czwartek, 20 października 2016

Kurs gotowania X

KURS GOTOWANIA 

ROZDZIAŁ X
"Po pijaku"

-Dwadzieścia dwa pięćdziesiąt.

Z bólem serca podał kierowcy należną kwotę, po czym wygramolił się z taksówki, ciągnąc za sobą, przysypiającego Sanjiego. Wiedział, że ta przejażdżka będzie dodatkowym ciosem dla, i tak już osłabionego, portfela. Jednak nie miał zamiaru ryzykować krążenia po mieście z pijanym kucharzem uwieszonym jego ramienia. Gdyby chodziło tylko o niego na pewno nie szastałby tak bardzo kasą. Już nie raz spędził noc na włóczeniu się po mieście poszukując swojego mieszkania. Zwykle wtedy ilość alkoholu w jego krwi przekraczała dozwoloną dawkę, po której można usiąść za kółkiem, więc drogi GPS, sprezentowany mu notabene przez ojca, mającego dość jego wiecznych spóźnień, w żaden sposób nie mógł pomóc.

Teraz też nie odważałby się prowadzić a mając pod opieką pijanego przyjaciela, chciał jak najszybciej dostać się do miejsca przeznaczenia. Zwłaszcza, że i on powoli zaczynał odczuwać skutki pijackiego wieczoru. Co było o tyle dziwne, że, jak na swoje standardy i możliwości, nie wypił dużo. A czuł się… wstawiony. Może to przez bliskość Sanjiego? Kucharz przylgnął do niego całym ciałem, chyba nawet nie bardzo orientując się w tym, co robi. Kiedy położył mu głowę na ramieniu, Zoro poczuł jak cały wypity dzisiaj alkohol w nim buzuje. Zaczął się zastanawiać, czy dobrze zrobił. Może powinien poprosić Nami, żeby odtransportowała Sanjiego? Albo, chociaż by mu towarzyszyła? I robiła za przyzwoitkę? Bo im dłużej przebywał w jego towarzystwie tym bardziej uświadamiał sobie, jak mocno Black działał na jego wyobraźnię. I ciało. Z każdym ruchem kucharza przechodziły go dreszcze. Każdy oddech sprawiał, że w spodniach robiło mu się nieprzyjemnie ciasno. Nie mógł zebrać myśli, wciąż wyobrażając sobie, do czego mogłoby między nimi dojść. Bał się, że przez to wszystko zapomni się. Zrobi coś, czego później będzie żałował a przez, co Sanji go znienawidzi. Tym bardziej, że kucharz znów mocniej się w niego wtulił, jakby szukając oparcia.



Było mu dziwnie. Ciepło i zimno jednocześnie. W dodatku świat, pomimo zamkniętych oczu, zdawał się wirować. Uchylił powieki i ze zdziwieniem stwierdził, że wcale nie znajdował się już w barze. A przyczyną zimna było nocne powietrze wślizgujące się pod cienki materiał koszuli. Ciepło zaś biło od ciała niosącego go Zoro. Wiedział, że powinien… Że musiał się odsunąć a mimo to… mocniej przylgnął do przyjaciela a na jego twarzy pojawił się błogi wyraz. Alkohol wprowadził go w taki stan, gdy w końcu, mógł być ze sobą szczery. Teraz, w tych ramionach, było mu dobrze. Zdawał sobie sprawę, że jutro, kiedy wytrzeźwieje, pożałuje tych kilku chwil, gdy przestał się kontrolować i pozwolił działać długo tłumionym instynktom. Miał tylko nadzieję, że Zoro uzna jego zachowanie za typowy pijacki wybryk. Póki, co jednak delektował się ciepłem i cudownym zapachem wody kolońskiej przyjaciela. Później będzie się martwić.

Chociaż… Jedna rzecz nie dawała mu spokoju.



