KURS GOTOWANIA
ROZDZIAŁ X
"Po pijaku"
-Dwadzieścia
dwa pięćdziesiąt.
Z
bólem serca podał kierowcy należną kwotę, po czym wygramolił się z taksówki,
ciągnąc za sobą, przysypiającego Sanjiego. Wiedział, że ta przejażdżka będzie
dodatkowym ciosem dla, i tak już osłabionego, portfela. Jednak nie miał zamiaru
ryzykować krążenia po mieście z pijanym kucharzem uwieszonym jego ramienia. Gdyby
chodziło tylko o niego na pewno nie szastałby tak bardzo kasą. Już nie raz
spędził noc na włóczeniu się po mieście poszukując swojego mieszkania. Zwykle
wtedy ilość alkoholu w jego krwi przekraczała dozwoloną dawkę, po której można
usiąść za kółkiem, więc drogi GPS, sprezentowany mu notabene przez ojca,
mającego dość jego wiecznych spóźnień, w żaden sposób nie mógł pomóc.
Teraz
też nie odważałby się prowadzić a mając pod opieką pijanego przyjaciela, chciał
jak najszybciej dostać się do miejsca przeznaczenia. Zwłaszcza, że i on powoli
zaczynał odczuwać skutki pijackiego wieczoru. Co było o tyle dziwne, że, jak na
swoje standardy i możliwości, nie wypił dużo. A czuł się… wstawiony. Może to
przez bliskość Sanjiego? Kucharz przylgnął do niego całym ciałem, chyba nawet
nie bardzo orientując się w tym, co robi. Kiedy położył mu głowę na ramieniu,
Zoro poczuł jak cały wypity dzisiaj alkohol w nim buzuje. Zaczął się zastanawiać,
czy dobrze zrobił. Może powinien poprosić Nami, żeby odtransportowała Sanjiego?
Albo, chociaż by mu towarzyszyła? I robiła za przyzwoitkę? Bo im dłużej
przebywał w jego towarzystwie tym bardziej uświadamiał sobie, jak mocno Black
działał na jego wyobraźnię. I ciało. Z każdym ruchem kucharza przechodziły go
dreszcze. Każdy oddech sprawiał, że w spodniach robiło mu się nieprzyjemnie
ciasno. Nie mógł zebrać myśli, wciąż wyobrażając sobie, do czego mogłoby między
nimi dojść. Bał się, że przez to wszystko zapomni się. Zrobi coś, czego później
będzie żałował a przez, co Sanji go znienawidzi. Tym bardziej, że kucharz znów
mocniej się w niego wtulił, jakby szukając oparcia.
Było
mu dziwnie. Ciepło i zimno jednocześnie. W dodatku świat, pomimo zamkniętych
oczu, zdawał się wirować. Uchylił powieki i ze zdziwieniem stwierdził, że wcale
nie znajdował się już w barze. A przyczyną zimna było nocne powietrze
wślizgujące się pod cienki materiał koszuli. Ciepło zaś biło od ciała niosącego
go Zoro. Wiedział, że powinien… Że musiał się odsunąć a mimo to… mocniej przylgnął
do przyjaciela a na jego twarzy pojawił się błogi wyraz. Alkohol wprowadził go
w taki stan, gdy w końcu, mógł być ze sobą szczery. Teraz, w tych ramionach,
było mu dobrze. Zdawał sobie sprawę, że jutro, kiedy wytrzeźwieje, pożałuje
tych kilku chwil, gdy przestał się kontrolować i pozwolił działać długo
tłumionym instynktom. Miał tylko nadzieję, że Zoro uzna jego zachowanie za
typowy pijacki wybryk. Póki, co jednak delektował się ciepłem i cudownym
zapachem wody kolońskiej przyjaciela. Później będzie się martwić.
Chociaż…
Jedna rzecz nie dawała mu spokoju.
