym w porównaniu z tym, co zaraz poczuje.
Przed nimi znajdował się
opuszczony kościół. Budynek był stary, z końca poprzedniego stulecia. Dach w
kilku miejscach się zapadł, jedna ze ścian runęła, a te które zostały obrosły mchem.
Drewniane drzwi wypaczyły się i teraz trwały jedynie na resztkach zawiasów. Za
to z witrażowych okien nie zostało nic. Nawet resztki kolorowych szkieł, które
musiały poniewierać się gdzieś po ziemi ginęły w powodzi chwastów. Mimo wszystko
nadal był to Dom Boży. Świadczył o tym chociażby krzyż na przekrzywionej
wieżyczce. Nadal stał na poświęconej ziemi.
Crowley przełknął ślinę. Doskonale
znał ten kościół. Sam sprawił, że ludzie przestali do niego uczęszczać (z
rozkazami się nie dyskutuje, zwłaszcza z takimi od samego Belzebuba). Ale nawet
gdyby widział go po raz pierwszy byłby tak samo przerażony. Dobrze wiedział co
się dzieje z Demonem na poświęconej ziemi. Przekonał się o tym na własnej
skórze podczas drugiej wojny światowej, gdy uratował Azirafala przed nazistami.
Powrót do zdrowia zajął mu ponad pół wieku. A to były tylko stopy! Poza tym nie
spędził w kościele zbyt wiele czasu. Teraz czekało go coś znacznie gorszego.
Spróbował się cofnąć, ale
liny trzymały mocno. No i był jeszcze Gabriel z dziwnie doniosłą miną. Podobną
mieli Łowcy Czarownic, gdy schwytana przez nich wiedźma płonęła na stosie. Oni
też wierzyli, że działali w imię większego dobra. Gówno.
- Gabe… - Crowley oblizał
nerwowo usta. – Ty chyba nie zamierzasz…
- Ależ oczywiście, że
tak, Raphaelu.
Chwycił Crowleya za kark
i zaczął iść w stronę zrujnowanego kościoła. Demon wił się i wyrywał krzycząc
przy tym wszystkie przekleństwa jakie znało Piekło. Łącznie z tymi, które nigdy
nie weszły do użycia. Na Gabrielu nie robiło to najmniejszego wrażenia. Parł do
przodu niczym taran aż znalazł się przy wyłamanych drzwiach.
- Trzeba cię oczyścić,
Raphaelu.
Wykorzystując większość
swojej siły wrzucił wrzeszczącego Demona do środka budynku. Crowley przeleciał
niemal cały kościół aż wylądował u stóp zdewastowanego ołtarza.
Czując jak każdy kawałek
jego ciała, który miał kontakt z podłogą, płonie, wrzeszczał jeszcze głośniej.
Lata temu powiedział
Azirafalowi, że to tak jakby chodzić boso po plaży. Skłamał. Ból przypominał
raczej ponowną kąpiel w jeziorze siarki. Wtedy przetrwał tylko dlatego, że od
tego zależało życie Anioła. Teraz nie miał żadnej motywacji. A i ból był dużo
większy. Crowley zaczynał godzić się z tym, że właśnie nastał jego koniec.
Otumaniony bólem kątem
oka dostrzegł jakiś ruch. Spróbował skupić na nim wzrok. Może Gabriel odzyskał
rozum i dotarło do niego, że Crowley nigdy nie będzie Raphaelem? A jak zaraz go
stąd nie zabierze to już nigdy nie będzie niczym?
Niestety, obraz mu się
zamazywał i nie dostrzegł nic.
Otworzył usta, żeby
postraszyć Archanioła Belzebubem, w końcu zabronione było zabijanie Drugiej
Strony bez wyraźnego powodu. Ale, gdy tylko nabrał powietrza, głównie z
przyzwyczajenia, płuca zaczęły palić go żywym ogniem. Natychmiast przestał
oddychać, co zapobiegło dalszym obrażeniom Chociaż te, które już miał były dość
poważne.
Ponownie spróbował skupić
wzrok na Gabrielu. Tym razem nie odpuszczał, dopóki Archanioł mu się nie
ukazał. I chyba wolał już go nie widzieć. Bowiem Gabriel chodził po kościele i
zapalał to co zostało ze świec, błogosławiąc przy tym każdy płomień. Co
znaczyło mniej więcej tyle, że nawet powietrze stało się dla Crowleya trujące.
Już teraz czuł gorące podmuchy osiadające mu na skórze i przypalające ją aż do kości.
A nawet głębiej. Do samego rdzenia jego istoty, tego co czyniło go Demonem.
Jęknął. Ból już był nie
do wytrzymania a Gabriel dopiero zaczynał.
- Przestań… - wyjęczał
zaciskając oczy. Bał się, że jeśli zostawi je otwarte, straci wzrok. A tego
pragnął uniknąć, nawet w obliczu nieuchronnego końca.
Nagle usłyszał, jak Gabriel
przystaje. Przez chwile Archanioł nic nie robił, jakby się nad czymś głęboko
zastanawiał. Crowleyowi zdawało się, że minęły całe wieki nim na nowo usłyszał
kroki Gabriela. Tym razem skierowane w jego stronę.
-Wiem, że cierpisz. –
Usłyszał tuż nad sobą. – Ale pomyśl o tym jak o próbie.
Akurat próba było jednym
z ostatnich określeń jakich chciał użyć Crowley. Zagryzł jednak zęby i nic nie
powiedział. Głównie po to by nie musieć otwierać ust.
- Zobaczysz. Kiedy
wrócisz do Nieba będzie mi wdzięczny, Raphaelu – powiedział Gabriel i złapał Crowleya
za włosy. Ten nie miał już nawet siły krzyczeć. Wszystko go bolało a każdy ruch
tylko dodawał cierpień. Zwykle Crowley był optymistą. Teraz wiedział, że się z tego
nie wywinie i jedyne na co liczył, że wszystko skończy się szybko.
Jęknął, kiedy wielka dłoń
Gabriela znalazła się na jego policzku. Po prostu nie mógł się powstrzymać. Na
skórze Archanioła pozostały resztki błogosławieństw, przez co jego własna twarz
zaczęła płonąć. Wyraźnie słyszał skwierczenie skóry. Żar dotarł aż do
wewnętrznej esencji Demona, która zdawała się bulgotać od wszechogarniającej
świętości.
- Ale najpierw trzeba
wypalić całe zło… - Zaczął przesuwać ręką w stronę oczu Crowleya. Ten szybko
pojął do czego to zmierza. Spróbował się wyrwać, ale ciało nie chciało go
słuchać. Większość połączeń nerwowych już uległa spaleniu. Pozostał mu tylko
głos. I choć nienawidził siebie za to, spróbował go użyć.
- Nie… - Brzmiał
chrapliwie. Struny głosowe były w opłakanym stanie. – Proszę… Nie…
Gabriel zacmokał z
dezaprobatą.
- Wiesz, że muszę,
Raphaelu. Podziękujesz mi w niebie.
Powietrze przeszył
przeraźliwy wrzask, gdy Archanioł położył dłoń na oczach Demona i zmówił krotką
modlitwę.
- Wspaniale! – ucieszył się
Gabriel widząc swoje dzieło. – Teraz zajmiemy się skrzydłami.
Azirafal od samego rana
nie potrafił znaleźć sobie miejsca. Na niczym skupić. Początkowo myślał, że
jego zdenerwowanie ma związek z wizytą Gabriela, który jak zwykle nie przebierał
w słowach, by wyrazić swoją pogardę w stosunku do podwładnego. I, jak zwykle,
robił to z tym swoim perfekcyjnym uśmiechem. Czasami Azirafal miał wrażenie, że
zęby Gabriela były bielsze niż jego skrzydła.
Jednak im więcej czasu
mijało od opuszczenia przez Archanioła księgarni, tym jego niepokój narastał.
Sapnął i odłożył książkę.
Czytał dany fragment od blisko pół godziny a i tak nie potrafił powiedzieć o
czym był. To do niego niepodobne. Zwykle lektura go uspokajała. Zwłaszcza Oscar
Wilde.
Wstał i zaczął chodzić po
księgarni. Czuł, że musi się ruszać, bo inaczej oszaleje. Swędziały go plecy.
Znak, że jego skrzydła pragnęły wydostać się na wolność. Przystanął i podrapał
się po łopatce. Dziwne. Nigdy nie czuł czegoś takiego. Takiego pragnienia by
wznieść się w powietrze i po prostu polecieć. Spojrzał na telefon. Może warto zadzwonić
do Crowleya i zapytać o jego doświadczenia ze skrzydłami?
Nie zdążył poprawnie
sformułować tej myśli, gdy nagle zrobiło mu się zimno. Zupełnie jakby jego
ciało zareagowało na wspomnienie Demona. Nigdy wcześniej nic takiego nie miało
miejsca. Jego niepokój wzrósł do tego stopnia, że ledwo był w stanie myśleć.
Czyżby Niebo dowiedziało się o ich „brataniu”?
Niepokój nieco zelżał.
Azirafal przełknął ślinę.
Zaczynał podejrzewać co właśnie miało miejsce… I zupełnie nie wiedział co o tym
myśleć.
- Panie? – wyszeptał
zdrętwiałymi wargami. – To Ty?