-Ej… Zoro? – Usłyszał. Najwidoczniej świeże powietrze nieco otrzeźwiło Sanjiego. W taksówce nie wyglądał jak ktoś, kto tego wieczoru będzie w stanie jeszcze rozmawiać. Prawdę mówiąc Roronoa tylko czekał aż przyjaciel zacznie chrapać a jemu przyjdzie nieść go po schodach.

-No? – spytał.

-Dlaczego dorosłe życie jest takie trudne?

Niemal przystanął zdziwiony zadanym pytaniem, lecz lata praktyki w odprowadzaniu pijanych przyjaciół, okazały się silniejsze. Dobrze wiedział, że jak już się raz ruszyło to trzeba, siłą rozpędu, przeć naprzód. Zatrzymanie może oznaczać noc spędzoną w rowie. Albo przynajmniej kilkadziesiąt siniaków i zadrapań po bliskim spotkaniu z podłożem. Dlatego tylko wzruszył ramionami, na tyle na ile pozwalał mu ciężar przyjaciela.

-Bo dzieciństwo było proste – odpowiedział próbując przybrać poważny ton. Nigdy nie podejrzewał, że po pijaku z Sanjiego wychodzi filozof. Obstawiał raczej awanturnika, albo, gdyby miał sugerować się jego aktualnym stanem, tego, który jako pierwszy zalicza zgon. Ewentualnie liczył się z tym, że pod wpływem alkoholu uwodzicielska natura Sanjiego nabiera na intensywności. Ale filozof? Nie…

Black roześmiał się. A przynajmniej spróbował, bo przeszkodziła mu atak czkawki. Która, o dziwo, szybko minęła.

-Jeśli tak, to u mnie coś poszło nie tak.

Zastanowił się.

-U mnie w sumie też…

Sanji zachichotał.

-Dawaj, napiszemy reklamację. Na życie… hyk…

„Gdyby to było takie łatwe” pomyślał i szarpnął za klamkę. Nawet nie zauważył, kiedy dotarli pod blok blondyna Teraz wystarczyło tylko otworzyć drzwi do klatki, pokonać kilkanaście schodów i będzie mógł położył pijaczynę do łóżeczka. Żeby później samemu zalec na kanapie. Nie miał zamiaru wracać o tej porze do domu. Ani znów wspierać korporacji taksówkarskiej.

Tymczasem, drzwi, nie zamierzały mu pomóc w realizacji jego planu. Pomimo usilnych prób, nadal pozostawały zamknięte. Bywał u Sanjiego wielokrotnie i nigdy nic takiego nie miało miejsca. Dla pewności jeszcze raz obejrzał budynek. Może znów się zgubił? Nie… To na pewno tu…

-Hej, Brewko! – Wiedział, że próba dogadania się z blondynem może być orką na ugorze, ale nie miał innego wyjścia. – Co jest z tymi drzwiami?

Przez chwile panowała cisza a Sanji miał minę jakby naprawdę się zastanawiał. I to nad wyeliminowaniem głodu na świecie.

-Mam! – wykrzyknął wreszcie.- Wczoraj je naprawili! Teraz są na klucz! – powiedział jakby z dumą.

-Jaki klucz?

-Mam go w tylnej kiesze… hyk… ni. – Najwidoczniej wymiana zdań i wytężona praca szarych komórek wycieńczyła kucharza, bo ponownie oparł się o Zoro, kładąc głowę na ramieniu przyjaciela. – Weź sobie…

Momentalnie zaschło mu w gardle. Miał… wyjąć… klucze… z… TYLNEJ… kieszeni?! Przecież… To oznaczało, że całkiem legalnie będzie mógł dotknąć, a nawet pomacać, Sanjiego po tyłku! Nie był zboczeńcem. Nigdy nie zdarzyło mu się molestować pijanych facetów. Nigdy! Nawet, jeśli pijanym był akurat jego partner. Zawsze uważał, że to niewłaściwe. Że po alkoholu ludzie nie są sobą.