-Ej…
Zoro? – Usłyszał. Najwidoczniej świeże powietrze nieco otrzeźwiło Sanjiego. W
taksówce nie wyglądał jak ktoś, kto tego wieczoru będzie w stanie jeszcze
rozmawiać. Prawdę mówiąc Roronoa tylko czekał aż przyjaciel zacznie chrapać a
jemu przyjdzie nieść go po schodach.
-No?
– spytał.
-Dlaczego
dorosłe życie jest takie trudne?
Niemal
przystanął zdziwiony zadanym pytaniem, lecz lata praktyki w odprowadzaniu
pijanych przyjaciół, okazały się silniejsze. Dobrze wiedział, że jak już się
raz ruszyło to trzeba, siłą rozpędu, przeć naprzód. Zatrzymanie może oznaczać
noc spędzoną w rowie. Albo przynajmniej kilkadziesiąt siniaków i zadrapań po
bliskim spotkaniu z podłożem. Dlatego tylko wzruszył ramionami, na tyle na ile
pozwalał mu ciężar przyjaciela.
-Bo
dzieciństwo było proste – odpowiedział próbując przybrać poważny ton. Nigdy nie
podejrzewał, że po pijaku z Sanjiego wychodzi filozof. Obstawiał raczej awanturnika,
albo, gdyby miał sugerować się jego aktualnym stanem, tego, który jako pierwszy
zalicza zgon. Ewentualnie liczył się z tym, że pod wpływem alkoholu
uwodzicielska natura Sanjiego nabiera na intensywności. Ale filozof? Nie…
Black
roześmiał się. A przynajmniej spróbował, bo przeszkodziła mu atak czkawki.
Która, o dziwo, szybko minęła.
-Jeśli
tak, to u mnie coś poszło nie tak.
Zastanowił
się.
-U
mnie w sumie też…
Sanji
zachichotał.
-Dawaj,
napiszemy reklamację. Na życie… hyk…
„Gdyby
to było takie łatwe” pomyślał i szarpnął za klamkę. Nawet nie zauważył, kiedy
dotarli pod blok blondyna Teraz wystarczyło tylko otworzyć drzwi do klatki,
pokonać kilkanaście schodów i będzie mógł położył pijaczynę do łóżeczka. Żeby
później samemu zalec na kanapie. Nie miał zamiaru wracać o tej porze do domu. Ani
znów wspierać korporacji taksówkarskiej.
Tymczasem,
drzwi, nie zamierzały mu pomóc w realizacji jego planu. Pomimo usilnych prób,
nadal pozostawały zamknięte. Bywał u Sanjiego wielokrotnie i nigdy nic takiego nie
miało miejsca. Dla pewności jeszcze raz obejrzał budynek. Może znów się zgubił?
Nie… To na pewno tu…
-Hej,
Brewko! – Wiedział, że próba dogadania się z blondynem może być orką na ugorze,
ale nie miał innego wyjścia. – Co jest z tymi drzwiami?
Przez
chwile panowała cisza a Sanji miał minę jakby naprawdę się zastanawiał. I to
nad wyeliminowaniem głodu na świecie.
-Mam!
– wykrzyknął wreszcie.- Wczoraj je naprawili! Teraz są na klucz! – powiedział
jakby z dumą.
-Jaki
klucz?
-Mam
go w tylnej kiesze… hyk… ni. – Najwidoczniej wymiana zdań i wytężona praca
szarych komórek wycieńczyła kucharza, bo ponownie oparł się o Zoro, kładąc
głowę na ramieniu przyjaciela. – Weź sobie…
Momentalnie
zaschło mu w gardle. Miał… wyjąć… klucze… z… TYLNEJ… kieszeni?! Przecież… To
oznaczało, że całkiem legalnie będzie mógł dotknąć, a nawet pomacać, Sanjiego
po tyłku! Nie był zboczeńcem. Nigdy nie zdarzyło mu się molestować pijanych
facetów. Nigdy! Nawet, jeśli pijanym był akurat jego partner. Zawsze uważał, że
to niewłaściwe. Że po alkoholu ludzie nie są sobą.