Żadnej odpowiedzi. Bo w
sumie czego się spodziewał. Spróbował czegoś innego.
- Crowley?
I tym razem nie otrzymał
odpowiedzi. Co w sumie nie było takie dziwne. W końcu Demon nie opanował
telepatii, czy jak to tam ludzie nazywali. Coś jednak zyskał. Jeszcze większy
niepokój. Zrozumiał, że Bóg chciała mu coś przekazać. Coś bardzo złego.
Postanowił dać się poprowadzić Wszechmogącemu.
Wyszedł z księgarni, dokładnie
zamknął drzwi, po czym, upewniwszy się, że nikt go nie widzi, rozłożył skrzydła
i wzbił się w powietrze.
Nie zastanawiał się nad tym,
dokąd leci. Dał się ponieść wewnętrznemu przeczuciu. Cały czas, z tyłu głowy,
miał niepokój o Crowleya. Zastanawiał się co takiego mogło się stać, że Demon
potrzebował jego pomocy. Na pewno nic związanego z Piekłem, bo wtedy jako
Anioł, byłby bezużyteczny. W sumie sytuacja wyglądała podobnie, jeśli chodziło
o Niebo. Gabriel i pozostali Archaniołowie byli dla niego zbyt silni.
Nie miał pojęcia jak
długo leciał. Słońce wciąż wisiało wysoko na nieboskłonie za to powietrze wyraźnie
się ochłodziło. A może to tylko jego wyobraźnia?
W końcu poczuł, że czas lądować.
Znajdował się w lesie. Rozejrzał
się dookoła. Poznawał tę okolicę. Tu niedaleko powinien znajdować się
zrujnowany kościół… Odnalazł go bez trudu i mimowolnie uśmiechnął się do
wspomnień. Lata temu Piekło kazało Crowleyowi zniszczyć ten kościółek. Jednak
zanim Demon to zrobił, zgodnie z ich Porozumieniem, poinformował o wszystkim
Azirafala a ten od razu zaczął przekonywać tutejszego księdza o konieczności
zmiany siedziby. Prace nad nowym sanktuarium ruszyły z kopyta i gdy Demon
zabrał się w końcu za wypełnianie polecenia kościół był już tylko pustym
budynkiem. Zniszczenie go nie spowodowało żadnych problemów.
Uczcili wtedy wzajemny sukces
obiadem w tej nowej uroczej restauracji. Mieli tam naprawdę przednie wino.
Mimowolnie oblizał wargi.
Zaraz jednak wrócił do rzeczywistości. Od lat nie myślał o tamtej sprawie, więc
dlaczego teraz Bóg skierował go akurat tutaj? Zaczął iść w kierunku kościoła.
Po chwili do jego nozdrzy dotarł dziwny zapach. Jakby coś się paliło, nigdzie
jednak nie widział ognia. Coraz bardziej zaniepokojony przyspieszył kroku by
ostatecznie niemal wpaść do budynku wraz ze spróchniałymi drzwiami. Gdy tyko przekroczył
próg zatrzymał się w półkroku. Nie mógł uwierzyć w to co widział. Wszędzie
paliły się resztki świec, których ludziom po prostu nie chciało się zabierać ze
sobą do nowej świątyni. Lecz nie to uderzyło go najbardziej a latające w
powietrzu zakrwawione pióra. Czarne. Czarne zakrwawione pióra. Pełen
najgorszych możliwych przeczuć rozejrzał się dookoła. I wtedy go zobaczył.
Ciemny kształt na popękanej posadzce. Serce boleśnie obiło mu się o żebra.
- Crowley!
Podbiegł do leżącego
Demona, padł przy nim na kolana i już miał wziąć go w objęcia, gdy zawahał się
w ostatniej chwili.
- Crowley? – Poczuł pod
powiekami piekące łzy. – Mój drogi… Kto ci to zrobił?
Demon wyglądał strasznie.
Jego skrzydła były odsłonięte i połamane w tak wielu miejscach, że z trudem
można było wyobrazić sobie ich pierwotny kształt. Wyrwano z nich również większość
piór i to tak brutalnie, że wszystko było we krwi.
Ciało Demona wcale nie
prezentowało się lepiej. Wszędzie widniały ślady poparzeń, z dłoni skóra schodziła
płatami odsłaniając biel kości.
Najgorzej jednak wyglądała
twarz Crowleya. W miejscu oczu, tych pięknych wężowych oczu, które Azirafal w
skrytości ducha uwielbiał, znajdowała się teraz jedna wielka rana, jakby ktoś
położył tam rozgrzane węgle. Oparzenie ciągnęło się też przez cały policzek, w
którym ziała dziura na wylot. Sczerniałe wargi poruszały się odsłaniając zakrwawione
dziąsła, pełne dziur po wypadniętych zębach. Gdyby Azirafal przyglądał się temu
choć chwilę dłużej mógłby dostrzec, że Crowley przez cały czas starał się
powiedzieć jedno słowo. „Anioł”. Jednak Boży wysłannik nie chciał patrzeć.
Chciał, jak najszybciej, uratować przyjaciela przed dalszym cierpieniem. Wiedział,
że w tym celu musieli wydostać się z kościoła. Wyraźnie czuł unoszące się w
powietrzu błogosławieństwo. Jemu przypominało dom, natomiast dla Crowleya było
zabójcze.
Nie powinien używać cudu,
to mogłoby sprowadzić im na głowy Gabriela, który pewnie nadal kręcił się
gdzieś po Ziemi narzekając na ludzkość, lecz nie było innego bezbolesnego sposobu
na wydostanie Crowleya z kościoła. Pstryknął palcami i już po chwili znajdowali
się w sypialni Demona. Azirafal co prawda nigdy nie był w domu Crowleya, zawsze
spotykali się u niego, jednak liczył na to, że w tej konkretnej sytuacji Demon
wybaczy mu najście.
Ostrożnie umieścił go na
łóżku, w taki sposób by skrzydła mogły swobodnie zwisać po obu jego stronach.
Kolejnym cudem pozbawił przyjaciela ubrania. Z gardła Crowleya wydobyło się coś
co zapewne miało być krzykiem, jednak spalone struny głosowe zamieniły go w
niewyraźny charkot.
- Wybacz! – niemal pisnął
Azirafal.
Naprawdę nie pomyślał by
zrobić to delikatniej, w konsekwencji czego część ubrań zeszła wraz z płatami
skóry odsłaniając żywe mięso.
Teraz, będąc nagim,
Crowley prezentował sobą jeszcze gorszy widok. Azirafal widział więcej
poparzeń. Głównie na pośladkach i plecach, tuż pod skrzydłami. Anioł nawet nie
chciał myśleć, jak wyglądał brzuch Demona. Zresztą podniesienie go teraz byłoby
wyrazem czystego okrucieństwa. Pozostało mu tylko się tego domyślać. A nie były
to miłe myśli.
Patrzył na przyjaciela i kompletnie
nie wiedział co ma zrobić. Zabrał go z tamtego kościoła z dala od trujących
błogosławieństw, ale rany magicznie nie zniknęły, na co w skrytości ducha
liczył. Wiedział, że to głupie, ale jeśli chodziło o Crowleya wszelka logika
przestawała mieć wstęp do jego myśli.
- Crowley? – wyszeptał.
Nie był pewien czy Demon w ogóle go słyszał. Lewa małżowina została spalona
niemal doszczętnie a prawej nie widział.
- Crowley? – powtórzył i
najdelikatniej jak tylko potrafił dotknął cudem ocalałego miejsca na policzku
Demona. Ten nie zareagował. Nadal poruszał bezgłośnie ustami a Azirafal wciąż
nie wiedział co przyjaciel chciał mu przekazać. A może nie jemu? Może to w
ogóle nie były słowa a jedynie krzyki bólu?
- Mój drogi… Jak mam ci
pomóc?
Gdyby na swojej drodze
spotkał Anioła poparzonego przez Piekielny Ogień, bez wahania użyłby wody święconej.
Czy dla Demona alternatywą było zanurzenie w tym właśnie ogniu? W sumie byłoby
to logiczne. Problem w tym, że nie miał skąd go wziąć. Był zły na siebie. Gdy
Crowley poprosił go o wodę święconą mógł w zamian poprosić o trochę Piekielnego
Ognia. Teraz został bez alternatywy.
Kompletnie nie wiedział
co robić. Czyżby Bóg pokierował nim tylko po to by Crowley nie umierał w
samotności? Nie! W tym musiał być jakiś głębszy sens! Przecież Ona nie zrobiłaby
im tego!
- Panie! Proszę!
Aniołowie nie modlili się
jak ludzie. Mieli własne kanały kontaktu z Wszechmogącym. Bardziej bezpośrednie
można by rzec. A mimo to Azirafal postanowił skorzystać z ludzkiego sposobu.
Nigdy nikomu o tym nie powiedział, ale ta forma kontaktu wydawała mu się
bardziej… uświęcona. By, w ten sposób rozmawiać z Bogiem należało mieć naprawdę
sporo wiary. Bo przecież nigdy nie było wiadomo, czy Ona odpowie. A teraz tego
właśnie potrzebował Azirafal. Wiary. Wiary w to, że jego znalezienie Crowleya
miało jakiś sens i przyjaciel nie skona mu po prostu na rękach.