Do tej pory nie miał jakoś problemów, żeby wytrwać w swoim postanowieniu, ale dzisiaj… Sanji działał na niego wyjątkowo. Ten jeden raz… Taka okazja zapewne nigdy więcej się nie powtórzy. W dodatku miałby wytłumaczenie. I nawet przyzwolenie ze strony Sanjiego…

Już prawie się skusił, lecz ostatecznie zabrał rękę.

-Przestań się wygłupiać! – Starał się żeby jego głos brzmiał normalnie, pomimo walącego serca i suchości w gardle. – Daj te klucze, bo spędzimy tu całą noc.

-Nieeee… hyk… chce… hyk… mi… hyk… się… hyk! – Ostatnie czknięcie stanowiło pijacki odpowiednik kropki nienawiści i Zoro doskonale wiedział, że dalsza dyskusja nie ma sensu. Starając się nie czerpać z tego żadnej przyjemności zanurzył dłoń w kieszeni przyjaciela.



Zagryzł wargi, żeby nie jęknąć, kiedy dłoń Zoro spoczęła na jego pośladkach. Nocne powietrze przyspieszyło proces trzeźwienia i teraz znajdował się zdecydowanie dalej od poziomu zwłok, jaki prezentował, kiedy opuszczali bar. A mimo to wciąż wisiał na zielonowłosym napawając się jego obecnością. Bo ilość alkoholu ściągająca, nałożone przez samego siebie, blokady wciąż krążyła w jego żyłach. I teraz, wreszcie, mógł, sam przed sobą, przyznać, że tego właśnie pragnął od lat. Bliskości drugiego mężczyzny. A od kilku tygodni, bliskości Zoro. Bo to właśnie Roronoa był tym, który zdołał skruszyć postawiony przez niego mur. Pragnął go. Podświadomie. Od wyjazdu, czy raczej ucieczki, z domu, żaden mężczyzna tak na niego nie działał. Dzięki temu mógł udawać, że wcale… Że jest normalny. Nawet po pijaku potrafił się kontrolować. Aż do dzisiaj.  Dzisiaj chciał, żeby Roronoa go dotykał. Tulił go… Żeby został na noc. Choć wiedział, że to ostatnie było niemożliwe. Dlatego cieszył się z pozostałych rzeczy.



Walcząc ze sobą zebrał rękę, gdy tylko jego palce natrafiły na klucze. Cholera! Chyba jeszcze nigdy nikogo tak bardzo nie pragnął! Musi się zacząć kontrolować, bo naprawdę wykona jeden gest za dużo.

Starając się myśleć o czymkolwiek innym, otworzył drzwi i ruszył po schodach. Co nie było wcale łatwym zadaniem. Sanji chyba wziął sobie za punkt honoru jak najbardziej uprzykrzyć mu wieczór, bo za żadne skarby nie chciał współpracować. Kiedy próbował postawić kucharza, ten momentalnie leciał na ziemię i musiał go łapać. Chyba, że chciał się później tłumaczyć z licznych sińców zdobiących ciało blondyna. W dodatku, albo mu się zdawało, albo Sanji coraz mocniej się do niego tulił. Teraz dosłowni czuł jego oddech na swojej szyi, co tylko jeszcze bardziej mąciło mu w głowie.

W końcu nie wytrzymał. Przerzucił sobie mężczyznę przez ramię i ruszył ku górze pokonując po dwa stopnie na raz. Kiedy stanął przed odpowiednimi drzwiami, cieszył się, że klucze ma już w ręku. Drugi raz takiej mordęgi by nie przeżył.

W środku, zrzucił buty, wiedząc, że jeśli rano Sanji zobaczy naniesione do środka błoto, nawet kac gigant nie powstrzyma go przed wszczęciem awantury. A on będzie musiał to sprzątać.  Już w skarpetkach i z wciąż przewieszonym przez ramię kucharzem, ruszył do sypialni blondyna.