Do
tej pory nie miał jakoś problemów, żeby wytrwać w swoim postanowieniu, ale
dzisiaj… Sanji działał na niego wyjątkowo. Ten jeden raz… Taka okazja zapewne
nigdy więcej się nie powtórzy. W dodatku miałby wytłumaczenie. I nawet przyzwolenie
ze strony Sanjiego…
Już
prawie się skusił, lecz ostatecznie zabrał rękę.
-Przestań
się wygłupiać! – Starał się żeby jego głos brzmiał normalnie, pomimo walącego
serca i suchości w gardle. – Daj te klucze, bo spędzimy tu całą noc.
-Nieeee…
hyk… chce… hyk… mi… hyk… się… hyk! – Ostatnie czknięcie stanowiło pijacki odpowiednik
kropki nienawiści i Zoro doskonale wiedział, że dalsza dyskusja nie ma sensu.
Starając się nie czerpać z tego żadnej przyjemności zanurzył dłoń w kieszeni
przyjaciela.
Zagryzł
wargi, żeby nie jęknąć, kiedy dłoń Zoro spoczęła na jego pośladkach. Nocne
powietrze przyspieszyło proces trzeźwienia i teraz znajdował się zdecydowanie
dalej od poziomu zwłok, jaki prezentował, kiedy opuszczali bar. A mimo to wciąż
wisiał na zielonowłosym napawając się jego obecnością. Bo ilość alkoholu ściągająca,
nałożone przez samego siebie, blokady wciąż krążyła w jego żyłach. I teraz,
wreszcie, mógł, sam przed sobą, przyznać, że tego właśnie pragnął od lat.
Bliskości drugiego mężczyzny. A od kilku tygodni, bliskości Zoro. Bo to właśnie
Roronoa był tym, który zdołał skruszyć postawiony przez niego mur. Pragnął go.
Podświadomie. Od wyjazdu, czy raczej ucieczki, z domu, żaden mężczyzna tak na
niego nie działał. Dzięki temu mógł udawać, że wcale… Że jest normalny. Nawet
po pijaku potrafił się kontrolować. Aż do dzisiaj. Dzisiaj chciał, żeby Roronoa go dotykał. Tulił
go… Żeby został na noc. Choć wiedział, że to ostatnie było niemożliwe. Dlatego
cieszył się z pozostałych rzeczy.
Walcząc
ze sobą zebrał rękę, gdy tylko jego palce natrafiły na klucze. Cholera! Chyba
jeszcze nigdy nikogo tak bardzo nie pragnął! Musi się zacząć kontrolować, bo
naprawdę wykona jeden gest za dużo.
Starając
się myśleć o czymkolwiek innym, otworzył drzwi i ruszył po schodach. Co nie
było wcale łatwym zadaniem. Sanji chyba wziął sobie za punkt honoru jak
najbardziej uprzykrzyć mu wieczór, bo za żadne skarby nie chciał współpracować.
Kiedy próbował postawić kucharza, ten momentalnie leciał na ziemię i musiał go
łapać. Chyba, że chciał się później tłumaczyć z licznych sińców zdobiących
ciało blondyna. W dodatku, albo mu się zdawało, albo Sanji coraz mocniej się do
niego tulił. Teraz dosłowni czuł jego oddech na swojej szyi, co tylko jeszcze
bardziej mąciło mu w głowie.
W
końcu nie wytrzymał. Przerzucił sobie mężczyznę przez ramię i ruszył ku górze
pokonując po dwa stopnie na raz. Kiedy stanął przed odpowiednimi drzwiami,
cieszył się, że klucze ma już w ręku. Drugi raz takiej mordęgi by nie przeżył.
W środku,
zrzucił buty, wiedząc, że jeśli rano Sanji zobaczy naniesione do środka błoto,
nawet kac gigant nie powstrzyma go przed wszczęciem awantury. A on będzie
musiał to sprzątać. Już w skarpetkach i
z wciąż przewieszonym przez ramię kucharzem, ruszył do sypialni blondyna.
-No!