Zamarł w połowie
odmawianej modlitwy. Uzmysłowił sobie, że pierwszy raz nazwał Crowleya
przyjacielem. Bo przecież nimi właśnie byli. Przyjaciółmi.
Przez chwilę nawet nie
oddychał w oczekiwaniu na wyjątkowo widowiskowy pokaz boskiego gniewu. Nic
takiego się jednak nie wydarzało. Przez ułamek sekundy Azirafal nawet pomyślał,
że Boga nie obchodzi co robią stworzone przez Nią istoty. Zaraz się jednak
zmitygował. Gdyby tak było nigdy nie zostałby zaprowadzony do Crowleya. Więc najprawdopodobniej
Ona nie miała nic przeciwko ich przyjaźni. A może… Może nawet ją aprobowała?
Azirafal pokręcił głową
tak gwałtownie aż blond loki zafalowały. To nie czas na takie rozważania.
Pozostawił je na później. Takie później, w którym będzie on, butelka dobrego
wina i… Crowley. Cały i zdrowy.
Spojrzał na Demona. Jego
twarz nadal wykrzywiona była w grymasie niemal bezgranicznego bólu a usta wciąż
poruszały się w ten sam, zagadkowy dla Anioła sposób, ale chyba oddychał nieco
lżej.
Ostrożnie, samymi
opuszkami palców dotknął policzka przyjaciela. Ten nie zareagował. Być może delikatna
pieszczota po prostu zniknęła pośród cierpienia toczącego jego ciało. Albo
Crowley nie miał na to siły. Każde z rozwiązań wyciskało Azirafalowi łzy z
oczu.
- Crowley…
Nie po raz pierwszy
zastanowił się, który z Archaniołów mógł być tak okrutny by pozostawić
przedstawiciela Drugiej Strony na pewną śmierć w kościele. Stawiał na Sandalfona.
W przeszłości wykazywał się już okrucieństwem. Tylko dlaczego? Przecież,
zgodnie z wolą Boga, wszystkie spory miały zostać rozstrzygnięte podczas Apokalipsy.
Zabijanie oponenta było niejako zabronione. Z drugiej strony kwestia tortur
nigdy nie została uregulowana.
Zganił się w duchu. To nie
czas na takie rozważania. Crowley umierał. Dochodzenie czyja była to wina
należało zostawić na później.
Wrócił do modlitwy.
Modlił się żarliwie, w Wszechmogącym pokładając całą swoją wiarę. Co jakiś czas
spoglądał na Demona by sprawdzić czy jego wysiłki cokolwiek dają.
Nie dawały nic. Żadna
rana nawet nie zaczęła się zasklepiać.
Po niemal godzinie
bezowocnych modlitw Azirafal nie wytrzymał. Nie chodziło o brak odpowiedzi ze
strony Stwórcy. Tego właściwie się spodziewał. Po prostu nie mógł dłużej patrzeć
na cierpienie Crowleya. Tym bardziej, gdy odkrył, że satynowa pościel
przyjaciela nasiąka krwią a połamane skrzydła zaczynają trząść się w
niekontrolowanych odruchach.
- Boże! – krzyknął. – Daj
mi jakiś znak! Przecież nie możesz tego chcieć! Nie jesteś taka!
Wierzył w to całym
sercem. Bóg nie chciał by jego dzieci cierpiały. Nawet jeśli te wcześniej
zbuntowały się przeciwko Niej. Bóg była wyrozumiałym rodzicem. Ale także rodzicem,
który pozwala dzieciom na podejmowanie własnych decyzji i ponoszenie ich
konsekwencji. Czyżby Crowley płacił teraz za jakiś swój demoniczny żart? Nie,
to niemożliwe. Crowley nigdy nie zadarłby z Archaniołem. Zbyt dobrze znał
własne ograniczenia i wiedział jak to mogło się skończyć.
- Boże! Co mam robić?!
Nagle coś do niego
dotarło. Anioły i Demony powstały w ten sam sposób. Miały ten sam początek.
Rdzeń ich istot pozostawał identyczny. Więc może to co uzdrowiłoby Anioła
pomogłoby też Demonowi?
- Boże?
Teoretycznie nie dostał
odpowiedzi, ale coś mu mówiło, że tok jego rozumowania był słuszny. Wciąż miał
jednak opory. Wiedział, że błogosławieństwo jakim chciał obdarzyć Crowleya być
może go uzdrowi, lecz także będzie bolesne. A nie chciał przysparzać
przyjacielowi więcej bólu.
- Czy nie ma innego
sposobu? – spytał w przestrzeń.
Poczuł dziwną pustkę.
Czyli nie.
- Przepraszam Crowley.
Najdelikatniej jak tylko potrafił
pogłaskał przyjaciela po włosach. W dłoni została mu cała garść rudych kosmyków.
To sprawiło, że przestał się wahać. Skupił się i rozpoczął błogosławieństwo. Na
pierwszy ogień poszły skrzydła Demona. Azirafal z fascynacją patrzył jak
złamania się nastawiają a czarne pióra zaczynają odrastać. Na razie jako
pisklęcy puch, lecz jeśli tylko dać im czas na pewno przerodzą się w
pełnoprawne upierzenie.
Starał się skupić na tych
piórach by nie słyszeć upiornego bulgotu wydobywającego się z gardła Demona.
Oraz nie widzieć niekontrolowanych skurczów jego ciała. Crowley cierpiał. Być
może nawet bardziej niż podczas zadawania ran, które Azirafal teraz leczył. Nie
było jednak innego sposobu by przywrócić go światu. By przywrócić go jemu.
Azirafal, dopiero teraz, gdy niemal stracił Crowleya zrozumiał, ile Demon dla
niego znaczył. Że nie mógłby dłużej funkcjonować na ziemi, gdyby zabrakło na
niej tej jednej istoty.
Takie myślenie było mocno
samolubne i wprawiało Anioła w poczucie winy za każdym razem, gdy Crowley choć
pisnął. Na szczęście dla niego, błogosławieństwa były dość wyczerpujące a ilość
jakiej musiał użyć przytłaczająca.
Szybko wyczerpanie
zerwało mu kontakt z rzeczywistością, odcięło go od wszystkich bodźców. Były
tylko kolejne partie ciała Crowleya wymagające leczenia. Oraz nieznośny ból głowy
nasilający się z każdym dokonanym cudem. Starał się go ignorować, Crowley był
ważniejszy niż jego nieposłuszne ciało, lecz wkrótce przegrał.
Ból niemal rozsadzał mu
czaszkę, przed oczami zrobiło się ciemno i to było ostatnie co zapamiętał.
Obudził go jakiś
chrapliwy skrzek. Było to coś czego z pewnością nigdy wcześniej nie słyszał.
Nie otwierając oczu wsłuchał się w dziwny dźwięk próbując dopasować go do
czegokolwiek. Może to wyjaśniłoby mu, dlaczego czuł się taki zmęczony. I
dlaczego w ogóle spał!
Po dłuższej chwili, ze
skrzeku dało się wyłapać jedno znajome słowo.
- A… zi… ra… fal…
Momentalnie wszystko do
niego wróciło. Otworzył oczy i aż jęknął. Nie pamiętał, kiedy stracił
przytomność, ale zdecydowanie stało się to zbyt szybko. Crowley nadal wyglądał
jak ofiara szaleńca. Lwia część oparzeń nie zniknęła. Ba! Większość nawet nie
zaczęła się goić. Największym jego sukcesem były skrzydła, teraz bezpiecznie
schowane i gojące się we własnym tempie.
- A… zi… ra… fal…
- Jestem tu! Jestem!
Ostrożnie pogładził
policzek Demona by w ten sposób dać mu znać o swojej obecności. Oczy Crowleya
nadal nie istniały, nie był też pewien czy przyjaciel go słyszy.
Jakiś dziwny grymas
przebiegł przez twarz Demona. Azirafal za nic nie potrafił go zidentyfikować.
Nadal gładził policzek szepcząc czule.
- Jestem tu… Jestem…
Wiedział, że powinien
znów zabrać się za leczenie, ale teraz, gdy Crowley choć w małym stopniu
odzyskał przytomność, było mu jeszcze trudniej.
- A… zi… ra… fal… Bo… li…
Poczuł jak do oczu
napływają mu łzy.
- Wiem mój drogi, wiem.
Tylko co powinien zrobić
z taką wiedzą? Czy w tej sytuacji mógł skazywać przyjaciela na jeszcze większe
cierpienie? Z drugiej strony, jeśli tego nie zrobi, Crowley wkrótce umrze… Może
nie definitywnie, udało mu się usunąć większą część błogosławieństw z ran,
przez co wewnętrzna esencja Demona była raczej bezpieczna, jednak ludzkie ciało
wkrótce nie wytrzyma i się podda. Nawet nie chciał myśleć co spotkałoby
Crowleya z rąk innych Demonów, gdyby teraz pojawił się w Piekle. Taki bezbronny
i ranny. Roznieśliby go na strzępy!
- A… zi… ra… fal… Po…
móż…
Coś ścisnęło go w dołku.
Jak bardzo Crowley mu ufał? I co takiego zrobił, żeby na to zaufanie zasłużyć?
- Staram się – wyszeptał
patrząc na swoje dłonie. Czy naprawdę jedynym sposobem pomocy było zadawanie
jeszcze większego bólu?