-No! – Nie siląc się na delikatność rzucił trzymanym ciałem niczym worem ziemniaków, idealnie trafiając w łóżko. Materac ugiął się niebezpiecznie i Zoro przez chwile myślał, że połamał kilka desek podtrzymujących konstrukcję. Na szczęście żadnego trzasku nie usłyszał. Zamiast tego dotarł do niego krzyk kucharza.

-Jeszcze raz!

-Zapomnij! – warknął i zabrał się za ściąganie butów przyjaciela. Na tyle mógł sobie pozwolić. Ale na nic więcej. Niech sobie pieprzona brewka śpi w ciuchach jak nie potrafi się kontrolować. Problem jednak polegał na tym, że wcale nie chodziło o samokontrole Sanjiego, tylko jego. Bał się. Alkohol szumiał mu w głowie a ręka wciąż pamiętała dotyk kucharskich pośladków. Z nadmiaru wrażeń i bodźców mógłby się zapomnieć. Co prawda wcześniej nie miewał kłopotów z utrzymaniem rąk przy sobie, ale… Nikt jeszcze nie zagnieździł się w jego głowie tak mocno jak Sanji. Do tego, w grę wchodziła wielomiesięczna abstynencja… – Idź spać. – powiedział pragnąc jak najszybciej zniknąć z pokoju i samemu zagrzebać się pod jakimś kocem. Pokładając trochę dziecinna wiarę, że będzie on w stanie odgrodzić go od wszelkiego zła. – Dobranoc. – Już się wycofywał, kiedy Black wydał z siebie jękniecie. – Co?

-Zoro…

No nie! Nie mówcie, że tak właśnie spędzi tę noc!

-Będziesz rzygał? Przynieść ci miskę?



Kiedy Zoro wycofał się, nie kontynuując rozbierania, poczuł zawód. Pragnął tego. Nie pierwszy raz znalazł się w takiej sytuacji. Lecz po raz pierwszy pragnienie było tak silne a on nie zamierzał z nim walczyć. Zamierzał poddać się chwili. Zapewne za sprawą wypitego alkoholu. I frustracji gromadzącej się w nim od pierwszego spotkania z Roronoą.

-Zoro… - szepnął, zdawało mu się, uwodzicielsko. Zaraz jednak został brutalnie sprowadzony na ziemie.

-Będziesz rzygał? Przynieść ci miskę?

Parsknął śmiechem. Wiedział, że Zoro jest raczej z tych niekumanych, ale teraz przekroczył wszelkie granice. A może to on był zbyt enigmatyczny?

-Nie. – Wstał i lekko się zataczając podszedł do przyjaciela. Świat nadal wirował, lecz przy mężczyźnie przestawało to mieć znaczenie. – Zostań ze mną. – Nie czekając na jego reakcję złączył ich usta w pocałunku.



Stał jak sparaliżowany. Sanji go całował! Namiętnie i drapieżnie jednocześnie! Jego język cały czas próbował wedrzeć mu się do ust, zaś ręce blondyna błądziły po plecach, co rusz zaciskając się na czarnym materiale bokserki.

Już miał oddać pocałunek, gdy uzmysłowił sobie, co właśnie się dzieje. Z żalem odepchnął zaskoczonego mężczyznę.

-Przestań! – Krzyknął, chociaż jego ciało mówiło, co innego. Wcale nie chciał przerywać. Przeciwnie. Pragnął więcej. – Ogarnij się! Nie przygruchałeś sobie żadnej panienki! To ja! Zoro!

-Wiem.

Krótka odpowiedź sprawiła, że momentalnie umilkł.

-Wiem Zoro. – powtórzył jednocześnie wplatając palce w zielone włosy zszokowanego policjanta. – Pragnę cię…  - dodał i znów go pocałował. Tym razem krótko, ledwie musnął wargi przyjaciela. – Jeszcze raz proszę… Zostań ze mną.