– Nie siląc się na delikatność rzucił trzymanym ciałem niczym worem ziemniaków,
idealnie trafiając w łóżko. Materac ugiął się niebezpiecznie i Zoro przez
chwile myślał, że połamał kilka desek podtrzymujących konstrukcję. Na szczęście
żadnego trzasku nie usłyszał. Zamiast tego dotarł do niego krzyk kucharza.
-Jeszcze
raz!
-Zapomnij!
– warknął i zabrał się za ściąganie butów przyjaciela. Na tyle mógł sobie
pozwolić. Ale na nic więcej. Niech sobie pieprzona brewka śpi w ciuchach jak
nie potrafi się kontrolować. Problem jednak polegał na tym, że wcale nie
chodziło o samokontrole Sanjiego, tylko jego. Bał się. Alkohol szumiał mu w
głowie a ręka wciąż pamiętała dotyk kucharskich pośladków. Z nadmiaru wrażeń i
bodźców mógłby się zapomnieć. Co prawda wcześniej nie miewał kłopotów z
utrzymaniem rąk przy sobie, ale… Nikt jeszcze nie zagnieździł się w jego głowie
tak mocno jak Sanji. Do tego, w grę wchodziła wielomiesięczna abstynencja… –
Idź spać. – powiedział pragnąc jak najszybciej zniknąć z pokoju i samemu
zagrzebać się pod jakimś kocem. Pokładając trochę dziecinna wiarę, że będzie on
w stanie odgrodzić go od wszelkiego zła. – Dobranoc. – Już się wycofywał, kiedy
Black wydał z siebie jękniecie. – Co?
-Zoro…
No
nie! Nie mówcie, że tak właśnie spędzi tę noc!
-Będziesz
rzygał? Przynieść ci miskę?
Kiedy
Zoro wycofał się, nie kontynuując rozbierania, poczuł zawód. Pragnął tego. Nie
pierwszy raz znalazł się w takiej sytuacji. Lecz po raz pierwszy pragnienie
było tak silne a on nie zamierzał z nim walczyć. Zamierzał poddać się chwili.
Zapewne za sprawą wypitego alkoholu. I frustracji gromadzącej się w nim od
pierwszego spotkania z Roronoą.
-Zoro…
- szepnął, zdawało mu się, uwodzicielsko. Zaraz jednak został brutalnie
sprowadzony na ziemie.
-Będziesz
rzygał? Przynieść ci miskę?
Parsknął
śmiechem. Wiedział, że Zoro jest raczej z tych niekumanych, ale teraz
przekroczył wszelkie granice. A może to on był zbyt enigmatyczny?
-Nie.
– Wstał i lekko się zataczając podszedł do przyjaciela. Świat nadal wirował,
lecz przy mężczyźnie przestawało to mieć znaczenie. – Zostań ze mną. – Nie
czekając na jego reakcję złączył ich usta w pocałunku.
Stał
jak sparaliżowany. Sanji go całował! Namiętnie i drapieżnie jednocześnie! Jego
język cały czas próbował wedrzeć mu się do ust, zaś ręce blondyna błądziły po
plecach, co rusz zaciskając się na czarnym materiale bokserki.
Już
miał oddać pocałunek, gdy uzmysłowił sobie, co właśnie się dzieje. Z żalem
odepchnął zaskoczonego mężczyznę.
-Przestań!
– Krzyknął, chociaż jego ciało mówiło, co innego. Wcale nie chciał przerywać.
Przeciwnie. Pragnął więcej. – Ogarnij się! Nie przygruchałeś sobie żadnej
panienki! To ja! Zoro!
-Wiem.
Krótka
odpowiedź sprawiła, że momentalnie umilkł.
-Wiem
Zoro. – powtórzył jednocześnie wplatając palce w zielone włosy zszokowanego
policjanta. – Pragnę cię… - dodał i znów
go pocałował. Tym razem krótko, ledwie musnął wargi przyjaciela. – Jeszcze raz
proszę… Zostań ze mną.