- Boże… - wyszeptał
przenosząc wzrok na Crowleya. – Proszę! Jeśli naprawdę nie ma innego sposobu to
niech przynajmniej ten ból zostanie przeniesiony na mnie.
Nic się nie stało. Mimo
to Azirafal z nadzieją dotknął zmaltretowanej dłoni Crowleya i wypowiedział
kolejne błogosławieństwo.
Demon wrzasnął a z oczu
Anioła popłynęły łzy.
Znów stracił przytomność.
Zdał sobie z tego sprawę dopiero, kiedy na nowo ją odzyskał. W pokoju było jasno
za sprawą pozapalanych wszędzie świateł, więc nie mógł stwierdzić, czy trwał
dzień czy noc. Stojący na szafce nocnej elektroniczny zegar uparcie wskazywał dwunastą.
Gdzieś po drodze musiała nastąpić awaria prądu, którą Azirafal przegapił.
Jednak nic z tego nie miało znaczenia.
Spojrzał na Crowleya i z
jego ust wydobyło się coś na kształt westchnienia ulgi. Przyjaciel zdawał się
spać. Pokryta świeżymi bliznami klatka piersiowa demona unosiła się w miarę regularnie,
oddech nie był świszczący a usta pozostawały lekko rozchylone. Już nie poruszały
się tak gwałtownie i nie szukały u Azirafala pomocy.
Mimo widocznej poprawy
Anioł nadal był przerażony. Bo twarz Crowleya wyglądała jakby wszystkie jego
błogosławieństwa ledwie do niej docierały. Paskudne oparzenie ciągnące się
przez cały policzek wciąż się jątrzyło a oczy nadal pozostawały jedynie otwartą
raną pełną żywego mięsa.
- Crowley – wyszeptał w a
jego głosie było tyle bólu, że Sam Bóg mogłaby uronić łzę. – Mój drogi…
Przywołał błogosławieństwo
by tym razem zająć się twarzą przyjaciela. Nie mógł patrzeć na tak ordynarne
okaleczenie. Nic się jednak nie stało. Spróbował znowu. Z tym samym skutkiem.
Pełen najgorszych przeczuć spróbował dokonać najprostszego cudu. Znowu nic.
- Wykorzystałeś swój limit,
Aniołku.
Azirafal aż podskoczył
słysząc głos, którego się nie spodziewał.
- Crowley! – krzyknął i
sekundę później klęczał przy łóżku. – Mój drogi! – Złapał Demona za rękę na co
ten syknął. Anioł momentalnie wypuścił trzymaną dłoń.
- Przepraszam!
- Nic się nie stało. –
Głos Crowleya był zachrypnięty i brzmiał bardziej jak skrzek niż ludzka mowa. –
Powinienem ci raczej podziękować…
- Ciiii… - uciszył go
przyjaciel. – Nic nie mów.
Demon zaśmiał się
chrapliwie.
- Mówienie boli tak samo
jak oddychanie, więc co za różnica?
Azirafal przygryzł wargę,
żeby się nie rozpłakać. Słowa Crowleya zdawały się podważać wszelki sens tego
co zrobił, choć przecież nie to Demon miał na myśli. Wewnętrznie rozdarty znów spróbował
nałożyć na przyjaciela błogosławieństwo. Ponownie nic się nie stało.
- Mówiłem, że
wykorzystałeś swój limit.
Azirafal nawet nie chciał
się zastanawiać skąd Crowley wiedział, że próbował użyć cudu. Przecież nie
widział.
Skrzywił się.
Przypomnienie sobie o tym sprawiło, że ścisnęło go w dołku.
- Crowley…
- Dziękuję Aniołku… -
przerwał mu Demon i zaraz potem rozkaszlał się a całym jego ciałem wstrząsnął
dreszcz jakby doznało ono kolejnej dawki bólu.
Azirafal patrzył na to ze
świadomością, że nic nie może zrobić by pomóc przyjacielowi. W bezsilnej złości
zacisnął dłonie na materiale spodni. Zaczynał rozumieć ludzi, którzy poddawali
w wątpliwość istnienie Boga.
Kiedy kaszel ustał
Crowley jakby zapadł się w poduszki i cicho jęknął. Jego głos był jeszcze
bardziej zachrypnięty niż wcześniej.
- Chcesz wody? – zapytał Anioł,
bo tylko to mu przyszło do głowy.
- Tak – wysapał Demon.
Uwagi Azirafala nie uszedł fakt, że przyjaciel starał się trzymać głowę jak
najbardziej nieruchomo.
Już miał machnąć ręką i
przywołać szklankę z wodą, gdy przypomniał sobie, że przecież jego cuda nie
działają. Przygryzł policzek od środka. Będzie musiał zostawić Crowleya samego,
czego nie robił od wielu dni. A przynajmniej zdawało mu się, że minęły dni, od
kiedy znalazł go umierającego w kościele.
- Zaraz wracam – wyszeptał
i pogładził Demona po dłoni.
Ten nie zareagował w żaden
widoczny sposób, lecz Azirafal wiedział, że został usłyszany.
Z ociąganiem wstał, jego
kolana zaprotestowały głośnym strzyknięciem. Czuł się człowiekiem bardziej niż kiedykolwiek
wcześniej.
Już stojąc uzmysłowił
sobie, że nie ma pojęcia, gdzie w przestronnym mieszkaniu Demona znajduje się
kuchnia a nie chciał pytać o to Crowleya. Mimo wszystko wolałby, żeby
przyjaciel nie odzywał się za dużo. Trudno. Jakoś sobie poradzi.
Jakoś okazało się słowem
klucz. Zanim znalazł kuchnię trafił do łazienki, biura z ogromnym tronem, który
z niewiadomych powodów wywołał u niego napad śmiechu oraz pomieszczenia
wypełnionego, od podłogi aż po sufit, roślinami. Albo mu się zdawało albo wszystkie
liście drżały, gdy tylko uchylił drzwi. Postanowił jednak nie poświęcać temu
zbyt wiele uwagi.
W końcu znalazł kuchnie.
Była, jak wszystko w tym mieszkaniu, sterylna, nowoczesna i zimna. Przez chwilę
myślał nawet, że Crowley trzymał ją tylko na pokaz i żaden ze sprzętów nie
działał. Dlatego odetchnął z ulgą, gdy po odkręceniu kurków z kranu popłynęła
woda. Ustawiwszy odpowiednią temperaturę, nie za ciepłą, nie za zimną, zaczął
przeszukiwać szafki w poszukiwaniu szklanek. Poszczęściło mu się. Już w pierwszej
otworzonej znalazł całą kolekcję. Oraz kilka słomek. Ewidentnie do drinków.
Zgarnął cały zestaw i napełniwszy szklankę wodą wrócił do sypialni.
- Już jestem! –
powiedział głośno. Nie wiedział na ile Crowley odzyskał słuch.
Twarz Demona rozpogodziła
się i Azirafal dopiero wtedy dostrzegł jak napięta była.
- Myślałem, że odszedłeś
– wyznał Crowley z nutką wstydu w głosie.
- Nigdy! – zapewnił Anioł
samemu także odczuwając wstyd. Nie było go zdecydowanie zbyt długo. – Nie
zostawię cię.
Przez zmaltretowane usta
Demona przebiegło coś na kształt uśmiechu.
- A teraz pij.
Podał mu słomkę w taki
sposób, że Crowley nie musiał ruszać głową. Azirafal domyślił się, że
wywoływało to nieznośny ból.
Crowley zaczął pić.
Małymi łykami, odpoczywając niemal po każdym zassaniu. Trwało to długo,
Aniołowi w pewnym momencie zaczęły drętwieć ręce a mimo to twardo trzymał
szklankę do chwili aż Crowley sam nie wypluł słomki. Wtedy z ulgą odstawił naczynie
na szafkę nocną.
- Jak się czujesz? –
spytał Demona, który teraz wyglądał na wycieńczonego.
- Jakbym dziwnym
zrządzeniem losu uniknął śmierci. – Skrzywił się. – I chwilami tego żałował.
Azirafalem aż wstrząsnęło
oburzenie.
- Crowley! Nie możesz tak
myśleć! – wrzasnął, lecz widok zbolałej miny przyjaciela sprawił, że zrobiło mu
się głupio.
- Ale to tak bardzo boli,
Aniołku…
Na to Azirafal nie miał
argumentów. Patrzył na przyjaciela i zastanawiał się czy początkowa rezygnacja
z ludzkich lekarstw na pewno była dobrym pomysłem. Mógł przynajmniej wycudować
coś przeciwbólowego a teraz było już za późno. Jeśli chciał zdobyć jakieś leki
musiał udać się po nie do sklepu, jak zwykły człowiek. A to oznaczało zostawienie
Crowleya samego. Przygryzł wargę. Skopał sprawę. I najgorsze, że konsekwencje
tego ponosił właśnie Demon.
- Crowley… - Delikatnie
dotkną dłoni przyjaciela. Ten w odpowiedzi wycharczał coś niezrozumiałego. –
Ja… Wyjdę na chwilę…
Przez twarz Demona przebiegła
panika. Spróbował nawet chwycić dłoń Azirafala i ją ścisnąć jednak sił starczyło
mu jedynie na lekkie muśnięcie.
- Na chwilę – powtórzył
Anioł odpowiadając na dotyk. – Pójdę tylko do apteki. Po coś na ból.