Patrzyli na siebie z mieszaniną strachu, niepewności i wyczekiwania.

Zoro starał się rozgryźć przyjaciela. Nie był do końca pewien czy Sanji mówił prawdę. Obawiał się żartu z jego strony. Kto wie, co, zatopiony w alkoholowych oparach umysł, mógł uznać za śmieszne. Nie potrafił przyjąć tego za prawdę. To byłoby… zbyt piękne.

-Zoro? – Usłyszał ponaglający głos kucharza, jednocześnie jedna z tych pięknych, szczupłych dłoni zjechała na jego policzek i zaczęła bawić się złotymi kolczykami.

-Na pewno tego chcesz?

Zamiast odpowiedzieć, Sanji rzucił go na łóżko, po czym usiadł na nim okrakiem.

-Pragnę cię – powtórzył.

Zoro miał wrażenie, że śni. Ale jeśli to faktycznie była rzeczywistość, nie zamierzał się już powstrzymywać. Nie po takiej deklaracji.

-Wiesz, że nie masz już odwrotu?

-Wiem. – Lubieżnie oblizał wargi. – Pokaż, co potrafisz.



Walić niepewność, skrupuły, strach, wstyd… To wszystko, co ograniczało go do tej pory. Co nie pozwalało mu być sobą. Nie wiedział, czy to zasługa wypitego alkoholu, czy też może raczej samego Roronoy, jednak, w tej chwili, to nie było ważne. Teraz chciał tylko jednego. Spełnić się z tym mężczyzną.

Znów go pocałował. Tym razem Zoro oddał pocałunek jednocześnie go pogłębiając. Przez chwilę walczyli o dominację. W końcu Sanji uległ, całkowicie poddając się napierającemu mężczyźnie. Dał się zdominować doskonale wiedząc, jaką rolę przyjdzie mu przyjąć tej nocy. Nie miał nic przeciwko. Tego właśnie chciał.

Bez oporów pozwolił, żeby ciepłe dłonie Zoro wyswobodziły go z koszuli, drżąc za każdym razem, gdy palce zielonowłosego muskały jego wrażliwą skórę.

W końcu przerwali pocałunek a Sanji z zadowoleniem stwierdził, że poważna, zwykle twarz Roronoy nabrała błogiego wyrazu. W dodatku rumieńce, jakie, na niej wykwitły tylko dodawały mu uroku.

-Pragnę cię – powiedział po raz kolejny. I chyba nie mógł wybrać lepszego sposobu, by skłonić mężczyznę do dalszego działania. W zaledwie sekundę został bezceremonialnie zrzucony na łóżko i znalazł się pod zielonowłosym. Bardzo odpowiadało mu to miejsce. Żeby dać temu wyraz, wsunął dłonie pod czarny materiał koszulki, rozkoszując się dotykiem twardych mięśni.

-Ściągnij ją. – Usłyszał. Wykonał polecenie i jego oczom ukazała się cudowna klatka piersiowa z poprzeczną blizną. Tym razem ten widok wywołał w nim zgoła odmienne emocje. Poczuł nagły przypływ pożądania. Nim Zoro zdążył się zorientować przyssał mu się do szyi zostawiając sporą malinkę. Mężczyzna jednak nie wyglądał na złego. Bardziej na szczęśliwego. Nie musiał długo czekać na odpowiedź ze strony przyjaciela.  Wystarczyła chwila i sam dorobił się dwóch malinek – jednej na szyi oraz drugiej, na obojczyku.

Jęknął z zadowolenia.

Zoro widząc, że jego poczynania sprawiając Sanjiemu przyjemność zaczął schodzić językiem w dół pozostawiając na bladej klatce piersiowej mokry ślad i delektując się sapnięciami pełnymi rozkoszy, jakie docierały do jego uszu. Po prostu nie mógł uwierzyć, że to działo się naprawdę. Wciąż miał wrażenie, że to sen wywołany piwem i pobudzonym, nocną wędrówką, libido.