Patrzyli
na siebie z mieszaniną strachu, niepewności i wyczekiwania.
Zoro
starał się rozgryźć przyjaciela. Nie był do końca pewien czy Sanji mówił
prawdę. Obawiał się żartu z jego strony. Kto wie, co, zatopiony w alkoholowych
oparach umysł, mógł uznać za śmieszne. Nie potrafił przyjąć tego za prawdę. To
byłoby… zbyt piękne.
-Zoro?
– Usłyszał ponaglający głos kucharza, jednocześnie jedna z tych pięknych, szczupłych
dłoni zjechała na jego policzek i zaczęła bawić się złotymi kolczykami.
-Na
pewno tego chcesz?
Zamiast
odpowiedzieć, Sanji rzucił go na łóżko, po czym usiadł na nim okrakiem.
-Pragnę
cię – powtórzył.
Zoro
miał wrażenie, że śni. Ale jeśli to faktycznie była rzeczywistość, nie
zamierzał się już powstrzymywać. Nie po takiej deklaracji.
-Wiesz,
że nie masz już odwrotu?
-Wiem.
– Lubieżnie oblizał wargi. – Pokaż, co potrafisz.
Walić
niepewność, skrupuły, strach, wstyd… To wszystko, co ograniczało go do tej
pory. Co nie pozwalało mu być sobą. Nie wiedział, czy to zasługa wypitego
alkoholu, czy też może raczej samego Roronoy, jednak, w tej chwili, to nie było
ważne. Teraz chciał tylko jednego. Spełnić się z tym mężczyzną.
Znów
go pocałował. Tym razem Zoro oddał pocałunek jednocześnie go pogłębiając. Przez
chwilę walczyli o dominację. W końcu Sanji uległ, całkowicie poddając się
napierającemu mężczyźnie. Dał się zdominować doskonale wiedząc, jaką rolę
przyjdzie mu przyjąć tej nocy. Nie miał nic przeciwko. Tego właśnie chciał.
Bez
oporów pozwolił, żeby ciepłe dłonie Zoro wyswobodziły go z koszuli, drżąc za
każdym razem, gdy palce zielonowłosego muskały jego wrażliwą skórę.
W
końcu przerwali pocałunek a Sanji z zadowoleniem stwierdził, że poważna, zwykle
twarz Roronoy nabrała błogiego wyrazu. W dodatku rumieńce, jakie, na niej
wykwitły tylko dodawały mu uroku.
-Pragnę
cię – powiedział po raz kolejny. I chyba nie mógł wybrać lepszego sposobu, by skłonić
mężczyznę do dalszego działania. W zaledwie sekundę został bezceremonialnie zrzucony
na łóżko i znalazł się pod zielonowłosym. Bardzo odpowiadało mu to miejsce.
Żeby dać temu wyraz, wsunął dłonie pod czarny materiał koszulki, rozkoszując
się dotykiem twardych mięśni.
-Ściągnij
ją. – Usłyszał. Wykonał polecenie i jego oczom ukazała się cudowna klatka
piersiowa z poprzeczną blizną. Tym razem ten widok wywołał w nim zgoła odmienne
emocje. Poczuł nagły przypływ pożądania. Nim Zoro zdążył się zorientować
przyssał mu się do szyi zostawiając sporą malinkę. Mężczyzna jednak nie wyglądał
na złego. Bardziej na szczęśliwego. Nie musiał długo czekać na odpowiedź ze
strony przyjaciela. Wystarczyła chwila i
sam dorobił się dwóch malinek – jednej na szyi oraz drugiej, na obojczyku.
Jęknął
z zadowolenia.
Zoro
widząc, że jego poczynania sprawiając Sanjiemu przyjemność zaczął schodzić
językiem w dół pozostawiając na bladej klatce piersiowej mokry ślad i
delektując się sapnięciami pełnymi rozkoszy, jakie docierały do jego uszu. Po
prostu nie mógł uwierzyć, że to działo się naprawdę. Wciąż miał wrażenie, że to
sen wywołany piwem i pobudzonym, nocną wędrówką, libido.