Crowley wyglądał jakby
ważył czego pragnie bardziej. By przestało boleć czy też by Azirafal został z
nim.
- Wrócę – obiecał Anioł. Mógł
się tylko domyślać jak bardzo Demon był przerażony. Ślepy, ze wszystkich stron
atakowany bólem… W każdej chwili mógł też spodziewać się kontroli ze swojej
Centrali Głównej. A to byłaby katastrofa.
- Obiecuję.
- Byle szybko – poprosił Demon
słabym głosem.
- Najszybciej jak tylko
się da – zapewnił go Azirafal i złożył delikatny pocałunek na dłoni Crowleya.
Wolałby czoło, ale nie chciał ryzykować nawet przypadkowego dotknięcia którejś
z ran. Następnie wstał i skierował się do wyjścia.
Zakupy zajęły mu
zdecydowanie więcej czasu niż chciał na nie poświęcić. Najpierw nie mógł
znaleźć apteki a później został wręcz zasypany ilością przeróżnych środków
przeciwbólowych, odkażających i przeciwzapalnych. O opatrunkach i bandażach nie
wspominając.
Wziął wszystko co poleciła
mu miła sprzedawczyni. Na szczęście zawsze nosił ze sobą portfel ze sporą ilością
gotówki. Wydawało mu się to uroczym ludzkim zachowaniem. Poza tym dzięki temu
mógł spełniać dobre uczynki, jak na przykład wspieranie żebraków, bez używania
cudów. Które to Gabriel mu kiedyś wypomniał. Wspomnienie Archanioła zmroziło
go. Było to nowe, całkiem nieznane mu uczucie. Czyżby Bóg dawała mu jakiś znak?
Czy to Archanioł był odpowiedzialny za stan Crowleya?
- Jestem! – krzyknął już
w progu.
Odpowiedziała mu cisza.
Powinien się tego spodziewać, ale i tak zrobiło mu się zimno. Niemal biegiem pokonał
odległość dzielącą go od sypialni.
- Crowley?
Demon leżał tak jak go
zostawił. Oddychał ciężko, ale regularnie.
- Crowley?
Żadnej odpowiedzi. Demon
albo spał, albo stracił przytomność. Azirafal oczywiście wolałby to pierwsze rozwiązanie.
Zaczął rozkładać wszystkie zakupione medykamenty. Na razie darował sobie
wszelkie środki przeciwbólowe, póki Crowley spał (a spał! Azirafal musiał w to
wierzyć) nie było sensu go nimi szprycować. Zresztą niby jak?
Skupił się na opatrunkach
i maściach. Dokładnie przestudiował wszystkie ulotki jedynie lekko się krzywiąc
zobaczywszy listę skutków ubocznych. Ludzie naprawdę byli niezwykłymi
stworzeniami. Wynaleźli coś co mogło wyleczyć jedną chorobę a wpędzić w
kolejną. Nic dziwnego, że Ona tak ich umiłowała.
Uporawszy się ze wszystkimi
ulotkami uznał, że nie ma już żadnej wymówki by opóźniać nieuniknione.
Ostrożnie zabrał się za
opatrywanie tych ran, które ominęły jego błogosławieństwa. Zaczął od tych
najmniejszych, najmniej groźnych. Musiał najpierw potrenować.
Poszło mu lepiej niż się
spodziewał. I szybciej niżby chciał. Ostatecznie zostały tylko rany twarzy.
Azirafal chwile im się
przyglądał po czym westchnął.
- Panie… Daj mi siłę.
Zaczął od policzka.
Dopiero teraz zobaczył, że w dziurze widać było białe odpryski będące resztkami
połamanych zębów Demona. O mało nie zwymiotował. Zmusił się by patrzeć, ale nie
widzieć.
Założywszy opatrunek na
policzku nie miał innego wyjścia jak tylko zabrać się za oczy Crowleya.
Nie zdołał jednak nic zrobić,
bo z gardła Demona wydobył się słaby jęk.
- A… zi… ra… fal…
- Jestem, jestem! –
Złapał przyjaciela za rękę.
- Wróciłeś…
Crowley uśmiechnął się,
lecz zaraz uśmiech spełzł z jego twarzy zastąpiony przez ból. Demon
nieświadomie naruszył ranę na policzku.
- Przecież obiecałem.
Miał ochotę się
rozpłakać. Nawet Demony nie powinny tak cierpieć. Zwłaszcza Demony pokroju Crowleya,
który zajmował się raczej nieszkodliwymi figlami niż prawdziwym uprzykrzaniem
ludziom życia.
- Boli – wysapał Crowley
w odpowiedzi a Azirafal o mało nie przeklął. Pierwszy raz od stworzenia świata.
Dlaczego, jak ostatni dureń, odłożył leki przeciwbólowe na bok? I teraz musiał
grzebać w całej masie pudełek w poszukiwaniu czegoś co mógłby podać
przyjacielowi. W końcu złapał butelkę z syropem, który poleciła mu aptekarka.
Obiecał sobie solennie, że później przeczyta ulotkę i zwrócił się do Demona.
- Crowley… Otwórz usta.
Przyjaciel ufnie
rozchylił wargi i pozwolił wlać sobie nieco płynu do gardła.
- Zaraz powinno przestać
boleć.
- Dziękuję, Aniołku.
Przez jakiś czas trwali w
ciszy. Azirafal bacznie obserwował twarz Crowleya szukając na niej jakiegokolwiek
śladu ulgi. Nie miał pojęcia, ile trwało, aż Demon jakby się uspokoił. Jego
oddech stał się bardziej równomierny, choć nadal oddychał ciężko.
- Crowley? – zapytał
cicho. Odpowiedziała mu cisza. – Crowley? – powtórzył. Znów bez rezultatu.
Uznał, że przyjaciel
zasnął. Zabrał się za opatrywanie oczu. Cały czas bacznie przy tym obserwował
Demona na wypadek, gdyby ten, pod wpływem jego zabiegów, się obudził.
Na szczęście leki musiały
być naprawdę silne, bo przyjaciel nawet się nie skrzywił.
Po wszystkim, wykończony
Azirafal, opadł na podłogę obok łóżka. Nie czuł się tak zmęczony, zarówno
fizycznie jak i psychicznie, od epidemii Czarnej Śmierci. Ale nawet wtedy nie
wykorzystał przydzielonego przez Centralę limitu cudów.
Żeby, choć na chwilę o
tym wszystkim nie myśleć, zabrał się za czytanie ulotek.
Następne dni były trudne.
Z wielu powodów, Po pierwsze Crowley wciąż cierpiał. I prawie się nie odzywał.
Robił to głównie po to by poskarżyć się na ból lub poprosić o wodę. Ponadto
Azirafal odkrył, że jego ludzka powłoka pozbawiona mocy cudów, zachowuje się
jak zwykłe ludzkie ciało. Odczuwał głód, zmęczenie a co najgorsze – potrzebę
snu. To uwierało go najbardziej. I wcale nie chodziło o to, że nigdy nie był
fanem spania. Po prostu zaśnięcie wiązało się z pozostawieniem Crowleya bez
opieki. A nie chciał tego robić. Nie lubił tego robić. Udało mu się nawet rozgryźć
ideę zakupów z dostawą do mieszkania, byle tylko nie opuszczać Demona. Oznaczało
to, że miał teraz na sobie zwykłe dresy z sieciówki zamiast ukochanych spodni z
kantem i koszuli z kołnierzem, ale nie narzekał. Przynajmniej nie z tego
powodu.
- Proszę, Crowley… Zjedz
jeszcze jedną.
Od blisko czterdziestu
minut próbował nakarmić Demona własnoręcznie ugotowaną zupą. Wiedział, że jeśli
on musiał jeść to przyjaciel również. Z tym, że Crowley raczej tego nie
pojmował. Zachowywał się jak małe nieznośne dziecko z tych wszystkich ludzkich
filmów. Tylko świadomość, że prawdopodobnie przełykanie wciąż boli przyjaciela
powstrzymywała Azirafala przed wybuchem. To nieprawda, że Aniołowie mają
anielską cierpliwość.
- Ostatnia. Obiecuję.
Dopiero teraz Crowley
posłusznie otworzył usta i pozwolił wlać sobie do nich nieco zupy. Po czym
przełknął krzywiąc się niemiłosiernie. Co znowu wywołało syk bólu. Jakakolwiek
mimika źle działała na gojące się rany twarzy. Azirafal widział to już zbyt
wiele razy a mimo to nadal pękało mu serce. Wiedział, że Crowley powinien zjeść
jeszcze trochę, ale postanowił odpuścić. Zarówno z powodu złożonej obietnicy
jak i bólu malującego się na twarzy przyjaciela.
- Wspaniale ci poszło –
powiedział hamując łzy. – A teraz syropek.
Crowley wypuścił z ulgą
powietrze. Zdawało się, że teraz żył od jednej dawki środka przeciwbólowego do
drugiej. Tym razem nieproszony otworzył usta by Azirafal mógł wlać w mnie
trochę płynu. Przełknął z trudem.
- Spróbuj zasnąć –
zasugerował Anioł.
Ostatnio przeczytał całą
masę książek medycznych i autorzy w większości byli zgodni co do tego, że sen
pozytywnie wpływa na proces leczenia. Poza tym wiedział, że Crowley uwielbiał
spać. I zwykle bardzo chętnie korzystał z takiej propozycji. Dlatego zdziwił
się słysząc głos przyjaciela.