A mimo to… realność całej sytuacji niemal przytłaczała. Tak bardzo, że obawiał się pójść dalej. Dlatego krążył ustami po brzuchu kucharza, uparcie ignorując wypychane ku niemu biodra blondyna.

-Zoro… - Sanji czuł, że zaraz eksploduje. Usta mężczyzny dawały mu tyle rozkoszy a jednocześnie wciąż i wciąż było mu mało. Pragnął zrobić to porządnie. Pełnie. Chciał poczuć Zoro w sobie! – Zróbmy to! – Znów wypchnął biodra ku górze pokazując, w którym miejscu naprawdę pragnął dotyku. Roronoa jednak nie zareagował. Wtedy postanowił samemu przejąć inicjatywę. Pokazać, że naprawdę tego chce.

Zjechał dłońmi z pleców policjanta na jego pośladki. Zaskoczony mężczyzna nie zareagował. Co Sanji wziął za pozwolenie na dalszą wędrówkę. Jedną ręką wciąż ściskał tyłek mężczyzny, podczas gdy drugą majstrował przy jego pasku.

-Sanji…

-Cicho. – Zamknął mu usta pocałunkiem.

Wreszcie uparta sprzączka puściła a on z zadowoleniem wsunął dłoń pod materiał. Tak jak myślał, Zoro był już twardy. Co nie przeszkodziło mu kilkukrotnie poruszyć ręką jeszcze bardziej pobudzając partnera.

-Daj mi go… - szepnął.

Dla Zoro to było za dużo. Ciepła dłoń Sanjiego na jego członku i ten zmysłowy głos pozbawiły go resztek samokontroli. Nie przejmując się konsekwencjami ściągnął kucharzowi spodnie razem z bielizną. Przez chwilę przyglądał się nagiemu ciału, które, dla niego, stanowiło ideał. Poczuł nieodpartą chęć podzielenia się swoim zachwytem z blondynem.

-Jesteś piękny.

Roześmiał się, lecz uśmiech uwiązł mu w gardle, gdy gorące, wilgotne usta zacisnęły się na nim.

-Ach… - To było nieziemskie. Lepsze niż wszystko, co przeżył do tej pory. W dodatku Roronoa nie poprzestał tylko na pieszczotach oralnych. Ręce policjanta cały czas błądziły po jego ciele, co rusz odnajdując kolejne wrażliwe miejsca. Gładziły brzuch, prześlizgiwały się po żebrach, drażniły sutki…  A on mógł tylko jęczeć z rozkoszy, samemu nie będąc zdolnym odwdzięczyć się tym samym. Lecz Zoro to chyba nie przeszkadzało. Wyczuwając przyjemność, jaką sprawiał partnerowi podwajał wysiłki, wkładając w swoje ruchy jeszcze więcej pasji.

Sanji zacisnął dłonie na prześcieradle. Było mu tak dobrze. Członek pulsował w ustach Roronoy, który raz po raz zasysał się na wrażliwej główce, przyspieszając to, co nieuniknione.

W końcu Black poczuł, że to już. Że dłużej nie wytrzyma.

-Zoro… - sapnął i chciał odsunąć od siebie partnera. Lecz ten nic sobie nie robił z jego wysiłków. Przeciwnie. Mocniej przylgnął do rozgrzanego ciała jakby oczekując nadchodzącego wybuchu przyjemności.

Nie mógł się już dłużej powstrzymywać. Wystrzelił prosto w usta Roronoy. I to był najlepszy orgazm w jego życiu.



Mając w ustach smak Sanjiego, poczuł, że sam, zbliża się do granicy. Dlatego ostatni raz przejechał dłonią po klatce piersiowej blondyna, wyczuwając szybko bijące serce i zjechał nią na jego pośladki. Kucharz zadrżał, bynajmniej nie ze strachu. Zachęcony taką reakcja oblizał dwa palce, po czym od razu wsunął je w partnera. Sanji wygiął plecy w łuk jęcząc przy tym rozkosznie.