A
mimo to… realność całej sytuacji niemal przytłaczała. Tak bardzo, że obawiał
się pójść dalej. Dlatego krążył ustami po brzuchu kucharza, uparcie ignorując wypychane
ku niemu biodra blondyna.
-Zoro…
- Sanji czuł, że zaraz eksploduje. Usta mężczyzny dawały mu tyle rozkoszy a
jednocześnie wciąż i wciąż było mu mało. Pragnął zrobić to porządnie. Pełnie. Chciał
poczuć Zoro w sobie! – Zróbmy to! – Znów wypchnął biodra ku górze pokazując, w
którym miejscu naprawdę pragnął dotyku. Roronoa jednak nie zareagował. Wtedy
postanowił samemu przejąć inicjatywę. Pokazać, że naprawdę tego chce.
Zjechał
dłońmi z pleców policjanta na jego pośladki. Zaskoczony mężczyzna nie
zareagował. Co Sanji wziął za pozwolenie na dalszą wędrówkę. Jedną ręką wciąż
ściskał tyłek mężczyzny, podczas gdy drugą majstrował przy jego pasku.
-Sanji…
-Cicho.
– Zamknął mu usta pocałunkiem.
Wreszcie
uparta sprzączka puściła a on z zadowoleniem wsunął dłoń pod materiał. Tak jak
myślał, Zoro był już twardy. Co nie przeszkodziło mu kilkukrotnie poruszyć ręką
jeszcze bardziej pobudzając partnera.
-Daj
mi go… - szepnął.
Dla
Zoro to było za dużo. Ciepła dłoń Sanjiego na jego członku i ten zmysłowy głos
pozbawiły go resztek samokontroli. Nie przejmując się konsekwencjami ściągnął kucharzowi
spodnie razem z bielizną. Przez chwilę przyglądał się nagiemu ciału, które, dla
niego, stanowiło ideał. Poczuł nieodpartą chęć podzielenia się swoim zachwytem
z blondynem.
-Jesteś
piękny.
Roześmiał
się, lecz uśmiech uwiązł mu w gardle, gdy gorące, wilgotne usta zacisnęły się
na nim.
-Ach…
- To było nieziemskie. Lepsze niż wszystko, co przeżył do tej pory. W dodatku Roronoa
nie poprzestał tylko na pieszczotach oralnych. Ręce policjanta cały czas
błądziły po jego ciele, co rusz odnajdując kolejne wrażliwe miejsca. Gładziły
brzuch, prześlizgiwały się po żebrach, drażniły sutki… A on mógł tylko jęczeć z rozkoszy, samemu nie
będąc zdolnym odwdzięczyć się tym samym. Lecz Zoro to chyba nie przeszkadzało.
Wyczuwając przyjemność, jaką sprawiał partnerowi podwajał wysiłki, wkładając w
swoje ruchy jeszcze więcej pasji.
Sanji
zacisnął dłonie na prześcieradle. Było mu tak dobrze. Członek pulsował w ustach
Roronoy, który raz po raz zasysał się na wrażliwej główce, przyspieszając to,
co nieuniknione.
W
końcu Black poczuł, że to już. Że dłużej nie wytrzyma.
-Zoro…
- sapnął i chciał odsunąć od siebie partnera. Lecz ten nic sobie nie robił z
jego wysiłków. Przeciwnie. Mocniej przylgnął do rozgrzanego ciała jakby
oczekując nadchodzącego wybuchu przyjemności.
Nie
mógł się już dłużej powstrzymywać. Wystrzelił prosto w usta Roronoy. I to był
najlepszy orgazm w jego życiu.
Mając
w ustach smak Sanjiego, poczuł, że sam, zbliża się do granicy. Dlatego ostatni
raz przejechał dłonią po klatce piersiowej blondyna, wyczuwając szybko bijące
serce i zjechał nią na jego pośladki. Kucharz zadrżał, bynajmniej nie ze
strachu. Zachęcony taką reakcja oblizał dwa palce, po czym od razu wsunął je w
partnera. Sanji wygiął plecy w łuk jęcząc przy tym rozkosznie.