- Ty też, Aniołku.
- Co?
- Śpij – odpowiedział
Demon i umilkł. Na więcej słów nie starczyło mu sił.
Azirafal chwilę rozważał
tę propozycję. Powinien posprzątać. Z drugiej strony wizja odpoczynku była
nęcąca. Ponadto, gdyby spał wtedy, kiedy Crowley, nie ryzykował, że przegapi
jakąś prośbę Demona.
- Dobrze – zgodził się wreszcie
po czym wsunął w dłoń przyjaciela niewielki podłużny przedmiot. – Gdybyś czegoś
potrzebował naciśnij guzik. Przybiegnę tak szybko jak to tylko będzie możliwe –
zawahał się. – Słodkich snów.
Crowley uśmiechnął się
bardzo delikatnie i mocniej zacisnął dłoń na trzymanym przedmiocie.
Azirafal miał ochotę
rzucić naprawdę szpetnym przekleństwem w stronę stojącej przed nim szklanki. Pustej
szklanki, która w ogóle nie przypominała kubka kakao.
Kiedy poczuł, że jego moc
wraca od razu postanowił to sprawdzić. I nic nie poszło tak jak się tego
spodziewał.
- To za wcześnie –
mruknął ze swojego miejsca na łóżku Demon, zupełnie jakby wiedział o
niepowodzeniu przyjaciela. A może faktycznie wiedział?
Azirafal zdążył zauważyć,
że nawet ślepy, Crowley był bardzo spostrzegawczy. Porzucił kontemplacje nad
szklanką i usiadł na łóżku, obok Demona. Crowley wyglądał dużo lepiej, więcej
też mówił, co znaczyło, że jego gardło się goiło. I nie trzeba było go tak
bardzo zmuszać do jedzenia.
- Przydarzyło ci się to
kiedyś? – spytał.
Dopiero teraz zastanowiło
go skąd Crowley tyle wiedział o cudownym wyczerpaniu.
- Raz – przyznał
niechętnie i poruszył ręką na kołdrze jakby czegoś szukając. Azirafal zrozumiał
od razu. Szybko złapał dłoń Demona i lekko ścisnął. Ten momentalnie się
odprężył. Crowley nie lubił pozostawać na długo sam, bez żadnego oparcia w
rzeczywistości.
Choć bardzo go korciło
postanowił nie drążyć tematu. Były rzeczy, których nie powinien wiedzieć. Ale
także takie, które musiał wiedzieć.
- Crowley… Kto ci to
zrobił?
Demon zagryzł pozostałe
mu zęby, ale szybko pożałował swojej decyzji. Rany na twarzy wciąż dawały o
sobie znać.
- To nieważne, Aniołku.
- Oczywiście, że ważne! –
oburzył się Azirafal. – Wiem, że to robota któregoś z Archaniołów, tylko nie
mam pojęcia, którego!
Umilkł na chwilę.
- Crowley, mój drogi,
obaj zdajemy sobie sprawę z tego, że Archaniołowie to zupełnie inna liga i nie
będę mógł im odpłacić pięknym za nadobne, ale… Chcę móc przynajmniej spojrzeć w
oczy z pogardą potworowi, który cię skrzywdził.
Twarz Demona przez większość
czasu pozostawała nieruchoma. Teraz też zdawać się mogło, że słowa Anioła nie
zrobiły na nim wrażenia, jednak Azirafal wiedział, że było inaczej. Mówiła mu
to kurczowość z jaką Crowley trzymał go za rękę.
- Aniołku… - Głos Demona
drżał. – Ja… Nie… Ty… Ugh… - Słychać było, że nie potrafił ubrać w słowa tego
co chciał powiedzieć.
- Crowley! – miłosiernie
przerwał mu Azirafal. – To co ci zrobiono… - urwał, żeby wziąć kilka głębszych
oddechów. Wciąż pamiętał tę plątaninę ran, złamań i krwi jaką był przyjaciel,
gdy go znalazł.
- To co ci zrobiono –
podjął wątek. – Było przejawem bestialstwa. Chcę wiedzieć, który z moich
pobratymców był do tego zdolny.
Crowley milczał przez
jakiś czas i Azirafal był niemal pewny, że nie uzyska odpowiedzi. Nawet postanowił
bardziej nie naciskać. Przynajmniej dzisiaj. Jednak, ku jego zdumieniu,
przyjaciel ostatecznie przemówił.
- Chciał dobrze.
Zdecydowanie nie to spodziewał
się usłyszeć.
- Crowley!
- Nie usprawiedliwiam go!
– wyjaśnił szybko demon. – Po prostu Twoi lubią działać w ten sposób.
Doprowadzać do tragedii dla jakiegoś większego dobra.
Azirafal już otwierał
usta, żeby się nie zgodzić, ale przypomniał sobie Arkę Noego. I ukrzyżowanie
Chrystusa. W słowach Demona było zbyt wiele racji by mógł z nimi polemizować.
- Teraz też myślał, że
ostatecznie… Skończy się dobrze.
Prawie wzruszył
ramionami.
- Kto?! I co chciał
osiągnąć?!
Musiał to wiedzieć! Po
prostu musiał!
- Gabriel – wyznał z
niejakim wstydem Crowley jakby przegrana pomniejszego Demona w starciu z
Archaniołem mogła mieć jakikolwiek inny wynik.
Azirafal zaniemówił. To
nie było imię, którego się spodziewał. Czy nawet podejrzewał. Oczywiście zdawał sobie sprawę, że jego
niejako bezpośredni przełożony był istotą niezbyt miłą, Crowley nie raz nazywał
go dupkiem, ale żeby posunąć się tak daleko? W imię czego? Co tak naprawdę
chciał osiągnąć Gabriel? Przecież to on głosił wszem i wobec, że wszelkie spory
z Drugą Stroną zostaną rozwiązane podczas Apokalipsy.
- Dlaczego? – spytał
słabo.
Demon milczał.
- Crowley!
Od tygodni opiekował się
przyjacielem bez słowa skargi. Teraz, w zamian, chciał tylko prostej odpowiedzi.
Dlaczego to wszystko miało w ogóle miejsce?!
Demon wyglądał jakby samo
myślenie o tym sprawiało mu ból. A mimo to chyba uznał, że miał wobec Anioła spory
dług wdzięczności, który może spłacić, przynajmniej częściowo, odpowiadając na
jego pytanie.
- Chciał wypalić to co
czyni mnie Demonem – powiedział powoli, rozważnie dobierając słowa. – Myślał,
że w ten sposób cofnie Upadek. Sprawi, że znów będę tym kim byłem przed
Lucyferem i jego zgrają.
Azirafal czuł jakby całe
Niebo zwaliło mu się na głowę. Gdyby nie to, że znał Crowleya od stuleci i doskonale
wiedział, kiedy przyjaciel kłamie, w tej chwili zarzuciłby mu fałsz. Przecież
to o czym mówił było niemożliwe! Wiedział o tym każdy Anioł i każdy Demon!
Jeśli ktoś raz Upadł nie było dla niego ratunku! Dlaczego Gabriel, ten chory
służbista, postanowił podważyć najświętszą ze wszystkich prawd tego świata? Dla
kogo?
- Kim byłeś, Crowley? –
zapytał głucho. Domyślał się, że cokolwiek usłyszy, nie spodoba mu się to.
Demon przełknął ślinę.
Nigdy nie chciał odkrywać tego przed Azirafalem. To miał być jego sekret po
kres istnienia świata. Przeklęty Gabriel.
- Crowley? – ponaglił go
Anioł.
Westchnął. Azirafal miał
prawo wiedzieć. Po wszystkim co dla niego zrobił, zasługiwał na uzyskanie odpowiedzi.
- Raphael – niemal wyszeptał
a mimo to, w panującej ciszy, jego głos zabrzmiał jak krzyk.
Jeśli wcześniejsza odpowiedź
przygniotła Azirafala to teraz czuł się dosłownie zmiażdżony. Raphael? Ten
Raphael?! Jeden z Archaniołów?! Twórca gwiazd i galaktyk?!
Co prawda Azirafal nigdy
nie spotkał rudowłosego Anioła, ale słyszał o nim. Jak każdy w Niebie. Wszyscy
opłakiwali jego śmierć! Właśnie! Śmierć!
- Powiedziano nam, że nie
żyjesz! Że zginąłeś w trakcie Rebelii!
- Jak widać pogłoski o
mojej śmierci były mocno przesadzone.
Wiedział, że to nie był
najlepszy czas na cytowanie ludzkiej popkultury, ale nie mógł się powstrzymać.
Nie widział twarzy
Azirafala, ale domyślał się jaki widniał na niej wyraz.
- Przepraszam. – Jak on nienawidził
w tym momencie swojej niepełnosprawności! Mówienie o tym wraz z koniecznością
pozostania niemal nieruchomo, w dodatku w całkowitej ciemności… Bez możliwości
patrzenia na Azirafala… Takich tortur nie powstydziłoby się samo Piekło.
- Prawda jest taka, że Raphael
naprawdę umarł. Po Upadku i kąpieli w jeziorze siarki nie chciałem mieć ze
starym sobą nic wspólnego. Tak narodził się Crawley. Każdego dnia starałem się
odciąć od życia jakie wiodłem przed Upadkiem. Byłem pewien, że mi się to udało.