Nie zdążył się jeszcze uspokoić po jednym spełnieniu a Zoro już zalewał go falą kolejnych doznań. Czuł jak palce Roronoy poruszały się w nim, robiąc miejsce czemuś większemu. Czemuś, czego pragnął. Rozłożył szerzej nogi, żeby dać partnerowi lepszy dostęp do siebie.



Gdy uznał, że już wystarczy i blondyn jest dobrze przygotowany, zabrał rękę jednocześnie siłując się ze swoimi spodniami. Naprawdę był pod wrażeniem, że tak długo w nich wytrzymał. Wreszcie udało mu się pokonać uparty materiał i zrzucił go na podłogę.

Usłyszał cichy gwizd, jakby podziwu a zaraz potem słowa dzięki, którym podniecił się jeszcze bardziej.

-Chodź do mnie.

Pochylił się nad Blackiem i już miał w niego wejść, posiąść go, kiedy jedna, chyba ostatnia, trzeźwa myśl zatrzymała go w miejscu.

-Masz gumki? – spytał ledwie hamując się, by nie kontynuować.



Z niecierpliwością czekał na to, co miało za chwile nastąpić. Pragnął tego z całych sił. Dlatego początkowo nie zareagował na pytanie partnera. Prawdę mówiąc nawet go nie usłyszał, pogrążony w krainie przyjemności. Dopiera dalsza zwłoka ze strony Roronoy kazała mu ponownie nawiązać kontakt z rzeczywistością.

-Co? – Półprzytomnym wzrokiem zlustrował Zoro i musiał przyznać, że ten widok bardzo mu się spodobał. Poza miną mężczyzny. Ta wcale nie wróżyła dalszego ciągu miłosnych igraszek.

-Gumki – powtórzył. – Prezerwatywy. – Użył innego określenia widząc, że jego słowa trafiają w próżnię. – Masz?

-Nie. – Roześmiał się. Nagle wydało mu się to bardzo zabawne. – A co? Boisz się wpadki? – Dalej się śmiał. – Nie bój się. To nam nie grozi.

Zgromił blondyna spojrzeniem, co wywołało tylko następny wybuch wesołości. Zupełnie jakby Sanji wchodził w kolejny etap upojenia alkoholowego. Choć ten akurat powinien mieć dawno za sobą.

-To nie jest zabawne – Warknął. – Zaraz wracam. – Naprawdę nie chciał tego robić, ale poczucie obowiązku skutecznie przyćmiewało pożądanie. Sięgnął po spodnie, jednocześnie próbując sobie przypomnieć czy gdzieś w pobliżu jest czynna stacja benzynowa. Albo, chociaż nocny market.

Widząc, co się dzieje zawrzał w nim gniew. Nie pozwoli na to! Nie, kiedy jest już tak blisko poznania, co znaczy spełnienie z mężczyzną.

-Naprawdę zamierzasz mnie teraz zostawić?

-To zajmie tylko… - Nie dokończył, bo Black przewrócił go na łóżko, po czym przygwoździł do niego całym ciężarem.

-Nigdzie nie idziesz. – Usiadł okrakiem na zielonowłosym. – Pragnę cię. – Nie przejmując się spojrzeniami, jakie rzucał mu partner złapał jego członka i zaczął nakierowywać go na własny otwór. Czuł jak penis Roronoy zagłębia się w nim i to było cudowne. Wypełniał go całkowicie, dając rozkosz nie z tej ziemi.



Najpierw był zły, lecz kiedy zobaczył jak jego członek zagłębia się w Sanjim, poczuł przyjemne ciepło drugiego ciała cała złość mu przeszła. Nie bardzo nawet zdając sobie z tego sprawę, położył ręce na biodrach kucharza zmuszając go jednocześnie, by zaczął się ruszać. Mężczyzna zrobił to nad wyraz chętnie. Poruszał w dogodnym dla siebie tempie, pasującym również Zoro, cały czas wbijając paznokcie w klatkę piersiową partnera.