Nie
zdążył się jeszcze uspokoić po jednym spełnieniu a Zoro już zalewał go falą
kolejnych doznań. Czuł jak palce Roronoy poruszały się w nim, robiąc miejsce
czemuś większemu. Czemuś, czego pragnął. Rozłożył szerzej nogi, żeby dać
partnerowi lepszy dostęp do siebie.
Gdy
uznał, że już wystarczy i blondyn jest dobrze przygotowany, zabrał rękę
jednocześnie siłując się ze swoimi spodniami. Naprawdę był pod wrażeniem, że
tak długo w nich wytrzymał. Wreszcie udało mu się pokonać uparty materiał i
zrzucił go na podłogę.
Usłyszał
cichy gwizd, jakby podziwu a zaraz potem słowa dzięki, którym podniecił się
jeszcze bardziej.
-Chodź
do mnie.
Pochylił
się nad Blackiem i już miał w niego wejść, posiąść go, kiedy jedna, chyba ostatnia,
trzeźwa myśl zatrzymała go w miejscu.
-Masz
gumki? – spytał ledwie hamując się, by nie kontynuować.
Z
niecierpliwością czekał na to, co miało za chwile nastąpić. Pragnął tego z
całych sił. Dlatego początkowo nie zareagował na pytanie partnera. Prawdę
mówiąc nawet go nie usłyszał, pogrążony w krainie przyjemności. Dopiera dalsza
zwłoka ze strony Roronoy kazała mu ponownie nawiązać kontakt z rzeczywistością.
-Co?
– Półprzytomnym wzrokiem zlustrował Zoro i musiał przyznać, że ten widok bardzo
mu się spodobał. Poza miną mężczyzny. Ta wcale nie wróżyła dalszego ciągu
miłosnych igraszek.
-Gumki
– powtórzył. – Prezerwatywy. – Użył innego określenia widząc, że jego słowa trafiają
w próżnię. – Masz?
-Nie.
– Roześmiał się. Nagle wydało mu się to bardzo zabawne. – A co? Boisz się
wpadki? – Dalej się śmiał. – Nie bój się. To nam nie grozi.
Zgromił
blondyna spojrzeniem, co wywołało tylko następny wybuch wesołości. Zupełnie
jakby Sanji wchodził w kolejny etap upojenia alkoholowego. Choć ten akurat
powinien mieć dawno za sobą.
-To
nie jest zabawne – Warknął. – Zaraz wracam. – Naprawdę nie chciał tego robić,
ale poczucie obowiązku skutecznie przyćmiewało pożądanie. Sięgnął po spodnie,
jednocześnie próbując sobie przypomnieć czy gdzieś w pobliżu jest czynna stacja
benzynowa. Albo, chociaż nocny market.
Widząc,
co się dzieje zawrzał w nim gniew. Nie pozwoli na to! Nie, kiedy jest już tak
blisko poznania, co znaczy spełnienie z mężczyzną.
-Naprawdę
zamierzasz mnie teraz zostawić?
-To
zajmie tylko… - Nie dokończył, bo Black przewrócił go na łóżko, po czym
przygwoździł do niego całym ciężarem.
-Nigdzie
nie idziesz. – Usiadł okrakiem na zielonowłosym. – Pragnę cię. – Nie przejmując
się spojrzeniami, jakie rzucał mu partner złapał jego członka i zaczął
nakierowywać go na własny otwór. Czuł jak penis Roronoy zagłębia się w nim i to
było cudowne. Wypełniał go całkowicie, dając rozkosz nie z tej ziemi.
Najpierw
był zły, lecz kiedy zobaczył jak jego członek zagłębia się w Sanjim, poczuł
przyjemne ciepło drugiego ciała cała złość mu przeszła. Nie bardzo nawet zdając
sobie z tego sprawę, położył ręce na biodrach kucharza zmuszając go
jednocześnie, by zaczął się ruszać. Mężczyzna zrobił to nad wyraz chętnie.