Że nikt, patrząc na mnie, nie zdołałby dostrzec Raphaela. Nawet Belzebub chyba
zapomniał kim byłem.
- A mimo to Gabriel cię
przejrzał.
Skrzywił się. A zaraz
potem jęknął z bólu. Azirafal w żaden sposób go nie pocieszył. To zabolało chyba
bardziej niż łamanie skrzydeł.
- Tak – przyznał
niechętnie. – I kilka styków mu się przepaliło.
Usłyszał ostrzegawcze
syknięcie. Fakt. Kiepski żart. Było go stać na coś lepszego. Nawet w tak
parszywym stanie w jakim się znajdował. Nie zamierzał jednak przepraszać. Mówili
przecież o Archaniele pieprzonym Gabrielu! Ten dupek zasłużył na wszystkie
epitety jakimi go kiedykolwiek obrzucono.
Zapadła zdecydowanie
nieprzyjemna cisza. Azirafal się nie odzywał i Crowley nawet nie próbował
domyślać się w jakim kierunku pędziły myśli Anioła. To, co przed chwilą
usłyszał zapewne było dla niego szokiem i mógł czuć się zdradzony, oszukany.
Chociaż on nigdy go nie okłamał. W ciągu sześciu tysięcy lat znajomości
Azirafal ani razu nie zapytał o jego rolę w Niebie.
W końcu Anioł odezwał
się. Jego głos brzmiał głucho i był pozbawiony jakichkolwiek emocji. Crowley po
raz kolejny przeklął swoją ślepotę. Gdyby tylko mógł zobaczyć twarz
przyjaciela… Od razu wiedziałby jak się sprawy mają. Anioł nie potrafił ukrywać
emocji. Nawet jeśli sam myślał inaczej.
- Czyli rozumiem, że
kiedyś byłeś Raphaelem, potem Upadłeś i zostałeś Demonem. A po niemal sześciu tysiącach
lat Gabriel cię rozpoznał. I prawie zabił pewien, że w ten sposób zwróci cię Niebu?
Jak o tym pomyśleć, tak
na spokojnie to wszystko brzmiało niczym wymysł szaleńca. Niestety, było też
zgodne z prawdą.
- Tak.
Azirafal wypuścił z
sykiem powietrze.
- Wybacz Cr… - urwał. –
Wybacz. Musze to sobie na spokojnie przemyśleć.
Crowley usłyszał jak
Azirafal wstaje, zaraz potem do jego uszu doszły kroki i trzask zamykanych
drzwi. Został sam. Gdyby nie to, że wraz z oczami zostały mu wypalone kanaliki
łzowe, zapłakałby.
Azirafal chodził bez celu
po mieście sam do końca nie wiedząc, co tak naprawdę go zdenerwowało. Przecież
to nie tak, że Crowley go w jakikolwiek sposób okłamał. Nigdy nie pytał
przyjaciela o czasy przed Upadkiem. To nie było ważne. Zawsze liczyła się tylko
chwila obecna. Upadek był nieodwołalny, więc po co zawracać sobie głowę czasami
przed nim?
Tym bardziej nie rozumiał
swojego wzburzenia na wspomnienie wcześniejszej tożsamości Crowleya. Dlaczego
był zły? A może wcale nie zły, tylko…
Przystanął gwałtownie i rozejrzał
się wokół. Nogi same go poniosły do parku, który tak często odwiedzali z
Crowleyem. Z jakiegoś powodu to właśnie to otoczenie pomogło mu znaleźć odpowiedź
na jego pytanie. Oraz być szczerym sam ze sobą. On nie był zły. Był przerażony
do granic możliwości. Bo jeśli ktoś taki jak Raphael, ulubieniec całego Nieba,
ten o którym nawet Gabriel wyrażał się z szacunkiem, mógł Upaść, to co z nim? Z
szeregowym Aniołem? Nawet niezbyt dobrym, bo od dawna zamieszanym w konszachty
z Drugą Stroną? Czy jego też czekał Upadek? I, co ważniejsze, czy ta możliwość
przerażała go bardziej czy też raczej buzująca w nim niepewność?
Crowley powiedział mu
kiedyś, że tak naprawdę to on wcale nie Upadł a leniwie zszedł w dół. Teraz,
gdy Anioł wiedział kim Demon był wcześniej, miało to więcej sensu. Nadal jednak
nie wiedział najważniejszego. Dlaczego? Jakoś nie chciało mu się wierzyć, że
Raphael wystąpił bezpośrednio przeciwko Bogu. Zrozumiał, że nie upora się z
własnymi myślami, jeśli nie pozna prawdy. Obrócił się na pięcie i niemal pognał
w stronę Mayfair.
Nie miał pojęcia jak
długo tak leżał. Sam w zupełnej ciemności, powoli pożerany przez nawracający ból.
Kiedy nie widzisz i nie
możesz się ruszyć czas płynie dla ciebie inaczej. Tym bardziej, gdy jedyną
formą odliczania go jest powolny wzrost bólu.
Ostatecznie cierpienie
osiągnęło apogeum. Maksymalny poziom jaki dało się znieść. Dalej było już tylko
szaleństwo. I Crowley zrozumiał, że to go właśnie czeka. Obłęd. A co najgorsze,
straci rozum w samotności. Bo Azirafal nie wróci.
Ponownie zebrało mu się
na płacz. Tak bardzo tęsknił za Aniołem. Pragnął znów go usłyszeć. Zobaczyć.
Powinien być
przyzwyczajony do tęsknoty, w końcu tęsknił nieprzerwanie od sześciu tysięcy
lat. Więc dlaczego teraz było trudniej? Gorzej? Bo zawsze wiedział, że ta
tęsknota kiedyś się skończy, choćby na krótko. On i Azirafal wylądują razem w
jakiejś miłej knajpce albo na zapleczu księgarni Anioła i przez jedno
popołudnie będzie mógł udawać, że naprawdę są parą zwykłych przyjaciół.
Teraz nie było szans na
jego prywatny happy end. Azirafal się na niego obraził i go opuścił. A on nie
był w stanie wstać i pognać za nim by przeprosić, błagać o wybaczenie. Nawet
jeśli nie wiedział za co.
Dźwięk otwieranych drzwi
wziął za pierwszą oznakę szaleństwa. Tym bardziej, że nie był w ogóle pewny czy
naprawdę go usłyszał. W uszach mu szumiało a każdy oddech okupiony był cierpieniem.
Co najgorsze – nie mógł przestać oddychać. Jego ludzkie ciało od razu buntowało
się przeciwko braku tlenu. Nie tylko Azirafal stracił swoje moce.
- Dlaczego Upadłeś? –
zapytał wchodząc do sypialni. I od razu zrozumiał, że nie uzyska odpowiedzi.
Demon, najprawdopodobniej
w ogóle go nie usłyszał. Cały trząsł się jak w febrze, każda część jego ciała
niemal emanowała cierpieniem. Leki przeciwbólowe już dawno musiały przestać
działać.
Poczucie winy uderzyło w
Azirafala z mocą boskiego gniewu. Skupiony na sobie, na własnych odczuciach, zupełnie
zapomniał o cierpieniu przyjaciela. Poczuł znajome ukłucie niepokoju. Naprawdę
był fatalnym Aniołem.
- Już, mój drogi, już!
Drżącymi rękami zaczął
przebierać w butelkach i pojemniczkach jakie zgromadziły się na szafce nocnej.
W końcu znalazł to czego szukał. Odkorkował buteleczkę, po czym ostrożnie
dotknął dłoni Demona.
- No już, Crowley…
Nawet nie zauważył, że
nazwał przyjaciela imieniem znanym mu od tysiącleci. Zupełnie jakby Raphael
nigdy nawet nie zaistniał w jego umyśle.
Demon w żaden sposób nie zareagował
na jego dotyk. Chyba go nawet nie poczuł. Azirafal mocno zacisnął zęby. To nie
była pora na płacz. Później popłacze sobie do woli, teraz musiał zająć się Crowleyem.
Siłą rozchylił wargi
Demona i wlał w nie nieco płynu. Pomasował także gardło przyjaciela, ułatwiając
mu przełknięcie otrzymanej porcji.
Upewniwszy się, że ten to
zrobił wlał kolejną porcję i powtórzył cały proces.
Robił to tak długo aż
butelka była pusta a Crowley przestał się trząść. I chyba nawet zapadł w coś na
kształt narkotycznego snu. Dopiero wtedy pozwolił sobie opaść na podłogę obok
łóżka i cicho zapłakać.
Udało im się porozmawiać dopiero
następnego popołudnia. Azirafal zdecydowanie przesadził ze środkami przeciwbólowymi.
- Przepraszam –
powiedział Anioł kończąc zmieniać opatrunek. – Nie powinienem zostawiać cię
samego na tak długo.
Crowley nie odpowiedział.
Wciąż był w szoku, że Azirafal wrócił. Ciągle musiał się przekonywać, że to wszystko
działo się naprawdę a nie było jedynie omamem jego oszalałego umysłu.
- Nie jesteś mi nic
winien – powiedział w końcu. – Mogłeś mnie zostawić. – I powinieneś, chciał
dodać, ale ostatecznie tego nie zrobił.