Przyjemność wypełniała go niemal po brzegi. To było coś, czego nawet nie potrafił opisać. Było mu tak dobrze… A jednocześnie czegoś mu brakowało. Wpółświadomie złapał jedną z dłoni Zoro i nakierował ja na swojego penisa. Roronoa zrozumiał. Zaczął poruszać ręką w rytm ruchów kucharza delektując się jękami wydobywającymi się z jego gardła.



Obaj byli już podniecenie wcześniejszymi pieszczotami, więc osiągniecie spełnienia nie zajęło im dużo czasu. Najpierw doszedł Sanji, pobudzany zarówno przez członka jak i rękę partnera. Zalany przyjemnością nie przestał jednak się poruszać dopóki zielonowłosy nie jęknął i nie wystrzelił gorącą spermą wprost w jego odbyt. Dopiero wtedy opadł na klatkę piersiową pozaznaczaną jego paznokciami, ciężko dysząc.

-To było… świetne… - wyszeptał. I zasnął.

Zoro też miał na to ochotę, lecz ponownie poczucie obowiązki zwyciężyło. Jakimś cudem odnalazł kołdrę, która w trakcie ich igraszek, znalazła się na podłodze i okrył zarówno siebie jak i Sanjiego. Po czym przytulił pochrapującego kucharza. Złożył jeszcze pocałunek na zroszonym potem czole i również przeniósł się do krainy snów.

___________________________________________________________________
Rozdział krótki, przynajmniej w moim odczuciu, ale cały rozwój sytuacji musiałam podzielić na dwa. Bo wyszedłby potwór ;). No i muszę potrzymać w niepewnosci (taaaa...bo nikt się nie domyśla, co będzie potem :/).
Osobiście uważam, że coś w tym rozdziale nie pykło... A już w szczególności opis pierwszej wspólnej nocy chłopaków... Miało być subtelnie, ale też trochę pikantnie a wyszło jak wyszło. Tylko proszę, nie zlinczujcie mnie!
A! I od jakiegoś czasu krąży po mojej głowie pomysł na one-shota, typowego +18 (czyli seks, seks i jeszcze raz seks ;)) gdzie główną rolę grałby Zoro a dobierałoby się do niego trzech panów: Sanji, Law i Luffy... (tak wiem, jestem chora :P). Czy chcielibyście coś takiego przeczytać?? Czy lepiej żeby zostało to  w mojej głowie?? Tak pytam, bo się nie mogę zdecydować. Podobno zodiakalne Wagi tak mają :P. A! I żeby nie było, że sobie tym pytaniem chcę nabić komentarze, jak ktoś chce się wypowiedzieć to zapraszam: wazka321@wp.pl.
Dobra! Kończę ten wywód, bo jeszcze okaże się, że jest dłuższy niż rozdział :P.
Przepraszam za błędy!

4 komentarze:

  1. Doczekałam się sceny łóżkowej =D, oczywiście czekam na kolejny rozdział ;).
    Co do pomysłu na one-shota to *_*, pisz nawet się nie zastanawiaj =D
    Bankai

    OdpowiedzUsuń
  2. Miałam komentować już dawno ale jak zwykle mi nie wyszło.
    W paru miejscach dosłownie umarłam, ze szczęścia i jestem nie pocieszona że karzesz nam czekać na kolejną część.
    Oby pojawiła się jak najszybciej:)
    Co do twojego pytania.
    Nie zastanawiaj się i pisz ja z przyjemnością przeczytam:)
    życzę dużo weny.

    OdpowiedzUsuń
  3. co jest nie mogę wejść w kolejne części opowiadania

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mam pojęcia. U mnie działa bez zarzutu. A, że jestem informatyczną kaleką, nie pomogę... :(

      Usuń