Poruszał w dogodnym dla siebie tempie, pasującym również Zoro, cały czas
wbijając paznokcie w klatkę piersiową partnera.
Przyjemność
wypełniała go niemal po brzegi. To było coś, czego nawet nie potrafił opisać.
Było mu tak dobrze… A jednocześnie czegoś mu brakowało. Wpółświadomie złapał
jedną z dłoni Zoro i nakierował ja na swojego penisa. Roronoa zrozumiał. Zaczął
poruszać ręką w rytm ruchów kucharza delektując się jękami wydobywającymi się z
jego gardła.
Obaj
byli już podniecenie wcześniejszymi pieszczotami, więc osiągniecie spełnienia
nie zajęło im dużo czasu. Najpierw doszedł Sanji, pobudzany zarówno przez członka
jak i rękę partnera. Zalany przyjemnością nie przestał jednak się poruszać
dopóki zielonowłosy nie jęknął i nie wystrzelił gorącą spermą wprost w jego odbyt.
Dopiero wtedy opadł na klatkę piersiową pozaznaczaną jego paznokciami, ciężko
dysząc.
-To
było… świetne… - wyszeptał. I zasnął.
Zoro
też miał na to ochotę, lecz ponownie poczucie obowiązki zwyciężyło. Jakimś
cudem odnalazł kołdrę, która w trakcie ich igraszek, znalazła się na podłodze i
okrył zarówno siebie jak i Sanjiego. Po czym przytulił pochrapującego kucharza.
Złożył jeszcze pocałunek na zroszonym potem czole i również przeniósł się do
krainy snów.
___________________________________________________________________
Rozdział krótki, przynajmniej w moim odczuciu, ale cały rozwój sytuacji musiałam podzielić na dwa. Bo wyszedłby potwór ;). No i muszę potrzymać w niepewnosci (taaaa...bo nikt się nie domyśla, co będzie potem :/).
Osobiście uważam, że coś w tym rozdziale nie pykło... A już w szczególności opis pierwszej wspólnej nocy chłopaków... Miało być subtelnie, ale też trochę pikantnie a wyszło jak wyszło. Tylko proszę, nie zlinczujcie mnie!
A! I od jakiegoś czasu krąży po mojej głowie pomysł na one-shota, typowego +18 (czyli seks, seks i jeszcze raz seks ;)) gdzie główną rolę grałby Zoro a dobierałoby się do niego trzech panów: Sanji, Law i Luffy... (tak wiem, jestem chora :P). Czy chcielibyście coś takiego przeczytać?? Czy lepiej żeby zostało to w mojej głowie?? Tak pytam, bo się nie mogę zdecydować. Podobno zodiakalne Wagi tak mają :P. A! I żeby nie było, że sobie tym pytaniem chcę nabić komentarze, jak ktoś chce się wypowiedzieć to zapraszam: wazka321@wp.pl.
Dobra! Kończę ten wywód, bo jeszcze okaże się, że jest dłuższy niż rozdział :P.
Przepraszam za błędy!
Doczekałam się sceny łóżkowej =D, oczywiście czekam na kolejny rozdział ;).
OdpowiedzUsuńCo do pomysłu na one-shota to *_*, pisz nawet się nie zastanawiaj =D
Bankai
Miałam komentować już dawno ale jak zwykle mi nie wyszło.
OdpowiedzUsuńW paru miejscach dosłownie umarłam, ze szczęścia i jestem nie pocieszona że karzesz nam czekać na kolejną część.
Oby pojawiła się jak najszybciej:)
Co do twojego pytania.
Nie zastanawiaj się i pisz ja z przyjemnością przeczytam:)
życzę dużo weny.
co jest nie mogę wejść w kolejne części opowiadania
OdpowiedzUsuńNie mam pojęcia. U mnie działa bez zarzutu. A, że jestem informatyczną kaleką, nie pomogę... :(
Usuń