- Nie mógłbym. Jesteśmy
przyjaciółmi.
Przez twarz Demona przebiegł
dziwny grymas a jego dłoń drgnęła. Azirafal zrozumiał. Pierwszy raz nazwał
Crowleya przyjacielem. W dodatku głośno i bez skrępowania.
- A przyjaciele trwają
przy sobie nawet podczas złych dni.
- Albo tygodni – wtrącił
Demon z nutką sarkazmu w głosie.
- Też – zgodził się
Azirafal tak naprawdę nieświadomy tego jak długo tkwił przy Crowleyu. Ale
zamierzał robić to póki tylko istniała taka konieczność.
Zebrał się na odwagę i
przeczesał palcami włosy Demona. Ten wydawał
się być zaskoczony. Anioł coraz lepiej odczytywał emocje z nieruchomej twarzy
przyjaciela.
- Wiesz Crowley… - mocno
zaakcentował imię Demona. – Wczoraj chciałem cię o coś zapytać… - urwał.
- Ale? – Crowley
wiedział, że było jakieś ale. Zawsze było.
- Ale teraz myślę, że
mnie to już nie obchodzi. – Wierzył w to całym sobą. Przez ostatnie godziny
miał naprawdę sporo czasu na myślenie. I doszedł do wniosku, że fakt, iż
Raphael Upadł o niczym nie świadczył. Przecież gdyby taki los był pisany
każdemu Aniołowi, który choć raz zachował się niegodnie, Niebo świeciłoby
pustkami. Poza tym… Jeśli faktycznie przyjdzie mu kiedyś Upaść wciąż będzie
miał przy sobie Crowleya. Z nim u boku na pewno uda mu się przetrwać.
- Nic a nic.
- Gotowy?
- Nie.
Dłoń przesuwająca się po
policzku Crowleya zadrżała.
- I chyba nigdy nie będę
– sprecyzował Demon. – Ale musze przestać być dla ciebie ciężarem…
- Nigdy nim nie byłeś –
wszedł mu w słowo Anioł. Demon umyślnie go zignorował.
- Zrób to.
Azirafal wziął głęboki
oddech, posłał szybką modlitwę do Wszechmogącej, po czym dokonał
błogosławieństwa.
Sypialnię wypełnił wrzask
bólu.
Gabriel chodził po biurze
tam i z powrotem to rozkładając to składając skrzydła. O tym nerwowym tiku
wiedzieli nieliczni. W tym Raphael.
- Gdzie on jest?
Od jego ostatniej wizyty
na ziemi minęło sporo czasu. Brat już dawno powinien się pojawić. Wrócić do
domu.
Zatrzymał się nagle.
Może nie wie jak? W końcu
minęły tysiąclecia… Może potrzebuje jego, Gabriela, pomocy? Jeśli tak, nie ma
sprawy. Po raz kolejny pomoże bratu. Ostatecznie to jego obowiązek.
Schował skrzydła jednym
wzruszeniem ramion po czym wygładził marynarkę i ruszył do wyjścia.
Na korytarzu zaczepił go
Sandalfon.
- Dokąd tak pędzisz? –
zaśmiał się przyjaciel.
Gabriel chyba pierwszy
raz podczas całego swojego istnienia nie wiedział co powiedzieć. Nie mógł
przyznać, że idzie po Raphaela. Wywołałby zbyt wiele pytań a to opóźniłoby jego
plan.
- Udaję się na ziemię –
wyjawił w końcu.
Drugi z Archaniołów
uniósł brwi w pytającym geście. Niechęć Gabriela do ludzi i ziemi była dobrze
znana w całym Niebie.
- Chcę skontrolować
Azirafala. – W sumie to nie taki zły pomysł. – Ostatnio coś szasta
błogosławieństwami.
Dla Sandalfona nie był to
żaden argument.
- A nie robiłeś już tego w
tym stuleciu?
Skinął głową.
- Tak, ale niezapowiedziana
kontrola przypomni mu, że jako Agent Nieba zawsze powinien mieć się na
baczności.
To już bardziej
przemówiło do Archanioła. Jego twarz wykrzywiła się w nieprzyjemnym grymasie.
- Mogę iść z tobą?
Prawie zaklął.
- Oczywiście,
przyjacielu. Jeśli tylko chcesz.
Wizyta u Azirafala tylko
pogorszyła humor Gabriela. Anioł zdawał się być bardziej niż przygotowany na
jego przybycie. Poza tym to jak na niego patrzył… Z mieszaniną pogardy i
wyższości. Zupełnie jakby wiedział o czymś co powinno być tajemnicą. Archanioła
przeszedł dreszcz strachu. Czy to możliwe, żeby Raphael najpierw skontaktował
się z nim, tym marnym Aniołem, zamiast swoim bratem? Nie… Nie zrobiłby tego!
Pożegnawszy się z nieusatysfakcjonowanym
Sandalfonem postanowił jeszcze przejść się po mieście. Może Raphael gdzieś na
niego czekał?
Zaczął od miejsca, gdzie
ostatnio zobaczył brata. Niestety, trafił tylko na masę irytujących ludzi.
Zaraz potem przeniósł się do zrujnowanego kościoła jednak i tam nie znalazł śladu
brata, więc wrócił do Londynu.
Przechadzał się uliczkami
miasta aż trafił do parku. Wtedy to dostrzegł. Ruda czupryna… To on! Raphael! Siedział
na ławce i przyglądał się kaczkom. Uszczęśliwiony ruszył w jego kierunku. Był
już niemal na miejscu, prawie mógł dotknąć brata, gdy coś go uderzyło. Smród
ZŁA. Odór Piekła. Przystanął.
- To niemożliwe – wyszeptał.
- Muszę się z tym zgodzić
– powiedział siedzący na ławce Demon. Musiał być świadomy zbliżającego się
Archanioła. – To niemożliwe by cofnąć Upadek.
Demon wstał, poprawił
marynarkę i odwrócił się do Gabriela.
Archanioł jęknął. Miał
przed sobą swojego brata. To na pewno. A zarazem ta istota nie była Raphaelem.
- Dlaczego? – wyszeptał.
Demon wzruszył ramionami.
- O to powinieneś zapytać
Ją. – Zdjął okulary. – Ale szczerze wątpię, czy odpowie. Mi nie odpowiedziała.
Spojrzał na Gabriela
swoimi wężowymi oczami. Ten aż się skrzywił. Twarz Demona nosiła znaki jego
wcześniejszej ingerencji. Przez cały policzek ciągnęła się paskudna wypukła
blizna. Dużo mniejsze, przypominające kurze łapki, okalały oczy. Oczy, których
przecież nie powinno tam być!
- Jak… Dlaczego… - Widać
było, że Gabriel nie bardzo potrafił ubrać w słowa własne myśli.
- Chciałbyś wiedzieć, co?
– Uśmiechnął się cynicznie Demon.
Crowley starał się wyglądać
na pewniejszego niż był. Azirafal odradzał mu konfrontację, ale on nie potrafił
tak tego zostawić. Musiał utrzeć byłemu bratu nosa.
- Ale nie dowiesz się –
kontynuował choć musiał bardzo się starać by głos mu nie drżał. – Chyba, że Ona
będzie tego chciała. W co wątpię. Bo sprzeciwiłeś się Jej, Gabe. Podważyłeś
najświętsze z ustanowionych przez Nią praw. Nikt nie przedostanie się z Piekła
do Nieba. A może… - zawiesił głos patrząc jak twarz Gabriela najpierw blednie a
potem szarzeje. Archanioł właśnie zaczynał zdawać sobie sprawę z bluźnierstwa
jakie popełnił.
- A może – podjął wątek –
tak bardzo za mną zatęskniłeś, że postanowiłeś znów zostać moim bratem? Tym
razem w Piekle?
- Nie!
Z oczu Gabriela popłynęły
łzy. Sam nie wiedział co bolało go bardziej. Ponowna utrata brata czy też świadomość,
że był o krok od Upadku.
- Nie! Nie! Nie!
Nie przejmując się
otaczającymi ich ludźmi rozwinął skrzydła i wzbił się w powietrze. Crowley
długo patrzył w kierunku, w którym odleciał.
Kiedy miał pewność, że
Archanioł nie wróci pstryknął palcami i ostatnie kilka minut wyparowało z umysłów
ludzi a nagrania i zdjęcia przestały istnieć. Zachwiał się i musiał przysiąść na ławce.
Wciąż nie odzyskał pełni sił.
Odczekał chwilę, założył
okulary po czym wstał i ruszył w stronę małej księgarni w Soho. Potrzebował
wina. I potrzebował Azirafala.
_____________________________________________________
Szczerze to jakoś nie
wyrobiłam sobie zdania co do teorii, że Crowley był Raphaelem. Z jednej strony
podoba mi się ten pomysł, z drugiej myśl, że to właśnie podrzędny Demon pomógł odgonić
Apokalipsę też ma w sobie coś. Dlatego nie stanę po żadnej ze stron w tym konflikcie ;). Ale nie napisać nic z tym wątkiem
po prostu nie mogłam. Mam nadzieję, że się podobało.
Bardzo podobało...na początku nie mogłam przebrnąć przez Gabriela...ugh...ale warto było doczytać do końca ❤️czekam na kolejną historię
OdpowiedzUsuń